niedziela, 31 stycznia 2021

Rebecca Makkai "Wierzyliśmy jak nikt"

 


Wierzyliśmy jak nikt - Rebecca Makkai | okładka

     Dzięki książkom można opuścić "bańkę", w której się przebywa, swoje środowisko i zobaczyć więcej. Można nawet skonfrontować swoje zapatrywania z rzeczywistością, a gdy nie jest to możliwe, to z czymś, co tą rzeczywistość przybliża. Często gdy mamy swoje, ugruntowane na pewne kwestie poglądy, nie mamy ochoty na to, aby spotkać się z kimś, kto uważa inaczej i spokojnie porozmawiać. Nie musimy naszych poglądów zmieniać, ale warto wyjść poza swój zaścianek, chociażby po to, aby zobaczyć, jak jest gdzieś indziej. Warto chociaż raz na jakiś czas wyjść poza styl myślenia, który nazywać można zaściankowym czy prowincjonalnym albo jednostronnym czy nawet i fanatycznym.  Zawsze będziemy wtedy mądrzejsi. 

     Rebecca Makkai zabiera nas w podróż do Chicago  lat osiemdziesiątych, gdy wybuchła epidemia AIDS, śmiertelność wśród zakażonych wynosiła wówczas  100%. Książka ta została napisana jeszcze przed pojawieniem się covida, jest więc dopracowana. W wywiadzie z pisarką czytałam, że sporo czytała o tamtych czasach w  tym właśnie środowisku, chciała żeby realia odtworzone były wiernie. Bohaterami w przeważającej większości są młodzi geje, już sam ten fakt jest wyzwaniem, do tej pory chyba nie czytałam książki o gejach, na pewno nie w rolach głównych bohaterów. Wszyscy niemal bohaterowie żyli pod prąd społecznym oczekiwaniom, rodziny biologiczne w większości się od nich odcięły. Stworzyli więc społeczność, która stała się dla nich jakby rodziną, tyle że bez więzów krwi. Ta quasi rodzina nie była idealna, podobnie jak każda inna, ale w trudnych chwilach, właśnie chociażby  podczas choroby, zawsze znajdował się ktoś, na kogo można było liczyć. Pomimo tego, że epidemia zataczała coraz szersze kręgi, powieść na szczęście nie koncentruje się tylko na chorobie, pokazane jest zwyczajne życie tych ludzi, ich radości i smutki, życie osobiste, ale i praca.  

       Jest też wątek, rozgrywający się niemal współcześnie, jego bohaterką jest Fiona, kobieta tuż po pięćdziesiątce, ona i starszy od niej fotograf łączą łączą fabułę sprzed kilkudziesięciu lat i współczesną.   

    Powieść czyta się bardzo dobrze, lektura wciąga. Czytałam kiedyś, że cechą wybitnej literatury jest to, że chcemy ją czytać po raz kolejny. Chociaż wiemy, co się stanie, chcemy przeczytać po raz drugi, a nawet i trzeci. Takie miałam wrażenie podczas czytania, że kiedyś chętnie sięgnę po tą książkę po raz kolejny. Brakowało mi jedynie pogłębionej psychologii, przykładowo Remarque gdy pisał o straconych pokoleniach wojennych w psychikę  tych ludzi się wgłębiał. 
5/6


niedziela, 24 stycznia 2021

Jędrzej Pasierski "Roztopy" - audiobook, czyta Janusz Zadura

 


Audiobook Roztopy  - autor Jędrzej Pasierski   - czyta Janusz Zadura

    Zauważyłam już dawno temu, że najlepsze książki piszą osoby, które nie są umiejscowione w jednej tzw. "bańce", tzn. nie takie które obracają się tylko w jednym środowisku. Ci którzy mają szerszy punkt widzenia często mają w życiorysie takie elementy, które są nietypowe dla określonej społeczności, czymś się wyróżniają, np. mieszkali w innym kraju; wyznają inną religię lub są religijni w środowisku zlaicyzowanym; są innej narodowości; albo przeżyli jakąś traumę, albo zmagają się z jakimś poważnym problemem swoim lub  w rodzinie itp. itd. Ludzie tacy są z reguły wrażliwsi, lepiej rozumieją innych i to, co się dzieje dookoła. Czytając czyjś życiorys często już po takiej lekturze można się zorientować, czy opisywany autor będzie widział głębiej i dalej, niż inni.   

   J. Pasierski robi na mnie wrażenie człowieka bezproblemowego i na dodatek wyłącznie z jednej "bańki" i taka dokładnie jest jego książka, przewidywalna od początku do końca w każdym aspekcie. Nina Warwiłow, policjantka jako "oświecona warszawka" jedzie rozwiązywać zagadkę zaginięcia swojej przyjaciółki do "ciemnych wsioków" w Beskid Niski. Jak się okazuje i co można było z góry przewidzieć, w ciągu tygodnia rozwiązuje wszystkie zagadki, jakie dla miejscowej społeczności pozostawały nierozwiązane nawet i kilkadziesiąt lat. Robi to bez problemu, każdy z kim rozmawia, zdradza jej wszystkie możliwe sekrety. Warwiłow rozgryza każdego, nie wiadomo tylko jak. A. Christie pisała w każdym tomie, jak obserwuje ludzi panna Marple czy Herkules Poirot, na co zwracają uwagę i jak wyciągają wnioski, przez co całość była logiczna. 

     Pasierski edukuje czytelnika w sposób mocno prostaczy i być może taki właśnie był cel tej książki. Chociaż Warwiłow jest takim super mózgiem, nie ma pojęcia, czym była Akcja Wisła, kim są Łemkowie, nic nie wie o tym, że w czasie I wojny linia frontu przebiegała przez ziemię gorlicką. Muszą jej to tłumaczyć miejscowi, a robią to sposób skrajnie nienaturalny, wygłaszane są takie mini mini wykłady ze słownictwem, którego w mowie potocznej się nie używa, np. nie mówią Ukraińcy czy UPA, ale Ukraińska Powstańcza Armia. Całe szczęście, że Twardoch nie tłumaczył łopatologicznie w "Królestwie" co to było getto i na czym polegała Wielka Akcja Likwidacyjna, a R. Ćwirlej w swoim cyklu retro nie dawał wykładów, co to było np. powstanie wielkopolskie. 

     Nienaturalne słownictwo występuje w całej książce, na siłę używane są żeńskie końcówki tam, gdzie w mowie potocznej ich się nie używa, np. Warwiłow spotyka się z Łemkinią. Wioska też jest dziwna, nikt nie chodzi do kościoła ani co cerkwi. Życie osobiste zdecydowanej większości bohaterów nie należy do udanego, w przeciwieństwie oczywiście do Warwiłow, myślącej często o swojej "rodzinie patchworkowej". 

    Opisy charakterów są bardzo słabe, nie znalazłam ani jednej głębszej obserwacji psychologicznej. W zdecydowanej większości książka mnie męczyła i nudziła. Na prawie 11 godzin audiobooka może z godzinę byłam naprawdę zainteresowana treścią, a było to na samym początku. Zadura sposobem czytania podnosi poziom całości i powoduje, że mimo nudnej treści, da się słuchać. 
3/6

sobota, 16 stycznia 2021

Lilian Jackson Braun "Kot który lubił sery"

 

     W tomie tym, tak jak i w poprzednich, jest zagadka kryminalna, jest też po prostu delektowanie się zwyczajnym życiem, nazywanym niekiedy "szarym". Jak zwykle Qwill pisze felietony, tym razem zaczyna od felietonu o "zwykłych ludziach", którzy są przeciwieństwem celebrytów, walczą z trudnościami i robią coś pożytecznego dla świata. 

     Ale tematem głównym jest Festiwal Wielka Eksplozja Smaków, który rozgrywa się w Moose County. I dzięki temu książka w dużej mierze jest o jedzeniu, potrawach, gotowaniu itp. kwestiach. Qwill tym razem nie czyta Dickensa ani klasyki, tylko "Na tropie dzikich szparagów". Przeprowadza wywiad z 95- latkiem o tym, co jadano w dawnych czasach i podczas Wielkiego Kryzysu. W jego gazecie jest ankieta dla czytelników o ulubionych daniach. Jest konkurs na najlepsze paszteciki. Są nawet opisy znanych gatunków serów, jak wyglądają i jak smakują, takie 2 strony jakby wyjęte z książki kucharskiej. No i jest porada, jak rozróżniać sery, czyli najlepiej kupić kilka rodzajów jednocześnie i próbować. 

    Ten tom jest wyjątkowo oryginalny, czyta się go wyśmienicie, no i jest to doskonały bodziec, aby zająć się kuchnią. Kupiłam właśnie 2 książki kulinarne i przejrzałam te, które leżą już od dłuższego czasu na półce. Moja ulubiona seria z kotami zawsze inspiruje.    

    Natrafiłam niedawno na wzmiankę w internecie o tym, że na poziom zadowolenia z życia i zarazem poziom optymizmu wpływa również to, co jemy. Czy nam to smakuje, czy jedzenie tych potraw sprawia nam przyjemność. I coś w tym jest. Narody, które generalnie uchodzą za zadowolone z życia, lubią gotowanie i jedzenie, np. Włosi czy Francuzi. 

   W tym tomie jest też moja ulubiona bohaterka, Amanda. Jak zwykle jest ostra i sarkastyczna. Mówi Qwillowi podczas festiwalu, że tylko ona i koty mówią tutaj to, co myślą. 

5/6

poniedziałek, 11 stycznia 2021

Mari Jungstedt "druga twarz" - cykl z inspektorem Andersem Knutasem tom 13

 


Druga twarz - Mari Jungstedt | okładka

   Jednym z największych uroków cyklu jest Gotlandia, gdzie rozgrywają się niemal wszystkie wydarzenia. Wyspa ta nie jest tak popularna, jak inne, nazwijmy to wyspy w ciepłych krajach. Jest inna, zimna, wietrzna, mało przyjazna, z zachowaną zabudową średniowieczną. Dla mnie jest porywająca. W każdym tomie czegoś o niej i życiu na niej można się dowiedzieć. Autorka w poprzednich tomach pisała m. in. o śladach Wikingów, o dawnych kultach religijnych, o hucznych i corocznych obchodach Midsommer, czyli naszej Nocy Świętojańskiej. W tym tomie też można bliżej przyjrzeć się właśnie obchodom Midsommer. Zawsze gdy sięgam po którąś z książek cyklu nachodzi mnie myśl, aby kiedyś na urlop pojechać właśnie na Gotlandię. 

    O żadnej głębi psychologicznej nie ma tutaj mowy, ale dwójka głównych bohaterów mimo to ciekawi. Jungstedt przyjęła w większości tomów konstrukcję taką, że gdy w życiu prywatnym Andersa Knutasa, policjanta,  wszystko jest w porządku, to  dzieje się coś u dziennikarza Johana Berga. No i odwrotnie, gdy u Johana jest ok, to można spodziewać się niespodzianek u Andersa. W tym tomie najbardziej zaskoczona byłam właśnie kwestiami prywatnymi u jednego z tych głównych bohaterów i to ten wątek był dla mnie najbardziej wciągający. Mężczyzna, który wiele lat był żonaty, potem porzucony, ale udało mu się wejść w nowy związek, spotkał się z byłą żoną. I do tej byłej żony zaczęło go ciągnąć i to do tego stopnia, że obecny związek stanął pod znakiem zapytania.   

    Tytuł tego tomu mówi wiele, bo Jungstedt przedstawia tutaj ludzi, którzy żyją niczym dr Jekyll i Mr Hyde z powieści R. L. Stevensona. Na samym początku zostaje zamordowany "przykładny mąż i ojciec", w rzeczywistości miłośnik bardzo nietypowego seksu, który umówił się na spędzenie nocy z przygodnie poznaną kobietą. Oczywiście po ofierze nikt nie spodziewał się takich zamiłowań, na prowincjonalnej Gotlandii takie rzeczy przecież się nie zdarzają. Osoba zabójcy wywoła później jeszcze większy szok. 

   Jungstedt potrafi wciągać, ale w tym tomie ta umiejętność wyjątkowo nie dała o sobie znać. W "Drugiej twarzy" nie ma niestety drugiego dna, prawd psychologicznych czy jakiejkolwiek innej głębi. Jest to tylko czysta rozrywka, z której niczego innego nie da się wydusić. Ale jest idealna, gdy ktoś jest zmęczony i nie ma nastroju i chęci na wielki intelektualny wysiłek. Gdy ktoś jeszcze lubi klimaty takie, jak na Gotlandii, nie będzie zawiedziony. 
4/6    
    
     

niedziela, 3 stycznia 2021

Juliusz Verne "Dzieci kapitana Granta" - audiobook, czyta Ireneusz Załóg


Obraz znaleziony dla: Znak Dzieci kapitana Granta. Rozmiar: 147 x 209. Źródło: cyfroteka.pl

 Twórczość Juliusza Verne`a zawsze będzie nieśmiertelna. Gdy od kilku lat przypominam sobie to, co tego pisarza czytałam w dzieciństwie, utwierdzam się w tym przekonaniu. Ku swojemu zaskoczeniu odsłuchując niedawno "Trzeci klucz" Jo Nesbo, natrafiłam na fragment, jak Harry Hole w prezencie daje synowi swojej partnerki całe wydanie dzieł Juliusza Verne. Wynika więc z tego niezbicie, że Nesbo również jest wielbicielem Verne`a. 

     Mimo upływu już około 150 lat od kiedy Verne tworzył, jego książki określane jako futurystyczne nadal budzą zainteresowanie. Dlaczego tak jest? Na przykładzie "Dzieci kapitana Granta" widać już na samym początku, że jest to książka, w której pokazane są takie ponadczasowe wartości jak przyjaźń, bezinteresowność, wdzięczność, wytrwałość, odwaga, determinacja w dążeniu do celu, nadzieja, sprawiedliwość itp. Jest też nawet i miłość do zwierzęcia, gdy trwała powódź, a nurt wody porwał konia, jego opiekun znajdujący się na względnie bezpiecznym miejscu, uznał, że nie zostawi konia samego i  się rzucił za nim, aby płynąć wraz z nim. Dla miłości do zwierzęcia zaryzykował życie. Jest i miłość do ojczyzny, zaginiony Grant był Szkotem, który marzył o pełnej niepodległości Szkocji i na swoją wyprawę wyruszył w poszukiwaniu ziemi, gdzie Szkoci mogliby stworzyć kawałek Szkocji. Są też stale aktualne dylematy moralne, np. jak się ma przebaczenie do sprawiedliwości? Czy można komuś przebaczyć bez kary? Czy będzie to sprawiedliwość? Czy w ogóle można tak zrobić, biorąc pod uwagę możliwość tego, że sprawca ponownie może zrobić komuś innemu straszną krzywdę, a nawet zbrodnię? Kostiumy z różnych epok się zmieniają, ale to, za czym wszyscy tęsknią i co cenią, a także to, nad czym się zastanawiają, pozostaje niezmienne. Chociaż w tej książce nie ma żadnych futurystycznych, jak na tamtą epokę wynalazków, typu łódź podwodna czy pojazd kosmiczny, ale jest umysł ludzki, który zawsze będzie dążył do przekraczania wszelkich barier, i to też jest niezmienne. 

    W tym przypadku lord Glenarvan usłyszawszy o zaginięciu tytułowego kapitana Granta i jego statku, zdecydował, że z własnych pieniędzy i bezinteresownie zorganizuje wyprawę poszukiwawczą. Wiadomo było jedynie, że kapitan o ile żyje, może znajdować się w miejscu przez które przebiega określony równolężnik, czyli gdzieś w Ameryce Południowej, być może w Australii, potem jeszcze okazuje się, że może nawet i na terenie Nowej Zelandii. Lord z żoną i dziećmi kapitana Granta oraz z załogą, wyruszyli jachtem lorda, Duncanem, na poszukiwania. Z dzisiejszego punktu widzenia w podróżowaniu po tych terenach nie ma niczego nadzwyczajnego, ale 150 lat temu sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Rejony te były bardzo mało znane, spośród Europejczyków tylko wyjątkowo nieliczna garstka osób tam była, przekazy były bardzo, ale to bardzo skąpe. Pomysł takiej wyprawy wymagał więc niemałej odwagi i całe przedsięwzięcie można określić jako przysłowiowe porywanie się z motyką na słońce. Jest to oczywiście wizja mocno idealistyczna, ale powieści Verne`a stały się ponadczasowe nie ze względu na psychologię.  

    Powieść ta jest mniej futurystyczna niż inne, a bardziej podróżnicza, określiłabym ją jako powieść drogi ze sporymi elementami kryminału. W miarę czytania książka zyskuje coraz bardziej. Sam początek jest nieco żmudny, bo opisy jak wygląda Ameryka Południowa, nie mogą obecnie być porywające, szczególnie że teraz wiemy o tym zdecydowanie więcej. Można też konfrontować wiedzę J. Verne o tamtych terenach i jego wizje w tym zakresie z tym, jak to faktycznie wyglądało. Nie każdemu mogą wydać się interesujące informacje o historii tamtych ziem, australijskich oczywiście również, np. o ich odkrywcach. Mnie się to podobało, przykładowo nie miałam pojęcia o czymś takim, jak australijska gorączka złota, do tej pory określenie to kojarzyło mi się  z Ameryką Północną i m. in. z Jackiem Londonem. Powszechnie znane jest hasło "Jak zdobywano Dziki Zachód", mowa jest oczywiście również o Ameryce Północnej. A Australię też przecież trzeba było zdobywać, o czym mało kto wie.  W wersji audiobookowej trudne byłoby opuszczenie tych fragmentów historycznych, ale w wydaniu papierowym czy ebookowym nie ma z tym żadnego problemu i jeżeli ktoś fragmenty te uznałby za zbyt nużące, spokojnie może bez żadnej straty dla bieżących wydarzeń, przejść dalej. 

   Po pewnym czasie, gdy wyprawa będzie już w Australii, pojawią się nowi bohaterowie, dla ścisłości czarne charaktery i zrobi się zdecydowanie ciekawiej. Trzecia część jest najlepsza, akcja pędzi, na nudę nie ma miejsca. To w trzeciej części pojawi się właśnie najwięcej wspomnianych już dylematów moralnych. W samej końcówce pojawiają się też elementy, które powrócą w "Tajemniczej wyspie". Aż nie chciało mi się rozstawać z Vernem, ogarnęła mnie nostalgia i miałam ochotę po raz kolejny sięgnąć po dalsze tomy trylogii: "20 000 mil podmorskiej żeglugi" i "Tajemniczą wyspę". Ostatecznie nie sięgnęłam, bo pozycje te przypomniałam sobie zaledwie parę lat temu i pisałam nawet o nich w blogu, tutaj i tutaj, a czekają przecież równie pociągające stosiki nowych książek. 

   Czytający książkę Ireneusz Załóg znany jest głównie z dubbingu, ale jako lektor się sprawdził. Nie można mu niczego zarzucić. Nie jest Krzysztofem Gosztyłą, ale nie jest źle.  

5/6


sobota, 2 stycznia 2021

Lucy Maud Montgomery "Emilka szuka swojej gwiazdy"


okładka

   Jak zwykle daje o sobie znać bożonarodzeniowa nostalgia za dzieciństwem. Rok temu sięgnęłam po pierwszy tom Emilki, pisałam o nim tutaj. Tegoroczne spotkanie z nastoletnią Emilką ze szkoły średniej nie przypomina w niczym spotkania z dzieckiem. Dziewczyna częściowo z racji dotychczasowych doświadczeń życiowych, a częściowo dzięki wiedzy i pielęgnowaniu zmysłu obserwacji była znacznie mądrzejsza, niż wielu ludzi dorosłych. Jej dawny nauczyciel nawet dziwił się, skąd ona wie o pewnych rzeczach, a bynajmniej nie miał na myśli sfery seksu. 

   Emilka miała wrodzony zmysł obserwacji ludzkich charakterów i jeszcze nad nim pracowała. Ponieważ jej wielką pasją było pisanie, na potrzeby swojej twórczości studiowała ludzkie charaktery, pisała nawet szkice charakterologiczne. Nad postawami ludzkimi, charakterami, zastanawiała się bardzo często, np. podczas nudnych kazań w kościele. Odnosiła wrażenie, że patrząc na ludzi "w chwilach napięcia potrafi wślizgnąć się w ich dusze i odczytać ukryte pobudki i namiętności, które stanowią, być może, tajemnicę nawet dla owych ludzi". Potrafiła dostrzec w człowieku jego "najistotniejsze cechy".

   Raz na jakiś czas Emilka dostrzegała, czy może raczej odczuwała promyk. To jest chyba najtrudniejsza kwestia do opisania tutaj. Bywało to coś w rodzaju nagłego olśnienia, np. pięknem przyrody, uczuciem doskonałości, zespolenia ze światem, czymś jakby stanięciem na ułamek sekundy oko w oko z nieskończonością. Wszystkie sprawy przyziemne, różne troski, nawet urazy do innych ludzi, przestawały mieć wówczas znaczenie. Być może Emilka potrafiła odczuć ten promyk, bo nie żyła w wiecznym pędzie i w poczuciu braku czasu na cokolwiek, bo po prostu miała w sobie radość życia, a nie zniechęcenie. 

    Ciekawe bardzo było właśnie spojrzenie Emilki na życie. Była w stanie dostrzec piękno w otaczającej ją rzeczywistości, w drzewach czy chmurach. Interesował ją otaczający świat i zwykli ludzie, sąsiedzi czy nauczyciele. Ale nie była tak prosta i jednoznaczna do oceny, jak Ania z Zielonego Wzgórza tej samej autorki. Gdy opisywała w swoim pamiętniku minione właśnie Boże Narodzenie, które spędziła u wuja, narzekała, że ani chwili nie mogła być sama, że przez cały czas czuła się jak kot, którego ktoś trzyma na kolanach wbrew jego woli i mocno, choć łagodnie głaszcze. Poznała wówczas miłą kuzynkę, Jen, z którą "na zawsze pozostanie w pół przyjaźni, nic więcej. Nie mówimy tym samym językiem". Emilka interesowała się historią, ale najbardziej tymi jej aspektami, o których nie było mowy w podręcznikach. Przykładowo zastanawiała się nad tym, o czym myślała Jane Seymour, trzecia żona Henryka VIII, gdy leżała bezsennie, czy myślała o swoich poprzedniczkach, czy była zadowolona z tego, co się z nimi stało, czy może myślała tylko o strojach?  

    W tym tomie Emilka na okres trzech lat zamieszkała u ciotki Ruth, w Księżycowym Nowiu, gdzie mieszkała dotąd, nie było szkoły średniej. Ciotka była osobą antypatyczną i szalenie apodyktyczną. Nie było więc lekko, ale Emilka miała przy sobie najlepszą przyjaciółkę Ilzę i innych przyjaciół, Perry`ego i Teda. Perypetie szkolne i wszystko to, co działo się dookoła, ma niezaprzeczalny urok. No i do tego wszystkiego dochodzi pisanie Emilki. To właśnie na tym etapie życia zaczęła już wysyłać do gazet swoje wiersze i szkice.  

   Książkę czyta się świetnie, nie odczuwałam w ogóle tego, że została napisana 100 lat temu, z pewnością jest to też zasługa tłumaczenia. A czytając książkę teraz, jeszcze bardziej delektowałam się lekturą, niż wówczas, gdy czytałam ją po raz pierwszy.

 5/6 


piątek, 1 stycznia 2021

Książki roku 2020

 Dziennik hipopotama

    Jak zawsze pisząc o książkach roku, mam na myśli książki, które w danym roku przeczytałam, a data ich wydania nie ma znaczenia. Książką roku może być więc książka sprzed 100 lat. No i nie różnicuję książek gatunkowo. Po dłuższym zastanowieniu się nad tym, które książki przeczytane w 2020r. uważam za najlepsze, zauważyłam, że nie za bardzo mam faworytów. W poprzednich latach często było tak, że z powodu sporej liczby przeczytanych naprawdę rewelacyjnych książek, nie wiedziałam którą wybrać jako numer jeden. Teraz było odwrotnie. Wśród przeczytanych książek nie było wiele takich, które uznałabym za absolutnie wybitne. Ale ostatecznie lista wygląda tak:

1. Krzysztof Varga "Dziennik hipopotama" - książka bardzo refleksyjna, dająca sporo do myślenia

2. Szczepan Twardoch "Królestwo" - za wspaniałe obrazy dawnej Warszawy i opisy ludzkich charakterów

3. Szczepan Twardoch "Król" - jak wyżej 

4. Olga Tokarczuk "Lalka i perła" za fenomenalny obraz ukochanej książki Prusa, za wydobycie masy ukrytych znaczeń i podtekstów, 

5. Riku Onda "Pszczoły i grom w oddali" - za książkę napisaną tak, jakby słuchało się muzyki, a nie czytało, książkę beletrystyczną z głównym bohaterem muzyką, 

6. Kazuo Ishiguro "Nokturny. Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu" to jedne z lepszych opowiadań, jakie kiedykolwiek czytałam

7. Zofia Kossak - Sczucka "Król trędowaty" - za wydobycie z zapomnienia kolejnego pokolenia krzyżowców  

8. Jacek Żakowski, Leszek Cichy, Krzysztof Wielicki "Rozmowy o Evereście" za opowieść o tym co ważne nie tylko podczas górskiej wspinaczki

9. Agata Christie "Rendez - vous ze śmiercią" - frapujący kryminał o ludzkim zniewoleniu 

10 Sergiusz Piasecki "Bogom nocy równi" 

i wyróżnienie

 Grażyna Bastek "Rozmowy obrazów" - świetna opowieść o sztuce