Nieprzypadkowo
sięgnęłam zaraz po audiobooku Jarosława Abramowa – Newerly „Lwy mojego podwórka”
, o którym pisałam tutaj, po właśnie „Imperium słońca” Ballarda. Chociaż w obu
przypadkach są to książki, opisujące wojnę z perspektywy dziecka, to do „Imperium
słońca” jakoś się nie przekonałam. Polski pisarz opisuje wydarzenia takimi,
jakimi je zapamiętał, a więc wojnę spędzoną głównie przy boku matki. Jest narratorem
powieści, pisząc bezpośrednio - ja zrobiłem to lub tamo. I w jego opowieści nie
wyczułam żadnego fałszu. Z Ballardem jest inaczej. II wojna zastała go wraz z
rodzicami w Szanghaju, wszyscy razem przeżyli ją w obozie dla ludności cywilnej
Lunghua. „Imperium słońca” nie są jednak tylko wspomnieniami, autor zastosował
dziwaczy manewr i dla potrzeb powieści opisał dzieje Jima – alter ego autora,
który został od rodziców rozdzielony. Czyli więc są to częściowo wspomnienia, częściowo
zaś zmyślenia, bo trudno powiedzieć, czy pewne sytuacje faktycznie mogły się
chłopcu przydarzyć. Już z tego tylko
powodu ta opowieść kojarzy mi się z nutą fałszu. Czy możliwe jest, aby żołnierze
japońscy przez kilka dni żywili samotnego, białego chłopczyka w publicznych
miejscach? Może i tak, ale wątpię. Wolę, gdy coś jest czystą beletrystyką, lub
wspomnieniami, biografią, reportażem. Nastawiona do książki byłam więc już z
góry niechętnie.