piątek, 27 lutego 2015

Ruth Hoffmann „Dzieci Stasi”


   
        Dowiedziałam się o tej książce ze swojej ulubionej audycji radiowej - „Poczytalni” w TOK FM, słuchanej jej  nie bezpośrednio, tylko z archiwum z internetu.  W pierwszych momentach poczułam rozczarowanie, no bo dlaczego tym razem dyskusja ma toczyć się o czymś takim? Stasi może być tematem interesującym, ale jakieś dzieci?  W miarę gdy podczas słuchania dowiadywałam się o książce coraz więcej, moje zainteresowanie rosło. Zaraz po zakończeniu audycji książkę tą zamówiłam. A zaraz po zamówieniu przeczytałam ją i to mimo tego, że w planach miałam przeczytanie czegoś zupełnie innego. Trwało to wszystko zaledwie kilka dni. I było warto.

     Książka jest niebywale interesująca i wbrew pozorom mówi o czymś, o czym dotychczas się nie mówiło.  Większość jej rozdziałów jest o dzieciach byłych oficerów Stasi, są to ich wspomnienia z okresu dzieciństwa, młodości, a kończą się – co ciekawe - nie na upadku Muru Berlińskiego, ale na czasach współczesnych.  Historie tych ludzi mają charakter bardzo osobisty , koncentrują się na ich odczuciach i przemyśleniach , są również wątki szpiegowskie , ale niejako  w tle.  Absolutnie unikalne jest to, że  cześć tych „dzieci” ma ojców bardzo znanych opinii publicznej. Dla mnie jest to po prostu książka psychologiczna.

     Wszystkie historie są arcyciekawe. Do tego jeszcze autorka dodała mini rozdziały o charakterze wyłącznie faktograficznym, gdzie podaje dane , w tym statystyki, i inne konkretne informacje.  Dla tych osób, które pamiętają PRL,  książka będzie i tak sporym zaskoczeniem. Stopień inwigilacji społeczeństwa w RFN był zdecydowanie wyższy , niż u nas. Jest to trudne do wyobrażenia. Jak podaje autorka, powołując się na konkretny materiał źródłowy, w NRD na jednego pracownika Stasi przypadało 180 obywateli. W ZSRR na jednego pracownika takiego samego aparatu przypadało 595 obywateli, w Czechosłowacji 867, a w Polsce 1574 osób. Są to dane dotyczące wyłącznie pracowników służb, do tego dochodzi jeszcze gęsta siec współpracowników. O jakiejkolwiek wolności,  a nawet o jej namiastkach nie było tam mowy.

      Trudno mi w tej chwili wybrać historie najciekawsze. W „Poczytalnych” wspomniano np. historię dziewczyny, która została zauważona na ulicy z „elementem” podejrzanym o wrogie nastawienie do ustroju, czyli ze swoim chłopakiem. Stasi zaciągnęło ją do samochodu, odwiozło do domu i poinformowało ojca o tym, co się stało. Ojciec – major Stasi – pobił ja do nieprzytomności, złamał jej rękę i żebra.

       Do każdego czytelnika najbardziej  przemówi inna historia. To kwestia indywidualna. Dla mnie szokująca była  historia kobiety  , której ojciec – szpieg i pracownik Stasi – uciekł na Zachód , przeszedł tam na „druga stronę” i na stałe związał się z kochanką z RFN. Córka i żona, które zostawił w NRD przestały dla niego istnieć, a istniała możliwość, aby  cała rodzina została na zachód przerzucona. Mężczyzna ten  wydał nawet książkę o swoim życiu, ku zaskoczeniu jego córki,  w książce o niej też nic nie ma . Wiedział, że córka i żona po jego ucieczce przeżyją piekło, ale nie miało to dla niego jakiegokolwiek znaczenia.

     Przykładów mechanicznego traktowania rodzin jest tam zdecydowanie więcej. Jest chociażby historia dwóch chłopaków, którzy mieszkali z rodzicami na Zachodzie, w RFN-ie, jednego dnia ojciec wywiózł ich wszystkich do NRD i zakomunikował im, że teraz tam będą mieszkać, nikogo nie spytał wcześniej o zdanie. To, że synowie mieli swoje życie, znajomych , nie miało znaczenia.  Co na ten temat myśli zona, również nie miało znaczenia. Okazało się, że  był w Stasi. Życie jego rodziny z dnia na dzień stało się koszmarem . Synowie przyzwyczajeni do życia na wolności, nie byli w stanie przyzwyczaić się do życia w państwie komunistycznym. Nie mogli z nikim porozmawiać o tym, co myślą, nie mogli słuchać tej muzyki, którą lubią , nie mogli spotykać się z tym, z kim chcą itd.

      Prowadzenie podwójnego życie był dla oficerów regułą. Często rodzina tak naprawdę nie wiedziała, czym ojciec się zajmuje, niekiedy nie wiedzieli nawet, że ma on jakikolwiek związek ze służbami specjalnymi. W większości wypadków w domu nie było żadnego wychowywania, tylko coś w rodzaju tresury. Bicie i to nie byle jakie, tylko naprawdę koszmarne,  było na porządku dziennym. Dzieci żyjąc w niewyobrażalnym stresie często moczyły się w nocy, za co były odpowiednio karane. Wymagano od nich, aby niemal na rozkaz bawiły się , na rozkaz uczyły i aby zawsze były grzeczne. Ojcowie w większości przypominali pozbawione uczuć cyborgi. Często dzieci , przynajmniej te, które opisane są w książce, nie podzielały poglądów ojców na temat ustroju, część z nich z uwagi na „wrogą postawę wobec ustroju ” i pod byle pretekstem była osadzana w więzieniu. Ojcowie  często wówczas wyrzekali się syna czy córki, zrywali z nim kontakty i opisywali to w stosownym raporcie, a w przypadku podjęcia przez dziecko próby nawiązania kontaktu, sporządzali kolejny raport. Nie zawsze się tak działo, ale na tyle często, że R. Hoffmann mogła sięgnąć do takich raportów.

    Szokujące są także losy tych dawnych dzieci już po zjednoczeniu Niemiec. W wielu przypadkach życie z takimi ojcami i w takich warunkach spowodowało, że dzieci te nie potrafiły pozbyć się strasznych problemów. Leczą się np. u psychiatrów, niekiedy bezskutecznie.

    Książka robi niesamowite wrażenie. Jest bardzo dobrze udokumentowana, autorka powołuje się na masę dokumentów, w tym   znaczna ich cześć pochodzi Instytutu Gaucka, czyli odpowiednika naszego IPN. Część dzieci , obecnie 40-to czy 50-cio latków , występuje pod własnym imieniem i nazwiskiem, pozostali anonimowo.   Całość czyta się bardzo szybko , chłonie się ją niemal, mimo, że nie jest to powieść, tylko  reportaż i częściowo dokument. Świetnym pomysłem było, aby historie poszczególnych osób opisane zostały przez dziennikarkę, a nie przez samych bohaterów, dzięki temu uniknęło się dłużyzn , sam tekst napisany jest wyjątkowo sprawnie . Przede wszystkim autorka musiała dokonać podczas spisywania  tych opowieści selekcji i efekt  jest taki, że bohater miał możliwość wygadania się,  a do druku trafiły historie odnoszące się do najważniejszych  aspektów ich życia.

    U nas nic podobnego dotychczas się nie ukazało. Nie kojarzę książki o dzieciach byłych oficerów SB. Być może nie mają one ochoty na publiczne wynurzenia, a może ich dzieciństwo i młodość nie były aż tak przerażające, jak  to opisane jest w książce. Zastanowiło mnie, dlaczego to właśnie w NRD ten aparat tajnych służb był tak wyjątkowo sprawny, przyszło mi najpierw na myśl, że może to kwestia tego, że NRD była granicą bloku wschodniego, dalej zaczynał się Zachód. Ale opisy powszechnego donosicielstwa są porażające  i wydaje się to gorsze, niż było u nas. Zastanawia mnie, czy nie jest o aby wina tej szeroko znanej niemieckiej „porządności”, ich fabryki nie produkują przecież bubli, wszystko jest robione tak, jak powinno. W ruchu drogowym jazda taka, jak u nas, byłaby nie do pomyślenia. Może więc gdy od obywateli wymagano donosicielstwa , obywatele zabrali się do tego dokładnie, porządnie i tak jak należy, tak jak do wszystkiego, co robią.  Hipoteza ta jest bardzo niepoprawna politycznie, ale coś w tym jest.

6/6

sobota, 21 lutego 2015

Herbert George Wells „Wehikuł czasu”



tłumaczenie z 1895r.


       „Wehikuł czasu” jest bardziej opowiadaniem, niż powieścią, w moim wydaniu liczy  zaledwie 123 strony i jest to lektura na jedno popołudnie.  Podróżnik w Czasie zebrał w domu grupę znajomych i opowiedział im o swojej podróży w przyszłość na skonstruowanym przez siebie wehikule. W późniejszym czasie miała również miejsce druga podróż w czasie. H. G. Wells opisując przygody Podróżnika w Czasie zwracał sporo uwagi na kwestie psychologiczne, socjologiczne, a nawet i w pewnym stopniu filozoficzne. Ja za filozofią nie przepadam i był to pewien problem. Podróżnik jest istota myślącą i najbardziej interesują go kwestie takie, w jakim kierunku pójdzie ludzkość, czy zachowa swoje człowieczeństwo, dobro, współczucie itp. , czy może na świecie zapanuje okrucieństwo? Czy człowiek z przyszłości będzie przewyższał pod  względem wiedzy człowieka z czasów autora, czyli z przełomu XIX i XX wieku? W książce jest więc sporo spostrzeżeń i przemyśleń na ten temat.   Autor przedstawia swoją wizję przyszłości mało optymistyczną dla ludzkości. Podczas czytania miałam mieszane uczucia.       

     Spora liczba filmów podejmuje zbliżoną tematykę, tylko w lżejszej formie, np. „O północy w Paryżu”, wszystkie 3 części „Podróży do przyszłości”, „Peggy Sue wyszła za mąż”, „Kate i Leopold”, seria komedii „Goście, goście”, czy „Goście w Ameryce” no i masa innych. Według mnie filmy te w tej właśnie lekkiej formie są w stanie przekazać  poważniejsze treści, może tylko bez rozważań filozoficznych. H.G. Wells bardziej skupił się na rozmyślaniach o rozwoju ludzkości, co temu sprzyja, co nie,  i na wspomnianych rozważaniach o postępie czy bardziej o zaniku różnych ludzkich odruchów.  Książka jest idealnym przyczynkiem  do własnych refleksji na ten temat, ale same przygody Podróżnika w Czasie na tle tych innych dzieł wydają się nieco mniej ciekawe. Książki tej nie czyta się też lekko. Sprawdziłam, że tłumaczenie Feliksa Wermińskiego, pochodzi jeszcze z pierwszego polskiego wydania, z 1899r.

      Wizja przyszłości u H. G. Wells`a jest wyjątkowo mało optymistyczna. Osobiście z takim pesymizmem nie zgadzam się. Już chociażby w „Gościach, gościach” w humorystyczny sposób pokazane było, jak  sprytny pachołek żyjący w okresie średniowiecza chciał zostać na zawsze w czasach współczesnych. W swoich czasach był służącym , dyspozycyjnym 24 godziny na dobę, zdanym wyłącznie na łaskę swojego pana , jadającym pod stołem ochłapy, pozbawionym jakiejkolwiek opieki prawnej  i zdrowotnej. Różnica pomiędzy poziomem życia w jego czasach, a czasach, do których się przeniósł, wydała mu się porażająca. Wystarczy wspomnieć jeszcze o innych zmianach , chociażby o sytuacji kobiet, dawniej zdanych na łaskę ojca , a potem męża, pozbawionych  możliwości zarobkowania. Sytuacja zwierząt dawniej a dziś też nie wymaga komentarza. Rozważania te można snuć niemal w nieskończoność, ale skrajnie pesymistyczne wizje przyszłości mało mnie przekonują i uważam, że wizja pisarza, nawet gdyby traktować ją symbolicznie, nie jest realna.

     4/6

środa, 18 lutego 2015

Stanisław Grzybowski „Elżbieta Wielka”



  
     „Elżbieta Wielka” jest przeraźliwie trudna do czytania, w większości jest strasznie nudna i  jest bardziej pracą naukową, niż czymś, co nadawałoby się do czytania przez zwykłego czytelnika, a nie   zawodowego historyka. Przeładowana jest datami i faktami z historii Anglii, w dawce trudnej do strawienia , a o Elżbiecie  samej w zamian jako o osobie dowiadujemy się bardzo mało . Poza tym to, o czym jest mowa w książce,  wiadomo jest z filmów, autor mało znanymi faktami nie zajmuje się . Nie wysila się też, aby fakty znane przedstawić obszerniej , rzucić na nie nowe światło. Książka podzielona jest na rozdziały, każdy zaś bez względu na wagę wydarzenia, zajmuje tyle samo miejsca . Cała ta książka to właściwie   antybiografia, czyli świetny przykład tego, jak biografii  pisać się nie powinno.

     Napisanie biografii w sposób interesujący nie jest proste, jak dotąd nie zwiodłam się na serii biografii wydawanych przez Państwowy Instytut Wydawniczy  , w charakterystycznej z uwagi na szatę graficzną serii. Czytałam kilka z nich i zawsze była to lektura fascynująca. Za wszystkie oczywiście nie ręczę. Pamiętam np. do dziś „Cesarzową Elżbietę” ( czyli swego czasu najpiękniejszą kobietę świata, Sisi) , która czytałam chyba z 10 lat temu. Nie pamiętam oczywiście dokładnych dat, ale do dziś utkwiły mi w pamięci różne ciekawe szczegóły . Gdy czytam jakąkolwiek biografię, przypomina mi się właśnie ta biografia Sisi i nieświadomie nawet porównuję te pozycje. Okazuje się, że ciężko dorównać książce o Sisi.   Po lekturze „Elżbiety Wielkiej” takich szczegółów, które można zapamiętać, wiele nie będzie. Biorąc pod uwagę sposób napisania te dwie biografie można sobie przeciwstawić.

              Z tego co pamiętam, w przypadku Sisi, sporo miejsca poświęcone było jej zainteresowaniom. Uwielbiała jazdę konną, była w tym bardzo dobra i kochała podróże, a podróżowała oczywiście bez Franciszka Józefa, małżeństwo do udanych należało tylko na początku. Nie wiem zaś, czym interesowała się królowa Elżbieta, lubiła tańczyć, ale nie wiem, co ponadto. Nie wiem, czy zadowolona była z wyboru, aby nie wyjść za maż  i nie mieć dzieci. Sisi nie była religijna, musiała z uwagi na sprawowana pozycję uczestniczyć w obrzędach religijnych, ale jej córka ubolewała, że matka nie ma w sobie nic wiary. Jaki był naprawdę osobisty stosunek królowej Elżbiety do wiary też nie wiem. Sisi przyjaźniła się mocno z Ludwikiem Bawarskim, oboje byli outseiderami , źle się czuli na dworze wśród sztywnych konwenansów , mieli poza tym  wspólne zainteresowania. Królowa Elżbieta zdaniem Grzybowskiego miała przyjaciółkę, w książce padło nawet jej nazwisko, ale nic ponadto nie wiadomo. W przypadku cesarzowej Elżbiety wiadomo , jakie wydarzenia były w jej życiu najbardziej znaczące i jak je przeżywała. Najstraszniejsze było samobójstwo jej syna, następcy tronu, arcyksięcia Rudolfa, jego śmierć ją złamała i nigdy po niej już się nie podniosła . Które wydarzenia były dla  królowej Elżbiety kluczowe, też nie wiem, profesor Grzybowski tego nie wyjaśnił. Sisi słynna była z oszałamiającej urody, w biografii opisane było , jak o nią dbała, np. kilka godzin dziennie trwało przygotowanie do publicznego pokazania się . Gdy skończyła 36 lat uznała zaś, że jest za stara i nie godziła się na  portretowanie. Królowa Elżbieta słynie  głównie z mądrości, ale z biografii nic takiego nie wynika. Zdaniem Grzybowskiego w większości decydowali za nią doradcy, a w przypadku samodzielnych decyzji o ich trafności decydował łut szczęścia.  Osobiście wydaje mi się to mało prawdopodobne, aby przez kilkadziesiąt lat większość podejmowanych decyzji była trafna tylko na skute szczęścia i przypadku . Pamiętam , że kiedyś gdzieś wyczytałam, że królowa Elżbieta codziennie kilka godzin zgłębiała historię swojego kraju i stąd m. in. pochodziła ta jej mądrość. Domyślić się można bez problemu, że kwestia genów, też miała swoje znaczenie. Henryk VIII uchodzi za jednego z wybitniejszych władców angielskich, a zdaniem niektórych badaczy Anna Boelyn była najbardziej inteligentną królową angielską.  O Grzybowskiego żadnych takich rozważań nie ma. Nie wiadomo też, jaki wpływ wywarła na królową śmierć matki na rozkaz ojca, możemy się domyślać, ale nie wierzę, aby nie było na ten temat żadnych materiałów źródłowych.  Autor książki sprawę tą ignoruje. W przypadku biografii Sisi ważniejszy, np. gdy jeden z rozdziałów był trudniejszy , dotyczył np. roli cesarzowej w dziejach Austro- Węgier  , kolejny rozdział był luźniejszy i mówił np. o sferze osobistej. Wiadomo np., że Sisi była głęboko nieszczęśliwa przez większość życia, czy królowa Elżbieta była lub bywała szczęśliwa, też nie wiadomo. U Sisi prawdopodobnie współcześni psychiatrzy wykryliby depresję.

     Dawno nie czytałam tak kiepsko napisanej biografii, jak „Elżbieta Wielka”.  Tak jak napisałam, do zapamiętania rzeczywiście wiele nie będzie. Całkowicie nieznanym dla mnie wydarzeniem był dla mnie przyjazd na dwór Elżbiety posła króla Polski i Szwecji - Zygmunta III  - Pawła Działyńskiego. Otóż Gdańsk był miastem hanzeatyckim, a Elżbieta tępiła Hanzę i dążyła do zachowania monopolu w handlu morskim. Działyński wystąpił bardzo ostro i zagroził nawet podjęciem działań wojennych. Elżbieta miała świadomość, że w przypadku połączenia sił polskich , szwedzkich i hiszpańskich, nie miałaby szans i musiała ustąpić.   Aż trudno sobie wyobrazić, że kiedyś byliśmy taką potęgą.

        Ciekawe były też opisy tego, jak Elżbieta traktowała angielskich korsarzy. Dawała im pełne przyzwolenie na działalność, czerpała z tego zyski, a na arenie międzynarodowej udawała głupa i „nie wiedziała , o co chodzi”, a poza tym „nie miała na nich wpływu”. Podobnie było z rodzącym się kolonializmem, mimo , że strefy wpływów były na świecie podzielone  , wysyłała swoje statki na podboje , wyprawy współfinansowała i również udawała,  że nie ma z tym związku. Skądś to chyba znamy… Aby jednak wyprawa mogła dojść do skutku,  konkretny dowódca musiał zrobić tak, aby wciągnąć w przedsięwzięcie część ówczesnego estabilishmentu i zagwarantować w razie powodzenia im część zysków. Inaczej do wyprawy   nie doszłoby.   

    Generalnie po lekturze czuję jednak totalny niedosyt. Odkryłam ponadto wydawnictwo, które specjalizuje się w książkach historycznych, w tym właśnie z okresu panowania Tudorów, a mianowicie Wydawnictwo Astra. Dotychczas wydane książki robią wrażenie zachęcające i z pewnością coś zakupię. Są one napisane przez Brytyjczyków, a oni do swojej historii mają z pewnością więcej serca i ciekawiej chyba potrafią o sobie napisać, niż my o nich.

3/6

czwartek, 12 lutego 2015

Henry James „Dom na Placu Waszyngtona” – audiobook, czyta Ryszard Nadrowski





      Tekst książki jest równie wyśmienity, jak i wykonanie audiobooka przez mało znanego Ryszarda Nadrowskiego. Aczkolwiek „Dom na Placu Waszyngtona” jest klasykiem , znałam go jedynie z filmu Agnieszki Holland o tytule „Plac Waszyngtona”. Film jest dość wierną ekranizacją książki, jest wybitny, ale powieść zawiera masę tych elementów, których w filmie być nie mogło, a które zadecydowały właśnie o tym, że stała się klasyką literatury.

    „Dom na Placu Waszyngtona” jest powieścią psychologiczną , w której wydarzenia toczą się  nieśpiesznie i która idealnie nadawałaby się – po odpowiednich oczywiście przeróbkach - do wystawienia jako sztuka teatralna.   Bohaterów jest zaledwie kilku. Majętny i inteligentny lekarz – doktor Sloper, w średnim wieku,  jest ojcem Katarzyny, lat około 20. Katarzyna jest niezbyt bystra, ale wyjątkowo uczciwa, prostolinijna i prawdomówna. Mieszka z nimi siostra pana domu, wdowa, pani Penniman. Jest też druga siostra gospodarza, ale ona nie odgrywa większej roli. A jednym z głównych bohaterów zostaje pretendent do ręki Katarzyny – Maurycy Townsend. Ojciec dziewczyny, dostrzegając w nim obiboka i łowcę posagu,  zdecydowany był, aby nie dopuścić do małżeństwa. Katarzyna zaś była szaleńczo zakochana w Maurycym. Rozgrywające się wydarzenia skupiają się na rozgrywce pomiędzy tymi osobami. Przyznam, że mimo iż wiedziałam z filmu, co się stanie, byłam mocno zaciekawiona.  Ryszard Nadrowski czyta powoli, wyraźnie, robi nawet w niektórych miejscach kilkusekundowe przystanki. Jest więc czas, aby wchłonąć to, co się działo .

     Ta książka nasunęła mi porównania  Henry` ego Jamesa z Fiodorem Dostojewskim. Obaj pisarze opisują niesamowicie wnikliwie ludzką duszę.  Dostojewski opisuje głównie biedotę, James bogate mieszczaństwo czy arystokrację.  Rozgrywka w „Domu na Placu Waszyngtona” pozornie jest dość prosta i można rzec – stara jak świat. Młoda dziewczyna znalazła sobie nieodpowiedniego kandydata do ręki i rodzic stara się zapobiec małżeństwu.  W wykonaniu Jamesa bohaterowie są prześwietleni do głębi . Interesujący jest każdy moment . Chociażby gdy pojawia się Maurycy zarówno Katarzyna, jej ojciec i ciotka inaczej go postrzegają. Ojciec momentalnie  zauważył, że chłopak nie ma ani stałego zajęcia , ani stałego dochodu. Przypuszczał, że ubieganie się o to zajęcie nie przychodzi chłopakowi do głowy, utrzymywać go może przecież niebogata siostra, mająca na dodatek gromadę dzieci. Udał się do tej siostry i podszedł ją wyjątkowo umiejętnie, poprosił aby poinformowała go, co sądzi o swym bracie, jako kandydacie na małżonka. Siostra lekarza nie dostrzegała tych faktów. Sprawiała wrażenie, jakby podkochiwała się w Maurycym. Pozornie stateczna i prawa, na dodatek utrzymanka, zaczęła snuć różne obłudne intrygi, o które nikt by jej nie podejrzewał.

    Szalenie ciekawe , właściwie najciekawsze,   są spostrzeżenia natury psychologicznej , które wkładane są najczęściej w usta narratora, ale również i doktora, a nawet i Katarzyny. Odkrywczo podchodzi  on do relacji rodzicielskich. Katarzyna wyznała w jednym z momentów książki, że ma świadomość, iż ojciec jej nie kocha. Ona nie miała o to pretensji i rozumiała, że on nie może zapomnieć żony, która zmarła przy porodzie. Wyznała, że wie, iż nie spełnia wymagań ojca, głównie dlatego, że nie jest zbyt inteligentna.    Co najbardziej zaskakujące, Katarzyna nie miała pretensji do ojca o ten brak uczuć i uznała, że to nie jest jego wina, że  nad uczuciami zapanować nie można. Ona np. nie planowała miłości do Maurycego, ale stało się. Przyznać ponad 100 lat temu, że człowiek z wyższej klasy, wykształcony i majętny może nie kochać swego dziecka, było prawdopodobnie sporym aktem odwagi. No i świadczy o niesamowitej przenikliwości. Dowodów na to, że tak naprawdę doktor Sloper nie kochał Katarzyny, jest sporo.  Trzeba tylko uważnie czytać, czy słuchać.

                  Wyjątkowo nowatorskie wydało mi się nie tylko podejście Henry`ego Jamesa  do rodzicielstwa, ale i do małżeństwa. Jest ono nawet nowatorskie i dzisiaj. Otóż H. James , czyli nasz narrator, ma świadomość, że niekiedy odmawianie wyjścia za mąż może być aktem świadomym , a nawet w pewnych warunkach korzystnym dla kobiety. Z reguły znaczna część osób uważa, że jest odwrotnie, że za maż nie wychodzi tylko ta kobieta, która nie ma kandydata. Nie ujawniając biegu wydarzeń, mogę zasygnalizować, że po zaręczynach Katarzyny i Maurycego, opór ojca stał się sporym  problemem.  Małżeństwo nie zostało zawarte wtedy, kiedy się tego spodziewano. Ale po pewnym czasie ten temat stał się znowu aktualny, a poza tym pojawili się inni kandydaci.  Nie powiem oczywiście, jak się to zakończyło, ale doszło do takiej sytuacji, że Katarzyna za mąż nie wychodziła i odprawiała kandydatów z kwitkiem.    Odpowiedź, dlaczego tak się działo, jest oczywiście w naszej powieści.

    Zagadnień psychologicznych, które podejmuje H. James,  jest sporo.  Bieg wydarzeń doprowadził do tego, że i Katarzyny uczucie wobec ojca zaczęło się zmieniać, a nawet zanikać . Doktor o córkę się troszczył  , zapewnił jej edukację i zaspokoił potrzeby materialne.  Ale nie stać go było na nic ciepłego i wymagał ślepego posłuszeństwa. Czy dziwne jest, że Katarzyna przestała go kochać ?

    Wątek ciotki jest dość humorystyczny, chociaż odsłonięcie obłudy i obraz charakteru, jaki się potem wyłonił, był przerażający.

    Henry James miał brata,  wybitnego psychologa. By może ta znajomość charakterów ludzkich Henry`ego Jamesa była również po części zasługą brata. Trudno powiedzieć.

    „Dom na Placu Waszyngtona” nie jest pierwszą książką H. Jamesa, jaką poznałam. Czytałam wcześniej „Ambasadorów” i „W kleszczach lęku”. Najbardziej podobał mi się jednak „Dom”, był najciekawszy, chociaż oczywiście to kwestia gustu.

6/6

      

    

sobota, 7 lutego 2015

Zygmunt Miłoszewski „Gniew”



  
      Książka ta jest teraz tak powszechnie czytywana , że pisanie dokładne o czym ona jest ,  mija się z celem. Każdy niemal wie, że prokurator Szacki prowadzi śledztwo w związku ze znalezieniem kościotrupa w Olsztynie. Kościotrup okazał się zaś całkiem świeży.  

       Przez dłuższy czas nie miałam wcale zamiaru czytać tej książki, fakt, że jest bestsellerem, był dość odstraszający i spodziewałam się czegoś idiotycznego.  Czytałam kiedyś wywiad z Miłoszewski i jego osoba zrobiła na mnie koszmarne wrażenie, co też zachęcające nie było. Ale rekomendacja koleżanki, do której mam zaufanie jako do czytelnika, zrobiła swoje. Nie czytuję zbyt wiele polskich kryminałów , ale mogę bez wątpienia stwierdzić, że książka ta jest unikalna. Plusów jakie przynosi jej przeczytanie, jest cała masa.

    Miłoszewski jest pisarzem, który  nie zanudza. „Gniew” czyta się bardzo dobrze. Wciąga, nie cały czas, ale w znacznych fragmentach . Zdaniem znajomych prawników , nie ma w niej wpadek i błędów, dotyczących funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości i stosowanych  procedur . Przewijający się w niej temat przemocy domowej jest co prawda opisany w wielu innych książkach, chociażby u Mankella i można mieć już go dosyć, ale opisany jest w taki sposób, że budzi i zainteresowanie i nawet zaangażowanie czytelnika. Dla mnie np. zagadką są kobiety, które coś takiego znoszą , nigdzie nie zgłaszają i nic z tym nie robią.  W książce występuje np. jedna z ofiar przemocy domowej – kobieta, która  jest atrakcyjna, wykształcona, ma swoją pracę i środki finansowe na utrzymanie. Opisuje ona, dlaczego to znosiła. Porównuje sytuację do genu bycia ofiarą, najpierw dziecko ogląda przemoc wobec matki, potem znosi ją samo ze strony ojca, a w dalszej kolejności od męża. Jest to niewytłumaczalne i określane jako coś w rodzaju jednostki chorobowej bycia ofiarą.

    Wszystko to nie jest jednak najważniejsze.  Najciekawsze i najcenniejsze w moim odczuciu jest co innego. Najciekawszy jest opis otaczającej nas rzeczywistości, widzianej głównie oczami  Szackiego, prawdopodobnie alter ego pisarza, chociaż w tym zakresie pewności nie mam  .  Mam na myśli to, że przez cały czas czytania obcuje się niejako z osobą, która jest szalenie ciekawa i której poglądy na wiele spraw są wyjątkowo nietuzinkowe.

    Zacznijmy od zawodu prokuratora, który ani w  mediach, ani wśród polityków nigdy nie ma dobrej passy . W większości filmów tzw. sądowych prokurator jest czarnym charakterem, to on oskarża niewinne osoby. W filmach tych zbawcą świata jest adwokat, broniący niesłusznie oskarżonego , niewinnego człowieka.    Miłoszewski tą sytuację odwrócił i postawił wszystko na właściwym miejscu. To prokurator bowiem narażając się,  walczy z bandytami i chroni nas, normalnych obywateli . Adwokat zaś reprezentuje tych , którzy nas krzywdzą.  Miłoszewski mógłby pójść po najmniejszej linii oporu i dołączyć do nagonki na prokuraturę, ale tego nie zrobił.

     Prokurator Szacki mimochodem przedstawia swój punkt widzenia na masę problemów, a ten punkt widzenia jest  jednocześnie trochę sarkastyczny ale w dużym stopniu prawdziwy.  Przykładowo w telewizji pokazano,    jak myśliwi wydobyli z jakiegoś dołu czy rowu, a może bagna - łosia, który nie mógł się samodzielnie stamtąd wydostać. Szacki uznał, że myśliwi ci zapewne wcześniej tego łosia do tego bagna sami wrzucili, zaraz potem powiadomili telewizję po to, aby pokazać przed kamerą , jak bardzo „kochają” zwierzęta.  W innym fragmencie mowa jest o psychiatrach. Na topie teraz w niektórych kręgach jest chodzenie do psychiatry. Szacki vel Miłoszewski miał odwagę , aby pani psychiatrze powiedzieć wprost, że przedstawiciele jej zawodu są tak bardzo oderwani od rzeczywistości, że nie są w stanie nikomu udzielić żadnej pomocy i że w żadnych psychiatrów on nie wierzy.  Podobne poglądy ma też i na zawód psychologa. W książce jest to oczywiście nieco bardziej rozwinięte.

      W niektórych miejscach Miłoszewski naświetla w sarkastyczny sposób punkt widzenia wielu osób na niektóre sprawy i niekiedy wręcz kpi sobie z niego, sporo jest też humoru,  a nawet czarnego humoru.  Przykładowo - jeden z bohaterów musiał innego zmusić do czegoś.  Nie udawało się tego zrobić prośbą, musiał sięgnąć do szantażu. Zakomunikował szantażowanemu, że może za pośrednictwem innych osób zrobić coś złego jego rodzinie. Wyszczególnił, że żonie  nic nie zrobi, bo przecież „żona to nie rodzina”, i że ma świadomość, że tamten ma ją jako żonę w  d. i że na żonie nikomu nie zależy. Gdy zagroził, że coś stanie się synowi, natychmiast zadziałało.  Jest to kwintesencja poglądów wielu mężczyzn na małżeństwo.

     Nie będę wymieniać enumeratywnie wszystkich takich ciekawych przykładów, każdy może wyłaniać je sobie sam.  Można się z nimi zgadzać, albo nie, ale dają sporo do myślenia.

     Dla mnie książka ta mimo tych niezaprzeczalnych walorów była jednak zbyt drastyczna. Opis zabójstwa jest tak straszny, że trudno mi sobie przypomnieć coś bardziej drastycznego. I cała intryga była trochę zbyt wydumana. Prawdopodobieństwo opisanego przebiegu zdarzeń jest zdecydowanie mniej realne, niż wygrana w totka. Wiele osób zakończenie ocenia jako wyjątkowo zaskakujące. Częściowo tak jest.

5/6