niedziela, 30 grudnia 2018

Adam Bahdaj „Kapelusz za 100 tysięcy" – audiobook, czyta Joanna Lissner

Audiobook Kapelusz za 100 tysięcy  - autor Adam Bahdaj   - czyta Joanna Lissner 
     "Kapelusz za 100 tysięcy" to wspaniała klasyka literatury dla młodzieży. Książki Adama Bahdaja zna chyba każdy, może jedynie nie mieć świadomości, że to on jest ich autorem. To właśnie na podstawie jego powieści powstały seriale "Podróż za jeden uśmiech" i "Stawiam na Tolka Banana". To on napisał zekranizowane później "Wakacje z duchami". Mimo wielkiego dorobku i wspaniałego życiorysu, w czasie wojny był m. in. kurierem tatrzańskim,  on sam jest jednak jakby trochę zapomniany. 
 
    "Kapelusz za 100 tysięcy" może czytać i młodzież i dorośli. Ci, którzy pamiętają PRL mogą czytać z sentymentem, młodsi z kolei poznają troszeczkę klimat tamtych lat. Nie odczuwałam w żaden sposób, aby książka się zdezaktualizowała, wręcz przeciwnie. Akcja wciąga. Główna bohaterka, "Dziewiątka", tj. dziewczynka w wieku 12 lat, jest tak rezolutna, mądra i spostrzegawcza, że wielu dorosłych mogłoby jej pozazdrościć. Potrafi bronić swoich racji nawet w rozmowie z dorosłymi. Jest sprytna w pozytywnym znaczeniu tego słowa, nie mającym nic wspólnego z cwaniactwem. Bahdaj był chyba w prekursorem feminizmu, chociaż wówczas gdy żył, to pojęcie nie było jeszcze zbyt znane. "Dziewiątka" tam gdzie mieszkała, czyli na Saskiej Kępie,  była szefem "gangu", złożonego z samych chłopców. Zawdzięczała to m. in. temu, że skończyła kurs judo i żaden chłopak nie mógł jej podskoczyć. 
 
      Podczas wakacji, o których opowiada książka, nasza bohaterka również okazała się bardziej rezolutna od nowo poznanego Maćka. Postanowiła ustalić, dlaczego i kto zamienił kapelusz warszawskiego wiolonczelisty w nadmorskim, polskim miasteczku. Śledziła różne osoby, a przy okazji natrafiła na trop większej afery, która z kapeluszem nie miała nic wspólnego. A co do kapelusza, to dlatego był kapeluszem za 100 tysięcy, bo w środku był włożony wypełniony kupon totolotka z sześcioma trafieniami. 
 
     "Dziewiątka" nie była zainteresowana uznawanymi wówczas zwyczajowo za dziewczęce i kobiece zajęciami, jak sprzątanie czy gotowanie itp. Gdy parę lat temu słuchałam "Dzieci z Bullerbyn" pamiętam lekki szok, gdy słuchałam o tym, jak dziewczynki musiały w czasie zabaw odgrywać role  sprzątających i gotujących chłopcom, chociaż wcale nie miały na to ochoty. Eksponowanie dziewczynek nie jest jednak manierą w twórczości Bahdaja, w "Wakacjach z duchami" głównymi bohaterami są chłopcy, w "Podróży za jeden uśmiech" również.  
 
       I "Dziewiątka" i Maciek nie nudzą się nawet w czasie deszczu i nie narzekają. Nawet rodzice "Diewiątki" i jej młodszy brat  jakoś z tego powodu bardzo nie ubolewają, ojciec z jej bratem łowią ryby, a matka gra w brydża. Wszyscy świetnie radzą sobie bez nieznanych wówczas komputerów i smartfonów, ale nawet i bez telewizora. Dzieci są wyjątkowo samodzielne, organizują sobie czas bez dorosłych i nikt nie boi się, że napadnie je morderca lub pedofil. Z dzisiejszej perspektywy komicznie brzmią fragmenty o tym, jak przypłynął statek z turystami ze Szwecji i całe niemal miasteczko wyszło oglądać, jak wyglądają Szwedzi. Bohaterem drugiego planu jest dorosły i w starszym wieku wiolonczelista, a nie biznesmen. Innym bohaterem drugiego planu jest profesor. "Dziewiątka" wie co nieco o wiolonczelistach, Maciek zna się na ornitologii i na muzyce poważnej. Intelekt, wiedza i wykształcenie są w wielkim poważaniu. 
 
    Odczytanie książki jest bardzo ekspresyjne, ale jednocześnie pasujące do tego typu lektury.
5/6


piątek, 21 grudnia 2018

Lee Child „Ostatnia sprawa” – audiobook, czyta Jan Peszek



Audiobook Ostatnia sprawa  - autor Lee Child   - czyta Jan Peszek


      Ostatnia sprawa jest zdecydowanie najsłabszą pozycją całej serii z Jackiem Reacherem. O ile inne tomy są naprawdę dobrą rozrywką , z tym jest odwrotnie. Wynika to z przyjęcia przez autora innej formuły powieści, niż zazwyczaj. W tym tomie Reacher jest jeszcze żandarmem i zajmuje się śledztwem, będąc ograniczonym szeregiem przepisów i hierarchią wojskową. Jako żandarm w czynnej służbie nie może sobie pozwolić na to wszystko, co robić może tzw. wolny strzelec, człowiek nieskrępowany żadnymi regułami. Intencją pisarza było pokazanie, dlaczego Reacher odszedł z wojska i czego dotyczyła ta tytułowa ostatnia sprawa, która zadecydowała finalnie o tym, że stał się cywilem. Mamy więc tutaj do czynienia z Reacherem, który jest nieco inny. Nie jest w pełni swobodny w swoich poczynaniach. Całe szczęcie, że ta właśnie formuła została zastosowana przez Lee Child`a tylko raz. 

     Na domiar złego, fabuła też do porywających nie należy. W pobliżu bazy wojskowej została zamordowana dziewczyna. Miejscowa ludność była przekonana, że zabójcą jest żołnierz. Reacher szybko odkrył, że niewyjaśnionych zabójstw było więcej i że istotnie wiele poszlak wskazywało na kogoś z wojska. Równie szybko dowództwa pokazało, że żołnierzy będzie chronić. Prowadzenie śledztwa w takich warunkach stało się trudne. Reacher oczywiście miał zamiar szukać sprawcy tak skutecznie, jak tylko mógł i to bez względu na to, kim ten sprawca był. Mając na względzie to, że śledztwo było ostatnią sprawą Reachera jako żandarma, można się bez trudu już na wstępie domyślić, kto był sprawcą. Ale są też drobne niespodzianki co do innych kwestii.
     Jest to zdecydowanie najsłabsza pozycja serii.
3/6

czwartek, 20 grudnia 2018

Javier Marias „Berta Isla”


 
    Mariasa albo się kocha, albo się go unika. Każdemu mówię, żeby spróbował. Jeżeli się okaże, że to jednak nie to, zawsze można książkę odłożyć. Ale jeżeli się spodoba, to z pewnością czytelnik sięgnie wówczas po całą twórczość. Marias to jeden z moich ulubionych pisarzy, całe szczęście, że żyje i tworzy i cały czas można mieć nadzieję na coś nowego. Dla mnie jest doskonały, wręcz fenomenalny, a każda jego książka to coś wspaniałego. Bertę Islę” napisał w 2017r., są wiec w niej przemyślenia człowieka bardzo dojrzałego, styl pisania jest już całkowicie wykształcony. Z pewnością jest to moja książka roku 2018
 

     Jak zawsze bohaterowie jego książek należą do elity intelektualnej nie tylko z nazwy. I jak zawsze Marias bardzo dużo miejsca poświęca rozważaniom psychologicznym, nawiązuje do historii, socjologii, literatury. Rozgrywające się wydarzenia są drugorzędne w stosunku do rozmyślań. W tej jednak powieści, w przeciwieństwie do pozostałych, zwyczajna akcja zajmuje sporo miejsca, a wydarzenia szalenie wciągają.
 

     Berta i Thomas to małżeństwo mieszkające w Hiszpanii. Thomas jeszcze jako student Oxfordu został zwerbowany przez tajne służby i z racji tego często wyjeżdżał na różne bliżej nieokreślone akcje, nie wiadomo gdzie wówczas przebywał. Jego żona nie wiedziała, na czym dokładnie polega jego praca. Miała tylko świadomość, że musi on udawać kogoś innego, niż jest w rzeczywistości i występuje wówczas pod zmienioną tożsamością. I że permanentnie kłamie i oszukuje ludzi, udając ich przyjaciela. A robi to wszystko dla szeroko pojmowanej angielskiej Korony. Pewnego razu Thomas wyjechał i słuch o nim zaginął. Niepewność, czy w ogóle żyje, zaczęła się przeciągać. 
 

      W tej książce sporo miejsca zajmują opisy i rozmyślania, jak na związek wpływa nieszczerość jednej ze stron. Nie widzę powodu, aby zacieśniać te opisy jedynie do małżeństwa, są one aktualne do wszystkich innych relacji, szczególnie tych bliższych i rodzinnych i przyjacielskich. Berta nie wiedziała chociażby, czy niejako służbowo jej mąż nie sypia z innymi kobietami. Dla niego z kolei był to znacznie mniejszy problem, bo uważał, że o sferze zawodowej ona wiedzieć nic nie musi. Marias pokazuje, jak stan ciągłego oszukiwania i permanentne tajemnice wpływają na samego Thomasa, jak bardzo on się zmienia. I ukazane jest, że to, co dzieje się w rzeczywistości, jest zupełnie niezgodne z tym, o czym się marzyło, że będzie miało miejsce. Marias opisuje proces minimalizowania wymagań, przyzwyczajania się do pewnego stanu i to, jak bardzo niepostrzeżenie to wszystko się dzieje. A im dłużej to trwa, tym bardziej nie ma sił i chęci, aby coś zmienić. Do tego dochodzi jeszcze pewna lojalność wobec drugiej osoby. Wielkość Mariasa polega na tym, że nie ma prostych odpowiedzi i jednoznacznych ocen. Każdy ma swoje własne granice tego, na ile chce drugiej osobie się ujawniać i vice versa, do jakiego stopnia chce być przejrzysty. Oszustwo w zwykłym życiu z reguły nie jest aż tak ekstremalne, jak w książce , ale masa ludzi żyje udając kogoś innego na mniejszą skalę, np. bogatszego, mądrzejszego, że kogoś lubi, że szef jest ok, itp. Wiele osób udaje pewne rzeczy nawet przed samym sobą. Czy uchodzi to bezkarnie, w sensie zaburzeń osobowości, właściwie destrukcji osobowości? Odpowiedź nasuwa się sama
 

     Jest sporo rozmyślań, co jest etyczne, a co nie. I tu też nie ma prostych odpowiedzi . Oszukiwanie etyczne być nie może, no ale jeżeli dzięki temu mogłoby nie dojść do wybuchu wojny, sytuacja wygląda już inaczej. Im głębiej ukazany jest jakiś problem, tym mniej jest jednoznacznych ocen.
 

     Aby nie spojlerować, nie mogę wskazać, w którym momencie książki i do jakiej konkretnie sytuacji, odnoszą się rozmyślania. Pojawia się też kwestia, na ile my sami możemy decydować o naszym losie, na ile pewne rzeczy są rozgrywane bez nas, a na ile jesteśmy coś winni chociażby społeczeństwu. Czy np. człowiek mający fenomenalne zdolności językowe, może je marnować i zajmować się zawodowo czymś, co nie pozwoli w pełni wykorzystać tego potencjału?
 

      Nie została pominięta kwestia odpowiedzialności za swoje czyny i problem przerzucania tej odpowiedzialności na innych. Czyli owszem, coś zrobiłem, ale to było dlatego, bo np. zostałem zaszantażowany, zastraszony lub coś podobnego. Nie chciałem nawet zmierzyć się z tym problemem, tylko uległem. A potem wygodnie się żyje z myślą, że co prawda, nie jestem zadowolony z pewnych decyzji, ale one nie były moje. I ma się pretensje do wszystkich, tylko nie do samego siebie.
 

         W książce są nawiązania do genialnej trylogii Mariasa Twoja twarz jutro. Pojawiają się nawet bohaterowie z tamtych książek, tutaj są na drugim i dalszym nawet planie. Jest profesor Wheeler i jest fenomenalny psycholog Tupra. Tupra w trylogii również jest w służbach i zajmuje się m. in. tworzeniem portretów psychologicznych ludzi, ze szczególnym uwzględnieniem tego, jak będą zachowywać się w przyszłości, gdy np. zostaną prezydentem lub inną znaczącą osobą. W Bercie to właśnie on werbuje do służb Thomasa. Tupra występuje potem jeszcze kilka razy i za każdym razem fragmenty z nim są wyjątkowo ciekawe. To człowiek, który jest w stanie przejrzeć innych na wylot bez żadnych paranormalnych zdolności. Gdy umawia się z kimś na spotkanie, to nikt niczym nie jest w stanie go zaskoczyć. Przewiduje, co dana osoba będzie chciała powiedzieć. I w Bercie Tupra szkoli pod katem psychologicznym innych. O Twojej twarzy jutro, a właściwie o ostatnim jej tomie pisałam tutaj, wcześniejsze przeczytałam jeszcze przed założeniem bloga
 

              Dla miłośników literatury dodatkowym smaczkiem będą liczne odniesienia do różnych dzieł literackich, szczególnie dużo jest do poezji T.S. Eliota, ulubionego poety Thomasa. Jest np. arcyciekawa rozmowa Thomasa i Berty o oszustwie i kłamstwie, a nawet i lizusostwie na przykładzie scen z Henryka V Szekspira.
 

    Nawet ciekawa jest okładka. Wszystkie książki Mariasa Sonia Draga wydaje w tej samej oprawie graficznej, z czarnym tłem i zdjęciem. I tłumaczył też wyśmienity tłumacz Tomasz Pindel
 

A o innych książkach Marisa pisałam tutaj, tutaj i tutaj i tutaj 

6/6

 

           
       
 


                          

poniedziałek, 17 grudnia 2018

Ziemowit Szczerek „Siódemka” – audiobook, czyta Ziemowit Szczerek



Audiobook Siódemka  - autor Ziemowit Szczerek   - czyta Ziemowit Szczerek
Szczerek jest wschodzącą gwiazdą literatury , nominowany był i do Nike i do Angelusa, zdobył „Paszport Polityki”. Po odsłuchaniu audiobooka mam mieszane odczucia.  Tytułowa „Siódemka” to po prostu droga krajowa nr 7, która z południa na północ jedzie bohater tej małej książeczki, obserwuje krajobraz, nasuwają się mu się refleksje historyczne, psychologiczne i cała masa innych, a przy okazji przeżywa dziwne, z pogranicza jakiegoś transu narkotykowego, przygody. Refleksje są super, inteligentne, dające do myślenia, mogłabym ich słuchać znacznie więcej. Ale autor nie oszczędza tzw. narodu, w pewnych kręgach nigdy więc czytywany nie będzie, a gdyby był indeks ksiąg zakazanych, z pewnością by tam trafił. Refleksjom dałabym szóstkę. Ale te przygody, to niestety, miałam problem, czy aby w ogóle nie wyłączać odtwarzacza. Tego nie dawało się słuchać. Plusem jest to, że czyta autor, robi to wyśmienicie, jak zawodowy aktor, jest bardzo ekspresyjny, zwalnia tempo czytania tam, gdzie trzeba, podnosi głos w innych miejscach, gdy trzeba się zdziwić, słychać, jakby rzeczywiście był zdziwiony. 


       Co do warstwy refleksyjnej to przykładowo kpi ze sposobu podawania informacji radiowych przez rzecznika prasowego policji, który nie potrafi mówić normalnym, prostym językiem, tylko tworzy jakieś dziwolągi językowe. Obnaża bezguście masy ludzi, zarówno architektoniczne, jak i  każde inne, np. bar przy stacji benzynowej „upiększony” sadzonkami roślin, każda w plastikowym pudełku po margarynie, tuż przy wejściu, jako ozdoba.  Nie pozostawia suchej nitki na naszej narodowej dumie, połączonej z pogardą dla innych, takiej swoistej manii wyższości, np. wobec Ukraińców czy Rosjan. Śmieje się z klerykalizmu, alkoholizmu, zacietrzewienia. I zastanawia np., jak miejsca, w których się znajduje, mogły wyglądać kilkaset lat temu, gdy przemierzali je nasi przodkowi na koniach. I jacy oni byli, ci przodkowie, charakterologicznie. Punktem wyjścia jest tu fakt, iż jesteśmy społeczeństwem, wywodzącym się z w dużej mierze z chłopstwa. Szczerek doszedł do konkluzji, która mnie przekonuje, iż gdyby przeciętnych obecnych Polaków ubrać w starodawne stroje, to byłoby to to samo. Charakter postaci byłby taki sam, ze wszystkimi wadami i zaletami. A nasi pra pra dziadowie charakterologicznie aż tak bardzo nie różnili się od ich następców. Przeciętny poziom intelektualny byłby też taki sam, nieszczególnie imponujący. Zastanawia się, jak fakt urodzenia się w konkretnym kraju wpływa na sposób postrzegana świata.  Przykładowo dla przeciętnego Niemca wszystko, co jest na wschód od jego granicy, jest chaosem i  zacofaniem. I taki Niemiec nie widzi już większych różnic pomiędzy nami a Ukraińcami czy Rosjanami, dla niego to wszystko to jest dzicz. Wszystko jest więc względne i uzależnione od punktu widzenia. 

        O warstwie przygodowej pisać jest ciężej, początkowo jest jeszcze jako tako strawna, potem jest coraz gorzej. Chciałam więc, aby ta podróż Szczerka siódemką szybko dobiegła końca. Rzeczywiście nastąpiło pewne przyśpieszenie, bo wybuchła książkowa wojna, zostaliśmy napadnięci przez Rosję od strony Kaliningradu i autor miał problem z dojazdem do Warszawy. No i tym Rosjanom, którymi tak pogardzało tak wiele osób, po wybuchu wojny równie wielu zaczęło się podlizywać. Nie wspominając już o zwykłym strachu.  

      Jak na mój gust, Szczerek  może fenomenalnie pisać o faktach, reportaże, eseje lub temu podobne. I inne jego książki najprawdopodobniej są właśnie bardziej takie, a tak przynajmniej wynika z opisów. Inna jeszcze cecha „siódemki” to wyrazistość poglądów. Narrator nie ukrywa, co sądzi o statystycznych, leniwych i bardzo dumnych z siebie nieukach.
4/6

środa, 12 grudnia 2018

Florian Zeller „Nim odleci”/ „Przed odlotem” spektakl teatralny

Dramat, Teatr Współczesny Warszawa
Florian Zeller.jpg
Florian Zeller


    Spektakl teatralny był dla mnie pierwszym kontaktem z Zellerem. I bardzo prawdopodobne, że ostatnim. Podjęty temat jest bardzo poważny i z pewnością wymaga więcej miejsca w literaturze, filmie, czy w teatrze, ale pod piórem Zellera jest nudny i mało odkrywczy. Sztuka opowiada o rodzinie w tragicznym momencie, kiedy to zmarła nestorka rodu, a zamieszkujący z nią dotąd mąż i ojciec, został sam. Dorosłe córki mieszkają w innym mieście i mają świadomość, że ojciec nie może mieszkać samotnie. Ma zaburzenia pamięci, wydaje mu się, że jego żona żyje, funkcjonuje w innym świecie, gdzieś obok tego realnego. Czasem jest w stanie porozmawiać z innymi osobami, niekiedy zaś robi wrażenie, jakby nie rozumiał tego, co się do niego mówi. Córki rozważają oddanie go do czegoś w rodzaju Domu Opieki i sprzedaż domu. Sztuka z pewnością jest m. in. próbą pokazania, jak postrzega świat osoba właśnie w mocno zaawansowanym wieku z poważnymi zaburzeniami , przypominającymi albo demencję albo Alzheimera. Siostry i ojciec dowiadują się przy okazji, że tak naprawdę zbyt wiele o sobie nie wiedzą. Totalnym zaskoczeniem chociażby jest wiadomość, że ojciec kiedyś najprawdopodobniej miał kochankę. Nie wiadomo więc, czy jego małżeństwo było takie idealne tylko w starszym wieku, czy może w ogóle nie było i ojciec snuje wizje, jak to mogłoby być.

    Problem polega na tym, że niczego nowego z tego dzieła dowiedzieć się nie można. Nie można doszukać się ani drugiego, ani trzeciego dna. Nie pojawiają się pytania, które nie byłyby znane przed jego obejrzeniem. Całość jest wyjątkowo statyczna, nie pojawia się nic zaskakującego. Ciężki temat ujęty jest w ciężkiej, ponurej formie. I jeszcze do tego wszystkiego jest nudno. Nie stałam się dzięki tej sztuce mądrzejsza.

    Bardzo lubię sztuki nowoczesne. Mało jest wśród nich tych na miarę Szekspira, nie wszystkie przejdą próbę czasu. Ale to właśnie w tych współczesnych można pokazać te problemy, które wcześniej nie były tak powszechne, albo nie było ich wcale. Mam na myśli chociażby kwestie związane z pracą zawodową kobiet, z rozwodami, z tempem życia i całą masą innych. Tylko w sztukach współczesnych można znaleźć odniesienia do tego, czym żyje się dziś, chociażby do nowych trendów i zjawisk w polityce, modzie, żywieniu, wypoczywaniu. Właśnie m. in. dlatego Teatr Współczesny jest moim ulubionym, tyle tylko że ta konkretna sztuka jest jedną z mniej udanych.

3/6

poniedziałek, 10 grudnia 2018

Marek Krajewski „Mock”

Okładka książki Mock


Mimo że jestem miłośniczką kryminałów retro, nie znałam książek Krajewskiego z Mockiem. Najbardziej rzuca się w oczy to, że  Mock różni się, przynajmniej na tym etapie jego życia, od innych książkowych detektywów i policjantów. Jest szalenie ambitny i pracowity, a praca jest jego pasją. Chce prowadzić śledztwa w poważnych sprawach kryminalnych, co równoznaczne jest ze robieniem policyjnej kariery. Jest uczciwy, chce wykryć sprawcę bez zwracania uwagi na to, kim on jest i jakie ma koneksje i bez względu na pogląd przełożonych na taką postawę. Ale jednocześnie nie może sobie pozwolić na bycie totalnym outsiderem. Jeżeli jest potrzeba, to potrafi być wobec swoich szefów bardzo miły. Nie ma nałogów, które mogłyby go zgubić  i zaprzepaścić szanse na tą karierę. Jest w stanie świadomie podporządkować pracy wszystko i to bez żadnego żalu.

     Tło historyczne Krajewski potrafi odmalować jak mało kto. Nie znam Wrocławia, ale dla osób, które tam mieszkają, taka książka musi być czymś rewelacyjnym. Nie za bardzo kojarzę kryminały retro o Warszawie, może coś przegapiłam. O Lublinie sprzed kilkudziesięciu, prawie stu latach, fenomenalnie pisze Wroński. Krajewski również ma tą umiejętność, że  zwraca uwagę na zjawiska ponadczasowe. Przykładowo, gdy jeszcze nie wiadomo było, kto faktycznie stoi za powieściową zbrodnią, już pewne grupy miały plany, aby kogoś w nią wrobić. A kogo na przestrzeni dziejów często tzw. lud obarcza  odpowiedzialnością za różne mało ciekawe wydarzenia? Żydów i masonów oczywiście. Zwalenie czegoś na masonów z jednej strony odwraca uwagę od innego środowiska, które ma coś do ukrycia, a z drugiej  może osłabić pozycję poszczególnych masonów i to nie w loży, ale w społeczeństwie. A gdy z kolei obarcza się odpowiedzialnością Żydów, to już większość ludzi jest zadowolona, jest się na kim wyżyć. Brzmi to strasznie, ale taka jest niestety prawda.  

          Wydarzenia rozgrywają się we Wrocławiu w 1913r. i młody policjant Mock rozpoczyna służbę. Nie godzi się na rolę podrzędnego pionka w zespole i na własną rękę zaczyna śledztwo w sprawie zabójstwa czterech młodych chłopców i nieznanego mężczyzny, przebranego w strój mitologicznego Ikara. Wrocław jest trochę polski, trochę niemiecki, nikt nie myśli o niepodległości Polski, każdy żyje swoimi sprawami. Zbliżającej wojny też jeszcze się nie przeczuwa.  

       Nasunęły mi się porównania do innych kryminałów retro, do całych serii. Seria Wrońskiego z Zygą, niestety już zakończona, jest moją ulubioną. Jest bardzo mroczna, ale za to realna aż do bólu, zarówno pod względem realiów życia, jak i charakterów postaci. Zyga pod wieloma względami jednak nie przypomina Mocka, wspólna jest chyba tylko ich uczciwość. Ćwirleja znam tylko jedną pozycję, ale też bardzo ją cenię. Seria z Rhys Bowen z Molly Murphy , umiejscowiona w Nowym Jorku 100 lat temu, rewelacyjnie odzwierciadla realia, ale pod względem charakterologicznym jest już pół żartem pół serio. Jest za to jest dużo lżejsza od tych polskich. Podobnie jest z rosyjskim Akuninem,  o ile Rosja 100 lat temu  szalenie ciekawi, o tyle Fandorin jest sztucznym charakterem. Myślę, że chyba aktualny nastrój czytelnika najlepiej może zadecydować, co na daną chwilę jest najodpowiedniejsze.

4/6

piątek, 7 grudnia 2018

Arthur Conan Doyle „Pożegnalny ukłon” – audiobook, czyta Janusz Zadura

Audiobook Pożegnalny ukłon  - autor Arthur Conan Doyle   - czyta Janusz Zadura

 

       Był listopad, było i jest jest ciemno, są mgły, musiał więc być Sherlock Holmes. Na szczęście w Pożegnalnym ukłonie” Sherlock nie został po raz kolejny uśmiercony przez Conan Doyla. Trochę obawiałam się tego wariantu, biorąc pod uwagę tytuł. Tytuł jest trochę mylący, bo Holmes jest w pełni sprawny pod każdym względem i rozwiązuje kryminalne zagadki. Ostatnie opowiadanie to już emerytura, poza Londynem, ale jak się okazało, nie uniemożliwiła ona powrotu do gry na prośbę samej królowej. Pada w tym opowiadaniu piękne zdanie, dla którego warto je całe przeczytać, czy odsłuchać. Holmes i Watson rozmawiają, będąc już w starszym wieku. W ich życiu i w świecie dookoła wiele rzeczy się zmieniało. Ale było też coś niezmiennego. To była ich przyjaźń, dzięki której zawsze mogli liczyć na swoją pomoc w razie potrzeby.

    Opowiadania są raczej mniej znane, ale nie znaczy to, że są gorsze o tych najpopularniejszych. Diabelskie kopyto” okazało się jednym z ciekawszych, jakie w ogóle znam. W domu, zamieszkałym przez rodzinę, znaleziono w jednym pokoju przy stole dwóch braci, którzy postradali zmysły i zwłoki siostry. I brak jakichkolwiek śladów, które mogłyby naprowadzić na trop rozwiązania, co się właściwie stało.

   Inne opowiadanie Plany Bruce`a Partingtona” zostało sfilmowane w serialu Sherlock w odcinku pod tytułem Wielka gra. Serial Sherlock jest idealnym przykładem, jak można świetnie, zachowując ducha literackiego pierwowzoru, przenieść akcję z XIX wieku do współczesności. Współczesny Holmes jest niedostoswany społecznie, jest egocentrykiem i wielkim oryginałem, intelektem przerasta otoczenie. Czyli tak, jak w opowiadaniach. Nie jest jednak żadnym gentelmanem, wręcz przeciwnie, każdemu ciężko jest z nim wytrzymać. Film jest znacznie bardziej dynamiczny. Wydarzenia pędzą, Holmes korzysta ze smartfona, Watson pisze bloga o ich wspólnych przygodach. Zamiast 5 pestek pomarańczy, będących w jednym z opowiadań ostrzeżeniem, jest 5 sygnałów w telefonie, które pełnią tą samą rolę. Zamiast tajnych papierowych dokumentów są nośniki z elektronicznymi wersjami. Wśród policjantów, z którymi Holmes musi współpracować jest Afroamerykanka, która na dodatek nazywa detektywa świrem. Reżyser te elementy, które mogłyby wydawać się już anachroniczne pozmieniał tak, aby stały się w obecnych czasach bardziej prawdopodobne i bliższe realności. Tam gdzie u Conan Doyla straszył straszliwy pies, straszy już co innego. I są jeszcze fenomenalne dialogi.

   Sherlock czy to w opowiadaniach czy w serialu pozostaje jednym z oryginalniejszych bohaterów. W filmie wyróżnia się również i ubiorem. W żadnej z wersji nigdy nie dostosowuje się do otoczenia. To otoczenie musi dostosować się do niego. Obie wersje są jedną wielką pochwałą i intelektu i indywidualizmu. Szkoda tylko, że tak mało takich oryginałów jest dookoła.

5/6

niedziela, 25 listopada 2018

Wiliam Szekspir "Sen nocy letniej" - spektakl teatralny

         Teatr Dramatyczny w Warszawie reż. Gabor Mate

     Jedna z najzabawniejszych komedii Szekspira pokazana została w wersji "na smutno", jako tragedia. Pozwala to popatrzeć na sztukę z innego punktu widzenia, niż standardowy. Są elementy śmieszne, ale nie ma ich za wiele. Tekst jest oryginalny, tzn. w tłumaczeniu K. I. Gałczyńskiego. Scenografia jest szalenie uboga, aktorzy występują w strojach współczesnych, muzyka też jest współczesna.
         Smiać się odechciewa, gdy elfy z orszaku Tytanii są schorowanymi starcami o kulach lub z chodzikiem, w ohydnych strojach, kojarzących się ze szpitalem. Patrząc w ten sposób można dostrzec zamiast komizmu tragizm. Nadprzyrodzona ingerencja Puka, na skutek której Lizander nagle odkochał się w Hermii i zakochał się w Helenie, może być odbierana jako wizja człowieka, będącego igraszką w rękach sił wyższych. Zamiast aspektu zabawnego w tej sytuacji można też dostrzec chwilową co prawda, ale jednak mini tragedię Hermii, porzuconej bez żadnej dostrzegalnej przyczyny i to w jednej chwili. Z wątku Hermii można zapamiętać koszmarnego ojca, dla którego interes polityczny był ważniejszy, niż szczęście córki i z tego powodu dał jej wybór: albo ślub z niekochanym mężczyzną, albo klasztor. Przypatrując się niemal każdemu aspektowi komicznemu , można dostrzec też i warstwę dramatyczną.

      Jest to dość oryginalne spojrzenie na sztukę, ale dla mnie nieprzekonujące. Z każdej komedii można w ten sposób zrobić dramat i stać na stanowisku, że w życiu nie ma nic śmiesznego. Wolę w tym przypadku interpretację standardową. 
3/6

 

 


czwartek, 22 listopada 2018

Agatha Christie "Strzały w Stonygates"

                                                           
  
            "Ludzie, którzy potrafią być bardzo dobrzy, potrafią być jednocześnie bardzo źli."
     Tym razem zagadkę rozwiązuje panna Marple, która przyjechała w odwiedziny do swojej przyjaciółki z lat szkolnych - Carrie Louise, zamieszkującej z rodziną w olbrzymim i sypiącym się ze starości i zaniedbania, pamiętającym jeszcze wiktoriańskie czasy domostwie. Zarówno ona, jak i jej przyjaciółka na tle młodszych domowników robią z pozoru wrażenie również takich wiktoriańskich reliktów w nowoczesnym świecie. Ale nic bardziej mylnego. Panna Marple dzięki przenikliwości i znajomości ludzkiej natury jest w stanie znaleźć wspólny język z każdym. I zdecydowanie lepiej od młodszych od siebie, potrafi przeniknąć ludzkie charaktery, skrywane sekrety i ukrywaną ciemną stronę osobowości. I to ona wie lepiej od innych, że "Wszyscy musimy pogodzić się z nieuniknionymi zmianami."
     Na terenie posiadłości poza domownikami mieszkują jeszcze leczeni i resocjalizowani młodzi przestępcy. Zamordowany zaraz na początku powieści pasierb przyjaciolkii, Christian Guldbransen, założył fundację, która zajmowała się właśnie tymi młodymi przestępcami. Na pozór relacje pomiędzy domownikami wydają się być zrozumiałe i pozbawione podtekstu. Ale jak to u Agathy, mało co wygląda w rzeczywistości tak, jak to się wydaje. To, że ktoś jest zgorzkniały i pełny pretensji do wszystkich, jeszcze o niczym nie świadczy, a bynajmniej nie o tym, że ktoś tej osobie zrobił krzywdę. "Ludzie często nie maja żadnych podstaw, aby żywić takie uczucie, jakie żywią. Po prostu są tak stworzeni".
             W trakcie czytania obserwować można 3 pokolenia, spotykające się pod jednym dachem. Staroświeckość i nowoczesność. Jest np. wnuczka Carrie Louis, Gina, która "wypróbowuje bez przerwy swoją siłę przyciągania" wobec mężczyzn. Jest jej mąż, Amerykanin, który marzy o powrocie do Ameryki i wszystkich niemal domowników uważa za stukniętych. Podczas wojny był lotnikiem, w potem, w trakcie pokoju jest mu zdecydowanie ciężej się odnaleźć. Jego osoba daje pannie Marple asumpt do porównań dwóch sposobów myślenia, angielskiego i amerykańskiego. Jej zdaniem w Ameryce człowieka ocenia się na podstawie jego sukcesów, w Anglii zaś sympatią obdarza się tych, którym się raczej nie powiodło. Anglicy, jej zdaniem, są bardziej dumni ze swoich klęsk, niż zwycięstw.
       Jest i dwoje innych pasierbów, o artystycznych upodobaniach, Stephen i Alex. Jest córka Carrie Louis, wdowa po kanoniku. No i jest też pan domu, również zaangażowany w sprawy fundacji.
    Poza Christianem, zanim zabójcę odkryje go panna Marple, zabójca zabije też drugą osobę. A wykrycie go będzie trudne. bo mało kto jest tylko zły.
5/6
 


sobota, 17 listopada 2018

Wojciech Chmielarz "Żmijowisko"

 
        
    Znam całą serię z komisarzem Mortką i oceniam ją bardzo wysoko. Ale "Żmijowisko" arcydziełem nie jest. Nie jest nawet thrillerem psychologicznym. Jest nudnawą opowieścią o grupie "przyjaciół", którą stanowią niczym nie wyróżniający się przeciętniacy. Są typowi pod każdym względem. Mieliby nawet szansę na wygraną w konkursie "Najbardziej typowy statystyczny Polak", o ile taki konkurs kiedyś gdzieś zostałby ogłoszony. Jako znajomi, gdyby przenieśli się do realu, byliby przeraźliwie nudni.
     Mają oni po 30 kilka lat i zdecydowali się spędzić urlop w gospodarstwie agroturystycznym w malutkiej wiosce, otoczonej lasami. Przybyli tam z małżonkami i dziećmi, jedynie jedna osoba była rozwiedziona i przyjechała sama. A jedna para nie miała ślubu. W przypadku tych osób, które były bliżej opisane, to tkwili oni w nieudanych związkach. Praca nie była ich pasją, była potrzebna, żeby zarabiać na życie. Prawdziwych przyjaciół nie mieli. Niczym szczególnym się nie interesowali. I nie każdy miał ochotę na wyjazd na agroturystykę do wioski.
      Poza kwestiami, związanymi bezpośrednio z zaginięciem 15 latki, wszystko, co działo się pomiędzy tymi ludźmi było szalenie przewidywalne. Przykładowo gdy jedna z kobiet zobaczyła, że jej były facet ma nową narzeczoną, wiadomo już było, że te dwie kobiety się nie zaprzyjaźnią. Zaskoczeniem nie może być przecież to, że ta "była" dziewczyna będzie złośliwa wobec tej nowej. To, że towarzystwo będzie pić piwo wieczorami, prawić sobie złośliwości, obgadywać się wzajemnie i zdradzać swoje tajemnice, też zaskakujące nie jest. Zdrada też w tym gronie nie dziwi.
     Zaskakujące może być jedynie to, jak ludzie mogą wieść tak długo, tak nie dające żadnej satysfakcji, frustrujące życie w toksycznych związkach. Jak można nie znaleźć niczego, co dawałoby chociaż trochę zadowolenia. Jak bardzo można nie mieć odwagi, aby cokolwiek w tym życiu zmienić. To jest porażające.
Zakończenie jest rewelacyjne, pełne zaskoczenie
3/6

środa, 14 listopada 2018

Lilian Jackson Braun "Kot który znał kardynała" - tom 12 cyklu z Qwillem


   Jeden  z moich ulubionych cyklów kryminalnych będzie, jak bumerang, raz na jakiś czas się tu pojawiał. W tomie dwunastym Qwill, dziennikarz i detektyw amator, mieszka wraz ze swoimi dwoma kotami już czwarty rok w malutkim  Pickax. Odremontował, przy pomocy odpowiedniej ekipy oczywiście, stary skład jabłek, wielki i piękny i wprowadził się do niego.  Przy okazji tego cyklu pisałam już o Qwillu, pisałam i o kotach. Ażeby poczuć klimat tych tomów, konieczne jest wspomnienie o książkach, o których mowa jest w każdej części. Wspominałam już, że Qwill jest miłośnikiem literatury, a jego partnerka Polly jest dyrektorką miejscowej biblioteki. Polly ma zwyczaj, że każdego dnia rano na drzwiach biblioteki zapisuje tzw. cytat dnia z Szekspira. Wyboru konkretnego cytatu dokonuje sama. Czytelnicy mają więc co nieco do myślenia i dodatkową atrakcję.   


      W "Kocie który znał kardynała" miejscowa społeczność zaangażowana jest w przygotowanie i wystawienie przez amatorski teatr spektaklu na podstawie sztuki Szekspira "Sławna historia żywota króla Henryka VIII". Bohaterowie książki rozmawiają sporo o tej sztuce , mówi ona bowiem o aktualnych problemach "takich jak korupcja, chciwość, władza, wykorzystywanie kobiet", "potępia też chwałę tego świata" i ukazuje zgubną ambicję. Trwają dyskusje, kto biorąc pod uwagę jego charakter,  pasuje do swojej roli, kto nie. Sztukę reżyserował ją dyrektor miejscowej szkoły, człowiek nietuzinkowy, budzący olbrzymie emocje, przez wielu znienawidzony, przez innych odwrotnie, wielki bibliofil. Głosił otwarcie, że uczenie się poszczególnych szkolnych przedmiotów nie jest najważniejsze. "Esencją prawdziwej edukacji jest wyrobienie w dziedzinie sztuk plastycznych, muzyki, literatury i architektury, przygotowanie do ich odbioru", a "ludzie winni przyczyniać się do rozwoju kulturalnego społeczności". To właśnie on zostanie zamordowany na początku książki. 


    Qwill poza biblioteką odwiedza też ulubiony antykwariat i nigdy nie wychodzi z niego bez zakupu. W tym tomie natomiast został zaangażowany do porządkowania księgozbioru po zamordowanym dyrektorze. Czytanie fragmentów, dotyczących tego wątku, daje gigantyczną frajdę. Qwill znalazł dzieła swojego ulubionego pisarza, Dickensa. Zajrzał do poszczególnych tomów, chociaż niektóre ich fragmenty znał na pamięć. A jakie to były ????????? Każdy ma swoje ulubione, a u Qwilla był to pierwszy akapit "Opowieści o dwóch miastach", opis płaszcza z "Klubu Pickwicka" i opis wigilii u Cratchitów z "Opowieści wigilijnej".
    Cały cykl z Qwillem to uczta to miłośników książek.
5/6
 
 

poniedziałek, 12 listopada 2018

Sandor Marai "Cztery pory roku"

Okładka książki Cztery pory roku 

  
 "Cztery pory roku" to forma, która przypomina trochę dziennik, trochę pamiętnik, tylko że bez dat. To luźne refleksje praktycznie na wszystkie niemal tematy, w tym o życiu, śmierci, miłości , sensie życia, literaturze, sztuce, muzyce. Zgrupowane są w rozdziałach, odpowiadających nazwom miesięcy. Są tam oczywiście i rozmyślania, poświęcone przyrodzie, porom roku i nastrojom im towarzyszącym. Podejscie do pór roku Marai miał takie, jak i wiekszość ludzie, nie lubił jesieni i zimy.
    Refleksje w dużym stopniu należą do tych głębszych, lektura nie jest więc lekka. Większość z nich ma pesymistyczny wydźwięk. Zbiór wydany zostały w 1938r., brak jest jednak tam refleksji na temat tego, co działo się w tamtym czasie w Europie. Poczas lektury przyszło mi nawet na myśl, że łatwo było Maraiowi teoretyzować i rozważać dylematy moralne, a nie wiadomo przecież było, jak zachowa się w makabrycznych czasach, które właśnie nadchodziły. Ale być może właśnie te refleksje przygotowały go chociażby mentalnie do tych chwil próby, bo po lekturze ksiazki wyczytalam w internecie, ze w czasie wojny ukrywał żydowskie dzieci, po wojnie pracował jakiś czas w Radiu Wolna Europa. Czas względnie spokojnych rozmyślań przygotował go więc do tego, co miało nadejść.
   Pisał : "Ślubuję , że do ostatniego słowa lub do ostatniego tchnienia, co wychodzi na jedno, chcę dochować wierności rozumowi, prawdzie i odwadze myślenia." I tak się własnie stało. Pisał, że są sytuacje , w których "W milczeniu lub na głos oskarżam lub lamentuję" na określony stan rzeczy. Ale dodał, że "To coś, co nazywają ogólnym stanem rzeczy, nie zależy od upałów ani wypadków wojennych, ani od kryzysu kapitalizmu. Tym czymś jestem ja, to ja jestem tym ogólnym stanem rzeczy. To ja coś przegapiłem, to ja nie byłem dość silny, odważny, niecny, obłudny, bohaterski, dobry, lub okrutny dla kogoś. Dlatego mój ogolny stan rzeczy jest zły."
   Zachwycał się "Wojną i pokojem". Tołstoj gdy napisł to arcydzieło "wiedział już wszystko o człowieku, jego naturze i losie". "W kilku podrzędnych zdaniach, w rysunku kilku postaci okazał sie prawdziwszym psychoanalitykiem, niż późniejsi uczeni, którzy metodycznie uprawiali ten zawód."
     Fascynowały go też niektóre krajobrazy. "Ten krajobraz, tak cudownie znajomy, często powraca do mnie we śnie i na jawie. Jakbym tam coś zostawił... To, co niezmiennie przemawia do mnie z owgo krajobrazu i wzywa mnie, to głos fatum, jakbym już tutaj kiedyś żył. Istnieją takie krajobrazy. I nagle zamykają cię w mocnym uścisku. I nie możesz nic na to poradzić".
    Kilka lat po napisaniu "Czterech pór roku" Marai zaczął pisać dziennik. Może być równie ciekawy, a nawet ciekawszy. "Żar", który napisał też w podobnym czasie, a o którym pisałam tutaj, jest dla mnie arcydziełem.


5/6