wtorek, 30 grudnia 2014

Najlepsze książki 2014r.


     Lubię takie zestawienia i podsumowania. W swoim podsumowaniu nie będę robiła podziału na literaturę obcą i polską. Nie będzie także odrębnego zestawienia w zależności od tego, czy jest to powieść czy  reportaż lub biografia itp. Po dłuższym zestawieniu doszłam do wniosku, że biorę pod uwagę książki, które przeczytałam w 2014r. , nawet gdy nie były one nowościami  i nawet gdy zostały wydane 100 lat wcześniej. O miejscu w podsumowaniu decyduje to, jakie wrażenie wywarła na mnie książka.  Z pierwszą trójką miałam jednak spory problem, długo nie mogłam się zdecydować, która pozycja ma być pierwsza, która druga, a która trzecia. Gdy wydawało mi się, że już wszystko mam ustalone,  zmieniałam zdanie i w ramach tej pierwszej trójki następowały przetasowania. Potem okazywało się, że nie są one ostateczne. Znowu zmieniałam.

 1.       Javier Marias „Twoja twarz jutro. Trucizna, cień i pożegnanie”

          Jedna z najlepszych powieści, jakie kiedykolwiek w ogóle przeczytałam. Niespotykana jest głębia psychologiczna postaci, w tomie jest też trochę historii, oczywiście o incydentach z historii mniej znanych.  Ta konkretna książka jest zdecydowanie najlepszą powieścią Mariasa , jaką  przeczytałam, pisał ją w bardzo dojrzałym wieku i to wielkie doświadczenie widać. Z pewnością w przyszłym roku sięgnę po inne książki Mariasa.
 
2.       Charlotte Bronte „Dziwne losy Jane Eyre”

         Jest to powieść, którą w tym roku czytałam po raz drugi i doskonale znam ją z adaptacji filmowych. Za pierwszym razem , gdy czytałam ją kilkanaście lat wcześniej , nie zrozumiałam jej. Dostrzegłam w niej tylko płytki romans . Tym razem było to totalne olśnienie, tak jakby ktoś miał gdzieś pod ręką wielki skarb, patrzyłby na niego stale i dopiero po latach zorientowałby się, jak bardzo wartościowy on jest.  Wbrew pozorom, do tej lektury trzeba dojrzeć. I tak jak w przypadku Mariasa, w 2015r. również sięgnę po inne książki sióstr Bronte. Czytam teraz biografię sióstr, z której wynika, że tak faktycznie pisarką była tylko Charlotte Bronte i to ona jest autorką książek przypisywanych Emily i Ann. Wywód jest bardzo przekonywujący, ale więcej będzie o tym w następnym poście, już w Nowym Roku.

 3.       Piotr Zychowicz „Obłęd 44”

        To jedna z nielicznych książek, która zmieniła w sposób znaczący postrzeganie przeze mnie wydarzeń historycznych i to na zawsze. Zainspirowała mnie do zgłębianie historii, zastanowienia nad nią. Dzięki niej sięgnęłam po Cata- Mackiewicza. Jest to zdecydowanie najbardziej wstrząsająca książka o tematyce historycznej, jaką czytałam. Co paradoksalne, mowa jest w niej o wydarzeniach, o których rzekomo sporo się wie.

 4.       Marcel Proust „W stronę Swanna”

      Refleksyjny tom  nie tylko o dzieciństwie, ale nie tylko właściwie o wszystkim, w tym o kulturze, sztuce, a nawet o zdobywaniu mężczyzny – właśnie tytułowego Swanna przez kobietę.  Nie mogę zapomnieć o tej książce, każdy kto ma choć trochę refleksyjną naturę, będzie zachwycony.  

 5.       B. Dobroch, P.Wilczyński „Broad Peak. Niebo i Piekło”.

        Od dawna nie czytuję reportaży czy tzw. literatury faktu. Powinnam powiedzieć, że nie czytywałam, od czasu przeczytania tej książki znowu zaczęłam takie pozycje czytywać. Jest to wyjątkowy przykład na to, jak bardzo można wgłębić się w temat wałkowany we wszystkich mediach przez wiele miesięcy . Można wgłębić się do tego stopnia, że okazuje się, iż wiedza przekazywana przez media była nie tylko powierzchowna  i wybiórcza, ale też mało ciekawa. Dopiero pod piórem B. Dobrocha i P. Wilczyńskiego stało się jasne, co tak naprawdę zaszło na Broad Peaku. Dodać do tego trzeba  jeszcze   całą masę rozważań na inne, niż góry tematy, typu przyjaźń, lojalność, pasja i in.

 6.       Piotr Zychowicz „Pakt Ribbentrop – Beck”

Ta pozycja różni się trochę sposobem podejścia do tematu od „Obłędu 44”. Nie każdy lubi rozważania w stylu – co by było, gdyby… Ja takie rozważania lubię bardzo. W historii to one dają najwięcej do myślenia. A do takich rozważań wiedza jest wyjątkowo potrzebna.

 
7.       Jane Austin „Duma i uprzedzenie”

        Z Jane Austin było trochę tak, jak z siostrami Bronte. Znałam je z filmów , czytałam jedną pozycję, i jej książki wydawały mi się dość prostaczymi romansami, które na dodatek w ogóle nie są interesujące  , bo zakończenie jest zawsze proste do przewidzenia, tzn. zawsze jest happy end. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na poczucie humoru autorki i na niesamowity zmysł obserwacji.  O ile w „Dziwnych losach Jane Eyre”  opisane było życie nietypowe , pełne dramatycznych sytuacji, o tyle u Austin bohaterowie pokazani są w sytuacjach zwyczajnych i mają dylematy takie, jak niemal każdy. Austin nie dramatyzuje, ale jest kąśliwa, bystra i szalenie inteligentna.

 8.     E. M. Remarque "trzej towarzysze"

 9.       Piotr Zychowicz – „Opcja niemiecka”

       Rok 2014r. należy do Zychowicza, wydawało mi się, że po lekturze poprzednich jego książek nie będzie już w stanie mnie niczym zaskoczyć. Ale zaskoczył. Jego rozważania mogą początkowo wydawać się szokujące, w naszej świadomości ktoś, kto w czasie wojny współpracował z Niemcami jawi się jako ktoś skrajnie obrzydliwy. Okazuje się, że nie wszystko jest takie czarno – białe.

 10.   Stanisław Mackiewicz – Cat „Stanisław – August”

       Mackiewicz – Cat to kolejne odkrycie, sylwetka Stanisława Augusta nigdy mnie nie pociągała, ale jego osoba i czasy, w których żył zostały opisane tak barwnie,  że nie sposób się tym nie zainteresować. Autor pokazuje, że to, co uważaliśmy za białe może być czarne i odwrotnie. Pokazuje, jak inaczej i wnikliwiej można patrzeć na historię.

     Zastanawiałam się, czy brać pod uwagę „Rozważania biblijne” ks. Bp. J. Życińskiego, które wywarły na mnie olbrzymie wrażenie . Ale doszłam do wniosku, te rozważania o Piśmie Świętym  i innego rodzaju literatura są czymś, co jest nieporównywalne.

    Generalnie miniony rok pod względem  przeczytanych książek był wyjątkowo udany, odkryłam Zychowicza, Prousta, Cata-Mackiewicza, na nowo odkryłam Charlotte Bronte, Jane Austin.

 

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Stanisław Mackiewicz – Cat „Stanisław August” - audiobook, czyta Andrzej Piszczatowski

Okładka produktu


    Nazwisko Mackiewicz – Cat jest już legendą.  Stanisław August  Poniatowski nigdy nie był dla mnie postacią godną uwagi, a moja wiedza na jego temat miała charakter wyłącznie szkolny. Po odsłuchaniu książki  muszę przyznać, że Mackiewicz – Cat to rzeczywiście niesamowita wnikliwość, zdolność podążania za prawdą wbrew powszechnie panującym poglądom i wyjątkowo szerokie spojrzenie. Po tej lekturze nie tylko  moja wiedza uległa poszerzeniu, ale w ogóle inaczej spojrzałam na całą epokę i trochę inaczej postrzegam ją w kontekście całych dziejów.   Nie jest to książka łatwa , nie ma w niej rozdziałów lekkich. Jest oczywiście mowa o młodzieńczym romansie Stanisława Augusta  z carycą  Katarzyną, ale autor pisze o tym tylko dlatego, że romans ten miał gigantyczny wpływ na życie Augusta , a tym samym wpłynął na losy całego państwa.  Nie ma za to w ogóle mowy o innych romansach, jest o nich tylko enigmatycznie wspomniane. Nie jest tak samo zbyt rozbudowany wątek prywatny , np. kwestia zainteresowań Augusta, sposobu spędzania wolnego czasu , nie wiadomo, z kim się przyjaźnił i czy w ogóle miał przyjaciół, nie wiadomo, czy miał nałogi i jakie. We współczesnych biografiach wątki , nazwijmy to plotkarskie , są mocno rozbudowane  i pierwszy chyba raz spotykam się z książką, gdzie tego właściwie nie ma. Nie wiem, czy tak się pisało w latach 50-tych, czy to element charakterystyczny autora, pewnie i to i to.  Myślę, że gdyby było więcej tego rodzaju lżejszych informacji, książka nie tylko nie straciłaby,  a mogłaby zyskać większą ilość czytelników.  Bez tego jednak też jest wyjątkowa .
         Streszczanie książki pozbawione jest w tym przypadku sensu. Wskażę natomiast tylko kilka przykładów spojrzenia Mackiewicza – Cata na różne aspekty wydarzeń.  Ciekawe jest również to, że autor nie kryje swoich poglądów, sympatii i antypatii, ale przytacza jeszcze opinie innych historyków, nie zawsze zgodne ze swoimi . 

             Generalnie rzecz biorąc autor uważa, że nasz ostatni król był postacią wyjątkową , który zrobił co w jego mocy, aby nie dopuścić do rozbiorów. Słabość i  chwiejność prezentował   w okresie młodości, potem zaś wyrósł na prawdziwego męża stanu. To zaś, co się stało, jest wynikiem częściowo warcholstwa poprzedniego stulecia, a częściowo postawy reprezentowanej przez  współczesną mu szlachtę i magnaterię. Autor stawia tezę, że znaczna część szlachty i magnaterii żyła jeszcze mentalnie w poprzedniej epoce , gdzie królowie Sasi  byli tylko figurantami, którzy do niczego się nie wtrącali, a bieg wydarzeń wynikał w dużej mierze z przypadków i konfiguracji międzynarodowych. Król, który chciał rządzić, miał swoją wizję, był dla nich nie do przyjęcia i stąd też w czasie rządów Stanisława Augusta wielokrotnie udawali się do Katarzyny z petycjami, aby broniła ich przez królem. Katarzyna nie musiała więc długo szukać pretekstów, aby coraz bardziej ingerować się w nasze sprawy. Uzależnienie kraju od Katarzyny było porównywalne do uzależnienia PRL-u od ZSRR. Wbrew pozorom, tempo reform nie działało na nasza korzyść. Przede wszystkim większa część społeczeństwa na takie reformy nie była gotowa, a próby wzmacniania naszego państwa wzmagały coraz większą czujność państw zaborczych. Przykładowo zmiana ustroju państwa i zrównanie w prawach szlachty i mieszczan wzbudziło  gigantyczny opór w szeregach szlachty ,  wzmogło nienawiść do króla i było jedną z przyczyn zawiązania p-ko królowi konfederacji targowickiej. Podziały w społeczeństwie , osłabienie pozycji króla,  ułatwiły działanie zaborcom.  Autor i niektórzy inni historycy sugerowali reformowanie państwa w nieco wolniejszym tempie, a w przypadku niektórych reform, wg nich  nawet rezygnacja na jakiś , byłyby lepszym pomysłem.  W dużym stopniu w pewnym okresie takie stanowisko prezentował właśnie Stanisław August, z tego też powodu przylgnęła do niego łatka, że jest prorosyjski . 

          Mackiewicz – Cat sporo czasu też poświęcił analizowaniu sytuacji międzynarodowej, wskazywał idealne momenty, kiedy mieliśmy szansę na pewne uniezależnianie się od Rosji.  Rosja prowadziła przecież wojnę z Turcją i ze Szwecją, Katarzyna dbała bardzo, aby nie prowadzić dwóch wojen jednocześnie na dwóch frontach, właśnie te miesiące czy lata, gdy zajęta była wojnami, można było wykorzystać, co oczywiście nie zostało zrobione, bo byliśmy wówczas zajęci wewnętrznymi kłótniami. Szalenie krytycznie autor odniósł się też do wybuchu powstania kościuszkowskiego, walka w tym samym czasie p-ko dwóm tak potężnym państwom skazana była z góry na klęskę.  Zamiłowanie do skazanych z góry na klęskę zbrojnych zrywów Mackiewicz – Cat  również uważa za fatalną narodową cechę. Zaskakujący był też dla mnie rozdział , gdzie porównywane były dane dotyczące różnych państw europejskich, powierzchnia, liczba ludności, poziom życia i osiągnięcia tego kraju, co oczywiście tez się zmieniało. Prusy przykładowo do największych nie należały, a potęgę zawdzięczały głównie sposobom rządów.

      Autor wypowiada też całą masę uwag natury ogólnej, przykładowo gdy mowa jest o liberum veto, które było skrajnie idiotycznym instrumentem  i doprowadziło nas do zguby, stwierdza, że właściwie spora część światłej szlachty miała świadomość tego idiotyzmu. Ale nikt głośno tego nie chciał powiedzieć, aby nie narazić się na ataki ze strony tępych warchołów. I Mackiewicz – Cat   konkluduje, że z reguły u nas brak jest ludzi , mających cywilną odwagę, którzy byliby  w stanie sprzeciwić się ogółowi i którzy gotowi byliby w obronie słusznych poglądów narazić się nawet na ostracyzm.   I nie dotyczy to tylko liberum veto czy powstań narodowych .     
   6/6

czwartek, 18 grudnia 2014

Vincent Severski „Nieśmiertelni”



Czarna Owca 2014

         Dawno nie czytałam tak świetnie napisanej książki sensacyjnej ( poza poprzednimi tomami, napisanymi przez Severskiego). Uwielbiam, gdy czytam i jestem w stanie całkowicie wyłączyć się z otaczającej rzeczywistości. W trakcie tego czytania w niektórych momentach z trudem powstrzymywałam się od spojrzenia na koniec książki i sprawdzenia, jak to się wszystko skończyło. Sprawdzałam tylko niekiedy, jak skończy się rozdział, musiałam wiedzieć, czy wszyscy przeżyją. Nie cała książka jest tak bardzo trzymająca czytelnika w napięciu.  Są też i wolniejsze fragmenty, szczególnie początek, gdzie akcja się zawiązuje.  Ciekawy jest sposób narracji, w całości jest kilka wątków, każdy początkowo rozgrywa się w innym miejscu, tj. Polsce, Szwecji, Rosji, Czeczenii i Iranie . Potem dopiero wątki te zaczynają się łączyć ze sobą. Każdy rozdział to inny wątek.

     Niezależnie od przebiegu wydarzeń, bardzo sprawnie opisanych, nie tylko akcja jest atutem tej książki. Podstawowy atut dla mnie wynika z faktu, że autor pracował  w wywiadzie. Wie, o czym pisze. Z książki dowiedzieć się można całej masy informacji właśnie o pracy wywiadu, sposobach działania, o nielegałach, agenturze i całej masie innych rzeczy, w tym chociażby niekompetencji szefów.   

        W „Nieśmiertelnych”  praca oficerów jest odmitologizowana, pokazane są różne koszmarne jej aspekty. Przykładowo gdy w Teheranie polska ekipa znalazła się w olbrzymich tarapatach, musiała znaleźć schronienie. Każdy udzielający tego schronienia narażał się oczywiście  w razie wpadki na śmierć. Ostatecznie takie schronienie zostało znalezione w prywatnym domu jednego z teherańczyków, który przyjaźnił się z jednym z naszych oficerów. Określenie „przyjaźnił się”   jest trochę na wyrost, bo nie miał pojęcia, czym tak naprawdę jego „przyjaciel” się zajmował.  Dwóch naszych oficerów uzyskało od tego tubylca obietnicę, że im pomoże i pozwoli im zanocować u siebie. Oficerowie nie informując wcześniej „przyjaciela” przyprowadzili do niego całą ekipę uzbrojonych szpiegów, bardzo intensywnie poszukiwaną przez miejscowe służby specjalne. Oficerowi wchodząc do mieszkania Irańczyka wiedzieli, że jeżeli  nie dostosuje się do ich poleceń lub zechce ich wyrzucić, będą musieli go zabić. Ten opis rzekomej akcji w Teheranie to to oczywiście literacka fikcja, ale oczywiste jest to, że podobna sytuacja mogła się zdarzyć w innym czasie i w innym miejscu.  

     Kolejny równie makabryczny aspekt takiej pracy pokazany jest też w innym wątku. Oficerowie innej służby wykonywali inną misję, również z narażeniem życia. Jak się okazało ta ich „misja” była efektem gierek personalnych w wywiadzie i służyć miała jedynie takim gierkom, bo gdyby ich zadanie się powiodło , musiałyby nastąpić spore roszady na wysokich stołkach. Nie byłoby to niczym nadzwyczajnym, gdyby nie fakt, że misja ta była szalenie niebezpieczna. Mówiąc wprost, ludzkie życie narażane było tylko i wyłącznie po to, aby ktoś mógł załatwić swój interes. I podobnie jak w poprzednim przykładzie, sytuacja taka też przecież mogła mieć miejsce i to nie jeden raz.

      Porażający był dla mnie też ten fragment książki, gdy okazało  się że jeden z bardzo zasłużonych oficerów od dłuższego czasu działał na rzecz obcego wywiadu. Nie mieli o tym pojęcia ani bliżsi czy dalsi współpracownicy, ani żona. Severski opisuje reakcje ludzi, gdy prawda wyszła na jaw. Żona zorientowała się , że spędziła życie z obcym człowiekiem, z tego co pamiętam, to nie dowiedziała z kolei , że mężuś miał też kochankę, co w tej sytuacji nie miało już większego znaczenia.  Reakcje ludzi na tą wiadomość są porażające, żona znalazła się niemal na granicy szaleństwa. Opisy tych zachowań, w tym oczywiście rozterek tego podwójnego agenta,  są naprawdę bardzo dobrze skonstruowane i niesamowicie interesujące z psychologicznego punktu widzenia. Przy tym wątku właśnie zaczęłam spoglądać na końcówki rozdziałów.

      Różnych mocno szokujących przykładów jest w książce cała masa. Praca szpiega jawi się jako coś odstraszającego , wyjątkowo brudnego i niejednokrotnie służącego do załatwiania różnych porachunków.   

   Nie wszystko jest idealne, nie podobało mi się chociażby przedstawianie głównych polskich bohaterów, Konrada i Sary jako niemal ideałów. Kilka sytuacji wydało mi się w ogóle niemożliwych i naciągniętych.  Uśmiercenie kilku osób przy tytule „Nieśmiertelni” nie powinno mieć miejsca.  To są jednak  drobiazgi.

   Streszczanie zaś przebiegu akcji jest moim zdaniem pozbawione sensu, wystarczy zasygnalizowanie i każdy czytelnik będzie wiedział, czy tego typu literatura go interesuje , czy nie. Akcja jest bardzo zawiła, przypomina trochę rosyjskie matrioszki, gdy się ja otwiera w środku jest jedna, w niej druga, w tamtej trzecia itd.   Ta zawiłość jest w pełni widoczna dopiero pod koniec, gdy wątki zaczynają się rozwiązywać i wszystko się wyjaśnia.  Wątek polski z początku sprowadzał się do tego, że ekipa oficerów  wywiadu  wyruszyła do Bagdadu z zadaniem, czy Iran nie prowadzi badań nad bronią atomową, mieli oni informacje, że takie prace są w toku. Wiedzieli gdzie, a zadanie polegało na udokumentowaniu tych prac. Wszystko z biegiem czasu zaczęło się komplikować . Ekipa ta miała na miejscu gotowych do współpracy dwóch innych oficerów, nielgałów, którzy od jakiegoś czasu w Teheranie mieszkali, udawali  tam kogoś zupełnie innego.  Wątek czeczeński zaczynał się od wyjazdu 5 oficerów rosyjskich  z Moskwy z misją przechwycenia cennej skrzynki, ukrywanej na Kaukazie. A wątek szwedzki rozpoczynał się z kolei od zabójstwa 4 osób i od zniknięcia szwedzkiego oficera wywiadu. W miarę upływu czasu wszystkie wydarzenia zaczęły się komplikować.

     Mam nadzieje, że autor  napisze jeszcze inne książki, nie miałabym nic przeciwko kontynuacji.
5/6

     

niedziela, 14 grudnia 2014

Izaak Babel „Opowiadania Odeskie” – audiobook, czyta Robert Gonera


Opowiadania odeskie - Izaak Babel | okładka

          Opowiadania nie spodobały mi się w ogóle. Dla niektórych zabrzmi to jak herezja, ale gdy leciał audiobook, byłam znudzona i czekałam, kiedy się skończy. Liczyłam na to, że może kolejne opowiadanie będzie ciekawsze od poprzedniego, ale niestety, żadne nie było w stanie mnie zaciekawić. W takich sytuacjach przychodzą mi często do głowy myśli, czy to ze mną jest coś nie tak, czy odwrotnie, coś nie tak jest z krytykami lub osobami, które zachwycają się takim dziełem. Zdarza się przecież niejednokrotnie tak, że w określonych środowiskach panuje na coś moda , abstrahując całkowicie od Babla, a narodowość, wyznanie,  orientacja seksualna czy poglądy polityczne lub inne , mogą w pewnych kręgach bardzo pomagać , a w innym dyskwalifikować daną osobę, bez względu na artystyczne wartości tworzonego przez nią dzieła.  Czasem trudno jest się w tym wszystkim połapać i można wpaść w pułapkę, np. można zacząć czytywać kogoś wypromowanego sztucznie i tracić na niego czas.  Można też być do kogoś uprzedzonym i wówczas zachwycanie się jego pracą, też nie jest możliwe. W tym przypadku świadomość, że Babel walczył z Polakami w wojnie z 1920r. i to , że walczył jako  czekista, może trochę od niego odstraszać.  Czasem takie uprzedzenia, rozumiane  w szerszym kontekście, niezwiązanym z Bablem, doprowadzają do tego, że sporo się traci , warto więc czasem się przełamać i chociaż spróbować.

         Sądzę, że w tym przypadku może mieć miejsce jeszcze inny wariant,  trzeci, pośredni. Wszystko jest w porządku i z tymi, którym „Opowiadania” się podobają i z tymi, którym się nie podobają. Każdy lubi co innego , jeden lubi góry , inny morze, jeden lubi lato, inny zimę, ktoś lubi fantasy, inny nie znosi itp.  Czy jest sens zmuszać się na siłę do smakowania czegoś, na co nie ma się ochoty? Raz na jakiś czas warto może spróbować .  W tym przypadku próba zakończyła się fiaskiem. Tematyka opowiadań nie była w stanie mnie zainteresować. Miałam spory problem, żeby skupić się na słuchaniu.  

         Same opowiadania sensu stricto, mówią o życiu lokalnej, żydowskiej społeczności w latach 20-tych w Odessie.  Zdarza się, że ta sama osoba w różnych kontekstach przewija się w kilku opowiadaniach. Są tam historie rodzinne, pozbawione całkowicie politycznego kontekstu, np. o kobiecie która z uwagi na sytuację materialną miała problem ze znalezieniem męża. Ale są też  takie, w których mowa jest o pewnych wydarzeniach historycznych, np. o pogromie na Żydach, widzianym oczami dziecka.  To ostatnie było dla mnie chyba najbardziej przejmujące. W zdecydowanej większości są to opowiadania  pełne smutku i goryczy. Są totalnie dołujące.

       Gonera czyta świetnie, nie za szybko, nie za wolno , za to wyraźnie . Czyta jak ktoś obiektywny, z boku. Ale to nic pomogło.

2/6

    

  
 

niedziela, 7 grudnia 2014

Javier Marias „Serce tak białe”



     
Sonia Draga 2012, wydanie I

 
       Każdy chciałby mieć olbrzymią wiedzę psychologiczną i wyczucie. Każdy w kontaktach międzyludzkich popełnia błędy, a to kogoś źle oceni na podstawie błędnych przesłanek , a to nie zrozumie czegoś, co ktoś dawał do zrozumienia, a to sam nie potrafi wyraźnie i delikatnie przekazać czyichś intencji.  Nie zawsze potrafimy zrozumieć innych , bywa że sami też czujemy się nie do końca zrozumiani. Myślę , że bardzo nieliczna jest grupa osób, które nie mają tego rodzaju problemów. A z pewnością należy do nich Javier Marias.  Jest to mistrz obserwacji , nikt niczego przed nim nie ukryje. Jego spostrzeżenia o innych postaciach są tak wnikliwe, że przypominają mi rentgen, tylko że taki,  który zamiast kości,   prześwietla ludzkie myśli, intencje, zamiary i  marzenia . Jest to rentgen, który widzi  nawet to, czego człowiek sobie sam nie uświadamia.

      Oprócz niespotykanego zmysłu obserwacji , Marias ma też doskonałe pióro, również wyjątkowo charakterystyczne. Pamiętać tylko trzeba, że nie jest on dla każdego. Należy on do tej kategorii osób i twórców, wobec których trudno jest być obojętnym. Jest on na tyle wyrazisty, że albo się go kocha, albo nie znosi. I z pewnością nie można jego książek ani zapomnieć, ani pomylić z kimś innym. Jest to mechanizm, o którym mówi  moja koleżanka – nauczycielka , z biegiem czasu zapomina większość swoich uczniów. Wylatują jej  z pamięci uczniowie nijacy, czyli ani dobrzy, ani źli.  Pamięta natomiast tych najlepszych i najgorszych,  lub po prostu tych, którzy czymś się wyróżniali. Marisa zapomnieć nie można.  W jego książkach, w tej również,  akcja jest bardzo powolna, najważniejsze są obserwacje psychologiczne i portrety psychologiczne bohaterów. Lektura wymaga czasu, nie da się jej czytać szybko, tekst jest trudniejszy, niż w standardowych książkach beletrystycznych. Zdania są wyjątkowo rozbudowane. Autor poza przebiegiem wydarzeń i kwestiami psychologicznymi zajmuje się też literaturą, sztuką,  architekturą, a nawet historią.

                Głównym problemem w „Sercu tak białym”   jest bliskość miedzy ludźmi. Marias zastanawia się, gdzie powinna przebiegać granica pomiędzy „nami”, a „sobą”, czy bliskość oznacza brak jakichkolwiek barier i tajemnic. Czy z tajemnicami, należącymi tylko do jednej osoby,  możliwe jest budowanie wspólnoty? Problem jest złożony i oczywiste jest to, ze nie będzie tu żadnej recepty, nie jest to przecież poradnik. Czytelnik dostanie za to sporo do przemyślenia i niewykluczone , że może nieco zweryfikować  swoje dotychczasowe poglądy. Są też oczywiście i inne zagadnienia, ale nie należą one do pierwszoplanowych. Marias  ujawnia czytelnikowi swój warsztat obserwatora. Na podstawie różnych sytuacji opisuje dokładnie, jakie wnioski z określonych zachowań wyciąga i dlaczego. Przykładowo opisana jest sytuacja, kiedy to główny bohater Juan w Hawanie stał na balkonie i patrzył na ulicę. Kto z nas tego nie robił? Każdy  wiele razy bezwiednie patrzy się na ulicę, czy to z okna , czy też będąc na tej ulicy . Błyskawicznie zauważył osobę, która wyróżniała się z tłumu. Młoda kobieta stojąc na środku chodnika,  czekała na kogoś. Potem okazało się, że czekała na  mężczyznę, który mieszkał w sąsiednim pokoju. Juan obserwował ją aż do momentu, gdy weszła do sąsiedniego pokoju, a potem nawet podsłuchiwał , o czym rozmawia ona z partnerem. Nic nie uszło jego uwagi, nawet ubiór, bo ze sposobu ubrania również wyciągnął stosowne wnioski. Opisał gesty i sposób poruszania się i również odpowiednio to skomentował. A po zakończeniu całej sytuacji podał wnikliwe charakterystyki jej uczestników.

         Wydarzenia w książce koncentrują się na kilku problemach. Juan, młody tłumacz, wyjeżdża w podróż poślubną m. in. do Hawany.  Jest zakochany z wzajemnością w małżonce, Luizie. W trakcie pobytu na Kubie nie może przestać myśleć o tym, co powiedział mu w dniu ślubu ojciec. Ojciec zakomunikował mu, że jeżeli miałby swoje własne tajemnice, to powinien je zachować dla siebie i nie dzielić  się z nimi  z małżonką. Relacja Juana z Luizą, wrażenia  po ślubie to jedna warstwa powieści. Kolejna, rozgrywająca się 40 lat wcześniej, jest zdecydowanie ciekawsza, właściwie najciekawsza z całej książki, dotyczy ojca Juana. Juan dowidział się przypadkowo, że jego ojciec miał nie dwie, ale trzy żony. Co do jednej z nich, siostry swojej matki, wiedział, że zmarła ona młodo.  Jego znajomy zakomunikował  mu jednak, że to nie była śmierć z powodu choroby, ale śmierć samobójcza. Juan zaczął się zastanawiać, czy aby nie miało to związku z tajemnicą, o której wspomniał ojciec w dniu ślubu. Luiza wtajemniczona w tą historię postanowiła, że spróbuje ją wyjaśnić i będzie starała się dowiedzieć od teścia, dlaczego doszło do takiej sytuacji. Kolejny równie ciekawy wątek  to znajomość Juana  z przyjaciółką – nie kochanką – mieszkającą za granicą. Chociaż kilkanaście lat wcześniej przespali się ze sobą, teraz tylko przyjaźnią się. Jest to na tyle silna przyjaźń, że oboje tęsknią za sobą i stale mają sobie wiele do opowiedzenia.  Jak mówi Marias,  tak bliskich osób ma się w życiu tylko kilka. Berta skoncentrowana jest na szukaniu faceta. Szuka go przez biura matrymonialne i ogłoszenia w gazecie.  Książka w Hiszpanii wydana została w 1992r. , szukanie przez internet  nie mogło wówczas mieć miejsca. W trakcie poszukiwań natrafia na mężczyznę, który robi wrażenie dosyć dziwne, przypomina trochę psychopatę. Juanowi przypomina też on kogoś, kto był jego sąsiadem w hotelu w Hawanie podczas pobytu tam z Luizą. Wszystkie te wątki przeplatają się wzajemnie. Wydarzenie sprzed 40 lat poznajemy na podstawie opowieści różnych osób.  Na sam koniec ujawniona zostaje tajemnica ojca Juana, poznajemy jego sekret i wiemy, co dokładnie miał na myśli , mówiąc Juanowi o tajemnicach.

     Znalazłam też w tej książce też zarysowany zaledwie wątek , nazwijmy to metafizyczny. Otóż nowy znajomy Berty, według Juana,  najprawdopodobniej był jego sąsiadem w hotelu w Hawanie. Rozmowa , jaką ten obcy mężczyzna  prowadził wtedy ze swoją partnerką, łączy się w pewien sposób z innymi wątkami książki. Wygląda to tak, jakby wszystkie wydarzenia miały ze sobą ulotny związek, jakby rezonowały bardzo długo i każde miało swoje nieprzewidziane skutki.  

      Wcześniej czytałam z książek Mariasa jedynie całą trylogię „Twoja twarz jutro”, trylogia postała prawie 20 lat później, niż „Serce tak białe”, jest więc pozycją dojrzalszą , ma więcej wątków, dochodzą tam jeszcze wydarzenia historyczne.  „Serce tak białe” nie miało być i nie jest epopeją, ale dla mnie jest wyjątkowe. O ile w porównaniu do „Twojej twarzy jutro” jest pozycją nieco słabszą, o tyle w porównaniu do innych pisarzy, z ich dziełami spokojnie może konkurować.  
6/6

wtorek, 2 grudnia 2014

Arthur Conan Doyle „Pies Baskervill`ów” – audiobook, czyta Janusz Zadura

Okładka produktu


    Uwielbiana przez mnie od dawien dawna książka , przeczytana po latach  po raz drugi,  nie spodobała mi się. Raczej  nie – przeczytana, tylko odsłuchana, ale to nie ma znaczenia. Czytający Janusz Zadura był rewelacyjny, nie był w stanie jednak nic zrobić, poczułam wstręt do samej treści.

    Przez cały czas trwania audiobooka niewyobrażalnie szkoda mi było tego nieszczęsnego psa, bezimiennego, a nazwanego psem Baskervill`ów. Zakupiony został przez psychopatę – mordercę , po to tylko, żeby ten mógł nim szczuć niewygodne sobie osoby. Wywiózł go na bagno na wrzosowisku , odizolował od ludzi, przykuł go na łańcuchu i jeszcze trzymał go głodnego, na tyle aby nie umarł z głodu, ale aby chciał rzucać się na człowieka.  Pies miał koszmarne życie , wył całymi dniami. Wykorzystywany był do strasznych celów, ale to już było wyłączną winą człowieka.

    Całą książka przesiąknięta jest opisami makabrycznych zwierzęcych losów. Już zaraz na początku , gdy przed dr Watsonem i zarazem przed czytelnikiem roztaczany jest obraz bagien, opisane jest dość szczegółowo, co dzieje się ze zwierzętami, które nieopatrznie znajdą się na bagnie . Trzeba przebrnąć przez opis konia, który jest przez to bagno wciągany do środka. Opis jest bardzo drobiazgowy. Nieco mniej szczegółów zawiera opis tonięcia drugiego konika. Conan Doyle na szczęście nie wdawał się w szczegóły śmierci innego psa , należącego do dr Mortimera.  

     „Pies Baskervill`ów” wydał mi się straszną książką, aczkolwiek z zupełnie innego powodu, niż chciał autor. Myślę, że każdy, kto ma w domu psa czy kota , będzie miał podobny problem przy lekturze. Gdy czytałam „Psa” po raz pierwszy, w domu nie było jeszcze żadnego zwierzęcia  , może przez to ten mój odbiór był inny. Teraz myśl o tym nieszczęsnym psie nie dała mi, niestety, delektować się całością. Ani umiejętności Sherlocka Holmesa, ani nic innego nie było w stanie już mnie cieszyć. Conan Doyle nie wyprzedził w tym zakresie swojej epoki, w XIX wieku zwierzęta się tylko wykorzystywało, albo tępiło, nie miały żadnych praw. Ta książka jest doskonałym tego przykładem.

3/6

piątek, 28 listopada 2014

Ewa Winnicka „Angole”



 
Wydawnictwo  Czarne  2014

           Książkę czyta się świetnie, autorka umie słuchać i umie pisać, a towarzyszący jej   Mariusz Śmiejek zrobił  jeszcze ciekawe zdjęcia. W Londynie byłam turystycznie tylko parę dni, ale znam kilka osób, które spędziły tam kilka lat i co nieco opowiadały.  Ale to właśnie z książki dowiedziałam się masy ciekawych rzeczy, o których  nie miałam pojęcia. I vice versa – w książce pewne fakty są z kolei pominięte, są to rzeczy istotne i przez to obraz emigracji nie jest pełny.  

    „Angole”  to zbiór opowieści o Polakach, zamieszkujących Wielką Brytanię. Każdy rozdział to jedna historia, każdy zawiera też jedno zdjęcie, z reguły jest na nim bohater opowieści w charakterystycznej dla siebie scenerii, np. właściciel firmy w specyficznie urządzonym gabinecie , absolwent brytyjskiej uczelni przed budynkiem tej szkoły itp. Opowieści pisane są z punktu widzenia bohatera, np. „do Londynu przyjechałem ..” Ludzie mówią głównie o sobie, o rodzinie i tej na Wyspie i tej w Polsce, o Polakach  będących tam, o Brytyjczykach, o tamtejszej obyczajowości, kulturze itd. Mówią o wszystkim, co ma związek z emigracją.   Wypowiadają się i starsi i młodsi, wykształceni i niewykształceni, ci, którym się powiodło i ci, którym się nie powiodło. Mówią ci z Londynu i z tzw. prowincji. Mówią i polscy bankierzy z londyńskiego City , i pracownik hurtowni toksycznych śmieci,  i bezdomny alkoholik, nigdzie nie pracujący . Cześć z nich ma małżonków i dzieci, cześć dzieci nie ma, niektórzy są sami. Jedni mają stabilną sytuacją zawodową , inni wręcz przeciwnie.  Różnorodność opowiadających jest olbrzymia.   Jest to dokonała opowieść i dla tych, którzy są na emigracji na Wyspach i dla tych, którzy stamtąd wrócili i również dla takich, jak ja, którzy emigrantami nie byli. Ci pierwsi będą mieli możliwość porównania swoich odczuć, a pozostali również nudzić się nie będą.   Osobiście nigdy nie miałam ochoty na wyjazd tego rodzaju , nie mam jej w dalszym ciągu, ale książkę uważam  wyjątkowo ciekawą .

     Nie ma chyba osoby, która nie powiedziałaby czegoś ciekawego. W większości opowieści przewija się motyw kastowości społeczeństwa brytyjskiego. Możliwości zasymilowania się z Brytyjczykami praktycznie nie ma. Jeden z opowiadających wspomina, jak  uczył się w renomowanej brytyjskiej szkole z internatem i jak i nauczyciele i starsi uczniowie wpajali młodszym, że są kimś lepszym od reszty świata. Nasz bohater jako obcokrajowiec traktowany był koszmarnie, ale szkołę skończył, a jak sam stwierdził, to pranie mózgu było tak sugestywne, że niemal uwierzył, że jest jakimś nadczłowiekiem. Byłam totalnie zaskoczona opowieścią z Belfastu o …..  murze, rozgraniczającym cześć katolicką, irlandzką , od części brytyjskiej. Mowa tu o murze w sensie dosłownym , są w nim nawet bramy, otwierane dwa razy na dzień niczym w średniowiecznym grodzie. Zaskoczeniem równie wielkim była dla mnie także opowieść Polaka, który założył firmę pogrzebową, mówi on, że połowa osób- zmarłych  , którymi się zajmuje, to samobójcy.    Opowieść pokojówki z Hiltona o tym, jak straszny wyzysk pracownika tam panuje i jak strasznie pracodawcy  potrafią oszukiwać na płacy, jest porażająca.  

          Szukanie na siłę w dobrych książkach czegoś, czego by w niej brakowało, lub co byłoby nie tak, jest pozbawione sensu. Ale w tym przypadku mimo, że opowieści są ciekawe i chyba prawdziwe  - w sensie takim, czy ktoś nie koloryzował w rozmowie z autorką, obraz jest jednak niepełny i przez to trochę skrzywiony .

     Jeżeli ktoś chciałby pogłębić sobie tą tematykę, może porozmawiać z kimś, kto tam był. Mnie zaintrygowało to, dlaczego ci, którym absolutnie nie wyszło, pracują jak woły za marne pieniądze, nie wracają. Czy perspektywa życia w Polsce jest aby na pewno gorsza?  Te osoby, które znam, które tam są lub były, są bardzo mobilne i raz na jakiś czas zmieniały pracę. Gdy coś zaczynało być nie tak, albo gdy pojawiała się perspektywa lepszego zarobku, każdy decydował się na zmianę. Nikt nie godził się na tak straszne warunki, w jakich niektórzy bohaterowie książki pracują. Nie rozumiem tego całkowitego braku mobilności. 

         Zasadniczy problem jednak tkwi gdzie indziej. Zastanawiające jest to, dlaczego spośród moich znajomych,  lub dzieci znajomych większość chwali sobie emigrację. Większość bohaterów książki Winnickiej z kolei jest rozgoryczona. Czy dziennikarka dotarła tylko do specyficznego kręgu osób? Czy specjalnie taki krąg sobie wybrała? Czy może ludzie w opowieściach z obcą osobą są jednak bardziej szczerzy, nie muszą niczego udawać?  Wiem z pewnością, że jedna z moich znajomych początkowo na Wyspach  pracowała, potem wyszła za mąż również za Polaka, urodziło im się dwoje dzieci . Teraz ona nie pracuje, ona zaś jest kelnerem, legalnie zatrudnionym. Żyją z jego pensji i różnych zasiłków .  Wynajmują piętro w całkiem dobrej kamienicy. Nie chcą asymilować się   z Brytyjczykami , utrzymują kontakty z innymi Polakami i bardzo chwalą sobie taki stan. Ona ma wykształcenie wyższe, on średnie, umiejętności obojga są takie sobie . Mają świadomość, że w Polsce nie mieliby gdzie mieszkać i mieliby olbrzymi problem ze znalezieniem pracy. A gdyby przy swoich umiejętnościach pracę jakimś cudem znaleźli , musieliby zamieszkać z rodzicami w dwupokojowym mieszkaniu , mieliby do dyspozycji jeden pokój dla siebie i dzieci  oraz łazienkę i kuchnię wspólną z rodzicami. Nie mieliby zdolności kredytowej , a na wynajęcie mieszkania też nie byłoby ich stać.  Prawda jest taka, że znaczna część ludzi jest zadowolona z wyjazdu i że nie wszyscy są traktowani tam, jak śmieci.   Gdyby ktoś chciał napisać książkę o Polakach w Wielkiej Brytanii i spotkałby się z osobami, które znam, to z pewnością usłyszałby opowieści bardziej optymistyczne, niż te z książki.

      Główny mankament „Angoli” to właśnie brak opowieści o ludziach, dla których emigracja jest jedyną,  sensowną alternatywą i którzy właśnie tam mogą żyć na znacznie wyższym poziomie, niż tutaj. Są to osoby z reguły z rejonów olbrzymiego bezrobocia i pochodzące z rodzin niezbyt zamożnych. Nie mają one takich kwalifikacji i umiejętności, dzięki którym   można byłoby przebić się w wielkim mieście i wynająć w nim mieszkanie. Nie mają odpowiednich znajomości. Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, nie musieliby wyjeżdżać. I oni są zadowoleni, że jednak mogą w miarę godziwie żyć na własny rachunek . W książce brakuje tego wytłumaczenia, dlaczego wyjechali.

      Generalnie rzecz biorąc, „Angoli”   warto przeczytać  i warto ich oglądać dla zdjęć. Nie są to zdjęcia przypadkowe , wygrzebane gdzieś   parę lat wcześniej. Jak wygląda Londyn, to wie z telewizji każdy. Ale na tych zdjęciach można się skupić , są wyśmienitym dopełnieniem tekstu, dzięki nim można poczuć atmosferę brytyjskich miast  i spróbować trochę lepiej zrozumieć bohaterów tekstu.  Z każdą chwilą wpatrywania się w zdjęcie, coraz więcej się w nim dostrzega. Przykładowo zdjęcie ulicy z pubem i  ludźmi pod tym pubem, wydaje się w pierwszej chwili mało interesujące. Potem zaś dostrzega się, że ci ludzi trzymają kufle z piwem i na chodniku je piją. Garniturowcy z garniturowcami, ci luźniej ubrani stoją z takimi samymi.   Pub oświetlony jest z zewnątrz lampami, stylizowanymi na staroświeckie latarnie, widać wyjątkowa dbałość o szczegóły wystroju właśnie na zewnątrz, co u nas jeszcze jest rzadko spotykane. Ludzie są wyluzowani , nie myślą o niewątpliwej, nawet tu,  kastowości społeczeństwa.
5/6

środa, 19 listopada 2014

Teresa Lubkiewicz – Urbanowicz „Boża podszewka” – audiobook, czyta Stanisława Celińska




      Książka  jest skrajnie tendencyjna, niewiarygodna , nielogiczna i  nudna,  a wykonanie audiobooka przez Stanisławę Celińską było dla mnie histeryczno – patetyczne, równie trudne do słuchania, jak i sam tekst. Całość jest absolutnie niewarta uwagi, chyba że ktoś chciałby się zastanowić, po co coś takiego powstało, czy to jedynie pomysł autorki, czy może ktoś ją „zainspirował”. Całe to „dzieło” to historia życia  Marysi Jurewicz , urodzonej w 1900r. na Wileńszczyźnie  w rodzinie szlacheckiej, ale  składającej się z samych dewiantów . W okolicy panuje bród, smród, ciemnota , a jedynie pozytywni bohaterowie pojawiają się dość późno, są to Rosjanie, wkraczający na tamte tereny w 1939r.

          Marysia Jurewicz urodziła się w Juryszkach, na dalekiej Litwie w 1900r. w szlacheckiej , ziemiańskiej i wielodzietnej rodzinie , składającej się z samych dewiantów i prostaków, w dodatku niewyżytych seksualnie. Sąsiedzi również nie byli normalni. Jeden z nich miał ulubione zajęcie – wpychanie córki do kurnika i podpalanie. Ojciec – gbur i prostak,  uganiał się stale za służącymi , a celem jego życia było wciągnąć którąś z nich do łóżka. Dzieci swoich nie znosił, nigdy nic dobrego o żadnym nie powiedział , szczególnie zaś nie znosił właśnie Marysi. Trudno powiedzieć dlaczego tak się działo, ale głównie z tego powodu, że była wcześniakiem i uchodziła za mało urodziwą. Ten brak urody , jak się później okazało, był kwestią względną. Jednego razu ojciec uznał za konieczne, aby właśnie najmłodszą Marysię, jako jedyną z rodzeństwa i najsłabszą , wciągnąć w prace polowe, czego o mało nie przypłaciła życiem.   Matka Marysi też córki nie lubiła i to z tego samego powodu, co ojciec. Matka skupiała się głównie na tym, aby odciągać męża od służących. Ale była bardzo postępowa, wraz z córką potrafiła rozebrać się na łące, blisko wiejskiej drogi i kąpać się na golasa. Bracia na wyścigi starali się Marysi dokuczyć, podobnie jak i siostry. Gdy wybuchła I wojna , rodzice postanowili zostawić dzieci w majątku, a sami uciekli, nie zapomniawszy przedtem zakomunikować, że gdy gospodarka nie będzie dobrze prowadzona, to dzieci po powrocie dostaną porządnie w skórę. Jedno z dzieci z głodu, braku opieki i choroby zmarło.

     Po I wojnie Marysia wyszła za mąż za sędziego  sądu grodzkiego. Po ślubie już dowiedziała się, że miał on głośny romans ze służącą, służąca była nawet w ciąży. Szybko pojawiły się problemy z ożenkiem braci, każda potencjalna kandydatka leciała tylko na ich majątek. Jedna z kandydatek mieszkała w syfie tak wielkim, że kury chodziły po pokojach i kuchni, robiły kupy tam, gdzie chciały, nawet i na stole. Siostra  Marysi , Staszka,  wyszła  za mąż za nieudacznika, który zabawiał się szczuciem psa na gości. Na edukacji nie zależało nikomu. Gdy Marysia uniezależniła się od rodziny, tzn. od rodziców, braci i sióstr,  poczuła upodobanie do tego, aby im dokuczać i wyszydzać.

   „Najciekawsze” zaczyna się dopiero w czasie II wojny światowej , gdy Rosjanie wkroczyli do Wilna, gdzie Marysia mieszkała z mężem i z córką.  Marysia wiedziała, że „jej mąż był uczciwy , nie brał łapówek” i z tego powodu „nic złego ze strony Rosjan rodzinie nie mogło  się stać” . Generalnie mało komu cokolwiek złego z ręki Rosjan się stało, nawet spoza rodziny, wspomniane jest tylko, że odbywały się wywózki, ale szczegółów brak. Na opowieści Maryśki , że „nic im się nie może stać”, reagowano  z niedowierzaniem, ale okazało się, że miała rację. Ani nią, szlachcianką z bogatej, ziemiańskiej rodziny, ani jej mężem – sędzią, przedstawicielem inteligencji, Rosjanie zainteresowani nie byli. Nie byli też  zainteresowani majątkiem jej rodziny w Juryszkach. Najwidoczniej zajmowali się wywózką jedynie nieuczciwych obywateli.

     Gdy sytuacja na froncie się zmieniła i do Wilna wkroczyli Niemcy, zrobiło się niebezpiecznie. Maryśka ostatecznie zabrała męża i córkę i wróciła do Juryszek. Tam szybko dały o sobie znać geny rodzinne, szczególnie ojca, Maryśce mąż przestał wystarczać i szybko znalazła sobie kochanka. Kiedy mąż umarł, zaczęły ją dręczyć wyrzuty sumienia, dopiero  kolejne zmiany na froncie i powrót Rosjan przyjęła z radością.

   Chętni mogą uzupełnić sobie szczegóły lekturą lub odsłuchaniem audiobooka.  Ciekawe, czy znajdzie się ktoś , kto przejęty szeregiem opisów horroru, jaki przeżyła Maryśka,  pomyśli sobie, że to dobrze, że Rosjanie wkroczyli na nasze tereny i „oczyścili nas z łapówkarzy i innych nieuczciwych” osób . Jak zauważyłam, książka bardzo się podoba .

     1/6

niedziela, 16 listopada 2014

Jean-Luc Bannalec „Śmierć w Pont-Aven”




Wydawnictwo  Czarne  2014

 
                 Zapowiada się nowy i wreszcie oryginalny cykl kryminalny z komisarzem Dupin w roli głównej . Zapowiada się całkiem    nieźle. W przeciwieństwie do wiele innych kryminałów, nie  ma na szczęście w „Śmierci w Pont- Avon”  opisów przemocy. Przykładowo w „Ofierze” Lemaitre opisy brutalnych pobić były tak bardzo drobiazgowe,  że robiły wrażenie, jakby pisał je autentyczny sadysta i jakby się jeszcze wyżywał podczas pisania. Jak dla mnie nie było to potrzebne.  Nie ma  w „Śmierci” tej skandynawskiej mroczności i pesymizmu. Podczas czytania nie łapie się doła. Nie ma eksploatowanych teraz ponad miarę dewiacji typu pedofilia, nie ma przemocy domowej , ani handlu kobietami. Nie ma nawet opisów seksu, aczkolwiek wiadomym jest, że postaci z miasteczka nie żyją w celibacie, baja nawet poza ślubnymi małżonkami i kochanków.  Komisarz Dupin nie jest neurotykiem, nie ma traumatycznych przeżyć z dzieciństwa, nie cierpi na depresję , a jego nałogiem jest jedynie mało groźna kawa.  Można więc odetchnąć od tych mrocznych postaci policjantów i detektywów z całą masą problemów, które wymagałyby gruntownej kuracji u psychiatry.  Wydarzenia rozgrywają się w pięknej scenerii w  Bretanii , w malowniczym miasteczku Pont-Aven, ukochanym niegdyś przez artystów malarzy, w tym przez Gaugina . Komisarz ma możliwość złapania oddechu nad wodospadem, może też spacerować brzegiem stromego klifu i podziwiać Atlantyk.  Musi jedynie uważać, aby podczas wiatru nie został zepchnięty w przepaść. Jaka to piękna odmiana po częstych w kryminałach opisach różnych obrzydliwych i śmierdzących melin. Dupin gdy jest głodny,  może  zjeść typowy  bretoński posiłek z owocami morza, co ma niewątpliwy urok i powoduje nawet u czytelnika apetyt na coś pysznego . Trudno było nabrać ochoty na jedzenie po opisach obrzydliwych resztek  z lodówki, a w najlepszym razie  mrożonej pizzy , zjadanych nagminnie  przez policjantów skandynawskich.  Miłą odskocznia przy czytaniu są nawiązania do malarstwa impresjonistów. Wśród bohaterów nie ma ludzi z marginesu. Nie ma dewiantów. A w tekście nie ma  wulgaryzmów. Wydawało mi się, że już nikt takich książek nie pisze.    Plusów jest sporo, oczywiście jest to kwestia gustu, czy komuś tego rodzaju literatura odpowiada.

            „Śmierć w Pont Avon” zaczyna się od odnalezienia zwłok 90-letniego właściciela renomowanego  hotelu. Hotel pamiętajczasy Gaugina i tego Gaugina niegdyś tam właśnie goszczono.  Analiza trybu życia Piera-Lousia Penneca prowadzi szybko do wniosku, że możliwość zabicia go miało dość wąskie grono osób, najbliższa rodzina i najbliżsi znajomi. Sytuacja dość szybko się komplikuje , gdy okazuje się , że parę dni przed śmiercią hotelarz kontaktował się z notariuszką i sygnalizował jej chęć dokonania zmian w testamencie. Zmian nie zdążył dokonać i długo nie wiadomo  , czego miała ona dotyczyć. Wśród osób podejrzewanych są ciekawe indywidua, np. brat polityk, majętny i wysoko postawiony. Jest wśród nich też  znajomy – społecznik, udzielający się w wielu organizacjach . Jest pokojówka, robiącą wrażenie kochanki. Są i inni. Wszyscy mają swoje większe i mniejsze tajemnice. Ukrywają wiele i przed innymi członkami społeczności i przed samym komisarzem. Kolejna komplikacja następuje, gdy na plaży zostają znalezione drugie zwłoki i nie ulega wątpliwości, że ta osoba spadła lub została zrzucona z klifu.

        Mankamentem i to zasadniczym książki, z pewnością jest -  mimo szybkiego tempa akcji – to, że przez długi czas te wydarzenia nie wciągają czytelnika i dzieją się jakby obok. Nie miałam problemu, aby w dowolnym momencie  książkę odłożyć i zająć się czymś innym. Ale tak działo się tylko do pewnego momentu, bo stan ten zaczyna się zmieniać około połowy książki. Akcja zaczyna porywać , ale prawdziwe napięcie pojawia się dopiero pod koniec, gdy zbliża się kulminacja wydarzeń. Nad tym Jan Luc Bannalec powinien trochę popracować, ale ponieważ jest debiutantem,  dam mu szansę i następną książkę , o ile się pojawi,  również zakupię.  Wolniejsze tempo akcji też ma jednak swój urok.

           Bannalec mógłby też pogłębić od strony psychologicznej portrety bohaterów, są one jedynie zasygnalizowane. Może to pogłębienie nastąpi w dalszych częściach serii. Sam Dupin jest postacią zagadkową, z pewnością nie ma żony, ani partnerki. Partnera nie ma również, książka jest przecież nawiązaniem do tradycji . Wiadomym jest, że nie tak dawno zakończył się jego związek z kobietą. Poza siostrą nie utrzymuje on kontaktów z rodziną. Nie wiadomo, czym się interesuje i czy w ogóle się czymś interesuje. Wydarzenia rozgrywają się zaledwie w ciągu kilku dni, a komisarz nie może sobie w tym  czasie pozwolić nawet na chwilowe oderwanie się od pracy . Z pewnością nie jest on konformistą, znany jest z konfliktów z przełożonymi i one właśnie były powodem, dla którego został zesłany ze stolicy na prowincję.   Z pewnością jest czuły na piękno przyrody i szuka chociaż chwili odpoczynku w samotności, na łonie natury. We współpracy z pewnością jest trudny. Nie raczy powiadomić innych policjantów, co już ustalił, co robi i gdzie w ogóle jest. Nie odbiera telefonów i bardzo rzadko oddzwania. Ale tak jak i większość policjantów czy detektywów z różnorakich kryminałów, jest inteligentny i błyskotliwy .

   Na uwagę w przypadku tej książki  szczególnie zasługuje też … okładka. To niby taki drobiazg, ale to przecież na nią się patrzy , gdy książkę bierze się do ręki i wtedy, gdy leży ona na stole.  Czasy, gdy książki wydawano na byle jakim papierze, a okładką mało kto zawracał sobie głowę, dawno już minęły. Okładka naszego, polskiego wydania jest wyjątkowo zachęcająca, zdjęcie tajemniczego wybrzeża i latarni morskiej wyjątkowo kusi  , aby zagłębić się w treść.

5/6

     

niedziela, 9 listopada 2014

Piotr Zychowicz „Opcja niemiecka”




Rebis 2014 

     Niewiele jest osób, które potrafią tak ciekawie opowiadać o historii, jak Zychowicz.  I nikt chyba nie jest tak bardzo atakowany z prawa i z lewa. Nie należy on na szczęście do tych historyków, którzy podejmują jedynie tematy  modne, łatwe i jednoznaczne , gdzie nikt nikomu się nie naraża. Wręcz przeciwnie, podejmuje on  kwestie najtrudniejsze, naraża się i tym z lewa i tym z prawa. Zawsze lubiłam historię, ale lekcje w szkole z reguły do ciekawych nie należały. A gdy się bierze książkę Zychowicza do ręki, okazuje się, że masa rzeczy jest niezwykła. Gdy wydawało nam się, że ktoś był zdrajcą okazuje się, że mogło być zupełnie odwrotnie. I vice versa, postacie uchodzące za kryształowe, po bliższym przyjrzeniu się, okazują się najprawdopodobniej właśnie zdrajcami. Gdy wydawało się nam, że wiemy sporo na jakiś temat i że mamy już wyrobioną opinię, po poznaniu nowych faktów ta nasza dotychczasowa opinia niejednokrotnie przestaje już być taka jednoznaczna, a niejednokrotnie ulega zmianie. Wszystkie  książki Zychowicza, tą również,  czyta się doskonale, tak jakby to był wyjątkowy kryminał. Nie są one wcale przeznaczone tylko dla miłośników historii, czy znawców II wojny światowej. Może je czytać absolutnie każdy.  Nie są to prace naukowe . I podczas czytania nie można się opędzić od stawianych pytań, czy dane posunięcie było słuszne ? Dlaczego ? Są też i dywagacje, przez wielu nie za bardzo lubiane, a które z kolei do mnie zawsze przemawiały, typu „co by było gdyby”.   

    A „Opcja niemiecka” jest pozycją szalenie kontrowersyjną. Zychowicz chronologicznie opowiada o przypadkach , gdy Polacy w trakcie II wojny podejmowali w imię dobra naszego kraju współpracę z Niemcami. Wiem, że brzmi to niedorzecznie. Ale problem polega na tym właśnie, że w wielu wypadkach byli oni w stanie dzięki temu zrobić sporo dobrego.

       Każdy przypadek jest inny. Ale jeden  z najciekawszych  to historia hrabiego Adama Ronikera. Nie jestem fascynatką II wojny światowej i przed przeczytaniem tej książki nic o nim nie wiedziałam, nie wiedziałam nawet o jego istnieniu.  Stał na czele Rady Głównej Opiekuńczej, działającej właśnie w trakcie II wojny zupełnie legalnie. Była to instytucja dobroczynna, mająca na celu niesienie pomocy ubogim z tereny Generalnego Gubernatorstwa. Zychowicz wylicza, ile dobrego Rada ta zrobiła. Jej funkcjonowanie było możliwe tylko dzięki temu, że Roniker miał bardzo rozległe kontakty z wieloma ustosunkowanymi Niemcami. Jak można się domyślić, nie wszystkim Niemcom podobało się to, że taka Rada istniała, Roniker narażał się więc stale gestapo. Miał też świadomość, że jego działalność była bardzo niemile widziana przez nasz rząd w Londynie i przez AK. Narażał się więc jednocześnie na to, że może zostać uznany przez swoich za zdrajcę i może zostać wydany i wykonany na nim wyrok śmierci. Zychowicz ma świadomość, że współpraca z Niemcami od strony etycznej może budzić wiele wątpliwości, z drugiej zaś wie, że to właśnie na skutek takich działań   uratowanych zostało wielu Polaków.  Każdy czytelnik oczywiście sam wyrabia sobie pogląd na tą kwestię i odpowie na pytanie, co jest więcej warte, czy bliżej nieokreślony honor, czy zwykła racja stanu, czyli troska o życie ludzi .

      Autor nie ukrywa, że opowiada się za pragmatyzmem. Mottem książki jest sentencja:  „Zadaniem narodu jest szukać sobie dróg życia, a nie śmierci” Stanisława Cata - Mackiewicza . Występuje ostro p-ko donosicielstwu i szkodzeniu innym Polakom, ale uważa jednocześnie, że bezsensowne umieranie „za honor” i walczenie na wielu frontach w mię cudzych interesów. Naczelną zasadą,  jego zdaniem powinno być, aby w trakcie wojny oszczędzać maksymalnie życie ludzi , dziedzictwo narodowe i mienie, a nie bezustanne narażać się i walczyć za innych. Nie omieszka też przypominać, że za nas jakoś nikt nigdy nie chciał walczyć. Zychowicz idzie nawet dalej i żałuje, że nie powstał rząd polski, który podjąłby współpracę z władzami niemieckimi. W „Opcji niemieckiej” opisuje właśnie próby tworzenia takiego rządu. Ku mojemu zaskoczeniu, chętni byli, a całe przedsięwzięcie nie doszło do skutku tylko  z tego powodu, że ostatecznie nie wyraził na to zgody Hitler. Rok po roku i miesiąc po miesiącu opisywane są działania, zmierzające do powołania oficjalnego rządu polskiego, działającego legalnie.  Jak wskazują przykłady innych krajów, gdzie rządy takie powstały, skutkowało to znacznym ograniczeniem strat i ludzkich i materialnych. Żadne inne państwo  nie straciło 6 mln. obywateli.  

         W „Opcji niemieckiej” jest cała masa nieznanych, albo bardzo mało znanych faktów . Opisane są np. polskie organizacje, które nie popierały działań rządu londyńskiego i uznawały, że naszym największym wrogiem jest Rosja , a nie Niemcy.  Przykładem są chociażby Muszkieterowie. Sporo jest też  w książce o działalności wywiadów, zarówno polskiego, jak i niemieckiego, jak też i NKWD.  

        Pisałam już dwa razy o Zychowiczu, ale jeszcze raz podkreślę, nie każdy czytelnik musi zgadzać się z każdą jego tezą i ja też nie ze wszystkimi jego poglądami się zgadzam.  Ale o tych faktach, o których pisze on, albo nikt inny nie pisze, albo ewentualne inne publikacje mają charakter niszowy i nikt o nich nie wie. A o takich rzeczach warto wiedzieć. I jest to absolutnie nowe spojrzenie na wszystko to, co się rozegrało. Z reguły gdy czyta się coś o wojnie, to działania naszego rządu są opisywane z umiarkowanym krytycyzmem, tutaj zaś na tym rządzie nie została zostawiona przysłowiowa sucha nitka . Wyeksponowany został fakt ucieczki do Rumunii i dalej, co było ewenementem na skalę europejską i wobec braku jakiegokolwiek podmiotu do rozmów z Niemcami, przyczyniło się w sporym stopniu do eskalacji  niemieckiego terroru i przemocy wobec ludności. Książki tego rodzaju znacznie rozszerzają horyzonty, nie jest to tylko , tak jak to często ma miejsce u wielu autorów, suche podanie faktów i na dodatek w nieprzystępnej formie.

      Myślę, za zasadniczy problem przy czytaniu Zychowicza może polegać na tym, że czytelnik prędzej czy później natrafia na pogląd, z którym się nie zgadza i to go zniechęca do dalszej lektury. Tak było i z moim kolegą i z moją koleżanką.  Każdego z nich zdenerwowało co innego . Uznali, że są to bzdury i nie warto tego  czytać, bo natrafią na bzdury jeszcze większe.  Do dalszego ciągu przeszli dopiero po dłuższej przerwie.  Nie zmienili poglądów co do tych spornych kwestii, ale finalnie byli zadowoleni. W dalszej części nic już aż tak bardzo nie denerwowało, a gdy była mowa o tych spornych sprawach nie reagowali już emocjonalnie .   I wiele się dowiedzieli.

6/6

czwartek, 6 listopada 2014

George R.R. Martin „Gra o tron” – audiobook, czyta zespół autorów


Gra o tron

      Bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że jest to najlepszy audiobook,  jaki kiedykolwiek  wysłuchałam.  Nie znałam do tej pory ani książek Martina, ani nawet i filmu. Nie ciągnęło mnie do nich, ale w końcu pojawiła się ciekawość, cóż to takiego jest, że tylu ludzi to czyta. I ciekawość zwyciężyła. Książka naprawdę jest bardzo dobra, a w tym przypadku wykonanie jest absolutnie rewelacyjne. Czyta ją zespół aktorów,   np. Więckiewicz, Adamczyk . O mojej zaś „ulubienicy” – Blance Kutyłowskej, która potrafiłaby zohydzić każda książkę, na szczęście można zapomnieć, nie ten poziom.  Ale to nie wszystko. Specjalnie dla stworzenia audiobooka skomponowana została muzyka i nagrane zostały efekty specjalne, a wszystko to daj taki efekt,  że momentami aż przechodzą dreszcze.   Wyjątkowo wciągająca książka  w takim wykonaniu dała efekt, który przeszedł najśmielsze oczekiwania. Jestem zachwycona, jak nigdy dotąd. Wykonanie jest naprawdę na tak obłędnym poziomie, że tak wysoko postawioną poprzeczkę mało co będzie w stanie przeskoczyć.

      Czy są jeszcze osoby, które nie wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi? Pewnie tak, bo sama jeszcze miesiąc temu nie miałam świadomości, co to jest ta „ Gra o tron”. Wiele mówi sam tytuł, a opowieść  należy do gruntu fantasy. Bohaterów jest sporo. Cześć z nich faktycznie walczy o tron, część walczy o życie, inni próbują trzymać  się na uboczu, jeszcze inni są w tą grę mocno wplątani na skutek zbiegów okoliczności.  Zasadniczy atut książki, to niesamowicie wciągająca intryga.  Ostatnio zwiększyłam wydatnie ilość jazd samochodem , mogłabym sobie bez niego poradzić, ale nie mogłam się powstrzymać, myśl o „Grze o tron”  w samochodowym odtwarzaczu czyniła cuda. Ale wciągająca akcja to nie wszystko,  oczywiście.

        Mocni przyciągały do słuchania sylwetki bohaterów. Co charakterystyczne, nikt z nich nie  jest czarno- biały z charakteru, każdy niemal jest mieszanką dobra i zła,  no może poza drobnymi wyjątkami.  Kolejny atut to psychologia postaci . Są pewne zgrzyty, czyli kilka momentów, kiedy pewne zachowania wydały mi się nieprzekonujące. Są też pojedyncze postacie, które  wydają się mało interesujące, typu wydmuszki. Generalnie większość ma złożone osobowości i słuchanie o ich poczynaniach jest szalenie interesujące. 

        Jeden z moich ulubionych bohaterów,  JON, jest nieślubnym dzieckiem lorda Starka. Żona lorda , Catelyn, rozumna , inteligenta kobieta , mimo że wobec innych jest wrażliwa,  nienawidzi Jona, tym bardziej, że wszyscy mieszkają razem.  Ojciec działa na zasadzie „Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek”, kocha syna, ale gdy musi opuścić domostwo rodzinne,  nie sprzeciwia się żonie, która chce pozbyć się Jona. Chłopak w takiej sytuacji zgadza się  na to, aby podjąć służbę w Nocnej Straży.  Jest to coś w rodzaju wyroku śmierci za życia, bo strażnicy mają co prawda zapewniony wikt i opierunek, ale  składają przysięgę, że służbę będą pełnić w tym samym miejscu aż do śmierci ,  nigdy nie ożenią się i nie będą mieli dzieci.

       Inny jeszcze bohater to karzeł - Tyrion  Lannister, który jest jedną z najbystrzejszych postaci w książce. Jest wyjątkowo inteligentny i ma niewyparzony język. Jest też piekielnie wnikliwym obserwatorem ludzkich zachowań. Zawsze gdy zaczynał się rozdział o nim, wiadomo było, że będzie to uczta dla intelektu.

   Godne uwagi  okazały się nawet i zachowania bohaterów nieciekawych, jak np. Sansy, córki lorda Starka. Jest ona niezbyt mądra, do tego tchórzliwa i koniunkturalna. Cała masa ludzi taka właśnie jest. I Martin pokazuje , jak  zachowuje się ona  w trakcie rutyny dnia codziennego i w chwilach próby. Nie jest to nic godnego naśladowania, ale godnego obserwacji już tak.

   Frapujące było  słuchanie o ludzkich postawach. Jedna z postaci, określiłabym ją jako raczej szlachetną, z pewnymi wyjątkami, jest nie tylko prawa i uczciwa, ale i bystra. Postać ta w swej uczciwości jest zarazem tak potwornie naiwna i idealistyczna, że aż budzi irytację.  Brakuje jej odrobiny chociaż przebiegłości. Ostatecznie naraża się osobom najwyżej postawionym i za swoje działania, podjęte w imię prawdy i uczciwości, płaci najwyższą cenę. Inna osoba z kolei jest  początkowo zwykłym zapłakanym popychadłem, też prawym i uczciwym. Los jej nie oszczędza i spotykają ją wszelakie nieszczęścia. O dziwo , zaczyna ją to w pewien sposób hartować i robi się powoli, powoli coraz silniejsza.

      Mankamentem książki jest to, że  jest okrutna i to z kilku powodów. Martin nie oszczędza swoich bohaterów i sporo z nich uśmierca. To, czy ktoś jest dobry, czy zły, nie odgrywa żadnej roli, giną i tacy i tacy.  Większość z nich przechodzi też dość makabryczne koleje losu. Czas jest niespokojny, nadchodzi wojna i nikt nie może żyć w spokoju i siedzieć przy kominku. Na początku nie mogłam się przyzwyczaić do tego.  Akcja moim zdaniem nie ucierpiałaby zbytnio, gdyby z części tych okrucieństw autor zrezygnował, ale trudno.

    „Gra o tron” jest powieścią rozrywkową, nie można jej porównywać np. z „Władcą pierścieni”, ale rzadko się zdarza, aby jakaś pozycja mogła budzić tak wielkie emocje i tak olbrzymie zainteresowanie. Jest to idealna pozycja dla kogoś zmęczonego, w stresie, z masą problemów do rozwiązania. O wszystkim tym można zapomnieć.  

        A co do oceny, to książce dałabym 5, na ocenę zaś wykonania brakłoby mi skali, ostatecznie więc będzie najwyżej, co może być. Czasem się dziwiłam, jak to się dzieje, że różne  grafomańskie gnioty stały się bestsellerami. „Gra o tron” w wersji audiobooka w Audiotece w grupie – Bestsellery wszech czasów,  zajmuje drugie miejsce. I w tym przypadku jest to miejsce absolutnie zasłużone.  Jeżeli tylko ktoś nie jest snobem i nie wmówił sobie, że czytać należy tylko działa Noblistów lub tylko klasyków, będzie zachwycony.

6/6