piątek, 24 sierpnia 2018

Wojciech Chmielarz „Podpalacz” tom I cyklu z komisarzem Jakubem Mortką

Okładka książki Podpalacz

      Chmielarz i jego cykl jest  stanie zainteresować każdego, bez względu na wiek, wykształcenie zajęcie i wszystko inne. Gwarantuje wchłonięcie czytelnika i zapomnienie przez niego o wszystkim dookoła. Całość napisana jest wyjątkowo lekko. Nie ma dłużyzn ani nudy. Gdy ktoś jest zmęczony czy zestresowany, to lektura może być idealnym lekarstwem.  Co więcej, to nic strasznego się nie stanie, gdy ktoś pomyli kolejność, w wydarzeniach dotyczących Kuby doskonale można się zorientować, a każdy tom to odrębna zagadka kryminalna.  Spośród wszystkich autorów kryminałów Chmielarz pod tym względem jest w ścisłej czołówce. Dla mnie cały cykl z komisarzem Mortką to również swoiste studium psychologiczne porzuconego przez kobietę faceta.

      „Podpalacz” jest powieścią realistyczną aż do bólu. Chmielarz nie jest naiwny i pokazuje bez żadnego „owijania w bawełnę” ludzką chciwość, cynizm, głupotę, pozerstwo, tchórzliwość, żądzę władzy, lenistwo i masę innych wad. Ale nie postrzega  na  szczęście świata wyłącznie w czarnych barwach. Mało kto z bohaterów jego książek  jest tylko i wyłącznie czarnym charakterem. Niemal wszyscy są mieszaniną dobra i zła, z tym że u jednych przeważa to pierwsze, a u innych drugie.    

     Komisarz Mortka zmierzył się w tym tomie z psychopatycznym podpalaczem ursynowskich domów. Podpalacz wpadł dopiero po trzecim podpaleniu, gdy zginął mężczyzna, a jego żona została ciężko poparzona. Mimo intensywnej pracy ekipy śledczej, wkrótce doszło do kolejnego podpalenia. Kuba będący świeżo po rozstaniu z żoną, z braku normalnego lokum wynajął pokój. W tym samym mieszkaniu zamieszkała wkrótce również para zakochanych studentów, którzy wynajęli pozostałe 2 pokoje. Wątek  tej pary z biegiem wydarzeń rozwija się również zaskakująco.

    Chmielarz jest mistrzem obserwacji. Tak jak czyta się np. „Lalkę”, chcąc dowiedzieć się jak żyło się w XIX-wiecznej Warszawie, tak można i pod tym katem czytać Chmielarza. Policjanci klepią biedę, kolega Mortki - Kochan, też policjant mieszka z żoną i dzieckiem w tak małym mieszkanku, że chodząc po nim, muszą obijać się o meble. Mężczyzna który zginął w pożarze to biznesmen, nieudacznik, który przegrał majątek na giełdzie. Na zewnątrz udawał, że jest nie wiadomo kim. Jego żona to nieudana piosenkarka, która też ma przewrócone w głowie. Właśnie środowisko show biznesu jest w „Podpalaczu”  przybliżone. W Warszawie zaś trwa zima, na ulicach widać wlekące się w korkach samochody.

                 Kuba jest wrażliwy i rozwód był dla niego wyjątkową traumą. Poza dojmującym poczuciem osamotnienia rozwód był też ciosem w jego męskie ego. Jest skrzywdzony i bezradny. W chwili desperacji przyszło mu nawet do głowy, czy nie zakończyć tej koszmarnej sytuacji i nie związać się z inną kobietą, mającą mieszkanie i lepiej zarabiającą. Ale była to tylko luźna myśl i nie przeistoczyła się w jakiekolwiek działanie. W każdym tomie cyklu Kuba jest na innym etapie traumy.

    Inny warty uwagi bohater, drugoplanowy już,  to Kochan, alkoholik i damski bokser. Znęcanie się nad żoną też nie przebiega według typowego schematu. Mężczyźni znęcający się nad rodziną często postrzegani są jako kwintesencja zła. W tym przypadku Chmielarz zniuansował tą sytuację, Kochan bowiem jest dobrym policjantem, dobrym kolegą i potrafi być też wrażliwy. Jest to postać, której nie da się jednoznacznie  zaszufladkować.   

               Cykl czytałam nie w kolejności, właściwie w większości słuchałam audiobooków i odbiór jest zbliżony, równie dobrze się słucha, jak i czyta. Całość jest na wyrównanym poziomie.  

   5/6


wtorek, 21 sierpnia 2018

Orhan Pamuk „Stambuł. Wspomnienia i miasto”

Okładka książki Stambuł. Wspomnienia i miasto


Jest to książka dziwna, na wskroś oryginalna, trochę wspomnienia , trochę rozmyślania o historii, sztuce, literaturze, a wszystko to w ścisłym powiązaniu z miastem, które pisarz kocha od urodzenia i w którym mieszka całe życie. Jest to miłość dojrzała, bo ma jednocześni świadomość upadku i nędzy obecnego Stambułu.  Czytając ją nie sposób nie myśleć o miastach, z którymi czytelnik jest czy też był uczuciowo związany. Pamuk stwierdza i słusznie zresztą, iż miasto, w którym się mieszka, ma głęboki wpływ na człowieka, że mieszkaniec przesiąka atmosferą, klimatem tego, czy miasto i było i jest. Gdyby ktoś urodził się i mieszkał w innym mieście, niż to ma miejsce w rzeczywistości, byłby innym człowiekiem.

      Mówiąc miasto,  ma na myśli ulice, budynki, skwery, klimat, dźwięki, zapachy, literaturę, jaka w nim powstała i jaka powstała o nim, wydarzenia, które kiedyś się na jego terenie rozegrały i które rozgrywają się obecnie , ludzi , którzy w nimi żyli, nawet choćby i przejazdem i tych, którzy żyją obecnie. W przypadku Stambułu częścią jego integralną jest Bosfor, statki, promy, mewy, katastrofy, które się na jego wodach rozegrały, a nawet i te, które zaistnieją w przyszłości. To przechadzki z rodzicami nad Bosfor, potem wypady z kolegami, spotkania z pierwszą miłością. To wspomnienia, które nierozerwalnie związane są z konkretna ulicą, czy dzielnicą, muzeum, czy jakimkolwiek innym miejscem Stambułu.

     Każde miasto z racji usytuowania mierzy się z innymi problemami. W Stambule spotyka się Wschód z Zachodem, Azja z Europą, nowoczesność z tradycją. Żyjąc na skrzyżowaniu kultur zyskuje się szerokość spojrzenia. Patrzy się na zjawiska, mając świadomość, że wszystko staje się względne w zależności od perspektywy patrzenia. Przykładowo dla Europejczyka rok 1453 to „upadek Konstantynopola”, a dla Azjaty i nawet dla Turka data ta nie ma nic wspólnego z żadnym upadkiem, tylko ze wspaniałym  zwycięstwem ich niegdysiejszego imperium.  

      Pamuk snuje swoją opowieść bez wyznaczania sobie jakichkolwiek ograniczeń, czasowych czy innych, mało jest ścisłych dat, podkreśla natomiast mocno subiektywność swojego spojrzenia. Dla niego jako dziecka gdy Bosforem płynął w okresie zimnej wojny szpiegowski okręt radziecki, trząsł się w sensie dosłownym cały dom i całe miasto. On to odebrał właśnie tak i nawet jako dorosły nie widzi potrzeby , aby weryfikować to z odczuciami innych osób, które pamiętają ten okręt. Każdy ma bowiem swoją własną historię ukochanego miasta i wszelkie próby zobiektywizowania wydarzeń nie mają żadnego sensu. On czuł, że dom się trzęsie, może nawet się rozpaść i tego doznania nikt mu nie odbierze, podobnie jak i strachu przed tym okrętem. Na jednej z kart powieści pada też porównanie do malarstwa. Dobre są jedynie te obrazy, gdzie malarz przedstawił malowane miejsca subiektywnie, a niekoniecznie zgodnie z realiami. Bo to było właśnie jego, jedyne w swoim rodzaju spojrzenie.

      W ten właśnie sposób napisana jest cała książka. To unikalne spojrzenie na mieszkańców coraz bardziej podupadającego miasta, ogarniętych wieczną melancholią, którzy nawet mimowolnie patrząc na wspaniałe zabytki, wracają myślami do dawnej potęgi. Ale wbrew pozorom nie jest to tylko opowieść o Stambule, Noblista napisał swoje dzieło tak, że każdy chyba czytając je, snuje jednocześnie swoją własną historię swojego miejsca na ziemii.

5/6

piątek, 17 sierpnia 2018

Maria Dąbrowska „Noce i dnie” - audiobook, czyta Zofia Kucówna

Audiobook Noce i dnie  - autor Maria Dąbrowska   - czyta Zofia Kucówna


      „Noce i dnie” to audiobook gigant, 60 godzin słuchania. Nie da się uciec od pytania, czy warto spędzić te 60 godzin w ten właśnie sposób, czy nie lepiej byłoby przeczytać w tym czasie coś nowego lub wysłuchać innego tekstu. Miałam szczery zapał, aby po raz chyba trzeci wgłębić się w lekturę  i liczyłam na to, że z racji tego,  że tekst jest wspaniały, odkryję w nim znowu dalsze nieodkryte jeszcze wątki i znaczenia. Ledwo dotrwałam do połowy i spasowałam, żałując, że trwało to tak długo. Tekst znam jednak dość dobrze i zwyczajnie jest już nudnawy, a nieznanych rozważań aż tak wiele nie znalazłam. Są fragmenty tekstu, gdzie np. godzinę zajmuje jedynie opis określonych sytuacji, a refleksje pojawiają się dopiero potem i to bardzo skąpo. Ktoś, kto powieści nie czytał, będzie ją z pewnością inaczej odbierał. W moim przypadku był to pomysł nieco bezsensowny.

            Nie ujmując rzeczywiście wielkości tekstu, trudno było mi przejść do porządku dziennego nad pewnymi elementami. Portret charakterologiczny Bogumiła jest płyciutki, kocha żonę, pracę na roli, jest uczciwy, wrażliwy i empatyczny, ale nieco naiwny, walczył w powstaniu jako niemal jeszcze dziecko. Jest przewidywalny aż do bólu, jak tekturowa postać. Ciężko znaleźć w tej książce naprawdę ciekawą postać, od której można byłoby coś czerpać, lub chociażby na tyle oryginalną, aby zapomnieć o niej nie było można. Wszyscy są dość przeciętni i średnio inteligentni, specjalnie się z niczym ponad standard nie wychylają. Z życia też nie są specjalnie zadowoleni.

       Drażniące jest wyraźne zafascynowanie socjalizmem autorki. Gdy pojawiła się nauczycielka Maria Hłasko, aż promieniała swoimi opisami ruchu rewolucyjnego. Podobnie jest z Marcinem, ale tym razem aż tak daleko nie dotarłam. Przeciwwagi dla tej postawy nie ma. Historia też pokazana jest jednostronnie, o powstaniu styczniowym i jego bezsensie nie ma żadnego krytycznego słowa. Krytycznie i jednostronnie za to jest ukazane ziemiaństwo, m. in.  też i z powodu tego, że w powstanie się nie zaangażowało.  

        Kobiety też ukazane są niemal wyłącznie w kontekście polowania na męża i rozmyślania o ukochanych, urojonych lub realnych. Barbara całe życie rozmyśla o Tolibowskim, który miał ją daleko gdzieś. Nauczycielka Celina Mroczkówna owszem jeszcze trochę czytała, ale większość czasu marzyła o przysłowiowym księciu na białym koniu i przebierała się w oczekiwaniu na niego w różne stroje. Nawet i panna Hłasko opiekując się chorymi w czworakach zaczęła z braku męża czuć się gorsza od chłopek.  

    Część opisów jest zwyczajnie nudna, jak chociażby pensja Agnisi i jej dziecięce przyjaźnie. A zajmują one naprawdę sporo czasu.

    Zofia Kucówna czyta dość egzaltowanie, bez dystansu do tekstu, np. podczas opisów pensji Agnisi piszczy jak pensjonarka. Gdy wczuwa się w histerię Barbary i czyta jej kwestie, momentami jest to trudne do słuchania. Czasem sposób czytania nie jest w ogóle adekwatny do tekstu. Agnisia np. rozmyśla o tym, że ludzie jej się nudzą i że z pewnością nawet z najbliższą przyjaciółką szkolną, z którą bardzo dużo ją łączy,  nie będzie w stanie podtrzymać przyjaźni na dłuższy czas. Kucówna czyta to z zafascynowaniem, jakby było to coś naprawdę mądrego. Nie jest to moja ulubiona lektorka, wszystkie audiobooki, jakie czytała, a których słuchałam, czytała według tej samej maniery.   

4/6

niedziela, 12 sierpnia 2018

Rhys Bowen "O Mój Ukochany" - tom 5 cyklu z Molly Murphy

Okładka książki O mój ukochany

    
Kolejny tom serii z Molly nie zawiódł. Młoda  detektyw jak zwykle kipi od energii, nie poddaje się żadnym przeciwnościom losu, ale tym razem ma wyjątkowo pod górkę.  Tym razem nigdzie z Nowego Jorku nie wyjeżdża. Rhys Bowen umie pisać książki wciągające i pozwalające zapomnieć o bieżących sprawach. Czytając ten właśnie tom szczególnie można doskonale sobie uświadomić, jak wiele od stu lat  zmieniło się w kwestii i praw człowieka i pozycji kobiety w świecie. 
   Molly jest w tym tomie  zdana, poza dwoma przyjaciółkami Sid i Gus,  tylko na samą siebie. Jej ukochany Daniel, nowojorski policjant, został aresztowany za rzekome przyjęcie łapówki. Molly postanowiła  znaleźć dowody, potwierdzające że nie było żadnej łapówki i że zostało to przez kogoś zaaranżowane.

     Zamiast szukać zleceń dla swojego biura detektywistycznego, zajęła się Danielem. Problem polegał na tym, że poza  biurem nie miała żadnych innych źródeł utrzymania. Sto lat temu w Nowym Jorku i właściwie nigdzie indziej żadnego socjalu nie było, nie mogła liczyć na żadne zasiłki z opieki społecznej, ani na nic podobnego. Gdy zorientowała się, że jest w ciąży, uświadomiła sobie, że gdy urodzi jako samotna matka, panna na dodatek, nie będzie miała z czego żyć. Wstęp do wielu domów będzie dla niej zabroniony. Purytańskie zasady cały czas obowiązywały. Nie uzyska już wówczas żadnych zleceń w swoim zawodzie. Podjęcie się innego zajęcia też nie byłoby możliwe. Kto chciałby wówczas zatrudnić taką kobietę? I co zrobiłaby z dzieckiem? W ogóle miejsc, gdzie kobieta mogła znaleźć zatrudnienie,  nawet gdy nie była w ciąży, była znikoma ilość. Mogła patroszyć ryby, być służącą, szwaczką, kobietą do towarzystwa kogoś z wyższych sfer, nauczycielką i to chyba wszystko. Bezpłatnej opieki zdrowotnej też nie było. Pieniędzy na lekarza nie miała. To, jak sobie poradzi z ciążą i połogiem bez opieki zdrowotnej, było tylko i wyłącznie jej problemem,  z czego będzie żyć, również. Prawa Daniela, jako aresztowanego, były żadne. To czy Molly będzie mogła się z nim zobaczyć, zależało od widzimisię strażników.  Na dodatek miasto było potwornie skorumpowane i wraz z burmistrzem rządziły w nim gangi. Imigranci, a szczególnie Irlandczycy, czyli m. in. Molly, byli wyjątkowo źle widziani.

     Poza problemem z Danielem, Molly udało się jednak uzyskać jedno detektywistyczne zlecenie. Dotyczyło odnalezienia zaginionej kobiety. A w  mieście szalał wtedy seryjny zabójca, działający na wzór londyńskiego Kuby Rozpruwacza. Dość szybko Molly zaczęła podejrzewać, że poszukiwana dziewczyna padła już jego ofiarą. Całość mimo scenerii upalnego amerykańskiego lata, robi wrażenie mroczne. Nieco luzu daje obraz wesołego miasteczka na Coney Island, ale tylko chwilowo, bo tam właśnie prowadziły tropy do zabójcy.

     Piąty tom jest porównywalny do innych tomów z tej serii, w sensie pozytywnym oczywiście. Czyta się go wyjątkowo lekko. Niektórzy mówią, że "nie mają siły na czytanie, bo są zmęczeni", na tą lekturę nie trzeba żadnych sił, czyta się samo.   

4/6

   

środa, 8 sierpnia 2018

Lee Child „Nocna runda”


    Okładka książki Nocna runda
 Lee Child ma niebywałe umiejętności pisania tak, że można zapomnieć o całym świecie. Poza dawką naprawdę dobrej rozrywki jest jednocześnie w stanie podjąć przy okazji temat poważniejszy, w tym przypadku nawet dramatyczny, ale robi to tak, że zamiast  „dołowania” czytelnika,  wprowadza atmosferę działania i walki o co się tylko w tym przypadku da. Nie wiem, jak on to robi, ale Jack Reacher nie ma prawa się znudzić. Ma w sobie coś, o czym każdy raz na jakiś czas marzy i jest tym, kim każdy chciałby być. Jeśli nie w 100%, to częściowo. I chociaż oczywiste jest, że nie jest możliwe, aby ktoś taki istniał i chociaż wiadomo, że nie może mu się stać coś naprawdę złego, to chce się czytać o nim nadal i nadal.

          W „Nocnej rundzie” Reacher swoją przygodę zawdzięcza zwykłemu współczuciu i ciekawości.  Zauważył bowiem wystawiony do sprzedaży w sklepie sygnet  absolwenta  West Point. Wiedział, że ukończenie uczelni jest szalenie trudne i gdy ktoś już ją skończy, sygnet jest taką pamiątką, której nigdy się nie pozbędzie. Zaczął obawiać się, że właścicielowi mogło stać się coś naprawdę złego. I ruszył tropem sygnetu, tym razem do stanu Wyoming. Gęstość zaludnienia jest tam najniższa w całych Stanach, a przyroda za to piękna, bo z jednej strony równiny, a drugiej Góry Skaliste. Reacher – samotnik, czuł się tam rewelacyjnie.

        Książka zadedykowana jest  żołnierzom, którzy odnieśli rany  w działaniach bojowych. Zostali oni odznaczeni orderem „Purpurowe Serce”. Paradoks tkwi w tym, że odznaczony jest i ten, kto był ledwo draśnięty i ten, kto stał się kaleką. To jest właśnie ten dramatyczny element w powieści. Jak się okazuje, wśród rannych też panuje swoistego rodzaju hierarchia. Wbrew wszelkim pozorom, rany na kończynach są najbardziej pożądane, najstraszniejsze zaś to rany twarzy, u mężczyzn też i krocza. Lee Child nawiązuje też i do rannych w innych, niż współczesne, wojnach. Dość makabryczne jest nawiązanie do I wojny  światowej. Ranni w twarz po powrocie do domów, wychodząc na ulice nakładali na twarz maskę, a w parku mogli siadać tylko na  specjalnie pomalowanych ławkach. Wówczas bez chirurgii plastycznej od strony medycznej naprawdę nic się nie dało już robić. Na samym początku powieści Reacher dowiedział się, kim jest właścicielka sygnetu i że była odznaczona „Purpurowym Sercem”.  Lee Child niczym jego bohater również jest w stanie narażać się określonym środowiskom. W tym tomie zgłębia m. in. w zagadnienie, czy ranni żołnierze otrzymują od państwa taką opiekę, na jaką zasłużyli? Co w ogóle się z nimi dzieje po powrocie do domów, gdy są już cywilami?

            Reacher w tym tomie, jak i w poprzednich  jest błyskotliwy, inteligentny, silny, odważny i wysportowany , bywa i złośliwy i nieprzyjemny, jak tylko jest taka potrzeba. Robi , co chce i mówi też , co chce. Nie ma domu i rodziny, nie ma żadnego majątku. Nie ma żadnych zobowiązań. Idzie z reguły pod prąd wszystkiemu. Jako były żandarm jest solidarny z żołnierzami. Potrafi być i współczujący i bezinteresowny. Żyje jak nomad, przemieszcza się po Ameryce autobusem i tzw. okazją. Jedzie tam, dokąd zmierza pierwszy autobus. Czyż nie jest to pociągająca perspektywa? I czy każdemu chociaż czasami po głowie nie błąka się myśl, że można byłoby wszystko zostawić i iść, gdzie oczy poniosą? Robić tylko to, na co ma się ochotę itp. itd.

4/6


poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Katarzyna Kolska i Roman Bielecki OP - "Smaki Życia"



 
       
"Smaki życia" to jedne z najlepszych, najbardziej inspirujących i oryginalnych wywiadów, jakie kiedykolwiek czytałam. Unikalny w tej książce jest i sposób zadawania pytań i dobór rozmówców. Rozmowy przeprowadza świecka dziennikarka i dominikanin, redaktor naczelny dominikańskiego miesięcznika "W drodze". Poruszane są m. in. tematy, o których z reguły się nie rozmawia, zostawiające je w sferze wyjątkowo osobistej, a więc o Bogu, o wierze w życiu konkretnych osób. Mowa jest też i o książkach, wielu rozmówców powołuje się na nie. Rozmówcami są zarówno świeccy, np. jak też i osoby duchowne, jak biskup, ksiądz, zakonnicy czy zakonnica. Wspomniana zakonnica to siostra z klasztoru popularnie zwanego zamkniętym. Ksiądz to alkoholik, który mówi otwarcie o swoim nałogu. Zakonnik z kolei jest trapistą, a to zakon o jednej z najsurowszych reguł. Wspomniane rozmowy były już wcześniej publikowane na łamach miesięcznika "W drodze", stąd też można przeczytać rozmowę chociażby z Władysławem Bartoszewskim.  W jednych rozmowach o Bogu jest więcej, w innych mniej, są też i takie, w których właściwie nie ma tego tematu. 

    Ewa Błaszczyk opowiada m. in. o tym, jak się żyje w cieniu tragedii, jak rozpacz po wypadku córki i jej śpiączka dała jej siły na budowanie fundacji "Akogo?”. Gdy wspomniano jej słowa śpiewanej kiedyś przez nią piosenki :
"Że nie dałeś mi, Panie, zasypiać słodkim snem, 
Nie,  nie żałuję , przeciwnie, bardzo ci dziękuję" ,
 odparła, że to przesłanie nadal jest aktualne w jej życiu.
    Wspomniany trapista, Michał Zioło z kolei sugeruje, że człowiek winien być w życiu zamiast rygorystycznego zaplanowania wszystkiego, "otwarty na nieprzewidywalne", bo w ten sposób Bóg do człowieka przemawia. To otwarcie to różne niespodziewane przypadki, spotkania, propozycje, nawet choroba. Każda taka sytuacja po coś jest, coś z niej musi wynikać.

   Władysław Bartoszewski opowiadał z kolei, jak załamany był po powrocie z obozu w trakcie wojny. Gdy poszedł do spowiedzi i dał wyraz swojemu żalowi, ks. Ziaja, kapelan Szarych Szeregów, powiedział mu słowa, które zapamiętał na całe życie Zasugerował mu, aby zastanowił się, dlaczego Bóg go uwolnił, że jest to dla niego znak, aby pomagał chorym i cierpiącym, aby dawał świadectwo temu, co się dzieje. Jego dojrzałą wiarę podbudowała jeszcze Zofia Szczucka – Kossak. 

    Janina Ochojska z kolei opowiada, jak to w przypadku ludzkich nieszczęść i swojego kalectwa zamiast rozpaczać i się załamywać, działa. Skupia się na tym, co można zrobić, a nie na tym, czego zrobić nie można.

    Elżbieta Cherezińska zaś gdy opowiadała o swoich książkach o Piastach wyznała, że miała już dość tego naszego cierpiętniczego podejścia do historii  i permanentnego skupiania się na klęskach i dramatach. Chciała przypomnieć, że mamy też z czego być dumni. I po to też są jej książki.

 
6/6