niedziela, 3 stycznia 2021

Juliusz Verne "Dzieci kapitana Granta" - audiobook, czyta Ireneusz Załóg


Obraz znaleziony dla: Znak Dzieci kapitana Granta. Rozmiar: 147 x 209. Źródło: cyfroteka.pl

 Twórczość Juliusza Verne`a zawsze będzie nieśmiertelna. Gdy od kilku lat przypominam sobie to, co tego pisarza czytałam w dzieciństwie, utwierdzam się w tym przekonaniu. Ku swojemu zaskoczeniu odsłuchując niedawno "Trzeci klucz" Jo Nesbo, natrafiłam na fragment, jak Harry Hole w prezencie daje synowi swojej partnerki całe wydanie dzieł Juliusza Verne. Wynika więc z tego niezbicie, że Nesbo również jest wielbicielem Verne`a. 

     Mimo upływu już około 150 lat od kiedy Verne tworzył, jego książki określane jako futurystyczne nadal budzą zainteresowanie. Dlaczego tak jest? Na przykładzie "Dzieci kapitana Granta" widać już na samym początku, że jest to książka, w której pokazane są takie ponadczasowe wartości jak przyjaźń, bezinteresowność, wdzięczność, wytrwałość, odwaga, determinacja w dążeniu do celu, nadzieja, sprawiedliwość itp. Jest też nawet i miłość do zwierzęcia, gdy trwała powódź, a nurt wody porwał konia, jego opiekun znajdujący się na względnie bezpiecznym miejscu, uznał, że nie zostawi konia samego i  się rzucił za nim, aby płynąć wraz z nim. Dla miłości do zwierzęcia zaryzykował życie. Jest i miłość do ojczyzny, zaginiony Grant był Szkotem, który marzył o pełnej niepodległości Szkocji i na swoją wyprawę wyruszył w poszukiwaniu ziemi, gdzie Szkoci mogliby stworzyć kawałek Szkocji. Są też stale aktualne dylematy moralne, np. jak się ma przebaczenie do sprawiedliwości? Czy można komuś przebaczyć bez kary? Czy będzie to sprawiedliwość? Czy w ogóle można tak zrobić, biorąc pod uwagę możliwość tego, że sprawca ponownie może zrobić komuś innemu straszną krzywdę, a nawet zbrodnię? Kostiumy z różnych epok się zmieniają, ale to, za czym wszyscy tęsknią i co cenią, a także to, nad czym się zastanawiają, pozostaje niezmienne. Chociaż w tej książce nie ma żadnych futurystycznych, jak na tamtą epokę wynalazków, typu łódź podwodna czy pojazd kosmiczny, ale jest umysł ludzki, który zawsze będzie dążył do przekraczania wszelkich barier, i to też jest niezmienne. 

    W tym przypadku lord Glenarvan usłyszawszy o zaginięciu tytułowego kapitana Granta i jego statku, zdecydował, że z własnych pieniędzy i bezinteresownie zorganizuje wyprawę poszukiwawczą. Wiadomo było jedynie, że kapitan o ile żyje, może znajdować się w miejscu przez które przebiega określony równolężnik, czyli gdzieś w Ameryce Południowej, być może w Australii, potem jeszcze okazuje się, że może nawet i na terenie Nowej Zelandii. Lord z żoną i dziećmi kapitana Granta oraz z załogą, wyruszyli jachtem lorda, Duncanem, na poszukiwania. Z dzisiejszego punktu widzenia w podróżowaniu po tych terenach nie ma niczego nadzwyczajnego, ale 150 lat temu sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Rejony te były bardzo mało znane, spośród Europejczyków tylko wyjątkowo nieliczna garstka osób tam była, przekazy były bardzo, ale to bardzo skąpe. Pomysł takiej wyprawy wymagał więc niemałej odwagi i całe przedsięwzięcie można określić jako przysłowiowe porywanie się z motyką na słońce. Jest to oczywiście wizja mocno idealistyczna, ale powieści Verne`a stały się ponadczasowe nie ze względu na psychologię.  

    Powieść ta jest mniej futurystyczna niż inne, a bardziej podróżnicza, określiłabym ją jako powieść drogi ze sporymi elementami kryminału. W miarę czytania książka zyskuje coraz bardziej. Sam początek jest nieco żmudny, bo opisy jak wygląda Ameryka Południowa, nie mogą obecnie być porywające, szczególnie że teraz wiemy o tym zdecydowanie więcej. Można też konfrontować wiedzę J. Verne o tamtych terenach i jego wizje w tym zakresie z tym, jak to faktycznie wyglądało. Nie każdemu mogą wydać się interesujące informacje o historii tamtych ziem, australijskich oczywiście również, np. o ich odkrywcach. Mnie się to podobało, przykładowo nie miałam pojęcia o czymś takim, jak australijska gorączka złota, do tej pory określenie to kojarzyło mi się  z Ameryką Północną i m. in. z Jackiem Londonem. Powszechnie znane jest hasło "Jak zdobywano Dziki Zachód", mowa jest oczywiście również o Ameryce Północnej. A Australię też przecież trzeba było zdobywać, o czym mało kto wie.  W wersji audiobookowej trudne byłoby opuszczenie tych fragmentów historycznych, ale w wydaniu papierowym czy ebookowym nie ma z tym żadnego problemu i jeżeli ktoś fragmenty te uznałby za zbyt nużące, spokojnie może bez żadnej straty dla bieżących wydarzeń, przejść dalej. 

   Po pewnym czasie, gdy wyprawa będzie już w Australii, pojawią się nowi bohaterowie, dla ścisłości czarne charaktery i zrobi się zdecydowanie ciekawiej. Trzecia część jest najlepsza, akcja pędzi, na nudę nie ma miejsca. To w trzeciej części pojawi się właśnie najwięcej wspomnianych już dylematów moralnych. W samej końcówce pojawiają się też elementy, które powrócą w "Tajemniczej wyspie". Aż nie chciało mi się rozstawać z Vernem, ogarnęła mnie nostalgia i miałam ochotę po raz kolejny sięgnąć po dalsze tomy trylogii: "20 000 mil podmorskiej żeglugi" i "Tajemniczą wyspę". Ostatecznie nie sięgnęłam, bo pozycje te przypomniałam sobie zaledwie parę lat temu i pisałam nawet o nich w blogu, tutaj i tutaj, a czekają przecież równie pociągające stosiki nowych książek. 

   Czytający książkę Ireneusz Załóg znany jest głównie z dubbingu, ale jako lektor się sprawdził. Nie można mu niczego zarzucić. Nie jest Krzysztofem Gosztyłą, ale nie jest źle.  

5/6


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz