sobota, 29 sierpnia 2020

Jacek Moskwa, Jan Zieja "Życie Ewangelią"

niedziela, 23 sierpnia 2020

Krzysztof Bochus "Martwy błękit"

             

    Drugi tom z Christianem Abellem jest nieco rozczarowujący, może przez to, że spodziewałam się czegoś naprawdę wyjątkowego. Tym razem Abell prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa w Sopocie bogatego kolekcjonera dzieł sztuki, Żyda. Rzecz dzieje się w latach 30-tych ubiegłego wieku. 

    Rozczarowuje mocno psychologia, postacie są jakby papierowe, płaskie. Odczucia każdego są przewidywalne aż do bólu. Bohaterowie przypominają mi manekiny. Właściwie to psychologii prawie wcale tutaj nie ma. Zauważalna jest natomiast jakaś obsesja autora na tle religijnym, czy raczej antyreligijnym. I w tym i w poprzednim tomie osoby, które albo są duchownymi, albo są wierzące i praktykujące, przedstawiane są jako czarne charaktery, aczkolwiek niekoniecznie mordercy. Z ciekawości zerknęłam w opis wydawcy trzeciego tomu, tam zwłoki są odnalezione w "elbląskim domu modlitwy". Kolejny znak rozpoznawczy to opisy okrucieństwa i przemocy, tak samo było i w pierwszym tomie. Książki nie czyta się wcale lekko, raczej ją przemęczyłam, niż przeczytałam. Nie byłam w stanie się wciągnąć. Skoro jest kolekcjoner dzieł sztuki, można byłoby się spodziewać czegoś  ciekawego o malarstwie, chociażby w tle. Co nieco jest, ale też szalenie powierzchownie. Na końcu książki są przypisy, a o "wnikliwości" tekstu z powieści świadczy to, że część tych przypisów powołuje się po prostu na wikipedię.  

      Obronną ręką natomiast wychodzą właśnie opisy faszyzmu, rodzącej się grozy. Każdy czytelnik zapewne ma w bliższym czy dalszym otoczeniu różne kreatury, np. bezwzględnego karierowicza, agresywnego cwaniaka, leniwego tępaka itp. Można sobie wyobrazić, że wszelkie takie  postacie  wiążą się z NSDAP i coraz bardziej zyskują na znaczeniu, mają coraz większy wpływ na różne instytucje, propagują też m.in. czy rasizm. W Wolnym Mieście Gdańsku konsekwencją tego były coraz bardziej narastające nastroje antypolskie. Wbrew stereotypom, Polacy stanowili tam wówczas zdecydowaną mniejszość. Aspekt historyczny zdecydowanie ratuje tą książkę. 
4/6

czwartek, 20 sierpnia 2020

Rafał Ziemkiewicz "Cham niezbuntowany" - audiobook, czyta Bartosz Głogowski



        Długo się zastanawiałam, czy w ogóle sięgać po tą książkę. Ale uważam, że hermetyczne zamknięcie się w bańce wyłącznie własnych poglądów i poglądów tych osób, które myślą tak samo lub bardzo podobnie, nie jest dobre. Skonfrontowanie własnych ocen z innymi z pewnością nie zaszkodzi, pod warunkiem oczywiście, że druga strona wypowiada się merytorycznie. Rafał Ziemkiewicz wypowiada się merytorycznie i nie ulega to żadnych wątpliwości, a książki słucha się naprawdę dobrze. Co bardzo ważne, większość tekstu wcale nie dotyczy bieżących zagadnień politycznych.

       Całość to zbiór rozważań na różne tematy, przykładowo historia nasza i innych krajów, czy mamy za co przepraszać; rola i ocena Żydów w naszej historii; ocena współczesnej inteligencji polskiej, kwestia tolerancji  Polaków, czy rzeczywiście jesteśmy tacy koszmarni pod tym względem. To tylko przykłady, ale chyba właśnie tym tematom poświęcone jest najwięcej miejsca. Muszę przyznać, że w bardzo wielu aspektach autorowi nie można odmówić racji.   No i pamiętać też trzeba, że książka ma charakter publicystyczny, nie jest pracą naukową, trudno wiec mówić o kompletności tego, o czym jest mowa. Skłaniałabym się raczej ku określeniu, że jest to raczej sygnalizacja pewnych zjawisk i ich ocena, niż gruntowna analiza, aby zrobić gruntowną analizę ze wszystkimi „za” i „przeciw”, konieczne byłoby napisanie co najmniej kilku książek.   
   
       Najbardziej kontrowersyjne kwestie dotyczą kwestii Żydów. Ziemkiewicz rzeczywiście podjął próbę oceny tego tematu, mając świadomość, że jak twierdzi, powiedzenie czegokolwiek negatywnego o jakimkolwiek Żydzie, naraża mówiącego na zarzut antysemityzmu. Wykazał się tu sporą odwagą.  Przede wszystkim przypomniał, że przez wieki Polska na tle wydarzeń w innych częściach świata była wyjątkowo tolerancyjna i stąd też przed wojną liczba Żydów, mieszkających w naszym kraju była tak duża. Przypomniał, że właśnie przed wojną, a nawet i w jeszcze wcześniejszych czasach, Żydzi zajmowali się poza handlem m. in. prowadzeniem karczm, czy bankowością, albo lichwiarstwem. Są źródła wpisane, z których wynika, że we wsiach Żydzi byli znienawidzeni, wynikało to jego zdaniem m. in. z tego Żydzi bezwzględnie egzekwowali wszelkie należności, łącznie z licytacjami majtku dłużnika, z wykorzystywaniem trudnej sytuacji biedoty, zacytowany jest tu opis dość drastycznej sytuacji. W tym zakresie mam jednak wątpliwość, co do tego, czy ta niechęć czy nienawiść wynikała z tego, że ktoś był Żydem, czy z tego, że miał taki a nie innej zajęcie. Oczywiste jest przecież to, że żaden zawód, który wiąże się np. z odzyskiwaniem długów nigdy nie cieszył się sympatią, bez względu na narodowość tego, kto zawód ten wykonuje. Nie słyszałam o tym, aby np. komornicy kiedykolwiek cieszyli się społeczną sympatią. Brakło mi też zaakcentowania, że nie wszyscy Żydzi byli bogaczami, była przecież masa żydowskiej biedoty, a z tych z kolei, którzy rzeczywiście mieli majątek, nie wszyscy byli bezwzględnymi oszustami. Rację ma jednak Ziemkiewicz ci do tego, że nie toczy się i raczej nie zaistnieje w przyszłości dialog, czy nawet rzetelne badania naukowe na temat roli Żydów w społeczeństwie w kontekście chociażby lichwiarstwa, liczby procesów, jakie zostały wytoczone im lub przeciwko nim o ewentualne oszustwa, wyników tych procesów itp. Tematów takich się w przestrzeni publicznej nie porusza.  A taki niepisany zakaz nie istnieje, gdy mowa jest o wszelkich innych narodowościach.

       Autor w kontekście Żydów nawiązuje też do Jedwabnego i zwraca uwagę na to, że Polska stanowczo przedwcześnie wzięła na siebie odpowiedzialność za tą zbrodnię. Powołuje się na źródła, z których wynika, że w pobliżu miejsca zbrodni znaleziono sporo łusek, co wskazywać może na to, że jednak Niemcy nie byli tylko biernymi widzami i że może jednak Żydzi,  może nie wszyscy, ale jakaś ich część, została wcześniej zastrzelona. Zwraca też uwagę na chociażby to, że z Jedwabnego prawie nikt nie ocalał, ocalało mniej niż bodajże 0,5 % żydowskich mieszkańców. Przy napaściach chłopstwa, niezorganizowanych lub zorganizowanych słabo, zawsze liczba ocalonych była dużo wyższa, wielu osobom udawało się uciec. Zupełnie inna sytuacja w Jedwabnem wskazuje na to, że akcja była w wysokim stopniu zorganizowana, że nie tylko przeszukano domostwa, ale że wcześniej w tym samym czasie odcięto i zablokowano wszystkie drogie, umożliwiające ucieczkę z wioski. Wskazuje to na to, że zbrodnia nie była spontanicznym zrywem niewykształconego chłopstwa, ale że była wcześniej zaplanowana i dobrze zorganizowana przez osoby z doświadczeniem w podobnych działaniach. Wywód w tym zakresie nie zmierza ku temu, aby twierdzić, że Polacy nie mają z tą zbrodnią nic wspólnego, ale że nie wyczerpano wszelkich możliwości ustalenia prawdy i że przedwcześnie wyeliminowano i nie zbadano wariantu kierowniczej roli Niemców. Autor podkreśla, że skoro na prośbę Żydów przerwano ekshumacje, które mogły  sporo wyjaśnić i byłyby kluczowym dowodem, nie powinno się brać na siebie odpowiedzialności za zbrodnię. Tutaj właśnie Ziemkiewicz też zwraca uwagę na uleganie presji żydowskiej w takim stopniu, w jakim nie odbywa się to w stosunku do żadnego innego państwa i narodu.        

       Trafny, niestety, w dużej mierze, jest opis inteligencji polskiej. Ziemkiewicz zwrócił uwagę na fakt, że każdy kraj ze względu na to, kto w nim rządzi zyskuje pewną specyfikę, przykładowo, upraszczając mocno, kraje, gdzie rządzą wojskowi, dążą do konfliktów zbrojnych; tam gdzie rządzą przedsiębiorcy, liczy się zysk, co widać chociażby na przykładzie Trumpa. U nas rządzi inteligencja, która dzieli ciągle włos na czworo, gdy zajmuje stanowisko, analizuje kto ma rację i staje po stronie tego podmiotu. Często dzieje się to kosztem naszego interesu, a inne państwa w polityce międzynarodowej patrzą się właśnie na to, tzn. na własny interes, często będący jednocześnie zyskiem materialnym, a nie na rację. Autor szalenie trafnie zaznacza, że ta inteligencja od dziesięcioleci ma w pogardzie wszelkie inne zajęcia, w tym szczególnie takie, które dają zysk, jak np. handel  i do przedstawicieli takich zawodów odnosi się z pogardą, co widoczne jest w wielu dziełach literackich czy w publicystyce. Rozmawianie o dochodach kojarzy się bardzo źle i na salonach nie jest praktykowane, no chyba że narzeka się na swoją fatalną sytuację materialną. A bez sprawnej przedsiębiorczości funkcjonowanie państwa na takim poziomie, aby obywatele żyli na względnym poziomie materialnym, jest niemożliwe. Inteligencja odnosi się również z pogardą i wyższością w stosunku do wszystkich tych, którzy maja inne poglądy. Wady inteligencji są na tyle trafnie ukazane, że nie za bardzo można z nimi polemizować, ale innej inteligencji u nas nie ma.  A rola tej warstwy w dziejach Polski była generalnie była szalenie pozytywna, bez niej nie istnielibyśmy jako naród, wystarczy wspomnieć chociażby np. zabory, odzyskanie niepodległości, okupację. Mimo tych wad sprawdza się więc.   

    Innych zagadnień też w książce jest sporo, naprawdę warto więc po nią sięgnąć. Jako audiobook też się sprawdza. Autor czyta tylko wstęp, ale dalszych częściach Bartosz Głogowski bardzo dobrze radzi sobie w roli lektora.   

5/6

czwartek, 13 sierpnia 2020

Ida Żmiejewska „Warszawianka” – audiobook, czyta Miłogost Reczek

Warszawianka

   Nasi autorzy kryminałów retro mają poważną konkurentkę, ku mojemu zaskoczeniu nieznana mi w ogóle Ida Żmiejewska napisała naprawdę bardzo dobrą książkę. Mało znane Wydawnictwo Skarpa Warszawska zaryzykowało wydanie książki, a ta dostała się do finału Nagrody Wielkiego Kalibru. Powieść sprawdza się na wszystkich polach. Jest szalenie wciągająca. Realia Warszawy ze schyłku XIX wieku oddane są znakomicie. Pierwszym trupem jest znany warszawski adwokat, mąż i ojciec trojga dzieci. Został zastrzelony z nikomu nieznanego powodu. Do tego dołożony jest bardzo delikatnie, nawet bardzo delikatnie  wątek  damsko – męski. Trudno mi powiedzieć, który z tych aspektów jest najlepszy, wszystkie są wyśmienite.  Miłogost Reczek czytał też świetnie, aż dziwne, że do tej pory nie był jakoś specjalnie eksploatowany jako czytający książki.

        Na szczególną uwagę zasługuje właśnie Warszawa i tzw. Kraj Nadwiślański widziane w dużej mierze oczami rosyjskiego policjanta, który dopiero tutaj przybył. Aleksander prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa adwokata. Nie interesował się nigdy historią Polski, został skierowany tutaj do pracy i nie za bardzo może zrozumieć, co się dzieje. Nie wie, dlaczego w teatrze aktorzy nie grają po rosyjsku, nie rozumie, dlaczego w mieście i okolicy jest tak dużo rosyjskiego wojska. Przede wszystkim nie może pojąć, dlaczego miejscowa ludność nienawidzi Rosjan. Gdy poznał starszą córkę zabitego prawnika, Leontynę, zauroczył się nią i z każdym dniem czuł, że pogrąża się coraz bardziej. Dość szybko dowiedział się od znajomej kolegi, Polki, że związek taki nie ma żadnych szans na powodzenie, że Moskale są najgorszymi kandydatami na mężów, a gdyby jakimś cudem doszło do małżeństwa, dziewczyna jest poddana bezwzględnemu ostracyzmowi ze strony całej rodziny i wszystkich znajomych.   

     Warszawa w „Warszawiance” wygląda zupełnie inaczej, niż u Bolesława Prusa. Tutaj akcent został postawiony właśnie na kwestie, związane z sytuacją polityczną i zaborami. Leontyna ma narzeczonego, którzy wraz z kilkunastoma innymi kolegami, nazywanymi towarzyszami, jest aresztowany za działalność socjalistyczną, siedzi w warszawskiej cytadeli  i czeka na proces. A grozi mu albo powieszenie na stokach cytadeli, albo wieloletnie zesłanie na Sybir. Sprawę prowadzą oczywiście Rosjanie i sądzić ją będzie rosyjski sędzia. Większość wydarzeń rozgrywa się w centrum miasta, ale jest pokazana też właśnie cytadela, a nawet i ówczesny dom publiczny. 

     Książkę czyta się, a właściwie słucha, wyjątkowo lekko, ale pod pozorem tej lekkości autorka ukryła naprawdę poważne problemy. Leontyna gdy uzmysłowiła sobie, że też coś czuje do Aleksandra, przeraziła się. Zaczęła też zastanawiać się nad różnymi wariantami sytuacji. Rozważała np., czy można Aleksandrowi przypisywać odpowiedzialność za zło, którego doświadczali Polacy ze strony Rosji. Pozornie sprawa była jasna, o żadnych jego zbrodniach dziewczyna nic nie wiedziała. Ale był jednak częścią systemu. Nasunęły mi się skojarzenia z naszą ustawą tzw. dezubekizacyjną, obniżała ona świadczenia emerytalne każdemu pracownikowi Służby Bezpieczeństwa, bez względu na to, co ten ktoś tam robił. Nie były to jedyne dylematy. Problemem była kwestia wierności pewnym zasadom. Leontyna ewentualny związek z Moskalem, inaczej nikt Rosjan wówczas nie nazywał,  postrzegała w kategoriach zdrady rodziny, przyjaciół, wiary i ojczyzny. Byłaby to też zdrada samej siebie i narzeczonego, Polaka, któremu wcześniej dała słowo. Automatycznie przypominają się antyczne dramaty: jak daleko sięga odpowiedzialność jednostki, czy jednostka może odpowiadać za czyny ogółu;  co jest ważniejsze, uczucie czy wierność wartościom itp. Zasługą autorki jest to, że rozważania te są bardzo umiejętnie wplecione w akcję i absolutnie nie przytłaczają. 

    We wrześniu ma się ukazać druga część "Warszawianki", już na nią czekam. 
5/6 

   

niedziela, 9 sierpnia 2020

Ewa Winnicka, Cezary Łazarewicz "1968. Czasy nadchodzą nowe"



„1968. Czasy nadchodzą nowe” Ewa Winnicka, Cezary Łazarewicz – recenzja




      Książka ciekawa jest z kilku względów, pomimo tego że opisane wydarzenia są w większości i to przeważającej większości, znane z historii, filmów czy książek.  I tak można dowiedzieć się wielu rzeczy, część można sobie przypomnieć czy uszczegółowić. Ale walorem niezaprzeczalnym jest co innego, otóż wszystkie te wydarzenia są jakby uczłowieczone, dziennikarze rozmawiają bowiem z ludźmi, którzy brali w nich bezpośredni udział. Często w codziennym życiu zastanawiamy się, jak potoczą się określone wypadki, jak będzie wyglądać rzeczywistość za kilka czy kilkadziesiąt lat. A tutaj uczestnicy patrząc wstecz już opowiadają, jak oni widzieli to wszystko te 50 lat wcześniej, a jak to widzą dzisiaj, czy np. są zadowoleni z tego, co się stało, co im dał udział w określonych wypadkach. Wbrew pozorom, jest tu sporo niespodzianek.

     Każdy rozdział opowiada o innym wydarzeniu, są to zarówno wydarzenia głośne na skalę światową, np. protesty studentów u nas i za granicą, kampania antysemicka i masowa emigracja Żydów z Polski, jak i lokalne, np. ucieczka z Polski rodziny z dziećmi na kutrze rybackim do Danii. Są wydarzenia polityczne, ale i kulturalne, np. praca nad filmem „Dziecko Rosemary” R. Polańskiego. Są wydarzenia znaczące, o których pamięta się do dziś, ale i mało ważne, ale obrazujące minione czasy, np. konkurs na polską gminę roku. Z racji objętości przekazywane informacje są mocno skondensowane, ale i tak z wielu tekstów sporo się dowiedziałam. Przykładowo do tej pory nie za bardzo rozumiałam, dlaczego Żydzi zgodzili się w 1968r. na wyjazd z Polski, uważałam, że mogli przeczekać nagonkę. W tekście zaś były właśnie głosy Żydów, była mowa o tym, że większość z nich pamiętała wojnę i wyrzucali sobie, dlaczego przed wojną, gdy był jeszcze czas, nie wyjechali z Polski. Tym razem woleli być ostrożniejsi.

    Kwestie psychologiczne zasługują na szczególną uwagę. Wspomniane jest, jak chociażby potoczyły się losy rodziny, która uciekła z Polski kutrem rybackim. Dania ich przygarnęła i wielu naszych rodaków im zazdrościło i uważało, że trafili oni do raju. Większość tych, co była na tym kutrze, łącznie z dziećmi, okazała się  zadowolona, dzieci jakoś  się potem tam urządziły. Ale nie dla wszystkich wydarzenie to okazało się pozytywne. Z kolei inny rozmówca, który był statystą na planie "Dziecka Rosemary", opowiedział, że do dziś pamięta m. in. jak Mia Farrow dała mu w prezencie mały drobiazg, figurkę słonika. Ona już wtedy była znaną aktorką, a on wręcz odwrotnie, nic ich nie łączyło. To idealny przykład, jak naprawdę drobnym gestem można komuś zrobić wielką przyjemność. 

    Świetnym pomysłem było dołączenie sporej ilości dużych zdjęć, w tym przypadku chociażby dzięki tym zdjęciom lepiej chyba jest przeczytać książkę, niż słuchać audiobooka.
 4/6

    



poniedziałek, 3 sierpnia 2020

Agata Christie "Uśpione morderstwo"


Uśpione morderstwo


        „Uśpione morderstwo” jest jedną z zaledwie 14 powieści z panną Marple i jedną z kilku zaledwie, kiedy to morderstwo popełnione zostało dużo wcześniej, niż toczy się akcja, w tym przypadku jest to 18 lat. Co więcej nie ma wcale pewności, czy do morderstwa w ogóle doszło, istnieje bowiem wersja, w myśl której kobieta, która mogła zostać zabita, wyjechała za granicę. Całość rozpoczyna się zaś zupełnie nietypowo, bo nie wiemy, czy mamy do czynienia z kryminałem, czy z powieścią o zdolnościach parapsychologicznych. Młoda dziewczyna, Gwenda,  kupiła dom, w którym zaczęła się czuć dziwnie. Wydawało jej się, że ten dom zna, choć wiadomo było, że nigdy w nim nie mieszkała, kojarzyła np., że w określonym pomieszczeniu powinna być tapeta w pewien wzór, albo że gdzieś indziej powinny być schodki. Szybko się okazywało, że gdzieś jest właśnie tapeta, o której ona myślała, albo że schodki też kiedyś były tam, gdzie jej się wydawało, że powinny być. Nigdy nie miała zdolności telepatycznych, czy przewidywania przyszłości czy innych, zaczęła się więc czuć dziwnie. Książka wciąga więc czytelnika bardzo mocno już na samym początku.     

    Nie brakuje oczywiście świetnych spostrzeżeń psychologicznych, powieść ta jest ostatnią, jaką napisała A. Christie, pisarka zaś zastrzegła, że może zostać wydana dopiero po jej śmierci. Wiedzę psychologiczną Królowa Kryminału miała zawsze ogromną, w miarę upływu lat przybywało jej jeszcze doświadczenia życiowego, a znajomość psychologii się jeszcze bardziej pogłębiała. Tutaj ustami Jane Marple zdradza, jak wyciąga wnioski psychologiczne, obserwując ludzi. Oczywiście jest to tylko jeden z sekretów, inne można poznać czytając inne jej książki. Panna Marple nie koncentruje się na sobie, ale na innych, bardzo uważnie obserwuje ludzi. Mówi, że nie wierzy już w to, co ludzie mówią. Kłamią oni bowiem nawet i wtedy, gdy sami o tym nie wiedzą. To, że nie wierzy ona w to, co ludzie mówią, nie znaczy, że ich nie słucha. Słucha i porównuje, co w opowieści jest faktem, a co już tylko cudzą opinią czy wyciągniętym przez kogoś wnioskiem. Pozornie może się to wydawać proste, ale w praktyce jest inaczej. Przykładowo, określone małżeństwo uchodzi za bardzo dobre i jest na to wiele dowodów. Można się jednak zastanowić, czy aby na pewno te dowody świadczą o tym, że małżeństwo jest świetne, że może tak naprawdę sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana.  Często ludzie przypisują innym takie odczucia, jakie mają sami i nie biorą pod uwagę tego, że ktoś inny inaczej reaguje na pewne okoliczności. Sporo jest tutaj nawiązań do przeszłości, do tego, jak ktoś się zachowywał 18 lat temu i jak współcześnie, czy można żyć spokojnie mając na sumieniu morderstwo, czy ludzie się zmieniają, dlaczego plany i marzenia jednym się spełniły, innym nie, i dlaczego. Autorka porównuje też czasy sprzed 18 lat i obecne, to znaczy z lat 70-tych. Z racji tego, że zawsze preferowała krótkie formy i nie znosiła dłużyzn w żadnej postaci, nie ma w żadnym przypadku jakiejkolwiek rozwlekłości.

   Wracając zaś do Gwendy, to wraz z mężem i panną Marple doszła do wniosku, że rzeczywiście 18 lat wcześniej doszło do morderstwa. Ustaliła, że zamordowana mogła zostać młoda kobieta, Helen. Sprawcą morderstwa mógł zaś być jeden z trzech zauroczonych nią mężczyzn. Dotarła do każdego z nich, każdy okazał się inny. Czy po sposobie zachowania można wskazać, który zabił? Czytelnik też może typować któregoś z nich. Powieść czyta się świetnie.   

5/6