sobota, 30 grudnia 2017

Mario Giordano „Ciotka Poldi i sycylijskie lwy”

 
           
     „Ciotka Poldi i sycylijskie lwy”  to momentami przynudnawa i z naiwnie skonstruowaną akcją powieść o ogromnej dawce radości życia z niebanalną 60-latką w roli głównej. Podkreślić należy, że owa 60-latka, czyli tytułowa Poldi to kobieta z tak olbrzymim temperamentem, że mogłaby go jej pozazdrościć niejedna dwudziestolatka. Ubiera się seksownie, dość mocno się maluje, podrywa facetów, jest bardzo atrakcyjna, alkohol pije niemal litrami i do tego nie jest głupia, aczkolwiek do panny Marple z powieści Agaty Christie, sporo jej brakuje. Zalet powieść ma sporo, wad równie dużo. Nie mogę jednak pojąć, jak znalazło się tylu patronów medialnych i to tak poważnych, w tym kilka portali o literaturze. Aż takich zachwytów nie podzielam.
      Poldi, Niemka, wdowa, mniej więcej w okolicach swoich 60-tych urodzin  przyjechała na Sycylię, gdzie mieszkała część jej rodziny. Kupiła tam dom, odremontowała go, a gdy jeden z jej pracowników został zamordowany, zdecydowała się na przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie. Intryga kryminalna do wciągających zbyt mocno nie należy. Mimo opisów temperamentnych Sycylijczyków i samej Sycylii momentami czytałam niemal na siłę. Psychologia postaci jest płyciutka, opisy wyspy i panującej tam obyczajowości też głębokie nie są.
     Atutem książki jest właśnie temperamentna Poldi i z tego względu lektura to zapewne świetna rzecz na chandrę.  Do najbardziej zabawnych fragmentów należały te, kiedy to nasza ekscentryczka zabrała się za podryw komisarza miejscowej policji, Montanę. Facet co prawda nie przejawiał żadnych widocznych oznak zainteresowania jej osobą, ale Poldi była uparta i fakt, że to ona miała być tą uwodzącą, a nie mężczyzna, w żaden sposób jej nie przeszkadzał. Przeżyła moment załamania, gdy na plaży dojrzała Montanę w towarzystwie młodej i atrakcyjnej kobiety, a ich zachowanie wskazywało na to, że mogą być parą, ale załamanie to trwało krótko. Poldi nie przejęła się nawet zbytnio, gdy Montana, przyparty już później przez nią do przysłowiowego muru, wyznał jej, że rozumie jej uczucia,  ale wybiera tamtą. Poldi zakomunikowała mu wówczas, że to co on mówi, to są bzdury i że on nie rozumie, że potrzebuje jej, Poldi, a nie tamtej kobiety.  Książka jest warta przeczytania już chociażby z powodu tego właśnie wątku i po to, aby przekonać się, jak się to skończy. Dla osób w wieku zbliżonym do głównej bohaterki powinna to być lektura obowiązkowa.
    Oprócz tego powieść jest bardzo pozytywnie niepoprawna jeszcze pod innym względem. Zarówno sama Poldi, jak i inni bohaterowie nie zwracają jakiejkolwiek uwagi na  względy zdrowotne. Ona kocha słońce, alkohol, cukier. Nie interesuje się tym, czy jest to dobre dla zdrowia, czy jest rakotwórcze lub czy może wywołać inne choroby. Wie, że lubi określone rzeczy i już. Teraz, gdy panuje obsesja zdrowotności i mania odchudzania się, gdy ludzie odmawiają sobie wielu przyjemności, bo być może kiedyś im to zaszkodzi, przedstawiony przez autora dystans do życia w takimi rygorze, jest świetnym pomysłem.
    4/6   
 

        
  


 
 
 

czwartek, 21 grudnia 2017

Igor Ostachowicz „Noc żywych Żydów” – audiobook, czyta Tomasz Sobczak

 
          
 
Książka Ostachowicza zapowiadała się świetnie. Gdy o niej usłyszałam, wiedziałam, że sięgnąć po nią muszę. Tomasz Sobczak też bardzo tekstowi pomaga. Ale rozczarowanie było spore.
   Sam pomysł opierał się na tym, że we współczesnej Warszawie pojawili się Żydzi, konkretnie rzecz biorąc były to trupy Żydów, które żyły. A ludzie ci zmarli bądź zginęli w czasie II wojny. Pojawili się najpierw w piwnicy domu głównego bohatera, potem u niego w mieszkaniu, a jeszcze później to chodzili po całej Warszawie, a szczególnie upodobali sobie galerię handlową Arkadię. Przez długi czas nie wiadomo, co spowodowało, że Żydzi ożyli, nie wiadomo, czego chcą, jak długo zamierzają przebywać wśród żywych. Opisanie tego wyszło autorowi znacznie gorzej, niż sam pomysł.

niedziela, 17 grudnia 2017

Agata Christie ( jako Mary Westmacott ) „W samotności”

Okładka książki W samotności           

  


Powieści wydane przez Agatę Christie pod pseudonimem Mary Westmacott różnią się zasadniczo pod względem treści i formy od tych, które przyniosły jej sławę. Ta konkretna powieść jest wspaniała.  Ale nie ma w niej ani Herculesa Poirot`a, ani panny Marple, nie ma tez zabójstwa, ani śledztwa. Gdy Królowa Kryminału zapragnęła odpocząć od konwencji powieści detektywistycznej, pisała właśnie jako Mary Westmacott. A „W samotności”, wydawane również pod tytułem „Samotna”, czy „Samotna wiosną” jest chyba jedną z ważniejszych. W „Autobiografii” Christie wspomniała, że tą właśnie książkę pisała jak w transie, jakby pod wpływem natchnienia i że jest z niej bardzo zadowolona. Nie jest to oczywiście dosłowny cytat z „Autobiografii”, ale kwintesencja wypowiedzi. I to się daje odczuć przy lekturze. To klasyczny przykład, jak właśnie w stosunkowo lekkiej formie można przekazać poważny przekaz. Książkę się wręcz pochłania, ten trans pisania jakby udzielał się czytelnikowi podczas lektury, a przynajmniej ja tak miałam. Sięgałam po nią z pewna dozą rezerwy, bo w końcu na temat jej powieści obyczajowych nie słyszałam peanów pochwalnych. Ale moja opinia jest w pewnym sensie takim pochwalnym peanem. Powieść nie jest obszerna, a mając na względzie, że czyta się ją wyjątkowo lekko, wystarczy na jej lekturę jeden wieczór.  

piątek, 15 grudnia 2017

Varujan Vosganian „Księga szeptów”

 
 
 

W ubiegłym roku odkryłam literaturę środkowoeuropejską, tzn. zaczęłam ją czytywać. Idąc tym tropem sięgnęłam po „Księgę szeptów”, której autor, Ormianin z pochodzenia, jest laureatem Angelusa, czyli nagrody dla najlepszej książki właśnie z regionu Europy Środkowej i jest też kandydatem do literackiego Nobla. O Ormianach wiedziałam naprawdę bardzo niewiele, co nieco z historii, o ludobójstwie i to w jedynie w ogólnym zarysie, o kulturze prawie nic. Sama jestem zadziwiona swoją ignorancją w tym zakresie, z jednej strony o Zachodzie Europy wiem sporo, a o tym, co bliższe - dużo, dużo nic.  Za każdym razem, gdy przełamuję ten opór przed tą literatura środka, uświadamiam sobie, że naprawdę warto. Zawsze jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, w stylu: nie wiedziałam, że tam mogą mieć tak dobra literaturę.  Konsumpcjonizm w tej części Europy jest mniejszy, problemy mniej wydumane, pisarze mają o czym pisać. Autor pochyla się nad Ormianami, którzy na początku ubiegłego stulecia mieszkali na terenie Turcji, potem zaś osiedli na terytorium obecnej Rumunii.

    „Księga szeptów” jest lektura porażającą, z pewnością to jedna z najlepszych pozycji, jakie czytałam w tym roku. Ostatnio takie wrażenie wywarł na mnie Domosławski. Język, jakim całość została napisana, jest przepiękny, co oczywiście też jest m. in. zasługą tłumacza. Autor umie pisać, ma talent. A co do treści to książka jest trudna do zdefiniowania. Nie jest to powieść ani autobiografia, ani traktat historyczny. To wspomnienia i to bardzo luźne i co charakterystyczne, dotyczące i rodziny, znajomych, sąsiadów i jeszcze historie całej masy osób, które autor zna tylko ze słyszenia. Większość to ustne opowieści, przez dziesiątki lat z uwagi na uwarunkowania historyczne, przekazywane z pokolenia na pokolenie szeptem, stąd właśnie tytuł – „Księga szeptów.” Są to historie, dotyczące narodu ormiańskiego, indywidualne oczywiście też. Losy osób, które np. emigrowały dość szybko, są jedynie zasygnalizowane.

      Najwięcej miejsca poświęcone jest tym, który przeżyli koszmar ludobójstwa i  dwie wojny oraz komunizm, właśnie w Europie. Losy Ormian w XX wieku były przerażające, w czasie I wojny nieliczni przeżyli ludobójstwo. Ofiar według było około 1,5 miliona. O ile o holocauście wszyscy niemal wiedzą wszystko, to o Ormianach mało kto wie. Potem II wojna i komunizm, którą pisarz jako dziecko przeżył w Rumunii. Książka szalenie rozszerza horyzonty. I nie pozostawia obojętnie emocji.

      Podczas czytania odnosiłam wrażenie, że czuję niemal zapach orientalnych przypraw, jakimi niegdyś Ormianie handlowali. Tak samo, czułam niemal smak tradycyjnych potraw ormiańskich, chociaż nigdy ich nie próbowałam, opisy były tak wymowne. To samo było z muzyką, ich muzyką. Motyw, który przewija się przez cała książkę, to konwoje. Ormianie wysiedleni ze swoich wiosek i miasteczek na terenie Turcji,  w czasie I wojny byli z nich wyganiani, a potem pędzeni w konwojach, nazywanych konwojami śmierci  przez pustynie. Jedynym celem tej operacji było ich unicestwienie i pozbycie się mniejszości narodowej.

     Książka wbrew pozorom nie nuży. Opowiedzianych historii jest wiele. I mimo wspólnego mianownika, czyli straconych szans, przeżytego przez nielicznych piekła , historie te są i zaskakujące i budzące uwagę. Można poczytać chociażby o zamachach na Turkach, uznanych nieformalnie przez Ormian za winnych ludobójstwa. W świetnym filmie „Monachium” opowiedziana jest historia Żydów, a właściwie grupy likwidacyjnej, wykonującej wyroki śmierci na  organizatorach mordu na sportowcach żydowskich w Monachium. Nie wiem oczywiście, na ile historia z filmu jest zgodna z prawdą historyczną. Podobne historie, tylko nienagłośnione, kryje też historia Ormian.  Mowa jest i o aktach bohaterstwa i podłości. Sporo jest też o życiu codziennym, o obyczajowości, o miłości. 

   Całość jest niezwykła. I daje naprawdę dużo do myślenia, o tym chociażby jak bardzo wybiórcze jest podejście do historii Europy i świata, pewne kwestie są eksponowane, inne zaś powoli ulegają zapomnieniu, albo co najmniej marginalizowaniu.  I każdy niemal ulega takiemu trendowi, takiemu wpisywaniu się w ten schemat.

6/6

sobota, 9 grudnia 2017

Bronnie Ware „Czego najbardziej żałują umierający”

Okładka książki Czego najbardziej żałują umierający

  
       Autorka książki przez około 10 lat pracowała jako opiekunka osób starszych i niedołężnych, właściwie już umierających. Książka zaś jest autobiografią, w której opisane są również kontakty z tymi umierającymi. Wbrew powszechnym zachwytom nie zauważyłam jednak w tej pozycji żadnych nadzwyczajnych porad, niczego co nie byłoby już wiadome. Bronnie Ware przywołuje sylwetki swoich podopiecznych, każdy z nich miał swoje doświadczenia i każdy z nich zwierzał się jej ze swoich przemyśleń.

      Ktoś, kto nie żył zgodnie ze swoimi pragnieniami, tylko tak, jak chciało otoczenie, żałował braku odwagi. Inna kobieta, która nie miała żadnych znajomych, tuż przed śmiercią zaczęła żałować, że kontakty z przyjaciółmi  z przeszłości się urwały. Mężczyzna, wdowiec, z kolei zaczął żałować, że nie przeszedł wcześniej na emeryturę i że nie zdążył  z żoną wybrać się w dłuższą podróż. Jeszcze ktoś inny pouczał Bronnie, że nie należy przejmować się drobiazgami, inny że najważniejsza jest miłość, że należy okazywać innym swoje uczucia, że należy próbować osiągnąć szczęście.

       Jak na mój gust nie są to rzeczy szczególnie odkrywcze, a część tych porad w ogóle wydaje mi się wątpliwa. Kwestia terminu przechodzenia na emeryturę jest przecież sprawą indywidualną, coś, co dla jednego może być zbawienne, dla innego może okazać się zabójcze. Jedni świetnie się czują, pracując dłużej, jeszcze inni prawie całe zawodowe życie marzą o emeryturze.  Poza tym tego rodzaju konkluzje są powszechnie znane, problem tylko tkwi w praktyce, tzn. w przejściu z teorii do praktyki. Każdy przecież wie, że nie powinno się przejmować drobiazgami, tylko nie do końca wiadomo, jak to osiągnąć. Na wcielenie w życie innych porad często brakuje czasu, albo jakoż tak wychodzi, że robi się inaczej, niż się powinno.

     W sumie dla mnie książka nie okazała się zbyt odkrywcza. Napisana jest ponadto z dziwną manierą,  autorka każdą napotkaną osobę określa jako wspaniałą. Wszystkich znajomych nazywa przyjaciółmi. Opisując prace przy chorych wszystkie wykonywane czynności wspomina jako realizowane z ochotą, bez ociągania się czy nawet minimalnego wstrętu. Brzmi to trochę nienaturalnie. Elementy autobiograficzne, które wbrew tytułowi, nie mają nic wspólnego z umierającymi,  zajmują sporo miejsca. Zanim czytelnik dotrze do pierwszego podopiecznego, musi przebrnąć kilkadziesiąt stron. Na końcu zaś znowu jest niezwykle obszerny opis, jak to autorka podjęła pracę w więzieniu dla kobiet i gdzie uczyła je tworzyć piosenki. Książka napisana jest w duchu: świat jest świetny, jeśli tylko ktoś czegoś chce, z pewnością to osiągnie, środki na osiągniecie celu same się znajdą. Wszystko jest jasne i proste.   Za dużo jest o autorce, za mało o umierających, przemyślenia nie są szczególnie głębokie.

2/6  

czwartek, 7 grudnia 2017

Clive S. Lewis „Opowieści z Narnii” cz. I „Lew, czarownica i stara szafa” – audiobook, czyta Jerzy Zelnik i Agnieszka Greinert

        Opowieści z Narnii,  lew, czarownica i stara szafa

„Opowieści z Narnii” klasyfikowane są jako książka dla dzieci i młodzieży. Odstręcza to wydatnie od tej pozycji dorosłych. A nie każdy przecież miał Opowieści jako lekturę. Istnieje więc zapewne spore grono osób, które książki tej nie czytały i nie sięgną po nią nigdy, po przecież nie są już dziećmi. I koło się zamyka. Spotkałam się ze stwierdzeniem, że nie ma literatury dziecięcej i dla dorosłych, jest literatura dobra albo zła. W tym przypadku jest to lektura wyśmienita i nie tylko dla dzieci czy młodzieży.

     Interpretacja audiobooka, szczególnie w wykonaniu Agnieszki Greinert jest typowo dziecięca, a nawet wręcz infantylna, co dorosłemu może ten odbiór utrudniać.  Greinert czyta tak, jakby słuchaczami były naprawdę bardzo małe dzieci. Ale da się przez to przebrnąć, całość jest przecież króciutka, audiobook trwa zaledwie 4,5 godziny. Greinert  czyta partie dziewczynek i kobiet, Zelnik chłopców i mężczyzn, a  narracją się dzielą. To dość oryginalne posuniecie, jeszcze się z takim nie spotkałam.

      Jeśli ktoś nie zna tej pozycji, to powinien koniecznie po nią sięgnąć. A jeśli ktoś zna, warto lekturę odświeżyć. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, jest walka dobra ze złem, jest odwaga, lojalność, ale i zdrada i tchórzostwo. Dorośli od razu wyłapią analogie do religii chrześcijańskiej i do postaci z Ewangelii. Ten króciutki utwór, chociaż nie ma w sobie bezpośredniego i nachalnego dydaktyzmu,  może bardziej przemówić do serca, niż niejedna książka religijna czy kazanie. Lewis był przecież wielkim piewcą chrześcijaństwa, nie tylko tutaj. Całość opowiedziana jest szalenie interesująco. A ponieważ wydarzenia w Narnii dla czwórki głównych bohaterów zaczynają się , gdy trwa niemal wieczna zima, ale w której nie ma Bożego Narodzenia czy Mikołaja, warto też sięgnąć po nią właśnie teraz. Bo Mikołaj w końcu się pojawia. Do mnie opisy śniegów i mrozu bardziej przemawiają, gdy czytam je właśnie zimą. Latem jakoś nie pasuje.

     C.S. Lewis miał bogatą wyobraźnię, aby w takiej baśniowej formie przekazać tak ważną treść. I nie dotyczy to tylko „Opowieści z Narnii”, szczytem nieskrępowanej wyobraźni, połączonej z olbrzymim talentem i wiedzą, było też  chociażby stworzenie genialnych „Listów starego diabła do młodego.”

   I ostatecznie tak infantylna interpretacja nie była w stanie popsuć aż tak bardzo całości.

5/6


  

wtorek, 5 grudnia 2017

Charles Dickens „Przygody Olivera Twista” – audiobook, czyta Bartłomiej Topa

Przygody Olivera Twista czyta Bartłomiej Topa - Charles Dickens                    


Mało który z pisarzy jest tak wrażliwy na ludzką krzywdę i tak empatyczny, jak był Dickens. Z niezachwianą konsekwencją pochylał się nad biedakami, sierotami i innymi skrzywdzonymi. Jeżeli ktoś tęskni za wiekiem XIX i żałuje, że to nie wówczas się urodził, powinien sięgnąć po Dickensa, a po „Przygody Olivera Twista” szczególnie. Świetnie się wówczas żyło ludziom dobrze sytuowanym i dobrze urodzonym, dla pozostałych życie nie było nawet wyzwaniem, tylko czymś w rodzaju koszmaru. W powieści występuje postać młodej kobiety, wychowywanej w dobrym domu wśród ludzi nieźle sytuowanych. Mimo tego miała ona świadomość, że z racji jej nieślubnego pochodzenia nie może wyjść za mąż za mężczyznę, którego kocha, bo  zrujnowałoby to jego karierę i pozycję towarzyską. Koszmar goni koszmar. Czytałam kiedyś wypowiedź  Polańskiego na temat tego, dlaczego zdecydował się przenieść Olivera na ekran. Powiedział, że obecnie wiele ludzi żyje w dobrobycie, a ich dzieciom trudno jest sobie wyobrazić świat bez różnorakich gadżetów, jak chociażby telefony komórkowe czy bez wyjazdów wakacyjnych, często są one trzymane pod kloszem i nie mają świadomości, że istnieje też bieda i zło. I w tej sytuacji chciał on pokazać dzieciom, a dorosłym przypomnieć, że nie zawsze było tak świetnie, że nie ma co narzekać na obecne czasy i że warto docenić to, co się ma. Sam Polański zaś z racji przeżytego w dzieciństwie getta, identyfikował się z Oliverem, którego dzieciństwo było piekłem.

niedziela, 26 listopada 2017

Arthur Conan Doyle „Powrót Sherlocka Holmesa” - audiobook, czyta Janusz Zadura

Audiobook Powrót Sherlocka Holmesa  - autor Arthur Conan Doyle   - czyta Janusz Zadura

 
Kończy się jesień, spadają resztki kolorowych liści, snuje się mgła. Czyli nastał idealny czas na Sherlocka Holemesa i londyńskie mgły, dorożki, fajkę i wszystko, co wiąże się z tym najsłynniejszym z detektywów. Opowiadania raczej już nie są w stanie niczym zaskoczyć, ale wracam do nich, jak w stare, dobrze znane miejsca i z reguły właśnie w listopadzie, na który wszyscy nie wiadomo dlaczego wiecznie narzekają. Pisałam już o Sherlocku tutaj, tutaj i tutaj. Zadura jest wyśmienitym lektorem, lepszego trudno byłoby sobie wymarzyć do tego typu lektury.  Trudno mi sobie uzmysłowić, że komuś mogłoby coś takiego się nie spodobać.

        W niemal wszystkich powieściach detektywistycznych policjant czy detektyw, tropiący dziennikarz, czy ktokolwiek inny, próbujący rozwiązać zagadkę, występuje sam. Jest sam przeciwko mordercy, przeciwko przełożonym i wielu innym osobom. Sherlock to jeden z nielicznych bohaterów tego typu, który ma przy boku przyjaciela. Może i w tym, między innymi, tkwi  fenomen tych książek? Każdy tęskni przecież za prawdziwą przyjaźnią. Holmes i Watson są nierozłączni. Nie ma pomiędzy nimi zawiści czy rywalizacji. Watson ma świadomość, że w porównaniu do Holmesa jest mniej błyskotliwy i że nie ma tak lotnego umysłu. Ale zupełnie mu to nie przeszkadza, ani trochę nie czuje się gorszy. Jest dumny, że ktoś taki, jak Holmes jest jego przyjacielem. A Holmesowi też nie przeszkadza, że jego przyjaciel jest nieco mniej inteligentny od niego, mają przecież i tak płaszczyznę porozumienia. I zawsze mogą na siebie liczyć. Jest to może troszkę naiwne, mało kto w rzeczywistym świecie byłby tak wspaniałomyślny, aby znosić z humorem różne przytyki Holmesa pod swoim adresem co do braków inteligencji. Jest to nieco naiwne, ale przecież nie niemożliwe.   

piątek, 24 listopada 2017

Nic Pizzolato „Galveston”


Okładka książki Galveston

  
Dawno nie czytałam tak przejmująco smutnej, a zarazem tak pięknej i tak mądrej powieści. Chociaż minęło już kilka dni, nie może wyjść mi z głowy. Tak samo smutny był serialowy „Detektyw”, do którego scenariusz napisał właśnie Pizzolatto. Do „Detektywa” miałam aż dwa podejścia, za pierwszym razem wydał mi się tak przygnębiający, że nie dałam rady go oglądać. Przełamałam się dopiero po jakimś czasie. „Galveston” wciąga tak mocno, że zaprzestanie czytania byłoby szalenie trudne, a chyba nawet i niemożliwe.

sobota, 11 listopada 2017

Vitus B. Droscher „Białe lwy muszą umrzeć”

 
  
          „Białe lwy muszą umrzeć” to jedna z najlepszych książek o zwierzętach, jakie kiedykolwiek czytałam. Wydana została u nas 20 lat temu w bardzo zgrzebnej szacie graficznej i mało kto o niej wie. Aż trudno jest mi zachować spokój, gdy przypomnę sobie miałkość rozreklamowanego obecnie „Duchowego życia zwierząt”, które w porównaniu do „Białych lwów” są zaledwie pustą wydmuszką. Tezy i opisy zawarte w „Białych lwach” nawet dla mnie były szokujące, niektóre tylko oczywiście, a przecież czytam o zwierzętach, mam je w domu, oglądam określone programy w telewizji.

sobota, 4 listopada 2017

James Ballard „Imperium słońca” – audiobook, czyta Zbigniew Zamachowski

83-7132-846-X_84870_F.jpg

     
Nieprzypadkowo sięgnęłam zaraz po audiobooku Jarosława Abramowa – Newerly „Lwy mojego podwórka” , o którym pisałam tutaj, po właśnie „Imperium słońca” Ballarda. Chociaż w obu przypadkach są to książki, opisujące wojnę z perspektywy dziecka, to do „Imperium słońca” jakoś się nie przekonałam. Polski pisarz opisuje wydarzenia takimi, jakimi je zapamiętał, a więc wojnę spędzoną głównie przy boku matki. Jest narratorem powieści, pisząc bezpośrednio - ja zrobiłem to lub tamo. I w jego opowieści nie wyczułam żadnego fałszu. Z Ballardem jest inaczej. II wojna zastała go wraz z rodzicami w Szanghaju, wszyscy razem przeżyli ją w obozie dla ludności cywilnej Lunghua. „Imperium słońca” nie są jednak tylko wspomnieniami, autor zastosował dziwaczy manewr i dla potrzeb powieści opisał dzieje Jima – alter ego autora, który został od rodziców rozdzielony. Czyli więc są to częściowo wspomnienia, częściowo zaś zmyślenia, bo trudno powiedzieć, czy pewne sytuacje faktycznie mogły się chłopcu przydarzyć.  Już z tego tylko powodu ta opowieść kojarzy mi się z nutą fałszu. Czy możliwe jest, aby żołnierze japońscy przez kilka dni żywili samotnego, białego chłopczyka w publicznych miejscach? Może i tak, ale wątpię. Wolę, gdy coś jest czystą beletrystyką, lub wspomnieniami, biografią, reportażem. Nastawiona do książki byłam więc już z góry niechętnie.

sobota, 28 października 2017

Michał Bułhakow „Mistrz i Małgorzata” w tłumaczeniu Leokadii Przebindy, Grzegorza Przebindy i Igora Przebindy

 
    
      Tłumaczenie Leokadii Przebindy, Grzegorza Przebindy i Igora Przebindy jest trzecim z kolei. Jako pierwszy powieść przetłumaczyli Witold Dąbrowski i Irena Lewandowska, drugie tłumaczenie było Andrzeja Drawicza. Jest jeszcze czwarte z 2017r. Jana Cichockiego. Oprócz tego ostatniego czytałam wszystkie, a Drawicza ze 3 lub i 4 razy. Aby zauroczyć się tą powieścią, wystarczy wziąć dowolne tłumaczenie do ręki i z całą pewnością wystarczy. Bez żadnego problemu rozumie się przesłanie książki. Ale fascynując się nią, można porównywać poszczególne przekłady i doskonale się przy tym bawić. Nie jestem językoznawcą ani polonistą czy rusycystą, nie porównywałam przetłumaczonego tekstu do oryginału, ale muszę przyznać, że jeżeli ktoś zna powieść, czytał ją parę razy, wyczuje różnice w tłumaczeniu.

sobota, 21 października 2017

Andrew Wilson „Królowa zbrodni”

 
          
   „Królowa zbrodni” to interesujący, zbeletryzowany, wycinek biografii Agaty Christie, obejmujący okres jej tajemniczego zaginięcia, trwającego 11 dni w grudniu 1926r. Nawet mimo formy beletrystycznej biografia nie typowa, bo z jednej strony oparta jest na faktach, zaś z drugiej natomiast autor pokusił się o własną wersję tych wydarzeń w tym zakresie, gdzie są pewne niejasności i gdzie niczego  w 100% ustalić się już nie da.  Z różnych dialogów czy momentów wspomnień  czytelnik, nawet ten, który nic o pisarce nie wie, jest w stanie doskonale się zorientować o tym, jak wyglądało jej życie przed zaginięciem. Fakty i domysły można również bez problemu odróżnić, bo niemal do chwili zaginięcia mamy do czynienia wyłącznie z faktami. Od chwili zaś spotkania nieznajomego mężczyzny na peronie metra zaczyna się sfera domysłów, a obejmuje ona właśnie tegoż nieznajomego i prawie  wszystkiego, co się z nim łączy, oraz spotkaną przypadkowo przez Christie parę młodych ludzi.  W powieści mowa jest też o twórczości pisarki.  Całość napisana jest niezwykle lekko, oderwać się od książki jest ciężko. A lektura może być świetną zabawą nie tylko dla znawców twórczości czy życia Christie.  

wtorek, 17 października 2017

Jarosław Abramow – Newerly „Lwy z mojego podwórka” – audiobook, czyta Zbigniew Zapasiewicz


Obraz znaleziony dla: Lwy z mojego podwórka

     Podobnie jak i „Zostało z uczty bogów” Igora Newerly, audiobook jest mocno okrojony w porównaniu do tekstu pierwotnego. W wykonaniu Zapasiewicza trwa 3 godziny 43 minuty, a wydany przez inne wydawnictwo, gdzie czyta Jacek Kiss trwa 19 godzin 55 minut. Pierwsza seria audiobooków, wydana przez Agorę kilka lat temu zawiera właśnie wersje niepełne. Pisałam już przy okazji „Zostało z uczty bogów”, że wydawanie tak okrojonych audiobooków to totalne nieporozumienie. W tym przypadku z racji tego, że książka jest autobiografią czasów dzieciństwa z okresu do 1946 roku wyraźnie odczuwa się, że narracja się rwie i że są luki w wydarzeniach. Przykładowo zaraz po opisie upadku powstania warszawskiego i obozu w Pruszkowie następuje sekwencja wydarzeń, związanych z opuszczeniem Pruszkowa, zamieszkaniem u biednego rolnika i powrotem do Warszawy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że niepostrzeżenie dla czytelnika wojna się zakończyła, zastanawiałam się , słuchając, jak możliwe było określone zachowania, że jak Niemcy mogli coś tolerować, tymczasem już rzeczywiście było po wojnie. 

poniedziałek, 9 października 2017

Paweł Jasienica „Polska Piastów” – audiobook, czyta Zbigniew Wróbel

Audiobook Polska Piastów  - autor Paweł Jasienica   - czyta Zbigniew Wróbel


       Ta rewelacyjna książka jest historią epoki Piastów, opowiedzianą z dużą, nieukrywaną dozą subiektywizmu. Z reguły w historycznych opracowaniach naukowych subiektywizm jest czymś , czego powinno się unikać. Książka Jasienicy nie jest, na szczęście , opracowaniem historycznym. A przez to, że autor stale ocenia róże piastowskie decyzje, nie ma żadnych problemów z jej odbiorem. Słucha się rewelacyjnie. Jest to doskonała lektura i dla miłośników historii i dla tych, którzy się nią specjalnie nie interesują. Szczególnie polecałabym ją tym, którzy za historią nie przepadają i nie za bardzo pojmują, po co w ogóle w szkole uczy się historii, przecież dawne wojny niby to nie mają żadnego znaczenia dla obecnych dziejów. Sposób napisania tej pozycji udowadnia tezę wręcz przeciwną, że gdyby ludzie mądrze uczyli się historii, mniej byłoby nietrafnych decyzji politycznych.

        Sposób napisania wygląda tak, że autor omawia określone wydarzenia, potem te ważniejsze komentuje i stara się przekonać czytelnika, dlaczego określone posunięcia polityczne uważa za dobre, inne za złe. Co znamienne, ma stale na względzie ogólne tło, czyli decyzje władców ocenia z uwzględnieniem  uwarunkowań zewnętrznych, akcentuje, jaka w danym momencie była sytuacja międzynarodowa, czy sprzyjająca, czy nie. Inaczej patrzy się na określoną politykę wewnętrzną, gdy ma się świadomość, że na zachodzie powstaje Marchia Brandenburska, od południa zagrażają Tatarzy, od wschodu Litwini, a od północnego wschodu Krzyżacy.

      Autor zrywa też z pewnymi, utartymi już stereotypami. Przykładowo staje w obronie Mieszka II, uchodzącego za nieudacznika, porównywanego permanentnie i to na niekorzyść, z ojcem Bolesławem Chrobrym. Uświadamia, jak wyglądała sytuacja zagraniczna i jak wiele w tym zakresie się zmieniło w krótkim czasie.  I finalnie stwierdza, że biorąc całokształt pod uwagę, wcale nie było to najgorszy władca. Podobnie jest i z Litwinami, których przywykliśmy już uważać za jagiellońskich sojuszników . Za Piastów następował stopniowy wzrost znaczenia Litwy i Litwa od czasów Mendoga zaczynała stanowić dla nas coraz większe, realne zagrożenie, które wyrażało się nie tylko w wojnie podjazdowej.  Mówiąc Piastach trzeba pamiętać o Litwie jako wrogu Polski.

        Wielokrotnie autor wyszczególnia, jakimi cechami odznaczała się polityka władców wielkich, za których uważał właśnie Chrobrego, Łokietka i Kazimierza Wielkiego, tego ostatniego już szczególnie. Nie zamierzam tutaj streszczać całego wywodu, zainteresowani mogą sięgnąć po tą pozycję, zasygnalizuję tylko i to wybiórczo parę kwestii. Kazimierz Wielki za priorytet uznał odbudowę państwa po rozbiciu dzielnicowym. Chciał odzyskać utracone wówczas ziemie, ale był realistą  i zdawał sobie sprawę z tego, że ze słabym jeszcze wojskiem wiele się nie zwojuje. Jako pragmatyk podpisał w 1343r. mało korzystny pokój kaliski z Krzyżakami, na mocy którego zrzekł się m. in. Pomorza Gdańskiego. Uznał, że w tym czasie Zakon był potęgą i wojna z nim była niemożliwa do wygrania, a więc  wojnę musi odwlec w czasie jak najdłużej się da. Ładowanie pieniędzy w wojnę, stratę ludzi uznał za niemożliwe do przyjęcia. Zaoszczędzone na wojnie pieniądze inwestował  m. in. w budowę zamków warownych , wiedział przecież, że wojna z tym czy innym wrogiem prędzej czy później wybuchnie. Inwestował też w naukę, zafundował słynny Uniwersytet, nazwany później Jagiellońskim. Ciekawe, co sądziłby o decyzji z 1939r., aby nie oddawać Niemcom Wolnego Miasta Gdańska i nie godzić się na eksterytorialną autostradę , i aby w konsekwencji bić się „o honor” i stracić 6 mln. ludzi…

     Kazimierz Wielki szukał też sprzymierzeńców i to wśród europejskich potęg, skłócanie się pod byle pretekstem z sąsiadami nie wchodziło w rachubę, nie szukał też sojuszników w państwach, pozbawionych jakiegokolwiek znaczenia.   Postawił m. in. na dobre kontakty z papieżem , co uzyskał płacąc regularnie świętopietrze, o czym inni władcy w tym czasie regularnie zapominali. Było to więc pewną formą przekupstwa, ale skuteczną, liczył się cel.  Gdy już papieża przekupił , to zabiegał przy pomocy dyplomatów o jego oficjalne, przychylne stanowisko dla rozstrzygnięć, dotyczących przynależności terytorialnej  do naszego państwa określonych ziem. Papież wiedział, że przyznając rację Polsce będzie  miał większe zyski ze świętopietrza.

   Przykłady różnych ciekawych rozważań można mnożyć. Lektor niczego nie psuje, nie popisuje się, czyta w spokojnym tempie.

6/6

piątek, 6 października 2017

John le Carre „Zdrajca w naszym typie”

Okładka książki Zdrajca w naszym typie
 
   
Mistrz powieści szpiegowsko – psychologicznej tym razem opowiedział  historię ze służbami specjalnymi w roli głównej i procederem prania brudnych pieniędzy w tle.  Zaczęło się od tego, że para Anglików w wieku około 30 lat: Gail i Perry wyjechała na urlop na Karaiby. Spotkali tam szalenie bogatego, bezwzględnego Rosjanina, który dorobił się majątku na różnych przestępstwach, szczególnie właśnie na praniu brudnych pieniędzy. Dima czując się mocno zagrożony ze strony swoich kolegów po fachu, złożył Anglikowi ofertę, aby przekazał on właściwym służbom, że na określonych warunkach chce on podjąć z nimi współpracę.
           Le Carre opisuje działania wywiadu od środka, bez bondowskich fajerwerków, skupia się na mrówczej pracy, niekiedy zza biurka, potem w terenie. Co dla niego charakterystyczne, stawia na psychologię, widzimy różne postacie w trakcie codziennych zajęć, narrator koncentruje się na ich systemie wartości, motywach, dylematach, ambicjach, wcześniejszych sukcesach czy porażkach.
       Początkowo przez większość książki dynamika akcji jest niewielka, ale sytuacja bohaterów się zmienia, wydarzenia nabierają tempa. Centrala ma problem z podjęciem decyzji, co zrobić z ofertą Rosjanina. Wokół niego zaś zaczyna robić się coraz niebezpieczniej, zagrożony jest oczywiście nie tylko on, ale i cała jego rodzina. Zagrożenie zaś stanowią nie tylko zwykli bandyci, ale i tzw. „białe kołnierzyki”, ludzie wykształceni, ustosunkowani, na wysokich stanowiskach, którzy również czerpią zyski z pralni pieniędzy. I trudno spodziewać się z ich strony bierności, gdy ktoś zechce zlikwidować źródła ich dochodu. Z biegiem wydarzeń można zobaczyć naszych bohaterów w sytuacjach naprawdę nietypowych, sytuacjach wielkiego zagrożenia.
      Obraz służb, jaki wyłania się z kart powieści daleki jest od idealizmu, najlepiej zwykłemu człowiekowi byłoby trzymać się od nich jak najdalej. Jednostki traktowane są wyłącznie przedmiotowo.
     Gdyby jednak nie te jednostki (niektóre oczywiście)  w machinie służb specjalnych , wydźwięk książki byłby skrajnie pesymistyczny.  Ale główni bohaterowie suma summarum są taką iskierką nadziei w oceanie konformizmu, tchórzostwa i wyrachowania. Nie są idealni i nie są  idealistami, nie wszystkie decyzje , podejmowane przez nich, lub w pewien sposób na nich wymuszone, były etyczne, wszyscy mają sumieniu różne grzeszki, większe i mniejsze i zawiedli zaufanie niejednej osoby. Ale też nie są oni wyłącznie cynikami i nie jest im łatwo żyć z pełną świadomością własnego unurzania w różne brudy i przy jednoczesnym zrozumieniu złożoności całej tej sytuacji. Płacą za to i to słono, chociażby samotnością. Motywy ich działania początkowo wydają się  być wypadkową troski o własny, szeroko pojęty interes, ale też i o dobro ogółu, raz ze wskazaniem na jedno, a raz na drugie. W kluczowych momentach okazuje się jednak, że zaczyna zdecydowanie przeważać to drugie, narażają się oni coraz bardziej,  działają już nie na granicy prawa, ale wręcz je łamiąc w imię wyższych celów. I mają pełną świadomość, że może nie być żadnej nagrody, czy chociażby nawet i satysfakcji, a w razie fiaska operacji, o ile przeżyją,  czekać ich będą same problemy, łącznie z obarczeniem winą za niepowodzenie lub w ogóle za podjęcie ryzyka. Jest to smutne i realistyczne aż do bólu. Ale to właśnie dzięki takim osobom, jakie opisuje le Carre, z reguły nieznanym ogółowi, dzięki ich zaangażowaniu i poświęceniu  dokonywane są rzeczy wielkie. Czasem coś nie wychodzi, zresztą nie wiem, czy czasem, może często.  Tym bardziej można podziwiać ich postawę.
        Czytuję le Carre`a głównie z uwagi na jego wnikliwość psychologiczną, ale też i za znajomość prawdziwego życia, postrzegającego osoby i sytuacje bez cienia naiwności. No a zupełnie już niezależnie od wszystkiego, to jest on jednym z absolutnie nielicznych pisarzy, tworzących powieści szpiegowskie, którzy tak naprawdę wiedzą , o czym piszą, bo sami  przecież byli kiedyś szpiegami.
         Ta niewątpliwie spora liczba atutów książki jest przyćmiona, niestety, co do większej części opisywanych wydarzeń przez  nużący sposób narracji. Nie wiem, czy efekt taki był celowym zabiegiem ze strony autora, może chciał on uzmysłowić czytelnikom, jak nudna niekiedy potrafi być praca agenta wywiadu i dostosował do wykonywanych przez bohaterów czynności narrację. W każdym bądź  razie  książkę czyta się ciężko. Ale za to ostatnie kilkadziesiąt stron nagradza i to z nawiązką tych, którzy dotarli aż tak daleko. Akcja rusza, a zaskoczenie goni zaskoczenie. Zakończenie zaś to prawdziwy majstersztyk pod każdym względem, warto dla niego trochę się pomęczyć.  
5/6
 
   

wtorek, 26 września 2017

Peter Wohleeben „Duchowe życie zwierząt” – audiobook, czyta Stanisław Biczysko

 
 
Jestem miłośniczką i opiekunką zwierząt, większą część mojego życia mieszkają ze mną m. in. zwierzęta. Mam spore doświadczenie w postępowaniu ze zwierzętami, oglądam programy ich dotyczące w telewizji, czytam publikacje na tego rodzaju tematy w internecie  czy w gazetach, książki też. Ale z „Duchowego życia zwierząt” nie dowiedziałam się niczego nowego.

czwartek, 21 września 2017

Stanley Middleton „Wakacje”

 
         
„Wakacje” są książką, którą się smakuje, z każdą niemal kartą fascynacja ta u mnie narastała. Początkowo byłam nieco rozczarowana, nie mogłam pojąć, jak ta pozycja mogła kiedyś dostać Bookera, ale dość szybko przestałam mieć jakiekolwiek wątpliwości. Gdy skończyłam czytać, pojawiła się nawet pewna pustka, dlaczego już jest koniec.

środa, 13 września 2017

Jo Nesbo „Pierwszy śnieg”

Okładka książki Pierwszy śnieg



Jak to się mówi – do trzech razy sztuka, to moje trzecie podejście do Nesbo, ale było warto. Audiobooki: ”Człowiek Nietoperz” i „”Karaluchy” nie podobały mi się,  może Nesbo lepiej się czyta , niż słucha, może to przez to, że tamte książki były pierwszymi tomami z serii i pisarz dopiero się rozkręcał. Z reguły mam problem z czytaniem różnych bestsellerów, bo obawiam się, że to taki owczy trend czytelniczy, krótkotrwała moda, po przejściu której nikt o danej pozycji nie będzie pamiętał.  W tym przypadku już się nie dziwię, że Nesbo ma swoich wyznawców.

niedziela, 10 września 2017

Marcel Proust „Nie ma Albertyny” – część VI „W poszukiwaniu straconego czasu”




To kolejny wpis w ramach nadrabiania zaległości w opisywaniu przeczytanych i odsłuchiwanych pozycji. Tak jak i w poprzednich tomach (o tomie piątym pt. „Uwięziona” pisałam tutaj), Proust snuje refleksje o życiu i zgłębia naturę ludzką. Punktem wyjścia do rozważań są konkretne wydarzenia z jego życia i rodzinnego i towarzyskiego; zawodowego nie miał, bo nie musiał. Rozgrywające się wypadki są nierozłącznie związane ze wspomnianymi refleksjami, wszystko tworzy spójną całość. W tym tomie narrator jest już dojrzalszy nie tylko z racji wieku, ale głównie z tego powodu, że spotkały go wydarzenia dla niego traumatyczne, a oprócz tego odnalazł swoje prawdziwe powołanie, tj. pisanie. No i niezależnie od tego nie mogło braknąć rozmyślań nad sztuką, literaturą czy muzyką. Istnieje zawsze spora grupa ludzi, którzy nie mają żadnych potrzeb kulturalnych, Proust jest jej całkowitym przeciwieństwem.   

      Powieść zaczyna się dokładnie w momencie, gdy kończy się tom poprzedni. Otóż miłość jego życia, Albertyna, porzuciła go. Jeszcze w „Uwięzionej” brał pod uwagę, czy nie lepiej dla niego byłoby, gdyby rozstał się z Albertyną. Chociaż pojęcie „toksyczny związek” wówczas nie istniało, miał on świadomość, że układ, istniejący miedzy nimi, wyniszczał go. Ale gdy został porzucony, doznał traumy i dopiero wówczas sam sobie uświadomił, że bez Albertyny nie wyobraża sobie życia.  Musiał jednak z  traumą tą się zmierzyć. Nie zdradzając szczegółów, dość szybko okazało się, że związek z Albertyną nie będzie mógł zostać odbudowany i że będzie musiał radzić sobie bez niej. Marcela opanowała wówczas obsesja na punkcie tej kobiety. Jego życie przez jakiś czas sprowadzało się do rozważań o niej, do analizowania różnych szczegółów z jej życia, do przypominania sobie wielu wydarzeń. I na tym właśnie tle snute są początkowe refleksje.

       Zasadnicza kwestia to taka, czy tak naprawdę on znał Albertynę i czy w ogóle można kogoś dogłębnie poznać. Przy pomocy osób trzecich dotarł do tych, którzy mogli co nieco wiedzieć na temat tego, czy Albertyna go zdradzała. Jedna osoba potwierdziła to z całą stanowczością, potem druga, później zaś pojawiły się wątpliwości. Jak sam stwierdził, było tak, jakby istniało kilka Albertyn, jakby jedną osobę można było postrzegać w różny sposób w zależności od tego z jakiego punktu widzenia się na nią patrzy. Oczywiście jest to dużo bardziej zgłębione, ja jedynie sygnalizuję. Autor opisuje stratę, życie bez swojej ukochanej, a potem powolne wychodzenie z mroku. Ostatecznie z tej depresji wydobył się częściowo wskutek upływu czasu, a częściowo dzięki innej kobiecie, którą okazała się panna Forcheville, czyli jego dawna znajoma, Gilberta, córka Swanna, przez około 10 lat niewidziana i z którą nie miał żadnego kontaktu.  

             Rozważania mogą być idealne nie tylko dla osób, którym z różnych przyczyn rozpadły się związki, ale i dla wszystkich, którym ktoś bliski z różnych przyczyn wypadł z życia.  W trakcie refleksji autor jednak przeskakuje z tematu na temat, potem wraca. Nigdy więc nie można powiedzieć, że w określonej części książki zawarł rozmyślania tylko na jeden jedyny temat.  Przykładowo wychodząc z od straty Albertyny w pewnym momencie rozważał już ogólnie kwestię przyzwyczajenia. I doszedł do konkluzji, że przyzwyczajenie „to otępiająca siła, co przez całe życie ukrywa przed nami cały świat i wśród ciemnej nocy, nie zmieniając ich etykiet , podsuwa nam zamiast najniebezpieczniejszych i najbardziej upajających trucizn życia substancje całkiem nieszkodliwe i niesprawiające przyjemności.”  

         Stale odnosi się też do sztuki, rozmyślał m. in. o malarstwie i o portretach, a w ramach tego także o kwestii podobieństwa i niepodobieństwa malowanego obiektu do oryginału. Doszedł do wniosku, że gdy z kochankiem sprzymierzy się artysta malarz w jednej osobie, to  „klucz tajemnicy zostaje ujawniony.  Widzimy wreszcie wargi, których pospólstwo nigdy nie dostrzegło u tej kobiety, widzimy jej nos, nikomu nieznany, ruchy, których się nie podejrzewało. Obraz powiada : To co kochałem, co mi kazało cierpieć, to, co bez przerwy widziałem – oglądacie na tym płótnie”.

     Drugie koszmarne wydarzenie w życiu Marcela to koniec przyjaźni z Robertem Saint – Loup. Robert był dla niego kimś tak bliskim, jak rodzina, znowu więc strasznie to przeżył. Do tej traumy doszły jeszcze inne „drobiazgi”, jak chociażby fakt, że na skutek fatalnych posunięć finansowych narratora, jego spory majątek skurczył się do około 1/5 tego, co było wcześniej, znaczna część z tego poszła na Albertynę. Ten problem kazał się stosunkowo najmniej absorbujący, widocznie ta 1/5 to i tak było sporo.

        I jest w tym tomie jeszcze jedno wydarzenie, przełomowe w życiu narratora. Po raz pierwszy opublikował on artykuł na łamach prasy. Chociaż nie był do końca usatysfakcjonowany tym, co napisał, wtedy właśnie poczuł, że pisanie jest jego prawdziwym powołaniem. Opisując te kwestie , mimo wszystko, tzn. mimo całego krytycyzmu nie mógł ukryć,  że tworzenie za pomocą słowa jest tym,  co dodało mu skrzydeł. Dość ciekawie ocenił swój debiut literacki, pisząc tego bloga znam doskonale opisane uczucia : „Po napisaniu artykułu jego zdania wyglądały tak bezbarwnie, gdym je porównywał z moją myślą, były do tego stopnia pogmatwane i matowe w zestawieniu z moją harmonijną i przejrzystą wizją, tak pełne luk, których nie potrafiłem wypełnić, że lektura sprawiała mi ból, potęgowała uczucie bezsilności i nieuleczalnego braku talentu”. Inne osoby , znane z poprzednich tomów są tylko w tle, jest matka, jest Franciszka i in.  Kwestie pisania znajdą zaś swoje honorowe miejsce w ostatnim tomie cyklu „Czas odnaleziony”.

    W tym tomie Proust opisuje także pobyt w Wenecji, do której w końcu się udał, a o której to podróży marzył już od małego dziecka. W czasie pobytu tam skupił się głównie na zwiedzaniu i opisał swoje doznania w trakcie oglądania zabytków czy arcydzieł malarstwa, a także nawet podczas zwykłego rejsu gondolą po mieście. Ale nie tylko, mowa jest też o różnych osobach i sytuacjach, z nimi związanych. Przykładowo opisał dość humorystycznie, bo i humoru w całym cyklu nie brakuje,  jak można całe życie żyć w jakimś urojeniu i nie zwracać uwagi na to, że czas płynie i wszystko się zmienia.  Właśnie w Wenecji spotkał panią de Villeparisis, znaną mu już wiekową  arystokratkę wraz ze swoim dawnym kochankiem. Spotkał również niejaką panią Sazerat, która była bardzo poruszona wieścią, że w tej samej restauracji jest pani  de Villeparisis. Pani Sazerat  powiedziała Marcelowi, że jej ojciec był w tej kobiecie zakochany , że ona „pociesza się, że kochał  najpiękniejszą  kobietę swych czasów”, ona sama zaś nigdy jej nie widziała. Marcel wskazał jej panią de  Villeparisis, ale pani Sazerat  wzrokiem „szukała dalej, w pogoni za znienawidzoną, uwielbianą wizją, która od tak dawna zamieszkiwała jej wyobraźnię”. Gdy w końcu wskazał jej ponownie odparła, że „tam siedzi tylko jakaś mała grubaska o czerwonej twarzy, coś okropnego”.    

         Gdyby ktoś chciał zgłębić wszystkie złote myśli  z tego tomu, musiałby poświęcić wiele dni, ja swoim zwyczajem  zaznaczałam je w książce, cały tom w znacznej części jest pobazgrany , z różnymi podkreśleniami, wykrzyknikami itp. Każdy oczywiście w zależności od swojej sytuacji życiowej i od nastroju inne myśli uznałby za najbardziej trafne. W tym właśnie m. in. tkwi potęga tej literatury. 

6/6


                         

 

piątek, 8 września 2017

Michael Crichton, Richard Preston „Micro” – audiobook, czyta Wiktor Zborowski

Okładka książki Micro           


Nie ulega wątpliwości, że jest to jeden z bzdurniejszych audiobooków, jakich słuchałam ostatnimi czasy. Nastawiłam się na coś lekkiego, wciągającego, przy czym zapomina się o otaczającej rzeczywistości.  Crichton – jeden z najlepiej zarabiających pisarzy, autor chociażby „Jurrasic Parku” dawał, wydawałoby się , gwarancję na coś ciekawego.

     Miałam problem z wciągnięciem się w tekst, wydawał mi się zupełnie nieprawdopodobny i idiotyczny. Zamiast wgłębić się w inny powieściowy świat, zastanawiałam się, czy zrezygnować z audiobooka już teraz, czy  za np. godzinę. Przygody grupy naukowców w prywatnym, tajnym ośrodku, zajmującym się badaniami naukowymi, potem w dżungli, pomniejszonymi do rozmiarów liliputów, wydawały mi się absurdalne. Ośrodek zajmował się badaniami nad wynalazkami w skali micro, np. mini robotami. Gdy stało się jasne, że grupa może zagrozić ośrodkowi, naukowcy zostali zmniejszeni, a następnie mieli zostać zgładzeni. Z tym drugim było trudniej, bo zaczęli się wymykać pościgowi.

    Może jest to lektura dla nastolatków, ale nie jestem pewna. Może jakiś genialny reżyser potrafiłby zrobić z tego emocjonujący film, dobry i dla dorosłych. Moja koleżanka ma swoje ulubione określenie, że z pewnych rzeczy człowiek wyrasta. Osobiście się z tym nie zgadzam.  Lubię raz na jakiś czas wracać do ulubionych książek czasów dzieciństwa, odbieram je oczywiście na zupełnie innym poziomie, niż wtedy, ale czytanie ich dalej jest dla mnie przyjemnością. Z tego się nie wyrasta. Ale  „Micro” chyba po prostu nie jest lekturą dla mnie i pewnie nigdy nią nie było.

     Słuchanie audiobooka miało jedynie akcenty humorystyczne. Z racji tego, że nie potrafiłam się wciągnąć w słuchanie, mimowolnie się wyłączałam, co zdarza mi się niezmiernie rzadko i myślałam o czymś innym. Gdy znowu skupiałam się na tekście, słyszałam np. opis, jak to jeden z naukowców, pomniejszony oczywiście, znalazł się w szklanym pojemniku z wężem, który chciał go zaatakować i zjeść. Następował potem opis, z założenia chyba pełen napięcia, uników i podstępu, zastosowanego przez badacza. Dla mnie wyrwane z kontekstu było to niedorzeczne i śmieszne.  Albo inny pewnie też mrożący krew w żyłach opis , jak to zmniejszeni naukowcy zostali umieszczeni w papierowej torbie, niesionej przez kobietę, która bała się, żeby ich nie zgnieść.

     Słuchanie „Micro” była to czyta strata czasu. Nawet jak się dość starannie dobiera lektury, zawsze może nastąpić wpadka, to chyba największa w tym roku.  Ale co dziwne, znam kilka filmów, nakręconych na podstawie powieści Crichtona, były świetne, ostatnio oglądałam np. „Linię czasu”, oglądało się  rewelacyjnie.  

1/6

środa, 6 września 2017

Anna Kamińska „Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz.” – audiobook, czyta Danuta Stenka


Wanda
    I tekst i wykonanie całkowicie rozczarowujące. Autorka nagromadziła całą masę faktów, w znacznej części do niczego niepotrzebną, brakuje natomiast tego, co najważniejsze, co powinno zająć największą część książkę, czyli fascynacji górami. Góry w tej książce występują jako jeden z wielu elementów biografii, bez zgłębienia, dlaczego Wanda zaczęła chodzić po górach, dlaczego były one dla niej ważniejsze, niż wszystko inne. Właśnie przez ten pryzmat moim zdaniem powinno się pisać książkę o niej. To jest właśnie ten element, które odróżnia Wandę od innych osób.
     Stenka czyta nienaturalnie, to nie pierwszy audiobook w jej wykonaniu, z jakim miałam okazję się zapoznać. Ludzie nie rozmawiają w taki sposób, jak ona czyta. Zawsze słuchając jej czytania, czuję zgrzyt. Więcej już po audiobooki ze  Stenką w roli głównej nie sięgnę.

poniedziałek, 4 września 2017

Ian Rankin „Miecz i tarcza”

Okładka książki Miecz i tarcza         

  



Ostatnio w związku z różnymi wydarzeniami, w tym również urlopowymi wyjazdem, nie pisałam dużo. Nie oznacza to, że nie czytałam w tym czasie. Czytałam i słuchałam audiobooków, nie mogło być inaczej. Nie miałam tylko kiedy o tym pisać. Teraz więc przystępuję do nadrabiania zaległości .
     Seria Rankina z inspektorem Rebusem zasługuje zdaniem wielu czytelników na uwagę. Trudny charakter Rebusa, a właściwie nieprzeciętna osobowość, a do tego mało popularny na tle zalewu kryminałów skandynawskich Edynburg jako kolejny quasi bohater książek, powinny czynić cykl frapującym.
      Zachwytów aż tak bardzo nie podzielam, a już z pewnością nie przy tej właśnie książce.  Ale spotkałam się z tezą , że pisarz powoli się rozkręcał i dopiero po napisaniu kilku książek z tej serii zaczął osiągać prawdziwe mistrzostwo. Biorąc pod uwagę , że cykl z Rebusem zaczął  pisać w 1987r. , pisze do dziś, czyli już 30 lat, to „Miecz i tarcza” z 1994r. niewątpliwie pochodzą z początków twórczości. Może więc warto dać mu jeszcze jedną szansę. Czytałam już jego znacznie późniejszą książkę „Świeci Biblii Cienia”, o której pisałam tutaj, a która podobała mi się zdecydowanie bardziej. Rebus jest w „Mieczu i tarczy” w dojrzałym wieku, fascynuje się muzyką, zdecydowanie ponadprzeciętny  intelekt też już jest opisany. Tym razem żyje w związku, ale widać, że nie jest to dla niego łatwe, jakoś nie lubi iść na kompromisy. Jak zwykle zraża do siebie ludzi mówieniem prosto z mostu i tym, że nie jest miły.  Potrafi łamać różnego rodzaju normy, które obowiązują w policji, permanentnie naraża się niesubordynacją przełożonym. Nie jest konformistą. Patrząc z kolei z punktu widzenia innych bohaterów książki, to kontakty z Rebusem dla nikogo nie były łatwe. Portret psychologiczny Rebusa jest i intrygujący i zachęcający do lektury. W tej właśnie powieści Rebus jest najmocniejszym atutem i to nie ulega najmniejszej wątpliwości.
    Naszła mnie refleksja, że w gronie książkowych  detektywów czy policjantów w moim prywatnym rankingu Rebus ma już swoje miejsce. Jedno z czołowych miejsc ma w nim oczywiście Zyga M. Wrońskiego i gdybym mogła spotkać któregokolwiek z tych bohaterów w rzeczywistości, to chyba postawiłabym na Zygę.  Zaintrygował mnie też Van Veetern z powieści Nakana Nessera, wyjątkowo doświadczony życiowo i jednocześnie bibliofil, o którym pisałam przy okazji znakomitych powieści „Jaskółka, kot, róża, śmierć”, o której pisałam tutaj  i „Karambolu”, o którym pisałam tutaj.  No i nie ulega najmniejszych wątpliwości, że chciałabym spotkać pannę Marple czy Herkulesa Poirot, no i Sherlocka Holmesa oczywiście.
              Widziałam ostatnio w księgarni kolejny tom z cyklu z Rebusem z informacją, że może to być już zarazem tom ostatni. Jest to na szczęście  tylko chwyt wydawniczy, czytałam w ubiegłym miesiącu wywiad z Rankinem, który powiedział wprost, że wcale nie zamierza z tego cyklu rezygnować, że lubi pisać i o Rebusie i o innych policjantach i o Edynburgu. Z racji tego, że zgodnie z angielskim prawem w policji można pracować tylko do 60-tego roku życia, gdy  książkowy Rebus osiągnął ten wiek, pisarz zrobił z niego emeryta po to, aby wszystko było zgodne z realiami. Ale aby nasz bohater mógł nadal pracować, wymyślił dla niego  nieco inną rolę, niż czynnego zawodowo policjanta.

sobota, 19 sierpnia 2017

Igor Newerly „Zostało z uczty bogów” – audiobook, czyta Jan Peszek

Zostało z uczty bogów - Igor Newerly
  • Zostało z uczty bogów
  •    
 „Zostało z uczty bogów” Newerlego w wykonaniu J. Peszka to jeden z gorszych audiobooków, jakich kiedykolwiek słuchałam i to bynajmniej nie powodu Newerlego. Do wysłuchania skłoniła mnie informacja, przeczytana chyba z rok temu, a może i nawet więcej o tym, że tą książką interesował się Jan Paweł II i że ją czytał. Uznałam, że widocznie coś może w niej być ciekawego. A miała to być opowieść autobiograficzna, rozgrywająca się na początku naszego stulecia w Polsce, Rosji i ZSRR, napisana przez człowieka , który dał się zafascynować komunizmem. Spodziewałam się wiec  refleksji nad źródłami tej fascynacji, nad przyczynami odejścia od niej itp. Nie znam twórczości Newerlego i brałam również pod uwagę to, że być może tak w gruncie rzeczy w głębi ducha cały czas był on komunistą , książka teoretycznie mogłaby więc być wówczas opowieścią człowieka, który jest przykładem udanego prania mózgu. Ale z lektury niczego się nie dowiedziałam.