środa, 8 czerwca 2022

Grzegorz Dziedzic "Żadnych bogów, żadnych panów"

 

Obraz znaleziony dla: Chicago 1918. Rozmiar: 121 x 170. Źródło: www.pinterest.com

Wreszcie naprawdę dobra książka zdobyła Nagrodę Wielkiego  Kalibru. Od czasu gdy nagrodę tą zdobywał Marcin Wroński, żaden inny laureat jakoś zbyt mocno mnie nie zachwycił, delikatnie mówiąc. Ida Żmijewska ze swoim wspaniałym cyklem „Warszawianka”, była niestety tylko nominowana.

     Powieść jest szalenie oryginalna i to pod każdym względem. Wreszcie jest książka, w której nie ma żadnej sztuczności w opisie ludzkich charakterów i zachowania. Autor jest emigrantem, psychoterapeutą, a wcześniej wykonywał wiele innych zawodów i to widać. Zna życie i zna się na ludziach, ale w książce nie przeprowadza żadnych analiz charakterologicznych, są ludzkie zachowania i niekiedy krótki komentarz w jednym czy dwóch zdaniach. Przykładowo jednego z bohaterów spotkała kiedyś tragedia, pogrążył się w straszliwej rozpaczy. I jest komentarz, że w takiej sytuacji albo człowiek nadal się w tym pogrąża i wpada w obłęd, albo następuje życiowa zmiana. Albo dlaczego np. ludzie wchodzą do grup przestępczych, napadających na ludzi. Nie tylko chciwość ma tu znaczenie. Szef takiej grupy może „poczuć obezwładniający smak absolutnej władzy. Mocniejszej niż czysty spirytus, słodszej niż morfina”.  Jest wówczas poczucie wszechmocy, ale i więzi z innymi. Jeszcze inny przykład. Jedna z bohaterek miała pewne marzenia, których nie zrealizowała. Można oczywiście wygłaszać wykłady o tym, że marzenia są po to, aby je spełniać, że warto próbować. Autor napisał, że nachodziły ją myśli o zmarnowanych szansach i własnej miałkości i że marzenia porzuciła bez walki, walkowerem. Strasznie to brzmi, porzucić marzenia walkowerem. Zaraz miałam moment zastanowienia, czy aby u mnie czegoś takiego nie ma. Brzmi to strasznie, ale i mobilizująco, głównie mobilizująco.

        Usytuowanie akcji wśród Polonii w Chicago w 1918r. jest pomysłem szalenie oryginalnym. Czytając można zyskać sporą dawkę wiedzy o tym, jak ta Polonia naprawdę żyła, a autor skupia się na biedocie, która mieszkała w najgorszej dzielnicy miasta i tworzyła naprawdę groźne grupy przestępcze. Jest przełamany stereotypowy obraz polskiego biedaka, emigranta, który za Wielką Wodą harował od świtu do nocy i tylko był tylko wyzyskiwany. Na szczególną uwagę zasługuje nasz rodak, cwaniaczek, przestępca, powiązany też z szefem związków zawodowych pracowników rzeźni, który zarabia na ludzkiej krzywdzie. Ten element z jego życiorysu jest zaledwie raz, lub dwa razy wspomniany, ale nie da się go zapomnieć, przypomniało mi się nawet „Dawno temu w Ameryce”, gdzie to zagadnienie również było zasygnalizowane. Ale również i ten bohater nie jest tylko czarnym charakterem. Jest też pokazany stosunek Amerykanów do tej Polonii. Grzegorz Dziedzic wymaga od czytelnika pewnego poziomu intelektualnego i na szczęście nie pisze łopatologicznie. W wielu książkach są np. wygłaszane ustami bohaterów prostacze tłumaczenia np. w „Roztopach” Pasierskiego postacie wygłaszają sztuczne mowy i tłumaczą, co to znaczy UPA, używają zresztą pełnej nazwy, co w mowie potocznej nie ma miejsca, wyjaśniają, jakby czytali wikipedię, kim byli Łemkowie, co to była akcja Wisła itp. G. Dziedzic szczęśliwie uniknął  czegoś takiego. Książka wciąga i to mocno. Oderwanie się od wszystkiego co dookoła jest gwarantowane.

      Jest też złamany schemat co do głównego bohatera, z reguły w kryminałach policjant jest tym dobrym, nawet gdy ma wiele wad, tutaj sytuacja z Teodorem jest mocno skomplikowana i to pod każdym względem. Pozornie stwarza on wrażenie prostaka, nie ma wykształcenia, ale za to ma coś w rodzaju zmysłu psychologicznego. Potrafi obserwować, np. rozmawiając z kimś zauważa, że w określonym momencie ktoś pęka, że odwaga i hardość jest tylko pozą. Poznaje to chociażby po ulotnym grymasie na twarzy. Pod względem doświadczenia życiowego i tego zmysłu obserwacyjnego wydaje się być mądrzejszy od swojego przełożonego, rodowitego i wykształconego, majętnego Amerykanina.   

        Pozycja ta byłaby ideałem, ale opisy miejsca, gdzie żyli Polacy, były dla mnie koszmarem. Otóż w Chicago w tamtym czasie znajdowały się największe w świecie ubojnie bydła, zwierzęta w naprawdę koszmarnych, przerażających warunkach były wożone do miasta, tam w równie makabrycznych warunkach były przetrzymywane i zabijane. W dzielnicy cały czas było słychać ryk przerażonych i męczonych zwierząt, a do tego panował tam porażający smród z odchodów i resztek niewykorzystanych, martwych zwierząt. Rzeczywiście przypomina to scenerię z dantejskiego piekła. Rozumiem, że tak było, że nie można fałszować obrazu historii, ale czytanie o tym nie jest łatwe. Autor nie epatuje tymi opisami, on je sygnalizuje, czytelnik funkcjonuje więc mniej więcej tak, jak mieszkańcy opisywanej dzielnicy,  oni wiedzieli, co się dzieje , ale byli już tak przyzwyczajeni, że nie zwracali na to uwagi. I to jest główne zastrzeżenie co do całości.  Poza tym brakowało mi też wśród bohaterów kogoś normalnego, chociaż trochę wykształconego.

5,5/6