Pisałam
już o poprzednich częściach „W poszukiwaniu straconego czasu” tutaj, tutaj i
tutaj. Co do formy pisania książki, to część ta niczym nie różni się od
poprzednich, nadal brak jest akcji w takim sensie, w jakim ma się z nią do
czynienia w większości powieści, a jedno zdanie zajmuje niekiedy całą stronę.
Ale warto zadać sobie ten trud i podjąć się lektury. Tak jak i w poprzednich
tomach, około 80 – 90 % tekstu są to różnego rodzaju rozważania, o życiu,
sztuce, związkach międzyludzkich i całej masie innych rzeczy.
W „Uwięzionej” nasz bohater, cały czas
alter ego pisarza, jest już dorosłym , młodym człowiekiem. Wprowadziła się do
niego Albertyna. Związek Marcela i Albertyny to używając dzisiejszej
terminologii, związek skrajnie toksyczny. Marcel zorientowawszy się, że
ukochana go okłamywała w wielu kwestiach, zaczął żyć w skrajnej zazdrości i
podejrzliwości. Albertyna stała się tytułową uwięzioną, nie w sensie dosłownym
, ale w kokonie podejrzliwości i bezustannego tłumaczenia się itp. Pozornie najprostsze wyjście z sytuacji,
czyli zerwanie związku, nie było przez Marcela poważnie brane pod uwagę. Nie
wiadomo, kiedy byłby on bardziej nieszczęśliwy, czy żyjąc z ukochaną, czy bez
niej. Większość tej niby to akcji w tym tomie powieści dotyczy właśnie
związku Marcela i Albertyny.
Drugi, równie poważny bohater powieści,
to baron de Charlus, znany również z poprzednich tomów. W tym tomie baron był
już podstarzały i miał coraz większe problemy z utrzymaniem w tajemnicy swojej
orientacji seksualnej i swej miłości do skrzypka Morela. Na dodatek zapomniał
się mocno na jednym z przyjęć u swoich pseudo przyjaciół, podpadł straszliwie
gospodyni, pani Verduin, a w wyniku tego
kobieta uknuła ad hoc intrygę, mającą na celu wykluczenie barona z jego kręgu
towarzyskiego. Opis sytuacji barona wydaje się być banalny i tuzinkowy, ale w
kontekście właśnie braku akcji, całą zasygnalizowaną intrygę śledzi się z
zapartym tchem, niczym w kryminale.
No i to właśnie w tym tomie jest scena z
umierającym pisarzem, Bergottem, który niemal w agonii postanowił sprawdzić,
czy faktycznie na jego ulubionym obrazie - „Widoku Delft” Vermeera, jest niezauważona
wcześniej przez niego żółta ściana. Wstał więc z łóżka i popędził do muzeum,
gdzie po obejrzeniu obrazu padł trupem.
Trudno wyobrazić sobie, aby opisane wydarzenia mogły wydawać się
pociągające dla kogoś, kto lubi wyłącznie szybką akcję, ale w żadnej chyba
innej książce nie ma tylu refleksji.
W tym tomie wydarzenia rozpoczynają się
od zwykłego przebudzenia, kiedy to Marcel leżał w łóżku i przychodziły mu na
myśl różne sprawy, jak chociażby niezwykłość każdego poranka czy piękno
promieni słonecznych. Wówczas przyszło mu też do głowy, jak rzadko ludzie mają
świadomość piękna każdego dnia i ulotności chwili. Nasunęło mu się też
porównanie do człowieka, który ma świadomość, że może już więcej nie ujrzeć
kolejnego poranka, bo może zostać zabity w zbliżającym się pojedynku, popularnym
jeszcze w tamtych czasach. Obecnie bardziej adekwatne byłoby porównanie do
chociażby diagnozy ciężkiej choroby.
Wówczas to dla człowieka takiego życie nagle nabiera większej wartości i
zaczyna on rozważać, cóż takiego by on robił, gdyby ten pojedynek przeżył.
„Życie jego w jednej chwili wypełnia się podróżami, pracami, wycieczkami itp.”,
które unicestwić może wynik pojedynku, a dotychczas unicestwiały złe nawyki,
które bez pojedynku trwałyby nadal. Gdy człowiek taki wraca, odnajduje jednak nadal
te same przeszkody dla wycieczek, podróży itp. Według Prousta „Wyjątkowe
okoliczności podsycają w człowieku to, co w nim już istniało: w pracowitym
pracę, a w próżniaku lenistwo”.
Marcel rozważał też kwestię wad człowieka,
uznając, że najbardziej nienawidzimy tego, co do nas podobne. W dalszej już
oczywiście części zastanawiał z kolei się nad kwestią istnienia jakby innego
wymiaru, transcendencji. Miał świadomość, że niektórzy ludzie żyją, będąc
przyzwoitymi, szanując innych, wykonując swą pracę tak, jak trzeba, lub czując się, jak Vermeer, niejako zmuszony
przez samego siebie do tworzenia czegoś, co nie może być byle jakie i do
malowania 20 razy jednego fragmentu obrazu tak, aby osiągnąć doskonałość.
„Wszystkie te zobowiązania, niemające sankcji w życiu obecnym, zdają się należeć do
odmiennego świata, opartego na
dobroci, na względach moralnych, na poświęceniu; świata całkowicie odmiennego
niż nasz, świata, który opuszczamy, aby urodzić się na tej ziemi, zanim może
wrócimy tam, aby żyć wedle owych nieznanych praw, którym byliśmy posłuszni, bo
nosiliśmy je w sobie, nie wiedząc, kto w
nas zakreślił te prawa”.
W „Uwięzionej” jest też cała masa
odniesień do muzyki, literatury czy sztuki, które dla Prousta były tak
potrzebne, jak chleb czy woda. Brał on udział w przyjęciu, na którym odbył się
koncert, na którym grano Ventuila. Ventuil to
fikcyjny kompozytor, ale pod tym nazwiskiem każdy może umieścić każdego
innego kompozytora, bo znaczną cześć opisu tego koncertu zajmują doznania
duchowe, związane z odbiorem muzyki przez słuchacza. Muzyka, zresztą nie tylko,
literatura czy sztuka też, niosą ze sobą przekaz z innego, niematerialnego
świata. „Każdy artysta wydaje się
obywatelem jakiejś ojczyzny nieznanej,
zapomnianej przez samego siebie.” „Dzięki tej muzyce mogłem usłyszeć dziwne
wołanie, którego nie przestanę już słyszeć nigdy, jako przyrzeczenie i dowód,
że istnieje coś innego niż nicość.”