środa, 21 października 2020

"Ania, nie Anna" serial Netflixa na motywach "Ani z Zielonego Wzgórza"

 

Ania, nie Anna (2017) plakat

     






      Po obejrzeniu tego serialu postanowiłam wprowadzić do bloga nowy element w postaci pisania o filmach i serialach, nakręconych na podstawie książek.

       Serial Netflixa dał drugie, czy raczej kolejne życie powieści. "Ania, nie Anna" powstała na motywach powieści L. M. Montgomery, to nie jest jedynie ekranizacja. Zgodność z książką istnieje jedynie co do zasadniczych elementów powieści. I całe szczęście, bo dzięki temu nie jest nudno, a poza tym widać, że książka inspiruje  nadal po ponad stu latach od daty pierwszego wydania. Zgadza się to, że Ania, sierota, została przygarnięta, dziś powiedzielibyśmy adoptowana przez rodzeństwo w starszym wieku: Marylę i Mateusza z wioski Avonlea. W Ani jako podlotku zaczął podkochiwać się Gilbert, Ania przyjaźniła się z mieszkającą w pobliżu z rodzicami Dianą. Zgadzają się imiona innych dzieci ze szkoły, jest też pani Linde i jest ciotka Diany, Józefina. Reszta jest już wizją reżysera i scenarzysty. Pewne postacie, ich historie są znacznie bardzie rozbudowane , niż w książce, jest jednak sporo nowych bohaterów pierwszego i drugiego planu.

     Generalnie myślą przewodnią serialu jest odwaga w myśleniu i działaniu, w walce o spełnienie marzeń, w przełamywaniu stereotypów. Ale jest i znacznie większym stopniu niż pokazane zaangażowanie w sprawy społeczne, w to co dzieje się dookoła, troska o innych. W serialu, podobne jak w książce, jest stale pokazywane optymistyczne spojrzenie na świat, umiejętność cieszenia się chwilą, ale mimo to zdecydowanie bardziej niż książka pokazuje on, że w życiu nie zawsze jest tylko miło i przyjemnie, że zdarzają się dramaty i sporo jest mniejszych przykrości. W książce właściwie poza sieroctwem i śmiercią Mateusza długo nie było innych traumatycznych zdarzeń. Trzy sezony dostępne obecnie kończą się z chwilą wstąpienia Ani na uniwersytet.

     Avonlea w powieści było jakby oderwane od tego, co działo się gdzieś indziej, tu wręcz przeciwnie. Jeden z bohaterów serialowych, Sebastian,  jest czarnoskóry, przybył dopiero do Avonlea i doświadczał gigantycznej dyskryminacji, konduktor chciał go wyrzucić z pociągu, lekarz nie chciał go przyjąć itp. Niedaleko Avonlea była wioska indiańska, a rząd kanadyjski właśnie wpadł na pomysł "cywilizowania" Indian i utworzył szkoły z internatami dla indiańskich dzieci, gdzie przemocą i groźbami je wynaradawiano, zmieniono im imiona, uczono na siłę religii. Ania zaprzyjaźniła się z małą Indianką, która wylądowała potem właśnie w takiej szkole. Gdy dziewczyna ta mieszkała jeszcze w swojej wiosce, jej rodzina też doświadczała wiele razy dyskryminacji, wydawało się, że nie może być gorzej, ale gdy poszła do szkoły, jej życie zamieniło się w prawdziwe piekło.

        Jest wiele scen, w których gloryfikowane jest kształcenie się, myślenie o samodzielności finansowej. Ideałem młodych dziewczyn nie było tylko zamążpójście. Pokazana jest rodząca się powoli emancypacja kobiet, dzieje się to na tle jawnej ich dyskryminacji. I nie chodzi tu o bzdury typu żeńskie końcówki, np. czy powinno się mówić na kobietę wykładowca, czy wykładowczyni. Są sceny, gdy ojciec jednej z bohaterek musi jej tłumaczyć, że rodzinną firmę przejmie jej brat, chociaż ma mniejsze zdolności i predyspozycje niż ona, no ale przecież nie może być tak, że kobieta będzie prowadziła biznes.

    Znacznie bardziej skomplikowane są wszystkie wątki, związane z uczuciami. W powieści Gilbert jest szaleńczo zakochany w Ani, a ona długo odrzuca jego zaloty, pamiętając jak nazwał jej włosy marchewką. Tutaj zaakcentowane jest, że Gilbert był ładnym chłopcem, miał spore powodzenie i interesował się również i innymi dziewczynkami. Nie było tak, że Ania była pewna jego uczucia. Jest sporo scen pokazujących ludzkie charaktery. Ania kiedyś, gdy była jeszcze stosunkowo mała,  wpadła na pomysł wyswatania kogoś, kto nie miał małżonka. Była pewna, że to świetny pomysł, bo przecież nie powinno się tak żyć, samemu. Dowiedziała się, że dawna miłość tego człowieka jest wolna, wydedukowała, że chętna, co zresztą - to ostatnie - było prawdą, i przystąpiła do działania. Osoba, na rzecz której działała, gdy wszystko wyszło na jaw, bardzo się zdenerwowała, miała żal do Ani o mieszanie się bez pytania o zdanie. Ania usłyszała potem, że powinna dać ludziom żyć tak, jak chcą, że nie każdy musi żyć tak, jak inni i że gdy ktoś nie ma małżonka nie zawsze oznacza to, że jest niezadowolony.  

     Zwrócona jest uwaga na osoby starsze, które też mają swoje życie, pani Linde kiedyś na spacerze z Marylą w odległym nieco mieście, chociaż miała męża, zaczęła zalotnie mrugać do przechodzącego mężczyzny, to był taki mini flirt. Mężczyzna ukłonił się,  a Małgorzata zachęcała Marylę, aby robiła to samo. Stosunki koleżeńskie przyjacielskie, a nawet i rodzinne też są ukazane jako bardziej skomplikowane, niż w książce. Dochodzi do kłótni nie tylko pomiędzy Anią i Dianą , ale i pomiędzy Małgorzatą a Marylą. Starsze panie przyjaźniły się całe życie, ale też było sporo zgrzytów w ich relacji, np. Małgorzata dogryzała Maryli, że jest starą panną, sugerowała, że przez to Maryla jest gorsza od niej. Ale jednocześnie gdy trzeba było pojechać z Marylą do okulisty, bez wahania pojechała, gdy trzeba było pomóc, pożyczyć pieniądze, była pierwsza, aby to zrobić.

    Serial naprawdę ogląda się bardzo dobrze, odcinki są krótkie, trwają około 40 minut i nigdy nie wiadomo, co się będzie działo, bo nawet postacie z książki mają nieco inne życie, niż powieści. Nawet gdy pozornie nic się nie dzieje, to serial jest tak wyreżyserowany, że można z zapartym tchem oglądać np. odcinek, w którym przed Bożym Narodzeniem przygotowywane jest przez dzieci przedstawienie teatralne. Serial kręciło kilku reżyserów, w zależności od odcinka, ale naprawdę poszło im super.

    Świetnie też są oddane realia tamtych czasów. Te pokazane są wiernie. Przykładowo półmrok, panujący w domu na Zielonym Wzgórzu i lampy naftowe, albo błotnista wiejska droga, przez którą po deszczu naprawdę trudno było przejechać. Albo Maryla wiecznie robiąca coś w kuchni, w tamtych czasach nie można było przecież kupić w sklepie nawet półproduktów, wszystko robiło się samemu, nawet piekło się chleb.

    Jedyne, do czego można byłoby się przyczepić, to otwarcie twórców jedynie na to, co nowe, na nowe prądy myślowe, konserwatywny model życia nie powinien był być zignorowany. Mogłyby być pokazane osoby, które żyją w rodzinie i dbają o ognisko domowe, są przy tym spełnione. Tak samo duchowieństwo pokazane jest wyłącznie w krzywym zwierciadle. Pastor to wiejski idiota o przeraźliwie wąskich horyzontach myślowych, dla którego jedyną dopuszczalną, życiową rolą kobiety jest rola matki i żony, a jakakolwiek edukacja jest kobietom zbędna. Zakonnice ze szkoły dla Indian to wyłącznie sadystyczne potwory. Ale lista tych minusów nie jest duża.

      Trzy sezony dostępne obecnie koczą się z chwilą wstąpienia Ani na uniwersytet. Chciałabym bardzo, żeby postał IV sezon, czytałam jednak, że jest to mało realne. Oglądalność wśród dorosłych nie była dla Netflixa na takim poziomie, jak oczekiwano.

5/6

  

Lee Child "W tajnej służbie" audiobook, czyta Andrzej Hausner

 

Audiobook W tajnej służbie  - autor Lee Child   - czyta Andrzej Hausner

        Powieść jest typową, naprawdę bardzo dobrą rozrywką.      Nawiązanie w tytule do filmu z Jamesem Bondem faktycznie ma swoje uzasadnienie, bo Reacher jest jakaś wersją Bonda, ale lepszą wersją oczywiście. Jest tak samo niezniszczalny i wiadomo, że przeżyje każdą opresję i zawsze będzie rozwiązywał jakiś problem. Ale jest wrażliwy i nikogo nie traktuje przedmiotowo, działa dla dobra konkretnej osoby, a nie dla interesu państwa, nie znosi  gadżetów, nie jeździ samochodem, nie szpanuje, nie śpi w drogich hotelach, wręcz odwrotnie, ubiera się w ubrania z przeceny itp. itd. Ogólnie o Jacku Reacherze i całym cyklu pisałam już sporo, powielanie tego nie ma sensu, skupię się więc na tej konkretnej książce.    


         Na tle innych książek całego cyklu ta jawi się jako przeciętna, nie najlepsza i nie najgorsza. Autor przełamał tu konwencję, w myśl której Reacher jako indywidualista działa  sam albo z dopiero co poznanymi osobami lub z kimś znajomym. Nigdy nie działa jako przedstawiciel instytucji lub jakiegokolwiek innego tworu, wyjątkiem była „Ostatnia sprawa”, w której  kończył służbę w wojsku. Tytułowa tajna służba to ochrona wiceprezydenta USA, do której Reacher został nieformalnie i tymczasowo zaangażowany, a miało to miejsce w sytuacji,  kiedy życie głowy państwa było zagrożone zamachem. Dokooptował sobie do pomocy bliską znajomą, realizował swoje pomysły, ale musiał jednak wysłuchiwać tego, co ma do powiedzenia szef ochrony. Z jednej strony musiał brać pod uwagę stanowisko tego szefa,   zgodził się przecież na taki układ. Nie zgodził się jednak na to, aby być tylko bezmózgim wykonawcą poleceń, nie po to zresztą został przyjęty. Musiał więc lawirować, kontrować pomysły szefa, gdy były mało sensowne i jednocześnie  starać się przeforsować swoje stanowisko. Ostatecznie zachował jednak indywidualizm nawet w warunkach niesprzyjających. To idealna książka szczególnie dla indywidualistów, którzy muszą na co dzień funkcjonować w takich właśni warunkach.

 

       Czytelnik może sporo dowiedzieć się o ochronie VIP-ów, zasady pewnie są podobne wszędzie, przynajmniej w teorii.  Ale są jeszcze ciekawsze aspekty. Reacher jak zwykle jest lojalny, bezinteresowny, myśli logicznie, potrafi błyskawicznie podejmować decyzje.  W powieści nie ma  ukrytego drugiego czy trzeciego dna, ale jak zwykle, poza oderwaniem się od codzienności, jest jednak o czym pomyśleć. Reacher poznaje tu kobietę, która przez parę lat była dziewczyną jego zmarłego brata, po zerwaniu nie miał już innej, w jej mieszkaniu są rzeczy zmarłego. Chociaż nasz bohater  nigdy nie dzielił włosa na czworo i nie roztrząsał przesadnie ani zwykłych problemów, ani traum, tutaj,  w takich okolicznościach nie mógł uciec od myśli o dawnej relacji z bratem, czy między nimi nie mogło być lepiej, bliżej itp. Ale jak zwykle u Lee Childa tego typu refleksje nie są nigdy dominujące, są gdzieś jakby na marginesie, ale nie da się jednocześnie od nich uciec. Reacher nie ma zwyczaju płakać nad rozlanym mlekiem i gdy wie, że w konkretnej sprawie nie da się już nic zrobić, gdy wie, że stało się coś nieodwracalnego, to skupia się na teraźniejszości i nad tym, co jest do zrobienia tu i teraz, na ludziach, którzy są obok.  A taka postawa wcale nie oznacza, że tego zmarłego nie kochał.

   Czytałam, że Lee Child ma już trochę dosyć Reachera, ale na całe szczęście nie ma zamiaru go uśmiercić. Ma pomysł, aby pisanie cyklu przejął jego młodszy brat. Parę książek napisaliby wspólnie, aby brat mógł się wciągnąć, a potem będzie już robił to samodzielnie. Co nieco ten brat już pomagał. Ciekawe, co wyjdzie z tego eksperymentu. Mam pewne obawy, ale może się uda.

4/6