sobota, 30 grudnia 2023

Lyman Frank Baum "Czarnoksiężnik z krainy Oz" - audiobook, czyta Irena Kwiatkowska

 

         Bajka dla dzieci jest powszechnie znana wśród dorosłych z racji wielu ekranizacji, w tym z musicalu. Odczytanie tej bajki w wykonaniu Ireny Kwiatkowskiej jest rewelacyjne, pod tym względem to jeden z najlepszych audiobooków, jakich kiedykolwiek słuchałam. Aktorka odczytała treść tak, jakby faktycznie opowiadała o czymś, co właśnie widzi i słyszy. Odświeżenie w pamięci bajki o zaradnej, odważnej dziewczynce, która mimo odczuwanego niekiedy lęku czy zwątpienia, finalnie jednak nigdy się nie poddawała,  przyda się nawet dorosłym. Treść jest lekka i przyjemna, a akcja wbrew pozorom mocno wciąga, od czasu dzieciństwa wielu szczegółów już nie pamiętałam. Nie ma tu, tak jak u Andersena, czy u braci Grimm, okrucieństwa i różnych koszmarnych scen. 

      Dorotka za sprawą trąby powietrznej i niewytłumaczalnego zjawiska znalazła się wraz ze swoim pieskiem w nieznanej sobie krainie, była to nierzeczywista kraina, która nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Nikogo tam nie znała, nie miała pojęcia, jak wrócić do domu. Zaprzyjaźniała się ze spotkanymi osobami, pomagała im i zrobiła dosłownie wszystko, aby wrócić. Były momenty, że już wątpiła, czy jej się uda, wszystko układało się czasami bardzo źle, a perspektywy na polepszenie sytuacji wydawały się żadne. Gdy nie dawała sobie rady, pomagał ktoś z przyjaciół. 

      Lektura z pewnością wpędzi czytelnika w dobry nastrój. W przypadku dzieci dodatkowo może pomóc w stawaniu się samodzielnym i odważnym. 

7/10   

   


poniedziałek, 18 grudnia 2023

Charles Dickens „Opowieść wigilijna czyli kolęda prozą”, tłumaczył Jacek Dehnel, ilustracje Lisa Aisato

 

   Książeczka w przepięknej szacie graficznej, z nowym tłumaczeniem, słowniczkiem i ze wspaniałymi ilustracjami jest absolutnie rewelacyjna. „Opowieść wigilijną” Dickensa zna chyba każdy, chociażby z wielu adaptacji filmowych. Wydawało mi się, że znam ją niemal na pamięć, ale i tak jeszcze coś znalazłam, na co wcześniej nie zwróciłam większej uwagi. Scrooge kojarzył mi się z patologicznym skąpstwem, ale był też koszmarny dla ludzi, dla każdego bez wyjątku czy to prywatnie czy zawodowo. Był odrażający pod każdym względem. 

     W książce jest słowniczek z objaśnieniami niektórych słów czy wyrażeń, typowych dla wiktoriańskich czasów, np. gotować w duchówce. Jest też nawiązanie do eseju na temat tego, czym tak naprawdę zajmowali się Marley i Scrooge, wynika z niego, że z lichwy i windykacji. Wyjaśniona jest pod względem prawnym sytuacja prawna ówczesnych biedaków, było to nie do pozazdroszczenia, koszmar. Słowniczek zdecydowane lepiej pozwala zrozumieć tamte czasy. 

     Do tej pory jako osoba dorosła nigdy na natrafiłam na wydanie z tak wspaniałymi ilustracjami. Są one wręcz dopełnieniem tekstu. Przykładowo gdy Duch Minionych Świąt zaprowadził Scrooga do dawnego sklepu, gdzie pracował jako młody chłopak, pokazał mu tamte święta. Pracodawca zafundował całej rodzinie i wszystkim pracownikom ucztę świąteczną, połączoną z tańcami. Opis tej zabawy nie jest długi, to tylko jeden z kilku epizodów, przypomnianych przez pierwszego ducha. Z tekstu ewidentnie wynika, że wszyscy wspaniale się bawili. Obrazują to 2 ilustracje. Na jednej jest gospodarz uśmiechnięty od ucha do ucha, a na drugim wszyscy bawiący się ludzie. Ilustracja pokazuje, jak bardzo są szczęśliwi, weseli, nie ma wątpliwości, że zapomnieli w tym czasie o wszystkich kłopotach. Te ilustracje to kwintesencja radości, a podczas czytania wcześniejszych wydań nie zwróciłam na tą zabawę większej uwagi. Po przeczytaniu tego wydania nie da się o niej zapomnieć. A pokazanie, jak niewiele trzeba, aby ludzi uszczęśliwić, czy unieszczęśliwić, to przecież istota tekstu Dickensa. 

     Trudno jest mi odnieść się do nowego tłumaczenia, nie mam w domu poprzednich wydań. Z pewnością tekst nie jest uwspółcześniony, i z tekstu i z ilustracji wynika ewidentnie, że wydarzenia rozgrywają się w XIX wieku. Odnosiłam wrażenie jednak, że czyta się go bardzo lekko, lżej niż w poprzednim tłumaczeniu. 

10/10   


sobota, 16 grudnia 2023

Zbigniew Rokita „Kajś”

 


       Przed przeczytaniem książki nawet nie miałam świadomości, jak nikłą wiedzę miałam na temat tak dużej i znaczącej części kraju, jak Śląsk. Kojarzyłam zatrute powietrze i mniejszość niemiecką w sejmie. Wiedziałam o Wehrmachtcie i obowiązkowych wcieleniach. „Kajś” daje dużo, dużo więcej, a rozumiejąc bardziej Śląsk, rozumiemy także historię i obecną sytuację całego kraju. Przed lekturą trudno byłoby mi sobie wyobrazić kobietę, polską obywatelkę, która opłakuje śmierć swojego męża, który zginął w czasie II wojny na froncie wschodnim, walcząc w niemieckiej armii i który został rozjechany przez rosyjskie czołgi. Tak samo nie za bardzo wcześniej nie do końca rozumiałam, dlaczego niektórzy Ślązacy chcą autonomii Śląska. Oczywiście rozumieć to nie znaczy popierać. Książkę czyta się bardzo dobrze, nie ma ona charakteru pracy historycznej, jest historią rodziny autora, ale pisaną pod kątem tego,  co działo się wokół, czyli na Śląsku, to jakby historia Śląska przez pryzmat historii jednej ze śląskich rodzin. 

        Historia Ślązaków rzeczywiście przypomina historię obcego kraju, którego interesy nie zawsze były zbieżne z interesami polskimi. Górny Śląsk przez bardzo długi czas należał do Niemiec, gwara śląska bardziej przypominała język niemiecki niż polski. Autor opisał np. jak oglądając film o Stalingradzie, kibicował Rosjanom i cieszył się z niemieckich porażek. Obecne przy tym matka i ciotka zakomunikowały mu, żeby się tak nie cieszył, bo w szeregach armii niemieckiej byli członkowie jego rodziny. Po przyłączeniu Śląska do Polski dzieci z reguły nie znały j. polskiego, miały problemy w szkole, traktowane były jako Niemcy i budziły niechęć wśród dzieci z polskich z rodzin napływowych. Po wojnie Ślązacy byli wywożeni na teren ZSRR i przymuszani do robót przy odbudowie kraju po wojnie, tam postrzegani byli jak niemieccy jeńcy. Warunki mieli koszmarne pod każdym względem i wielu z nich nie przeżywało, było to coś w rodzaju zesłania. Wśród tych, którzy powrócili, było wiele  kalek, część postradała  zmysły.  Ci którzy nie zostali wywiezieni, też mieli fatalnie, bo sporo z nich trafiało do polskich obozów, przypominających obozy koncentracyjne, jak w Jaworznie, gdzie traktowani byli jak element niepolski, mocno podejrzany. Przeżywalność w takich obozach taż nie była duża. O ile o Wehrmachtcie i Polakach w jego szeregach, mówi się już otwarcie, o tyle te obozy nadal są tematem tabu, głównie z tego względu, że obok siebie żyją rodziny ofiar i rodziny katów, a niekiedy i sami więźniowie i ich kaci. 

      Sympatia Ślązaków do Niemiec, niekiedy większa niż do Polski, wynikała głównie z tego, że Śląsk znacznie dłużej był niemiecki, niż polski, trwało to kilka pokoleń, dla tych ludzi niemiecka kultura i obyczajowość były bliższe, niż polskie. Co znamienne, poziom życia przeciętnego obywatela Niemiec był wyższy, niż obywatela Polski. Stąd też od czasu II wojny około 800 000 Ślązaków wyemigrowało z Polski do Niemiec. Z kolei opisana skala zatrucia środowiska naturalnego była wielokroć większa, niż przypuszczałam. Najbardziej koszmarnym przykładem była huta z Katowic Szopienic, gdzie wytapiano cynk.  Została ona określona przez lekarkę, zajmującą się tym tematem jako śląski Czarnobyl. Powodowała wcześniejszą umieralność, wszystkie możliwe choroby, łącznie z upośledzeniem umysłowym u dzieci.  

     Tego rodzaju informacji i ciekawostek jest naprawdę sporo. „Kajś” jest porównywalne do późniejszej „Odrzanii”, która opowiada o losach pozostałych Ziem Odzyskanych. „Odrzania”  jest o okresie od czasu zakończenia wojny aż do chwili obecnej i nie koncentruje się na żadnej rodzinie, jest to opowieść ogólna,  autor nie jest w nią zaangażowany emocjonalnie. Może przez szerszy zakres „Odrzanię” czytało mi się troszeczkę lepiej, niż „Kajś”.

8/10    

          


wtorek, 12 grudnia 2023

Clive Staples Lewis „Opowieści z Narnii. Podróż Wędrowca do Świtu” – audiobook, czytają Agnieszka Greinert i Jerzy Zelnik

 

      „Podróż” jest trzecią częścią „Opowieści z Narnii” i chociaż jest naprawdę bardzo dobrą opowieścią dla dzieci i dorosłych, nie wytrzymuje porównania z tomem pierwszym pt. „Lew, czarownica i stara szafa”. Tom pierwszy mówiąc bez żadnej przesady, jest genialny. 

      Tak jak i wszystkie „Opowieści z Narnii” to pozornie tylko bajka, jest jednak pełna symboliki, w większości możliwej do odczytania właściwie tylko dla dorosłego. C.S. Lewis był osobą głęboko wierzącą, jego twórczość ma bardzo głęboki związek z chrześcijaństwem i symbole, zawarte w tych tomach, odnoszą się do tej religii, a tym samym też do wartości ponadczasowych i uniwersalnych. Czytając można się doskonale bawić, odgadując co który symbol oznacza, a nie jest to do końca takie proste. Aslan jest Chrystusem. Podróż okrętem w tym przypadku jest niewątpliwie metaforą życia, jak płynięcie do celu. Miałam problem z księgą czarów, którą można czytać tylko do przodu, nie można się cofnąć. Może jest to metafora ludzkiego życia. Ale nie tylko, bo na niektórych stronach tej księgi można zobaczyć, co w danym momencie robią inne osoby. Łucja zobaczyła w ten sposób swoją koleżankę, która właśnie negatywnie się wypowiadała o Łucji. Zrobiło jej się bardzo przykro, dopiero Aslan musiał  jej wytłumaczyć, że ocenia koleżankę za ostro. Albo jest np. miejsce, w którym każdego dręczą koszmary senne i każdy spotyka w tych koszmarach to, czego najbardziej się boi.  

     Po odsłuchaniu audiobooka obejrzałam film w reżyserii Michaela Apteda z 2010r., pozbawiony jest on głębi, nacisk jest w nim położony na kwestie przygodowe i widowiskowe, widać efekty komputerowe, w szczególności przy osobach i elementach baśniowych. Symbole są bardzo mocno ograniczone. Tekst jest dużo lepszy od filmu.  

7/10 


niedziela, 10 grudnia 2023

Ewzen Bocek „Arystokratka pod ostrzałem miłości”

 

     Książka momentami przypomina harlekina. Nie ulega wątpliwości, że pierwsze tomy były najlepsze, potem temat rodziny Kostków, która odzyskała swój rodowy zamek, robi się mocno wyeksploatowany. W naszej głównej bohaterce, Marii, zakochał się szaleńczo i nagle milioner, na dodatek bajecznie przystojny, mądry, inteligentny, dowcipny, hojny itp., itd. i nie ma tu żadnego haczyka i brzmi to jak bajka dla dzieci. Teraz dziewczyna ma problem, bo zakochany jest w niej również poprzedni adorator, stara się więc tak manewrować, aby jeden o drugim nie wiedział. Sceny z owym milionerem z racji tego absurdu są bardziej żałosne, niż śmieszne. Najbardziej komiczne zaś sceny w całym cyklu to dla mnie sceny z turystami, tutaj jest ich najmniej, aczkolwiek nadal całość jest i tak zabawna.      

         W książce i w całym cyklu mimo tych wad jest jednak coś, co sprawia, że i tak będę sięgać po kolejne tomy. Jest to czeskie podejście do życia, które tutaj prezentuje nawet i Maria, Amerykanka, ale „czeskie geny” ma po ojcu.  Mimo wielu problemów, które ma chyba każdy, podchodzi do nich z dystansem i humorem. Ma tolerancję dla cudzych wad, jest wyrozumiała i bardziej ją one śmieszą, niż denerwują. Własnych problemów też nie wyolbrzymia, podchodzi do nich na luzie, nadmiar adoratorów nie jest oczywiście jej jedynym problemem, są też poważniejsze. Książka może być odskocznią od codzienności i jednocześnie może pomóc w zdystansowaniu się do własnych spraw. U nas cały czas bardzo silny nurt martyrologiczny, koncentrowanie się na przegranych bitwach i powstaniach, wspominanie krzywd, jakie kiedyś ktoś nam zrobił itp.  A u Czechów i u Ewzena Bocka jest więcej luzu. I warto się temu przyjrzeć. 

6/10

środa, 29 listopada 2023

Graham Masterton „Dom stu szeptów” – audiobook, czyta Jan Marczewski

 

Zabranie się za tą książkę było eksperymentem, miało odpowiedzieć na pytanie, czy poza Stevenem Kingiem są inni twórcy, którzy są w stanie pisać wartościowe, wciągające powieści z elementami horroru, thrillera czy nawet i kryminału, a do tego takie, które nie są głupie pod względem psychologicznym. Masterton Kingowi nie dorównał, przynajmniej w tej powieści, ale nie była ona tylko tak zła, jak można było się spodziewać. Fragmenty naprawdę godne uwagi graniczą tu ze scenami tak żenującymi, że aż śmiesznymi, jak np., demon w ludzkiej postaci, który po kilkuset latach snu wskoczył na dach samochodu i był problem z jego strąceniem. Są też nawiązania do różnych frapujących miejscowych legend i ludowych wierzeń, związanych ze zmarłymi, np. gdy w domu rozsypie się ziemię z pola bitwy, w której zginął ktoś bliski i gdy nie znaleziono jego ciała, duch tej osoby się ukaże.

       Otóż dorosłe dzieci zmarłego, majętnego człowieka, przyjechały do jego wielkiego domu, celem ustalenia spraw spadkowych. Przyjechali oni ze swoimi małżonkami, a jedno małżeństwo z dzieckiem. Chłopczyk ten zaginął, a w domu zaczęły dziać się różne dziwne rzeczy. Można było stworzyć atmosferę prawdziwej grozy, dookoła domu rozciągały się wrzosowiska, na których wył wiatr. Żadnej grozy jednak nie wyczułam i niczego się nie obawiałam. W ogóle nie można tego porównać do opisów atmosfery w hotelu Stanley z „Lśnienia” S. Kinga, którego chyba każdy czytelnik, podobnie jak i każdy widz ekranizacji S. Kubricka, się bał.     

     W „Domu stu szeptów” jednym z ciekawszych elementów są rozważania o czasie i nieśmiertelności, pojawiają się tu bowiem osoby zawieszone w czasie, żyjące od wielu lat, jedna od kilkuset. Ich możliwości działania są ograniczone, ale co nieco mogą  zrobić. Żadna z tych osób nie cieszy się z takiego stanu. Zazdroszczą zwykłym ludziom wszystkiego, nawet i tego, że mogą umrzeć. Są zmęczone i nie za bardzo mogą odpocząć. Nie cenią czasu i nie muszą go wykorzystywać najlepiej jak można, bo mają go pod dostatkiem. Część z nich nie ma żadnych hamulców moralnych, bo bez względu na to, co zrobią, nie muszą się niczego obawiać. 

   Są też nawiązania do historii, z chwilą odcięcia się kościoła angielskiego od Rzymu, rozpoczęło się tropienie katolików. Wyznawanie innej religii niż anglikańska, równoznaczne było ze zdradą stanu. Księża katoliccy nadal prowadzili działalność, część mieszkańców ich ukrywała w tzw. księżych kryjówkach. Były to małe pomieszczenia, ukryte w domostwach, szalenie trudne do znalezienia. 

      3/10



czwartek, 23 listopada 2023

Lilian Jackson Braun „Kot, który mówił po indyczemu”

 


      Tom 26 to już prawie końcówka serii, jego objętość jest już zdecydowanie mniejsza, niż tomów wcześniejszych, stąd też pozostawia pewien niedosyt. Jest mniej wątków, nieco mniej głębi, ale przeczytać naprawdę warto. 

     „Znak firmowy” całego cyklu, czyli cieszenie się życiem i zwyczajną codziennością, jest tu nadal. Jednym z elementów tej radości życia jest tu zafascynowanie się Qwilla historią regionu, w którym mieszka. Motyw ten przewija się przez cały cykl, ale tutaj jest już spotęgowany. Ukazała się bowiem książka Qwilla, zbiór miejscowych legend. Nasz bohater ponadto zajął się teatralną inscenizacją autentycznego wydarzenia sprzed około 100 lat, miał wówczas miejsce sztorm stulecia. W trakcie widowiska Qwill, grając spikera  radiowego, odczytuje fragmenty starych gazet, opowiadające o tym zdarzeniu. Każda miejscowość ma swoją historię i jej zgłębianiem może zająć się każdy. Ciężko mi jest sobie wyobrazić, żeby mogło to kogoś w ogóle nie interesować. W przypadku większych miast jest sporo książek, jest też wiele wycieczek, organizowanych przez lokalnych przewodników, otwartych dla każdego. W mniejszych miejscowościach trzeba byłoby bardziej poszperać. 

         Kolejna ciekawa rzecz, to najzwyklejsza życiowa zmiana. Qwill jest zadowolony z tego, co robi, niczego u siebie nie zamierza więc zmieniać, ale już jego partnerka, spełniona kierowniczka biblioteki troszkę się przebranżowiła. Podjęła się prowadzenia nowo powstającej księgarni. Dało jej to mnóstwo radości, zaangażowała się na całego, niby taki drobiazg, a jednak  też zmienił jej życie na lepsze. W księgarni tej będzie musiał być oczywiście kot. 

       Koty w tej serii to absolutny pewnik. Qwill zajmując się swoimi kotami, nazywał czas spędzany z nimi, czasem świętym. Nikt i nic nie mogło mu w tym przeszkodzić.   

        Jest tu też malutka scenka, w trakcie której mężczyzna sprzedaje małe dziwaczne gwizdki, które mają przywołać dzikie ptactwo, gdyby ktoś chciał iść do lasu i je podziwiać. Okazało się, że ów człowiek sam te gwizdki wyrabiał, potem je wraz z żoną sprzedawał, a zysk przeznaczali na cele charytatywne. Działalnością tą zajęli się po tym, jak ich dwóch synów utonęło w jeziorze.   

7/10


wtorek, 21 listopada 2023

Daphne du Maurier "Rebeka" - audiobook, czyta Wiktoria Gorobets

 


     "Rebeka" to jedna z moich ulubionych książek, czytałam ją już chyba ze 3 razy, nawet pisałam o niej. Jest to klasyka literatury i sięgając po nią po raz kolejny zawsze coś nowego się odkrywa. Są tu świetne portrety psychologiczne bohaterów, są liczne tajemnice, jest morze, które odgrywa niebagatelną rolę i jest tajemniczy pałac, Manderley. Gdy poznaje się poszczególne postacie, widać, jak potrzebna jest cierpliwość, aby je rozgryźć, nie wszystko jest takie, jakie się wydaje, nie każdy jest tym, na kogo wygląda. Jest dokładnie tak, jak w życiu, Daphne du Maurier doskonale to uchwyciła. Bez względu na to, czy książkę się czyta, czy się jej słucha, czas jakby przestaje istnieć.  

    Tytułowa Rebeka to jedna z najbardziej charyzmatycznych bohaterek literackich, aczkolwiek gdy powieść się zaczyna, ona już od kilku miesięcy nie żyje Była kobietą niezwykłej urody i wielkiego intelektu, estetką i femme fatale. Jej pokojówka mówiła, że Rebeka niczego się w życiu nie bała, jedną z jej rozrywek było samotne żeglowanie po morzu. Nie była jednak ideałem, była totalną, zakłamaną egoistką, a na dodatek pastwiła się nad zwierzętami. W książce jest jedno zdanie, opisujące, jak koszmarnie obeszła się z koniem. Rebeka miała swoje tajemnice, z których większość została ujawniona. Pozostała jedna tajemnica, której wnikliwy i myślący niestandardowo czytelnik może się tylko domyślać. 

        Przy takiej kobiecie mąż z reguły pozostaje w cieniu, tak też było w tym przypadku. Wszyscy wiedzieli, że Maksymilian de Winter i Rebeka byli wyśmienitym małżeństwem. On był jednak strasznie słabym człowiekiem. Urodzony w arystokratycznej rodzinie, przyzwyczajony był od dziecka do bogactwa. Życie miał już ułożone jeszcze przed urodzeniem. Wiadomo było, że będzie czerpał dochody z posiadłości, mieszkał będzie w zamku w Manderley i jego obowiązkiem będzie spłodzenie dziedzica. Nie minął rok od śmieci Rebeki, gdy ożenił się ponownie, tym razem z młodą i niewykształconą dziewczyną, nad którą mógł górować pod każdym niemal względem. On również krył swoje tajemnice, szczególnie jedną, był mordercą w dosłownym znaczeniu tego słowa. 

     Druga żona Maxima była z pozoru szarą myszką. Nie miała ani urody, ani intelektu, ani majątku. Ale jednak uwiodła go, chyba bezwiednie. Uwiodła go naturalnością, szczerością, dobrocią, brakiem wyrachowania. Nie wstydziła się powiedzieć, że jest biedna, że nie ma rodziny, nie ma towarzyskiego obycia itp. Dla żyjącego w zakłamanym środowisku de Wintera było to coś nowego i ujmującego. A gdy przyszła godzina próby, okazało się, że to ona, od małego dziecka przywykła do nieszczęść, była silna jak stal. Aż ciężko to sobie wyobrazić po pierwszych scenach powieści, gdzie druga pani de Winter robi wrażenie nieporadnego dziecka. Również od pewnego momentu i ona ma swoją tajemnicę.    

     Jest też bohaterka drugiego planu, służąca Danvers, postać lekceważona, ale w rzeczywistości demoniczna, składająca się z samych tajemnic, odegra wyjątkową rolę w biegu wydarzeń. 

    To powieść także dla osób, kochających morze. Pałac Manderley stoi nad brzegiem morza, z jednego jego skrzydła morze widać i słychać. Jak mówiła Danvers, Rebeki nikt nie mógł pokonać, pokonało ją jedynie finalnie morze, bo utopiła się, płynąc samotnie jachtem w burzliwą noc.   

    Audiobook jest naprawdę dobry. Nie słyszałam wcześniej Walerii Gorobets, ale czytała  bez problemu, nie odczuwałam żadnych zgrzytów, widać było, że zna tekst, czyta adekwatnie do opisywanej sytuacji. 
10/10 


niedziela, 19 listopada 2023

Zbigniew Rokita "Odrzania"

      „Odrzania” to gawęda, reportaż, esej, książka historyczna. Napisana jest tak, że ciężko się od niej oderwać, czytając ją, czytelnik może się czuć tak, jakby rozmawiał z kimś np. pijąc piwo. Czytałam recenzję tej pozycji, napisaną przez profesjonalnego krytyka literackiego, nie podobał mu się język, w jakim została napisana. Odniosłam zupełnie odmienne wrażenie, dla mnie jest to olbrzymi atut. Czyta się ją zdecydowanie lepiej, niż niejeden kryminał czy powieść sensacyjną. Tytułowa Odrzania na nazwa wymyślona przez autora, odnosząca się do tzw. Ziem Odzyskanych, dołączonych do Polski po II wojnie. 

           Opowieść dotyczy zarówno polityki, jak historii, widzianej z punktu widzenia tych ludzi, którzy przybyli na owe ziemie, a potem ich potomków, ale też o tym, jak oni sami i ich ziemie są postrzegane przez mieszkańców innych części kraju.  Rokita przedstawia, jak żyło się tam od 1945 r. i jak żyje się aż do chwili obecnej. Zwraca uwagę na różnice w mentalności ludzi z tamtego rejonu w porównaniu do ludności tzw. Wiślani, czyli regionu niemal rdzennie polskiego. Są tu oczywiście liczne kwestie dyskusyjne, z którymi nie każdy się zgodzi, ale dzięki temu tak dobrze się to czyta. Zauważyłam też pewne nieścisłości historyczne, ale też nie rzutuje to odbiór całości, to nie jest historyczna praca naukowa.   

       Przykładowo autor zwraca uwagę na olbrzymią otwartość mieszkańców tamtego rejonu  na obcość, na inne narody i inne kultury. Zwraca jednocześnie uwagę na fakt, że ludzie ci przyzwyczajeni są od lat do bliskości Niemców, mieszkali oni, czy też ich rodzice lub dziadkowie w poniemieckich domach, potem mieli inne kontakty, np. przez handel lub chociażby z racji tego, że Niemcy przychodzili do Polski od lat 70 – tych oglądać swój dawne domy. Doszło więc do pewnego wzajemnego oswojenia. Nikt tam nie odżywia sztucznie nienawiści do Niemców. Tuż po wojnie nienawiść do Niemców była oczywista, ale po upływie kilkudziesięciu lat zdarzają się już sytuacje, że w polskich miastach nowe ulice są nazywane nazwiskami Niemców, zasłużonych dla danego miasta czy regionu. Po wojnie ślady po Niemcach były niszczone, np. szyldy, teraz te ocalone są wysoko cenione. 

        Inne ciekawostki. Odrzania zdaniem Rokity traktowana była i jest jest przez różnych dysydentów po macoszemu i to pod wieloma względami, tak jakby nie była Polską. Po wojnie mimo olbrzymich zniszczeń Wrocławia, był on jeszcze przez kilka lat legalnie szabrowany przez polskie władze, masowo wywożono z niego tonami cegłę na odbudowę Warszawy. Pomimo tego, że obecnie największa liczba zabytków znajduje się na terenie województwa dolnośląskiego, większość pieniędzy na zbytki rozdzielana jest przez ministerstwo nie tam, nie proporcjonalnie, ale do Warszawy lub do Krakowa. W kanonie klasyki literatury naszego narodu właściwie nie ma książek, mówiących o tamtych ziemiach, czy też napisanych przez tamtejszych twórców. 

        Polacy też albo z uwagi na tradycję rodzinną, albo odruchowo, wybierając kierunki wakacyjnych wyjazdów z reguły jadąc w góry, jadą w Tatry, a nie w Sudety, jadąc nad morze, wybierają Pomorze Wschodnie, a nie Zachodnie.  W stosunku do tych ziem nie narodził się jeszcze sentyment taki, jaki był, czy w niektórych kręgach jeszcze jest, w stosunku do Kresów Wschodnich, pomimo tego, że to właśnie Ziemie Odzyskane mają olbrzymie bogactwo złóż, są po prostu bogatsze w sensie dosłownym, a nie tylko sentymentalnym i łączą nas z Europą Zachodnią.  

      Książka potrafi zafascynować opisywanymi regionami. Jeszcze podczas czytania kupiłam "Kajś" Rokity i czekam na kolejne dzieła. 

9/10


środa, 15 listopada 2023

Elżbieta Cherezińska „Gra w kości” – audiobook, czyta Robert Jarociński

 

     Opowieść o kilku latach rządów Bolesława Chrobrego, w tym o zabójstwie św. Wojciecha i  o Zjeździe Gnieźnieńskim z jednej strony budzi podziw dla naszego dawnego władcy. Z drugiej zaś strony budzi niesmak i żałość, że obecnie nie widać na scenie politycznej nikogo o takich umiejętnościach. Nawet jeśli kogoś nie interesuje wczesne średniowiecze, to nie pozostanie obojętny właśnie na opisy posunięć Chrobrego. Książka nie jest fikcją, tylko opisem realnych wydarzeń, miała konsultanta historycznego. Autorka musiała wymyślić jedynie dialogi i opisy tego, co czuli bohaterowie, jedynie w tym zakresie są tu jej domysły.

      Generalnie rzecz biorąc Chrobry był szalenie przenikliwy, dalekowzroczny, chytry jak lis, czy raczej sprytny, śmiały itp. W powieści pokazane jest, jak idealnie potrafił rozegrać śmierć św. Wojciecha i jak wiele zysków dla ówczesnego księstwa z niej wyciągnął. Mógł po uzyskaniu informacji nic nie robić, a on uznał, że przydałby się dla księstwa „własny” święty, wzrósłby prestiż księstwa i pozycja na arenie międzynarodowej. Pojawiłaby się szansa na koronację i na własne biskupstwo. To ostatnie było szalenie ważne, bo do 1000 roku, na terenach Polski było tylko biskupstwo misyjne, duchowni byli „przywożeni” z Niemiec. Własne biskupstwo to było uniezależnianie się od innych. Chrobry wysłał oficjalną delegację do papieża i cesarza, potem nieoficjalną, zlecił, aby jego wysłannicy opowiadali  nie tylko o  śmierć misjonarza, ale i o opisach cudów, jakich doznawali wierni. Cuda najprawdopodobniej były częściowo jego wymysłem, częściowo opowieściami, krążacymi wśród ludu. Chrobry wiedział, że uzyska poparcie cesarza, ten też miał swój interes w ustanowieniu nowego świętego. 

    Rewelacyjnie pokazane jest, jak w polityce Chrobry stosował zasadę coś za coś, nie było żadnych „przyjaźni” między państwami. Robił coś, lub nie robił w zależności od interesu jego księstwa. Tam gdzie trzeba, działał szybko, a tam gdzie wymagana była rozwaga, czekał na rozwój wypadków. Gdy zmarł król Czech, a pretendentów do tronu było kilku, nie wyrywał się z oficjalnym poparciem  dla kogoś, kto mógł wyścig przegrać. Czekał z oficjalnym stanowiskiem do momentu, gdy wszystko będzie już rozstrzygnięte, aby pokazać się jako „odwieczny przyjaciel” nowego władcy, którego „od początku popierał”.  Po cichu zaś podjął próbę osadzenia na tronie czeskim kogoś, kto będzie realizował polskie interesy. Używał do tego celu swoich ludzi, ówczesnych szpiegów, działających w różnych miejscach Europy, w tym też i na dworach królewskich.

      Powieść w porównaniu do sagi o Piastach tej samej autorki, ma zdecydowanie mniejszy rozmach, jest tu o wiele mniej wątków,  główne dotyczą Chrobrego i Ottona III i są one skupione głównie na sprawach rangi państwowej, są opisy spotkań oficjalnych i nieoficjalnych.  Nie ma tu elementów fantasy, które w sadze o Piastach w minimalnym stopniu były. Z całą pewnością powieść to olbrzymie źródło wiedzy o zupełnie nam obcej i niezrozumiałej dla nas obyczajowości tamtej epoki. Wbrew wszelkim pozorom, nie ma tutaj polskości, wtedy dopiero tworzyły się zręby państwowości. Nasze ziemie postrzegane były jako księstwo księcia Bolesława, nie było przecież jeszcze żadnych dóbr kultury. Z tymi opisami też warto się skonfrontować.  

7/10 


sobota, 11 listopada 2023

Marek Krajewski „Pasożyt”

Jest to jeden z lepszych kryminałów Krajewskiego, to nawet bardziej powieść szpiegowska, trupów oczywiście też nie brakuje, czyta się świetnie. Popielski w okresie międzywojennym tym razem dostał zadanie zdemaskowania wysoko postawionego polskiego oficera, który działał na rzecz Sowietów. Poświęciłam sporo czasu na ustalenie, czy opisywane wydarzenia są całkowicie fikcyjne, czy też mają w sobie pewien element prawdy historycznej. Wygląda na to, że historia jest wymyślona, ale realia, w jakich się ona toczyła, zostały odtworzone wiernie. Tak mogło być. Nie zauważyłam tutaj jakiejś szczególnej głębi. To po prostu naprawdę dobra rozrywka. 

     Opisy sowieckiego sposobu działania są fascynujące i przerażające. Tym razem na  szczęście nie ma tak charakterystycznej dla Krajewskiego przemocy. Ale za to jest urządzenie do zabijania, wyprodukowane dla sowieckiego wywiadu. Działa tak, że nie ma żadnych śladów, a sekcja zwłok ofiary wykazuje zawał serca. Poza Rosjami pojawiają się też Ukraińcy, dość mocno zasygnalizowane jest, jak dużo antagonizmów polsko – ukraińskich było w okresie przedwojennym. Popielski spotkał się tu z swoim dawnym kolegą ze szkoły, Ukraińcem, a chociaż charakterologicznie byli podobni, to prawdziwa przyjaźń nie została zawiązana. Nie byli zgodni co jednej z ważniejszych dla nich kwestii patriotycznych, czy Lwów powinien należeć do Polski, czy do Ukrainy.

      Udanym eksperymentem było umiejscowienie wydarzeń głównie w Warszawie. Krajewski pokazuje zarówno miejsca reprezentacyjne, jak chociażby Teatr Wielki, jak i zaułki wówczas niezbyt godne uwagi, a prawdziwą wisienką na torcie jest nieistniejący obecnie, ale odbudowywany Pałac Saski. Jego jedyny zachowany fragment, znany jako Grób Nieznanego Żołnierza,  zna każdy, to tam przed wojną mieściła się siedziba polskiego wywiadu wojskowego i to tam bywa w tym tomie Popielski. 

     Psychologii wielkiej tu nie ma, ale miło się czyta o Popielskim jako człowieku, który nie roztrząsa wiecznie różnych problemów egzystencjalnych, czy pseudo problemów, nie ma depresji, ale działa i jest ideowcem. 

8/10


wtorek, 31 października 2023

Sebastien Thiery "Kim jest pan Schmitt" - spektakl teatralny Teatr Współczesny Warszawa, reż. Jarosław Tumidajski

 Sztuka jest i szalenie śmieszna i dająca dużo do myślenia. Nie czytałam wcześniej tekstu, nie wiem nawet, czy jest dostępny. Oglądając, widzowie są nie tylko rozbawieni, ale śmieją się też na głos, ze mną też tak było. 

   Sztuka nie jest tylko śmieszną wydmuszką , ale daje sporo do myślenia.     Główny bohater o nazwisku Baran orientuje się, że dzieje się coś dziwnego, bo wszyscy uważają, że nie jest on tym, kim jest, tylko kimś innym. Otoczenie wmawia mu, że nazywa się Schmitt i że jest dermatologiem, ma córkę itp. Poza tym w mieszkaniu zniknęły jego i jego żony ubrania, pojawiły się za to cudze, podobnie z książkami. Widz nie wie, czy naprawdę dzieje się coś irracjonalnego, czy Baran postradał zmysły. 

    Nasuwa się masa pytań. Czy można tak bardzo przywiązać się do pewnej wizji swojego życia, żeby nie zauważać, lub nie chcieć zauważać, że nasze przekonania i sposób postrzegania świata są błędne i nie mają nic wspólnego z rzeczywistością? Można, wystarczy popatrzeć na większość matek, które nie przyjmują do wiadomości, że np. ich dziecko robi coś złego, lub że jest mało zdolne itp. Czy warto żyć w takim kokonie, będąc odciętym od rzeczywistości? Pewnie jest to wygodne, ale ile można tak trwać?  Albo czy można być tak leniwym i bojaźliwym, aby zrezygnować z wszystkich planów i marzeń, zamiast tego tylko gnuśnieć i wyobrażać sobie lepszą wizję samego siebie? Inne pytania. Jeśli wiemy, że to my mamy rację, a całe otoczenie się myli, czy możliwe jest trwanie przy swoim światopoglądzie? Jak długo? Czy przy presji otoczenia, mediów, w ogóle jest to możliwe? Czy można nie dać się zunifikować i nie być konformistą? I jaką cenę się za to płaci? 

     Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze różne komiczne sytuacje i dialogi, coś w rodzaju satyry na rzeczywistość, niekiedy prztyczek w kierunku tzw. politycznej poprawności, przyjmującej niekiedy absurdalne kształty. Baran vel Schmitt dowiedział się że ma dorosłą córkę. Gdy ją zobaczył, zaczął mówić do żony, że on jest biał, ona biała, a córka czarna i jak to jest możliwe. W trakcie tego wywodu zaraz po wypowiedzeniu słów biały, żona się oburzyła i oskarżyła go o rasizm. Bardzo zabawna jest scena z psychiatrą, który przybył do Barana, w każdym zachowaniu swojego pacjenta widział coś nienormalnego i stanowiącego zaburzenie. 

9/10 



niedziela, 29 października 2023

Grzegorz Motyka "Akcja "Wisła"`47. Komunistyczna czystka etniczna"

 

           Mało kto zna historię relacji polsko - ukraińskich tak, jak prof. Grzegorz Motyka. Pisałam już o jego książkach o ludobójstwie na Wołyniu. Akcja "Wisła" wydawała mi się chwili przeczytania książki małoznaczącym epizodem w dziejach, a na dodatek przykrą koniecznością. Nic bardziej mylnego. Po lekturze nie ma nawet cienia wątpliwości, że "Wisła" nie miała żadnego faktycznego uzasadnienia i rzeczywiście była czystką etniczną, na dodatek skorelowaną w czasie z innymi działaniami, podejmowanymi p-ko Ukraińcom przez władze  ZSRR. 

           Mnóstwo rzeczy, które pamiętamy czy z nauki historii, czy z z przewodników, czytanych podczas różnych wypraw, w świetle danych z książki prof. Motyki podaje nieprawdę, właściwie trzeba byłoby je pisać od nowa. Przykładowo w Bieszczadach jest sporo miejsc po zniszczonych i spalonych wioskach, można je rozpoznać chociażby po resztkach obejścia, czy zdziczałych drzewach owocowych. Wszędzie mowa jest o tym, że to robota UPA. W rzeczywistości nie wszystkie spalone bieszczadzkie wioski to robota UPA. To podczas akcji "Wisła" zdecydowano, że mieszkańcy wiosek w centrum Bieszczad będą wysiedlani bez względu na narodowość, a wioski będą palone. To była decyzja władz polskich, a wykonali ją polscy żołnierze. Największe zaś skupisko oddziałów UPA wcale nie było w Bieszczadach, ale na Pogórzu Przemyskim. 

       Szokujące są informacje, że liczebność oddziałów UPA na terenie Polski na początku 1947r. wynosiła w maksymalnym okresie do 2 500 osób. W czasie Akcji "Wisła" wysiedlono zaś 140 000 ludzi. Teoretycznie wysiedlać miano ludność ukraińską z racji tego, że według władz stanowiła ona zaplecze dla ukraińskiej partyzantki, dawała im żywność, niekiedy odzież i świadczyła inną pomoc. W rzeczywistości wszędzie panowała bieda, a ludność ukraińska też chciała już spokoju i wcale nie była taka skora do wspomagania oddziałów. Decyzje, kto ma być wysiedlony podejmowane były subiektywnie, nie było od nich odwołania, wysiedlano zaś nie tylko Ukraińców. Wywózkom podlegały również tzw. rodziny mieszane, Łemkowie, Polacy, których podejrzewano o sprzyjanie polskiemu podziemiu i inne osoby, których miejscowe władze chciały z różnych względów się pozbyć. Wysiedlani ludzie tracili majątek życia, pozostawione gospodarstwa były rozgrabiane, a potem nacjonalizowane. 

    Warunki wywózki były tragiczne, przypominały transporty do obozów koncentracyjnych. Najpierw ludzi zbierano w tzw. punktach zbiorczych, gdzie wiele godzin, czasem i dni czekali nierzadko pod gołym niebem na dalsze decyzje. Dostawali ochłapy żywności. Znaczną część wysiedlanych stanowiły dzieci, chorzy i starcy. Mężczyzn w sile wieku było najmniej, bo zginęli w czasie wojny. Podczas przewozów, realizowanych pociągami towarowymi,  zdarzały się przypadki zgonów. 

     W miejscu docelowym ludzie ci dostawali zrujnowane gospodarstwa, np. z zaminowanymi polami, były przypadki, że woleli oni zamieszkać w powojennych bunkrach, niż przydzielonych im domostwach, bo w bunkrach były lepsze warunki. Przydział takich gospodarstw był działaniem celowym. Wysiedleni podlegali kontrolom, ich prawa były ograniczane, np. nie mogli opuszczać nowych wiosek, wychodzić z domu po określonych godzinach itp. Stali się ludnością drugiej kategorii. Nauka ukraińskiego była zabroniona, w szkołach z dzieci ukraińskich się śmiano. Wysiedleni nie mogli stworzyć nowych, małych społeczności, bo były normy liczbowe, ilu przesiedlonych może przebywać w nowych miejscowościach. Normy były właśnie takie, aby uniemożliwiać integrację. Akcja miała na celu wynarodowienie Ukraińców i doprowadzenie do tego, aby ich język, religia, obyczaje i obrzędy zanikły. Przeważająca większość z nich była wyznania greko - katolickiego, dbano o to, aby na miejscu nie było duchownych tego wyznania. Większość ludzi była wywożona w olsztyńskie, potem zachodniopomorskie. Z racji naprawdę dużej liczby osób wysiedlanych  zaczęto ich także wywozić w rejony Gdańska, a potem Poznania i Wrocławia. 

      Zachowanie ludności polskiej względem przesiedlonych często też było koszmarne. Ludzie byli nafaszerowani propagandą antyukraińską, a poza tym doskonale pamiętano ludobójstwo na Wołyniu. Polacy bali się, że przesiedleni są UPowcami i że zechcą zrobić na Ziemiach Odzyskanych kolejny Wołyń. Relacje pomiędzy przesiedlonymi a Polakami były więc wrogie. Niejednokrotnie Polacy wybijali przesiedlonym szyby w oknach, wrzucali cegły do domów itp. 

       Akcja "Wisła" jest jednym ze znaczących epizodów w dziejach polsko - ukraińskich. O ile u nas mało kto to pamięta, u Ukraińców doznana z rąk polskich krzywda pozostaje niezapomniana. I bez wiedzy o tej historii i bez jej zrozumienia, nie sposób zrozumieć relacje polsko - ukraińskie.      

      A w dalszej części książki są już rozdziały syntetyczne i tematyczne, np. o walce z kościołem greko - katolickim, która odbywała się i na terenie PRL i ZSRR. Jedyną możliwą religią do wyznawania na terenie ZSRR była, i to tylko od pewnego momentu dziejowego, religia prawosławna. Są też opisane działania władz ZSRR, skierowane p-ko Ukraińcom, żyjącym na terenie Republiki Ukraińskiej w ZSRR. Były one wymierzone głównie p-ko inteligencji i również zmierzały do wynarodowienia Ukraińców, do zniszczenia ich kultury i całego dziedzictwa narodowego. Oczywiście z racji tego, że Ukraina stanowiła część ZSRR, realizacja takich celów była prostsza, niż w PRL.   

        Jedyny mankament książki jest taki, że napisana jest dość ciężko. Czytałam ją chyba z miesiąc równolegle do innych książek. Wcześniejsze książki prof. Motyki wręcz chłonęłam podczas czytania. Tutaj ciężko było w szczególności na początku, gdy opisywane były początkowe działania w ramach Akcji "Wisła", które wioski, kiedy i jak były wysiedlane. Autor zamieścił w tekście również cytaty z wspomnień osób przesiedlonych , fragmenty dokumentów, rozkazów itp. Są jeszcze zdjęcia, aczkolwiek w dość ograniczonej liczbie. 

9/10

czwartek, 26 października 2023

Daphne du Maurier "Zatoka Francuza" - audiobook, czyta Marcin Stec

 

         Autorka mojej ulubionej książki, "Rebeki", pisała również i kicze, "Zatoka Francuza" jest właśnie takim kiczem, skończyłam ją słuchać właściwie tylko z zamiłowania do "Rebeki", licząc na to, że w miarę przebiegu wydarzeń coś się zmieni.

             Żyjąca w XVII wieku angielska arystokratka Dona, mężatka i matka dwojga dzieci, zakochała się w człowieku z zupełnie innej sfery. No i jak się można domyślić, pojawił się dylemat, czy przekształcić tą znajomość w coś poważnego i stałego, czy zostać przy dotychczasowym, znienawidzonym  trybie życia, przy boku niekochanego męża. Wybór ukochanego równoznaczny byłby z definitywną utratą pozycji towarzyskiej, z infamią i odcięciem od dzieci. Dylemat, co robić,  przyświeca całej powieści. Niespodzianka goni tu niespodziankę i nudzić się nie można. Nie można też znaleźć niczego głębszego. 

             Wiele osób w każdych czasach miewa chwile słabości, kiedy marzy nawet o chwilowym oderwaniu się od codzienności i o odrobinie szaleństwa. Są oni takim odpowiednikiem lady Dony. Opisanie tej tęsknoty jest jednym z niewielu walorów tego dzieła. Współcześnie na szczęście zmiana dotychczasowego życia jest zdecydowanie prostsza niż kilkaset lat temu.     

      "Zatoka Francuza" to po prostu niedorzeczna historia odpychającej, zanudzonej i rozkapryszonej arystokratki. Jej historia jest całkowicie nieprzekonująca, a Dona budziła moją głęboką odrazę. Już na początku powieści bez żadnej uzasadnionej przyczyny uznała, że musi określonego dnia dojechać do swojej nadmorskiej posiadłości. Uwaga woźnicy, że konie mogą tego nie przeżyć, kompletnie jej nie zainteresowała, to była jej zachcianka i musiała być spełniona. To czy dzieci mają ochotę jechać na odludzie, też jej nie interesowało. Z realiami historycznymi "Zatoka Francuza" też ma niewiele wspólnego. Pojawiający się w niej piraci, którzy w rzeczywistości byli niewykształconymi, bezwzględnymi złodziejami i rabusiami, pochodzącymi z dołów społecznych, tutaj jawią się jako wzór wszelkich cnót. Masa bzdur  przeszkadza mocno w odbiorze.    

3/10


środa, 25 października 2023

John le Carre "Agent w terenie"

 

        "Ale gdy przyszła kolej na mnie, popatrzył mi tylko w twarz  przez te swoje wielkie okulary i odwrócił wzrok, jakby zobaczył więcej, niż chciał. Pragnąłem powiedzieć mu, że jestem przyzwoitym człowiekiem, ale było już za późno." 

        Przedostatnia książka le Cerre`a wciąga zarówno w opisywane wydarzenia, jak i w dylematy moralne, z którymi mierzy się główny bohater, Nat. Ów 47 - letni angielski szpieg został umieszczony w kraju w mało znaczącej komórce wywiadu, przypominającej taką komórkę z serialu "Kulawe konie."  U le Carre`a zatrudnieni są tam ludzie za starzy jak na potrzeby firmy, nie znający się dostatecznie na nowoczesnych technologiach, jak też budzący pewne wątpliwości. To taka przechowalnia przed emeryturą. Nat świetnie grał w badmintona i w swoim klubie poznał młodego Eda, z którym zaczął chętnie grywać. Od samego początku powieści wiadomo jest, że z powodu tej znajomości Nat miał problemy i że musiał się z niej tłumaczyć. Problem, kim jest Ed, skąd wzięły się te problemy, stanowi zasadniczą część książki. 

    Nat mierzy się tu z masą dylematów. Przykładowo jak pogodzić lojalność względem rodziny i względem firmy, czy któraś z tych lojalności powinna mieć priorytet i na jakich zasadach. Nat poinformował dorosłą córkę o fakcie, że  był szpiegiem i że to, co mówił o swojej pracy wcześniej, to był wymysł. Córka potraktowała to trwające całe życie oszustwo jak potwarz. Zadała mu też pytanie, jakie najgorsze świństwo zrobił w swojej pracy. Praca Nata polegała na tym, że właściwie stale robił różne świństwa, tyle tylko, że były one korzystne dla jego kraju. To co robił można byłoby różnie oceniać w zależności od punktu widzenia. Werbując kogoś, nakłaniał go do zdrady, kłamstwa i oszustwa. Nic tu nie jest jednak proste, tego rodzaju działania są przecież potrzebne, co najlepiej widać chociażby w czasie konfliktów zbrojnych. Główny wątek książki to jednak granica lojalności wobec przyjaciela i wobec firmy, gdzie jest granica po przekroczeniu której przyjacielowi wyrządza się świństwo. I drugi dylemat, lojalność względem ojczyzny, która prowadzi taką politykę, że nie można się z nią zgodzić.   

     Przeciwwagą dla tych obszarów szarości moralnej są postacie żony Nata, prawniczki i naiwnej idealistką oraz córki, podobnej do matki. Te dwie postacie średnio pasują do książki, o ile idealistki w wieku lat 20 paru jeszcze można znaleźć, to w średnim wieku już nie za bardzo. Poza tym trudno mi sobie wyobrazić idealistów w zawodzie prawników. Nat żyje w idealnym małżeństwie, co samo w sobie jest nonsensem, takich małżeństw nie ma. I córka i matka są super mądre, zdolne itp. Nie wiem, dlaczego le Carre wprowadził te postacie do powieści, z reguły nic u niego nie było czarno - białe. Może chciał wprowadzić kontrast w odniesieniu do postaci Nata, który całe życie podejmował wątpliwe moralnie decyzje.

    Jest też w powieści sporo odniesień do współczesnej sytuacji Anglii, do brexitu, do tego jak bardzo brexit był na rękę Rosjanom. Są też tragiczno - śmieszne sylwetki dawnych, wielkich szpiegów, obecnie pracujących z Natem w tej komórce dla starszych pracowników i dla przegrywów. Totalnie nie są w stanie odnaleźć się w nowej sytuacji życiowej. 

7/10

     

      

     

        

    



sobota, 21 października 2023

"Maria Stuart” Friedrich Schiller – spektakl Teatr Narodowy Warszawa, reżyseria Grzegorz Wiśniewski

 

      Sztuka jest fenomenalna, mimo, iż trudna, długa i wymagająca skupienia, podczas spektaklu nie czuje się upływu czasu. Tekstu wcześniej nie czytałam, aczkolwiek historia Marii Stuart w ogólnym zarysie znana jest chyba każdemu. Tutaj reżyser przedstawił wszystko tak, aby widzowie uświadomili sobie, że dylematy, przed jakimi stały Maria Stuart i Elżbieta, są aktualne stale i nie dotyczą tylko ludzi z kręgu władzy, ale każdego. Aktorzy grają we współczesnych strojach, co niewątpliwie pomaga w odbiorze.

      Zatwierdzenie wyroku śmierci na Marii Stuart było z punktu widzenia  Elżbiety, jako głowy państwa, jedyną możliwą sensowną decyzją (jak na tamte czasy oczywiście). W przeciwnym wypadku Anglii groziła wojna domowa, zwolennicy Marii mogli niemal w każdej chwili wywołać rozruchy, pomóc mogła im zagranica, chociażby mająca w tym swój interes katolicka Hiszpania. Decyzja Elżbiety to przykład decyzji kontrowersyjnej, trudnej, budzącej wątpliwości i opory, mogącej powodować kaca moralnego i która w wielu kręgach oceniona będzie szalenie negatywnie. Tego typu decyzje (nie budzące aż tak straszliwych konsekwencji) podejmowane są na szczeblach władzy, ale nie tylko. Niemal każdy staje przed różnymi dylematami i tego rodzaju decyzje podejmuje, dotyczy to i życia prywatnego i zawodowego. W tym zakresie sztuka opowiada o ciężarze odpowiedzialności i o kosztach, jakie ponosi się, podejmując tak trudne decyzje.  

    Jest to też sztuka o ciężarze władzy. Ciekawa jest reakcja Elżbiety na informację, że Maria została już ścięta. Nie wiem, na ile jest to zgodne z prawdą historyczną, ale nie ma to większego znaczenia, bo sztuka to nie opracowanie historyczne. Elżbieta jakby przerażona tym faktem, próbowała rozmyć sama przed sobą tą odpowiedzialność. Zaczęła krzyczeć, że ona tylko  zatwierdziła ten wyrok, ale nie powinien on być nigdzie przesyłany, powinien leżeć podpisany u niej. No i że winny śmierci Marii jest dworzanin, który wyrok z podpisem Elżbiety przekazał dalej. Oczywiście tych winnych jej zdaniem było więcej, ona jednak nie. Była to początkowa reakcja, potem Elżbieta ochłonęła. Ale mechanizm uciekania od odpowiedzialności jest stary jak świat. Niekiedy te ucieczki są tylko same przed sobą, niekiedy przed odpowiedzialnością karną. 

    Druga strona medalu to odpowiedzialność tych wszystkich pozostałych osób, których rola była dużo mniejsza. Obwiniany przez Elżbietę dworzanin krzyczał, że przecież on nie odegrał tutaj żadnej roli, bo on tylko przekazał dokument z podpisem Elżbiety dalej. Pozornie wydaje się, że ma dużo racji w tym, co mówi. Ale gdyby nie takie osoby cała machina nie mogłaby funkcjonować. Gestapo nie mogłoby funkcjonować bez sekretarek czy kierowców, SB tak samo. Przykłady można mnożyć. Dworzanin upiera się, że jest niewinny, ale przecież jakiś udział w tym wszystkim miał. Sztuka stawia właśnie pytania o odpowiedzialność, chociażby tylko moralną, za każde, nawet najdrobniejsze działanie. 

      Różnego rodzaju problemów pokazanych jest tu więcej, każdy oczywiście zwróci uwagę na coś innego. Po obejrzeniu nie da się tak prosto zapomnieć, spektakl gdzieś mocno tkwi w środku.     

10/10


sobota, 14 października 2023

Stephen King „Dallas`63” – audiobook, czyta Filip Kosior

 

     Audiobook trwa 27 godzin i 27 minut, o połowę za dużo.  Nie mam nic przeciwko długim powieściom, wręcz przeciwnie, ale tutaj naprawdę frapujące fragmenty tekstu przeplatają się z dłużyznami, przez wiele godzin powieść to  po prostu romans i to średnio porywający. Filip Kosior czyta świetnie, tak jakby czytało się samo. Jestem fanką motywu podróży w czasie i w książkach i w filmach, ale tutaj większość wydarzeń z podróżami w czasie nie ma nic wspólnego. Gdy nasz bohater przeniósł się do lat 60 –tych, po prostu zadomowił się tam. Pamiętał, że ma zamiar zapobiec zamachowi na Kennediego, nawet przygotowywał się ku temu, ale szok, spowodowany przemieszczeniem się w czasie szybko minął. A najciekawsza w takich przypadkach jest konfrontacja pomiędzy realiami życia kiedyś tam i tymi czasami, z których ktoś przybył. Spodziewałam się więcej po mistrzu grozy.

    Jednym z najciekawszych elementów były dla mnie opisy życia zamachowca, Lee Oswalda i jego rodziny. King próbował dociec, czy rzeczywiście Oswald działał sam, rozgryzał jego powiązania z rosyjskimi dysydentami i komunistami. Pojawiają się oni na kartach książki. Rozpatrywał to jednak jakby od zewnętrznej strony, czyli co Oswald robił, o czym i z kim rozmawiał, natomiast motywy działania w większości pozostają w sferze domysłów. 

    Tam gdzie faktycznie jest konfrontacja lat 60-tych i czasu prawie współczesnego, jest ciekawie, tylko z niedosytem. W barach jest sino od dymu papierosowego, z paleniem nikt nie walczy, kwitnie rasizm, przemoc wobec kobiet jest na porządku dziennym.

   W pewnym momencie podczas słuchania audiobooka przypomniała mi się „Pieść na mroczne czasy”, o której niedawno pisałam. Tam bohaterem był policjant samotnik, który w dole psychicznym czy depresji po przejściu na emeryturę, nie wyobrażał sobie życia bez pracy. A u Kinga mamy podejście amerykańskie, w „Dallas`63” już na samym końcu pojawia się postać w wieku 80+, która mimo totalnie nieudanego życia osobistego niemal całe życie zaangażowana była w działalność charytatywną na rzecz lokalnej społeczności. Osoba ta jest spełniona, pożyteczna i zadowolona z życia.  Dla niej gdy jedne drzwi się zamykały, inne się otwierały.  

    7/10    

    

     




czwartek, 12 października 2023

Magdalena Knedler „Pani labiryntu”

 


Knedler zaprezentowała nowe spojrzenie na mit o Ariadnie, dzięki której Tezeusz wydostał się ze śmiertelnego labiryntu. Powroty do mitów i odnajdowanie w nich treści inspirujących i aktualnych bez względu na czas i miejsce, są świetnym pomysłem. Od zarania dziejów ludzie borykają się przecież tymi samymi problemami. W mitach są też archetypy wielu ludzkich charakterów.

      Najciekawsze w książce są opisy tego, co działo się z człowiekiem w labiryncie. U Knedler, tak jak i w micie, labirynt może być śmiertelną pułapką.  Ale tutaj trudność nie polega na stopniu skomplikowania labiryntu. Labirynt z powieści to miejsce, gdzie człowiek spotyka się ze swoimi najstraszniejszymi lękami. To miejsce, gdzie widzi wyraźnie zło, które kiedyś uczynił. To miejsce, gdzie spotyka to, co wyparł z pamięci i do czego nie chce wracać i to, co wydawało się, że już zapomniał. To miejsce, gdzie przypomina sobie najstraszniejsze obrazy ze swojego życia. Tam znowu widzi swoje zachowania, których się wstydzi sam przed sobą. Tam spotyka wszystkie swoje traumy i wszystkie lęki, widzi również różne możliwe, w tym najczarniejsze, scenariusze swojego przyszłego życia. Widzi koszmary, które  przeżywają i przeżywali inni ludzie, a wobec których był obojętny. I od tego wszystkiego można postradać zmysły i nie wyjść z labiryntu. 

        Knedler tchnęła nowe życie w mitologiczne postacie. Często można postrzegać kogoś przez pryzmat jednej „łatki”, np. że „x” to matka kilkorga dzieci, „y” to zdradzający żonę mąż, „z” to bogaty zmanierowany człowiek, itp. itd. Pisarka sięgnęła głębiej i pokazała, że np. Dedal to nie tylko genialny wynalazca i ojciec  który przeżył tragedię. Pokazała go jako mężczyznę z lękami i marzeniami. Podobnie i inne postacie, pisarka spojrzała na nie z zupełnie innej strony, stały się one dzięki temu ciekawsze i mające z nami wiele wspólnego. 

    Irytowała mnie natomiast pewna idealizacja Ariadny. Widać też zupełne niezrozumienie autorki dla takich ludzkich postaw, które nie są standardowe. Opisując np. Tezeusza, podkreślała z wyraźną przyganą, że nie chce i nie potrafi prowadzić osiadłego trybu życia, myśleć o domu i dzieciach itp. Nie potrafiła pojąć, że Tezeusz miał predyspozycje do czegoś innego i że nigdy nie byłby szczęśliwy, prowadząc inny tryb życia. Psychologia w jej wykonaniu bez cienia wątpliwości wychodzi poza prosty standard i powierzchowność, ale o większej głębi nie ma mowy.

7/10  


niedziela, 8 października 2023

Katarzyna Miller, Joanna Oleszyk "Kasia na kryzys. Jak wyjść na prostą z życiowych zakrętów"

 

Z wszystkich psychologów i psychoterapeutów, produkujących się w różnych mediach, Kasia Miller najbardziej do mnie przemawia. Jest szalenie pogodna, pisze jasno, zrozumiale, nie zajmuje się teoretyzowaniem, a co najważniejsze ma świadomość, że każdy człowiek jest inny, nie ma jednej recepty na szczęście i spełnienie. Zachęca do działania i do wiary w własne siły.  Jest mocno puszysta i nie zamierza się odchudzać, dobrze się czuje w swoim ciele. Inny przykład - nie ma dzieci i otwarcie głosi, że nie każdy ma powołanie do bycia rodzicem. Książka to rozmowa redaktor naczelnej Zwierciadła Joanny Oleszyk z terapeutką. 

    W tej książce każdy znajdzie coś dla siebie. Tytuł może błędnie sugerować, że to pozycja dla kogoś, kto przeżywa traumę lub ma jakieś bardzo poważne problemy. Niekoniecznie, każdy rozdział to inny temat, każdy dotyczy nieco innej sytuacji życiowej, jest tu mowa np. o wypaleniu zawodowym, o konieczności zmian,  umiejętności godzenia się z różnymi niezależnymi od nas zmianami, o ryzyku, o dojrzałości. Są liczne nawiązania do książek i filmów, jest rozdział poświęcony baśniom i temu, jak wiele wspólnego mają z rzeczywistością w każdych czasach. Spośród książek wartych uwagi wymieniona jest m. in. moja ulubiona seria Lee Childa z Reacherem w roli głównej, o której wiele razy pisałam. Zamiłowanie do Jacka Reachera nie wynika z walorów artystycznych serii, ale z pogody ducha, wytrwałości i odwagi bohatera. Kasia podaje wiele przykładów z psychoterapii. "Kasię na kryzys" czyta się bardzo dobrze. Wszystkie te wywody nie są jakoś szczególnie nowatorskie, ale są usystematyzowane, na niektóre konkluzje ktoś mógł nigdy nie wpaćć, ktoś inny sobie je tylko przypomni. 

      Z pewnością mało kto zgodzi się z każdym stanowiskiem psychoterapeutki, parę jej myśli odebrałam jako wręcz niedorzeczne. Raziło mnie też, gdy opowiadała ona, jak doradzała pacjentkom, jak powinny postąpić w konkretnej sytuacji. Powinna im pomóc zrozumieć sytuację, a nie mówić, co mają zrobić. Ogólnie jednak książkę mimo tych mankamentów, oceniam zdecydowanie pozytywnie. 

    Przykładowo omawiając wiele sytuacji życiowych, akcentowana jest potrzeba zmiany, nie dotyczy to jednak tylko zmian drastycznych, typu przeprowadzka do innego miasta, czy zmiana pracy. Chodzi o to, że wejście w wieloletnią rutynę prowadzi często do marazmu, a gdy się to przedłuża, do wypalenia, a nawet niekiedy i do depresji. Ludzie stają się coraz mniej elastyczni w swoich zachowaniach, nie biorą już pod uwagę jakichkolwiek odchyleń od schematu, np. chodzą czy jeżdżą do pracy tą samą drogą, tryb życia każdego dnia jest jednakowy, na wakacje jeżdżą w to samo miejsce, spotykają tylko z tymi samymi osobami. Nie mają nawet świadomości, jak wiele rzeczy im umyka, nie zaprzyjaźniają się z kimś nowym itp. Otwierając się na nawet drobne zmiany nie tylko poprawia się samopoczucie, ale oddala się widmo wypalenia. 

   Warto też mieć cele życiowe, a nie tylko egzystować. I powinny to być cele własne, a nie np. cele związane z  dziećmi czy innymi osobami. Tutaj można sobie przypomnieć film "Choć goni nas czas", gdzie zaawansowani wiekiem bohaterowie sporządzają listę rzeczy, które chcieliby zrobić przed śmiercią. Problemem jest też tchórzliwość, ludzie chcieliby zrobić wiele rzeczy, ale się boją. "Za mało ryzykujemy, a tylko ryzykując, trenuje się pewność siebie i ufność we własne siły". Kasia także nawołuje, aby doceniać zalety wieku dojrzałego, a nie tylko młodości. "Ktoś dojrzały jest bardziej samoświadomy, bardziej dla siebie dyspozycyjny, wie, czego chce i zwykle ma już na to fundusze". Zachęca do działania i do porzucenia lęku przed zrobieniem błędu w różnych sytuacjach. Oczywiście ma świadomość, że podejmując określone decyzje, możemy popełnić błąd. Ale nie powinno to nas powstrzymywać "Jeśli ci się to nie spodoba, zmienisz to". 

     Ciekawym rozdziałem jest ten o baśniach, Kasia jest nawet autorką książki na ten temat. Interpretacja jest mocno nowatorska. "Sinobrody" to baśń o mrocznych stronach każdego człowieka i prawie do tajemnic. W baśniach często postać ojca jest niewidoczna, a występuje zła macocha. To symbol oddania władzy nad domem matce, a macocha z kolei to postać, stawiająca rozkapryszonemu dziecku wymagania. "Calineczka" opowiada m. in. o tym, że nie powinno się szukać życiowego partnera z zupełnie innego świata, z uwagi na brak kompatybilności, raczej małe są szanse, że coś z tgo wyjdzie. 
8/10

wtorek, 3 października 2023

Alek Rogoziński „Po trupach do celu”


             Książka niesamowicie wciąga i czyta się ją niebywale lekko, trudno jest się od niej oderwać. Są też niespodziewane zwroty akcji i zaskakujące wydarzenia, końcówki nie przewidziałam poprawnie. Ale na tym atuty powieści się kończą. Nie ma tam żadnej głębi, o opisywanym środowisku filmowców i aktorów niczego nowego nie można się dowiedzieć, o psychologii w ogóle nie ma mowy. Warszawa jest jedynie w tle, o mieście też niczego frapującego nie da się znaleźć. Prawie wszyscy ludzie, występujący w powieści są zdegenerowani, nieuczciwi, chciwi, fałszywi itp., obcowanie z nimi jest mało przyjemne, nawet nieco obciążające. A. Rogoziński jest reklamowany jako twórca komedii kryminalnych, ale książka mnie jakoś nie rozśmieszyła. Język w jakim została napisana jest strasznie prosty. To jest po prostu lektura dla kogoś, kto jest strasznie zmęczony i nie ma siły na jakiekolwiek intelektualne wyzwania. Oderwanie od rzeczywistości i własnych spraw jest zagwarantowane. 

       Komedia kryminalna wielu osobom kojarzy się z Joanną Chmielewską, mnie też. W przypadku jej książek, główna bohaterka, alter ego pisarki, zawsze jest zabawna, wyluzowana, inteligentna, wytrwała itp. przyjemnie się o niej czyta. Większość postaci z książek Chmielewskiej to zwykli ludzie, jedni lepsi, drudzy gorsi. I Chmielewska mnie śmieszy, ale to już kwestia indywidualna. 

3/10    


sobota, 30 września 2023

Robert Harris „Pompeje”

 

              Przed lekturą liczyłam na akcję wciągającą tak, aby można było się oderwać od rzeczywistości, nadzieje okazały się płonne. Wydarzenia wciągają średnio, zdecydowanie ciekawiej jest, gdy wulkan już wybucha. Psychologii nie ma żadnej, charaktery bohaterów są czarno – białe. Wyraźny jest schematyzm, ciąg dalszy pewnych wątków jest dość prosty do przewidzenia. Od momentu gdy nasz główny bohater poznał piękną Korelię, przeznaczoną innemu mężczyźnie, w tym zakresie wszystko można było przewidzieć. 

         Oryginalnym natomiast elementem było uczynienie jako bohatera inżyniera, specjalisty od akweduktów i wody. Harris wyraźnie akcentował, że bez mocno rozwiniętej inżynierii rozwój Rzymu, w tym nawet i ekspansja terytorialna, nie byłyby możliwe. Nie przypominam sobie, aby u nas były jakieś znaczące książki  z bohaterami, inżynierami, w lekturach szkolnych chyba na zawsze pozostaną postacie, walczące o niepodległość z bronią w ręce. U Harrisa mamy człowieka czynu, który działa, zamiast wiecznie roztrząsać swój stan ducha. Na samym początku książki Atiliusz stanął przed zadaniem naprawy nieustalonej awarii akweduktu, gdyby nie poradził sobie z tym problemem, ludzie w wielu miejscowościach zostaliby bez wody. 

     Najciekawsze jest jednak wszystko, co ma związek z Wezuwiuszem. Akcja rozgrywa się w ciągu trzech kolejnych dni, ostatniego dnia następuje erupcja. W tym zakresie R. Harris zrobił research, bo przypominał mi się mini serial dokumentalny z kanału National Geographic właśnie o wybuchu Wezuwiusza i zagładzie Pompejów. W książce wszystko jest, wyraźne znaki ostrzegawcze, które pojawiły się już kilka dni przed wybuchem, ale których wówczas  nie potrafiono właściwie zinterpretować. Harris opisał lekkie drżenie ziemi, unoszącą się ze szczytu parę wodną, sypiący się popiół, nawet odgłosy spod ziemi. Opisał wielogodzinny wyrzut kamieni, pumeksu, co wyglądało jak bombardowanie. Tak jak i w serialu wskazał, że śmiercionośna nie była lawa ani popioły czy kamienie, bo przed tym istniała dla niektórych osób możliwość ucieczki. Najbardziej makabryczna i nieubłagalna  była masa sunącego raz na jakiś czas gorącego, niemal wrzącego powietrza, która zabijała, topiąc każdego, kto stał na jej drodze. To również w książce jest. Dla tych opisów suma summarum warto „Pompeje” przeczytać. Jest tu wprowadzona także postać rzymskiego uczonego Pliniusza, który  oglądał erupcję i ją opisał, są też cytaty z jego dzieła. 

        A co do ponadczasowych elementów to Harris nawiązał, oczywiście nie bezpośrednio, do obecnych problemów klimatycznych, do braku wody w wielu miejscach świata i do rabunkowej gospodarki wodą, a także do możliwych katastrofalnych scenariuszy w tym zakresie.  Opisy wielu miast pozbawionych wody w związku z awarią akweduktu są przerażające. Ludzie w każdych czasach w takich okolicznościach zachowują się tak samo, dochodzi do bijatyk, a nawet zamieszek, w walce o wodę wygrywa silniejszy. Myśl Harrisa, że mimo tak rozwiniętej cywilizacji i tak zależymy od natury, jest oczywiście ponadczasowa.

7/10



czwartek, 28 września 2023

Agatha Christie „Samotny dom”

 

    Powieść to typowa Agata Christie z wszystkim charakterystycznymi  atrybutami jej twórczości. Mała liczba osób, mogących być zabójcą, angielska prowincja, no i rozwiązanie zagadki dzięki umiejętności logicznego myślenia. Wydarzenia rozgrywają się w wyjątkowo malowniczej scenerii, w miasteczku nad morzem. Tym razem mamy do czynienia z Herkulesem Poirot, który będąc na wakacjach poznał piękną, młodą kobietę, właścicielkę tytułowego samotnego domu i zorientował się, że jest ona w niebezpieczeństwie, że ktoś chce ją zabić. Herkulesowi towarzyszy policjant, jego długoletni znajomy, nawet przyjaciel – kapitan Hastings.  Jak to u Agaty trup zawsze musi być. Czyta się wyśmienicie. 

        Zawsze pisząc o A, Christie, podkreślam jej niebywałą znajomość ludzkiej psychiki. Pod tym względem dla mnie najciekawsza była rozmowa Hastingsa z Herkulesem, w trakcie której Herkules powiedział Hastingsowi, że należy do tego typu ludzi, którym posiadana wiedza i wiele przeżyć nic nie dają, tak jakby nie potrafili ani spożytkować różnych życiowych doświadczeń, ani wyciągnąć z nich wniosków na przyszłość. Hastings zastanawiając się nad tym, czy pewien kapitan mógł być zabójcą, stwierdził, że jest to niemożliwe, bo to prawdziwy dżentelmen. Dla Herkulesa było to oczywiście zabawne i powiedział Hastingsowi, że należy do tych absolutnie uczciwych ludzi, którzy  zawsze są oszukiwani i że zawsze kieruje śledztwo na tak fałszywy trop, że Herkulesa kusi, aby iść w kierunku przeciwnym.  Hastings bardzo się oburzył „Gadasz straszliwe głupstwa. Człowiek taki jak, który obijał się przez lata całym świecie!”. Herkules odparł, że taki człowiek „nigdy niczego się nie uczy. To rzecz zastanawiająca… Ale cóż… tak już jest.”   To spostrzeżenie faktycznie jest  świetne, bo rzeczywiście znam osoby, które właśnie dokładnie tak się zachowują. Żadne doświadczenie niemal nic im nie daje. Też nie potrafię rozgryźć, jak to jest możliwe i dlaczego tak się dzieje.  

               Z innych ciekawych wątków jest też wątek damsko – męski. Jedna z bohaterek, pięknych, elokwentnych, miała problem z utrzymaniem związków damsko – męskich. Gdy spodobał się jej ktoś i wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze, mężczyzna tracił zainteresowanie jej osobą i zajmował się kimś innym. Można obserwować, jak i dlaczego tak się działo. 
  8/10 

sobota, 23 września 2023

Ian Rankin "Pieśń na mroczne czasy" - audiobook, czyta Przemysław Bluszcz

 

     Inspektor Rebus to jeden z najbardziej charyzmatycznych bohaterów powieści kryminalnych. Ostatnio pisałam o Włochu - komisarzu Montalbano z powieści Andrey Camilleriego. Tak więc dla kontrastu. Rebus, Szkot,  jest postacią znacznie mroczniejszą, poza pracą kocha muzykę, nie jest szczególnie rodzinny, jego małżeństwo rozpadło się, to samotnik, który ma problemy nawet z budowaniem przyjaźni, kocha zwierzęta, ma psa. U Rebusa mało jest tej radosnej strony życia. Montalbano ma też sporo z samotnika, również mieszka sam, ale żyje w związku na odległość z Livią, nie ma dzieci, ma jednak kilkoro przyjaciół, kocha książki i różne radości życia, jak np. dobre jedzenie, pływanie, sztukę. Obaj są wrażliwi i empatyczni, Montalbano jest szczęśliwszy od Rebusa, potrafi z życia czerpać więcej radości. 

     Tytułowa pieśń na mroczne czasy to wybór kawałków muzycznych, odpowiednich do słuchania wówczas, gdy komuś wszystko się wali, gdy nastaje przysłowiowa zima. Nie ma oczywiście uniwersalnych pieśni na mroczne czasy, każdy ma swoje, takie które najbardziej do niego przemawiają. W tym tomie dla Rebusa nastały naprawdę straszne czasy. Jest już na emeryturze, a z pracą nie potrafił się rozstać, siadło mu zdrowie, ponieważ miał problemy nawet z wejściem po schodach, musiał zmienić mieszkanie. W tym tomie zadzwoniła do niego dorosła córka i zwierzyła się, że jej partner zaginął. Chociaż relacje pomiędzy Rebusem a córką nigdy nie były idealne, wyruszył on na północ, aby zorientować się, co się dzieje. 

         To co według mnie zasługuje na szczególną uwagę w tym tomie, to portret człowieka, który kończy pracę zawodową. Rebus utożsamiał się z pracą. Można zaobserwować, co dzieje się z człowiekiem, który  niemal wszystko postawił na jedną kartę, na pracę, wszystko inne zawsze było drugoplanowe. Jest to dramat, u dawnych kolegów Rebus budzi i współczucie i politowanie. Ale osobiście mam nadzieję, że się podźwignie, ma muzykę, ma też w miarę bliską przyjaciółkę, policjantkę. Ma też córkę i wnuczkę. 

         Dla mnie ekscytujące były opisy szkockiej prowincji, pojawia się miasto Inverness, znane chociażby z serialu "Outlander", tylko tutaj jest już współczesne. Jest też historia. Otóż zaginiony partner córki Rebusa fascynował się leżącym nieopodal jego miejsca zamieszkania dawnym obozem jenieckim z czasów II wojny światowej. Jak się okazuje w obozie tym przebywali nie tylko Niemcy, ale i przedstawiciele innych narodowości, właściwie wszyscy, którzy nie byli Anglikami zostali pod koniec wojny do niego załadowani. Byli tam również Polacy. Intrygujący wątek. 
7/10    

wtorek, 19 września 2023

Andrea Camilleri "Kształt wody"

 

        W końcu jest możliwość kupienia początkowych tomów cyklu z komisarzem Montalbano. Wydawnictwo NOIR SUR BLANC wdaje cykl już kolejny raz, w nowej szacie graficznej. Jeśli ktoś nie czytał jeszcze żadnego tomu, a ten jest dość reprezentatywny dla całości, może spróbować i po lekturze będzie wiedział, czy sięgać po kolejne, czy jest to dla niego, czy też nie. Ja czytam serię w kolejności przypadkowej, tak też można, ale zdecydowanie bardziej komfortowe byłoby czytanie najprostsze, od tomu pierwszego do ostatniego. 

    Montalbano można szybko polubić, widać jego wrażliwość, zamiłowanie do książek, do sztuki, dociekliwość, wytrwałość, ma też oczywiście i przywary. W tym tomie poznaje kobietę, która została jego przyjaciółką na całe życie, a w przyjaźni komisarz jest bardzo lojalny. Początkowo trudno zyskać jego zaufanie, ale gdy to już nastąpi, to jest wierny. 

    Już w tym tomie widać taką zmysłowość serii, komisarz nie jest ascetą, lubi np. dobrze zjeść. Jedzenie u A. Camilleri bywa sposobem na doła psychicznego, nasz bohater ma bowiem gospodynię, która świetnie gotuje, ale on również często chodzi do różnych restauracji. Czasem ma zakusy, aby przygotować coś samemu, mogłoby to być jedynie bardzo proste danie, w tym właśnie tomie rozważał zrobienie makaronu z oliwą i czosnkiem. W restauracji z kolei zamówił ośmiorniczki, a po ich zjedzeniu i popiciu  winem zorientował się, że ośmiorniczki sprawiły coś w rodzaju cudu, życie znowu wydało mu się piękne. 

    W tym tomie Montalbano wykazał się charakterystycznym dla niego non konformizmem. Został znaleziony martwy miejscowy VIP, a okoliczności śmierci były dla niego dość kompromitujące. Z każdej strony Montalbano spotykał się z naciskami, aby zakończyć śledztwo w tej sprawie. On z kolei w imię zwykłej, ludzkiej uczciwości kontynuował je. 

8/10        


poniedziałek, 18 września 2023

Wojciech Orliński "Kopernik. Rewolucje"

 

     Po raz pierwszy kupiłam "Kopernika" jako audiobooka, ale zorientowawszy się, że do wielu kwestii warto wrócić, zastanowić się, zapamiętać nazwiska, kupiłam również wersję papierową. Audiobooka  nie dosłuchałam więc do końca, ale książkę przeczytałam całą. To jedna z najlepszych biografii, jakie kiedykolwiek czytałam, a zarazem to przenikliwa opowieść o epoce, w której Kopernik żył.  

    Orliński ma niesamowitą wiedzę i zrozumienie procesów historycznych. Czytając jego książkę lepiej rozumie się to, co dzieje się dzisiaj i zdecydowanie lepiej rozumie się ludzi, którzy żyli dawno temu. Nam się wydaje, że tylko tu i teraz świat tak bardzo się zmienia, że dawniej wszystko odbywało się wolniej, że nie było tylu odkryć, nic bardziej mylnego.  Orliński wskazuje, co działo się w czasach, kiedy żył Kopernik, tworzył wówczas Erazm z Rotterdamu, Leonardo da Vinci, Michał Anioł, żyli Cesar Borgia i Lukrecja Borgia, Marcin Luter, pojawiła się reformacja, a potem kontrreformacja, żył Krzysztof Kolumb, Magellan, u nas rządził jeden z najmądrzejszych i najskuteczniejszych królów Polski - Kazimierz Jagiellończyk, a potem jego nieudolni synowie. Ta biografia to opowieść o błyskawicznie zmieniającym się świecie i o tym, jak ludzie odnajdywali się w takich warunkach. W dość krótkim czasie najpierw rozwijała się literatura, tworzyli wielcy twórcy, kwitła tolerancja religijna, potem zaś wszystko zmieniło się o 180 stopni. Dzieło Kopernika najpierw budziło zainteresowanie papieża i światłych umysłów epoki, w niedługim czasie trafiło na Indeks Ksiąg Zakazanych. 

    Orliński zastanawia się, co ówcześni ludzi myśleli, jakimi pobudkami się kierowali, w wielu miejscach rozmyśla nad historią alternatywną. Zauważa oczywiście podobieństwa psychologiczne w porównaniu do naszych czasów. Przykładowo gdy ktoś w XVI wieku chciał zrobić karierę polityczną, musiał się pod kogoś podczepić, tak jak teraz ludzie wstępują do partii. I gdy protektor był na szczycie wszystko było ok, ale gdy spadał, to jego świta również. Wszystko też tak jak i dzisiaj.  

        W książce mowa jest zarówno o postaciach bardzo znanych, ale też o zapomnianych, a wartych przypomnienia, jak np. wuj Kopernika, biskup warmiński Łukasz Watzenrode, wybitny umysł epoki. Można obserwować rozwój jego kariery i późniejszy upadek. A przyczyny upadku brzmią bardzo ponadczasowo, poza zmieniającymi się okolicznościami zewnętrznymi, jak chociażby nowy król, przyczyny po stronie zainteresowanego, to brak umiejętności pozyskiwania trwałych sojuszników. Postacie znane niekoniecznie przedstawione są w takim świetle, w jakim zostały powszechnie zapamiętane. Przykładowo Dantyszek ukazany jest jako postać o bardzo wąskich horyzontach intelektualnych, małostkowa, mściwa i pozbawiona jakichkolwiek skrupułów.  

       Mowa jest też o Warmii i jej niespotykanym statusie, była ona ziemią w pewnym czasie niemal eksterytorialną. Sporo tekstu poświęcone jest szpiegom, od których roiło się w tamtym czasie. Autor przypuszcza i wskazuje szereg argumentów, że ojciec Kopernika był szpiegiem, działającym na rzecz naszego króla, nie wyklucza również, iż Mikołaj również mógł parać się tym zajęciem, również na rzecz Rzeczpospolitej Polskiej. Opisuje, jak sprawnie działali w Europie szpiedzy krzyżaccy. Są rozważania o tym, jak to się stało, że w XVI wieku byliśmy potęgą. Jako jedną z kluczowych przyczyn Orliński wskazuje Uniwersytet w Krakowie, który był takim Harvardem tamtej epoki. Dzięki niemu mieliśmy m. in. wspaniałych dyplomatów. 

       O samym Koperniku oczywiście jest również wiele ciekawostek, aczkolwiek autor wielokrotnie podkreśla, że jest bardzo mało źródeł na jego temat. Poza domieszką geniuszu, ciężką pracą, ciekawością świata, odwagą, był polskim patriotą, non konformistą bez cienia pamiętliwości i mściwości. 
10/10