środa, 27 listopada 2013

Isabelle Smadja „Władca pierścieni albo kuszenie zła”


Tolkien in the 1940s
         Jako fanka „Władcy pierścieni” kupiłam kiedyś  „Władcę  pierścieni albo kuszenie zła”, swoim zwyczajem położyłam książkę na półce. No i nadszedł właśnie na nią czas.  Kupując ja spodziewałam się ciekawego spojrzenia na „Władcę pierścieni” i liczyłam na to, że może dowiem się o czymś, na co do tej pory nie zwróciłam uwagi . Niestety, książka jest kolejnym rozczarowaniem i to totalnym.  Miałam wrażenie, że autorka, mimo bogatej bibliografii i licznych przypisów,  nie ma zielonego pojęcia o czym pisze. 
    Smadja sporo pisze o symbolach, mitach, odwołuje się do różnych innych dzieł literackich i do różnych prądów filozoficznych. Ale konkluzje, do jakich dochodzi w wyniku tych analiz, są porażająco idiotyczne.  Nie będę ich porządkować, napiszę w kolejności takiej, jaka zapamiętałam, czyli od najbardziej  idiotycznych pomysłów. „Tolkien zafascynowany jest destrukcją  , śmiercią i podbojem”, a jego dzieło „uprawomacnia to zafascynowanie” . „Władca” jest pochwałą nierówności społecznych, rasizmu i homoseksualizmu. Autor zaś występuje przeciwko równouprawnieniu płci i przeciwko postępowi.    Golum to nie morderca, który zabił z chciwości, tylko symbol człowieka ludu, który jest ciemiężony przez inne warstwy społeczne itd. itp.  Autorka porównuje przy tym „Władcę” z innymi wielkimi dziełami  , np. „Odyseją”, z mitami in. Wszystkie porównania wypadają oczywiście na niekorzyść „Władcy” .  Autorka nie ma pojęcia o podstawach chrześcijaństwa, nie widzi żadnych analogii.

      Nie podobało mi się w tej książce nic i nawet szkoda mi czasu na to, aby polemizować z jej tezami. Usiłowałam znaleźć autorkę w googlach i zorientować się, kto to jest. W wydaniu Bellony z 2004r. nie ma o niej zbyt wiele , tyle tylko, że to "francuska autorka młodego pokolenia" , "doktor estetyki i filozofii".  Znalazłam w goglach co nieco , ale trudno było ustalić, czy informacje dotyczą właśnie tej autorki.  Z pewnością książka po raz pierwszy została wydana w j. francuskim. Może to zazdrość Francuzów , że Tolkien był Anglikiem?

      Ostatnimi czasy modne zrobiły się różne idiotyczne interpretacje różnych dzieł. Są one pisane w podobny deseń. Czytałam jakiś czas temu o interpretacji „Kamieni na szaniec” w wykonaniu nieznanej mi kobiety.  Z tego co zapamiętałam, to chyba miała jakiś tytuł naukowy. Doszła do wniosku , że „Kamienie na szaniec” to książka o homoseksualistach .  Coś takiego jak przyjaźń pomiędzy osobami tej samej płci nie istnieje, a jeżeli ktoś robi wobec innej osoby coś szlachetnego, to może wynikać wyłącznie z faktu, że chce się z tym kimś przespać.  To są już opary absurdu.

   Gdy odnalazłam tą książkę na półce, nie byłam pewna, dlaczego nie zaczęłam jej czytać od razu. Teraz zaś w trakcie lektury zauważyłam oznaki, że te parę lat temu, zaczęłam jednak ją czytać, na początkowych stronach postawiałam pytajniki i podkreślałam różne dziwne rzeczy. I najwyraźniej nie miałam ochoty na  czytanie do końca. Teraz się zawzięłam i dotrwałam do końca, książka gruba nie jest, tyle tylko, że czytać jej nie było warto.

   Zabiorę się w najbliższym czasie za „Listy Tolkiena”, które czekają na swoją kolejkę. Chciałam być bliżej bohaterów „Władcy” , ale się nie udało. Dzięki „Listom” na pewno się uda.

czwartek, 21 listopada 2013

John le Carre “Subtelna prawda”

Subtelna prawda - John Le Carré

  
      Zacznę  od końca. Właśnie  pod koniec książki ,  Toby, główny bohater rozważa przebieg wydarzeń wokół siebie. „Zaplątał się w spór z ze wzniosłym stwierdzeniem Fryderyka Schillera , iż z głupotą sami bogowie walczą nadaremno („Dziewica orleańska”). Nie o to chodzi, uznał Toby, i nie ma wymówki dla nikogo, czy to bóg, czy człowiek . To, z czym bogowie i wszyscy rozsądni ludzie walczą nadaremno, to wale nie głupota.  To czysta, bezsensowna, cholerna obojętność na wszelki interes, poza własnym”.  

       Uwielbiam le Carre`a. Za mądrość , brak naiwności i właśnie takie rozważania, za wartką, inteligentna akcję i głębię psychologiczną jego powieści.  Chociaż jest on już starszym panem, podoba mi się on z wyglądu, ze swoim  wyjątkowo bystrym spojrzeniem.

 
    „Subtelna prawda” nie jest oczywiście pierwszą książką le Carre`a, jaką przeczytałam. Zaczęło się od „Wiernego ogrodnika” , potem przeczytałam jeszcze kilka wcześniejszych dzieł. Najnowsze dzieło moim zdaniem nie odbiega od poziomu wsześniejszych, a to, która pozycja  jest najlepsza , to  kwestia gustu. Wydaje mi się, że zdecydowanie najlepsze to właśnie „Wierny ogrodnik” i „Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg”. Ale ta ostatnia pozycja, to może podobała mi się aż tak bardzo dzięki genialnemu filmowi „Szpieg” T. Alfredsona. Może „Subtelną prawdę” też ktoś kiedyś sfilmuje.  
      Zacznę jednak od początku. Toby Bell, będąc sekretarzem brytyjskiego Ministra Spraw Zagranicznych zorientował się, że minister zorganizował w Giblartarze nie do końca legalną, tajną operację „Fauna i Flora”  . Po trzech latach dowiedział się, ze najprawdopodobniej podczas realizowania  tej operacji zginęła niewinna kobieta i dziecko, a cała sprawa została zatuszowana. Żołnierz zaś, który  dowodził tą operacją, został wyrzucony z wojska i jako jedyny poniósł konsekwencje  całego przedsięwzięcia.
    W operację zamieszany był też Christopher Probyn, dyplomata w starszym wieku, nazywany przez Tobiego nielotem. Określenie nielot wzięło się od niezbyt wysokiego poziomu inteligencji    Christphera,  występującego też pod pseudonimem „Paul”. I Christpher i Toby staną przed dylematem,   czy upublicznić okoliczności i przebieg akcji.
   Książka początkowo ma charakter sensacyjny, potem zaś staje się powieścią psychologiczną. I na początku i pod koniec akcja toczy się wartko. Mnie chyba najbardziej podobały się aspekty psychologiczne. W aspekcie sensacyjnym już od początku wiadomym jest , że za całą sprawą stoi  wielka, prywatna firma, która   zatrudnia byłych wojskowych i byłych dyplomatów, współpracuje z wojskiem i najemnikami, zajmuje się czymś, co nazwałabym jako uzyskiwanie własnych danych wywiadowczych i w końcu przeprowadza tez akcje militarne. W „Subtelnej prawdzie” pokazane jest, że i dane wywiadowcze i sam   sposób prowadzenia operacji militarnych przez prywatną firmę , pozostawia wiele do życzenia. No i najważniejsze jest to, że firma taka działa jedynie w swoim własnym interesie.  Na jej czele stoi niejaki Crispin, skompromitowany, były  dyplomata. W razie potrzeby firma ta dysponuje ludźmi od mokrej roboty, niemal każdego może przekupić. Jak to mówił jeden z bohaterów, prowadzi się już „prywatne wojenki”. Właśnie przy pomocy takich firm.  
       Podczas czytania myślałam sobie, ze dobrze, że u nas nie ma żadnych takich pomysłów, wojsko reprezentuje cały czas państwo i przez nie jest utrzymywane. Ale po namyśle przypomniałam sobie, ze kiedyś w telewizji pokazywali, jak to nasze wojsko, tzn. koszary i in. tereny wojskowe są ochraniane przez prywatne firmy ochroniarskie. Może więc jest to pierwszy krok do prywatnych armii? Nie chciałabym, aby wojsko uległo prywatyzacji, ale le Carre jest wyjątkowo przenikliwy. Dopóki nie przeczytałam „Wiernego ogrodnika”, nie miałam świadomości, jak wielką potęga są firmy farmaceutyczne i jak olbrzymim kapitałem dysponują. Dopiero po „Ogrodniku” zaczęłam zwracać na tego typu kwestie większą uwagę. No i le Carre miał całkowita rację. Z roku na rok firmom farmaceutycznym wiedzie się  coraz lepiej.    
    Aspekty psychologiczne z kolei też są szalenie ciekawe. Główny problem to dylemat Tobbiego, czy narażać swoja karierę , a właściwie ją zaprzepaścić i powiedzieć prawdę czy być konformistą? Ale są i inne problemy, jak chociażby wątek, zadawałoby się,  bliskiego przyjaciela Tobbiego  , również z MSZ. On z kolei stanął przed dylematem, czy powinien przyznawać się do bliskiej znajomości z Tobbim, gdy kariera tamtego zwisła na włosku   i kontakty z nim nie były dobrze widziane. No i Christopher. On jest już na emeryturze , zdobył tytuł szlachecki , może cieszyć się świętym spokojem. Czy jest sens w jego sytuacji się narażać i próbować ujawniać prawdę ? Każdy z bohaterów podejmuje określone decyzje, możemy poznać motywację każdego z nich.
    Dodam jeszcze, ze podczas czytania nie nudziłam się. Rozwój wydarzeń wchłaniał mnie.

niedziela, 17 listopada 2013

„Obsługiwałem angielskiego króla” Bohumil Hrabal – audiobook, czyta Kazimierz Kaczor

 Obsługiwałem angielskiego króla (audiobook CD) - Hrabal Bohumil - duży obrazek

        Po serii kilku nieudanych  książek  w końcu natrafiłam na coś ciekawego.  Jazda samochodem dzięki „Obsługiwałem angielskiego króla” stała się jeszcze bardziej przyjemna  .  Była to dość dziwna przyjemność.  Słysząc Kazimierza Kaczora , czytającego Hrabala,  miałam wrażenie , jakbym zaprosiła do jazdy jakiegoś totalnego , wrednego prostaka, który bez cienia zażenowania i bez jakichkolwiek skrupułów objaśnia mi swój punkt widzenia świata. Nie ukrywa żadnych swoich nikczemności,  a chociaż zachowywał się obrzydliwie, nie miał jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Opowiadał wszystko tak, jakby to czytelnik/słuchacz był taki sam, jak i narrator i jakby nie trzeba było przed się czegokolwiek wstydzić.  Jest to rzadki punkt widzenia , bo z reguły każdy się wybiela i pewne rzeczy przemilcza, inne pamięta zaś inaczej, niż wyglądały w rzeczywistości. Narracja Hrabala wygląda tak, jakby nagrał  po kryjomu monolog krętacza. Od tego schematu odbiegają ostatnie rozdziały, gdzie nasz bohater , stając się robotnikiem leśnymi samotnikiem, zaczyna  wreszcie myśleć, opiekuje się zwierzętami , żyje w zgodzie z naturą.

               Nie czytałam wcześniej ani tej książki ani nie oglądałam filmu, chociaż była ona bardzo znana, to nic o niej nie wiedziałam. Jan żył w bardzo burzliwych czasach i historii jego życia nie da się opowiedzieć bez nawiązań do historii Czechosłowacji. Początkowo Jan sprzedaje na dworcu serdelki, oszukując ile się da. Jeden z oszukanych zapamięta go sobie, rozpozna go później w  kelnerze w hotelu i  ku mojemu zaskoczeniu, zarekomenduje go później jako  kelnera do lepszego  hotelu. Jan jego zdaniem to     człowiek z potencjałem , który może wiele osiągnąć . Jan zmienia hotele a w międzyczasie Niemcy zajmują jego ojczyznę, co nie robi na nim żadnego wrażenia. Nasz kelner jest zadowolony, bo skoro nikt Niemców nie chce obsługiwać on się tego podejmuje, dostanie więcej napiwków. Jan ożenił się z Niemką , przechodząc przez poniżającą dla każdego, oprócz niego , procedurę badania przez lekarza i po uzyskaniu specjalnego zezwolenia od władz niemieckich na taki ślub.  Urodził mu się upośledzony psychicznie syn, którego oddał do zakładu. Po wojnie stał się milionerem i całkiem dobrze dogadywał się z komunistami. Ostatecznie jego majątek został znacjonalizowany , a on sam  stał się robotnikiem leśnym. 

    Jan to jakby taki Zelig z filmu W. Allena, dostosuje się do wszystkich okoliczności, jakie napotka , jest elastyczny bez ograniczeń. Jego problemy to np. kwestia, czy oficerowie SS zaakceptują go jako męża Lisy. Hrabal opisuje wszystko z humorem, bez znudzenia i bez przynudzania.  Człowieka, który zachowywał się obrzydliwie , opisuje tak, że jakby wszystko to , co on robił, było normalne. Ta technika ma oczywiście swoje plusy, od naszego bohatera nic nas nie oddziela, nikt nie komentuje jego poczynań. Sami możemy oceniać  jego zachowanie. Tyle tylko, że część czytelników, głównie niewyrobionych, czy młodszych   , może  wpaść na pomysł, że Jan jest taki sympatyczny i że też chcieliby tacy być. Na skutek tej techniki oszust i koniunkturalista staje się niejako bohaterem pozytywnym . My mamy swojego Nikodema Dyzmę, ale w „Karierze Nikodema Dyzmy” jest chociażby Żorż Ponimirski, niby to szaleniec, który ma pełną świadomość, kim jest Dyzma i mówi to innym.  Poza tym narracja w Dyzmie prowadzona jest inaczej, nie z punktu widzenia głównego bohatera, co wpływa na dystans do niego. Czesi chyba mają inną mentalność, mnie „Obsługiwałem angielskiego króla” nie porwało, mimo, że słuchałam z zaciekawieniem.

       Na marginesie tych refleksji dorzucę jeszcze parę zdań na zupełnie inny temat.  Ustanowiono nową nagrodę literacką , jest to Nagroda im. Wisławy Szymborskiej.  Dość sceptycznie podchodzę do różnych nagród, a szczególnie do ich mnożenia i mam wątpliwość, czy w ogóle takie nagrody mają sens. Rok temu zakupiłam „Książkę twarzy” M. Bieńczyka, za która dostał on nagrodę Nike. Zaciekawił mnie temat felietonów z tej książki. Miały to być felietony o literaturze, sporcie, podróżach, życiu. Nie byłam w stanie tej książki przeczytać. Zdarza mi się to szalenie rzadko, ale nie doczytałam jej do końca.  Z reguły daję książce szansę, gdy już ją wybiorę, kupię, czy pożyczę,  czytam do końca. Mam nadzieję że gdy jest zła, to może w dalszej części się polepszy , albo chociaż zaciekawi mnie. I w zdecydowanej większości tak się dzieje. Bieńczyka nie byłam w stanie przeczytać.      Zapomniałam o nim, ale ostatnio natrafiłam na tą książkę na półce. Dałam ją koleżance.  Uznałam , że może jej się spodoba. W końcu mamy różne gusta. I stało się to samo. Koleżanka mimo wielkich chęci też ma problem z Bieńczykiem  i nie może przez niego przebrnąć .  
     
bsługiwałem angielskiego króla (audiobook CD) - Hrabal Bohumil - duży obrazek
 
       Po serii kilku nieudanych  książek  w końcu natrafiłam na coś ciekawego.  Jazda samochodem dzięki „Obsługiwałem angielskiego króla” stała się jeszcze bardziej przyjemna  .  Była to dość dziwna przyjemność.  Słysząc Kazimierza Kaczora , czytającego Hrabala,  miałam wrażenie , jakbym zaprosiła do jazdy jakiegoś totalnego , wrednego prostaka, który bez cienia zażenowania i bez jakichkolwiek skrupułów objaśnia mi swój punkt widzenia świata. Nie ukrywa żadnych swoich nikczemności,  a chociaż zachowywał się obrzydliwie, nie miał jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Opowiadał wszystko tak, jakby to czytelnik/słuchacz był taki sam, jak i narrator i jakby nie trzeba było przed się czegokolwiek wstydzić.  Jest to rzadki punkt widzenia , bo z reguły każdy się wybiela i pewne rzeczy przemilcza, inne pamięta zaś inaczej, niż wyglądały w rzeczywistości. Narracja Hrabala wygląda tak, jakby nagrał  po kryjomu monolog krętacza. Od tego schematu odbiegają ostatnie rozdziały, gdzie nasz bohater , stając się robotnikiem leśnymi samotnikiem, zaczyna  wreszcie myśleć, opiekuje się zwierzętami , żyje w zgodzie z naturą.
                Nie czytałam wcześniej ani tej książki ani nie oglądałam filmu, chociaż była ona bardzo znana, to nic o niej nie wiedziałam. Jan żył w bardzo burzliwych czasach i historii jego życia nie da się opowiedzieć bez nawiązań do historii Czechosłowacji. Początkowo Jan sprzedaje na dworcu serdelki, oszukując ile się da. Jeden z oszukanych zapamięta go sobie, rozpozna go później w  kelnerze w hotelu i  ku mojemu zaskoczeniu, zarekomenduje go później jako  kelnera do lepszego  hotelu. Jan jego zdaniem to     człowiek z potencjałem , który może wiele osiągnąć . Jan zmienia hotele a w międzyczasie Niemcy zajmują jego ojczyznę, co nie robi na nim żadnego wrażenia. Nasz kelner jest zadowolony, bo skoro nikt Niemców nie chce obsługiwać on się tego podejmuje, dostanie więcej napiwków. Jan ożenił się z Niemką , przechodząc przez poniżającą dla każdego, oprócz niego , procedurę badania przez lekarza i po uzyskaniu specjalnego zezwolenia od władz niemieckich na taki ślub.  Urodził mu się upośledzony psychicznie syn, którego oddał do zakładu. Po wojnie stał się milionerem i całkiem dobrze dogadywał się z komunistami. Ostatecznie jego majątek został znacjonalizowany , a on sam  stał się robotnikiem leśnym. 
    Jan to jakby taki Zelig z filmu W. Allena, dostosuje się do wszystkich okoliczności, jakie napotka , jest elastyczny bez ograniczeń. Jego problemy to np. kwestia, czy oficerowie SS zaakceptują go jako męża Lisy. Hrabal opisuje wszystko z humorem, bez znudzenia i bez przynudzania.  Człowieka, który zachowywał się obrzydliwie , opisuje tak, że jakby wszystko to , co on robił, było normalne. Ta technika ma oczywiście swoje plusy, od naszego bohatera nic nas nie oddziela, nikt nie komentuje jego poczynań. Sami możemy oceniać  jego zachowanie. Tyle tylko, że część czytelników, głównie niewyrobionych, czy młodszych   , może  wpaść na pomysł, że Jan jest taki sympatyczny i że też chcieliby tacy być. Na skutek tej techniki oszust i koniunkturalista staje się niejako bohaterem pozytywnym . My mamy swojego Nikodema Dyzmę, ale w „Karierze Nikodema Dyzmy” jest chociażby Żorż Ponimirski, niby to szaleniec, który ma pełną świadomość, kim jest Dyzma i mówi to innym.  Poza tym narracja w Dyzmie prowadzona jest inaczej, nie z punktu widzenia głównego bohatera, co wpływa na dystans do niego. Czesi chyba mają inną mentalność, mnie „Obsługiwałem angielskiego króla” nie porwało.
 
       Na marginesie tych refleksji dorzucę jeszcze parę zdań na zupełnie inny temat.  Ustanowiono nową nagrodę literacką , jest to Nagroda im. Wisławy Szymborskiej.  Dość sceptycznie podchodzę do różnych nagród, a szczególnie do ich mnożenia i mam wątpliwość, czy w ogóle takie nagrody mają sens. Rok temu zakupiłam „Książkę twarzy” M. Bieńczyka, za która dostał on nagrodę Nike. Zaciekawił mnie temat felietonów z tej książki. Miały to być felietony o literaturze, sporcie, podróżach, życiu. Nie byłam w stanie tej książki przeczytać. Zdarza mi się to szalenie rzadko, ale nie doczytałam jej do końca.  Z reguły daję książce szansę, gdy już ją wybiorę, kupię, czy pożyczę,  czytam do końca. Mam nadzieję że gdy jest zła, to może w dalszej części się polepszy , albo chociaż zaciekawi mnie. I w zdecydowanej większości tak się dzieje. Bieńczyka nie byłam w stanie przeczytać.      Zapomniałam o nim, ale ostatnio natrafiłam na tą książkę na półce. Dałam ją koleżance.  Uznałam , że może jej się spodoba. W końcu mamy różne gusta. I stało się to samo. Koleżanka mimo wielkich chęci też ma problem z Bieńczykiem  i nie może przez niego przebrnąć .  

Po

Po serii kilku nieudanych  książek  w końcu natrafiłam na coś ciekawego.  Jazda samochodem dzięki „Obsługiwałem angielskiego króla” stała się jeszcze bardziej przyjemna  .  Była to dość dziwna przyjemność.  Słysząc Kazimierza Kaczora , czytającego Hrabala,  miałam wrażenie , jakbym zaprosiła do jazdy jakiegoś totalnego , wrednego prostaka, który bez cienia zażenowania i bez jakichkolwiek skrupułów objaśnia mi swój punkt widzenia świata. Nie ukrywa żadnych swoich nikczemności,  a chociaż zachowywał się obrzydliwie, nie miał jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Opowiadał wszystko tak, jakby to czytelnik/słuchacz był taki sam, jak i narrator i jakby nie trzeba było przed się czegokolwiek wstydzić.  Jest to rzadki punkt widzenia , bo z reguły każdy się wybiela i pewne rzeczy przemilcza, inne pamięta zaś inaczej, niż wyglądały w rzeczywistości. Narracja Hrabala wygląda tak, jakby nagrał  po kryjomu monolog krętacza. Od tego schematu odbiegają ostatnie rozdziały, gdzie nasz bohater , stając się robotnikiem leśnymi samotnikiem, zaczyna  wreszcie myśleć, opiekuje się zwierzętami , żyje w zgodzie z naturą.
                Nie czytałam wcześniej ani tej książki ani nie oglądałam filmu, chociaż była ona bardzo znana, to nic o niej nie wiedziałam. Jan żył w bardzo burzliwych czasach i historii jego życia nie da się opowiedzieć bez nawiązań do historii Czechosłowacji. Początkowo Jan sprzedaje na dworcu serdelki, oszukując ile się da. Jeden z oszukanych zapamięta go sobie, rozpozna go później w  kelnerze w hotelu i  ku mojemu zaskoczeniu, zarekomenduje go później jako  kelnera do lepszego  hotelu. Jan jego zdaniem to     człowiek z potencjałem , który może wiele osiągnąć . Jan zmienia hotele a w międzyczasie Niemcy zajmują jego ojczyznę, co nie robi na nim żadnego wrażenia. Nasz kelner jest zadowolony, bo skoro nikt Niemców nie chce obsługiwać on się tego podejmuje, dostanie więcej napiwków. Jan ożenił się z Niemką , przechodząc przez poniżającą dla każdego, oprócz niego , procedurę badania przez lekarza i po uzyskaniu specjalnego zezwolenia od władz niemieckich na taki ślub.  Urodził mu się upośledzony psychicznie syn, którego oddał do zakładu. Po wojnie stał się milionerem i całkiem dobrze dogadywał się z komunistami. Ostatecznie jego majątek został znacjonalizowany , a on sam  stał się robotnikiem leśnym. 
    Jan to jakby taki Zelig z filmu W. Allena, dostosuje się do wszystkich okoliczności, jakie napotka , jest elastyczny bez ograniczeń. Jego problemy to np. kwestia, czy oficerowie SS zaakceptują go jako męża Lisy. Hrabal opisuje wszystko z humorem, bez znudzenia i bez przynudzania.  Człowieka, który zachowywał się obrzydliwie , opisuje tak, że jakby wszystko to , co on robił, było normalne. Ta technika ma oczywiście swoje plusy, od naszego bohatera nic nas nie oddziela, nikt nie komentuje jego poczynań. Sami możemy oceniać  jego zachowanie. Tyle tylko, że część czytelników, głównie niewyrobionych, czy młodszych   , może  wpaść na pomysł, że Jan jest taki sympatyczny i że też chcieliby tacy być. Na skutek tej techniki oszust i koniunkturalista staje się niejako bohaterem pozytywnym . My mamy swojego Nikodema Dyzmę, ale w „Karierze Nikodema Dyzmy” jest chociażby Żorż Ponimirski, niby to szaleniec, który ma pełną świadomość, kim jest Dyzma i mówi to innym.  Poza tym narracja w Dyzmie prowadzona jest inaczej, nie z punktu widzenia głównego bohatera, co wpływa na dystans do niego. Czesi chyba mają inną mentalność, mnie „Obsługiwałem angielskiego króla” nie porwało.
 
       Na marginesie tych refleksji dorzucę jeszcze parę zdań na zupełnie inny temat.  Ustanowiono nową nagrodę literacką , jest to Nagroda im. Wisławy Szymborskiej.  Dość sceptycznie podchodzę do różnych nagród, a szczególnie do ich mnożenia i mam wątpliwość, czy w ogóle takie nagrody mają sens. Rok temu zakupiłam „Książkę twarzy” M. Bieńczyka, za która dostał on nagrodę Nike. Zaciekawił mnie temat felietonów z tej książki. Miały to być felietony o literaturze, sporcie, podróżach, życiu. Nie byłam w stanie tej książki przeczytać. Zdarza mi się to szalenie rzadko, ale nie doczytałam jej do końca.  Z reguły daję książce szansę, gdy już ją wybiorę, kupię, czy pożyczę,  czytam do końca. Mam nadzieję że gdy jest zła, to może w dalszej części się polepszy , albo chociaż zaciekawi mnie. I w zdecydowanej większości tak się dzieje. Bieńczyka nie byłam w stanie przeczytać.      Zapomniałam o nim, ale ostatnio natrafiłam na tą książkę na półce. Dałam ją koleżance.  Uznałam , że może jej się spodoba. W końcu mamy różne gusta. I stało się to samo. Koleżanka mimo wielkich chęci też ma problem z Bieńczykiem  i nie może przez niego przebrnąć .  
serii kilku nieudanych  książek  w końcu natrafiłam na coś ciekawego.  Jazda samochodem dzięki „Obsługiwałem angielskiego króla” stała się jeszcze bardziej przyjemna  .  Była to dość dziwna przyjemność.  Słysząc Kazimierza Kaczora , czytającego Hrabala,  miałam wrażenie , jakbym zaprosiła do jazdy jakiegoś totalnego , wrednego prostaka, który bez cienia zażenowania i bez jakichkolwiek skrupułów objaśnia mi swój punkt widzenia świata. Nie ukrywa żadnych swoich nikczemności,  a chociaż zachowywał się obrzydliwie, nie miał jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Opowiadał wszystko tak, jakby to czytelnik/słuchacz był taki sam, jak i narrator i jakby nie trzeba było przed się czegokolwiek wstydzić.  Jest to rzadki punkt widzenia , bo z reguły każdy się wybiela i pewne rzeczy przemilcza, inne pamięta zaś inaczej, niż wyglądały w rzeczywistości. Narracja Hrabala wygląda tak, jakby nagrał  po kryjomu monolog krętacza. Od tego schematu odbiegają ostatnie rozdziały, gdzie nasz bohater , stając się robotnikiem leśnymi samotnikiem, zaczyna  wreszcie myśleć, opiekuje się zwierzętami , żyje w zgodzie z naturą.


                Nie czytałam wcześniej ani tej książki ani nie oglądałam filmu, chociaż była ona bardzo znana, to nic o niej nie wiedziałam. Jan żył w bardzo burzliwych czasach i historii jego życia nie da się opowiedzieć bez nawiązań do historii Czechosłowacji. Początkowo Jan sprzedaje na dworcu serdelki, oszukując ile się da. Jeden z oszukanych zapamięta go sobie, rozpozna go później w  kelnerze w hotelu i  ku mojemu zaskoczeniu, zarekomenduje go później jako  kelnera do lepszego  hotelu. Jan jego zdaniem to     człowiek z potencjałem , który może wiele osiągnąć . Jan zmienia hotele a w międzyczasie Niemcy zajmują jego ojczyznę, co nie robi na nim żadnego wrażenia. Nasz kelner jest zadowolony, bo skoro nikt Niemców nie chce obsługiwać on się tego podejmuje, dostanie więcej napiwków. Jan ożenił się z Niemką , przechodząc przez poniżającą dla każdego, oprócz niego , procedurę badania przez lekarza i po uzyskaniu specjalnego zezwolenia od władz niemieckich na taki ślub.  Urodził mu się upośledzony psychicznie syn, którego oddał do zakładu. Po wojnie stał się milionerem i całkiem dobrze dogadywał się z komunistami. Ostatecznie jego majątek został znacjonalizowany , a on sam  stał się robotnikiem leśnym. 
    Jan to jakby taki Zelig z filmu W. Allena, dostosuje się do wszystkich okoliczności, jakie napotka , jest elastyczny bez ograniczeń. Jego problemy to np. kwestia, czy oficerowie SS zaakceptują go jako męża Lisy. Hrabal opisuje wszystko z humorem, bez znudzenia i bez przynudzania.  Człowieka, który zachowywał się obrzydliwie , opisuje tak, że jakby wszystko to , co on robił, było normalne. Ta technika ma oczywiście swoje plusy, od naszego bohatera nic nas nie oddziela, nikt nie komentuje jego poczynań. Sami możemy oceniać  jego zachowanie. Tyle tylko, że część czytelników, głównie niewyrobionych, czy młodszych   , może  wpaść na pomysł, że Jan jest taki sympatyczny i że też chcieliby tacy być. Na skutek tej techniki oszust i koniunkturalista staje się niejako bohaterem pozytywnym . My mamy swojego Nikodema Dyzmę, ale w „Karierze Nikodema Dyzmy” jest chociażby Żorż Ponimirski, niby to szaleniec, który ma pełną świadomość, kim jest Dyzma i mówi to innym.  Poza tym narracja w Dyzmie prowadzona jest inaczej, nie z punktu widzenia głównego bohatera, co wpływa na dystans do niego. Czesi chyba mają inną mentalność, mnie „Obsługiwałem angielskiego króla” nie porwało.
 
       Na marginesie tych refleksji dorzucę jeszcze parę zdań na zupełnie inny temat.  Ustanowiono nową nagrodę literacką , jest to Nagroda im. Wisławy Szymborskiej.  Dość sceptycznie podchodzę do różnych nagród, a szczególnie do ich mnożenia i mam wątpliwość, czy w ogóle takie nagrody mają sens. Rok temu zakupiłam „Książkę twarzy” M. Bieńczyka, za która dostał on nagrodę Nike. Zaciekawił mnie temat felietonów z tej książki. Miały to być felietony o literaturze, sporcie, podróżach, życiu. Nie byłam w stanie tej książki przeczytać. Zdarza mi się to szalenie rzadko, ale nie doczytałam jej do końca.  Z reguły daję książce szansę, gdy już ją wybiorę, kupię, czy pożyczę,  czytam do końca. Mam nadzieję że gdy jest zła, to może w dalszej części się polepszy , albo chociaż zaciekawi mnie. I w zdecydowanej większości tak się dzieje. Bieńczyka nie byłam w stanie przeczytać.      Zapomniałam o nim, ale ostatnio natrafiłam na tą książkę na półce. Dałam ją koleżance.  Uznałam , że może jej się spodoba. W końcu mamy różne gusta. I stało się to samo. Koleżanka mimo wielkich chęci też ma problem z Bieńczykiem  i nie może przez niego przebrnąć .  

niedziela, 10 listopada 2013

„Człowiek, który był Czwartkiem” Gilbert Keith Chesterton - audiobook




  
        Sięgnęłam po tego audioboka, zachęcona recenzjami, które,  jak się później okazało, nie miały właściwie nic wspólnego z rzeczywistością.    Nie znam twórczości Chestertona, chociaż mam świadomość, że uchodzi on za znakomitego pisarza i filozofa.  

         W recenzji od wydawcy książki przeczytałam, że  ”Powieść G.K. Chestertona „Człowiek, który był czwartkiem” zwyciężyła w jednym z najbardziej intrygujących współczesnych rankingów literackich. Zapytano mianowicie funkcjonariuszy brytyjskich służb specjalnych, jaki utwór XX wiecznej literatury oddaje najlepiej charakter działalności policji politycznej, tajnych operacji i ukrytej agentury. Wbrew oczekiwaniom zdecydowana większość respondentów nie wybrała żadnej z powieści Fredericka Forsytha czy Johna le Carré, lecz wskazała jednoznacznie na utwór Chestertona”.
                 Mimo niechęci do filozofii, dałam  szansę „Człowiekowi, który był Czwartkiem”, dałam się skusić otoczce kryminalno- szpiegowskiej , ale  w tym przypadku była to absolutna pomyłka.  To coś absolutnie nie dla mnie, nie moja bajka. Sama akcja to jakieś najwyżej 20%, w najlepszym przypadku , książki. Reszta to różnorakie rozważania, najczęściej snute są one w trakcie dialogów .   Główny bohater, policjant, znalazł się na spotkaniu tajnej organizacji anarchistycznej i momentalnie, bez wysiłku, wszedł do grona władz. Każdy, kto odgrywa w tej organizacji rolę przywódczą, dostaje pseudonim, a pseudonimami są nazwy dni tygodnia. Nasz bohater stał się Czwartkiem, przywódca to Niedziela. Szybko okazuję się, że we władzach tej organizacji jest nieco więcej   policjantów. Powinni się oni zająć jej infiltrowaniem  , ale zaczynają od ustaleń, kto jest swój, a kto nie.    Im bardziej akcja rozkręca się, tym bardziej absurdalna się staje . Wszyscy cały czas filozofują i trudno natrafić na normalny dialog, bez dzielenia włosa na czworo. Zaczyna się od rozważań, czy każdy artysta to anarchista i jak należy to rozumieć.  A potem jest coraz gorzej.

      „Człowiek” to wg mnie rozprawa filozoficzna ,a nie żadna powieść, z całą pewnością zaś nie jest to ani powieść kryminalna, ani szpiegowska. Jest to pozycja dla naprawdę wybranych czytelników , szczególnie dla miłośników filozofii, wątpię, czy ktoś inny będzie w stanie przez nią przebrnąć. Jest trudna do słuchania, do czytania z pewnością też. Wydarzeniami zaciekawiłam się zaledwie w kilku momentach.  

    

  

wtorek, 5 listopada 2013

Asa Larsson „Krew, którą nasiąkła”

Krew, którą nasiąkła - Åsa Larsson
  
        Będę dosyć bezwzględna dla tej książki, ale napiszę bez ogródek, co o niej myślę.  Dla mnie poza jednym aspektem, o którym później, ta książka to jedna wielka pomyłka.  Główna bohaterka to niejaka Rebeka , adwokat, zatrudniona w dużej kancelarii w wielkim mieście. Parę lat wcześniej w obronie własnej zabiła kilka osób, w tym dwóch pastorów, stało się to w okolicy Kiruny, miejscowości, z której pochodzi.  „Krew” zaczyna nieco później od tych wydarzeń, tj.  od morderstwa pani pastor w małej miejscowości w okolicy Kiruny. Ofiara została zamordowana dosyć brutalnie i powieszona w miejscowym kościele. Pani pastor, jak się okazało dosyć szybko, była mężatką, ale nie tylko,  była ona  lesbijką , permanentnie zdradzającą męża i mającą namiętny romans z jedną z wiernych. Nie przeszkadzało jej to w żadnym stopniu pełnić posługi duszpasterskiej i nie miała z tego powodu żadnych dylematów moralnych, w ogóle nie był to dla niej jakikolwiek problem.  Oprócz tego pani pastor była feministką , domagającą się różnych parytetów dla kobiet. Stworzyła też coś w rodzaju ruchu parafialnego, kobiecego oczywiście, w ramach którego zrzeszyła masę kobiet, wobec których  mężowie stosowali przemoc. Bliska jej sercu była też ekologia i ochrona wilka . Miała ona liczne grono wrogów i właściwie każdy z nich mógł być podejrzany o zbrodnię.  Sprawa zabójstwa pani pastor znalazła się w zainteresowaniu Rebeki, gdyż zatrudniająca ją kancelaria wpadła na pomysł zaproponowania jednej z parafii usługi kompleksowej obsługi prawnej. Rebeka w ten sposób więc znalazła się w pobliżu miejsca akcji. Sprawę zaś prowadzi miejscowa pani policjantka. Jednym z wrogów pani pastor jest inny duchowny, Stefan .  Są oni w totalnym konflikcie, praktycznie o wszystko.  Wkrótce potem pada drugi trup. Wszystko to napisane  jest w dość nudny sposób i  podczas czytania nie miałam żadnego problemu z oderwaniem się od tekstu w dowolnym momencie pod byle pretekstem.

                                Nie mogłam nic na to poradzić, ale czytając tą powieść, cały czas skupiałam się nie tyle na zagadce zabójstwa, ale na tym, co  było najbardziej dla mnie egzotyczne, czyli na osobie zamordowanej pastor, jej posłudze i relacji z wiernymi.  Wiem, że miałam tu pisać o książce , a nie o kwestiach religii, ale nie mogę od tego uciec. Być może jestem staroświecka, ale  opisy z książki dotyczące tamtejszego duchowieństwa, były dla mnie szokujące.  Nie wiem w ogóle, czemu miały służyć. Poza zamordowaną , która przedstawiana jest w zdecydowanie pozytywnym świetle, inni duchowni  są postaciami skrajnie antypatycznymi, na granicy psychopatii,  a niektórzy  chyba już poza tą granicą. Wygląda na to, że Asa Larsson ma chyba fobię kościelną.

          Na odrębną uwagę zasługuje  opowieść o wilczycy, Żółtonogiej , właściwa akcja książki jest  przeplatana tą opowieścią . Wilczyca  osiedliła się w pobliżu Kiruny, a którą pani pastor  się zaopiekowała, finansując jej monitoring i zarazem ochronę przed myśliwymi. Opowieść o Żółtonogiej jest piękna, ale  okrutna, a nawet wręcz brutalna, pokazane jest życie w stadzie wilków, prawa, jakie tym życiem rządzą. Kłania się tu teoria Darwina.  Czytałam te fragmenty chyba z większym jeszcze zainteresowaniem, niż opowieść o zabójstwie. Bardziej byłam przejęta losem Żółtonogiej i kibicowaniem, aby nic złego się jej nie stało, niż czymkolwiek innym. Żadna z postaci ludzkich nie wzbudziła we mnie  ani sympatii ani empatii i nie byłam w stanie przejąć się czyimkolwiek losem, bardziej, niż losem zwierzęcia.  Można oczywiście snuć analogie pomiędzy życiem pani pastor, a wilczycą, ale to mniej mnie interesowało. Opowieść o wilczycy to jedyna rzecz, zasługująca w tej książce na uwagę .

                Zastanowiła mnie inna jeszcze kwestia. Wszyscy niemal bohaterowie „Krwi” mają jakieś spore problemy ze sobą, z rodziną, nie ma tu pogodnych i zadowolonych z życia osób. Jest to taka dziwna zależność. W Skandynawii, gdzie poziom życia jest bardzo wysoki, bardzo często w książkach bohaterowie są nieszczęśliwi i samotni, a atmosfera jest ponura . A najpogodniejszy kryminał, jaki przeczytałam w tym roku, był autorstwa Rosjanina, Borysa Akunina  . „Świat jest teatrem” to jedna wielka afirmacja życia.