poniedziałek, 29 czerwca 2020

Kazuo Ishiguro "Nokturny"


                Początkowo miałam spory problem z "Nokturnami". Opowiadania czyta się wyjątkowo dobrze, napisane są bardzo przystępnym językiem, nie są do tego obszerne. "Albatros" wydał książkę tak, jak się obecnie często  robi, czcionka jest duża, odstępy pomiędzy wierszami spore. I pierwsza moja refleksja po przeczytaniu była taka, że te opowiadania są tak strasznie proste, że nie widzę tu żadnej głębi, a sens ich jest jasny i oczywisty, otóż wielu ludziom w pogoni za sukcesem przewraca się w głowach i zachowują się irracjonalnie. Uznałam, że cóż mnie obchodzą pseudo problemy znanych i wielkich artystów czy chociażby celebrytów, że prawdziwe życie toczy się gdzieś indziej. Ale jednocześnie po tej pierwszej, odruchowej refleksji zaczęłam się mocniej zastanawiać nad tekstem. Czy możliwe jest, aby ktoś, kto napisał arcydzieło w postaci "Okruchów dnia", o których pisałam tutaj, kto dostał Nobla, był w stanie napisać banalnego gniota. Teoretycznie wszystko jest możliwe, ale przecież "Nokturny" powstały aż 20 lat po "Okruchach dnia", pisarz z racji wieku był jeszcze mądrzejszy, no i musiał mieć znacznie bardziej wyrobiony warsztat.  Zaczęłam więc zastanawiać się głębiej. I dopiero wtedy, gdy zasiadłam z kubkiem kawy i zaczęłam myśleć o książce,  zaskoczyłam, o co tak naprawdę w niej chodzi. Paradoks tkwi w tym, że całość jest naprawdę bardzo prosta. 


    Gdy przestanie się patrzeć na bohaterów w takiej dosłownej postaci, jak ich stworzył Ishiguro, gdy poszuka się ich odpowiedników w najbliższym otoczeniu, wszystko zaczyna mieć sens. Motywem przewodnim opowiadań jest bezwzględna pogoń za sukcesem, za karierą i konsekwencje takiej decyzji. Dla bohaterów najważniejsza jest właśnie kariera, stali się jej niewolnikami, pozbawionymi często radości życia. Nie będę spojlerować, bo to co wspomnę o poszczególnych opowiadaniach jest zasygnalizowane przez autora już na samym początku każdego z nich, na kilku pierwszych kartkach. 

    Generalnie Ishiguro opisuje ludzi, którzy mogliby być szczęśliwi, gdyby potrafili się zatrzymać, gdyby nie opętała ich żądza jeszcze większego sukcesu niż ten, który już odnieśli.  W "Uwodzicielskim głosie " przedstawia małżeństwo, które za próbę osiągnięcia czegoś więcej, jest w stanie zapłacić porażającą cenę, powiedziane jest oczywiście jaką. Ten przyszły sukces jest oczywiście przyszły i niepewny. Wygląda to tak, jakby zwariowali, jakby pogoń za karierą stała się przymusem, czymś w rodzaju nałogu i wciągnęła jak np. narkotyki czy alkohol. Presja otoczenia, nawet niewypowiedziana, też robi swoje. Jeżeli wszyscy niemal w najbliższym otoczeniu zachowują się w określony sposób, to niektórym trudno iść pod prąd. Nie zastanawiają się już nawet nad tym, czy droga, którą idą, jest właściwa, jak narkoman czy alkoholik idą dalej. 

    W "Come rain or come shine" z kolei oglądamy małżeństwo, którego sukces nie jest spektakularny, bo sprowadza się w zasadzie jedynie do całkiem niezłych zarobków i niezłej pozycji materialnej, do zamieszkiwania w świetnie urządzonym domu w tzw. dobrym miejscu. Małżonkowie zwariowali już do tego stopnia, on nawet bardziej niż ona, że każdego, kto za tym sukcesem nie goni i go nie osiąga, traktują jako godnego politowania nieudacznika.  Nawet przez ułamek sekundy nie zastanawiają się nawet nad tym, czy zwykły nauczyciel, który niczego w sensie materialnym się nie dorobił, może być szczęśliwy, wykonując swój zawód. Oczywiste jest przecież dla nich, że szczęśliwy być nie może. Wygląda to w przenośni już tak, jakby mieli przeprogramowane mózgi, jakby zamknęli się już w czymś w rodzaju szklanej bańki i nie znali już niemal nikogo, kto nie podzielałby ich poglądów na karierę.  

     W "Malvern Hills" z kolei również oglądamy małżeństwo. Kobieta nie jest w stanie zadowolić się "byle czym", nic nigdy się jej nie podoba, jest wiecznie niezadowolona i ma wieczne pretensje niemal do każdego. Spotkanie jej z reguły jest dla drugiej osoby skrajnie niemiłe. Zżera ją frustracja, mogła przecież osiągnąć więcej, nie zrobiła kariery. A że ma kochającego człowieka u boku i wykonuje zawód, który kocha, to nie ma znaczenia. 

   "Nokturn" z kolei mówi o młodym chłopaku, który uległ szalenie mocnej presji otoczenia i również zdecydował się na absurdalne i ryzykowne posunięcie po to, aby zwiększyć szanse na osiągnięcie sukcesu. W tym przypadku nie miał koło siebie ani jednej normalnej osoby, która odwiodłaby go od koszmarnego pomysłu. 

   W przypadku z kolei bohatera "Wiolonczelistów" cena, jaką zapłacił za karierę okazała się naprawdę wysoka, chociaż on może nawet nie mieć tego świadomości. 

    Pozornie może się wydawać, że opisane przypadki są wynaturzeniem i czymś wyjątkowym. Jestem absolutnie przekonana, że wcale nie. Opisane postawy są naprawdę bardzo, ale to bardzo częste. Wystarczy się rozejrzeć dookoła. Pęd za karierą, która nie zawsze przecież musi być czymś złym, często przybiera tak karykaturalną postać, że ludzie podporządkowują temu celowi dosłownie wszystko.  

   Przypomniała mi się fenomenalna "Kurtyna" Agaty Christie, pisałam o niej tutaj. Christie sportretowała tam wielu emerytów, którzy są skrajnie nieszczęśliwi i sfrustrowani, bo nie zrobili  takiej kariery, jaką chcieli i nie osiągnęli wszystkiego, czego chcieli. I nie mogą się przez to cieszyć się życiem i tym, co mają. 
5/6
   

środa, 24 czerwca 2020

Sławomir Leśniewski "Drapieżny ród Piastów"

                                                           
    Z racji tego, że Sł. Leśniewski jest autorem fenomenalnej książki "Potop. Czas hańby i sławy 1655-1660", o której pisałam tutaj, z "Drapieżnym rodem Piastów" wiązałam spore nadzieje. Spodziewałam się czegoś równie świetnego. A tymczasem okazało się, że miałam problem z tym, aby przebrnąć przez tą książkę. Zajęło mi to ponad miesiąc, a w międzyczasie czytałam inne pozycje. Gdy popatrzy się na to, jakie tytuły wydał Sł. Leśniewski, widać, że pisze on właściwie o wszystkim i o każdej epoce. Napisał m. in. "Poczet królów i książąt polskich", "I i II wojnę światową". Jak widać, nie da się dobrze pisać o wszystkim i znać się na wszystkim. "Drapieżny ród Piastów" to po prostu historia Polski za Piastów, napisana nieszczególnie ciekawie, a co gorsze, to nie ma w niej niczego nowatorskiego. Części o rozbiciu dzielnicowym właściwie nie da się czytać, jest tam masa nazwisk i faktów, brak za to syntetycznego podejścia. Nie wiadomo też, po co każdy rozdział zaczyna się od bardzo krótkiego, na 2 czy 3 strony beletrystycznego opisu, np. jak ślepiec chodzi po Wawelu.
     Pisanie o tym, co jest już znane, nie ma za bardzo sensu. Sens jest zaś wtedy, gdy albo przedstawia się wydarzenia w innym świetle niż dotychczas, albo gdy wskazuje się najnowsze fakty, albo gdy coś się ocenia itp. Przykładowo w "Historii Polski" A. Zamoyskiego, o której też pisałam tutaj, autor umieszczał to, co działo się u nas, w kontekście międzynarodowym. Porównywał, czy wydarzenia, które rozgrywały się u nas, do tych które miały miejsce na Zachodzie, wyszukiwał i podobieństwa i różnice. Na uwagę zasługiwał też punkt widzenia, bo Zamoyski mieszka za granicą, nie uważa Polski za centrum świata i nie podziela poglądów o naszym mesjaniźmie. Jasienica z kolei potrafi przykuwać uwagę, oceniał, rozważał alternatywne rozwiązania. Tutaj, u Leśniewskiego, tego brakło, tzn. jest w bardzo małym stopniu. Sądząc po tytule, tym wyróżnikiem miało być zwrócenie uwagi na to, że Piastowie mieli na sumieniu wiele mordów czy innych okrutnych czynów i że nie byli wcale tacy święci, jak to wynika z różnych obrazów czy przekazów historycznych. Nie uważam, aby było to coś nieznanego. Rzeczywiście wszędzie wówczas tak to wyglądało. Jeżeli autor chciał zwrócić uwagę na ten aspekt historii, to powinien skupić się na tym, a nie przedstawiać całą historię epoki, od "a" do "zet".
     Nie można oczywiście jednak postawić tezy, że cała książka jest zła i że w ogóle nie zasługuje na uwagę. Można dzięki niej odświeżyć wiedzę o Piastach. Ciekawe były informacje o tym, jak to cechy charakteru poszczególnych władców wpływały na politykę państwa. Przykładowo gdyby Bolesław Śmiały nie był tak porywczy i nie doprowadził od zgładzenia biskupa Stanisława, los króla mógł potoczyć się zupełnie inaczej. Aczkolwiek racja leżała po stronie króla, tak gwałtowana reakcja z uwagi na uwarunkowania polityczne i przewidywalne konsekwencje nie była dobrym pomysłem. Z kolei Bolesław Krzywousty gdyby nie kazał oślepić swojego brata Zbigniewa, jego szanse na koronację byłyby znacznie większe. Gdyby autor skupił się właśnie na tego typu aspektach i nie traktował czytelnika jak kogoś, kto nie ma żadnej wiedzy o historii kraju, całość wyglądałaby zupełnie inaczej.
3/6

czwartek, 18 czerwca 2020

Jane Austin "Rozważna i romantyczna"


    Zacznę od czegoś, co stało się już chyba moją mantrą w odniesieniu do tej pisarki. Powieści Jane Austin nie są tylko romansami i nie są tylko dla kobiet, to głęboka, ponadczasowa literatura. Powieści te to jakby jedna wielka powieść, obracająca się wokół tego samego tematu, czyli zwyczajnego życia wyższych, a może raczej średnich angielskich sfer na przełomie XVIII i XIX wieku.
     Każda dobra książka ma w sobie coś z magii. Czytając "Rozważną i romantyczną" czułam się tak, jakbym podróżowała w czasie. Może była to zasługa długiego weekendu i brak pośpiechu, ale nie tylko. Mimo, że oglądałam chyba 2 ekranizacje "Rozważnej" i znałam treść, dałam się wciągnąć w ten odległy świat. A gdy skończyłam czytać, czegoś mi mocno brakowało. Z pewnością to m. in. zasługa umiejętności pisarskich Austin, w tym nawet lekko archaicznego, pięknego, wysublimowanego języka. W książce nie ma ani przemocy, ani żadnych drastycznych opisów, ani ówczesnej polityki, wydarzenia są jakby zawieszone w czasie, mogły się wydarzyć wszędzie. Powieść daje gwarancję spokoju podczas czytania.
     Tym razem autorka opowiada historię Eleonory i Marianny Dashwood. Obie pochodziły ze stosunkowo ubogiej rodziny i obie dość wcześnie się zakochały. I jak to u Austin bywa, pojawiły się komplikacje. Akcja rozgrywa się tutaj częściowo na prowincji angielskiej, częściowo zaś zimą w Londynie. Dość szybko adoratorzy obu sióstr zaczęli sprawiać wrażenie, jakby stracili zainteresowanie obiema pannami. Fenomenalnie opisane są charaktery postaci, są ponadczasowe oczywiście. Na uwagę zasługuje tutaj postać nowej znajomej sióstr, Lucy, osoby bardzo inteligentnej, ale fałszywej, zakłamanej, pozbawionej jakichkolwiek skrupułów i skłonnej do bezustannych intryg. To taka Claire Underwood z "House of cards", tylko że sprzed 200 lat i realizująca swoje ambicje na polu innym niż polityka. Warto też uważnie przyjrzeć się zakłamanemu bratu sióstr i temu, w jaki sposób zagłusza wyrzuty sumienia, że nie pomógł im w żaden sposób mimo posiadanego pokaźnego majątku, a ta pomoc była potrzebna. Jego tłumaczenie się przed samym sobą jest zarazem i żenujące i komiczne. Niemal na każdej stronie są fenomenalne dialogi i właśnie obserwacje psychologiczne.
     Nie znam innych książek, w których przy okazji lekkiego romansu tak fenomenalnie opisane byłoby życie ludzi w tak odległej epoce. Ze współczesnego punktu widzenia komicznie wygląda konieczność tzw. bywania w towarzystwie, praktycznie niemal każdego dnia. Kontakty utrzymywało się z osobami, z którymi wypadało to robić, bez względu na to, co myślało się o danej osobie. Dość absurdalnie wygląda z kolei portret tamtejszego duchowieństwa, kandydat na duchownego sam musiał starać się o probostwo w określonym miejscu. Właściciele ziemscy mogli się zgodzić na konkretnego kandydata, albo i nie, miał przecież urzędować na ich ziemi.
     "Rozważna i romantyczna" to powieść, którą się zna i którą chce się czytać jeszcze raz i jeszcze raz, po to aby po raz kolejny dowiedzieć się tego, co już się wie.

6/6 

                                                           

wtorek, 16 czerwca 2020

Paweł Jasienica "Polska anarchia" audiobook, czyta Marcin Popczyński

Polska anarchia
 
 
    Mało kto potrafi dorównać Jasienicy w stylu pisania. Jego książki to jakby gawędy z gigantyczną dawką wiedzy o historii. Nigdy nie jest nudny, a wynika to też i z tego, że ujawniał swoje opinie na omawiany temat i robił to nawet wtedy, gdy w swej opinii był odosobniony. Marcin Popczyński czytał już "Polskę Piastów", "Polskę Jagiellonów" i "Rzeczpospolitą Obojga Narodów", tak więc sprawdza się również znakomicie i tutaj. "Polska anarchia" to zbiór esejów, w których autor zastanawia się nad tym, jak mogło dojść do takiej sytuacji, że Polska, będąca w dobie odrodzenia mocarstwem, w stosunkowo krótkim czasie zniknęła z mapy Europy. Jest to wydarzenie bez precedensu, bo zdarzało się, że różne państwa traciły niepodległość, ale nigdy nie było to państwo, które kiedyś było gigantem. Jasienica stawia określone tezy, mając doskonale świadomość, że temat jest kontrowersyjny i o jednoznaczne odpowiedzi może być trudno. Jak wynika z audiobooka, esej o anarchii po opublikowaniu kilkadziesiąt lat temu na łamach prasy, wywołał olbrzymi odzew, pojawiło się wiele replik.

     Jasienica oceniając pewne zjawiska znał wiele opinii innych historyków na te tematy i np. szalenie krytycznie wypowiadając się o kontrreformacji w Rzeczpospolitej, zasygnalizował, że są osoby, które widzą to zupełnie inaczej i zacytował Stanisława Mackiewicza - Cata. Oczywiście przed zacytowaniem i po zacytowaniu, polemizował z Mackiewiczem. Wielkość jego przejawia się też i w tym, że potrafił opisując kontrreformację wysunąć masę argumentów za tym, że był to ruch który przyniósł same negatywne konsekwencje w aspekcie politycznym, gospodarczym, kulturalnym i wszelkim innym. Jednocześnie podkreślał wielokrotnie, że jezuici, którzy stali za kontrreformacją rozegrali tą kwestię w Rzeczpospolitej po mistrzowsku. Wiem, że dla części czytelników subiektywizm autora jest sporym minusem, ale mi sama narracja pozbawiona emocji i opinii przypomina rozmowę dwojga osób wyłącznie o faktach. Takie rozmowy byłyby przeraźliwie nudne i mało kto rozmowy takie prowadzi.

    A co konkretnie autor uważa za przyczynę tego, że mocarstwo upadło i przestało istnieć? Wbrew tytułowi, który sugeruje że anarchia w wykonaniu Polaków była czymś wyjątkowym, autor udowadnia, że do pewnego momentu nic podobnego. Porównując to, co działo się w Polsce i w innych krajach europejskich mniej więcej do końca panowania Jagiellonów, stawia tezę, że pod względem zapędów anarchicznych jakoś szczególnie nie wyróżnialiśmy się. W zasadzie to nie działo się wówczas u nas nic szczególnie negatywnego, niespotykanego w innych krajach europejskich. Mowa jest oczywiście o Europie Zachodniej.

      Jako praprzyczynę wszelkiego zła Jasienica wskazuje to, co stało się po śmierci Zygmunta Augusta. Zmarł bez potomka i bez uregulowania prawnego kwestii dziedziczenia po nim tronu. Szlachta musiała więc w błyskawicznym tempie zdecydować, kto i na jakich zasadach będzie mógł zostać królem. I powstały Artykuły Henrykowskie, czyli coś na kształt ówczesnej konstytucji, w której zawarto zasadnicze elementy ustrojowe. A z racji tego, że utworzyła je właśnie szlachta, to najbardziej zadbała o to, aby zabezpieczyć swój własny interes, swoje przywileje, a nie interes państwa. I nastąpił brak równowagi. Uprawnienia króla były nieznaczne, stracił mocno na znaczeniu i nie miał instrumentów, by ukrócić rozpasanie szlachty. I od tego momentu powoli, powoli, zaczęliśmy odstawać od Europy. Wszędzie warstwy uprzywilejowane dbały o swoje interesy, wszędzie chciały mieć ich jak najwięcej, ale to u nas nie miał kto ich hamować w tych zapędach. Coraz większy prymat interesów prywatnych nad państwowymi z biegiem lat sprawiał, że wynaturzenia stawały się coraz większe, aż w końcu o państwo nikt już nie dbał. Doszło do fanatyzmu religijnego, do upadku kultury.

5/6


niedziela, 14 czerwca 2020

Sandor Marai "Rozwód w Budzie"


    Bohaterem Sandora Maraia jest człowiek, którego los został już niejako zaprogramowany zanim się  jeszcze urodził, nawet zanim jeszcze został poczęty. Ludzi takich jest szalenie dużo i to w każdej epoce. Kristof urodził się w rodzinie sędziowskiej, jego ojciec, dziad, pradziad i jeszcze wcześniejsi przodkowie aż od czasów Andegawenów mieszkali w Budzie i byli sędziami, każdy z nich oczywiście się ożenił i miał dzieci. Żona każdego z nich musiała oczywiście pochodzić  z rodziny o określonym statusie majątkowym i społecznym. Nie do pomyślenia było, aby ktoś wyłamał się z tego schematu. Dziecko było wtłaczane w społeczeństwo na zasadach takich, jak chciała rodzina i otoczenie. Wszystko było przewidywalne i pozbawione ryzyka, ale dające za to mocną stabilizację, uwolnienie od trosk materialnych i akceptację, a nawet i szacunek otoczenia. Pisarz przygląda się więc mocno i przenikliwie Kristofowi, który żyje właśnie w taki sposób i usiłuje odpowiedzieć na pytanie, czy taki sposób na życie daje  szczęście i spełnienie. 

   Niemal od początku czytelnik wie, że "Kristof długo słyszał ten głos. Aż w końcu ów głos zamarł, w jego miejsce zaś wdarła się głuchota, przyjemna głuchota. Długo tak żył, pracował, istniał w rodzinie, na swoim urzędzie, sądził i ustalał, a tymczasem wiedział, że "się broni", że jakiś głos w głuchym mroku, gdzieś tam, nakazuje co innego... Taki stan przypomina brzask, półsen tuż przed momentem przebudzenia". 

      Gdy przyglądamy się Kristofowi odnosimy wrażenie, że wszystko niby jest ok. Nie ulega wątpliwości, że lubi on sądzić, a zawód ten traktuje niezwykle poważnie, nie tylko jako źródło zarobku, ale jako misję wobec społeczeństwa. Kocha żonę i dzieci. Gdy widzimy, jak poznał żonę, to wiadomo jest, że po prostu się w tej kobiecie zakochał. Kulminacja w powieści następuje w trakcie rozmowy Kristofa z dawnym, szkolnym kolegą, który późnym wieczorem, bez zapowiedzi pojawił się u niego pewnego dnia. Jest to rozmowa szczera aż do bólu, w trakcie której Kristof po raz pierwszy w życiu przyjrzał się temu, co kryło się w głębi jego duszy. Przyjrzał się chociażby swoim snom i wszystkiemu, od czego odgrodził się tak niebywale mocno, że w pewnym momencie nie miał już nawet cienia świadomości, że coś takiego istnieje. 

   Ta kluczowa rozmowa, momentami przypominająca psychoanalizę, odbyła się w nocy. Noc i mrok są tutaj symboliczne. To w ciemności, w podświadomości,  kryją się sekrety ducha, właśnie najgłębsze pragnienia czy lęki, to wówczas można najlepiej usłyszeć ten wewnętrzny głos, o którym wspomniał Marai.  Za dnia wiele osób jest w kieracie, typu praca, dom i nie ma za wiele czasu na refleksje. Książka kończy się już o poranku, gdy znajomy Kristofa opuszcza jego dom. A przed Kristofem jest decyzja, czy zmieni coś w swoim życiu pod wpływem tego, co się stało, czy zostanie przy tym, co znane. Sędzia tą decyzję podejmuje.  

        W "Rozwodzie" jest sporo obserwacji psychologicznych, Marai jest świetnym obserwatorem. Nie pisze on obszernych chartakterystyk, ale potrafi zrobić to tak, że wskazuje bezbłędnie to, co dla danej osoby jest najważniejsze, co stanowi kwintesencję jej jestestwa. Przykładowo matka Kristofa porzuciła jego ojca. Ojciec nigdy się z tym nie pogodził i nigdy już nie był szczęśliwy.  Wiele osób jest w stanie zacząć po czymś takim nowy etap życia, ojciec Kristofa nie potrafił. Marai scharakteryzował przyczynę krótko i treściwie. "Bunt żony musiał go zranić gdzieś w centralnym punkcie równowagi, tam, gdzie człowiek ma zarzuconą kotwicę, gdzie jest całkowicie sobą, gdzie nie da się go zmienić". Po jednym takim zdaniu dalsze dywagowanie, dlaczego on nie był w stanie nawet w dłuższej perspektywie czasowej być szczęśliwym, nie ma już sensu. Może gdyby żył w innych czasach, gdyby jakiś bardzo dobry psycholog był w stanie mu pomóc, może to by coś dało. 

     Ta książka jest świetną inspiracją ku temu, aby przyjrzeć się swojemu życiu, czy aby na pewno żyje się zgodnie z najgłębszymi pragnieniami, albo chociażby czy się próbuje i czy w ogóle żyje się zgodnie ze sobą. Czy ma się świadomość własnych uczuć. Wbrew pozorom jest to szalenie trudne. Znam chyba tylko jedną osobę, która tak właśnie żyje, w 100% zgodnie ze sobą i utrzymuje się z tego, co ją naprawdę fascynuje. Musi żyć skromniej, niż mogłaby, wybierając inną drogę. Jest to też życie w pewnej nerwówce co do chociażby źródeł utrzymania, ale widać, że jest zadowolona i spełniona. Marai widzi nawet zależność pomiędzy tym, czy człowiek jest spełniony, czy żyje zgodnie z tym, "co mu w duszy gra", a stanem zdrowia. Z krótkich fragmentów, dotyczących różnych bohaterów, jednoznacznie to wynika. Teza ta jest oczywiście dyskusyjna i mocno kontrowersyjna, ale zgadzam się z pisarzem całkowicie, moje obserwacje też potwierdzają taką zależność. O przypadku skrajnie nieszczęśliwego ojca Kristofa autor napisał, że w pewnym momencie "zakażona dusza wydała ciału zgodę na przeminięcie".  

    Na uwagę zasługuje też końcowy tekst "Od tłumaczki" Ireny Makarewicz, która wyjaśniła te aspekty powieści, które dla osób, znających słabo kulturę i historię Węgrów, mogą być trudne do zrozumienia, np. motto "Za dnia zbudowany, nocą się zawala".
5/6
  


piątek, 5 czerwca 2020

Wojciech Chmielarz "Rana" - audik, czyta Grzegorz Damięcki

    



  To, co najbardziej odczuwa się podczas zapoznawania się z "Raną", to niesamowite wciąganie się w akcję. Gdyby był plebiscyt na najbardziej wciągającą powieść minionego roku, to zagłosowałabym właśnie na "Ranę". Słuchałam jej jako audiobooka i wykonanie Grzegorza Damięckiego jest świetne. Widać, że Damięcki przeczytał książkę co najmniej raz, zanim czytał ją już podczas nagrania. Krzysztofowi Gosztyle, mistrzowi audiobooków, rośnie chyba konkurencja. Przypuszczam, że powieść czyta się równie rewelacyjnie, jak się i jej słucha. 

    Wydarzenia rozgrywają się w dużej mierze w prywatnej szkole, a dotyczą zarówno uczniów, jak i nauczycieli. Po powieść może sięgnąć więc każdy bez względu na to, w jakim  jest wieku. Książka rozpoczyna się od przybycia do szkoły nowej nauczycielki matematyki, Klementyny. Początkowo, bardzo krótko, całość robi wrażenie powieści psychologicznej. Dość szybko jednak pojawia się pierwszy trup. Chmielarz jest mistrzem obserwacji ludzkiego zachowania, świetnie wychwytuje różne niuanse. I jest też mistrzem wychwytywania tego, co ukryte. W rezultacie nic nie jest więc takie, jakie wydaje się na początku. Prywatna szkoła nie jest wcale tak rewelacyjna, za jaką uchodzi. Niby kochające się rodziny zupełnie inaczej wyglądają po bliższym przyjrzeniu się. Zobaczyć można degrengoladę, pazerność, prostactwo, zakłamanie i bezduszność wśród osób wykształconych i względnie zamożnych.  Jak się też okazuje, każdy coś ukrywa i tak naprawdę nikt tak do końca nie jest tym, za kogo uchodzi lub chciałby uchodzić. Autor umiejscawia też akcję w konkretnej rzeczywistości, wydarzenia rozgrywają się w Warszawie, a gdzieś daleko w tle wybuchła już afera reprywatyzacyjna. Jeden z drugo czy nawet i trzecioplanowych bohaterów był w PRL-u działaczem solidarnościowym. Można zobaczyć, jak sobie radzi obecnie. Właściwie nie ma tutaj żadnych tak naprawdę silnych i spełnionych osób, każdy albo ma traumę, albo jest niespełniony, albo czegoś się obawia. 

    Chmielarz jest wyśmienitym psychologiem i nie myśli stereotypowo. Przykładowo pojawia się dziewczyna z biednej i niewykształconej rodziny, która  dostała się do tej szkoły. I pada konkluzja, ustami jednego z bohaterów, że może nie było to zbyt dobre posunięcie. Bo czuje się w niej gorsza, nie stać jej na takie ubrania i inne gadżety, jakie mają uczniowie. I stale myśli o tym, jak wielki dystans dziele ją od kolegów i koleżanek. Czuje się od nich gorsza. Różnego rodzaju obserwacji jest naprawdę sporo. Nie są one rozwlekłe, ale za to wyjątkowo celne.  Swietnie pokazana jest obłuda. Gdy jednak z uczennic ewidentnie miała problemy, nikt poza jedną nauczycielką, nie zainteresował się jej sytuacją i nie próbował pomóc i ustalić, co się dzieje. Kiedy z kolei  okazało się, że dziewczyna nie żyje, wszyscy demonstracyjnie ubrali się na czarno i udawali przed sobą i przed innymi, jak bardzo przeżywają żałobę.  

    W książce przewija się wątek przemocy w rodzinie. Już na pierwszych kartach powieści nauczycielka, Klementyna, wspomina, jak matka znęcała się nad nią w dzieciństwie. Chmielarz nie epatuje tymi wspomnieniami, nie ma tego dużo. Ale zasługą jego i to wielką jest to, że wspominając o tym, nie ogranicza się tylko do czasu dzieciństwa, gdy dziecko było ofiarą. Bo to, co wówczas się wydarzyło jest tą tytułową raną, która niestety nie zawsze się goi. I człowiek z tą raną w sercu może zostać na całe życie tylko wrakiem człowieka. Nie przypominam sobie takiego podejścia w literaturze, z reguły opisy kończyły się właśnie na dzieciństwie. Portret Klementyny z tego względu pozostanie niezapomniany. Trauma dziecka, które przeżyło znęcanie się i jego późniejsze zachowanie jako dorosłego, oddziałuje na wiele osób. Nawet więc i ci, którzy uważają, że nie ma co angażować się w "cudze" sprawy i reagować, gdy słychać płacz dziecka np. za ścianą, mogą być zdziwieni. Bo takie dorosłe dziecko z traumą niekoniecznie będzie potem tylko ofiarą, może wyrządzić sporo złego tym, których spotka na swojej drodze. 

      "Rana" w porównaniu do innych książek Chmielarza prezentuje się w moim prywatnym rankingu niemal na równi z cyklem z komisarzem Mortką. Dla mnie jest ona zdecydowanie lepsza niż "Żmijowisko". Brakło mi tutaj jeszcze większej głębi psychologicznej, w cyklu o Mortce gdy bohaterowie towarzyszą czytelnikowi dłuższy czas, pole do zgłębienia ich charakterów jest zdecydowanie większe. Rzeczywistość, jak wyłania się  z "Rany" nie wygląda dobrze, ale za to wygląda prawdziwie. Niestety. 
5/6