wtorek, 25 sierpnia 2015

James Matthew Barrie „Przygody Piotrusia Pana” – audiobook, czyta Jarosław Boberek

Piotruś Pan

       Jeszcze kilka lat temu nie pomyślałabym , że zacznę wracać do bajek.  Ale faktycznie raz na jakiś czas, póki co dość rzadko, mam ochotę na coś naprawdę lekkiego, co nie wymaga niemal żadnego myślenia. Zdaniem niektórych psychologów każda dobra bajka czy baśń, ale taka ponadczasowa, to pewien przekaz do podświadomości . Bardzo ciekawie pisała o tym i interpretowała różne baśnie psychoterapeutka Katarzyna Miller w „Zwierciadle”  . Wydała również na ten temat książkę. Jej zdaniem każdy podświadomie , już jako dziecko, wybiera jako  ulubione te bajki, które w jakiś sposób mówią o tych problemach, które przeżywa właśnie to dziecko. Działa to według niej trochę na zasadzie  - powiedz mi swoją ulubioną bajkę, a powiem ci, kim jesteś. Czytając bajkę, dziecko nie ma świadomości tego, że czyta poniekąd o sobie, ale po prostu to czuje. W bajce z reguły jest też sposób na poradzenie sobie z problemem. Artykuły K. Miller były bardzo ciekawe i z pewnością jej teoria jest trafna, przynajmniej w moim przypadku. Z „Piotrusiem Panem” jest jednak inaczej, bo  nigdy wcześniej go nie czytałam. Wiedziałam tylko, jaka niemal każdy, że jest to rzecz o wiecznym dziecku, chłopcu, który nie chce być dorosły. I sięgnęłam po audiobook z czystej ciekawości, o co tam tak naprawdę chodzi.
       Bajka ta opowiada o trójce rodzeństwa, do których nocą przyfruwał ich kolega Piotruś Pan, razem marzyli i się bawili, a pewnej nocy wszyscy razem pofrunęli na wyspę Nibylandię,  gdzie Piotruś Pan zamieszkiwał. Na wyspie zamieszkiwali też koledzy Piotrusia, wróżka, syreny,  Indianie i różne zwierzęta. Wszyscy chłopcy cały dzień spędzali na zabawach i byłoby idealnie i naprawdę bajkowo, ale istniały pewne problemy. Głównym problemem byli piraci, również zamieszkujący tą samą wyspę, którzy  nienawidzili  Piotrusia i   jego kolegów. Chłopcy musieli też sami przygotowywać sobie posiłki, co nie było wcale takie łatwe. Nienawiść piratów do chłopców sprawiła, że w finale doszło do głównego starcia pomiędzy nimi.
     Czy coś takiego może w ogóle się podobać? Do mnie ta bajka  nie przemawiała w ogóle. Gdyby nie czytający Jarosław Boberek, byłaby najzwyczajniej w świecie nudna. Ale posłuchać mimo wszystko było warto. Może to komuś wyda się zabawne, ale dopiero w trakcie słuchania jej,  zorientowałam się , że popularna w pop kulturze i nie tylko,  postać kapitana Haka, z hakiem  zamiast jednej dłoni,   wzięła się właśnie z tej bajki. Chociażby  i z tego względu warto wracać do bajek, różne symbole i kody, funkcjonujące już od dawna w kulturze, stają się bardziej czytelne.
              Dla mnie było tam za dużo łopatologicznego dydaktyzmu, nie dość, że łopatologicznego, to momentami jeszcze , mówiąc wprost głupiego lub nieprawdziwego.  W jednej ze scen kapitan Hak, człowiek zdolny do najgorszych zbrodni, w tym zabójstwa, przypomina sobie jak to chodził jeszcze do szkoły, bardzo znanej, aczkolwiek nazwa jej nie pada. Przypomniał sobie, że wpojono mu tam, co jest najważniejsze na świecie. Jakby ktoś nie wiedział, to najważniejszą rzeczą na świecie są …. dobre maniery. Cóż, to takie brytyjskie, dla dorosłego bardzo proste do wychwycenia. I właśnie Hak zabijał i kradł , starał się jednak cały czas zachować te dobre maniery. Dla mnie to taki brytyjski nonsens. W innej scenie z kolei Wendy, jedyna dziewczynka na wyspie, miała zostać świadkiem  zabicia chłopców przez piratów. Pozwolono jej powiedzieć im ostatnie słowo.    I jakie było to jej ostatnie słowo przed ich śmiercią ( do której oczywiście nie doszło) …………… kazała im pamiętać  , że mają umrzeć, jak angielscy dżentelmeni.  Przez cały niemal tekst przewija się z kolei motyw sieroctwa i wiążącej się z nim tęsknoty za matką. Autor daje do zrozumienia, że nie każda matka jest idealna, ale  każda jednak kocha swoje dziecko. Nie wydaje mi się właściwe, aby takimi bzdurami karmić dzieci. W świetle doniesień mediów o dzieciobójczyniach, pijaczkach, pozostawiających dzieci bez opieki lub o matkach, znęcających się nad dziećmi, sensowniej chyba zamiast bredzić o dobrych manierach i angielskich dżentelmenach , lub o dobru, tkwiącym rzekomo w każdej matce, byłoby wpajać dzieciom zupełnie co innego. Barrie nie omieszkał też dać dzieciom do zrozumienia, jakie będą ich role , gdy dorosną. Wendy stała się dla chłopców „matką”, która całymi dniami zajmowała się pracami gospodarczymi, a nawet gdy chłopcy spali, ona cerowała im ubrania. Nie mogła pozwolić sobie na jakikolwiek luz, cały czas musiała ich pilnować. W tym samym czasie oni oczywiście się bawili i jakoś nie wpadli na pomysł, aby te obowiązki trochę podzielić. Cóż, byłoby to chyba sprzeczne z dobrymi manierami .  Wendy była bardzo zadowolona z takiego obrotu sprawy i myśl, aby zorganizować to jednak trochę inaczej, nie przyszła jej do głowy. Wbrew pozorom, „Piotruś Pan” jest bardzo smutną opowieścią. Sporo jest w niej żalu i tęsknoty.
            Było to stanowczo nie dla mnie. Jako dziecko nigdy nie miałam ochoty na tą bajkę i sądzę, że w dzieciństwie nie spodobałaby mi się. Ku mojemu zaskoczeniu, w tych kilku, no może co najwyżej kilkunastu  przypadkach sięgnięcia przeze mnie,  jako dorosłą osobę, po bajkę, też panowały pewne reguły. To, co podobało mi się jako dziecku,  nadal mnie zachwycało. A gdy  sięgnęłam po „Alicję w krainie czarów”, której jako dziecko w ogóle nie czułam i mnie nudziła, to było dokładnie tak samo. Myślałam, że może teraz ją zrozumiem, że zacznie mnie bawić itd. Nic z tych rzeczy się nie stało. Bajka, która dawno temu dawała wiele radości,  będzie dawała tą radość dalej. I dlatego dalej będę znowu raz na jakiś czas po bajki sięgać. Ale po „Piotrusia Pana” z pewnością ponownie już nie sięgnę.
    Gigantycznym atutem jest Jarosław Boberek . Opisy zajęć chłopców na wyspie wydają mi się teraz tak nudne , ale gdy on je czytał,  wydawały się z kolei ciekawe. Niektórzy aktorzy są już tak dobrą „marką”, że tak jak podniosą frekwencje na każdym niemal filmie, tak i zwiększą sprzedaż każdego prawie audiobooka. Boberek stał się dla mnie nowo odkrytym talentem. Gdyby nie on, byłoby to  w ogóle niestrawne.
 2/6

niedziela, 23 sierpnia 2015

Philip Roth „Amerykańska sielanka”



  
         Każdy chyba zna ludzi, którym wszystko się udaje i nigdy nie mają „pod górkę”. Wygrywają już na starcie, rodzą się w normalnych rodzinach, rodzice ich kochają, dbają o nich , są w stanie zadbać o ich zdrowie, wykształcenie i wszystko, co potrzeba. Ale start to dopiero początek. Potem jest jeszcze lepiej. Ci wybrańcy losu nigdy nie mają problemów, zdobywają świetnie płatne, interesujące  prace, zawierają szczęśliwe małżeństwa. W ich rodzinach nie dochodzi do dramatów, choroby są tylko na starość i to późną . Dzieci ich są udane, dobrze się uczą, nie sprawiają problemów. Są w stanie zaspokoić każdą swoją zachciankę.  Ich życie  to istna sielanka, a przynajmniej tak się wydaje .  Być może , gdyby ktoś obserwował życie takich osób przez wiele lat, ten piękny obraz zacząłby się zaciemniać, Philip Roth właśnie podjął taką próbę wniknięcia w głębię.
   Wielkość tej książki w tej olbrzymiej wnikliwości psychologicznej Rotha, nie tylko prześledził on życie głównego bohatera, Levova,  od wczesnej młodości, aż do śmierci. Mimo, że pozornie Levov sprawiał wrażenie  kogoś prostego i wyjątkowo płytkiego, pisarz poświecił olbrzymią ilość czasu, aby  sprawdzić, czy rzeczywiście był on  tylko takim bogatym prymitywem, na jakiego wygląda.  Pojechał nawet w te miejsca, gdzie Levov mieszkał ,  pracował lub chociażby tylko przebywał. Przemyślał każdy , ale to dosłownie każdy szczegół z jego życia  , zastanowił się nad jego marzeniami, skąd się wzięły,  życiem rodziców, nad tym, jak jego bohater reagował na wpływy otoczenia , czy miał bliskie osoby. Przeanalizował całą masę rzeczy, które nie sposób jest enumeratywnie wymienić. I doszedł do wniosku, że rzeczywiście stworzył coś w rodzaju portretu psychologicznego Levova. Ale podkreślił, że nie ma żadnej pewności, czy w tym portrecie jest cokolwiek z prawdy. Mógł się przecież pomylić.

       I co się okazuję, gdy zajrzy się w życie takiej osoby, żyjącej w pozornej sielance,  nieco głębiej ? Po pierwszym wejrzeniu okazuje się, że naprawdę wszystko jest świetne , że przypatrujemy się komuś, kto jest „w czepku urodzony”. Ale Roth jest wyjątkowo dociekliwy. Zagląda głębiej i głębiej. I co się okazuje?  Że ludzi, którzy nie mają problemów, którym zawsze wszystko się udaje, po prostu nie ma. Że ten sielski obrazek, przypominający reklamę, jest najzwyczajniej w świecie sztuczny. Że jest to kwestia zbudowania w swoim życiu pięknej fasady, która w przeciwieństwie do tego, co jest w środku,  jest dla każdego widoczna.  Roth kreśli w „Amerykańskiej sielance” wyjątkowo przenikliwy portret psychologiczny nie tylko głównego bohatera – Szweda Levova, ale i innych kilku osób z najbliższego jego otoczenia. Im piękniej czyjeś  życie  się z zewnątrz prezentowało, tym większe piekło i gra pozorów panowały wewnątrz, tak jakby rządził tym nieokreślony mechanizm.   Innych reguł nie ma, bo poszczególne osoby cierpią z różnych powodów. Jeden wpada w paranoję lub coś w tym rodzaju, inny z powodu masy zmartwień zapada na chorobę, ktoś inny stacza się jako alkoholik, a właściwie alkoholiczka. Jest to m. in. książka o tym, jak bardzo możemy się  mylić, patrząc na kogoś z boku i oceniając go powierzchownie. 

        A przechodząc do meritum,  jest to książka o „Szwedzie” Levovie, wspaniałym sportowcu, super przystojnym. Urodził się on w bogatej rodzinie amerykańskich Żydów, a pochodzącej gdzieś właśnie z Europy Wschodniej. Jego ojciec był właścicielem fabryki rękawiczek. Szwed ożenił się z miss stanu New Jersey i urodziła im się bardzo bystra córka. Wszystko było pięknie, ale córka z biegiem czasu zaczęła sprawiać coraz większe problemy . Z zewnątrz nie było to widoczne . Ale sytuacja się pogarszała, wszystko zaczęło się walić, aż w końcu doszło do tragedii.      

    Poza kwestią psychologii, książka daje  panoramę amerykańskiej historii z punktu widzenia zwykłego obywatela, począwszy od II wojny, opis wtapiania się emigrantów w życie państwa, dorabianie się przez nich, sprawy rasowe i narodowościowe, w tym kwestie antysemityzmu , reakcję społeczeństwa na wojnę w Wietnamie inne. Osobiście czytałam niewiele amerykańskich powieści współczesnych i tym bardziej było to dla mnie ciekawe doświadczenie.

     Amerykańska sielanka” to pierwsza książka Philipa Rotha, jaka przeczytałam.   Po kilku pierwszych zdaniach wiadomo jest, że jest to Wielka Literatura, z wielkimi tematami .  Tego rodzaju literatury bez talentu stworzyć się nie da, sama ciężka praca nie wystarczy . Powieść napisana jest przepięknym językiem. Należy jednak do tych książek, których nie da się pochłonąć w błyskawicznym tempie. Trzeba ją smakować. Nie ma tam chyba ani jednego chybionego czy głupiego, prostackiego , grafomańskiego  zdania. Olbrzymią liczbę zdań można sobie podkreślać i zastanawiać się nad nimi,  są takie prawdziwe. Przykładowo podczas jednego z przyjęć u Levovów nasz bohater spoglądał na gości ,  znał ich od kilkudziesięciu lat . Konkluzja tej obserwacji została skwitowana w ten sposób :  „Zdumiewało go tylko, że ludzie tak łatwo zatracają siebie, że tracą tworzywo , które czyniło ich tym, kim byli, i wyjałowieni z siebie, zamieniają się w postacie, dla których kiedyś sami odczuwaliby litość”. Niewątpliwie książka jest też doskonale przetłumaczona przez Jolantę Kozak, kiepski tłumacz popsułby cały efekt.   To właśnie po tej książce doskonale widać, że do pisania naprawdę potrzeba talentu. Teoretycznie książkę każdy może napisać, na tej samej zasadzie, jak i każdy może namalować obraz. Problem polega na tym, czy takie dzieło będzie miało,  poza subiektywną, jakąkolwiek wartość obiektywną.

   Jakiś czas temu wpadłam na pomysł, aby poczytać trochę pisarzy uznanych na świecie, których w ogóle nie znam, a których dzieła, sądząc po podejmowanej tematyce, wydały mi się interesujące. Niekoniecznie będą to nowości. Zaczęłam od P. Modiano  , teraz sięgnęłam właśnie po P. Rotha. Ten pomysł był wyjątkowo trafny i dalej będę go realizować.

6/6

sobota, 15 sierpnia 2015

Robert Harris „Oficer i szpieg” – audiobook , czyta Jan Peszek

Oficer i szpieg Książka audio MP3 Czyta: Jan Peszek

      O istnieniu   Roberta Harrisa dowiedziałam się podczas czytania biografii Romana Polańskiego. Do tego czasu wydawało mi się, że istnieje Thomas Harris, autor m. in. „Milczenia owiec” . Okazało się, że Polański przyjaźni się z Robertem Harrisem, autorem m. in. „Ghostwriter”, zekranizowanego właśnie przez Polańskiego – u nas  na ekranach pt. „Autor widmo”, dla mnie rewelacyjnego filmu. Polański obecnie pracuje nad ekranizacją ostatniej powieści Roberta Harrisa pt. „Oficer i szpieg”. Tematyka książki wydała mi się całkiem interesująca,  no właśnie dlatego wpadłam na pomysł przeczytania jej. Zamiast przeczytania wyszło odsłuchanie. Audiobook jest wyjątkowo udany, słucha się rewelacyjnie, wciąga i można dowiedzieć się sporo rzeczy z historii.

    Mówiąc w skrócie, książka opowiada w formie zbeletryzowanej oczywiście, o najsłynniejszym sądowym procesie francuskim, z zarazem o jednej chyba z największych francuskich afer szpiegowskich , o tzw. aferze Dreyfusa . Dreyfus był oficerem francuskim i Żydem, który pod sam koniec XIX wieku oskarżony został o zdradę państwa i szpiegostwo na rzecz Niemiec. Skazano go na degradację i dożywotnie pozbawienie wolności , które polegało na zesłaniu na Diabelską Wyspę .  

     Naprawdę warto ta książkę przeczytać, czy ewentualnie odsłuchać, jak kto woli. Proces Dreyfusa wywołał szeroki oddźwięk niemal na całym świecie,  doprowadził do ogromnej polaryzacji francuskiego społeczeństwa, podzieliło się ono na dreufusistów, zwolenników tezy, że oficer ten był niewinny  i na anty dreyfusistów, według których był winny. Pokazał  w pewnym  stopniu różnego rodzaju mechanizmy, rządzące państwem. Wydarzenia opowiadane są przez narratora, którym jest jeden z bohaterów tej afery, szef , a potem już były szef francuskiego  wywiadu wojskowego – Georges Picquart. Powieść mówi o faktach historycznych, tak więc uznałam, że nie muszę obawiać się spojlerów. Gdy objął tą funkcję, Dreyfus był już skazany, zaś Picquart uznał, że dokument   , na podstawie którego doszło do skazania, został sfałszowany właśnie przez wywiad, na czele którego stanął. Zaczął tą sprawę drążyć, spowodowało to wznowienie procesu, ale sprawa skończyła się podtrzymaniem poprzedniego wyroku.  Po kilku latach, gdy doszło do zmiany władzy,  jednak doszło do kolejnego wznowienia procesu Dreyfusa, tym razem wyrok był odmienny.  Picquart tak bardzo zaangażował się w tą sprawę, że został oskarżony o ujawnienie tajemnic wojskowych i państwowych i usunięto go z wojska. Picquart wysunął też tezę , że w armii francuskiej faktycznie był szpieg, major Esterhazy. Esterhazemu również wytoczono proces, który zakończył się jego uniewinnieniem. Wtedy gdy Francją rządził już inny obóz polityczny, wznowiono też proces i Picquarta i Esterhazego. Picquarta zrehabilitowano, a Esterhazego uznano za winnego szpiegostwa.

    Książka wywołuje masę emocji. Ja osobiście po jej wysłuchaniu i po przejrzeniu informacji na ten temat w internecie doszłam do wniosku, że mimo ostatecznego werdyktu sądowego , rehabilitującego Dreyfusa , mógł on jednak być winnym. Trudno na podstawie książki jednoznacznie ustalić, na czym polegało fałszerstwo dokumentu, autor je opisuje, ale w przeciwieństwie  do innych faktów, nigdzie indziej nie znalazłam informacji  o tym, jak fałszerstwo wyglądało. Co do tego fałszerstwa, czy ono było, czy nie, już wówczas  było sporo kontrowersji. Dwukrotnie sądy wydały ten sam werdykt, czyli uznający winę Dreyfusa. Za drugim razem sąd zmienił jedynie karę, tzn. dożywocie zamienił na 10 lat pobytu w więzieniu.  Po tym orzeczeniu Dreyfus przyznał się do winy, a prezydent państwa go ułaskawił, tzn. darował mu resztę kary jako winnemu  szpiegostwa. Po ułaskawieniu Dreyfus stwierdził, że i tak jest  niewinny, a przyznał się dlatego, bo był już wykończony i nie przeżyłby długo w warunkach pozbawienia wolności. Do uniewinnienia doszło dopiero po dalszych kilku latach,  wówczas gdy zmienił się rząd, a stronnictwo dreyfusistów urosło w siłę . Wówczas powołano kolejny skład sądu, który orzekł o uniewinnieniu. Nie trafia mi do przekonania teza, ze wszystkie wyroki sądów trzeba szanować. W tym przypadku trzy różne składy sądów wydały różne wyroki na podstawie tych samych dowodów. Czym innym jest sytuacja, gdy pojawi się coś nowego, nieznanego wcześniej, to zmienia postać rzeczy. A w tym przypadku dlaczego ma się szanować tylko wyrok ostatni, a dwa poprzednie uznać za błędne? Ciekawie pokazane jest też, jak na tej sprawie wiele osób robiło polityczne kariery.

          Mimo tego, że dla wielu osób fakty, a przynajmniej ich zarys, są znane, to mimo tego warto jednak książkę przeczytać dla różnych szczegółów i ciekawostek , w tym dla poznania różnego rodzaju mechanizmów, które rządzą społeczeństwem. W toku procesu  doszło do takiej paranoi, że jeżeli ktoś uznawał winę Dreyfusa , to przez obóz przeciwny uważany był za antysemitę i jako takiego starano się go zdyskredytować .   Antydreyfusiści z kolei powoływali się z kolei na fakt, że rodzina Dreyfusa była szalenie bogata ,  miała olbrzymie wpływy i stąd też mogła docierać do dziennikarzy lub różnych wysoko postawionych osobistości i wywierać na nie wpływ. Ich zdaniem mogła też odgrywać swoją rolę solidarność narodowościowa. Merytorycznymi faktami mało kto się zajmował.

     Atutem audiobooka jest czytający książkę Jan Peszek. Raz na jakiś czas w jego głosie słychać emocje, ale jest to w szczególnych momentach książki, a poza tym stara się zachować spokój. Podczas słuchania nie jest nudno. Jedyne, co mi się absolutnie nie podobało, to  potworna stronniczość pisarza. Książka napisana jest w takim stylu, aby zmanipulować czytelnika tak, by nie miał jakichkolwiek wątpliwości co do  niewinności Dreyfusa. R. Harris daje do zrozumienia, że jeżeli ktoś uważa inaczej, to jest antysemitą. Film Polańskiego z pewnością będzie  podobny. Tego rodzaju postawa ucina jakąkolwiek merytoryczną dyskusję. Drażniło mnie też trochę przedstawienie Georgesa Picquarta, szefa wywiadu wojskowego, jako idealisty, niemal świętego, pozbawionego wad, wspaniałego bojownika o sprawiedliwość. Myślę, że gdyby był takim idealistą nieskazitelnego charakteru, nie doszedłby do tak wysokiego stanowiska i to w takiej instytucji, zajmowałby się może dziećmi w sierocińcu.

                Jeżeli ktoś nie podejdzie do książki bezkrytycznie i nie da sobą  manipulować, będzie miał sporo do myślenia. Może być tak, że czytelnik uzna, że jego zdaniem, Dreyfus był rzeczywiście niewinny . Każdy ma prawo do własnego zdania i wszystko jest ok, dopóki to zdanie jest wynikiem własnej analizy faktów , a nie z góry pozbawionej przez kogoś innego tezy.

4/6 

  

  

niedziela, 9 sierpnia 2015

Swietłana Aleksijewicz „Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka”



 
    Nie jestem fanką reportaży czy tzw. literatury faktu, ale nie tak dawno przeczytane „Broad Peak. Niebo i piekło” B. Dobrocha i P. Wilczyńskiego czy „Angole” L. Winnickiej na tyle spodobały mi się, że sięgnęłam po kolejną książkę tego typu.  Mam bardzo mieszane uczucia  po przeczytaniu „Czasów secondhand”. Nie ulega wątpliwości, że z książki tej można niesamowicie dużo się dowiedzieć. Z żadnego innego źródła nie dowiedziałam się aż tak wiele na temat Rosji i Rosjan , jak właśnie z tej książki . Większość  innych książek, informacji z internetu czy telewizji okazała się w porównaniu z tą właśnie książką powierzchowna. 

         Ale jest i druga strona medalu. Czyta się ją bardzo źle, bardziej ją wymęczyłam, niż przeczytałam . Bardzo ciekawe informacje podane są w wyjątkowo nieprzystępnej formie.  Autorka znalazła bardzo oryginalnych i interesujących rozmówców, skłoniła ich do zwierzeń, zwierzenia te nagrywała , potem zaś … chyba po prostu przepisała, dodając gdzieniegdzie uwagi typu „włączam magnetofon”, „wyłączam magnetofon”, „płacze” itp. Ludzie mówili w różny sposób, nie każdy jest dobrym mówcą, a zwłaszcza gdy mowa jest o wyjątkowo osobistych sprawach. Efekt dla mnie był fatalny. Od tego jest właśnie dziennikarz, aby umieć interesująco przekazać na piśmie określoną  treść.

     Co do rozmówców, to Aleksijewicz znalazła ich sporo i do tego bardzo różnych . Są w różnym wieku , głównie z Rosji, ale nie tylko, bo również i z Białorusi czy Ukrainy, Armenii czy Abchazji, generalnie z krajów dawnego ZSRR.  Opowiadają o tym, co w ich życiu było najważniejsze. A w ich przypadku nie można oddzielić spraw prywatnych od wydarzeń historycznych ,  czy politycznych.  Są oni tak dobrani, że z reguły zaskakują i to totalnie.

     Są wśród nich są tacy , bynajmniej nie tylko w mocno zaawansowanym wieku, którzy cały czas rozpaczają nad upadkiem ZSRR. Symbol czerwonej gwiazdy, różne ordery i odznaczenia z tamtych czasów,  portrety Lenina i Stalina traktują jak coś w rodzaju przedmiotów kultu religijnego. W ludobójstwo nie do końca wierzą , uważają, że to propaganda.  Gdy widzą, że ktoś na bazarze  sprzedaje stare, radzieckie ordery,  zaczynają płakać, wzywać policję itp. Jedna kobieta na nagrobku męża kazała wyryć sierp i młot, bo w to właśnie oni wierzyli. Ich wywody pomagają trochę zrozumieć,  jak doszło do tego, że mają taki światopogląd. Od dzieciństwa wmawiano im, że żyją w raju, społeczeństwo nie było tak bardzo rozwarstwione, podobała im się wspólnota pochodów  z okazji 1 maja , podobało śpiewanie pieśni komsomolskich, czuli wspólnotę. Po upadku ZSRR pojawili się prawdziwi bogaci i nędzarze. Opisane jest małżeństwo, z wyższym wykształceniem, jedno było pracownikiem naukowym, drugie muzykiem, dorabiali sobie po przemianach ustrojowych zbieraniem petów po papierosach i sprzedawaniem ich na targu. W czasach komuny nie musieli czegoś takiego robić  . Związek Radziecki ich zdaniem był wtedy czymś wielkim, teraz już go nie ma.   No i oni tęsknią,  chcą, aby znów było tak „świetnie”, jak wtedy. Wiara w Boga została zastąpiona wiarą w Stalina, komunizm i ZSRR, a gdy nie ma Stalina, komunizmu i ZSRR, zaczął się dla wielu dramat.     

                Jest opisana historia byłego marszałka ZSRR, który po rozpadzie państwa się powiesił. Nie jest to jedyne samobójstwo z nostalgii za tamtymi czasami, opisane w książce. Są też opowieści na inne tematy, np. historie ludzi młodych . Jeden z nich opisuje pobyt w wojsku, który jawi się jako nieustający koszmar, a traktowanie młodych , jak bydła,   permanentne znęcanie się nad nimi, powoduje, że przekształcają się oni w bestie, które stają się alkoholikami i w okrutny sposób znęcają się potem nad rodziną.  Są też i mniej znane historie, np. o mniejszościach etnicznych w Rosji. Ci, których już po wyglądzie , typu ciemniejszy kolor skóry, można zidentyfikować jako pochodzących z Kaukazu , żyją w warunkach  takich jak bezdomne zwierzęta, nie mogą liczyć na jakąkolwiek pomoc policji, kradzieże na ich szkodę, pobicia, gwałty są na porządku dziennym, zabójstwa zdarzają się również.  

    W jednym z rozdziałów mężczyzna  opowiada o swoim niedoszłym małżeństwie .Jego niedoszły teść był oficerem rosyjskich służb, nie do końca wiadomo jakich, prawdopodobnie NKWD i opisywał mu, jak wyglądało rozstrzeliwanie ludzi, w czym osobiście uczestniczył. Są liczne wspomnienia z wojen, nie tylko z II wojny światowej , ale i wojny w Afganistanie, czy wojny z Finlandią, to tylko przykłady. Szokujących fragmentów jest sporo. Przykładowo tych, co się poddali i zostali wzięci do niewoli, zsyłano do łagrów.

       Wszystkie te historie łączy wspólny mianownik, ludzie ci mają zniszczone życie przez ideologię komunistyczną. Nawet  młodzi , którzy wychowywani byli przez rodziców czy dziadków,  żyjących   w komunizmie. Mieli styczność z więźniami łagrów, bojaźliwość i posłuszeństwo wobec  władzy wpajano im od dzieciństwa.  Jeżeli zdarzy się, że ktoś  jednak wykaże się odwagą, spotykają go nieciekawe konsekwencje. Jedna z historii dotyczy studentki z Białorusi, która brała udział w protestach przeciw fałszowaniu wyborów. Demonstranci zostali pobici przez policję i  aresztowani . Policjanci pacyfikujący demonstrację przez poprzedzające godziny siedzieli stłoczeni w wozach bez  jedzenia i picia, a potem wyżywali się na demonstrantach. A co najgorsze, to taka postawa, aby próbować coś zrobić, pomijając czy w ogóle ma realne szanse powodzenia, spotyka się z niechęcią społeczeństwa, niekiedy nawet z ostracyzmem. Ludzie są w przeważającej większości przeciwni protestom i chcą, aby było tak, jak jest. Nie każdy ma odwagę i możliwości, aby stamtąd wyjechać.  Obraz, jaki wyłania się z książki jest gorzej , niż ponury, opowieści są wyjątkowo dołujące. Jest kilka rozmów z byłymi więźniami łagrów, niektórzy też darzą estymą ZSRR. I to jest już najlepszy dowód na to, jak strasznie zdegenerowano ich umysły.  Wygląda na to, że duch , nazwijmy to komunizmu czy radzieckości tkwi w całym społeczeństwie , wśród młodych i starych, wykształconych i niewykształconych,  nawet gdy nie każdy zdaje sobie z tego sprawę. Musiałyby minąć całe pokolenia, aby ten homo sovieticus zniknął .

   Gdyby ta książka napisana była przystępnym językiem dałabym jej 6/6. Trzeba mieć dużo samozaparcia, aby przez nią przebrnąć. Kupując ją , nie miałam też świadomości, że będzie w niej  sporo opisów z łagrów.  Te opisy są tak koszmarne, że nie jestem w stanie ich czytać, nie tylko u Aleksijewicz. Wystarczył mi  w tym zakresie,  przeczytany kilkanaście lat temu, „Archipelag Gułag” Sołżenicyna. Nie chcę tej wiedzy jeszcze pogłębiać. Tutaj, szczególnie na początku, było tego sporo. Ostatecznie jednak warto było. Ta książka zmieniła moje spojrzenie na Rosjan.  Teraz wiem, ze oni nigdy nie wyprą się imperialnych ambicji, zdecydowana większość społeczeństwa zawsze będzie za odbudową imperium  .      

5/6