niedziela, 25 listopada 2018

Wiliam Szekspir "Sen nocy letniej" - spektakl teatralny

         Teatr Dramatyczny w Warszawie reż. Gabor Mate

     Jedna z najzabawniejszych komedii Szekspira pokazana została w wersji "na smutno", jako tragedia. Pozwala to popatrzeć na sztukę z innego punktu widzenia, niż standardowy. Są elementy śmieszne, ale nie ma ich za wiele. Tekst jest oryginalny, tzn. w tłumaczeniu K. I. Gałczyńskiego. Scenografia jest szalenie uboga, aktorzy występują w strojach współczesnych, muzyka też jest współczesna.
         Smiać się odechciewa, gdy elfy z orszaku Tytanii są schorowanymi starcami o kulach lub z chodzikiem, w ohydnych strojach, kojarzących się ze szpitalem. Patrząc w ten sposób można dostrzec zamiast komizmu tragizm. Nadprzyrodzona ingerencja Puka, na skutek której Lizander nagle odkochał się w Hermii i zakochał się w Helenie, może być odbierana jako wizja człowieka, będącego igraszką w rękach sił wyższych. Zamiast aspektu zabawnego w tej sytuacji można też dostrzec chwilową co prawda, ale jednak mini tragedię Hermii, porzuconej bez żadnej dostrzegalnej przyczyny i to w jednej chwili. Z wątku Hermii można zapamiętać koszmarnego ojca, dla którego interes polityczny był ważniejszy, niż szczęście córki i z tego powodu dał jej wybór: albo ślub z niekochanym mężczyzną, albo klasztor. Przypatrując się niemal każdemu aspektowi komicznemu , można dostrzec też i warstwę dramatyczną.

      Jest to dość oryginalne spojrzenie na sztukę, ale dla mnie nieprzekonujące. Z każdej komedii można w ten sposób zrobić dramat i stać na stanowisku, że w życiu nie ma nic śmiesznego. Wolę w tym przypadku interpretację standardową. 
3/6

 

 


czwartek, 22 listopada 2018

Agatha Christie "Strzały w Stonygates"

                                                           
  
            "Ludzie, którzy potrafią być bardzo dobrzy, potrafią być jednocześnie bardzo źli."
     Tym razem zagadkę rozwiązuje panna Marple, która przyjechała w odwiedziny do swojej przyjaciółki z lat szkolnych - Carrie Louise, zamieszkującej z rodziną w olbrzymim i sypiącym się ze starości i zaniedbania, pamiętającym jeszcze wiktoriańskie czasy domostwie. Zarówno ona, jak i jej przyjaciółka na tle młodszych domowników robią z pozoru wrażenie również takich wiktoriańskich reliktów w nowoczesnym świecie. Ale nic bardziej mylnego. Panna Marple dzięki przenikliwości i znajomości ludzkiej natury jest w stanie znaleźć wspólny język z każdym. I zdecydowanie lepiej od młodszych od siebie, potrafi przeniknąć ludzkie charaktery, skrywane sekrety i ukrywaną ciemną stronę osobowości. I to ona wie lepiej od innych, że "Wszyscy musimy pogodzić się z nieuniknionymi zmianami."
     Na terenie posiadłości poza domownikami mieszkują jeszcze leczeni i resocjalizowani młodzi przestępcy. Zamordowany zaraz na początku powieści pasierb przyjaciolkii, Christian Guldbransen, założył fundację, która zajmowała się właśnie tymi młodymi przestępcami. Na pozór relacje pomiędzy domownikami wydają się być zrozumiałe i pozbawione podtekstu. Ale jak to u Agathy, mało co wygląda w rzeczywistości tak, jak to się wydaje. To, że ktoś jest zgorzkniały i pełny pretensji do wszystkich, jeszcze o niczym nie świadczy, a bynajmniej nie o tym, że ktoś tej osobie zrobił krzywdę. "Ludzie często nie maja żadnych podstaw, aby żywić takie uczucie, jakie żywią. Po prostu są tak stworzeni".
             W trakcie czytania obserwować można 3 pokolenia, spotykające się pod jednym dachem. Staroświeckość i nowoczesność. Jest np. wnuczka Carrie Louis, Gina, która "wypróbowuje bez przerwy swoją siłę przyciągania" wobec mężczyzn. Jest jej mąż, Amerykanin, który marzy o powrocie do Ameryki i wszystkich niemal domowników uważa za stukniętych. Podczas wojny był lotnikiem, w potem, w trakcie pokoju jest mu zdecydowanie ciężej się odnaleźć. Jego osoba daje pannie Marple asumpt do porównań dwóch sposobów myślenia, angielskiego i amerykańskiego. Jej zdaniem w Ameryce człowieka ocenia się na podstawie jego sukcesów, w Anglii zaś sympatią obdarza się tych, którym się raczej nie powiodło. Anglicy, jej zdaniem, są bardziej dumni ze swoich klęsk, niż zwycięstw.
       Jest i dwoje innych pasierbów, o artystycznych upodobaniach, Stephen i Alex. Jest córka Carrie Louis, wdowa po kanoniku. No i jest też pan domu, również zaangażowany w sprawy fundacji.
    Poza Christianem, zanim zabójcę odkryje go panna Marple, zabójca zabije też drugą osobę. A wykrycie go będzie trudne. bo mało kto jest tylko zły.
5/6
 


sobota, 17 listopada 2018

Wojciech Chmielarz "Żmijowisko"

 
        
    Znam całą serię z komisarzem Mortką i oceniam ją bardzo wysoko. Ale "Żmijowisko" arcydziełem nie jest. Nie jest nawet thrillerem psychologicznym. Jest nudnawą opowieścią o grupie "przyjaciół", którą stanowią niczym nie wyróżniający się przeciętniacy. Są typowi pod każdym względem. Mieliby nawet szansę na wygraną w konkursie "Najbardziej typowy statystyczny Polak", o ile taki konkurs kiedyś gdzieś zostałby ogłoszony. Jako znajomi, gdyby przenieśli się do realu, byliby przeraźliwie nudni.
     Mają oni po 30 kilka lat i zdecydowali się spędzić urlop w gospodarstwie agroturystycznym w malutkiej wiosce, otoczonej lasami. Przybyli tam z małżonkami i dziećmi, jedynie jedna osoba była rozwiedziona i przyjechała sama. A jedna para nie miała ślubu. W przypadku tych osób, które były bliżej opisane, to tkwili oni w nieudanych związkach. Praca nie była ich pasją, była potrzebna, żeby zarabiać na życie. Prawdziwych przyjaciół nie mieli. Niczym szczególnym się nie interesowali. I nie każdy miał ochotę na wyjazd na agroturystykę do wioski.
      Poza kwestiami, związanymi bezpośrednio z zaginięciem 15 latki, wszystko, co działo się pomiędzy tymi ludźmi było szalenie przewidywalne. Przykładowo gdy jedna z kobiet zobaczyła, że jej były facet ma nową narzeczoną, wiadomo już było, że te dwie kobiety się nie zaprzyjaźnią. Zaskoczeniem nie może być przecież to, że ta "była" dziewczyna będzie złośliwa wobec tej nowej. To, że towarzystwo będzie pić piwo wieczorami, prawić sobie złośliwości, obgadywać się wzajemnie i zdradzać swoje tajemnice, też zaskakujące nie jest. Zdrada też w tym gronie nie dziwi.
     Zaskakujące może być jedynie to, jak ludzie mogą wieść tak długo, tak nie dające żadnej satysfakcji, frustrujące życie w toksycznych związkach. Jak można nie znaleźć niczego, co dawałoby chociaż trochę zadowolenia. Jak bardzo można nie mieć odwagi, aby cokolwiek w tym życiu zmienić. To jest porażające.
Zakończenie jest rewelacyjne, pełne zaskoczenie
3/6

środa, 14 listopada 2018

Lilian Jackson Braun "Kot który znał kardynała" - tom 12 cyklu z Qwillem


   Jeden  z moich ulubionych cyklów kryminalnych będzie, jak bumerang, raz na jakiś czas się tu pojawiał. W tomie dwunastym Qwill, dziennikarz i detektyw amator, mieszka wraz ze swoimi dwoma kotami już czwarty rok w malutkim  Pickax. Odremontował, przy pomocy odpowiedniej ekipy oczywiście, stary skład jabłek, wielki i piękny i wprowadził się do niego.  Przy okazji tego cyklu pisałam już o Qwillu, pisałam i o kotach. Ażeby poczuć klimat tych tomów, konieczne jest wspomnienie o książkach, o których mowa jest w każdej części. Wspominałam już, że Qwill jest miłośnikiem literatury, a jego partnerka Polly jest dyrektorką miejscowej biblioteki. Polly ma zwyczaj, że każdego dnia rano na drzwiach biblioteki zapisuje tzw. cytat dnia z Szekspira. Wyboru konkretnego cytatu dokonuje sama. Czytelnicy mają więc co nieco do myślenia i dodatkową atrakcję.   


      W "Kocie który znał kardynała" miejscowa społeczność zaangażowana jest w przygotowanie i wystawienie przez amatorski teatr spektaklu na podstawie sztuki Szekspira "Sławna historia żywota króla Henryka VIII". Bohaterowie książki rozmawiają sporo o tej sztuce , mówi ona bowiem o aktualnych problemach "takich jak korupcja, chciwość, władza, wykorzystywanie kobiet", "potępia też chwałę tego świata" i ukazuje zgubną ambicję. Trwają dyskusje, kto biorąc pod uwagę jego charakter,  pasuje do swojej roli, kto nie. Sztukę reżyserował ją dyrektor miejscowej szkoły, człowiek nietuzinkowy, budzący olbrzymie emocje, przez wielu znienawidzony, przez innych odwrotnie, wielki bibliofil. Głosił otwarcie, że uczenie się poszczególnych szkolnych przedmiotów nie jest najważniejsze. "Esencją prawdziwej edukacji jest wyrobienie w dziedzinie sztuk plastycznych, muzyki, literatury i architektury, przygotowanie do ich odbioru", a "ludzie winni przyczyniać się do rozwoju kulturalnego społeczności". To właśnie on zostanie zamordowany na początku książki. 


    Qwill poza biblioteką odwiedza też ulubiony antykwariat i nigdy nie wychodzi z niego bez zakupu. W tym tomie natomiast został zaangażowany do porządkowania księgozbioru po zamordowanym dyrektorze. Czytanie fragmentów, dotyczących tego wątku, daje gigantyczną frajdę. Qwill znalazł dzieła swojego ulubionego pisarza, Dickensa. Zajrzał do poszczególnych tomów, chociaż niektóre ich fragmenty znał na pamięć. A jakie to były ????????? Każdy ma swoje ulubione, a u Qwilla był to pierwszy akapit "Opowieści o dwóch miastach", opis płaszcza z "Klubu Pickwicka" i opis wigilii u Cratchitów z "Opowieści wigilijnej".
    Cały cykl z Qwillem to uczta to miłośników książek.
5/6
 
 

poniedziałek, 12 listopada 2018

Sandor Marai "Cztery pory roku"

Okładka książki Cztery pory roku 

  
 "Cztery pory roku" to forma, która przypomina trochę dziennik, trochę pamiętnik, tylko że bez dat. To luźne refleksje praktycznie na wszystkie niemal tematy, w tym o życiu, śmierci, miłości , sensie życia, literaturze, sztuce, muzyce. Zgrupowane są w rozdziałach, odpowiadających nazwom miesięcy. Są tam oczywiście i rozmyślania, poświęcone przyrodzie, porom roku i nastrojom im towarzyszącym. Podejscie do pór roku Marai miał takie, jak i wiekszość ludzie, nie lubił jesieni i zimy.
    Refleksje w dużym stopniu należą do tych głębszych, lektura nie jest więc lekka. Większość z nich ma pesymistyczny wydźwięk. Zbiór wydany zostały w 1938r., brak jest jednak tam refleksji na temat tego, co działo się w tamtym czasie w Europie. Poczas lektury przyszło mi nawet na myśl, że łatwo było Maraiowi teoretyzować i rozważać dylematy moralne, a nie wiadomo przecież było, jak zachowa się w makabrycznych czasach, które właśnie nadchodziły. Ale być może właśnie te refleksje przygotowały go chociażby mentalnie do tych chwil próby, bo po lekturze ksiazki wyczytalam w internecie, ze w czasie wojny ukrywał żydowskie dzieci, po wojnie pracował jakiś czas w Radiu Wolna Europa. Czas względnie spokojnych rozmyślań przygotował go więc do tego, co miało nadejść.
   Pisał : "Ślubuję , że do ostatniego słowa lub do ostatniego tchnienia, co wychodzi na jedno, chcę dochować wierności rozumowi, prawdzie i odwadze myślenia." I tak się własnie stało. Pisał, że są sytuacje , w których "W milczeniu lub na głos oskarżam lub lamentuję" na określony stan rzeczy. Ale dodał, że "To coś, co nazywają ogólnym stanem rzeczy, nie zależy od upałów ani wypadków wojennych, ani od kryzysu kapitalizmu. Tym czymś jestem ja, to ja jestem tym ogólnym stanem rzeczy. To ja coś przegapiłem, to ja nie byłem dość silny, odważny, niecny, obłudny, bohaterski, dobry, lub okrutny dla kogoś. Dlatego mój ogolny stan rzeczy jest zły."
   Zachwycał się "Wojną i pokojem". Tołstoj gdy napisł to arcydzieło "wiedział już wszystko o człowieku, jego naturze i losie". "W kilku podrzędnych zdaniach, w rysunku kilku postaci okazał sie prawdziwszym psychoanalitykiem, niż późniejsi uczeni, którzy metodycznie uprawiali ten zawód."
     Fascynowały go też niektóre krajobrazy. "Ten krajobraz, tak cudownie znajomy, często powraca do mnie we śnie i na jawie. Jakbym tam coś zostawił... To, co niezmiennie przemawia do mnie z owgo krajobrazu i wzywa mnie, to głos fatum, jakbym już tutaj kiedyś żył. Istnieją takie krajobrazy. I nagle zamykają cię w mocnym uścisku. I nie możesz nic na to poradzić".
    Kilka lat po napisaniu "Czterech pór roku" Marai zaczął pisać dziennik. Może być równie ciekawy, a nawet ciekawszy. "Żar", który napisał też w podobnym czasie, a o którym pisałam tutaj, jest dla mnie arcydziełem.


5/6


sobota, 10 listopada 2018

Paweł Jasienica "Rzeczpospolita Obojga Narodów. Srebrny Wiek" - audiobook, czyta Marcin Popczyński

Audiobook Rzeczpospolita Obojga Narodów. Srebrny wiek   - autor Paweł Jasienica   - czyta Marcin Popczyński

    Srebrny Wiek naszego państwa to według Jasienicy okres od  pierwszej wolnej elekcji w 1573r. do powstania Chmielnickiego w 1648r.  To czas od w miarę sprawnie funkcjonującego, potężnego państwa, do powolnego jego upadku. Nie było wówczas jeszcze najgorzej, ale od czasów Zygmunta III Wazy tendencja schyłkowa była bardzo wyraźna. A nie wynikała ona bynajmniej z układu sił w Europie czy innych niezależnych od nas przyczyn, tylko głównie z nieudolności na najwyższych szczeblach władzy. W owym czasie sytuacja była jeszcze do odwrócenia, tyle tylko że nie miał kto jej odwrócić. Jasienica pisze fenomenalnie pod tym względem, że opisuje zarówno mechanizmy określnych działań, jak i konkrety. Pisze o tym, co działo się u nas i porównuje, jak to wyglądało w innych państwach. Zwraca przy tym uwagę na dysproporcję pomiędzy mylnym wrażeniem potęgi, jakie mogła Rzeczpospolita sprawiać na zewnątrz, a postępującym i nieodwracalnym niszczeniem struktur państwa wewnątrz. Ten tom to idealny wykład na temat tego, jak zaczyna się upadek państwa, co do niego prowadzi