Raz
na jakiś czas, rzadziej niż częściej, trafia się taka książka, która ma moc
zmienienia czytelnika. Taka, po przeczytaniu której człowiek w pewnym , nawet
choćby i najmniejszym stopniu, jest już kimś innym. Jest to książka, której się
nie zapomni. „Wykluczeni” w moim przypadku są taką książką. Nie czyta się jej
łatwo i ma pewne wady, ale nie zmienia to tego, że ma tą właśnie moc. Gdy
przeczytałam o niej książce jako o nowości, nie wzbudziła mojego zainteresowania.
Pomyślałam sobie, że cóż to może mnie obchodzić, ja nikogo z niczego nie
wykluczam, a to że w różnych miejscach na świecie są różni biedacy, to przecież
wiadomo. Nie jestem w stanie pomóc wszystkim biedakom. Po cóż więc jeszcze
czytać o czymś, co jest jasne?
Prawdopodobnie w ogóle nie
sięgnęłabym po nią, gdyby nie tegoroczne Targi Książki. Skoro leżała na
wyciągnięcie ręki, to jednak zajrzałam i nawet krótki wgląd w treść uzmysłowił
mi dobitnie, że moja wiedza na ten temat jest nikła i że jednak mimo wszystko
problem być może dotyczy i mnie, w tym
sensie, że również mogę należeć do niechlubnego grona wykluczających, nawet nie do końca świadomie.