wtorek, 26 września 2017

Peter Wohleeben „Duchowe życie zwierząt” – audiobook, czyta Stanisław Biczysko

 
 
Jestem miłośniczką i opiekunką zwierząt, większą część mojego życia mieszkają ze mną m. in. zwierzęta. Mam spore doświadczenie w postępowaniu ze zwierzętami, oglądam programy ich dotyczące w telewizji, czytam publikacje na tego rodzaju tematy w internecie  czy w gazetach, książki też. Ale z „Duchowego życia zwierząt” nie dowiedziałam się niczego nowego.

czwartek, 21 września 2017

Stanley Middleton „Wakacje”

 
         
„Wakacje” są książką, którą się smakuje, z każdą niemal kartą fascynacja ta u mnie narastała. Początkowo byłam nieco rozczarowana, nie mogłam pojąć, jak ta pozycja mogła kiedyś dostać Bookera, ale dość szybko przestałam mieć jakiekolwiek wątpliwości. Gdy skończyłam czytać, pojawiła się nawet pewna pustka, dlaczego już jest koniec.

środa, 13 września 2017

Jo Nesbo „Pierwszy śnieg”

Okładka książki Pierwszy śnieg



Jak to się mówi – do trzech razy sztuka, to moje trzecie podejście do Nesbo, ale było warto. Audiobooki: ”Człowiek Nietoperz” i „”Karaluchy” nie podobały mi się,  może Nesbo lepiej się czyta , niż słucha, może to przez to, że tamte książki były pierwszymi tomami z serii i pisarz dopiero się rozkręcał. Z reguły mam problem z czytaniem różnych bestsellerów, bo obawiam się, że to taki owczy trend czytelniczy, krótkotrwała moda, po przejściu której nikt o danej pozycji nie będzie pamiętał.  W tym przypadku już się nie dziwię, że Nesbo ma swoich wyznawców.

niedziela, 10 września 2017

Marcel Proust „Nie ma Albertyny” – część VI „W poszukiwaniu straconego czasu”




To kolejny wpis w ramach nadrabiania zaległości w opisywaniu przeczytanych i odsłuchiwanych pozycji. Tak jak i w poprzednich tomach (o tomie piątym pt. „Uwięziona” pisałam tutaj), Proust snuje refleksje o życiu i zgłębia naturę ludzką. Punktem wyjścia do rozważań są konkretne wydarzenia z jego życia i rodzinnego i towarzyskiego; zawodowego nie miał, bo nie musiał. Rozgrywające się wypadki są nierozłącznie związane ze wspomnianymi refleksjami, wszystko tworzy spójną całość. W tym tomie narrator jest już dojrzalszy nie tylko z racji wieku, ale głównie z tego powodu, że spotkały go wydarzenia dla niego traumatyczne, a oprócz tego odnalazł swoje prawdziwe powołanie, tj. pisanie. No i niezależnie od tego nie mogło braknąć rozmyślań nad sztuką, literaturą czy muzyką. Istnieje zawsze spora grupa ludzi, którzy nie mają żadnych potrzeb kulturalnych, Proust jest jej całkowitym przeciwieństwem.   

      Powieść zaczyna się dokładnie w momencie, gdy kończy się tom poprzedni. Otóż miłość jego życia, Albertyna, porzuciła go. Jeszcze w „Uwięzionej” brał pod uwagę, czy nie lepiej dla niego byłoby, gdyby rozstał się z Albertyną. Chociaż pojęcie „toksyczny związek” wówczas nie istniało, miał on świadomość, że układ, istniejący miedzy nimi, wyniszczał go. Ale gdy został porzucony, doznał traumy i dopiero wówczas sam sobie uświadomił, że bez Albertyny nie wyobraża sobie życia.  Musiał jednak z  traumą tą się zmierzyć. Nie zdradzając szczegółów, dość szybko okazało się, że związek z Albertyną nie będzie mógł zostać odbudowany i że będzie musiał radzić sobie bez niej. Marcela opanowała wówczas obsesja na punkcie tej kobiety. Jego życie przez jakiś czas sprowadzało się do rozważań o niej, do analizowania różnych szczegółów z jej życia, do przypominania sobie wielu wydarzeń. I na tym właśnie tle snute są początkowe refleksje.

       Zasadnicza kwestia to taka, czy tak naprawdę on znał Albertynę i czy w ogóle można kogoś dogłębnie poznać. Przy pomocy osób trzecich dotarł do tych, którzy mogli co nieco wiedzieć na temat tego, czy Albertyna go zdradzała. Jedna osoba potwierdziła to z całą stanowczością, potem druga, później zaś pojawiły się wątpliwości. Jak sam stwierdził, było tak, jakby istniało kilka Albertyn, jakby jedną osobę można było postrzegać w różny sposób w zależności od tego z jakiego punktu widzenia się na nią patrzy. Oczywiście jest to dużo bardziej zgłębione, ja jedynie sygnalizuję. Autor opisuje stratę, życie bez swojej ukochanej, a potem powolne wychodzenie z mroku. Ostatecznie z tej depresji wydobył się częściowo wskutek upływu czasu, a częściowo dzięki innej kobiecie, którą okazała się panna Forcheville, czyli jego dawna znajoma, Gilberta, córka Swanna, przez około 10 lat niewidziana i z którą nie miał żadnego kontaktu.  

             Rozważania mogą być idealne nie tylko dla osób, którym z różnych przyczyn rozpadły się związki, ale i dla wszystkich, którym ktoś bliski z różnych przyczyn wypadł z życia.  W trakcie refleksji autor jednak przeskakuje z tematu na temat, potem wraca. Nigdy więc nie można powiedzieć, że w określonej części książki zawarł rozmyślania tylko na jeden jedyny temat.  Przykładowo wychodząc z od straty Albertyny w pewnym momencie rozważał już ogólnie kwestię przyzwyczajenia. I doszedł do konkluzji, że przyzwyczajenie „to otępiająca siła, co przez całe życie ukrywa przed nami cały świat i wśród ciemnej nocy, nie zmieniając ich etykiet , podsuwa nam zamiast najniebezpieczniejszych i najbardziej upajających trucizn życia substancje całkiem nieszkodliwe i niesprawiające przyjemności.”  

         Stale odnosi się też do sztuki, rozmyślał m. in. o malarstwie i o portretach, a w ramach tego także o kwestii podobieństwa i niepodobieństwa malowanego obiektu do oryginału. Doszedł do wniosku, że gdy z kochankiem sprzymierzy się artysta malarz w jednej osobie, to  „klucz tajemnicy zostaje ujawniony.  Widzimy wreszcie wargi, których pospólstwo nigdy nie dostrzegło u tej kobiety, widzimy jej nos, nikomu nieznany, ruchy, których się nie podejrzewało. Obraz powiada : To co kochałem, co mi kazało cierpieć, to, co bez przerwy widziałem – oglądacie na tym płótnie”.

     Drugie koszmarne wydarzenie w życiu Marcela to koniec przyjaźni z Robertem Saint – Loup. Robert był dla niego kimś tak bliskim, jak rodzina, znowu więc strasznie to przeżył. Do tej traumy doszły jeszcze inne „drobiazgi”, jak chociażby fakt, że na skutek fatalnych posunięć finansowych narratora, jego spory majątek skurczył się do około 1/5 tego, co było wcześniej, znaczna część z tego poszła na Albertynę. Ten problem kazał się stosunkowo najmniej absorbujący, widocznie ta 1/5 to i tak było sporo.

        I jest w tym tomie jeszcze jedno wydarzenie, przełomowe w życiu narratora. Po raz pierwszy opublikował on artykuł na łamach prasy. Chociaż nie był do końca usatysfakcjonowany tym, co napisał, wtedy właśnie poczuł, że pisanie jest jego prawdziwym powołaniem. Opisując te kwestie , mimo wszystko, tzn. mimo całego krytycyzmu nie mógł ukryć,  że tworzenie za pomocą słowa jest tym,  co dodało mu skrzydeł. Dość ciekawie ocenił swój debiut literacki, pisząc tego bloga znam doskonale opisane uczucia : „Po napisaniu artykułu jego zdania wyglądały tak bezbarwnie, gdym je porównywał z moją myślą, były do tego stopnia pogmatwane i matowe w zestawieniu z moją harmonijną i przejrzystą wizją, tak pełne luk, których nie potrafiłem wypełnić, że lektura sprawiała mi ból, potęgowała uczucie bezsilności i nieuleczalnego braku talentu”. Inne osoby , znane z poprzednich tomów są tylko w tle, jest matka, jest Franciszka i in.  Kwestie pisania znajdą zaś swoje honorowe miejsce w ostatnim tomie cyklu „Czas odnaleziony”.

    W tym tomie Proust opisuje także pobyt w Wenecji, do której w końcu się udał, a o której to podróży marzył już od małego dziecka. W czasie pobytu tam skupił się głównie na zwiedzaniu i opisał swoje doznania w trakcie oglądania zabytków czy arcydzieł malarstwa, a także nawet podczas zwykłego rejsu gondolą po mieście. Ale nie tylko, mowa jest też o różnych osobach i sytuacjach, z nimi związanych. Przykładowo opisał dość humorystycznie, bo i humoru w całym cyklu nie brakuje,  jak można całe życie żyć w jakimś urojeniu i nie zwracać uwagi na to, że czas płynie i wszystko się zmienia.  Właśnie w Wenecji spotkał panią de Villeparisis, znaną mu już wiekową  arystokratkę wraz ze swoim dawnym kochankiem. Spotkał również niejaką panią Sazerat, która była bardzo poruszona wieścią, że w tej samej restauracji jest pani  de Villeparisis. Pani Sazerat  powiedziała Marcelowi, że jej ojciec był w tej kobiecie zakochany , że ona „pociesza się, że kochał  najpiękniejszą  kobietę swych czasów”, ona sama zaś nigdy jej nie widziała. Marcel wskazał jej panią de  Villeparisis, ale pani Sazerat  wzrokiem „szukała dalej, w pogoni za znienawidzoną, uwielbianą wizją, która od tak dawna zamieszkiwała jej wyobraźnię”. Gdy w końcu wskazał jej ponownie odparła, że „tam siedzi tylko jakaś mała grubaska o czerwonej twarzy, coś okropnego”.    

         Gdyby ktoś chciał zgłębić wszystkie złote myśli  z tego tomu, musiałby poświęcić wiele dni, ja swoim zwyczajem  zaznaczałam je w książce, cały tom w znacznej części jest pobazgrany , z różnymi podkreśleniami, wykrzyknikami itp. Każdy oczywiście w zależności od swojej sytuacji życiowej i od nastroju inne myśli uznałby za najbardziej trafne. W tym właśnie m. in. tkwi potęga tej literatury. 

6/6


                         

 

piątek, 8 września 2017

Michael Crichton, Richard Preston „Micro” – audiobook, czyta Wiktor Zborowski

Okładka książki Micro           


Nie ulega wątpliwości, że jest to jeden z bzdurniejszych audiobooków, jakich słuchałam ostatnimi czasy. Nastawiłam się na coś lekkiego, wciągającego, przy czym zapomina się o otaczającej rzeczywistości.  Crichton – jeden z najlepiej zarabiających pisarzy, autor chociażby „Jurrasic Parku” dawał, wydawałoby się , gwarancję na coś ciekawego.

     Miałam problem z wciągnięciem się w tekst, wydawał mi się zupełnie nieprawdopodobny i idiotyczny. Zamiast wgłębić się w inny powieściowy świat, zastanawiałam się, czy zrezygnować z audiobooka już teraz, czy  za np. godzinę. Przygody grupy naukowców w prywatnym, tajnym ośrodku, zajmującym się badaniami naukowymi, potem w dżungli, pomniejszonymi do rozmiarów liliputów, wydawały mi się absurdalne. Ośrodek zajmował się badaniami nad wynalazkami w skali micro, np. mini robotami. Gdy stało się jasne, że grupa może zagrozić ośrodkowi, naukowcy zostali zmniejszeni, a następnie mieli zostać zgładzeni. Z tym drugim było trudniej, bo zaczęli się wymykać pościgowi.

    Może jest to lektura dla nastolatków, ale nie jestem pewna. Może jakiś genialny reżyser potrafiłby zrobić z tego emocjonujący film, dobry i dla dorosłych. Moja koleżanka ma swoje ulubione określenie, że z pewnych rzeczy człowiek wyrasta. Osobiście się z tym nie zgadzam.  Lubię raz na jakiś czas wracać do ulubionych książek czasów dzieciństwa, odbieram je oczywiście na zupełnie innym poziomie, niż wtedy, ale czytanie ich dalej jest dla mnie przyjemnością. Z tego się nie wyrasta. Ale  „Micro” chyba po prostu nie jest lekturą dla mnie i pewnie nigdy nią nie było.

     Słuchanie audiobooka miało jedynie akcenty humorystyczne. Z racji tego, że nie potrafiłam się wciągnąć w słuchanie, mimowolnie się wyłączałam, co zdarza mi się niezmiernie rzadko i myślałam o czymś innym. Gdy znowu skupiałam się na tekście, słyszałam np. opis, jak to jeden z naukowców, pomniejszony oczywiście, znalazł się w szklanym pojemniku z wężem, który chciał go zaatakować i zjeść. Następował potem opis, z założenia chyba pełen napięcia, uników i podstępu, zastosowanego przez badacza. Dla mnie wyrwane z kontekstu było to niedorzeczne i śmieszne.  Albo inny pewnie też mrożący krew w żyłach opis , jak to zmniejszeni naukowcy zostali umieszczeni w papierowej torbie, niesionej przez kobietę, która bała się, żeby ich nie zgnieść.

     Słuchanie „Micro” była to czyta strata czasu. Nawet jak się dość starannie dobiera lektury, zawsze może nastąpić wpadka, to chyba największa w tym roku.  Ale co dziwne, znam kilka filmów, nakręconych na podstawie powieści Crichtona, były świetne, ostatnio oglądałam np. „Linię czasu”, oglądało się  rewelacyjnie.  

1/6

środa, 6 września 2017

Anna Kamińska „Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz.” – audiobook, czyta Danuta Stenka


Wanda
    I tekst i wykonanie całkowicie rozczarowujące. Autorka nagromadziła całą masę faktów, w znacznej części do niczego niepotrzebną, brakuje natomiast tego, co najważniejsze, co powinno zająć największą część książkę, czyli fascynacji górami. Góry w tej książce występują jako jeden z wielu elementów biografii, bez zgłębienia, dlaczego Wanda zaczęła chodzić po górach, dlaczego były one dla niej ważniejsze, niż wszystko inne. Właśnie przez ten pryzmat moim zdaniem powinno się pisać książkę o niej. To jest właśnie ten element, które odróżnia Wandę od innych osób.
     Stenka czyta nienaturalnie, to nie pierwszy audiobook w jej wykonaniu, z jakim miałam okazję się zapoznać. Ludzie nie rozmawiają w taki sposób, jak ona czyta. Zawsze słuchając jej czytania, czuję zgrzyt. Więcej już po audiobooki ze  Stenką w roli głównej nie sięgnę.

poniedziałek, 4 września 2017

Ian Rankin „Miecz i tarcza”

Okładka książki Miecz i tarcza         

  



Ostatnio w związku z różnymi wydarzeniami, w tym również urlopowymi wyjazdem, nie pisałam dużo. Nie oznacza to, że nie czytałam w tym czasie. Czytałam i słuchałam audiobooków, nie mogło być inaczej. Nie miałam tylko kiedy o tym pisać. Teraz więc przystępuję do nadrabiania zaległości .
     Seria Rankina z inspektorem Rebusem zasługuje zdaniem wielu czytelników na uwagę. Trudny charakter Rebusa, a właściwie nieprzeciętna osobowość, a do tego mało popularny na tle zalewu kryminałów skandynawskich Edynburg jako kolejny quasi bohater książek, powinny czynić cykl frapującym.
      Zachwytów aż tak bardzo nie podzielam, a już z pewnością nie przy tej właśnie książce.  Ale spotkałam się z tezą , że pisarz powoli się rozkręcał i dopiero po napisaniu kilku książek z tej serii zaczął osiągać prawdziwe mistrzostwo. Biorąc pod uwagę , że cykl z Rebusem zaczął  pisać w 1987r. , pisze do dziś, czyli już 30 lat, to „Miecz i tarcza” z 1994r. niewątpliwie pochodzą z początków twórczości. Może więc warto dać mu jeszcze jedną szansę. Czytałam już jego znacznie późniejszą książkę „Świeci Biblii Cienia”, o której pisałam tutaj, a która podobała mi się zdecydowanie bardziej. Rebus jest w „Mieczu i tarczy” w dojrzałym wieku, fascynuje się muzyką, zdecydowanie ponadprzeciętny  intelekt też już jest opisany. Tym razem żyje w związku, ale widać, że nie jest to dla niego łatwe, jakoś nie lubi iść na kompromisy. Jak zwykle zraża do siebie ludzi mówieniem prosto z mostu i tym, że nie jest miły.  Potrafi łamać różnego rodzaju normy, które obowiązują w policji, permanentnie naraża się niesubordynacją przełożonym. Nie jest konformistą. Patrząc z kolei z punktu widzenia innych bohaterów książki, to kontakty z Rebusem dla nikogo nie były łatwe. Portret psychologiczny Rebusa jest i intrygujący i zachęcający do lektury. W tej właśnie powieści Rebus jest najmocniejszym atutem i to nie ulega najmniejszej wątpliwości.
    Naszła mnie refleksja, że w gronie książkowych  detektywów czy policjantów w moim prywatnym rankingu Rebus ma już swoje miejsce. Jedno z czołowych miejsc ma w nim oczywiście Zyga M. Wrońskiego i gdybym mogła spotkać któregokolwiek z tych bohaterów w rzeczywistości, to chyba postawiłabym na Zygę.  Zaintrygował mnie też Van Veetern z powieści Nakana Nessera, wyjątkowo doświadczony życiowo i jednocześnie bibliofil, o którym pisałam przy okazji znakomitych powieści „Jaskółka, kot, róża, śmierć”, o której pisałam tutaj  i „Karambolu”, o którym pisałam tutaj.  No i nie ulega najmniejszych wątpliwości, że chciałabym spotkać pannę Marple czy Herkulesa Poirot, no i Sherlocka Holmesa oczywiście.
              Widziałam ostatnio w księgarni kolejny tom z cyklu z Rebusem z informacją, że może to być już zarazem tom ostatni. Jest to na szczęście  tylko chwyt wydawniczy, czytałam w ubiegłym miesiącu wywiad z Rankinem, który powiedział wprost, że wcale nie zamierza z tego cyklu rezygnować, że lubi pisać i o Rebusie i o innych policjantach i o Edynburgu. Z racji tego, że zgodnie z angielskim prawem w policji można pracować tylko do 60-tego roku życia, gdy  książkowy Rebus osiągnął ten wiek, pisarz zrobił z niego emeryta po to, aby wszystko było zgodne z realiami. Ale aby nasz bohater mógł nadal pracować, wymyślił dla niego  nieco inną rolę, niż czynnego zawodowo policjanta.