wtorek, 28 października 2014

Daphne du Maurier „Rebeka”



  
     „Śniło mi się tej nocy, że znowu byłam w Manderley”…. Jest to jeden z najbardziej znanych  początków książki. Podobnie jak i Hitchcock  zafascynowałam się „Rebeką” Daphne de Maurier. Czytałam ją już drugi raz, z pewnością kiedyś przeczytam i po raz trzeci.  To jeden z nielicznych przypadków, kiedy to świetna jest i książka i film.  „Rebeka” w 1938r. została nazwana romansem, współcześnie jednak bardziej trafnym określeniem byłoby nazwanie jej naprawdę zaskakującym thrillerem psychologicznym. Dopiero teraz, gdy przeczytałam „Rebekę” po raz drugi , odkryłam , że czytelnik też zostaje wprowadzony na manowce . Trudno jest  dokładnie opisać, co mam na myśli, bez zdradzania puenty. W dalszej części spróbuję zasygnalizować, co chciałam przez to powiedzieć.  Mimo tego, że powieść została napisana w 1938r. czyta się ją świetnie. Jest to bardzo przewrotna historia  bogatego arystokraty,  Maximiliana de Wintera , zaczynająca się od jego spotkania z młodą i uboga dziewczyną w Monte Carlo. Początek wydawać może się banalny, ale potem zaskoczenie goni zaskoczenie. Dziewczyna zatrudniona jest jako dama do towarzystwa koszmarnej prostaczki, van Hopper. Dziewczyna dowiaduje się od van Hopper, że de Winter jest wdowcem, opłakującym śmierć ukochanej żony, Rebeki, która utonęła w pobliżu jego posiadłości . Max szybko oświadcza się dziewczynie i jadą razem do Manderley.

        Książka nosi tytuł „Rebeka” nieprzypadkowo. Okazuje się bowiem, że to właśnie Rebeka, pierwsza żona de Wintera, staje się jedną z głównych bohaterek powieści. Była ona tak bardzo silną osobowością, że przytłacza wszystkich nawet po śmierci.  Domownicy żyją takim rytmem, jaki wyznaczyła Rebeka, wszystko dzieje się tak, jak chciała Rebeka. Pisarka dla spotęgowania tego efektu ani razu nie podaje imienia drugiej żony  de Wintera, mimo, że to właśnie druga żona jest narratorką powieści.  Gdy druga żona robi co inaczej, niż robiła to  Rebeka, służba delikatnie jej przypomina,  że za pierwszej pani de Winter wyglądało to inaczej. I biedaczka zaraz potulnie się godzi, aby wszystko było tak, jak wcześniej. Sytuacja ta coś mi przypomina. Są przecież osoby, które rzeczywiście żyją w cieniu zmarłych. Niekiedy również dotyczy to wdowców, ale nie tylko. Jest to dosyć upiorne, ale czasem tak bywa, jedna z mich sąsiadek w bardzo zaawansowanym wieku,  bezustannie chodzi na cmentarz grób zmarłego męża i „opowiada mu wszytko, co się  stało od ostatniej wizyty”.

    „Rebeka” ma jednak całą masę innych aspektów. Rewelacyjne pokazane jest docieranie się młodej pary. Dzieli ich bardzo dużo, ponad 20 lat wynosi różnica wieku, status majątkowy jest diametralnie różny. Jak można się było spodziewać, szybko dochodzi do coraz większych zgrzytów. Gdy czytałam książkę po raz pierwszy, zachowanie Maxa irytowało mnie dość mocno, traktował żonę protekcjonalnie i nie mógł zrozumieć, dlaczego nie jest ona wstanie uporać się z obowiązkami pani domu. Za drugim razem odbierałam wszystko już nieco inaczej i byłam dla obu stron bardziej tolerancyjna. I Max i nawet jego druga żona zbudowali wokół siebie kordon tajemnic. Dla Maxa tajemnicą była jego przeszłość, o której nie chciał nic mówić. Jego druga żona z kolei nie była w stanie powiedzieć , co czuje w tej sytuacji. Podobnie było z przyjacielem Maxa, Frankiem, z którym również nie byli w stanie podjąć jakiejkolwiek szczerej rozmowy.   Wszyscy żyli niejako obok siebie. Dyskusje młodej pary dotyczyły banalnych kwestii, a każde z nich w środku aż kipiało od ukrywanych emocji.   I oczywiste było to, że dojdzie w ej sytuacji do  przesileni, albo dalsze brnięcie w tajemnice, albo normalność i szczerość. 

        Najbardziej fascynująca była dla mnie ta część powieści, gdzie pewne sprawy zaczynają się już rozwiązywać. Druga pani de Winter na podstawie opowieści różnych osób stworzyła sobie przekonanie o tym, jak wyglądało pierwsze  małżeństwo Maxa, jak przebiegały jego kontakty ze służbą, z sąsiadami.  Miała też przed sobą obraz tego, jaka była Rebeka. O Rebece przecież mówili wszyscy, wszyscy też bezustannie obie kobiety porównywali. W jej otoczeniu nie było , poza pokojówką, ani jednej osoby, która nie znałaby Rebeki. I ku zaskoczeniu czytelnika, okazuje się, że nie wszystkie te wyobrażenia były trafne.  Druga pani de Winter w pewnym sensie żyła w świecie iluzji i wyobrażeń, a gdy pojawiała się możliwość skonfrontowania tych wyobrażeń z rzeczywistością, nie miała odwagi, aby o zrobić. Każdą wypowiedź jakiejkolwiek osoby  interpretowała zgodnie ze swoimi wyobrażeniami. To również sporo mi przypomina. Każdy przecież często coś sobie wyobraża, a potem okazuje się, że nie wszystko wygląda dokładnie tak, jak nam się wydawało. A czasem tak mocno można uwierzyć w te wizje, że rzeczywistość wydaje się nie do uwierzenia i nie przyjmuje się jej do wiadomości. Kobiety wierzą, że mają wspaniałych mężów, chociaż gdyby uważniej przyjrzały się rzeczywistości, zauważyłyby, ze są zdradzane na potęgę. Wiele osób tkwi w takiej pułapce.

     Czytelnicy mogą przyglądać się dojrzewaniu drugiej pani de Winter. Z młodej, bezgranicznie naiwnej dziewczyny zaczyna wyrastać dojrzała kobieta. Ta dojrzałość i mądrość są wręcz fascynujące. Na skutek szeregu makabrycznych wydarzeń, dorasta ona błyskawicznie. Druga pani de Winter szybko zaczyna posiadać mądrość życiową taką, jaką ma mało kto. Gdy uświadomiła sobie np. że bezpowrotnie straciła coś (  nie chcę pisać, co,  bo może jest ktoś , kto nie czytał książki lub nie oglądał filmu) nie rozpacza . Jest całkowicie pogodzona ze stratą i ma świadomość, że to co straciła, było dla niej destrukcyjne i że bez tego również będzie szczęśliwa. Jakże odmienne jest to  od opłakiwania wielu rzeczy . Przemiana ma też drugą stronę medalu. Pani de Winter jako narratorka opowiada też o zbrodni, wobec której ma stosunek bezkrytyczny . Można chyba powiedzieć, że w pewnym sensie jest nawet zadowolona z tego, co się stało.  A jeszcze nie tak dawno była niemal dzieckiem i myśl o zabójstwie, nie wspominając już o akceptowaniu zabójstwa, nie przyszłaby jej do na myśl. I tu dochodzę do momentu, gdy doszłam  do wniosku, że czytelnik przysłowiowo mówiąc jest nabijany w butelkę. Opowieść o przebiegu pewnej zbrodni – jeden z głównych wątków książki - jest bardzo sugestywna, do tego stopnia, że wierzy się jej bez żadnych zastrzeżeń. Problem polega na tym , że przekazywana przez narratorkę wiedza o morderstwie pochodzi tylko i wyłącznie od jednej osoby . A bardzo prawdopodobne jest, że osoba, która została zabita , opowiedziałaby jeszcze inną historię.  Gdy pierwszy raz przeczytałam książkę, nie przyszło mi to w ogóle  do głowy.  Bardziej jasno nie da się tego powiedzieć.

   Podobały mi się też różne refleksje , wplatane w treść książki, niektóre naprawdę zasługujące na uwagę. Najbardziej przypadło mi do gustu zdanie :  „Szczęście  nie jest wartością, którą można oceniać, jest to sposób myślenia, stan umysłu”. Generalnie jest o czym myśleć i nad czym się zastanowić w trakcie czytania.

   Poza tym wszystkim godny uwagi jest też obraz   arystokracji z końca lat 30-tych ubiegłego wieku. Jedno z najstraszniejszych wydarzeń, jakie spotkało Maxa, to było opisanie go w gazecie.
  A poza tym to jedna z moich ulubionych książek i jeśli ktoś powiedziałby o niej coś złego, walczyłabym w jej obronie jak lew.  
  
6/6

sobota, 25 października 2014

Władimir Jerofiejew – „Moskwa Pietuszki” – audiobook, czyta Roman Wilhelmi

Obraz znaleziony dla: Moskwa Pietuszki Książka

Książka jest dla mnie bełkotem wykształconego pijaka. Wilhelmi tak bardzo wczuł się w rolę alkoholika, że miałam wrażenie słuchania autentycznego alkoholika. Z jednej strony , pozornie, niby dobrze, ale  słuchanie pijackich wynurzeń, wygłaszanych przez kogoś, kto autentycznie robi wrażenie, że ma kilka promili , dla mnie było bardzo trudne w odbiorze. Gdyby Wilhelmi był tylko jednym z aktorów, czytających książkę, byłoby to ok. Ale kilka godzin słuchania jakiegoś mamrotania, to dla mnie za dużo.  Pozostaje pytanie, jak czytać partie kogoś, kto – co wynika jasno z tekstu – jest cały czas pijany? Idealnie wybrnął z tego Andrzej Grabowski , czytając „Pod Mocnym Aniołem”.

    Tekst nie podobał mi się.  Książka to opowieść głównego bohatera, alter ego autora. To opowieść o wszystkim i o niczym.  Jerofiejew porusza masę tematów, ale każdy z nich jest  jedynie muśnięty, nie zauważyłam tam żadnej głębi. Całość  wygłaszana jest tonem osoby wszechwiedzącej, która nigdy się nie myli. Przykładowo parę minut poruszana była kwestia pewnej historycznej postaci . Autor bluzgał pod  adresem tego człowieka różnymi epitetami, nie podał  jakiegokolwiek uzasadnienia  tego stanowiska i nastąpił koniec wątku . W taki sam sposób traktowane są inne tematy.  Dla mnie nie jest to żadna erudycja. Jedyny wątek rozbudowany to picie, w tym zakresie można dokładnie dowiedzieć się wszystkiego, gdzie , kiedy , ile i z kim autor pił, jak po tym piciu się czuł itp. Opisy różnych pijackich incydentów też nie były w stanie wzbudzić mojej ciekawości.

    Tego rodzaju tekst nie jest idealny do audiobooka, a już na pewno nie wówczas, gdy książki się słucha, jadąc samochodem.   Dawno nie miałam aż takich problemów ze skupieniem się. Samo wystylizowanie się Wilhelmiego na bełkoczącego pijusa było dla mnie odrażające i autentycznie musiałam mocno zmuszać się do uwagi.  Czas wlókł mi się niemiłosiernie.

   Nie znam jakiejkolwiek innej twórczości Jerofiejewa, nie mam najmniejszej ochoty, aby sięgać po coś jeszcze.  Fascynacja wielu ludzi tą książką jest dla mnie zupełnie niezrozumiała.  Początkowo miałam opory , gdy słuchałam „Pod Mocnym Aniołem”, która przecież także traktuje o piciu. Pilch był jednak w stanie wciągnąć mnie . No i z Pilcha dowiedziałam się co nieco o tym, jak to jest, gdy jest się alkoholikiem. Po lekturze Jerofiejewa takiego efektu nie było. Bohater Jerofiejewa  nie wzbudził we mnie żadnego współczucia. Podziwu również nie wzbudził.

1/6

   

 

poniedziałek, 13 października 2014

Anatol France „Bogowie łakną krwi” – audiobook, czyta Józef Duryasz

Okładka produktu

  
  Jak to się dzieje, że ktoś staje się katem, prześladowcą czy tyranem ? Raz na jakiś czas przychodzi mi to pytanie na myśl, szczególnie pod wpływem jakiegoś filmu, książki, czy chociażby zwykłych informacji z mediów.  Ten temat nie jest chyba zbytnio zgłębiony. A właśnie o nim traktuje książka A. France`a. Wykonanie J. Durysza jest koszmarne, jedno z gorszych,  z jakimi spotkałam się, słuchając audiobooków. Duryasz czyta nie tylko beznamiętnie, cały czas tym samym tonem, ale co najgorsze, robi wrażenie totalnie znudzonego tym czytaniem . Odnosiłam wrażenie, jakby czytał cały tekst po raz pierwszy w życiu. Nie mogłam przyzwyczaić się do czegoś takiego , początkowo nie mogłam w ogóle skupić się na tak czytanym tekście, co chwilę gubiłam wątek,  wydawało mi się , że tekst jest nie do strawienia . Ale mniej więcej po godzinie powieść zaczęła mnie coraz bardziej pochłaniać . O panu Duryaszu nie mogłam niestety zapomnieć, byłby rewelacyjny, grając kogoś, kto za karę   lub jako pokutę , do której podchodzi bez przekonania , musi czytać tą książkę. Dobrze, że nie było widać wyrazu jego twarzy, mogłoby się całkowicie odechcieć. Nie wiem, jak można odwalać tak straszną lipę, lektorzy czytający audiobooki, dostają za to  w zależności od grubości książki kilkadziesiąt tysięcy złotych. Nie wiem, czy zawsze tak jest . Myślę, że dla kogoś, kto nie zna tego dzieła, najlepszym pomysłem byłoby po prostu przeczytanie książki,  ewentualnie odsłuchanie audiobooka w innym wykonaniu, o ile inne wykonanie w ogóle jest.  Ostatecznie wciągnęłam się, tekst obronił się jakby sam, chociaż na początku pewne fragmenty mogły mi jakby uciec.

    „Bogowie łakną krwi” to powieść rozgrywająca się w trakcie Wielkiej Rewolucji Francuskiej , to opowieść o Ewaryście Gamelinie , który na oczach czytelnika czy słuchacza przechodzi przeobrażenie. Z młodego nieśmiałego chłopaka, opiekującego się matką, klepiącego biedę i wierzącego  szczerze w ideały rewolucji, przeistacza się w kreaturę - sędziego  w Trybunale Rewolucyjnym, który masowo skazuje niewinnych ludzi na śmierć . Początkowo jest delikatny, trochę nieśmiały i naiwny w swojej wierze w rewolucję. Nie popiera poglądów przeciwników rewolucji, ale do pewnego momentu nie wpada na pomysł, aby kogoś uśmiercać. Do przeobrażenia dochodzi, gdy zostaje sędzią, jest nieprzekupny , gorliwy i coraz bardziej przekonany o swoich racjach.  

    Czytając uważnie można  się zastanawiać, co ostatecznie zadecydowało o przemianie. Nie był to oczywiście jeden czynnik. Był to zespół czynników, przysłowiowe robienie wody z mózgu biednemu i młodemu człowiekowi populistycznymi hasłami,   zrobiło swoje. Wiedział, że bez rewolucji byłby nikim, a dzięki rewolucji został aż sędzią, on, syn ubogiej wdowy. Nie mógł więc  zawieść.  W całej tej sytuacji nie trafił na nikogo, kto spróbowałby mu wygarnąć  , w jak wielkim tkwi błędzie. Znalezienie kogoś takiego było niemożliwe, śmiałek musiałby   liczyć się z karą śmierci, gdyby ktoś taki wykład usłyszał.  Matka tematów politycznych nie poruszała, później zaś najzwyczajniej w świecie zaczęła się syna bać. Śledzenie tej przemiany Ewarysta i wyłapywanie wszystkich elementów, które do niej doprowadziły , jest szalenie ciekawe, nawet Duryasza można znieść i można nie wyłączać audiobooka. Dla mnie ta właśnie płaszczyzna książki była najbardziej frapująca.

     Poza warstwą psychologiczną France zamieścił oczywiście jeszcze więcej . Obraz rewolucji  z punktu widzenia zwykłego człowieka jest przerażający, a co ciekawe, to gdyby usunąć gilotynę i inne elementy, pozwalające jednoznacznie umiejscowić powieść w czasie,  można byłoby przypuszczać, że rzecz dzieje się np. w 1917r.  A gdyby usunąć jeszcze słowo „rewolucja”, mielibyśmy niemal klimat jak z „Mistrza i Małgorzaty”, tylko bez Wolanda i jego orszaku, groźba aresztowania w każdej chwili, kara śmierci za każde niewinnie wypowiedziane zdanie itp., polowania na księży i in.  

     Poza Ewarystem są oczywiście i inni bohaterowie i inne wątki, jak chociażby wątek narzeczonej Ewarysta. Dziewczyna zakochała się w Ewaryście, gdy był jeszcze zwykłym chłopakiem, to ona wzięła sprawy w swoje ręce i niemal oświadczyła mu się.  Była osoba rozsądną i trzeźwo myślącą i miała świadomość tego, co on robi i tego, że czyni on zło w czystej postaci. Ale nie porzuciła go. Z jednej strony bała się go, ale z drugiej jej imponował. Prawdopodobnie nie bez znaczenia było to, że dzięki niemu standard jej życia się podniósł, podobnie jak i prestiż.  Brzydząc się więc jego zachowaniem, czerpała z niego profity i jednocześnie w innych aspektach życia pozostawała pozornie zwykłą, dobrą kobietą . Jej pomysły wpłynięcia na Ewarysta i zmiany jego zachowania, pozostawały jedynie w sferze dobrych życzeń.  To moja interpretacja, każdy może mieć swoją. Elodia jest dla mnie równie ciekawą bohaterką, co Ewaryst. Dla mnie to typowa żona czy narzeczona każdego tyrana.

    Gdyby nie koszmarne odczytanie ocena byłaby oczywiście wyższa , ale Duryasza pominąć nie można.    

4/6

czwartek, 9 października 2014

Łukasz Orbitowski „Szczęśliwa ziemia”


Sine Qua Non  2014

 

     Miała być współczesna Polska  z prowincją w roli głównej i bohaterami, którzy kiedyś podjęli decyzję o opuszczeniu rodzinnego Rykusmyku i wyruszeniu w świat, każdy w innym kierunku. Do tego jeszcze miały dojść elementy fantasy. Mam zbliżone do czwórki bohaterów doświadczenia, od czasów zapoznania się z Tolkienem lubię fantasy , pomyślałam więc, że ze to w sam raz na mnie.  Autor był mi absolutnie nieznany, ale zdobył sporo nagród, czemu więc miałabym go nie poznać ?

    Z kartki na kartkę narastało jednak we mnie totalne rozczarowanie i coraz większa irytacja.  Totalnie nie czuję klimatu „Szczęśliwej ziemii”.  Nie jestem zwolenniczką podziału literatury na kobiecą i męską, ale ten przypadek jest absolutnie wyjątkowy. To jest literatura typowo męska. Widoczna wyraźnie fascynacja autora chodzeniem na siłownię jest dla mnie niezrozumiała, podobnie jak i opisy np., tego, że ktoś na siłowni wziął do podnoszenia zbyt ciężkie ciężary, co w tym może być ciekawego? Ustalanie, kto z obecnych na siłowni używa dopalaczy i różnych innych świństw,  jest dla mnie stratą czasu. Używany tam slang jest nie do przyjęcia, przypomina mowę przysłowiowych  półgłupków. Totalnie niezrozumiała jest dla mnie kolejna fascynacja Orbitowskiego, jeszcze większa od poprzedniej, a mianowicie fascynacja światem przestępczym . Pisze o nim z olbrzymią estymą i do tego jeszcze używa grypsery, która może być dla wielu czytelników niezrozumiała.  Mam znajomych prawników i nie miałam z tym problemu, ale inni mogą mieć.  Wszystkie opisy Rykusmyku, Warszawy czy Krakowa pisane są z prawdziwą odrazą i są odrażające.  Nie wiem, jak można patrzeć na świat tak, aby spostrzegać wyłącznie samą ohydę.  Opisy rzeczywistości skandynawskiej są zupełnie w innym tonie. 

    Czwórka bohaterów : Szymek, Bartek, Karol i Staszek mieszkają od urodzenia w Rykusmyku. Miejscowość jest obrzydliwa z wyglądu i mieszkają w niej sami złodzieje  , gwałciciele i chorzy psychicznie. Normalni uciekają przy pierwszej możliwej okazji. W miasteczku są ruiny starego zamku, a pod zamkiem, o czym nie wszyscy wiedzą, mieszka od wielu wieków straszny , ogromny byk , który po stoczeniu drobiazgowo opisywanych walk ze śmiałkami , którzy tam zeszli, część śmiałków uśmierca, a cześć z nich może wypowiedzieć życzenie, które spełniane jest na opak. Nasza dzielna czwórka również odwiedziła byka, byk jest zresztą na okładce .

     Z racji urodzenia w Rykusmyku nad każdym mieszkańcem ciąży fatum. Szymek słyszy stale straszny skrzek, a jest to głos byka, który nie pozwala mu   normalnie żyć i przez to również nie mógł opuścić Rykusmyku. Ożenił się więc z jedyną kobietą, która potrafi go zrozumieć,  a która również słyszy skrzek.  Po jakimś czasie Tekli zaczyna sama tańczyć noga, co również ma związek z bykiem.

     Bartek wyjechał zagranicę i jego problemy są inne. Związał się z Mayą, która była chora na depresję i potem w ogóle postradała zmysły. Chcąc uciec od niej wrócił więc do Rykusmyku , aby zmierzyć się z bykiem. Było to trudne, po tuż przed wyjazdem w niewytłumaczalny sposób oślepł.

    Nie chcę zdradzać całej fabuły i opisywać wszystkich  historii, ale o super bohaterze muszę napisać. Jest nim przestępca Wilczur, który kiedyś opuścił Rykusmyku, ale potem powrócił. On jako jedyny cenił Szymka.

    Cała te historia nie nadawał się do czytania. Może jest w niej ukryty sens, ale nie wiem , jaki.  Z całą pewnością nie ma tam realnych opisów polskiej rzeczywistości , jest za to jakaś prześmiewcza karykatura. Nie ma portretów  psychologicznych bohaterów , są za to dokładne opisy wyglądu byka oraz opisy tego, jak byk się porusza. Bywam na prowincji i widzę, że mieszkają tam normalni ludzie, a nie plejada pomyleńców i nieudaczników .  Nie jestem przeciwnikiem krytykowania różnych rzeczy, można krytykować i prowincję, tak chociażby zrobiła to J. Bator w „Ciemno, prawie noc”. Ona wypunktowała jednak , co jej się tam nie podoba. I są to argumenty poważne, a Orbitowskiemu nie podoba się nic i to nie za bardzo wiadomo dlaczego. Może ktoś będzie miał ochotę na doszukiwanie się sensu w tej książce, ja go nie widzę.  
    Większość czytelników jest odmiennego zdania , niż ja, ale nic na to nie poradzę, że jej totalnie nie czuję. Klimat tej książki jest mi tak bardzo obcy, że nie mam ochoty więcej o niej pisać i się nią zajmować.

2/6  

piątek, 3 października 2014

Francis Scott Fitzgerald „Wielki Gatsby” – audiobook, czyta Marcin Dorociński

Wielki Gatsby - czyta Marcin Dorociński (Audiobook) - 0

   
“Wielki Gatsby” był mi  doskonale  znany, tyle tylko, że znany z filmów, a nie z książkowego pierwowzoru. Audiobook z M. Dorocińskim wydawał mi się świetnym pomysłem. Dorocińskiego lubię już od najwcześniejszych jego filmów i jeszcze się nie rozczarowałam, był i  świetnym policjantem  i SB- kiem i AK-owcem. Jako lektor czytający książkę też jest świetny, książki słuchałam tak, jakby czytała się sama w doskonały sposób, bez głupkowatego zmanierowania, zidiocenia, wrzasków itp.

   Nie widzę sensu w opisywaniu tego, o czym jest „Wielki Gatsby”, jest to chyba pozycja znana niemal każdemu. Podczas słuchania naszły mnie jednak refleksje trochę wykraczające poza treść „Gatsbiego”. Niby wszystko było w porządku, portret klasy zdegenerowanych bogaczy, pozbawionych jakichkolwiek zasad, jest bez zarzutu. Portretom psychologicznym głównych bohaterów, w tym Gasbiego czy Daisy też nie można niczego zarzucić. Nie można przecież wymagać od pisarza, aby opisywał głębię psychologiczną bohaterów, którzy jakiejkolwiek  głębi są pozbawieni. Nie można się go czepiać , że opisuje ludzi zupełnie bezrefleksyjnych, skoro  dokładnie tacy oni byli.

   Wszystko to jest jasne i oczywiste. Problem polega chyba na tym, że są moim zdaniem ciekawsze tematy do opisywania. W powieści wszyscy niemal , poza ojcem Jay`a,  są młodzi , piękni, zdrowi i bogaci, a ich ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu jest imprezowanie i picie. Nie ma tego, co nazywane jest powszechnie prawdziwym życiem, nie ma chorób czy  biedy . Wszystko jest sztuczne, nie ma ani prawdziwej miłości, ani prawdziwej przyjaźni.  I nie ma jakiejkolwiek złożoności czy sprzeczności w charakterach tych ludzi. Wszystko jest proste , jak to mówią, jak budowa cepa. Realne problemy pojawiają się dopiero pod sam koniec. Trudno w moim odczuciu nazwać realnym problemem zauroczenie Jay`a osobą Daisy, była to tylko niespełniona zachcianka bogacza.  Gdyby zaczęli ze sobą żyć, urok prysnąłby tak szybko, jak mydlana bańka.

     Tego rodzaju literatura jest dla mnie – mówiąc wprost - pozbawiona głębi, wszystko jest jasne i proste. Gdybym odsłuchała czy przeczytała książkę po raz drugi, nie za wiele nowego mogłabym odkryć. Odnoszę wrażenie, że problem jest bardziej złożony i dotyczy nie tylko Fitzgeralda, ale w ogóle całej literatury amerykańskiej. Literatura ta nie wytrzymuje konkurencji np. z literaturą rosyjską, która jest szalenie złożona. Amerykanie żyli i żyją we względnym dobrobycie, poza wojną secesyjną na swoim terenie nie mieli żadnych wojen i te problemy, z którymi od wieków borykają się Europejczycy, jak wojny, czy bieda,  są im obce. Nie mogą być ani empatyczni wobec innych narodów ani nie mogą być zbyt refleksyjni. Trzeba się stosować do zasady - keep smiling. Nie znam szczegółowo życiorysu Fitzgeralda, ale z pobieżnego sprawdzenia wynika, że w większości spędził życie na imprezowaniu . Można byłoby dosadnie powiedzieć, że i Scottowi i jego Zeldzie z dobrobytu przewróciło się w głowach. Doskonale to było pokazane u W. Allena w „O północy w Paryżu” .

    Fitzgerald niby wiedział, że środowisko, w którym się obraca i które opisuje, jest fałszywe, ale nie przeszkadzało mu to  w dalszym siedzeniu wśród tych ludzi dniami i  nocami. Pokazywanie czytelnikom, że bogacze są odstraszający pod każdym względem, jest w tej sytuacji mało przekonujące.  

    „Wielki Gatsby” ma swój urok, ale zdecydowanie wolę i literaturę głębszą i zarazem podejmującą bardziej złożone tematy .

4/6