poniedziałek, 29 września 2014

Nicholas Sparks „Dla Ciebie wszystko” – audiobook , czyta Maria Seweryn

Dla ciebie wszystko


   Audiobook to absolutnie skrajnie kiczowata książka świetnie przeczytana przez Marię Seweryn. Dość nietypowe zestawienie. Sama treść jest tak idiotyczna, że nabrałam przekonania, że na koniec roku , obok najlepszych książek roku, będę  też wskazywać najgorsze książki roku , coś w rodzaju anty Oskarów filmowych, czyli Malinek. Nie mam żadnych wątpliwości, że w tej kategorii „Dla Ciebie wszystko” wygra. Rok jeszcze nie minął, ale poprzeczka idiotyzmu została ustawiona tak wysoko, że jest mała szansa, aby inny tytuł odebrał Sparksowi palmę pierwszeństwa. Co ja mówię, nie ma takiej szansy. Z pewnością jest to najgorszy tytuł, z jakim zetknęłam się, od kiedy prowadzę tego bloga.  Nie miałam świadomości, że coś tak idiotycznego można napisać.

     Pisałam już tutaj o romansach. Z reguły w trakcie upałów biorę jakiś romans do ręki, aby zapomnieć o gorącu i trochę , jak to mówi mój kolega, się odmóżdżyć. Tym razem upału nie było, ale miałam do pokonania bardzo długą i nie do końca znaną   trasę samochodem.  Uznałam, że lekki audiobook będzie w tej sytuacji idealny. Liczyłam na niezbyt absorbującą , ale ciekawą opowieść, nie wymagającą zbytniego zaangażowania intelektualnego.

    Nie będę opisywać całej akcji chronologicznie, ograniczę się tylko – hasłowo niemal tylko – do wskazania głównych wątków, jakie w tym dziele występują.

  Wątek ducha mężczyzny – pojawia się jednemu z bohaterów, gdy ten jest w poważnych tarapatach, np. zagraża mu śmierć . Robi wrażenie bardzo realnego, do tego stopnia, ze można rozpoznać rysy twarzy i nasz bohater w pewnym momencie orientuje się , kim ten duch był za życia. Jest widzialny tylko dla jednej osoby. Zawsze ma taką minę, jak tuż przed śmiercią.

  Wątek ducha kobiety     widzi i słyszy ją tylko mąż. Duch ten nie pojawił się od razu po śmierci kobiety, ale dopiero wtedy, gdy  wdowiec zasadził w ulubionym miejscu kobiety kwiaty. Im bardziej one rosły, tym duch był bardziej widoczny. Duch lubi też ulubioną piosenkę małżonków, gdy ją słyszy, też robi się bardziej widoczny,  a poza  tym sam też śpiewa.

    Główny dylemat i zarazem główny wątek całego utworu – czy zostać  z mężem, czy też go porzucić dla kochanka.  Rozwój wydarzeń spowoduje, że wyboru nie będzie .  Jeden z mężczyzn straci życie.

  Konflikt córki z matką , wątek bardzo „oryginalny” – matka jest niezadowolona, że  córka przyjeżdża do niej beż męża, ktoś przecież może to zobaczyć , prawi więc dorosłej córce kazania .

   Opisane wątki przeplatają się ze sobą i tworzą  „Dla Ciebie wszystko”. Wysłuchałam całości tylko dlatego, że nie miałam nic innego w danym momencie. Nie wiem poza tym dlaczego, ale niektóre fragmenty napisane były na tyle interesująco, że ciekawa byłam, co będzie dalej. Dotyczy to nielicznych niestety fragmentów, sporo zaś z nich nudziło potwornie. Przyzwyczaiłam się do audiobooków w samochodzie tak bardzo, że jeżdżę bez nich tylko wtedy, gdy jadę z kimś. Nie mogłam więc zaprzestać słuchać, przyzwyczajenie to w końcu druga natura.   Przypomniało mi się też zdanie z niedawno odsłuchanego I tomu „ W poszukiwaniu straconego czasu”. Babka narratora mawiała, że złe książki są porównywalne do złego jedzenia,  jedno i drugie szkodzi, złe książki szkodzą duchowi, a złe jedzenie, np. słodycze szkodzą zębom.  Gdy potrzebowałam lżejszej lektury,  sięgałam po kryminały, tak też powinno zostać.
    M. Seweryn czytała zaś tak, jakby czytała coś naprawdę wartościowego. Tam gdzie trzeba, zwalniała, gdzie trzeba, stwarzała napięcie, kiedy indziej w ogóle nie miałam świadomości, że jest jakiś czytający. Co do zasady wolę , gdy czyta mężczyzna, ale w tym wypadku nie mogę narzekać.

 2/6

   

czwartek, 18 września 2014

Georges Perec „Kondotier”

Okładka książki Kondotier  

 
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2014

 

   Bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że jest to wyjątkowa książka. Z pewnością  nie jest przeznaczona dla osób, które lubią lekturę wyłącznie łatwą. Ci którzy nie czytają wcale,  lub bardzo mało, lepiej też niech po nią nie sięgają.  Mimo małej objętości – zaledwie 140 stron i to wraz ze współczesnym wstępem – „Kondotiera” czyta się ciężko, a nawet bardzo ciężko. Mnie zajęło to 4 wieczory. Na książkę składają się refleksje głównego bohatera i jest jeszcze jego rozmowa z przyjacielem. Ale czytanie w tym przypadku przypominało mi chodzenie po górach, czyli jest ciężko, bardzo ciężko, ale dość szybko pojawiają się piękne widoki, trud jest wynagradzany, warto iść dalej. I ostatecznie, po zdobyciu szczytu jest się niemal w siódmym niebie. Rzadko kiedy jednak czytało mi się coś aż tak ciężko. Ale jestem absolutnie przekonana, że było warto. Jest to bowiem książka o trudzie bycia sobą, o życiu zgodnie z naszymi autentycznymi potrzebami i o potrzebie realizowania się wyłącznie na swój sposób, a nie pod dyktando innych.

       Pierwsza warstwa książki, ta najbardziej powierzchowna opowiada o osobie fikcyjnej , o genialnym fałszerzu obrazów, Gaspardzie Wincklerze. Był w stanie skopiować wszystko, działał na zlecenie osób, które dysponowały gigantycznymi pieniędzmi , nie musiał oszczędzać na niczym, mógł sobie pozwolić na długotrwałe studia nad oryginałami dzieł , na podróże po świecie do muzeów i w ogóle na wystawne życie. Ale natrafił w końcu na obraz, który go pokonał. Był to właśnie „Kondotier” pędzla Antonella de Messiny. Obraz ten widnieje na okładce książki, co było rewelacyjnym pomysłem, bo trudno mi wyobrazić sobie, że czytam książkę i nie widzę obrazu w każdej chwili, w której mm na to ochotę.  Zmagania właśnie z „Kondotierem” doprowadziły Gasparda do wniosku, że ma dość bycia wyłącznie epigonem, że nie chce już tylko naśladować genialnych twórców.

         Nie zdradzę wielkiej tajemnicy, gdy powiem, że utwór zaczyna się od sceny zabójstwa, Gaspard zabija bowiem swojego pryncypała, zleceniodawcę wielu fałszerstw -  Maderę. Jest to wiadome już od pierwszego akapitu . Ale wszelkie analogie z kryminałami są całkowicie chybione, nie pojawi się ani żaden policjant, ani detektyw , Pereca nie interesuje zbytnio to, czy Gaspard będzie złapany , czy ktoś go  będzie ścigał. On skupia się na czym innym.  Dlaczego mimo kilkunastu lat pracy w fachu fałszerza, Gaspard skończył ten etap życia właśnie wtedy i dlaczego tak gwałtownie? Zadecydował o tym fakt, że kopiował właśnie „Kondotiera.” Co takiego było w „Kondotierze” Messiny, że przez niego nasz bohater znalazł się na skraju szaleństwa ? Dlaczego skopiował ponad 100 obrazów, wcale nie łatwiejszych i żaden z nich , aż do sięgnięcia „Kondotiera”,  nie skłonił go nawet do minimalnej chociażby autorefleksji nad sobą?  Właśnie o tym m. in. opowiada książka.  Ale niech nikt nie oczekuje również żadnych magicznych wydarzeń, nie dzieje się nic w stylu „Portretu Doriana Greya”,  wszystko jest realistyczne aż do bólu. Obraz nie ma żadnego ukrytego znaczenia, – tak jak chociażby w rewelacyjnej „Szachownicy Flamandziej” A. Pereza-Reverte - inny autentyczny obraz, „Partia szachów” Petera van Huysa, okazuje się  kluczem do zagadki zabójstwa sprzed wieków.  W książce najpierw sam Gaspard  zastanawia się nad tym wszystkim, potem rozmawia i o zabójstwie i o zmaganiach z „Kondotierem” i o swoim życiu z przyjacielem.  I jest to chyba pierwsza szczera i głęboka rozmowa, jaką kiedykolwiek z kimś przeprowadził.

       Jeżeli ktoś interesuje się  sztuką, dzieło Pereca  będzie dla niego jeszcze bardziej ciekawe, bo sporo jest w nim  mowy o artystach malarzach, o słynnych obrazach, a nawet i o kopiowaniu .

     Zmagania Wincklera z obrazem Antonella to oczywiście tylko pretekst do ukazania czegoś ważniejszego. To pretekst do uzmysłowienia , że  wartość ma jedynie życie w zgodzie z samym sobą, że świadome czy nieświadome naśladownictwo kogokolwiek czy czegokolwiek zawsze jest i będzie fiaskiem.  Brzmi to banalnie, ale problem banalny nie jest. Ile jest ludzi żyjących pod prąd, inaczej niż inni? Dlaczego tak bardzo jesteśmy zunifikowani? Wystarczy tylko się rozejrzeć, większość ludzi żyje bardzo podobnie , chociażby na urlop wyjeżdża w sezonie do ciepłych krajów, sterczy godzinami w korkach, wyruszając na weekend majowy, czyta wyłącznie bestsellery, chodzi do kina tylko na hity, głosuje na tą partię, co najbliższe otoczenie itp. itd. Bardzo mało jest indywidualistów.  Niekiedy kopiowanie innych jest celowe, czasem kopiujemy bez zastanowienia. Nie mówię tu czerpaniu z innych tego, co wartościowe i co jest tego godne . Czasem nawet małe odstępstwo od ogólnie przyjętych zwyczajów ściąga lawinę pytań,  np. moja koleżanka permanentnie jest pytana o to, dlaczego nie kupi sobie samochodu. Gdy logicznie tłumaczy, że nie ma takiej potrzeby, że sobie bez niego dobrze radzi , a pieniądze, które musiałyby być przeznaczone na utrzymanie samochodu i na benzynę, przeznacza na co innego, wszyscy patrzą na nią, jak na ufo . W bardzo ciekawej przedmowie Claude Burgelin pisze, że „Kondotier” Pereca jest o wyzwoleniu , zgadzam się z tym całkowicie.  Każdy czytelnik oczywiście może inaczej rozumieć , od czego to wyzwolenie było. Można oczywiście odbierać „Kondotiera” jako symbol wyzwalania się spod rzeczywistej przemocy i od całej masy innych rzeczy.  

    Ciekawostka jest fakt, że „Kondotier” powstał w 1960r. i nikt go nie chciał wydać, opublikowany został 30 lat po śmierci autora. Szerzej o tym również jest w przedmowie.

   Jedyna wada tej książki to właśnie ta ciężkość stylu.

5/6   

 

wtorek, 16 września 2014

Lucy Maud Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza” – audiobook, czyta Jolanta Fraszyńska


Obraz znaleziony dla: Ania z Zielonego Wzgórza
 
   Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć,  jak koszmarne wykonanie może popsuć świetną książkę, niech posłucha chociaż jednego fragmentu „Ani” w wykonaniu  Fraszyńskiej. Pisk i jazgot, raz na jakiś czas płaczliwość Fraszyńskiej spowodowały, że słuchanie książki było z godziny na godzinę coraz trudniejsze.  Do tego trudno było mi zaakceptować Anię jako egzaltowaną idiotkę. „Trudno zaakceptować” to mało powiedziane, było to wręcz niewykonalne.  Dotrwałam do końca tylko z czystej sympatii do L. M. Montgomery. Być może to wykonanie mogłoby spodobać się dzieciom, aczkolwiek wątpię, co do dorosłych wydaje mi się to niemożliwe.

    Lubiłam w dzieciństwie „Anię z Zielonego Wzgórza”, i to tak bardzo, że przeczytałam wszystkie tomy Ani, a niektóre z nich nawet dwukrotnie. „Ania z Szumiących Topoli”  pozostała moim ulubionym tomem i sięgnęłam nawet po nią, gdy byłam już dorosła. Nie da się ukryć, że pierwszy tom „Ani” jest przeznaczony dla dzieci. Ale – jak to bywa w przypadku dobrej literatury dziecięcej - i dorosły poza czystą przyjemnością , może również z tej książki coś dla siebie wycisnąć.  Wyobraźnia, snucie marzeń, przyjaźń, szczerość, lojalność – czyż może to nie być pociągające? Myślę, że „Ania” przeczytana z pewnym dystansem do tekstu i z lekkim przymrużeniem oka na pewne kwestie byłaby ciekawą lekturą dla osoby dorosłej.   Pod pojęciem dystansu do teksu mam na myśli to, że lektor nie ma potrzeby wczuwać się w ten tekst do tego stopnia, aby piszczeć, jazgotać i zachowywać się nie jak dorosły człowiek, tylko jak mała i głupiutka dziewczynka.  No chyba, że jest to wykonanie dla dzieci . Seria, w ramach której ten audiobook został wydany, z cała pewnością nie jest serią dziecięcą.

   Fraszyńska zachowywała się, jakby rozum jej odjęło :  krzyczała, jazgotała, a przy tym wszystkim głos jej przy niektórych partiach zamieniał się w totalny pisk.   Ale jeszcze gorsza była płaczliwość. W książce, szczególnie pod koniec tomu, są fragmenty, kiedy to Maryla popłakuje sobie i rozpacza, że Ania dorasta i że nie jest już małą dziewczynką. Fraszyńska też mało co się nie rozpłakała.  Powód do płaczu był rzeczywiście „poważny”. O ile w czasach L. M. Montgomery dorastanie dziecka oznaczało dla rodzica, a szczególnie dla niepracującej matki schyłek życia i brak zajęcia, o tyle w czasach obecnych jest zupełnie inaczej . Właśnie po usamodzielnieniu się dzieci, rodzice mają możliwość zaczęcia kolejnego etapu , no chyba że ktoś jest zanudzony i z tak wąskimi horyzontami, że nie wyobraża sobie innego zajęcia, jak zajmowanie się dziećmi.  Ale w przypadku braku wnuków, teraz może zostać chociażby wolontariuszem w domu dziecka . Po co więc ta egzaltacja, ten patos ?

    Moją ulubioną książką dzieciństwa jest „Tajemniczy ogród”, ale czyż można mówić, że jest to wyłącznie pozycja dla dzieci? Agnieszka Holland nakręciła tak wspaniały film , który przeznaczony jest właśnie dla dorosłych. Tak zinterpretowała tekst i tak go przedstawiła, że dziecko obejrzy film z przyjemnością. Ale dorosły zrozumie więcej, przesłanie jest czytelne: to,  czy nasze życie   będzie przypominało tajemniczy ogród,  zależy tylko od nas.  

   Reżyser kręcący film ma oczywiście większe możliwości, niż lektor, czytający książkę. Ale lektor tych możliwości też ma bardzo dużo. Całe szczęście, że Maciej Stuhr podczas czytania „20 000 mil podmorskiej żeglugi” zrobił to tak, że nie musiałam rozważać, czy jest to książka dla dzieci, dla młodzieży czy dla dorosłych, przyjemność słuchania pochłonęła mnie wtedy całkowicie.  

    Jedyny pozytyw po odsłuchaniu tego audiobooka, to możliwość przypomnienia sobie książki. I tylko z tego powodu nie żałuję, że ostatecznie go odsłuchałam.

2/6

niedziela, 14 września 2014

Pierre Lemaitre „Ofiara”



   

 
 
 
Warszawskie Wydawnictwo Literackie  Muza S.A. , 2014
     Recenzje i krytyków i internautów były znakomite, książka miała być rewelacyjna, z świetną i zaskakującą fabułą, a oprócz tego miało być w niej sporo przemyśleń na różne tematy, o przypadku, przeznaczeniu , o zachowaniu ludzi w sytuacjach granicznych. Zapowiadało się na rarytas, nie było więc czego rozważać, „Ofiarę” kupić musiałam. Nazwisko – Lemaitre - również miało dla mnie coś z magii, autor kryminałów na niebotycznie wysokim poziomie , laureat wielu nagród, a w tym nagrody Gancourtów. Jak mogło się stać, że ja, miłośniczka kryminałów, do tej pory nie czytałam żadnego jego dzieła? Nie wiem. Ale właśnie dlatego, że go nie znałam , a tylko słyszałam same dobre rzeczy , „Ofiarę”  musiałam kupić  . Dlaczego więc skończyło się to klapą ? Może te oczekiwania były za wielkie? Może gdybym nie wiedziała nic o autorze, nie rozczarowałabym się. Może jest jeszcze za wcześnie na pisanie o „Ofierze” ? Może na parę dni to rozczarowanie nie  byłoby już tak bolesne i mogłabym pisać obiektywniej? Nie wiem, ale skończyłam  lekturę  2 dni temu , zaczęłam już kolejną książkę, nastał więc czas na Lemaitre.  

      Fabuła zapowiadała się dość intrygująco. Intryga rzeczywiście od pewnego momentu, blisko końca, niestety, jest dość zaskakująca, do tego stopnia, że nie za wiele można o niej powiedzieć, nie zdradzając licznych niespodzianek.  Partnerka głównego bohatera – inspektora Verhoevena , będąc przypadkowym świadkiem napadu na jubilera, świadkiem który widział sprawców bez kominiarek , została brutalnie pobita i ledwo uszła z życiem.  Śledztwo wbrew obowiązującym regułom i na skutek nie ujawnienia związku z ofiarą, przejął właśnie Verhoeven. Jego cechy charakterystyczne to bardzo niski wzrost, olbrzymi talent do rysunków. Wiele więcej powiedzieć nie można.

    Dlaczego tak bardzo ta książka mnie rozczarowała? Poza zaskakującym obrotem akcji i zakończeniem, rozczarowało mnie prawie wszystko.  Tempo rozgrywających się wydarzeń jest porażające, czasu na zatrzymanie i refleksję nie ma.   Większość detektywów w powieściach kryminalnych wyróżnia się głównie cechami intelektu lub osobowością, niekiedy wiele można powiedzieć o kimś, patrząc na postać nawet przez pryzmat nałogu, np. od kiedy nałóg trwa, jak do niego doszło , czy ktoś z tym walczy itp. W tym przypadku najbardziej charakterystyczną cechą inspektora jest wzrost karła. I potem długo nie ma nic, dopiero potem dowiadujemy się, że ma wielki talent do rysunku. Wiemy też, że jego żona została kilka lat wcześniej zamordowana, a on sam po tym fakcie leczył się na depresję. Inspektor ma kotkę, ale też nie za wiele z tego wynika, bo nie można w żaden sposób zorientować się, jaki wpływ , o ile w ogóle taki jest, ma ta kotka na jego życie. 

   Przebieg wydarzeń był dla mnie absolutnie wydumany i możliwy do zrealizowania tylko w teorii. Nigdy nie słyszałam , aby ludzie zachowywali się w ten sposób, jak bohaterowie książki. Nie czytałam o tym w gazetach, nie oglądałam w telewizji, ani w internecie. Piękno tkwi w prostocie, nic dodać , nic ująć.  O ile mogę uwierzyć w to, że ktoś zabija , tak jak np. u Agaty Chrisie, z chęci zysku, lub z zemsty, albo przez przypadek , o tyle taka mieszanka motywów, jak jest w książce, jest dla mnie absurdalna. Nie wspomnę o sposobie wykonania. Bohaterowie są dla mnie niewiarygodni psychologicznie i nieprzekonywujący i to we wszystkim, co robią . Inspektor przedstawiony jest jako totalny naiwniak, a zawód policjanta wiąże się zdecydowanie bardziej z podejrzliwością, niż z naiwnością.

    Raz na jakiś czas zdarzają się komentarze autora, które dla mnie w większości brzmią dość kiczowato.   Chociażby pierwsze zdanie książki „Za przełomowe uważa się takie wydarzenie, które wywraca do góry nogami twoje życie”.  Nie wiem, co w tym odkrywczego.  I nie wiem,  czym się tu zachwycać. Gdyby w taki sposób zaczął debiutancką książkę np. przysłowiowy Jan Malinowski z Koziej Wólki, wydawca uznałby to za grafomanię. Są w książce bardzo ograniczonym zakresie dywagacje o przeczuciach, przypadku, przeznaczeniu.  Nasz inspektor, jak się okazuje , nie przeczuwał tego, co go spotka. Tylko że żadne przeczucia nie byłyby tutaj do niczego potrzebne, a wystarczyłaby odrobina zdrowego rozsądku i chwila zastanowienia.

   Tempo akcji przypominało mi pozycje Dana Browna, które z natury swej były niedorzeczne. Tylko u Browna nikt nie udawał, że jego książki mają jakikolwiek związek z realizmem i że są czymś więcej, niż zwykłą rozrywką.  Zawrotne tempo nie dawało miejsca na głębszą refleksję ze strony narratora. Nie ma tu tak genialnych opisów charakterów, jak u A. Christie. Nie ma głębszych autorefleksji, jak np. u H. Mankella np. w „Niespokojnym człowieku”. Czy „Powrocie nauczyciela tańca”. A gdybym słuchała swoich przeczuć, to nie kupiłabym „Ofiary”, informacja o tym, że wydarzenia rozgrywają się przez zaledwie parę dni, od razu skojarzyła mi się właśnie z D. Brawnem.

      Z „Ofiary” nie dowiedziałam się niczego ani o Paryżu, ani o Francuzach. Nie dowiedziałam się niczego o naturze człowieka.  A na dodatek przez dość długi czas książka mnie nie ciekawiła, była przynudnawa. Męczyły mnie też drastyczne opisy przemocy, w tym nawet tortur, które wcale konieczne nie były.  Wielu autorów kryminałów – mężczyzn, lubuje się w takich opisach .  Wyraźnie widać tu różnicę w stylu pisania kobiet i mężczyzn.  

   Atutem „Ofiary” jest element zaskoczenia czytelnika. Ale całe szczęście, że nie przeczytałam opisów książki na okładce. Wydawca zrobił czytelnikom wspaniały „prezent”, ujawniając coś, co ujawnione być nie powinno.  Są też pewne zdania, już nie grafomańskie, które  zasługują na uwagę, np. o przełomowych momentach w życiu : „to pewnie w takich właśnie momentach ujawniają się ludzie niezwykli, tacy, którzy w złych okolicznościach potrafią podejmować dobre decyzje”.  Zdań takich jednak zbyt wiele nie ma. Według mnie jednak, tego, czym zachwycają się recenzenci, w tej książce zwyczajnie nie ma.

3/6

wtorek, 9 września 2014

Marcel Proust „W poszukiwaniu straconego czasu” cz. 1 " W stronę Swanna" audiobook, czyta Michał Breitenwald













Obraz znaleziony dla: W stronę Swanna
     To był mój pierwszy kontakt z Proustem. Pierwsza godzina słuchania upłynęła pod znakiem zdziwienia i przerażenia , jak takie nudziarstwo może być uznane za arcydzieło. Nie tylko byłam zdumiona, ale miałam też problem ze słuchaniem, prowadząc samochód muszę przecież bardziej niż na audiobooku koncentrować się na jeździe.   Sporo tekstu najwyraźniej mi umykało. Ale po mniej więcej godzinie, może dwóch, poczułam, że gdy wejdzie się już w rytm i przyzwyczai do sposobu narracji, zaczyna się wychwytywać masę ciekawych rzeczy. A po paru godzinach słuchania wiedziałam, że to jest to, czyli że natrafiłam na coś wyjątkowego i idealnego dla mnie.  Owszem, w tekście praktycznie nie ma akcji, jest masa wspomnień i różnych dygresji oraz rozważań o charakterach ludzkich, miłości, zakochaniu, uwiedzeniu, o sztuce, muzyce, literaturze, architekturze, o wychowaniu   i całej masie innych rzeczy. Michał Breitenwald czyta świetnie, wyraźnie, bez jakiejkolwiek maniery,  nie stylizuje się ani na małego głupiutkiego chłopczyka, ani na wszechwiedzącego, zrzędliwego mężczyznę w średnim wieku.  Ale nie jest to powieść, nadająca się do słuchania w samochodzie podczas prowadzenia tego samochodu. Dla ścisłości dodam, że  ja z pewnością nie byłam w stanie pogodzić  tych dwóch rzeczy . Wypadku na szczęście nie spowodowałam, ale słuchanie książki odbywało się ze szkodą dla tekstu.  W wielu momentach miałam ochotę jeszcze raz powrócić do  określonej myśli, co było  niemożliwe. Wiem też, że część rzeczy mi umykała. A Proust wymaga dużej uwagi.  Odsłuchanie pierwszej części było idealne , aby się cyklem Prousta zauroczyć, ale kolejne tomy będę jednak czytać,  a nie słuchać.  Może nieco inaczej byłoby, gdybym miała lepszy odtwarzacz, ten w samochodzie działa w ten sposób, że cofnąć płytę  mogę , ale tylko o cały rozdział. Czasem wydaje mi się, że w dobie komputerów, telewizorów, smartfonów jesteśmy wzrokowcami, ale tylko z pewnego nawyknienia.  Jeżeli częściej słuchalibyśmy – czegokolwiek z uwagą , np. radia, audiobook z Proustem nie byłby niczym trudnym.  

    „W stronę Swanna” składa się z trzech części, pierwsza to wspomnienia narratora z dzieciństwa, druga to historia miłości Swanna do Odetty, a trzecia, bardzo krótka to ogólne refleksje, w tym o nazwach miejscowości. Wspomnienia są ciężkie w odbiorze, dotyczą wydarzeń z dzieciństwa narratora i jest tam cała masa różnych myśli , które można byłoby podkreślać w książce i rozważać, tak jak napisałam, są o wszystkim. Narrator jest szalenie refleksyjną osobą  , wspomina rodziców, babkę, ciotkę, swoją pierwszą , dziecięcą miłość – Gilbertę Swann, jej ojca – znajomego rodziców, ciotkę, służącą Franciszkę i inne osoby. W czasie tego wspominania snuje masę refleksji.  Przykładowo przy Franciszce zastanowiło go, dlaczego Franciszka jest tak bardzo bezduszna wobec osób z najbliższego otoczenia, a tak bardzo uczuciowa, gdy mowa jest o osobach, będących daleko. Wobec tych, których nie widziała,  zawsze  skora była do pomocy i do  współczucia.  Szczególna estymą nasz bohater darzył babkę. Babka uważała, że dzieci już od małego powinny czytywać książki dla dorosłych i że nie powinno się pod żadnym pozorem czytywać literatury , nazwijmy to klasy B, porównywała to do jedzenia bezwartościowego jedzenia . Kiedyś kupiła swojemu wnukowi książki dla dorosłych , ale jego matka sprzeciwiła się takiemu prezentowi. Kupiła mu więc dzieła „lekkie” autorstwa J. Sand. Uważała, ze dziecko powinno się edukować na każdym kroku. Gdy chciała powiedzieć mu, jak wygląda Wenecja , nie kupiła mu obrazków z Wenecji, tylko reprodukcję Turnera z widokiem Wenecji.

   Część druga zapowiadała się banalnie, refleksji jest tam mniej, faktów więcej i jest to chyba najbardziej trafny obraz uwiedzenia mężczyzny przez kobietę. Nie znam drugiego tak sugestywnego literackiego opisu, a w tym przypadku mężczyzna – Swann, nie był Odettą w ogóle zainteresowany, co więcej, nie podobała mu się.  On był człowiekiem wykształconym, erudytą, myślicielem, wielbicielem malarstwa i muzyki, a do tego był szalenie bogaty. Odetta z kolei to prostaczka,  z wstrętnym charakterem i do tego prostytutka, która Swanna nigdy nie kochała . Jak taka kobieta mogła uwieść tak bardzo skutecznie takiego mężczyznę? Wydawałoby się, że to niemożliwe, ale po przeczytaniu, a właściwie odsłuchaniu Prousta,   mam świadomość , że jest to możliwe.

    Trzecia część jest głównie o języku , nazwach miejscowości, ale naprawdę jest bardzo krótka.  Przypomniał mi się w trakcie odsłuchiwania Tolkien z jego zamiłowaniem do piękna języka i z gigantyczną wrażliwością na wszystkie kwestie, z językiem związane.  

   Książka dla mnie ma w sobie coś z magii. Tak samo jak i narrator, w dzieciństwie z rodzicami jeździłam do rodziny , do innej miejscowości. Tak samo kocham  muzykę, różnica polega na tym, że się na niej nie znam. Nie jadałam słynnych magdalenek, ale za to moja babcia robiła inne wypieki  . Gdy czytałam fragmenty, jak to nasz narrator dzięki wspomnieniu smaku ciasteczka potrafił odbyć coś na kształt podróży w czasie i przenieść się do dzieciństwa, czułam niemal smak orzechowego tortu babci.  Tego tortu poza nią nikt nie piekł, ale wydaje mi się, że przepis powinna mieć zapisany.  Ku swojemu absolutnemu zaskoczeniu, nabrałam chęci na to, aby ten tort upiec ! W czasach Prousta ludzie delektowali się jedzeniem, nie kupowali gotowych produktów, a to co my robimy teraz,  było by nie do przyjęcia.

        Z cała pewnością Proust nie jest dla osób, lubiących czytać wyłącznie książki akcji. Jest to książka , którą smakuje się powoli i do której można wracać . Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale za to jest to miłość trwała.   Rzadko kiedy w jednym dziele jest taka głębia i tyle myśli wartych rozważenia.  W literaturze współczesnej zdarza się to bardzo rzadko.  A tak poza tym, to jestem zdziwiona,  ostatnio tzn. w tym roku, tak często natrafiałam na tak dobre książki: Proust,  „Broad Peak. Niebo i piekło” B. Dobrocha i P. Wilczyńskiego, „Twoja twarz jutro. Trucizna, cień i pożegnanie” J. Mariasa, „Okruchy wartości” abp. J. Życińskiego, książki Piotra Zychowicza.  Każda jest w innym rodzaju, ale jak do tej pory były to najlepsze pozycje 2014r. No i jeszcze „Dziwne losy Jane Eyre”, niby dobrze znane, a które tak naprawdę zrozumiałam dopiero teraz.  Staranniejszy dobór książek bardzo się opłaca.
      6/6