środa, 28 grudnia 2022

Jost Metzler „Śmiejąca się krowa”

 

Śmiejąca się krowa - Jost Metzler

    Śmiejąca się krowa to malunek na niemieckim U-boocie U-69 z czasów II wojny światowej, coś w rodzaju dzisiejszego logo, tylko indywidualnego. Dowódca tego okrętu a jednocześnie autor książki wsławił się m. in. wpłynięciem do dwóch portów i ich zaminowaniem. 

      W opowieściach o U-bootach dla mnie najciekawsza jest kwestia psychiki załogi. Służba na okrętach podwodnych była najbardziej niebezpieczna i statystycznie prawdopodobieństwo przeżycia było najmniejsze w porównaniu do innych rodzajów wojsk. Nie mogę pojąć, jak ci ludzie byli w stanie służyć na czymś, co tak naprawdę mogło stać się ich trumną. Jak byli w stanie wykonywać swoje obowiązki i nie zwariować? Przecież mieli świadomość tego, że ich szanse przeżycia są nikłe, a śmierć może być koszmarna. Nie mieli jednocześnie możliwości rozładowania napięcia przez alkohol czy narkotyki. W ich przypadku mały błąd mógł doprowadzić do zatonięcia okrętu.  

    Odpowiedzi na te pytania niestety nie znalazłam. Autor snuje opowieść bez wnikania w emocje swoje czy załogi. Wygląda to jak opis gry komputerowej, typu wypłynęliśmy,  zanurzyliśmy się itp. Są jedynie wzmianki, iż przetrwanie zrzucania bomb głębinowych na U-boota wymagało mocnych nerwów, ale żadnych szczegółów nie ma. Bez cienia wątpliwości cała załoga chciała zatopić jak najwięcej obcych okrętów i tak naprawdę nikt się nie zastanawiał nad tym, że prowadzą wojnę napastniczą. 

     Myślałam o tym, czy marynarze z U-boota nie zastanawiali się nad perspektywą bliskiej śmierci, czy po prostu autor o tym nie napisał, bo chciał ich wszystkich przedstawić jako herosów, pozbawionych strachu. Wydaje mi się,  że  może naprawdę oni nie zastanawiali się nad tym wszystkim, nad śmiercią, nad zatopieniem, mieli masę obowiązków i musieli koncentrować się na nich, a nie na rozmyślaniach. Chyba nie mieli kiedy snuć jakichkolwiek głębokich rozważań. A gdy kończyli swoją służbę danego dnia, byli tak zmęczeni, że momentalnie zasypiali. I pewnie dzięki temu ci co przeżyli, nie zwariowali. Psycholodzy mówią, że gdy ktoś jest zajęty, nie rozważa bez przerwy swoich problemów i jest zdrowszy. I chyba w tym tkwił klucz, oczywiście nie jedyny,  do tego, że marynarze z U-boota byli w stanie funkcjonować w tak ekstremalnych warunkach. 

      Drugim kluczem do zachowania zdrowia psychicznego była motywacja, sam autor podkreślał, że załogi U-bootów były bardzo mocno zmotywowane, ochotnicy do wojny podwodnej znajdowali się nawet wtedy, gdy Niemcy już przegrywali i szanse na przeżycie były jeszcze mniejsze. Ci ludzie wierzyli w sens tego co robili, jakkolwiek paranoicznie brzmi to z obiektywnego punktu widzenia. Psycholodzy również podkreślają, że motywacja jest najważniejsza, gdy ktoś tak naprawdę nie jest przekonany do osiągnięcia określonego celu, to go nigdy nie osiągnie. 

    Pewnie w grę wchodziły jeszcze jakiś inne czynniki, pewnie ci, co chcieli walczyć na U-bootach mieli już sami z siebie mocny charakter. Służyła tam przecież, podobnie jak i w lotnictwie, elita. Musieli to być ludzie lubiący wyzwania. Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby funkcjonowali oni lepiej w tak ekstremalnych warunkach, niż w zwykłej pracy w okresie pokoju.    
7/10

czwartek, 22 grudnia 2022

Elżbieta Cherezińska "Płomienna korona" - audiobook, czyta Filip Kosior

 

Audiobook Wojenna korona  - autor Elżbieta Cherezińska   - czyta Filip Kosior

"Płomienna korona" niesamowicie wciąga czytelnika. Okres Piastów, a w szczególności rozbicie dzielnicowe nie są tematami szczególnie eksploatowanymi i w naszej literaturze i w filmie. Na szczęście Cherezińska zapełniła tą lukę. Mamy tutaj zbeletryzowaną historię państwa, jak w całym cyklu. Ale poza wątkiem historyczno - politycznym są też romanse, zdrady, zbrodnie, magia, czytelnik spotyka też średniowieczne femme fatale i najwybitniejsze umysły epoki. Od słuchania jest ciężko się oderwać. Francuzi mają swoich "Królów przeklętych" Maurice Durona, Anglicy mają książki Hillary Mantell, my  mamy Cherezińską

    Większość kwestii, o których pisze autorka pozostawała dla mnie nieznana, ale nawet te znane potrafiły podnieść adrenalinę. Każdy wie, że Łokietek był królem, koronacja nie była jednak prostą sprawą, w szczególności gdy do polskiego tronu rościli sobie pretensje i Przemyślidzi i Luksemburczyk. Ażeby do koronacji doszło, potrzebna była akceptacja papieża i jednomyślne, pisemne poparcie ówczesnego polskiego możnowładztwa. Wiedziałam, jak gra o koronę się zakończyła, ale nie byłam w stanie zachować spokoju podczas słuchania. W tym tomie w końcu Łokietkowi najpierw udało się przekonać szlachtę do tego, aby zaakceptowała jego osobę jako władcę tzw. starej Polski i innych ziem, a potem do tego, aby poparła jego starania o koronę. Kulminacja starań nastąpiła w Awinionie, u papieża, gdzie udał się ówczesny arcybiskup gnieźnieński, Janisław. Sceny z Awinionu to naprawdę przykład dyplomacji najwyższych lotów, jedne z najlepszych w książce. Papież musiał zostać przekonany do koronacji Łokietka, a wiedział, że naraża się tym samym zarówno Krzyżakom, jak też i Luksemburczykowi i Przemyślidom. Sam fakt, że papież rezydował w Awinione wskazuje na to, że w tamtym okresie czasu, władzy świeckiej nie mógł lekceważyć. 

     Szalenie ciekawe są postacie z powieści. Łokietek z pewnością był człowiekiem wybitnym, cykl świetnie pokazuje przemianę z lekkomyślnego młodzieńca w męża stanu. W tym tomie podejmuje on już prawidłowe decyzje. Jego rodowe hasło "Pod wiatr" oznacza, że i Łokietek i jego rodowcy byli stanie funkcjonować w szalenie trudnych warunkach, dzisiaj raczej można byłoby powiedzieć, że wiecznie mieli "pod górkę". Łokietek jest przykładem człowieka, który właściwie całe życie miał pod wiatr, niemal od urodzenia, już sam bardzo niski wzrost powodował masę problemów. Sytuacja w kraju, a także i międzynarodowa były dla nas szalenie trudne. Nie wiadomo było, czy uda się pokonać rozbicie dzielnicowe i zjednoczyć ziemie, większość możnowładców była za zjednoczeniem, ale niekoniecznie pod wodzą Łokietka, pretendentów do tronu było więcej. Byliśmy otoczeni niemal przez samych silnych wrogów: Litwę, Krzyżaków, Brandenburczyków, Czechów. Łokietek miał wizję, nie poddawał się, a szanse na powodzenie były naprawdę bardzo małe. Właściwie można uczyć się od niego determinacji, to niesamowita postać. 

     Jedną z ciekawszych postaci jest też Rikissa, córka króla polskiego, Przemysła II, koronowana na królową Polski i Czech. Jeszcze przed skończeniem dwudziestu lat była podwójną wdową, potem wdała się jeszcze w romans z Henrykiem z Lipy. W obecnych czasach romanse budzą spore zainteresowanie, a w średniowieczu otwarte życie bez ślubu było sensacją. Rikissa była chyba średniowieczną femem fatale, w tym samym czasie była też w bardzo dobrych relacjach z królem Czech. 

   Ponieważ to średniowiecze, nie mogło zabraknąć obrazów duchowieństwa. Cherezińska i z tej próby wyszła zwycięsko. Duchowni nie są przedstawieni ani jako ideały, ani jako godne potępienia zdegenerowane postacie, dla których liczy się tylko władza i pieniądze. Są i postacie pozytywne, jak chociażby arcybiskup Janisław, ale są zdrajcy, jak biskup Muskata. 

   Na samym końcu jest wspaniała scena koronacji Łokietka, dla samej tej sceny warto tą książkę przeczytać. 

     Strasznie się już przywiązałam do bohaterów cyklu, tak jakby byli to moi znajomi. Zostały jeszcze 2 tomy, nic nie wiem o tym, aby miało być ich więcej. Ale autorzy czasem zmieniają zdanie. Oby tak było i tym razem.  

9/10 

     

wtorek, 13 grudnia 2022

J.K. Rowling „Harry Potter i Komnata Tajemnic” – audiobook, czyta Piotr Fronczewski

 


Harry Potter i komnata tajemnic - Rowling Joanne K.

   Tekst jest łatwy, przyjemny i wciągający nawet dla tych, które znają film. Nie mogę pojąć osób, które uważają, że lektura Harrego może szkodzić rozwojowi duchowemu dziecka, że sprzeczna jest z zasadami religijnymi i że książkę najlepiej jest spalić. Harry przecież myśli o innych osobach, w tym tomie zaryzykował życie, aby ratować koleżankę. Jest lojalny, inteligentny i ma wiele pozytywnych cech. Jest tu i przyjaźń i pierwsze dziecięce zauroczenie inną osobą. Poza tym każdy chyba raz na jakiś czas ma ochotę na całkowite oderwanie się od świata.

    Mimo tych niezaprzeczalnych plusów czuję jednak pewien niedosyt. Książka jest strasznie prosta, nie ma w niej ani drugiego, ani trzeciego dna. Sięganie po nią po raz kolejny w moim przypadku raczej nie będzie miało miejsca. Jest płytka, a przedstawiony świat jest czarno – biały. Dorosły czytelnik nie będzie miał nad czym się zastanawiać po przeczytaniu. Nie jest to lektura w stylu „Tajemniczego ogrodu”, „Opowieści z Narni”, Muminków, Kubusia Puchatka, baśni Andersena czy braci Grimm,  które z powodzeniem mogą czytać i dzieci i dorośli do których mogą kilkakrotnie wracać i mogą tam cały czas coś znajdować.  

6/10


niedziela, 11 grudnia 2022

Stanisław Obirek, Artur Nowak „Babilon. Kryminalna historia kościoła”

 

Obraz znaleziony dla: Babylon. Kryminalna historia kościoła. Rozmiar: 128 x 185. Źródło: www.swiatksiazki.pl


Tekst jest porażający, czyta się świetnie, nie ulega wątpliwości, że przeczytać warto. Ale książka jednocześnie budzi pewne wątpliwości. Co to za wątpliwości? 

     Rzetelność danych, na jakie powołują się autorzy. Opisywane tematy nie były nigdy kompleksowo zbadane, prawdopodobnie jednak z uwagi  na ukrywanie i nieudostępnianie danych przez kościół nigdy nie zostaną w taki sposób zbadane. Alternatywą jest więc albo odstąpienie od badania tematu i pisania o nim,  oraz oczekiwanie, że może jednak jakieś dane zostaną udostępnione, albo też pisanie w oparciu o to, co wiadome jest na dzień dzisiejszy. Nie ulega wątpliwości, że wariant numer dwa jest sensowniejszy, chociażby ze względu na to, że świadkowie umierają, pamiętają słabiej, a prawdopodobieństwo, że kościół zmieni stanowisko i stanie się przejrzysty i otworzy archiwa, jest bliskie zeru. 

     Przykładowo, czy każda śmierć dziecka w Kanadzie w szkole konwentualnej jest tylko winą księży czy zakonnic? Obecnie śmierć dziecka jest czymś wyjątkowym, dzieje się tak z reguły w przypadku nowotworów czy wypadków samochodowych, ale kilkadziesiąt lat temu i wcześniej, szczególnie wcześniej,  wyglądało to inaczej. Śmiertelność wśród dzieci była wysoka i to bez względu na to, z jakiej warstwy społecznej pochodziły. Znęcanie się nad dziećmi jest czymś potwornym, ale kary cielesne w szkołach były kiedyś stosowane zupełnie oficjalnie i było to zgodne z prawem. Autorzy powołują się na pewne dane, ale dane te też budzą masę zastrzeżeń. Przykładowo podana jest liczba zgonów dzieci w szkołach kościelnych od 1920r. w Kanadzie. Jest to podane w takim kontekście, że wskazuje to na winę duchowieństwa, prowadzącego szkoły. A co z ofiarami epidemii hiszpanki? Z ofiarami niedożywienia i nędzy w okresie powojennym? Brak jest tu szerszego kontekstu. Tak samo jest z nadużyciami seksualnymi wobec zakonnic. Nic oczywiście nie może ekskulpować sprawców, ale warto jednak wiedzieć, że nadużycia seksualne były kiedyś niemal normą we wszystkich środowiskach. Nagminnie doświadczały tego koszmaru chociażby służące, wiele żon itp.    

     Książka nie jest pracą naukową tylko publicystyką, omawiane zagadnienia nie są zgłębione, są właściwie tylko zasygnalizowane. Z jednej strony może powstać niedosyt, z drugiej jednak przedstawione jest całe spektrum tematów, które są przez kler zamiatane pod dywan. 

     Zastrzeżenia mam jeszcze do całkowitego bezkrytycyzmu autorów do wszelkich publikacji antykościelnych, na które się powołują, jak chociażby do książek osób, które opuściły seminaria lub zakony. Książki tego typu zawsze będą stronnicze, a bez stanowiska strony przeciwnej trudno jest wyrobić sobie opinię, jak naprawdę wyglądała sytuacja.

    Zastrzeżenia budzi też sam temat, czyli znalezienie jak największej ilości patologii. To tak jakby pisać o historii określonej instytucji, obojętnie jakiej, tylko pod kątem wad. Stanowczo nie podoba mi się generalizowanie, że wszyscy duchowni są bezmyślni, czy ślepo posłuszni i nie grzeszą intelektem. Obawiam się, że co do większości i to zdecydowanej tak jest, ale większość to jednak nie wszyscy.    

     Mimo tej listy wątpliwości, plusy zdecydowanie przewyższają. Najważniejszym zaś atutem tej pozycji jest uczenie krytycznego myślenia o kościele, ale i rozszerzenie horyzontów o wiedzę o pewnych zjawiskach, chociażby o tym jak ta instytucja funkcjonuje na wschodzie i na zachodzie Europy. Krytycyzm dotyczy zarówno poszczególnych księży czy zakonnic, ale też i hierarchii, czy nawet i nauczania kościoła. Wyjątkowo cenne jest też właśnie porównanie naszego kościoła do kościołów w Europie Zachodniej, w tym w Niemczech, a także do kościoła wschodniego. Tego rodzaju opracowania trudno byłoby gdziekolwiek odnaleźć. O ile o pedofilii, czy szkołach kościelnych można poczytać w internecie, o tyle w tym zakresie już nie jest to takie proste.

          Kościół w Polsce jawi się jako skrajnie anachroniczny, a bynajmniej nie dotyczy to prawd wiary, one są niezmienne. U nas proboszcz w parafii ma władzę absolutną, podobnie jak i biskup w diecezji w odniesieniu oczywiście do spraw kościelnych. Jeśli początkujący ksiądz podpadnie proboszczowi, to jest skończony. Wszyscy tak bardzo się do tego przyzwyczaili, że traktują tą sytuację jako coś normalnego. A może być inaczej, wierni mogą też mieć wpływ na tego rodzaju kwestie, mogą przecież istnieć systemy odwoływania się, jak np. sądownictwo. Na zachodzie właśnie jest zdecydowanie większy wpływ wiernych na kościół i nie ogranicza się to do sprzątania kościoła.  U nas jest to nie do pomyślenia. Dość porażająco wypada porównanie naszego duchowieństwa do duchowieństwa rosyjskiego, stopień upolitycznienia, buta hierarchów, są zbliżone. U nas każdy, kto podejmuje dyskusję na temat jakiejkolwiek reformy w kościele, traktowany jest jak wróg kościoła. Porównania funkcjonowania różnych kościołów są rewelacyjne. A najbardziej porażające jest mniemanie naszych biskupów, że to tylko oni mają rację, że na całym świecie wszyscy się mylą.  

8/10

   



wtorek, 6 grudnia 2022

Artur Conan Doyle "Dolina strachu" - audiobook, czyta Robert Michalak

 

Audiobook Dolina strachu  - autor Arthur Conan Doyle   - czyta Robert Michalak

   Artur Conan Doyle jest wyśmienity w krótszych opowiadaniach o Sherlocku Holmsie. "Dolina strachu" jest jednym z dłuższych opowiadań, a Holmesa jest tutaj bardzo mało. Te opowiadania czytam czy też słucham ich dla Holmesa i Watsona właśnie, a gdy ich nie ma, albo jest go bardzo mało, to pozostaje olbrzymi niedosyt.    

    Holmes z Watsonem dowiedzieli się, że został zamordowany właściciel starego, angielskiego zamku, otoczonego fosą. Holmes ustalił, kto jest zabójcą i do tego momentu wszystko jest super, tak jak powinno być, potem jednak następuje retrospekcja, bo zabójca miał do przekazania swoją opowieść. Ta opowieść rozgrywająca się na terenie Ameryki to najdłuższa część książki, po jej zakończeniu bardzo niewiele już się dzieje, zakończenie całego opowiadania jest mocno zaskakujące. Mamy jednak jakby  Holmesa bez Holmesa i jak dla mnie tak być nie może. Podobnie było w "Znaku czterech", gdzie większość tekstu to były wspomnienia, ale już chociażby w dłuższym tekście "Pies Baskervillów" jest i Holmes i Watson. 

   "Dolina strachu" to opowiadanie dla miłośników Holmesa, mało reprezentatywne, a co do tych wspomnień, to najciekawszym aspektem była kwestia masonerii. Otóż opowieść dotyczy członków loży masońskiej z małego amerykańskiego miastaeczka, która to loża przekształciła się w grupę przestępczą i to bardzo brutalną. Artur Conan Doyle uwielbiał zagadki, sam był masonem, sądzę więc, że chyba opowiadanie oparł na faktach, albo co najmniej uznał za bardzo prawdopodobne. 

   Ciekawostki o dość dziwnych masonach z XIX wielu, opis posiadłości zamordowanego Anglika i zakończenie to największe atuty opowiadania.

7/10

   


niedziela, 4 grudnia 2022

Tove Jansson „Dolina Muminków w listopadzie” – audiobook, czyta Krzysztof Kowalewski

 

    Listopad w powszechnym obiorze uchodzi za miesiąc dołujący, kojarzący się ze śmiercią i deszczem, a wielu osobom przeszkadza też to, że jest ciemno. Osobiście zupełnie inaczej to postrzegam, uwielbiam listopadowe mgiełki, wczesny zmrok i tajemniczość. Tove Jansson przedstawia jednak listopad jako czas, który rzeczywiście nie kojarzy się dobrze, jako synonim złego czasu w  życiu, czasu, kiedy to ktoś może przeżywać żałobę, albo traumę po innym koszmarnym wydarzeniu. Albo też po prostu jest to czas, kiedy komuś jest po prostu źle, nawet gdyby to był tylko zwykły „dół”, który każdemu raz na jakiś czas się zdarza. Ale Jansson opisuje, co robią nasi bohaterowie, aby poradzić sobie z tą sytuacją, to jakby podpowiedzi dla czytelników. 

    Różne postacie przybyły do  Doliny Muminków, chcąc się spotkać z Rodziną Muminków, rodziny tej jednak nie było, nikt nie wiedział, co się stało, pojawił się smutek, złość, bezradność itp. Wszyscy byli załamani, Filifionka dodatkowo jeszcze była strzępkiem nerwów, bo niewiele brakowałoby, a wcześniej spadłby z dachu w swoim domu, gdy robiła porządki. Przestała mieć ochotę na swoje ulubione zajęcia, liczyła tylko na chwilę ulgi po rozmowie z Mamusią Muminka. 

   I cóż robili nasi bohaterowie? Czuli smutek, ale próbowali się jednocześnie odnaleźć w tej sytuacji. Byli razem, zamieszkali tymczasowo w domu Muminków. Autorka ma świadomość, że nie każdy ma instynkt stadny i nie każdy lubi być cały czas w grupie, stąd też jest samotnik Włóczykij, który zamiast w domu Muminków, wolał spać w namiocie i cieszył się zawsze perspektywą samotnych wędrówek. Dotyczy to też Filifionki, która po odzyskaniu równowagi psychicznej też zaczęła się zastanawiać nad powrotem do swojego opuszczonego domu. Ale to chwilowe bycie razem każdemu pomogło i z tego czerpali siłę.

    Nie ma tu wielkiej filozofii, ale za to jest wielka mądrość życiowa. Wszyscy cieszyli się z pysznego jedzenia, przyrządzanego przez Filifionkę. A Filifionka poczuła się zdecydowanie lepiej, gdy zamiast siedzieć i się smucić, pomyślała, że może zrobi coś dobrego dla innych. I przyszedł jej do głowy pomysł gotowania. Poczuła się też lepiej, gdy puściła w niepamięć niezbyt mądrą sugestię jednego z naszych bohaterów, było to mniej więcej coś takiego, że jako kobieta powinna zająć się „kobiecymi zajęciami”, jak sprzątanie. Sugestia ta zresztą została wypowiedziana bez złych intencji, bezmyślnie. Filifionka nie pielęgnowała urazy, nikt nie jątrzył i nie podburzał. 

      Nawet zaangażowanie w porządki też pomogło, trwało to jeden dzień, ale całodniowa praca fizyczna i zmęczenie oddaliły smutki. Włóczykij miał swoją harmonijkę, podczas gry i po wtopieniu się w muzykę też zapominał o całym świecie. 

     Tove Jansson nie daje jednak prostej recepty, że jak komuś jest źle, to powinien natychmiast zacząć coś z tym robić. Chwilowe pogrążenie się w smutku też pomaga, bo ten stan jednak mija. Filifionka też zaczęła grać na harmonijce i też jej to pomogło. Jest jeszcze opcja odcięcia się od świata i czytania książki, co też realizowane. 

   Ten tom rzeczywiście jest nieco melancholijny, ale za to bardzo refleksyjny. Krzysztof Kowalewski jest rewelacyjnym lektorem, a książka idealnie nadaje się do słuchania. Kowalewski podczas czytania nie jest wesołkowaty, ale na szczęście nie czyta też żałobnym głosem. Świetnie też czytał „W dolinie Muminków,” którą odsłuchałam parę lat temu.  
8/10