wtorek, 31 października 2023

Sebastien Thiery "Kim jest pan Schmitt" - spektakl teatralny Teatr Współczesny Warszawa, reż. Jarosław Tumidajski

 Sztuka jest i szalenie śmieszna i dająca dużo do myślenia. Nie czytałam wcześniej tekstu, nie wiem nawet, czy jest dostępny. Oglądając, widzowie są nie tylko rozbawieni, ale śmieją się też na głos, ze mną też tak było. 

   Sztuka nie jest tylko śmieszną wydmuszką , ale daje sporo do myślenia.     Główny bohater o nazwisku Baran orientuje się, że dzieje się coś dziwnego, bo wszyscy uważają, że nie jest on tym, kim jest, tylko kimś innym. Otoczenie wmawia mu, że nazywa się Schmitt i że jest dermatologiem, ma córkę itp. Poza tym w mieszkaniu zniknęły jego i jego żony ubrania, pojawiły się za to cudze, podobnie z książkami. Widz nie wie, czy naprawdę dzieje się coś irracjonalnego, czy Baran postradał zmysły. 

    Nasuwa się masa pytań. Czy można tak bardzo przywiązać się do pewnej wizji swojego życia, żeby nie zauważać, lub nie chcieć zauważać, że nasze przekonania i sposób postrzegania świata są błędne i nie mają nic wspólnego z rzeczywistością? Można, wystarczy popatrzeć na większość matek, które nie przyjmują do wiadomości, że np. ich dziecko robi coś złego, lub że jest mało zdolne itp. Czy warto żyć w takim kokonie, będąc odciętym od rzeczywistości? Pewnie jest to wygodne, ale ile można tak trwać?  Albo czy można być tak leniwym i bojaźliwym, aby zrezygnować z wszystkich planów i marzeń, zamiast tego tylko gnuśnieć i wyobrażać sobie lepszą wizję samego siebie? Inne pytania. Jeśli wiemy, że to my mamy rację, a całe otoczenie się myli, czy możliwe jest trwanie przy swoim światopoglądzie? Jak długo? Czy przy presji otoczenia, mediów, w ogóle jest to możliwe? Czy można nie dać się zunifikować i nie być konformistą? I jaką cenę się za to płaci? 

     Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze różne komiczne sytuacje i dialogi, coś w rodzaju satyry na rzeczywistość, niekiedy prztyczek w kierunku tzw. politycznej poprawności, przyjmującej niekiedy absurdalne kształty. Baran vel Schmitt dowiedział się że ma dorosłą córkę. Gdy ją zobaczył, zaczął mówić do żony, że on jest biał, ona biała, a córka czarna i jak to jest możliwe. W trakcie tego wywodu zaraz po wypowiedzeniu słów biały, żona się oburzyła i oskarżyła go o rasizm. Bardzo zabawna jest scena z psychiatrą, który przybył do Barana, w każdym zachowaniu swojego pacjenta widział coś nienormalnego i stanowiącego zaburzenie. 

9/10 



niedziela, 29 października 2023

Grzegorz Motyka "Akcja "Wisła"`47. Komunistyczna czystka etniczna"

 

           Mało kto zna historię relacji polsko - ukraińskich tak, jak prof. Grzegorz Motyka. Pisałam już o jego książkach o ludobójstwie na Wołyniu. Akcja "Wisła" wydawała mi się chwili przeczytania książki małoznaczącym epizodem w dziejach, a na dodatek przykrą koniecznością. Nic bardziej mylnego. Po lekturze nie ma nawet cienia wątpliwości, że "Wisła" nie miała żadnego faktycznego uzasadnienia i rzeczywiście była czystką etniczną, na dodatek skorelowaną w czasie z innymi działaniami, podejmowanymi p-ko Ukraińcom przez władze  ZSRR. 

           Mnóstwo rzeczy, które pamiętamy czy z nauki historii, czy z z przewodników, czytanych podczas różnych wypraw, w świetle danych z książki prof. Motyki podaje nieprawdę, właściwie trzeba byłoby je pisać od nowa. Przykładowo w Bieszczadach jest sporo miejsc po zniszczonych i spalonych wioskach, można je rozpoznać chociażby po resztkach obejścia, czy zdziczałych drzewach owocowych. Wszędzie mowa jest o tym, że to robota UPA. W rzeczywistości nie wszystkie spalone bieszczadzkie wioski to robota UPA. To podczas akcji "Wisła" zdecydowano, że mieszkańcy wiosek w centrum Bieszczad będą wysiedlani bez względu na narodowość, a wioski będą palone. To była decyzja władz polskich, a wykonali ją polscy żołnierze. Największe zaś skupisko oddziałów UPA wcale nie było w Bieszczadach, ale na Pogórzu Przemyskim. 

       Szokujące są informacje, że liczebność oddziałów UPA na terenie Polski na początku 1947r. wynosiła w maksymalnym okresie do 2 500 osób. W czasie Akcji "Wisła" wysiedlono zaś 140 000 ludzi. Teoretycznie wysiedlać miano ludność ukraińską z racji tego, że według władz stanowiła ona zaplecze dla ukraińskiej partyzantki, dawała im żywność, niekiedy odzież i świadczyła inną pomoc. W rzeczywistości wszędzie panowała bieda, a ludność ukraińska też chciała już spokoju i wcale nie była taka skora do wspomagania oddziałów. Decyzje, kto ma być wysiedlony podejmowane były subiektywnie, nie było od nich odwołania, wysiedlano zaś nie tylko Ukraińców. Wywózkom podlegały również tzw. rodziny mieszane, Łemkowie, Polacy, których podejrzewano o sprzyjanie polskiemu podziemiu i inne osoby, których miejscowe władze chciały z różnych względów się pozbyć. Wysiedlani ludzie tracili majątek życia, pozostawione gospodarstwa były rozgrabiane, a potem nacjonalizowane. 

    Warunki wywózki były tragiczne, przypominały transporty do obozów koncentracyjnych. Najpierw ludzi zbierano w tzw. punktach zbiorczych, gdzie wiele godzin, czasem i dni czekali nierzadko pod gołym niebem na dalsze decyzje. Dostawali ochłapy żywności. Znaczną część wysiedlanych stanowiły dzieci, chorzy i starcy. Mężczyzn w sile wieku było najmniej, bo zginęli w czasie wojny. Podczas przewozów, realizowanych pociągami towarowymi,  zdarzały się przypadki zgonów. 

     W miejscu docelowym ludzie ci dostawali zrujnowane gospodarstwa, np. z zaminowanymi polami, były przypadki, że woleli oni zamieszkać w powojennych bunkrach, niż przydzielonych im domostwach, bo w bunkrach były lepsze warunki. Przydział takich gospodarstw był działaniem celowym. Wysiedleni podlegali kontrolom, ich prawa były ograniczane, np. nie mogli opuszczać nowych wiosek, wychodzić z domu po określonych godzinach itp. Stali się ludnością drugiej kategorii. Nauka ukraińskiego była zabroniona, w szkołach z dzieci ukraińskich się śmiano. Wysiedleni nie mogli stworzyć nowych, małych społeczności, bo były normy liczbowe, ilu przesiedlonych może przebywać w nowych miejscowościach. Normy były właśnie takie, aby uniemożliwiać integrację. Akcja miała na celu wynarodowienie Ukraińców i doprowadzenie do tego, aby ich język, religia, obyczaje i obrzędy zanikły. Przeważająca większość z nich była wyznania greko - katolickiego, dbano o to, aby na miejscu nie było duchownych tego wyznania. Większość ludzi była wywożona w olsztyńskie, potem zachodniopomorskie. Z racji naprawdę dużej liczby osób wysiedlanych  zaczęto ich także wywozić w rejony Gdańska, a potem Poznania i Wrocławia. 

      Zachowanie ludności polskiej względem przesiedlonych często też było koszmarne. Ludzie byli nafaszerowani propagandą antyukraińską, a poza tym doskonale pamiętano ludobójstwo na Wołyniu. Polacy bali się, że przesiedleni są UPowcami i że zechcą zrobić na Ziemiach Odzyskanych kolejny Wołyń. Relacje pomiędzy przesiedlonymi a Polakami były więc wrogie. Niejednokrotnie Polacy wybijali przesiedlonym szyby w oknach, wrzucali cegły do domów itp. 

       Akcja "Wisła" jest jednym ze znaczących epizodów w dziejach polsko - ukraińskich. O ile u nas mało kto to pamięta, u Ukraińców doznana z rąk polskich krzywda pozostaje niezapomniana. I bez wiedzy o tej historii i bez jej zrozumienia, nie sposób zrozumieć relacje polsko - ukraińskie.      

      A w dalszej części książki są już rozdziały syntetyczne i tematyczne, np. o walce z kościołem greko - katolickim, która odbywała się i na terenie PRL i ZSRR. Jedyną możliwą religią do wyznawania na terenie ZSRR była, i to tylko od pewnego momentu dziejowego, religia prawosławna. Są też opisane działania władz ZSRR, skierowane p-ko Ukraińcom, żyjącym na terenie Republiki Ukraińskiej w ZSRR. Były one wymierzone głównie p-ko inteligencji i również zmierzały do wynarodowienia Ukraińców, do zniszczenia ich kultury i całego dziedzictwa narodowego. Oczywiście z racji tego, że Ukraina stanowiła część ZSRR, realizacja takich celów była prostsza, niż w PRL.   

        Jedyny mankament książki jest taki, że napisana jest dość ciężko. Czytałam ją chyba z miesiąc równolegle do innych książek. Wcześniejsze książki prof. Motyki wręcz chłonęłam podczas czytania. Tutaj ciężko było w szczególności na początku, gdy opisywane były początkowe działania w ramach Akcji "Wisła", które wioski, kiedy i jak były wysiedlane. Autor zamieścił w tekście również cytaty z wspomnień osób przesiedlonych , fragmenty dokumentów, rozkazów itp. Są jeszcze zdjęcia, aczkolwiek w dość ograniczonej liczbie. 

9/10

czwartek, 26 października 2023

Daphne du Maurier "Zatoka Francuza" - audiobook, czyta Marcin Stec

 

         Autorka mojej ulubionej książki, "Rebeki", pisała również i kicze, "Zatoka Francuza" jest właśnie takim kiczem, skończyłam ją słuchać właściwie tylko z zamiłowania do "Rebeki", licząc na to, że w miarę przebiegu wydarzeń coś się zmieni.

             Żyjąca w XVII wieku angielska arystokratka Dona, mężatka i matka dwojga dzieci, zakochała się w człowieku z zupełnie innej sfery. No i jak się można domyślić, pojawił się dylemat, czy przekształcić tą znajomość w coś poważnego i stałego, czy zostać przy dotychczasowym, znienawidzonym  trybie życia, przy boku niekochanego męża. Wybór ukochanego równoznaczny byłby z definitywną utratą pozycji towarzyskiej, z infamią i odcięciem od dzieci. Dylemat, co robić,  przyświeca całej powieści. Niespodzianka goni tu niespodziankę i nudzić się nie można. Nie można też znaleźć niczego głębszego. 

             Wiele osób w każdych czasach miewa chwile słabości, kiedy marzy nawet o chwilowym oderwaniu się od codzienności i o odrobinie szaleństwa. Są oni takim odpowiednikiem lady Dony. Opisanie tej tęsknoty jest jednym z niewielu walorów tego dzieła. Współcześnie na szczęście zmiana dotychczasowego życia jest zdecydowanie prostsza niż kilkaset lat temu.     

      "Zatoka Francuza" to po prostu niedorzeczna historia odpychającej, zanudzonej i rozkapryszonej arystokratki. Jej historia jest całkowicie nieprzekonująca, a Dona budziła moją głęboką odrazę. Już na początku powieści bez żadnej uzasadnionej przyczyny uznała, że musi określonego dnia dojechać do swojej nadmorskiej posiadłości. Uwaga woźnicy, że konie mogą tego nie przeżyć, kompletnie jej nie zainteresowała, to była jej zachcianka i musiała być spełniona. To czy dzieci mają ochotę jechać na odludzie, też jej nie interesowało. Z realiami historycznymi "Zatoka Francuza" też ma niewiele wspólnego. Pojawiający się w niej piraci, którzy w rzeczywistości byli niewykształconymi, bezwzględnymi złodziejami i rabusiami, pochodzącymi z dołów społecznych, tutaj jawią się jako wzór wszelkich cnót. Masa bzdur  przeszkadza mocno w odbiorze.    

3/10


środa, 25 października 2023

John le Carre "Agent w terenie"

 

        "Ale gdy przyszła kolej na mnie, popatrzył mi tylko w twarz  przez te swoje wielkie okulary i odwrócił wzrok, jakby zobaczył więcej, niż chciał. Pragnąłem powiedzieć mu, że jestem przyzwoitym człowiekiem, ale było już za późno." 

        Przedostatnia książka le Cerre`a wciąga zarówno w opisywane wydarzenia, jak i w dylematy moralne, z którymi mierzy się główny bohater, Nat. Ów 47 - letni angielski szpieg został umieszczony w kraju w mało znaczącej komórce wywiadu, przypominającej taką komórkę z serialu "Kulawe konie."  U le Carre`a zatrudnieni są tam ludzie za starzy jak na potrzeby firmy, nie znający się dostatecznie na nowoczesnych technologiach, jak też budzący pewne wątpliwości. To taka przechowalnia przed emeryturą. Nat świetnie grał w badmintona i w swoim klubie poznał młodego Eda, z którym zaczął chętnie grywać. Od samego początku powieści wiadomo jest, że z powodu tej znajomości Nat miał problemy i że musiał się z niej tłumaczyć. Problem, kim jest Ed, skąd wzięły się te problemy, stanowi zasadniczą część książki. 

    Nat mierzy się tu z masą dylematów. Przykładowo jak pogodzić lojalność względem rodziny i względem firmy, czy któraś z tych lojalności powinna mieć priorytet i na jakich zasadach. Nat poinformował dorosłą córkę o fakcie, że  był szpiegiem i że to, co mówił o swojej pracy wcześniej, to był wymysł. Córka potraktowała to trwające całe życie oszustwo jak potwarz. Zadała mu też pytanie, jakie najgorsze świństwo zrobił w swojej pracy. Praca Nata polegała na tym, że właściwie stale robił różne świństwa, tyle tylko, że były one korzystne dla jego kraju. To co robił można byłoby różnie oceniać w zależności od punktu widzenia. Werbując kogoś, nakłaniał go do zdrady, kłamstwa i oszustwa. Nic tu nie jest jednak proste, tego rodzaju działania są przecież potrzebne, co najlepiej widać chociażby w czasie konfliktów zbrojnych. Główny wątek książki to jednak granica lojalności wobec przyjaciela i wobec firmy, gdzie jest granica po przekroczeniu której przyjacielowi wyrządza się świństwo. I drugi dylemat, lojalność względem ojczyzny, która prowadzi taką politykę, że nie można się z nią zgodzić.   

     Przeciwwagą dla tych obszarów szarości moralnej są postacie żony Nata, prawniczki i naiwnej idealistką oraz córki, podobnej do matki. Te dwie postacie średnio pasują do książki, o ile idealistki w wieku lat 20 paru jeszcze można znaleźć, to w średnim wieku już nie za bardzo. Poza tym trudno mi sobie wyobrazić idealistów w zawodzie prawników. Nat żyje w idealnym małżeństwie, co samo w sobie jest nonsensem, takich małżeństw nie ma. I córka i matka są super mądre, zdolne itp. Nie wiem, dlaczego le Carre wprowadził te postacie do powieści, z reguły nic u niego nie było czarno - białe. Może chciał wprowadzić kontrast w odniesieniu do postaci Nata, który całe życie podejmował wątpliwe moralnie decyzje.

    Jest też w powieści sporo odniesień do współczesnej sytuacji Anglii, do brexitu, do tego jak bardzo brexit był na rękę Rosjanom. Są też tragiczno - śmieszne sylwetki dawnych, wielkich szpiegów, obecnie pracujących z Natem w tej komórce dla starszych pracowników i dla przegrywów. Totalnie nie są w stanie odnaleźć się w nowej sytuacji życiowej. 

7/10

     

      

     

        

    



sobota, 21 października 2023

"Maria Stuart” Friedrich Schiller – spektakl Teatr Narodowy Warszawa, reżyseria Grzegorz Wiśniewski

 

      Sztuka jest fenomenalna, mimo, iż trudna, długa i wymagająca skupienia, podczas spektaklu nie czuje się upływu czasu. Tekstu wcześniej nie czytałam, aczkolwiek historia Marii Stuart w ogólnym zarysie znana jest chyba każdemu. Tutaj reżyser przedstawił wszystko tak, aby widzowie uświadomili sobie, że dylematy, przed jakimi stały Maria Stuart i Elżbieta, są aktualne stale i nie dotyczą tylko ludzi z kręgu władzy, ale każdego. Aktorzy grają we współczesnych strojach, co niewątpliwie pomaga w odbiorze.

      Zatwierdzenie wyroku śmierci na Marii Stuart było z punktu widzenia  Elżbiety, jako głowy państwa, jedyną możliwą sensowną decyzją (jak na tamte czasy oczywiście). W przeciwnym wypadku Anglii groziła wojna domowa, zwolennicy Marii mogli niemal w każdej chwili wywołać rozruchy, pomóc mogła im zagranica, chociażby mająca w tym swój interes katolicka Hiszpania. Decyzja Elżbiety to przykład decyzji kontrowersyjnej, trudnej, budzącej wątpliwości i opory, mogącej powodować kaca moralnego i która w wielu kręgach oceniona będzie szalenie negatywnie. Tego typu decyzje (nie budzące aż tak straszliwych konsekwencji) podejmowane są na szczeblach władzy, ale nie tylko. Niemal każdy staje przed różnymi dylematami i tego rodzaju decyzje podejmuje, dotyczy to i życia prywatnego i zawodowego. W tym zakresie sztuka opowiada o ciężarze odpowiedzialności i o kosztach, jakie ponosi się, podejmując tak trudne decyzje.  

    Jest to też sztuka o ciężarze władzy. Ciekawa jest reakcja Elżbiety na informację, że Maria została już ścięta. Nie wiem, na ile jest to zgodne z prawdą historyczną, ale nie ma to większego znaczenia, bo sztuka to nie opracowanie historyczne. Elżbieta jakby przerażona tym faktem, próbowała rozmyć sama przed sobą tą odpowiedzialność. Zaczęła krzyczeć, że ona tylko  zatwierdziła ten wyrok, ale nie powinien on być nigdzie przesyłany, powinien leżeć podpisany u niej. No i że winny śmierci Marii jest dworzanin, który wyrok z podpisem Elżbiety przekazał dalej. Oczywiście tych winnych jej zdaniem było więcej, ona jednak nie. Była to początkowa reakcja, potem Elżbieta ochłonęła. Ale mechanizm uciekania od odpowiedzialności jest stary jak świat. Niekiedy te ucieczki są tylko same przed sobą, niekiedy przed odpowiedzialnością karną. 

    Druga strona medalu to odpowiedzialność tych wszystkich pozostałych osób, których rola była dużo mniejsza. Obwiniany przez Elżbietę dworzanin krzyczał, że przecież on nie odegrał tutaj żadnej roli, bo on tylko przekazał dokument z podpisem Elżbiety dalej. Pozornie wydaje się, że ma dużo racji w tym, co mówi. Ale gdyby nie takie osoby cała machina nie mogłaby funkcjonować. Gestapo nie mogłoby funkcjonować bez sekretarek czy kierowców, SB tak samo. Przykłady można mnożyć. Dworzanin upiera się, że jest niewinny, ale przecież jakiś udział w tym wszystkim miał. Sztuka stawia właśnie pytania o odpowiedzialność, chociażby tylko moralną, za każde, nawet najdrobniejsze działanie. 

      Różnego rodzaju problemów pokazanych jest tu więcej, każdy oczywiście zwróci uwagę na coś innego. Po obejrzeniu nie da się tak prosto zapomnieć, spektakl gdzieś mocno tkwi w środku.     

10/10


sobota, 14 października 2023

Stephen King „Dallas`63” – audiobook, czyta Filip Kosior

 

     Audiobook trwa 27 godzin i 27 minut, o połowę za dużo.  Nie mam nic przeciwko długim powieściom, wręcz przeciwnie, ale tutaj naprawdę frapujące fragmenty tekstu przeplatają się z dłużyznami, przez wiele godzin powieść to  po prostu romans i to średnio porywający. Filip Kosior czyta świetnie, tak jakby czytało się samo. Jestem fanką motywu podróży w czasie i w książkach i w filmach, ale tutaj większość wydarzeń z podróżami w czasie nie ma nic wspólnego. Gdy nasz bohater przeniósł się do lat 60 –tych, po prostu zadomowił się tam. Pamiętał, że ma zamiar zapobiec zamachowi na Kennediego, nawet przygotowywał się ku temu, ale szok, spowodowany przemieszczeniem się w czasie szybko minął. A najciekawsza w takich przypadkach jest konfrontacja pomiędzy realiami życia kiedyś tam i tymi czasami, z których ktoś przybył. Spodziewałam się więcej po mistrzu grozy.

    Jednym z najciekawszych elementów były dla mnie opisy życia zamachowca, Lee Oswalda i jego rodziny. King próbował dociec, czy rzeczywiście Oswald działał sam, rozgryzał jego powiązania z rosyjskimi dysydentami i komunistami. Pojawiają się oni na kartach książki. Rozpatrywał to jednak jakby od zewnętrznej strony, czyli co Oswald robił, o czym i z kim rozmawiał, natomiast motywy działania w większości pozostają w sferze domysłów. 

    Tam gdzie faktycznie jest konfrontacja lat 60-tych i czasu prawie współczesnego, jest ciekawie, tylko z niedosytem. W barach jest sino od dymu papierosowego, z paleniem nikt nie walczy, kwitnie rasizm, przemoc wobec kobiet jest na porządku dziennym.

   W pewnym momencie podczas słuchania audiobooka przypomniała mi się „Pieść na mroczne czasy”, o której niedawno pisałam. Tam bohaterem był policjant samotnik, który w dole psychicznym czy depresji po przejściu na emeryturę, nie wyobrażał sobie życia bez pracy. A u Kinga mamy podejście amerykańskie, w „Dallas`63” już na samym końcu pojawia się postać w wieku 80+, która mimo totalnie nieudanego życia osobistego niemal całe życie zaangażowana była w działalność charytatywną na rzecz lokalnej społeczności. Osoba ta jest spełniona, pożyteczna i zadowolona z życia.  Dla niej gdy jedne drzwi się zamykały, inne się otwierały.  

    7/10    

    

     




czwartek, 12 października 2023

Magdalena Knedler „Pani labiryntu”

 


Knedler zaprezentowała nowe spojrzenie na mit o Ariadnie, dzięki której Tezeusz wydostał się ze śmiertelnego labiryntu. Powroty do mitów i odnajdowanie w nich treści inspirujących i aktualnych bez względu na czas i miejsce, są świetnym pomysłem. Od zarania dziejów ludzie borykają się przecież tymi samymi problemami. W mitach są też archetypy wielu ludzkich charakterów.

      Najciekawsze w książce są opisy tego, co działo się z człowiekiem w labiryncie. U Knedler, tak jak i w micie, labirynt może być śmiertelną pułapką.  Ale tutaj trudność nie polega na stopniu skomplikowania labiryntu. Labirynt z powieści to miejsce, gdzie człowiek spotyka się ze swoimi najstraszniejszymi lękami. To miejsce, gdzie widzi wyraźnie zło, które kiedyś uczynił. To miejsce, gdzie spotyka to, co wyparł z pamięci i do czego nie chce wracać i to, co wydawało się, że już zapomniał. To miejsce, gdzie przypomina sobie najstraszniejsze obrazy ze swojego życia. Tam znowu widzi swoje zachowania, których się wstydzi sam przed sobą. Tam spotyka wszystkie swoje traumy i wszystkie lęki, widzi również różne możliwe, w tym najczarniejsze, scenariusze swojego przyszłego życia. Widzi koszmary, które  przeżywają i przeżywali inni ludzie, a wobec których był obojętny. I od tego wszystkiego można postradać zmysły i nie wyjść z labiryntu. 

        Knedler tchnęła nowe życie w mitologiczne postacie. Często można postrzegać kogoś przez pryzmat jednej „łatki”, np. że „x” to matka kilkorga dzieci, „y” to zdradzający żonę mąż, „z” to bogaty zmanierowany człowiek, itp. itd. Pisarka sięgnęła głębiej i pokazała, że np. Dedal to nie tylko genialny wynalazca i ojciec  który przeżył tragedię. Pokazała go jako mężczyznę z lękami i marzeniami. Podobnie i inne postacie, pisarka spojrzała na nie z zupełnie innej strony, stały się one dzięki temu ciekawsze i mające z nami wiele wspólnego. 

    Irytowała mnie natomiast pewna idealizacja Ariadny. Widać też zupełne niezrozumienie autorki dla takich ludzkich postaw, które nie są standardowe. Opisując np. Tezeusza, podkreślała z wyraźną przyganą, że nie chce i nie potrafi prowadzić osiadłego trybu życia, myśleć o domu i dzieciach itp. Nie potrafiła pojąć, że Tezeusz miał predyspozycje do czegoś innego i że nigdy nie byłby szczęśliwy, prowadząc inny tryb życia. Psychologia w jej wykonaniu bez cienia wątpliwości wychodzi poza prosty standard i powierzchowność, ale o większej głębi nie ma mowy.

7/10  


niedziela, 8 października 2023

Katarzyna Miller, Joanna Oleszyk "Kasia na kryzys. Jak wyjść na prostą z życiowych zakrętów"

 

Z wszystkich psychologów i psychoterapeutów, produkujących się w różnych mediach, Kasia Miller najbardziej do mnie przemawia. Jest szalenie pogodna, pisze jasno, zrozumiale, nie zajmuje się teoretyzowaniem, a co najważniejsze ma świadomość, że każdy człowiek jest inny, nie ma jednej recepty na szczęście i spełnienie. Zachęca do działania i do wiary w własne siły.  Jest mocno puszysta i nie zamierza się odchudzać, dobrze się czuje w swoim ciele. Inny przykład - nie ma dzieci i otwarcie głosi, że nie każdy ma powołanie do bycia rodzicem. Książka to rozmowa redaktor naczelnej Zwierciadła Joanny Oleszyk z terapeutką. 

    W tej książce każdy znajdzie coś dla siebie. Tytuł może błędnie sugerować, że to pozycja dla kogoś, kto przeżywa traumę lub ma jakieś bardzo poważne problemy. Niekoniecznie, każdy rozdział to inny temat, każdy dotyczy nieco innej sytuacji życiowej, jest tu mowa np. o wypaleniu zawodowym, o konieczności zmian,  umiejętności godzenia się z różnymi niezależnymi od nas zmianami, o ryzyku, o dojrzałości. Są liczne nawiązania do książek i filmów, jest rozdział poświęcony baśniom i temu, jak wiele wspólnego mają z rzeczywistością w każdych czasach. Spośród książek wartych uwagi wymieniona jest m. in. moja ulubiona seria Lee Childa z Reacherem w roli głównej, o której wiele razy pisałam. Zamiłowanie do Jacka Reachera nie wynika z walorów artystycznych serii, ale z pogody ducha, wytrwałości i odwagi bohatera. Kasia podaje wiele przykładów z psychoterapii. "Kasię na kryzys" czyta się bardzo dobrze. Wszystkie te wywody nie są jakoś szczególnie nowatorskie, ale są usystematyzowane, na niektóre konkluzje ktoś mógł nigdy nie wpaćć, ktoś inny sobie je tylko przypomni. 

      Z pewnością mało kto zgodzi się z każdym stanowiskiem psychoterapeutki, parę jej myśli odebrałam jako wręcz niedorzeczne. Raziło mnie też, gdy opowiadała ona, jak doradzała pacjentkom, jak powinny postąpić w konkretnej sytuacji. Powinna im pomóc zrozumieć sytuację, a nie mówić, co mają zrobić. Ogólnie jednak książkę mimo tych mankamentów, oceniam zdecydowanie pozytywnie. 

    Przykładowo omawiając wiele sytuacji życiowych, akcentowana jest potrzeba zmiany, nie dotyczy to jednak tylko zmian drastycznych, typu przeprowadzka do innego miasta, czy zmiana pracy. Chodzi o to, że wejście w wieloletnią rutynę prowadzi często do marazmu, a gdy się to przedłuża, do wypalenia, a nawet niekiedy i do depresji. Ludzie stają się coraz mniej elastyczni w swoich zachowaniach, nie biorą już pod uwagę jakichkolwiek odchyleń od schematu, np. chodzą czy jeżdżą do pracy tą samą drogą, tryb życia każdego dnia jest jednakowy, na wakacje jeżdżą w to samo miejsce, spotykają tylko z tymi samymi osobami. Nie mają nawet świadomości, jak wiele rzeczy im umyka, nie zaprzyjaźniają się z kimś nowym itp. Otwierając się na nawet drobne zmiany nie tylko poprawia się samopoczucie, ale oddala się widmo wypalenia. 

   Warto też mieć cele życiowe, a nie tylko egzystować. I powinny to być cele własne, a nie np. cele związane z  dziećmi czy innymi osobami. Tutaj można sobie przypomnieć film "Choć goni nas czas", gdzie zaawansowani wiekiem bohaterowie sporządzają listę rzeczy, które chcieliby zrobić przed śmiercią. Problemem jest też tchórzliwość, ludzie chcieliby zrobić wiele rzeczy, ale się boją. "Za mało ryzykujemy, a tylko ryzykując, trenuje się pewność siebie i ufność we własne siły". Kasia także nawołuje, aby doceniać zalety wieku dojrzałego, a nie tylko młodości. "Ktoś dojrzały jest bardziej samoświadomy, bardziej dla siebie dyspozycyjny, wie, czego chce i zwykle ma już na to fundusze". Zachęca do działania i do porzucenia lęku przed zrobieniem błędu w różnych sytuacjach. Oczywiście ma świadomość, że podejmując określone decyzje, możemy popełnić błąd. Ale nie powinno to nas powstrzymywać "Jeśli ci się to nie spodoba, zmienisz to". 

     Ciekawym rozdziałem jest ten o baśniach, Kasia jest nawet autorką książki na ten temat. Interpretacja jest mocno nowatorska. "Sinobrody" to baśń o mrocznych stronach każdego człowieka i prawie do tajemnic. W baśniach często postać ojca jest niewidoczna, a występuje zła macocha. To symbol oddania władzy nad domem matce, a macocha z kolei to postać, stawiająca rozkapryszonemu dziecku wymagania. "Calineczka" opowiada m. in. o tym, że nie powinno się szukać życiowego partnera z zupełnie innego świata, z uwagi na brak kompatybilności, raczej małe są szanse, że coś z tgo wyjdzie. 
8/10

wtorek, 3 października 2023

Alek Rogoziński „Po trupach do celu”


             Książka niesamowicie wciąga i czyta się ją niebywale lekko, trudno jest się od niej oderwać. Są też niespodziewane zwroty akcji i zaskakujące wydarzenia, końcówki nie przewidziałam poprawnie. Ale na tym atuty powieści się kończą. Nie ma tam żadnej głębi, o opisywanym środowisku filmowców i aktorów niczego nowego nie można się dowiedzieć, o psychologii w ogóle nie ma mowy. Warszawa jest jedynie w tle, o mieście też niczego frapującego nie da się znaleźć. Prawie wszyscy ludzie, występujący w powieści są zdegenerowani, nieuczciwi, chciwi, fałszywi itp., obcowanie z nimi jest mało przyjemne, nawet nieco obciążające. A. Rogoziński jest reklamowany jako twórca komedii kryminalnych, ale książka mnie jakoś nie rozśmieszyła. Język w jakim została napisana jest strasznie prosty. To jest po prostu lektura dla kogoś, kto jest strasznie zmęczony i nie ma siły na jakiekolwiek intelektualne wyzwania. Oderwanie od rzeczywistości i własnych spraw jest zagwarantowane. 

       Komedia kryminalna wielu osobom kojarzy się z Joanną Chmielewską, mnie też. W przypadku jej książek, główna bohaterka, alter ego pisarki, zawsze jest zabawna, wyluzowana, inteligentna, wytrwała itp. przyjemnie się o niej czyta. Większość postaci z książek Chmielewskiej to zwykli ludzie, jedni lepsi, drudzy gorsi. I Chmielewska mnie śmieszy, ale to już kwestia indywidualna. 

3/10