Zabrzmi
to paradoksalnie, ale o zakupie tej książki zadecydowały, jak prawie nigdy,
względy częściowo irracjonalne. Spodobała mi się okładka, a że informowała o
czymś w rodzaju kryminału retro z rezolutną bohaterką i do tego jeszcze z akcją
w Dublinie, to ją zakupiłam. Z reguły unikam tego rodzaju działań, ale tym
razem stało się. A efekt wcale nie był gorszy, niż w przypadku przemyślanych
zakupów. Czasem zdanie się na instynkt
nie jest takie głupie.
Początek nie zapowiadał się najlepiej.
Książka robiła wrażenie, jakby napisał ją ktoś całkowicie pozbawiony talentu
literackiego. Szczególnie rzucał się w oczy szalenie prosty język. Teraz, gdy
tak dużo wydaje się książek, masa ludzi
uważa, że każdy umie pisać i każdy może wydać książkę. Po części jest to prawdą
i z tego właśnie względu w księgarniach zalega masa książek, które tak naprawdę
nie są literaturą, tylko śmieciami. Wydarzenia przez kilka pierwszych kartek
były średnio ciekawe i postanowiłam, że czytanie czegoś takiego jest pozbawione
sensu. Książkę odłożyłam z zamysłem
niewracania do niej już nigdy. Ale już na drugi dzień odruchowo sięgnęłam po
nią z myślą, że sprawdzę tylko , co dalej się będzie działo i zajmę się czymś
innym. Czymś innym ani tego, ani następnego dnia, się nie zajęłam, bo od
czytania nie mogłam się oderwać.
Molly, żyjąca na przełomie XIX/XX wieku w USA, z pochodzenia Irlandka, detektyw,
otrzymała propozycję, aby wyjechać do Irlandii i odnaleźć tam zaginioną
kobietę. Propozycję tą otrzymała od znajomego, Toomy`ego Burke, a zaginioną
była jego siostra, Mary Ann. Rodzina Burke , również Irlandczycy, uciekając z
kraju przed Wielkim Głodem, zostawiła małą Mary Ann, która była ciężko chora i
jechać nie mogła. Nie wiadomo było, czy w ogóle żyje. Brat o istnieniu siostry
dowidział się kilkadziesiąt lat później. Molly oczywiście podjęła się tej
misji, a już na statku doszło do zabójstwa.
Język książki i styl, w jakim została
napisana, są niezwykle proste. Ale autorka potrafi zaskakiwać i wciągać czytelnika
w akcję. Oderwać się od lektury jest trudno, ja miałam z tym problem. I sporo
można dowiedzieć się o Irlandii, w drugiej połowie XIX wieku i na przełomie
stuleci. Wspomniany już chociażby Wielki Głód, kojarzył mi się do tej pory
tylko z Ukrainą w latach 30-tych. Irlandia przeżyła podobny koszmar, tylko tyle
że ten irlandzki wynikał raczej z
przyczyn naturalnych. Książka napisana jest z punktu widzenia irlandzkiego,
jest bardzo subiektywna pod tym względem, co dla mnie jest plusem. Narratorka
winą za Wielki Głód obarczyła jednak Anglików. Pobieżne sprawdzenie w
internecie wskazuje na pasożyta ziemniaków, który spowodował
nieurodzaj, ale postawa Anglików przyczyniła się mocno do rozmiarów klęski i strat. Temat jest ciekawy, wart zgłębienia.
Molly poznała ludzi zaangażowanych w
podziemną walkę o niepodległość Irlandii, uczestniczyła nawet w tajnych
spotkaniach. Wątków jest kilka, właśnie poszukiwanie zaginionej, kwestie walki
o niepodległość Irlandii, zabójstwo na statku, wątek miłosny. Ten ostatni na
szczęście nie jest wyeksponowany i mimo moich pewnych obaw, powieść nie skręciła
jednak w kierunku romansidła. Sylwetki
psychologiczne bohaterów są ledwie nakreślone, tzn. brak tam głębi, ale mimo to
czytając, nie odnosiłam już potem wrażenia, że nie jest to literatura. Mało kto
potrafi pisać tak, aby czytelnik od lektury nie mógł się oderwać.
Po
książki z Molly warto sięgnąć i wcale nie jest potrzebna znajomość
wcześniejszych tomów. W trakcie lektury
„Dublina, moja miłość” nie odczuwałam braku znajomości innych części,
zasadnicze kwestie z życia Molly są wspomniane tak, że wątpliwości w tym
zakresie nie ma. Są zasygnalizowane poprzednie przygody pani detektyw, ale bez
szczegółów. Na upał idealne.
4/6