wtorek, 28 lipca 2020

Mikołaj Łoziński "Stramer" - audiobook, czyta Piotr Grabowski

  

        "Stramer" jest dobrą powieścią, ale nie odebrałam jej jako rewelacji, tak jak to postrzegało wiele innych osób. Nie jest powieścią idealną, nie tylko dlatego, że opisywana rodzina jakoś nie wzbudziła mojej szczególnej sympatii i chyba z żadną z opisywanych osób nie chciałabym się zaprzyjaźnić, gdybym żyła w tamtych czasach. Przeszkadzało mi to, że przy opisach postaci i ich dziejów tak naprawdę nie wiadomo, co jest prawdą, a co fikcją. Czytałam w jednym z wywiadów z autorem, że pisząc książkę, tylko luźno inspirował się postaciami ze swojej rodziny. Najważniejsze jest jednak to, że nie odkryłam w "Stramerze" niczego szczególnie rewelacyjnego, czego nie było gdzieś indziej. Najwięcej zaś  zastrzeżeń mam do wykonania audiobooka.  

    Świetnie opisane są realia życia w okresie międzywojennym z punktu widzenia Żydów. Coraz bardziej przybierający na sile antysemityzm Stramerowie postrzegali jako zwykły element życia. Tylko czy aby na pewno, czy rzeczywiście nie myśleli o emigracji? Mieli przecież w Ameryce rodzinę. Podczas słuchania odnosi się wrażenie, jakby się mieszkało w tamtych czasach. Ale tło historyczne i wszystkie najdrobniejsze aspekty zwykłego życia w innych czasach są równie dobrze opisane chociażby w kryminałach retro z najwyższej półki, np. u Ćwirleja, Krajewskiego czy Wrońskiego. 


       Opisy zafascynowania komunizmem też do szczególnie odkrywczych nie należą. Gdy czyta się o biedzie, w jakiej żyli Stramerowie i cała masa innych ludzi, o dyskryminacji Żydów,  i o tym że od samego początku dzieci Stramerów miały zawsze "pod górkę", a perspektywy na coś lepszego były znikome, tą fascynację hasłami równości wszystkich ludzi i sprawiedliwości można zrozumieć. Można zrozumieć oczywiście patrząc z punktu widzenia bohaterów i ich stanu wiedzy w tamtym czasie.


    Wykonanie audiobooka jest najsłabszym elementem. W dziejach rodziny były momenty i radości i smutku, jak wszędzie. P. Grabowski czytał zaś większość książki tak, jakby wszyscy od zawsze wiedzieli o czekającym ich końcu. Ton głosu, jakim czyta np. jak rodzina odprowadzała jednego z synów na dworzec, skąd miał wyjechać do pobliskiego o 50 km. Krakowa na studia,  kojarzył się z pogrzebem, żadnego dystansu. Książka na tym sporo straciła, nie jest to przecież opowieść wyłącznie o Zagładzie. 

4/6

czwartek, 23 lipca 2020

Riku Onda "Pszczoły i grom w oddali"

                 

    "Pszczoły" są drugą pozycją, jaką czytałam, wydaną w "Serii z Żurawiem" Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obie okazały się bardzo udane, seria ma zaś z założenia przybliżać literaturę współczesną różnych krajów, która albo odniosła ogromny sukces, albo zdobyła najważniejsze nagrody literackie. Tom, który przeczytałam parę lat temu - "Życie zaczyna się w piątek", jest autorstwa rumuńskiej pisarki i opowiada o dziennikarzu, który nagle został przeniesiony w czasie do Rumunii sprzed 100 lat, pisałam o nim tutaj. "Pszczoły" okazały się równie wyśmienite, a po serię zacznę sięgać częściej. 

   Powieść opowiada o fikcyjnym konkursie pianistycznym w Japonii i o kilkorgu uczestnikach tego konkursu. Osoby te są oczywiście ponadprzeciętne pod wieloma względami, każdy z nich ma też różne problemy. Ale książka opowiada przede wszystkim o muzyce. Nie czytałam jeszcze chyba książki, która wzbudzałaby takie emocje z powodu opisów muzyki. Jest to absolutnie niesamowite. Widać, że autorka czuje muzykę. Sporo miejsca zajmują opisy gry uczestników, wymienione są konkretne utwory i gdy uczestnik konkursu gra, następuje opis, co czują w tym czasie słuchacze. Każdy z opisywanych pianistów nieco inaczej interpretuje utwór, co wynika oczywiście zarówno z doświadczeń osobistych, jak i z różnic charakteru. Ludzie słuchając muzyki czuli wieczność, przypominali sobie własne historie, dzieciństwo, miłość, radość, smutek, stały im przed oczami wcześniejsze pokolenia,  i te które nastąpią już po nich. W opisach jest coś z magii, są wręcz fenomenalne.   

   Książka działa na emocje, sama jest jak muzyka. Myślę, że spodoba się każdemu, kto kocha muzykę bez wzglądu na to, jaką konkretnie muzykę lubi. Ale z pewnością zaciekawia muzyką klasyczną. 

  Sylwetki bohaterów dla mnie miały znaczenie drugorzędne, ale pamiętać trzeba, że jest to powieść i pomiędzy uczestnikami konkursu trwa rywalizacja, a w niektórych przypadkach kwitnie też przyjaźń i nie tylko. Jeden z uczestników ma korzenie japońsko - latynoskie i to uczynił swoim źródłem siły, czerpie z obu tradycji. Dla wielu osób sytuacje takie są jedynie źródłem problemów. Inna pianistka jako cudowne dziecko z powodu traumatycznego wydarzenia wycofała się z gry. Teraz właśnie po kilku latach postanowiła, przy pomocy czuwającego nad nią profesora i przyjaciółki, powrócić. Nie wiadomo tylko, czy się uda, dziewczyna jest dużo dojrzalsza, niż przed laty, ale nie wiadomo, czy podoła zadaniu psychicznie. Jest też najstarszy uczestnik, już mąż i ojciec, który uzmysłowił sobie, że muzyka jest jego prawdziwym powołaniem i że zawodowo chce zajmować się tym, co kocha. Wie jednak, że młodsi pianiści mają nad nim przewagę, zdecydowanie więcej czasu ćwiczyli. No i jest też odkrycie, najmłodszy uczestnik, który jest muzycznym geniuszem. 

   Dla przykładu zacytuję jeden z takich opisów emocji ludzkich podczas słuchania muzyki. "Można odnieść wrażenie, że Ballada (g-moll, op.23) Chopina zawiera emocje z okresu dzieciństwa, ów smutek zapisany w genach, a odczuwalny w czasie śpiewania dziecięcych piosenek". "Smutek, który każdy nosi w sobie od chwili, gdy urodził się na tym świecie, uczucie, od którego nikt nie ucieknie". "Smutek ukryty na dnie  pulsującej rzeki czasu, smutek, którego w codziennej gonitwie nie ma kiedy odczuwać, którego się nie zauważa... Można osiągnąć szczyt szczęścia i wzbudzać powszechną zazdrość, można prowadzić spełnione życie, ale każde szczęście zawsze obarczone jest tym smutkiem ludzkiego istnienia. Nie myśli się o nim, ale jego dostrzeżenie jest druzgocące - pokazuje słabość człowieka. Z tego powodu ucieka się przed nim - przed tym smutkiem, tkwiącym u samych źródeł. Dlatego też Aya musiała śpiewać - o smutku, o ulotności, o szczęściu i nieszczęściu ludzkiego życia, które z perspektywy upływających lat wydaje się trwać ledwie chwilę. Wierzyła, że ludzie przed kilkuset, nawet kilkoma tysiącami laty czuli to samo. Że będą czuli to samo za kilkaset czy kilka tysięcy lat". 
 6/6




piątek, 17 lipca 2020

Herbert George Wells "Wojna światów" - audiobook, czyta Filip Kosior




    „Wojna światów” to już wręcz legenda, należy do tych pozycji, o których każdy chyba słyszał i każdemu niemal się wydaje,  że je zna, a faktycznie mało kto je czytał. Pozornie to opowieść o najeździe Marsjan na Ziemię, a tak pod płaszczykiem tego science fiction to odwieczna, ponadczasowa  opowieść o wojnie i przemocy. Marsjanie najeżdżają na ziemię, bo nie mogą już mieszkać na swojej planecie. A znalazłszy się na Ziemi, zaczynają mordować i niszczyć. Nikt z nich oczywiście nie pyta o możliwość pomocy ze strony Ziemian, o użyczenie kawałka lądu, lub o coś podobnego. Marsjanie mordują częściowo  z chęci znalezienia pożywienia, a częściowo dla zabawy, ot tak sobie. Ludzie wpadają w panikę, otoczka cywilizacji znika, prawie każdy myśli niemal tylko o sobie, tratują się, okradają itp. itd. Gdy pierwszy szok mija i koszmarna sytuacja zaczyna się nieco stabilizować, ludzie muszą się zastanowić nad tym, jak dalej żyć. Wydarzenia skupiają sią wokół  narratora i jego brata, każdy z nich był w innym miejscu i każdy inaczej musiał sobie radzić. Narrator spotyka się przypadkowo z różnymi osobami, do ciekawszych spotkań należą m. in. te z żołnierzem i z pastorem. Każda z tych postaci, po nieco bliższym poznaniu zachowuje się nieco inaczej, a czy wykonywana profesja ma na to wpływ? Chętni mogą zapoznać się z wizją Wellsa.     
   
       Zastanawiałam się nad tym, jaki jest sens czytać tą książkę, skoro wszystko to jest znane. Od śmierci G. H. Wellsa minęło już kilkadziesiąt lat, przetoczyło się w różnych częściach globu wiele innych wojen, wszędzie wszystko toczyło się według schematu, opisanego w książce. Ale oczywiście przeczytać warto, bo jest tam jednak sporo rzeczy do odkrycia. 

     Obrazy najazdu idealne pasują do każdej wojny. Ludzie byli takimi Marsjanami chociażby  mordując Indian, tworząc kolonie, czy najeżdżając na sąsiednie kraje. Niekiedy z kolei zwyczajni znajomi okazywali inne oblicze, oblicze morderczych Marsjan, napadając na sąsiadów np. na Wołyniu. Obrazy paniki i ucieczki są uniwersalne,  zachowania ludzi w skrajnych sytuacjach również. Ludzie są stale Marsjanami wobec zwierząt.  Bohaterowie „Wojny światów” byli szaleni oburzeni, widząc jak Marsjanie łapali ludzi, zamykali ich w klatkach, a potem żywili się ich krwią. Myśleli, że przecież to tylko oni mogą łapać kogoś do klatek, zabijać i zjadać, albo nawet zabijać i po prostu wyrzucać. Ludzie są Marsjanami wobec całej naszej ziemskiej przyrody, niszczą drzewa i inne rośliny, niszczą całe ekosystemy.
 
   Ale książka ma jeszcze inne walory, jest w niej co najmniej kilka pięknych scen. W jednej z nich, bardzo krótkiej zresztą, narrator się modli do Boga. Przed tą modlitwą przez czas najazdu o Bogu myślał, ale uzmysłowił sobie, że wypowiadał wówczas tylko jakieś formułki, podobne do zaklęć pogańskich, bez namysłu i głębi.  Po tej prawdziwej modlitwie pozornie nic się nie zmieniło, Marsjanie nie zniknęli, zagrożenie trwało, on tkwił nadal w krytycznych warunkach. Ale zyskał siłę i zdolność logicznego myślenia, opuściła go panika i mógł spokojnie pomyśleć i podjąć decyzję, co robić.
     Jako audiobook  całość sprawdza się naprawdę dobrze, Filip Kosior poradził sobie.
5/6

     

wtorek, 14 lipca 2020

Sergiusz Piasecki "Bogom nocy równi"

Bogom nocy równi - Piasecki Sergiusz

      Sergiusz Piasecki był postacią absolutnie wyjątkową i przed przeczytaniem którejkolwiek jego książki warto coś o nim wiedzieć. Przypominają mi się słowa Olgi Tokarczuk z eseju "Lalka i perła" o powieści Prusa. Dotyczyły one Wokulskiego, będącego uosobieniem tych osób, które wyłamują się z wszelkich dostępnych schematów i żyją pod prąd, a do tego czują się obco w otaczającym świecie , a jest to obcość, która "dzięki bolesnemu dystansowi do świata pozwala widzieć więcej i szerzej". "Obcość, dzięki której Obcy jest poruszany i motywowany z góry". O arcyciekawym eseju O. Tokarczuk pisałam tutaj. Obcym był i Piasecki i jego bohater, Roman Zabawa.

   A co do Piaseckiego, był synem polskiego szlachcica i białoruskiej chłopki, już od samego początku widać ten wyróżnik z otoczenia. Walczył w wojnie polsko - bolszewickiej, był agentem wywiadu polskiego, przemytnikiem, pił, narkotyzował się. Był też i przestępcą, za napad z bronią przed II wojną został skazany na karę śmierci, ułaskawiono go, aczkolwiek i tak siedział w więzieniu. Podczas II wojny żył na Wileńszczyźnie, współpracował blisko z ZWZ, potem AK i wykonywał wyroki śmierci na skazanych przez podziemne polskie sądy. To on odmówił wykonania wyroku na Józefie Mackiewiczu. Jak się później okazało, zrobił słusznie, bo dowody na Mackiewicza były spreparowane przez Rosjan. Nie tak dawno odsłuchiwałam "Made in Poland", wywiad rzekę ze St. Likiernikiem, który z kolei podczas wojny był żołnierzem AK w Warszawie i który też wykonywał wyroki śmierci.  Likiernik na pytanie o te wyroki  odpowiedział, że nie zastanawiał się w ogóle, czy były one słuszne, był żołnierzem, a jego zadaniem wyło wykonywać rozkazy. Piasecki był człowiekiem niebywałej odwagi i totalnym indywidualistą. Aczkolwiek nie miał wykształcenia, był mędrcem. Był też niesamowicie empatyczny na krzywdę biednych, nieszczęśliwych, skromnych ludzi, w czym przypomina mi Josepha Rotha i jego twórczość. 

    Jego książka, po części autobiograficzna, opowiada historię młodego chłopaka, Romana, który w latach 20 - tych służył w polskim wywiadzie, działalność prowadził na pograniczu wschodnim. Dopiero podczas czytania zorientowałam się, że ten tom to dalsza część innej książki, "Piątego etapu", którego nie znam. Można się zorientować w treści, a znajomość wcześniejszego tomu, aczkolwiek byłaby optymalna, nie jest niezbędna. Piasecki pisał i o życiu prywatnym , ale głównie o pracy. Są opisy koszmarnej rzeczywistości  radzieckiej, biedy i upodlenia, w jakich żyli tam ludzie. Są fragmenty, jak Roman próbował zwerbować współpracowników do pracy wywiadowczej, jak przechodził nielegalnie przez granicę, jak się narkotyzował, nawet jak korzystał z usług prostytutek. Nic co ludzkie nie było mu obce. Jest też zwykłe, ludzkie współczucie dla osób, które spotykał, a które żyły w koszmarze. 

   Piasecki miał świetne pióro, książkę się wręcz chłonie, nie ma części nudnych, chociaż akcja nie zawsze pędzi. Czyta się wyśmienicie. U Piaseckiego właściwie nie ma żadnych charakterystyk bohaterów, czytelnik sam musi ich dokonywać na bieżąco, autor daje mu opisy ludzkiego zachowania.

    Gdy czyta się, widać wyraźnie całą złożoność rzeczywistości, widać , że nic nie jest proste, nic nie jest tylko czarno - białe, nikt nie jest tylko dobry czy tylko zły. Zbrodniczy jest za to ustrój.  Ta książka jest też opowieścią o nonkonformizmie i o odwadze. W tamtych czasach i w warunkach, w jakich on żył Piasecki i jego bohater nie było mowy o materializmie i próbach urządzania się na modłę mieszczańską. Książka jest też o mądrości, która  w tym wypadku nie ma nic wspólnego z wykształceniem. Roman i i inni bohaterowie, będący obrazami samego autora i jego ówczesnych przyjaciół przypominają mi też "Obywatela Jones`a" Agnieszki Holland. Tytułowy Jones, postać autentyczna,  był dziennikarzem, który w czasach wielkiego głodu na Ukrainie, narażając własne życie wbrew opiniom elity historyków i dziennikarzy całego świata, pojechał na tą Ukrainę i na własne oczy zobaczył piekło. Potem walczył o to, aby ktoś chciał jego tekst wydrukować, a nie było to proste. I tu w odniesieniu do rzeczywistości, opisanej w "Bogom nocy równi" też było podobnie, bo w tamtej Europie (pozycję wydano po raz pierwszy w 1939r.), nadal wiele autorytetów nie wierzyło w to, jak w rzeczywistości wyglądał komunizm w praktyce. "Bogom nocy równi" i inne książki autora, to był krzyk, którym S. Piasecki chciał pokazać światu, jak tam jest. Nienawidził on komunizmu i na swój sposób walczył z nim. Powieść napisał kilkanaście lat po opisywanych wydarzeniach, ale w tamtych realiach radzieckich nie tylko nic się nie zmieniło, ale nawet i pogorszyło. 

   Ciężko tą  książkę porównać do innych. Jest szczera i prawdziwa, w żadnym miejscu nie wyczuwałam żadnego fałszu. Co zaskakujące, Piasecki mimo tego że zobaczył ogrom zła i ludzi totalnie zdeprawowanych i odczłowieczonych, wyrządzających  stale to zło, nie zatracił wiary w człowieka. Pisze o tym wyraźnie  jego bohater w swoim dzienniku. Uważał, że nawet w najgorszym człowieku tlą się resztki człowieczeństwa. Wymowna jest scena jego spotkania i rozmowy z Katią, siostrą kolegi. Katia była czekistką. Nawet to nie powodowało, aby ją potępił, uznał za niegodną rozmowy czy kontaktu, było mu nawet jej tak po ludzku szkoda. I nie ma tu żadnej sprzeczności, z jednej strony nienawidził komunizmu, ówczesną władzę radziecką i jej przedstawicieli traktował  jak wrogów, walczył z nimi, a gdy trzeba było, zabijał. A z drugiej właśnie strony dostrzegał to człowieczeństwo. Można to porównać z wojną, z wrogiem się walczy, ale gdy ma się do czynienia z kimś konkretnym, np. jeńcem, dostrzega się w nim człowieka. Najlepiej tą złożoność potrafi wyjaśnić właśnie książka. 
5/6

środa, 8 lipca 2020

Ryszard Ćwirlej "Tam Ci będzie lepiej" audiobook, czyta Mieczysław Hryniewicz tom 1 cyklu z A. Fischerem


     "Tam Ci będzie lepiej to kryminał niemal doskonały, ale dla tych osób, które lubią historię. Ćwirlej jest godnym rywalem Marcina Wrońskiego w kategorii kryminał retro. Czytałam "Tylko umarli wiedzą" z tego samego cyklu, ale ten tom jest nawet lepszy. 

   Wydarzenia rozgrywają się w polskim już Poznaniu i w niemieckiej jeszcze  Pile w 1924 roku. Tło historyczne odmalowane jest wręcz fenomenalnie. Jakiś czas temu głośne było hasło "dziadek z Wehrmachtu", z założenia ubliżające i dyskredytujące dziadka, a po części i wnuka. Lektura tej książki pomogłaby wielu osobom, które nie wnikały głębiej w ten temat, zrozumieć ten problem i całą złożoność życia na terenach takich jak Wielkopolska czy Pomorze. Mimo, że Ćwirlej umiejscawia akcję zaraz po I wojnie światowej, ale już wtedy doskonale widać wspomniany problem. Wszyscy niemal mężczyźni, występujący w książce podczas I wojny walczyli w armii pruskiej, chociaż mentalnie byli w większości Polakami, mieli obywatelstwo niemieckie i automatycznie podlegali poborowi. Nikt nawet tutaj niczego w tym zakresie nie rozważał, taka była kolej rzeczy. Gdy tylko pojawiła się okazja, wzięli udział w Powstaniu Wielkopolskim jako Polacy, a niemal zaraz potem w wojnie polsko - bolszewickiej w 1920r. Po zakończeniu I wojny część tych Polaków znalazła się w Polsce, np. w Poznaniu, a część np. na Pomorzu i formalnie byli Niemcami. Ci ostatni siłą rzeczy podczas kolejnej wojny znaleźli się w Wehrmachcie. Przykładowo główny bohater Antoni Fischer, Polak, właśnie podczas I wojny walczył w niemieckiej armii wraz z przyjacielem, Niemcem, bez żadnych polskich korzeni.  

  Ćwirlej świetnie opisał normalne życie w tamtych czasach, np. barki płynące Wartą, policjanci piszący piórem i atramentem, dorożki i automobile. Porażająca jest bieda i analfabetyzm u znacznej części społeczeństwa, bieda nie raz tak wielka, że ludzie cierpieli głód. Do tego brak zabezpieczenia socjalnego. Komicznie wyglądają też porównania osób, pochodzących z Wielkopolski i tych z Kongresówki. Fischer pracuje razem z oficerem, pochodzącym właśnie z Kongresówki. Jeden z nich jest rzetelny, punktualny, uporządkowany, o jakimkolwiek bałaganie nie ma mowy. U drugiego jest dokładnie odwrotnie. 

    Co do samej już akcji i głównych wątków, to jest i kryminalny i szpiegowski, ten ostatni jednak nie ma nic wspólnego z opowieściami o Jamesie Bondzie. Otóż i w Poznaniu i w Pile odnaleziono zwłoki prostytutek, które zostały zabite w sposób, który przypominał zabójstwa Kuby Rozpruwacza. A w zbliżonym czasie z kolei w jednostce wojskowej w Poznaniu zaginął oficer, a wraz z nim tajne dokumenty w postaci planu dyslokacji wojska i spisu agentury na pograniczu polsko - rosyjskim. Sprawę prowadzi komisarz Fischer, a wątek prostytutek w bardzo ograniczonym  zakresie również jego przyjaciel, Niemiec, Carl. Wątki poprowadzone są bardzo  zgrabnie, nie domyśliłam się do końca, kto był mordercą. Co do szpiega, to wątek ten jest bardziej zawiły, szpieg nie działa solo, jest siatka szpiegowska, w tym przypadku należeli do niej Polacy, zwerbowani przez bolszewików. 

    Gdy czytałam tom "Tylko umarli wiedzą" byłam przekonana, że głównym bohaterem jest Carl. Nie ulega jednak żadnych wątpliwości, że to Antoni Fischer. Walczył wcześniej w armii niemieckiej podczas I wojny, potem właśnie w Powstaniu Wielkopolskim i w wojnie z 1920r. Jest błyskotliwy, inteligentny, zdecydowany i jest sam. Dość mocno rozbudowane są też i inne postacie, np. właśnie Carl, ale nie tylko, bo często występuje poznański złodziej Antek Grubczyński. Charaktery w większości są ciekawe, skomplikowane. W związku z sylwetkami bohaterów jawi się jedna jedyna rysa na tym kryminale niemal doskonałym. Mianowicie w przypadku jednego z bohaterów pojawia się w paru miejscach coś, jak cień harlekina. Wszystko jest realne aż do bólu, a ten harlekin jest sporym zgrzytem. To zaledwie parę sytuacji, ale o te parę za dużo. 
    Mimo wspomnianego drobiazgu "Tam Ci będzie lepiej " to dla mnie I liga kryminałów retro. Do czasu tej książki niekwestionowanym królem w tym zakresie był dla mnie Marcin Wroński, teraz doszedł Ćwirlej. Poza tymi dwoma osobami, w I lidze widzę jeszcze Marka Krajewskiego. I to wszystko. Bohaterowie Krzysztofa Bochusa są zdecydowanie za prości. Widziałam, że do finału Nagrody Wielkiego Kalibru weszło kilka nieznanych mi kryminałów retro. Może być ciekawie.
5/6

czwartek, 2 lipca 2020

Andrea Camilleri "Taniec mewy"

      Każdy w życiu raz na jakiś czas ma gorsze dni. W tym właśnie tomie komisarz Montalbano też tak ma. Cała seria jest tak udana m. in. z tego powodu, że jest prawdziwa, Montalbano nie zawsze jest keep smiling. Kończy się jesień, a ten czas kojarzy mu się nostalgicznie. Ale nie to jest najgorsze. Zobaczył umierającą mewę i ten obraz zaczął go prześladować, przypominał sobie go w różnych momentach. Camilleri jest mistrzem krótkiej formy, tak więc i opis mewy i to przypominanie się są bardzo krótkie, ale pozwalają zrozumieć stan ducha naszego bohatera. Każdy chyba ma jakieś swoje wspomnienia, które nie należą do najmilszych. Ale również to nie wszystko. Mafia porwała jego przyjaciela, policjanta z tego samego komisariatu, Fazio. Fazio zajmował się pozornie banalną sprawą przemytu w porcie rybackim. Nie było nawet wiadomo, czy przeżył to porwanie, czy został zabity. No i zagadka, jaką Montalbano rozwiązuje, jest wyjątkowo mroczna, bo jest bezpośrednio związana z brutalną mafią. Ale to również nie koniec, kontakty z Livią tym razem nie wyglądają najlepiej. 

     Wydarzenia toczą się wyjątkowo szybko, Montalbano w tym tomie chyba po raz pierwszy  nie czyta żadnej książki, nie ma kiedy po prostu. Ale przy opisie jego domu wyraźnie mowa jest o fotelu, w którym zasiada i czytuje niemal codziennie. Nie ma też czasu na rozmyślania czy delektowanie się jedzeniem, je bo musi. Ale ponieważ jest erudytą, w najmniej oczekiwanym momencie przypominają mu się fragmenty różnych dzieł. Tutaj gdy znalazł się sam na sam z piękną, młodą kobietą, zaczął sobie bezwiednie przypominać, nie wiadomo dlaczego, początek "Iliady". W innym momencie przypominały mu się fragmenty muzyki Rossiniego. Jest pośrednie i bezpośrednie nawiązanie do Hitchcocka i jego "Okna na podwórze". Jedna z osób, która miała zostać przesłuchana, trzymała w mieszkaniu przy oknie ogromną lunetę, przez którą obserwowała zarówno podwórko i najbliższe otoczenie, jak też i port, który w tym tomie jest centrum akcji. Za te nawiązania do literatury, muzyki, filmu czy sztuki, za to że komisarz Montalbano nie jest prostakiem, który tylko koncentruje się na pracy, za to że musi nie tylko spać czy jeść, ale też i chłonąć kulturę, w tym rozmyślać i czytać książki  -  kocham Andrea Camilleri i jego serię. Również i za to, że Montalbano uosabia radość życia, ale nie zawsze i nie wszędzie jest radosny. 
5/6