czwartek, 30 kwietnia 2020

Bolesław Prus "Lalka" - audiobook, czyta Jarosław Gajewski


Lalka

            "Lalka" jest idealnym audiobookiem, trwa długo i słuchając jej, całkowicie się odrywałam od rzeczywistości. Spodobała mi się zdecydowane, niewyobrażalnie wręcz bardziej, niż wtedy gdy czytałam ją w szkole. Dopiero teraz odkryłam masę rzeczy, które można dostrzec w trakcie lektury. Lektor czytając głośno, robi to znacznie dłużej, niż gdyby się czytało tekst dla siebie, nazwijmy to standardowo, po cichu. Słuchanie czytanego tekstu daje możliwość dłuższego  smakowania książki, pozwala odkryć ukryte dotąd znaczenia no i więcej rzeczy można zapamiętać.  

    "Lalkę" odebrałam tym razem jako powieść dla indywidualistów o indywidualiście. Każdy kto w jakimkolwiek aspekcie życia idzie pod prąd obowiązującym powszechnie wzorcom, będzie mógł z Wokulskim w większym lub mniejszym stopniu się utożsamiać. Wokulski żyje poza jakimikolwiek schematami. Miał okresy, kiedy było inaczej, ale nie dało mu to szczęścia, np. gdy był mężem Minclowej, wiódł pozornie niemal idealne życie, którego wiele osób mogło mu zazdrościć. Tylko sam Wokulski i Rzecki wiedzieli, jak strasznie się wtedy męczył i jak szalenie niezgodne było to z jego prawdziwą naturą. Prus zauważa podstawową prawdę, która jednak nie dla każdego jest jasna, tzn. że nie ma idealnego wzorca szczęścia dla wszystkich. Wokulski szuka cały czas swojego miejsca, ma problem z tym, aby je znaleźć, ale szanse ma cały czas. Jest przeciwieństwem poczciwego Rzeckiego, który nigdy nie miał pomysłu na swoje życie i funkcjonuje według zasady, że skoro jakoś tak wyszło, że został subiektem w konkretnym sklepie i mieszka w Warszawie, to niech już tak będzie do końca, a zastanowienie się, czy jest z tego zadowolony i ewentualne próbowanie jakichkolwiek zmian nawet nie przychodziło mu do głowy. 

    Prus pochylił się też nad tym, co często jest pomijane przez wielu pisarzy. Otóż stworzył bohaterów, np. właśnie Wokulskiego, prezesową Zasławską czy profesora Ghosta, których interesuje coś więcej, niż oni sami i czy ich rodzina. Osoby te patrzą szerzej, robią coś dobrego dla ogółu, narażają się przy tym na głupie uwagi czy obgadywanie za plecami. No bo kto widział, żeby przepisywać majątek na biednych, zamiast na krewnego nieroba, który błyskwicznie ten majątek przepuści. O takich postawach, reprezentowanych przez mniejszość, pisał B. Cywiński w "Rodowodach niepokornych".  Pisząc o robieniu czegoś dla innych mam na myśli robienie czegoś więcej, niż dawanie publicznie datku na cel, uznany powszechnie za godny, bo to niczego nie kosztuje, jest zwyczajem, wyrabianiem pewnej normy.

     Fascynujące okazało się dla mnie przyglądanie się charakterom ludzkim. Żadna postać nie jest tylko czarno - biała, nikt nie jest tylko dobry czy tylko zły. Nawet poczciwy Rzecki swoją głupotą narobił trochę złego, np. opowiadając pani Stawskiej wymyślone przez siebie nonsensy, że Wokulski się w niej kocha, dał jej niepotrzebną nadzieję i doprowadził do cierpienia. Większość bohaterów gdy już się ich pozna i uzna, że można ich jakoś zakwalifikować, w pewnym momencie wymyka się temu zaszufladkowaniu i robi coś, co wydaje się jakby do nich niepasujące. W jednych rzeczach są dobrzy, w innych niekoniecznie, a wszystko jeszcze się zmienia. Przykładowo taka hrabina Wąsowska, robiąca wrażenie pustej kokietki, kochającej się w Wokulskim, gdy po dłuższym czasie rzeczywiście zdała sobie sprawę z tego, że on jest szaleńczo zakochany w pannie Łęckiej, podjęła próbę ich pogodzenia, działając tym samym na swoją niekorzyść. Bohaterowie u Prusa bywają nieprzewidywalni, ulegają emocjom. Na żadnego z nich pisarz nie patrzy przez pryzmat stereotypów. Wszystko jest bardzo złożone.  Wokulski przyjaźni się z Suzinem, chociaż Suzin jest Rosjaninem i mógłby uchodzić, a w niektórych kręgach wręcz uchodzi za wroga. Dzięki Prusowi na Suzina patrzymy jak na człowieka, a nie jak na przedstawiciela zaborcy. Wokulski przyjaźni się też z Żydem, doktorem Szumanem i ma poprawne kontakty z innymi Żydami.  Każdy z nich jest inny. 

    O aspekcie irracjonalnym w powieści pisać nie będę, bo napisała o tym O. Tokarczuk w eseju "Lalka i perła", o którym pisałam tutaj. Powieść ta to też idealne źródło wiedzy o epoce, o tym jak wówczas żyli ludzie z różnych warstw społecznych, bogaci, biedni, wykształceni, niewykształceni. To jest też powieść o Warszawie, obecnie wielu przewodników oferuje oprowadzenie po trasie  śladami "Lalki". Taka trasa jest nawet opracowana przez miasto, są odpowiednie tablice.
    6/6
   
   
                   

sobota, 25 kwietnia 2020

Olga Tokarczuk "E.E."


    Pisząc o eseju O. Tokarczuk pt. "Lalka i perła" - tekst tutaj, wspomniałam, że autorka zwróciła w nim uwagę m. in. na to, jak wiele w "Lalce" Prusa jest tego, co w życiu irracjonalne i wymykające się spod kontroli rozumu. W "E.E." autorstwa samej już O. Tokarczuk, tego co wymyka się spod kontroli rozumu, jest szalenie dużo. "E.E." jest dla mnie powieścią o tym, co niewytłumaczalne, ale napisaną bez tandeciarstwa i bez naiwności. To książka o tajemnicy. Po przeczytaniu całości więcej jest pytań, niż odpowiedzi. Powieść jednocześnie jakby otwiera nas na to wszystko, co racjonalne nie jest, pozwala patrzeć na świat nie tylko przez pryzmat rozumu, ale tak jak jeden z bohaterów, który poczuł, że "wszystko staje się ważne i warte zbadania, nawet ludzkie pomyłki, rozkojarzone marzenia senne, przypadki, zbiegi okoliczności." 

    Książka jest jedną z wcześniejszych pozycji w dorobku noblistki, ale już wtedy autorka potrafiła zaintrygować i napisać tak, że nie da się tego zapomnieć. "E.E." opowiada o młodej dziewczynie, Ernie, która uchodziła w najbliższym otoczeniu za medium. Z udziałem dziewczynki prowadzone były seanse spirytystyczne, a ich uczestnicy uważali, że rzeczywiście dzięki Ernie dochodzi do kontaktu z duchami bliskich im zmarłych. Wychodzi co prawda na jaw, że w kwestiach spadających rzekomo samorzutnie przedmiotów Ernie nieproszone "pomagały" jej siostry bliźniaczki, ale w pozostałych elementach już nie. Ewentualne kontakty z duchami nie są jedynymi niejasnymi fragmentami powieści. W innych fragmentach Erna np. ma przeczucia, ale też nie potrafi ich jasno wyartykułować, np. patrzy się na lodowisko na rzece, zafascynowana sama nie wie czym i wydaje jej się, że lód się zapada  i dzieci wpadają pod niego. Ale też nie jest pewna, czy rzeczywiście to widzi, czy jej się tylko tak wydaje, nie wie, kiedy coś takiego nastąpi i czy w ogóle nastąpi. Opiekunka musiała ją na siłę ciągnąc do domu, a lód rzeczywiście się załamał i to zgodnie z wizją, ale nie tego dnia.

   Każdy z pewnością zetknął się w życiu z czymś irracjonalnym. Z reguły też nie wiadomo,  co z tego zdarzenia czy zjawiska ma wyniknąć, co mamy robić. W dzieciństwie rzeczywiście zauważało się więcej takich rzeczy, potem bardziej brakuje czasu, albo nie zwraca się już na nie uwagi, niekiedy też na siłę się je racjonalizuje lub bagatelizuje. "E.E." pozwala poczuć tamten klimat, zastanowić się np. minionym snem, nad przeczuciami czy nad rzekomymi zbiegmi okoliczności. 

    Poza opisaną sferą powieść oferuje jeszcze więcej. Jest oczywiście motyw podróży, matka Erny wraz z wszystkimi dziećmi zawsze spędza wakacje na wsi i to tam, dalej od domu ma czas i chęć, aby przyjrzeć się z perspektywy swojemu życiu i zrobić bilans minionego roku, oswoić się z przemijaniem. Portret rodziny Erny też zasługuje na uwagę, pozornie rodzina jest udana, ale po bliższym przyjrzeniu się ukazują się rysy, momentami szkoda jest nawet Erny, zmuszanej do uczestnictwa w seansach spirytystycznych przez matkę, która chce popisać się córką przed sąsiadami i innymi znajomymi. Niemiecki Wrocław sprzed I wojny też ma swój urok.
5/6  

środa, 22 kwietnia 2020

Krzysztof Bochus "Czarny manuskrypt" tom I z Christianem Abellem


 
      Jestem fanką kryminałów retro i był to już najwyższy czas, aby po powieści K. Bochusa sięgnąć. Autor, były dziennikarz, zadebiutował jako powieściopisarz w wieku 62 lat i to z sukcesem. Naprawdę warto było zobaczyć, co ma do powiedzenia ktoś, kto udowodnił, że nigdy nie jest za późno.   
    
    Książka jest oryginalna i to pod kilkoma względami. Wydarzenia rozgrywają się w okresie dwudziestolecia międzywojennego w Kwidzyniu, w tamtym czasie zwanym Marienwerderem i w Malborku, wówczas Marienburgu. Z racji tego, że tereny te wówczas były niemieckie, powieść napisana jest z punktu widzenia niemieckiego, Niemcami bowiem są główni bohaterowie. I prosty zabieg ten wystarcza do tego, aby inaczej już patrzeć chociażby na Zakon Krzyżacki, utożsamiany u nas jedynie z grabieżami, mordami i bitwą pod Grunwaldem. W książce są bohaterowie, którzy dziejami zakonu się fascynują i dostrzegają w nim to, co u nas jest pomijane, tzn.  rzeczywiście ponadprzeciętne walory, w tym erudycję, jak to określił autor "umiejętność  podnoszenia się z kolan i przekuwania porażek w zwycięstwa", świetną dyplomację. Zamek w Malborku jest  unikalny na skalę światową, a gdyby z kolei w dwudziestoleciu nie doszło do renowacji wielu dzieł sztuki i murów, to nie  wiadomo, czy zamek przetrwałby II wojnę. A renowacją zajmowali się przecież Niemcy i zrobili to najlepiej, jak umieli.   

   Książce towarzyszy aura tajemnicy, zabity zostaje ksiądz, zabójstwo przypomina rytualne, niedługo potem pada drugi trup. W tle z kolei widać jednocześnie, że w siłę rośnie NSDAP i związani z nią ludzie, a w praktyce  wygląda to tak, że tępe osiłki podnoszą głowy i chcą rządzić miastem, nie licząc się z nikim i z niczym. Narasta antysemityzm. Na uwagę zasługuje też główny bohater, czyli radca kryminalny Christian Abell. Jest inteligentny, przystojny, błyskotliwy, zna się nie tylko na swojej pracy, ale też i na sztuce, rozszedł się z żoną, a w Kwidzyniu mieszka jego dawna miłość. "Czarny manuskrypt" nie jest na szczęście harlekinem. Radca ma też korzenie polskie po babce. Przy okazji snutej opowieści kryminalnej można dowiedzieć się sporo i o historii zamku w Malborku, a także i o sztuce, np. o Anselmie Feuerbachu. Są również i Polacy, nie zajmują żadnych stanowisk, są dyskryminowaną mniejszością, postrzeganą jako  nieroby i złodzieje. 

    To natomiast, czego mi brakowało podczas czytania, to lekkość stylu, dzięki czemu powieść można wręcz chłonąć. "Manuskrypt" mnie niestety nie wciągnął. Czytałam jakby z boku, a o zapomnieniu o otaczającej rzeczywistości w ogóle nie było mowy. Powieść ta jest jednak pierwszą w dorobku Krzysztofa Bochusa, a następne, w tym również z cyklu z radcą Abellem, czytelnikom podobały się jeszcze bardziej. Myślę więc, że to kwestia wyrobienia się jako powieściopisarza, no i wprawy. Łopatologiczne wywody na temat krzyżaków pasowałyby z kolei bardziej do poręcznika, niż do powieści. Lepiej zdecydowanie byłoby, gdyby te historyczne informacje wplecione zostały w akcję w inny, bardziej przystępny sposób, tak aby nie zaburzało to tempa wydarzeń. Nie najlepiej wypada też psychologia, poza znaną tezą, że natura ludzka jest zdolna do wszystkiego i że od wieków rządzą nią te same prawa, głębszej psychologii tam nie ma. 

    "Manuskrypt" całkiem nieźle prezentuje się na tle innych kryminałów retro. Niedoścignionym wzorem jest dla mnie Marcin Wroński i jego gorzki cykl z Zygą z akcją osadzoną w dwudziestoleciu międzywojennym, w którym nie ma niczego w rodzaju wykładów historycznych, a wcześniejszej niż akcja wydarzenia, np. wojna z 1920r. są zasygnalizowane np. we wspomnieniach, czy rozmowach. Zasygnalizowane są zaś zaś tak, że naprawdę wiele można się dowiedzieć, a wiedza ta nie jest standardowa. I u Wrońskiego nie ma udziwnień, zabójca zabija w najprosztszy możliwy dla niego sposób, np. dusząc i z reguły z prozaicznych przyczyn, starych jak świat, np. zemsta. Podobne atuty mają kryminały Marka Krajewskiego, również o tym samym okresie. I u Wrońskiego i u Krajewskiego nie ma żadnych stereotypów w opisywaniu postaci, większość bohaterów umyka prostym schematom i nie daje się jednoznacznie zakwalifikować, wszystko jest  prawdziwe. Kryminały z kolei Rhys Bowen z akcją osadzoną w Nowym Jorku sprzed 100 lat, są już z innej półki, ale czytają się fenomenalnie. Też nieźle czyta się Akunina i jego cykl z Ernestem Fandorinem, też sprzed 100 lat, chociaż momentami bilsko jest grafomanii. Jakub Szamałek jako archeolog z wykształcenia ze strożytnością też super sobie poradził, jego książki to kopalnia wiedzy. I szczególnie wyróżniłabym w tym zakresie niezrównaną Agatę Christie i jej retro kryminał ze starożytnym Egiptem, istną perełkę pt. "Zakończeniem jest śmierć", w którym idealnie pokazała, że ludzie sprzed tysięcy lat w istocie nie różnili się od nas ani sposobem myślenia, ani uczuciami i targały nimi takie same emocje.     

    Po kolejny tom K. Bochusa z pewnością jednak sięgnę. 
4/6

sobota, 11 kwietnia 2020

Olga Tokarczuk "Lalka i perła"


     Zastanawiałam się, czy jest tu sens pisania o "Lalce i perle", nie jest to przecież odrębna powieść, tylko esej o "Lalce" B. Prusa. Rozważania O. Tokarczuk są jednak tak wnikliwe, a spojrzenie na powieść z XIX wieku tak unikalne, że szkoda byłoby to dzieło pominąć. Sięgnęłam właśnie po ten esej, gdy zaczęłam miesiąc temu słuchać "Laki" jako audiobooka i bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że nieco inaczej patrzę już na "Lalkę". O swoich refleksjach o samej powieści napiszę po odsłuchaniu całości. 


      Jestem pod gigantycznym wrażeniem rozważań O. Tokarczuk. Ostatnio panuje moda na czytanie reportaży, a wielu czytelników uważa, że tylko z literatury faktu można się czegoś ciekawego dowiedzieć, powieść zaś kojarzy im się z czymś gorszym, z wymyśloną historią bez wartości. O. Tokarczuk już w przemówieniu noblowskim ujęła się za powieścią, a w tym fenomenalnym eseju pokazuje, jak wiele właśnie z powieści można się dowiedzieć, nie wspominając już o samej przyjemności czytania. 

     Przeważająca większość czytelników, w tym również i ja w czasach szkolnych, kojarzy "Lalkę" z historią obsesyjnej miłości Wokulskiego do Izabeli. Noblistka zaś pisząc o tym dziele najmocniej skupia się na tym, co jest irracjonalne, niewytłumaczalne, symboliczne, a wbrew pozorom właśnie takich elementów jest w "Lalce" naprawdę sporo, a także na tym co ma związek z wewnętrznym rozwojem człowieka i wypełnianiem przez niego własnej misji. Zasygnalizuję tutaj te myśli, które wydały mi się najbardziej godne zastanowienia. Mogą one zabrzmieć banalnie, będą wyrwane z kontekstu, esej jest zwięzły, a przepisywanie go jest przecież pozbawione sensu.  

     "Lalka" zdaniem O. Tokarczuk jest dziełem wybitnym. Po czym zaś rozpoznać można dzieło wybitne? Robi ono na czytelniku wrażenie przybliżania się do jakiejś tajemnicy, wywołuje oszołomienie, zadziwienie, niepokój. Każdy doświadcza tych odczuć na swój własny sposób. Postacie są tak skonstruowane, że można się z nimi identyfikować, każdy z kim innym. Autor zaś jest kimś wtórnym, dzieło bowiem robi wrażenie, jakby pochodziło skądś wyżej, może przerastać autora, tak jakby autor opisywał coś, co już istniało gdzieś wcześniej, jakby po prostu było mu podyktowane przez siłę wyższą. 

    "Lalka" opowiada historię przemiany, jest nie o miłości do Izabeli, bo to jest tylko pewna forma, ale o podróży wewnętrznej człowieka. Wokulski wybija się ponad masę i staję się coraz większym indywidualistą, wyróżnia się od zbiorowości. Czuje się jako Obcy w tym świecie. Jest to "Obcość, która daje możliwość pozostawania w dialogu z bóstwem. Obcość, która dzięki bolesnemu dystansowi do świata pozwala widzieć więcej i szerzej". "Obcość, dzięki której Obcy jest poruszany i motywowany z góry".  

     Jest pełen sprzeczności. Robi się coraz bardziej empatyczny i wobec innych ludzi, zwierząt, a nawet i roślin. Na początku drogi, a jednocześnie tej swojej przemiany interesował się właściwie tylko swoim rozwojem intelektualnym, potem Izabelą i zdobyciem majątku dla niej, a potem dopiero zaś pojawiło się zainteresowanie i współczucie dla innych. Autorka cytuje te fragmenty "Lalki",  w których Wokulski słyszy jakby głos, dla niej jest to głos Boga i to z nim bohater toczy dialog. 

     Zwraca też uwagę, że dla rozwoju wewnętrznego Wokulskiego kluczowe były podróże, jedna prowadziła na Powiśle, gdzie spotkał się z ludzką nędzą i tam po raz pierwszy doznał totalnego współczucia dla wszystkiego, co go otaczało. Konsekwencją tego było potem pomaganie innym, począwszy od furmana Wysockiego. A druga podróż wiodła do Paryża, gdzie z kolei zetknął się z profesorem Geistem i zainteresował się badaniami naukowymi, ale też szalenie dużo myślał, coś wspominał, zaczął mieć przeczucia, pojawiły się zachwyty, "w racjonalnym nastawieniu Wokulskiego pojawiła się szczelina". Chociaż żaden fragment książki nie mówi wprost, aby Wokulski był religijny, O. Tokarczuk zauważa, że "prowadzi go instynkt religijny, silna potrzeba transcendencji, która wyróżnia go od "wydrążonych ludzi" jego czasów". 

       To co zasygnalizowałam to tylko wierzchołek góry lodowej, rozważań autorki, żeby w pełni doświadczyć tego, o czym ona pisze, warto sięgnąć po tą malutką książeczkę.  Na końcu eseju O. Tokarczuk zamieszcza "Hymn o perle" Miłosza, to właśnie do tej perły nawiązuje tytuł eseju.  
6/6

niedziela, 5 kwietnia 2020

Peter Zuckerman , Amanda Padoan "Pochowani w niebie. Niezwykła historia Szerpów i największej tragedii na K2"


   Parę tygodni temu przeczytałam "Bez powrotu. życie i smierć na K2" o tragicznych wyprawach na K2 w 2008r., a z racji tego że książka  pozostawiła we mnie spory niedosyt, znalazłam inną pozycję o tym dramacie. "Pochowani w niebie" pokazują, jak można pozornie  znany już temat przedstawić tak, że wydarzenia postrzega się już zupełnie inaczej. Do tej pory podczas opisywania wypraw całkowicie pomijani byli Szerpowie, można było co najwyżej znaleźć wzmianki, że w ogóle byli, ewentualnie że coś robili źle, albo że któryś z nich zginął. A gdy już zginął, media nie podawały nawet nazwiska, tak że rodziny mogły jeszcze przez wiele dni nie wiedzieć, czy czyjś mąż, ojciec, czy brat przeżył. Autorzy "Poległych w niebie" właśnie Szerpów uczynili głównymi bohaterami. I całość wygląda zupełnie inaczej. Punkt widzenia Szerpów na wyprawę nie zawsze jest mile widziany przez pozostałych, ale to Szerpowie najlepiej widzą butę i chamstwo niektórych wspinaczy. To właśnie Szerpowie dostrzegają nadal silnie występujący u białych rasizm i wiążące się z nim poczucie wyższości, nawet wtedy gdy uczestnicy wyprawy nie mają tego świadomości. 

    Autorzy opisują chociażby sytuację, gdy jeden z Szerpów już podczas wspinaczki bardzo poważnie zachorował, a był na tyle wysoko, że nie był w stanie samodzielnie zejść. Żaden z członków kilku wypraw nie wyraził chęci, aby pomóc, a wtedy jeszcze warunki były dobre, wszyscy byli w znakomitej formie, tyle tylko że szykowali się powoli do ataku szczytowego i konieczność udzielania pomocy mogła postawić pod znakiem zapytania wejście na szczyt. Co gorzej, gdy jeden z Szerpów zdecydował się na pójście na ratunek to nie tylko ostatecznie nikt do niego nie dołączył, ale ten ratujący przez 2 godziny chodził po bazie,  chcąc pożyczyć sprzęt do wspinaczki, nikt nawet tego nie chciał zrobić.  Autorzy dali pod rozwagę pytanie, czy ta sytuacja wyglądałaby tak samo, gdyby pomocy potrzebował np. Amerykanin  czy Norweg. Gdy wyprawa już się zakończyła, to do tej konkretnej sytuacji mało kto wracał, nie było roztrząsania, dlaczego nikt nie chciał pomóc. 

    Na K2 w 2008r. rozegrały się czyny niewyobrażalnie bohaterskie, ale miały też miejsce zwykłe świństwa. Przyjęty punkt widzenia pozwala na wgląd w motywy, jakimi kierowali się bohaterowie. Jeden z nich np. pomógł, bez cienia wątpliwości narażając się na śmierć, bo nakaz taki wypływał z wyznawanej przez niego z religii, w tym przypadku z islamu. Wiadomo, jak u nas postrzega się islam. Książka w wielu miejscach łamie utarte schematy myślenia.

   W porównaniu do "Bez powrotu", "Pochowani w niebie" są zdecydowanie lepiej napisani, dużo bardziej wciągają, jedynie za obszerne są fragmenty początkowe o Szerpach, ich pochodzeniu, sytuacji w regionie itp. Są zdjęcia, czarno -białe, ale lepsze takie, niż żadne, są mapki i szkice, a na nich naniesione bazy. Autorzy wykazali się też większą odwagą przy pisaniu. W "Drodze bez powrotu" autor bał się kategorycznych wniosków przy opisie sytuacji, które budzą kontrowersje z uwagi na sprzeczne wersje uczestników. Tutaj P. Zuckerman i A. Padoan również przytaczają źródła, ale zajmują stanowisko, analizując zapewne wcześniej te różne wersje. Przykładowo ledwo żywy wspinacz dowlókł się do obozu i próbował dostać nocleg we względnie, jak na tamte warunki, komfortowym namiocie z dwoma osobami. Po usłyszeniu "wynocha", co skazywało go na śmierć,  zajrzał do drugiego namiotu, gdzie było trzech mężczyzn, ale przyjęto go, chociaż wiadomo było, że wszyscy noc spędzą na siedząco, na położenie się miejsca już nie było. Autorzy nie bali się wprowadzić tego "wynocha" do książki. 

   Co więcej pokazane są też losy uczestników i ich rodzin po wyprawie. I nie ogranicza się to standardowych wzmianek rodzin tych, co zginęli, typu "to był wspaniały człowiek", czy "bardzo nam go brakuje" itp. Pokazane jest, jak trudne może być życie kogoś, kto przeżył, jakie wątpliwości ludzie ci mogą mieć i jak odnosi się do nich otoczenie, sugerując, że może czegoś zaniedbali, nie pomogli. Jeden z bohaterów np. się rozpił i zaczął przypominać menela. Jest też wzmianka o tym, jak to Koreańczycy, najbardziej butna wyprawa pod kierownictwem niebywale aroganckiego człowieka, odlatywała z bazy pod K2 śmigłowcami. Gdyby odeszli stamtąd tak, jak inni, a pieniądze na te śmigłowce przekazali rodzinom zmarłych, dzieci tych, co zginęli byłyby ustawione finansowo do końca życia.
5/6