piątek, 27 maja 2016

Aleksandra Domańska „Grzybowska 6/10. Lament”



  
„Grzybowska 6/10. Lament” jest książką absolutnie niezwykłą .  Autorka dokonała podróży w czasie. Podróże takie są tematem wielu filmów, mają one jedną wspólną cechę, wszystko jest w nich zabawne zabawne i dobrze się kończy. Nie ukrywam, że uwielbiam takie filmy, „Powrót do przyszłości”, „Kate i Leopold” czy „Peggy Sue wyszła za mąż” oglądałam kilka razy. W przypadku „Grzybowskiej” podróż w czasie jest umowna i nie kończy się dobrze. Nie ma też żadnych wygłupów w jej trakcie. Autorka wpadła na niesamowity pomysł. Otóż chciała ustalić, co mieściło się na miejscu bloku, w którym mieszka jej matka, zanim ten blok wybudowano. Z benedyktyńską cierpliwością ustaliła. Przed wojną w tym miejscu krzyżowały się ulice Grzybowska i Krochmalna, a zamieszkane były przez Żydów, stały tam wówczas 3 kamienice. W czasie wojny było tam getto. Udało się jej ustalić, kto konkretnie mieszkał w jednej z tych kamienic, ustaliła te osoby z imienia i nazwiska . Jak się okazało, jedna z tych osób żyje i mieszka w Izraelu. Głównym bohaterem, o ile można to tak nazwać, jest właśnie Jurek Glass, który w czasie wojny był dzieckiem. Ten chłopczyk na okładce książki, to właśnie on. Przy nim na zdjęciu, na okładce, jest jego ojciec , lekarz, który niestety zginął. Autorce udało się nawiązać z Jurkiem kontakt , przyjechał nawet do Polski i udał się nawet w miejsce, gdzie dawniej mieszkał.  

       Książka opowiada o losach Jurka i jego bliższej i dalszej rodziny, ale napisana jest w nietypowej, bardzo ciekawej  formie. Z jednej strony jest to książka historyczna, opowiedziana jest  przecież historia rodziny, ale są też osobiste refleksje autorki na różne tematy, a są też i cytaty – refleksje z dzieł innych twórców, którzy podejmowali podobną tematykę . Niektóre fragmenty przypominają z kolei reportaż, szczególnie wtedy, gdy opisywane są poszukiwania ludzi, którzy tam mieszkali. Ta mieszanina form dała rewelacyjny wynik. Książek o Żydach i Zagładzie jest dużo. Kiedy czytała się  je, a przynajmniej kiedy ja je czytałam, często reagowałam tak, jak wówczas, gdy czytałam o wydarzeniach sprzed kilkuset lat, czyli było to dawno, wszystko, jest opisane i nie budzi już emocji. „Grzybowska” emocje budzi.  Jest to zasługa wplecenia w tekst masy refleksji, nie można czytać tego beznamiętnie. Z jednej strony są więc dzieje jednej rodziny, z drugiej dzieje narodu, który został wtłoczony w getto.  

      Gdy sięgałam po ta książkę , zastanowiłam się, co ta lektura może mi dać. O dziejach Żydów w warszawskim getcie przecież tyle już napisano. Czy można napisać coś na ten temat, o czym  się nie wie? Czy można może wzbudzić takie refleksje, które jeszcze nie przyszły do głowy? Obawiałam się , że nie jest to chyba możliwe, ale próby zrekonstruowania dziejów ludzi, którzy mieszkali tam, gdzie ja bez jakiegokolwiek zastanowienia się, wielokrotnie przechodzę, okazały się magnesem.  W kontekście wiedzy o getcie warszawskim książka jednak sporo wnosi. Moja wiedza była jednak mniejsza, niż mi się wydawało. Pewnych rzeczy nie da się jednak zgłębić do końca. Nie będę książki streszczać. Autorka opisuje nie tylko dzieje rodziny w okresie wojny, zaczyna znacznie wcześniej, na wojnie i zagładzie opowieść się kończy. Sporo rzeczy było dla mnie zaskoczeniem, jak chociażby fakt, że szereg rodzin czy osób uratowanych zostało dzięki ich dawnym służącym. Otóż służące  nie zapomniały o ludziach, u których  pracowały i nawet gdy wybudowano mur, dzielący miasto, pomagały im, donosiły żywność, a niejednokrotnie potem przeprowadzały ich na aryjską stronę i ukrywały ich lub znajdowały schronienie. Tak było z rodziną, którą opisuje autorka. Bez służącej nie przeżyliby. Było to dla mnie zastanawiające. Przecież ludzie ci mieli różnych znajomych, być może niektórych uważali za przyjaciół. Gdzie oni byli? Najprawdopodobniej te więzy z innymi ludźmi nie były prawdziwą przyjaźnią. Służące  według mnie nie mogły kierować się wyłącznie względami materialnymi . Perspektywa  zysków finansowych była przyszła i niepewna, a zdecydowanie bardziej realna była perspektywa niezwłocznego rozstrzelania w razie wpadki lub w najlepszym razie obozu koncentracyjnego. Co więc decydowało? Właśnie to mnie zastanowiło. Przed służącymi nie dało się nic ukryć, one znały swoich mocodawców od dobrej i złej strony. Może właśnie to decydowało o tej więzi? Ludzi występowali wobec siebie w tych relacjach bez tych przysłowiowych masek na twarzy.  

     To zaś co wydało mi się przerażające i okrutne, to fakt, że szanse na przeżycie mieli ci najbogatsi i najbardziej bezwzględni. Oni mieli z czego opłacać wyżywienie i pomoc lekarską. Byli lekarze, którzy świadczyli tą pomoc bezpłatnie, ale niekiedy trzeba było ściągać specjalistę  z zewnątrz, leki poza tym też kosztowały. W książce opisany jest przypadek chłopaka, który musiał mieć zrobioną operację kręgosłupa, specjalista , nie Żyd, za odpowiednią opłatą zrobił to. Pieniądze umożliwiały przekupienie policji.

   Zaintrygowała mnie postać Nelki, służącej, która uratowała czworo ludzi, przeżyło dwoje z nich, ale nawet ta dwójka, która umarła, miała dzięki niej dłuższe życie. Co się z nią stało? Czy ciotka Jurka, Roma, podjęła jakąkolwiek próbę odwdzięczenia się na uratowanie życia? Ten wątek nie został domknięty. Pewnie można byłoby się coś więcej dowiedzieć na spotkaniu autorskim z autorką. Inny zastanawiający wątek . Roma zajmowała się Jurkiem tylko do pewnego momentu. Gdy wojna się skończyła , wyjechała za granicę , do męża, a Jurka , cały czas będącego dzieckiem, zostawiła samego. Chłopiec przebywał w domu dziecka. Czy cokolwiek może usprawiedliwić taki czyn? W czasie wojny syn Romy, Rysiu, zginął.  Czy to mogło mieć znaczenie dla jej zachowania? Przecież nic jej nie groziło, gdyby  pomogła Jurkowi, środki finansowe miała. Jak Jurek się na to zapatruje? Z książki wynika, że Jurek utrzymywał z Romą kontakty, były to kontakty na odległość, ona w Kanadzie, on w Izraelu, ale kontakty jednak były. Tych zastanawiających wątków jest dużo. Jeśli ktoś lub twórczość Singera, zaintryguje go zapewne to, że właśnie w tej samej okolicy , w dzieciństwie, pisarz mieszkał. Otóż nestor rodu Glassów, Salomon, opisywany przez Al. Domańską, najprawdopodobniej  był pierwowzorem kupca Meszulama Muszkata , bohatera „Rodziny Muszkatów” Singera.

    6/6

    

 

środa, 18 maja 2016

Filip Springer „13 pięter”

czwartek, 12 maja 2016

Erich Maria Remarque „Kochaj bliźniego swego”

Okładka książki Kochaj bliźniego swego           


      Jako zagorzała czytelniczka Reamarque`a mogę stwierdzić, że  jest jedna z lepszych jego książek. Jest tak samo mroczna , jak i większość jego twórczości. I tak samo jak w innych powieściach Remarque  objawia się jako narrator  z olbrzymią wiedzą o psychologii człowieka. Nie zabiera się on, w przeciwieństwie np. do Javiera Mariasa czy Dostojewskiego, za głębokie analizy psychologiczne. On skupia się głównie na toczących się wokół bohaterów wydarzeniach i na tym , co dany człowiek robi.  Są to opisy ludzi podczas działania. Przemyślenia wewnętrzne czy też zawarte w dialogach czy monologach nie są obszerne.

    Reamrque żył w makabrycznych czasach. Przeżył dwie wojny , w czasie I walczył na froncie ,  był emigrantem. Stał się emigrantem, aby uniknąć śmierci. Jego książki zostały w Niemczech publicznie spalone. Jego siostrę zabito dlatego, że nie udało się zabić samego pisarza.  Wiedze psychologiczną czerpał z życia, z tego, co widział, słyszał, z tego co opowiadali mu inni ludzie. W „Kochaj bliźniego swego” opisuje losy ludzi, którzy musieli przed II wojną światowa uciekać z Niemiec, byli to głównie Żydzi, ale również i osoby o innych, niż NSDAP poglądach politycznych. Głównymi bohaterami są około 40 – letni Steiner, samotnik, który pozostawił żonę Niemczech i przeraźliwie za nią tęskni, oraz Ludwig Kern, 20 - latek. Ludwig na początku książki zakochał się w emigrantce , Ruth od tego czasu są już razem. Wszyscy oni, a także i bohaterowie   drugiego i trzeciego planu  cały czas muszą uciekać, nie mają ważnych paszportów , z reguły nie mają pracy, w każdej chwili mogą zostać zadenuncjowani policji i aresztowani. Przemieszczają się z miejsca na miejsce, licząc że gdzie indziej będzie może lepiej.

      Abstrahując w tym momencie od Remarqu`a nawiążę do pewnego ogólnego spostrzeżenia.  Spotkałam się wielokrotnie  z twierdzeniem, że ludzie są dobrzy. Ostatnio w telewizji wypowiadała się podróżniczka,  która głosiła właśnie taki pogląd, motywowała go tym, że nigdy nic złego jej się nie stało, mimo, że podróżuje po różnych rejonach świata i do tego samotnie. Remarque całą swoją twórczością i doświadczeniem różnych ekstremalnych sytuacji przeczy tej tezie. Nie neguje tego, że gdy warunki są dobre, to ludzie mogą zachowywać się w porządku. Ale gdy robi się naprawdę  mało ciekawie , to  z ludzi wychodzą różne obrzydliwe instynkty i zaczynają robić świństwa. Nie dotyczy to oczywiście wszystkich, z niektórych wychodzi prawdziwe bohaterstwo, ale ogólna zasada jest właśnie taka. Taki sam pogląd prezentuje chociażby Polański chociażby w „Rzezi” . Są tam opisane dwie pary, które  spotykają się porozmawiać o tym, że syn jednej z par pobił syna drugiej pary. Na początku wszystko jest bardzo kulturalnie, ale gdy temperatura sporu rośnie , z postaci wychodzi człowiek pierwotny, który nie zna ogłady, kultury  i dba egoistycznie tylko o własny interes. 

   Steiner i Kern tułając się po Europie natrafiali na różnych ludzi. Wielu z nich bylo  naprawdę złymi ludźmi. Niemal każdy z emigrantów czymś handlował, były to groszowe transakcje np. agrafek. Ale z czegoś musieli żyć.   Robił tak i Kern. Kiedyś zaskoczony został tym, że kobieta, która otwarła mu drzwi mieszkania, nie tylko wyraziła zainteresowanie jego towarem, ale i jeszcze zaprosiła go do środka. Zachowywała się bardzo uprzejmie. Dokonała wyboru produktów a gdy Kern upomniał się o zapłatę, z drugiego pokoju wyszedł mężczyzna, który wyrzuci Kerna z mieszkania . Zakomunikował mu jeszcze, że gdy nie wyjdzie, to zawoła policję. Kern został nie tylko bez zarobku, ale i bez towaru. Gdy wyszedł, para mieszkająca w tym mieszkaniu, stoczyła dialog, z którego wynikało, że to jest ich sposób na życie.   Wpuszczali każdego domokrążcę, wybierali co chcieli z oferowanych do sprzedaży produktów i sprzedawcę wyrzucali, grożąc policją. Nikt z wyrzuconych nie mógł pozwolić sobie na spotkanie z policją.

    Inne oszustwo polegało np. na tym, że do Kerna zapukał nieznajomy, który „nie miał gdzie” spędzić nocy, a dopiero został wypuszczony z obozu koncentracyjnego, miał nawet stosowny dokument. Kern odstąpił mu swój pokój i zostawił w nim walizkę z pieniędzmi. Rano nie było ani nieznajomego, ani pieniędzy. Kern spotkał go później, w restauracji, gdzie spożywał smakowity obiad za pieniądze Kerna. Złodziej z rozbrajającą szczerością wyznał mu, że właśnie z takich oszuswt żyje.

      Jeszcze kiedy indziej Kern usiłujący coś sprzedać, również został wpuszczony do obcego domu.   Dwie kobiety długo wybierały, co kupić, jak się okazało, robiły to po to, aby mąż jednej z nich zdążył zadzwonić po policję i aby zdążyła ona przyjechać.

        Przykładów takich jest sporo. Są też opisy zachowań godnych normalnego człowieka, gdzie można podziwiać odwagę, empatię itp.  Gdyby nie bezinteresowna pomoc innych, emigranci nie przeżyliby.

       Tak jak już napisałam, książki Remarque`a są mroczne, ale wciągają i to właśnie z nich można sporo o życiu się dowiedzieć. Czytam je zachłannie od kilku lat, przeczytałam prawie wszystkie, niektóre nawet po dwa razy. Są na zbliżonym poziomie, trudno powiedzieć, która  jest lepsza, która gorsza. Stosunkowo najsłabsza była chyba debiutancka „Dom marzeń”, ale też warta uwagi. „Kochaj bliźniego swego” to twórczość dojrzała.

      W tym tomie , podobnie , jak i w innych są też i scenki humorystyczne, koszmarne przeżycia nie pozbawiły pisarza poczucia humoru. Steiner i Kern zatrudnili się kiedyś na czarno oczywiście, w wesołym miasteczku. Jeden udawał tam jasnowidza. Drugi był podpowiadaczem. Zły podpowiadacz mógł spalić cały numer. Są też i scenki, w których wychodziło zamiłowanie pisarza do samochodów. W każdym filmie Hitchcocka jest scenka z reżyserem, trwają one z reguły sekundy, kilkanaście czy kilkadziesiąt. To jeden z jego znaków rozpoznawczych. Jednym z takich znaków Remarque`a ,  poza oczywiście olbrzymim humanitaryzmem, współczuciem dla ludzi, są samochody. On to kochał. Kochał jazdę. I nie miało znaczenia, czy wiodło mu się dobrze, czy źle. Czasem o samochodzie mógł tylko pomarzyć. To takie ludzkie. Emigracja czy nawet i wojna nie są w stanie wszystkiego w człowieku zabić. W „Kochaj bliźniego swego” jest scenka, kiedy to dwaj bezdomni emigranci , bez grosza przy duszy, wybrali się wieczorem na spacer i oglądali nowe samochody na wystawach. Spierali się przy tym, który z prezentowanych modeli jest lepszy. Były to jedne z nielicznych ich radosnych chwil.   
6/6

wtorek, 10 maja 2016

Umbert Eco – „Cmentarz w Pradze” – audiobook, czyta Jarosław Gajewski


          Kiedy czytałam o „Cmentarzu w Pradze” tematyka wydawała mi się wyjątkowo ciekawa. Miała to być opowieść o kulisach powstania „Protokołów Mędrców Syjonu”, czyli antysemickiej fałszywki, spreparowanej przez carską bezpiekę, a także o tajnych służbach . Miała być to opowieść przedstawiana z punktu widzenia fikcyjnej postaci Simoniniego, szpiega, mordercy, fałszerza, oszusta itp. Nie wiem, na czym polegał problem, ale audiobook mnie nudził i miałam problem w wyłapaniem wszystkich smaczków, jakie ponoć w książce są. Być może ta książka powinna być czytana w skupieniu i z uwagą, jest tam mowa o wielu historycznych wydarzeniach, chociażby o jednoczeniu Włoch czy procesie Dreyfusa . Już dawno zauważyłam, że do słuchania w samochodzie najbardziej nadają się książki lżejsze.
     Podczas słuchania najbardziej zapamiętałam dziadka, który wpajał młodemu Simoniniemu skrajny antysemityzm, co było średnio ciekawe  i mało odkrywcze. Ale jeszcze dało się słuchać. Potem są opisy, jak to Simonini stał się współpracownikiem tajnych służb, kiedy to właśnie fałszował , kłamał, oszukiwał i mordował. W dalszej kolejności udał się do Włoch. Tam miał za zadanie wpłynąć na bieg wydarzeń, nie będę spojlerować, w jaki sposób i z jakim skutkiem.  Jest to opis manipulacji na szeroką skalę. W tej części było już sporo szczegółów wydarzeń historycznych i  słuchało się coraz gorzej. Kwestia zjednoczenia Włoch i postać Garibaldiego nigdy szczególnie mnie nie interesowały, może to więc również miało wpływ na odbiór całości. Cmentarz w Pradze pojawia się jeszcze później. Styl napisania tej książki jest na tyle ciężki, że momentami bezwiednie się wyłączałam. Gdy zaczęłam słuchać ponownie uważnej, trwał opis czarnej mszy, bardzo długi i też mało odkrywczy.
    Po wysłuchaniu mam uczucie skrajnego niedosytu. Niby zapoznałam się z książką, a jednak nie do końca tak, jak się powinno. Audiobooków w samochodzie słucham od dobrych kilku lat, po jednym, dwóch na miesiąc. Sporadycznie zdarza się tylko, abym nie była w stanie skupić uwagi na słuchaniu. Nie wiem, czy tekst jest za trudny na słuchanie podczas jazdy, czy może książka jest  nudna, albo po prostu nie w moim stylu. Na razie nie mam ochoty sięgać po papierowe wydanie, może kiedyś to zrobię.
3/6

czwartek, 5 maja 2016

Marcin Wroński „Kwestja krwi”

Okładka książki Kwestja krwi           


    Siódmy tom mojego ulubionego cyklu z Zygą nie zawiódł. Z racji tego, że tomów nie czytam w kolejności wydawania , z zaległych został mi do przeczytania tylko szósty – „Haiti” i ósmy tom - „Portret wisielca”. Nie śpieszę się z czytaniem , bo tomów mi zabraknie. A tak to mam jeszcze świadomość, że zostały mi jeszcze 2.

     „Kwestja krwi” to jeden z lepszych tomów. Patrząc chronologicznie jest to jednak tom pierwszy, bo to właśnie tu pojawia się  jako świeżo upieczony policjant Zyga. A dlaczego jest to jeden z lepszych tomów? Intryga kryminalna jest w nim wyjątkowa. W poprzednich książkach tło społeczne i wszystko, co jest poza intrygą, było najlepsze. Samo zabójstwo, czy zabójstwa były mniej ważne. W tym przypadku najbardziej wciąga właśnie historia, kto zabił i dlaczego. Szerzej oczywiście o tym napiszę. Ale nie tylko z powodu intrygi ten tom jest świetny. 

         Jak zawsze, wyjątkowo opisane jest tło, tym razem Wroński opisuje nie Lublin, tylko Zamość w 1926 i częściowo , w bardzo ograniczonym stopniu w 1952r. Zamość w 1926 był typowym prowincjonalnym miasteczkiem, jest to więc nieco inny klimat , niż w Lublinie.  Wszyscy policjanci musieli uważać,  aby nie narazić się najmożniejszej rodzinie w tym miejscu – Zamoyskim.  No i czas akcji - 1926r., było to stosunkowo krótko po odzyskaniu niepodległości, ludzie jeszcze wspominali czasy carskie, był to przecież dawny zabór rosyjski . Chociaż wreszcie ta niepodległość została odzyskana , niektórzy uważali, że w czasach carskich było stabilniej i panował większy porządek. Wszystko to tu jest. W 1926r. sporo miejsc w administracji czy szkolnictwie zajmowali urzędnicy czy nauczyciele pochodzenia rosyjskiego. W miarę upływu lat było to coraz rzadsze. A w „Kwestji krwi” Zyga podkochuje się w nauczycielce miejscowej szkoły, Rosjance.  Zamach majowy nie jest  opisywany jako odrębne wydarzenie, ale jego echa są. Ludzie  postrzegali to wydarzenie z takiego punktu widzenia, który im był najbliższy, nie myśleli o tym, czy jest to dobre dla Polski, ale o tym, czy np. w związku czystkami w administracji ich zatrudnienie będzie stabilne.     W książkach Wrońskiego, których akcja toczy się w późnych latach 30-tych, jak np. „Szklana trumna”, wszystko wygląda inaczej.  W ”Szklanej trumnie” czuć niemal nadchodzący nazim i nową wojnę, a car dawno odszedł w zapomnienie.  

       No i jest jeszcze coś, co u mnie bardzo punktuje, a mianowicie dwa przedziały czasowe, mniej więcej 90% wydarzeń rozgrywa się w 1926r., ale część ludzi spotykamy potem w 1952r.Wroński nie pierwszy już raz bawi się w typowanie, jacy ludzie  stawali się np. kapusiami SB czy gestapo i co konkretnie ich złamało.  W 1926r. poznajemy ich w normalnych warunkach, mnie frapuje poznawanie, kto potem kim stanie się w warunkach ekstremalnych. Czy dobrze odgadliśmy, można sprawdzić w tych fragmentach, które toczą się w roku 52.

          Wroński wpadł też na świetny pomysł, że każdy tom cyklu toczy się niemal w innym środowisku.  Było już przykładowo opisane środowisko biedoty, byli Żydzi, byli lotnicy , w każdym niemal tomie jest coś innego.  W tym przypadku jest to głównie ziemiaństwo, ale i nauczyciele. Zyga poszukując mordercy udaje się też do majątku Wołkońskich , Horobud, niektóre wydarzenia rozgrywają się więc na tzw. głębokiej wsi, a pisarz pokazuje relacje pomiędzy ziemianinem a chłopami. Inne środowiska i różne przedziały czasowe powodują, że każdy tom jest inny i uzupełniają się wzajemnie.

    A najważniejsza kwestia, czyli intryga dotyczy zaginięcia młodej dziewczyny, panny Wołkońskiej, arystokratki. Szybko okazuje się, że miała ona sporo adoratorów, a  kontakty miedzy nią a nimi nie były tylko platoniczne. Jest to podwójny problem, bo krąg potencjalnych podejrzanych się rozszerza, a oprócz tego wpływowy i bogaty ojciec, ziemianin, dowiadując się o takiej hipotezie, może mścić się na policji za rzekome insynuacje i kłamstwa w stosunku do córki i za zniewagę wobec swojego rodu . Dość długo nie wiadomo, czy dziewczyna żyje, ale Zyga niemal od początku miał świadomość, że została ona zamordowana. Problemem jest oczywiście przez kogo. Mógł to być romansujący z nią nauczyciel. Mógł też rówieśnik, będący jej korepetytorem. Mógł być jeden z poprzednich adoratorów. Trochę to przypomina Agatę Christie. W tej właśnie książce zakończenie jest absolutnie zaskakujące, najbardziej zaskakujące z wszystkich tomów.

      Każdy kto czyta cykl może mieć inne zdanie co do tego, który tom jest najlepszy. Zależy, czy ktoś lubi sprawy aferowe, czy  nazwijmy to,  kameralne morderstwa, komuś mogą wydawać się najciekawsze opisy życia biedaków, jako mało znane, dla kogoś innego mogą być one odrażające. Wszystko jest kwestią indywidualną.

5/6

niedziela, 1 maja 2016

Sandor Marai „Żar” – audiobook, czyta Mariusz Bonaszewski



Powieść czy może raczej spore opowiadanie jest tak niezwykłe i tak zachwycające, że po lekturze postanowiłam nieco zmienić sposób oceniania książek. Szóstka będzie od tej pory oceną absolutnie wyjątkową, którą będę dawać tylko arcydziełom. Jeżeli wahałabym się, czy coś zasługuje na tą szóstkę, to oznacza, że jednak nie. „Żar” bez jakichkolwiek wątpliwości jest arcydziełem. Odsłuchałam go już ze 2 tygodnie temu i nie mogę ochłonąć. Po tej lekturze nie tylko zmodyfikowałam  nieco sposób oceniania książek, ale też nabrałam ochoty na czytanie pisarzy mniej znanych. Do tej pory raczej, raczej , bo jednak nie zawsze, wolałam już tych twórców, którzy mają wyrobione nazwiska. I rzadko kiedy , sporadycznie wręcz sięgałam po pozycje, napisane w mniejszych krajach. Stawiałam na tych, co potrafią się wypromować, Wielką Brytanię, USA, Francję, Niemcy, Rosję itp.   

     „Żar” napisany jest wspaniałym językiem, językiem jakim pisze się Wielką Literaturę. Po kilku zdaniach wiadomo już, że czyta się, czy słucha czegoś wielkiego. Podczas słuchania byłam porażona głębią rozważań psychologicznych . Marai pod tym względem może być porównywany jedynie  do Javiera Mariasa. I właśnie skupienie się przez autora na psychologii postaci jest największym atutem tego dzieła. Chociaż powieść obejmuje okres całego życia dwojga ludzi, polityki tu nie ma. Historia jest w niewielkim zakresie, takim, jaki musi być , gdy opowiada się o całym życiu człowieka. Nikt  nie żyje w próżni.

     Akcja rozgrywa się w ciągu jednej doby. Do starego bardzo już Henrica, Węgra, przyjeżdża z zapowiedzianą wizytą dawny przyjaciel, Konrad.  Obaj panowie byli wcześniej żołnierzami, a znali się praktycznie od dzieciństwa. Henric pochodził z zamożnej rodziny, a rodzice Konrada z kolei klepali biedę. Panowie nie widzieli się  przez 41 lat, wcześniej natomiast byli najbliższymi przyjaciółmi. Rozmawiają ze sobą całą noc. W przypadku tego dzieła trudno mówić o spojlerze. Przebieg najważniejszych wydarzeń z grubsza wiadomy jest już od samego początku, najważniejsze jest zaś to, dlaczego bohaterowie zachowali się kiedyś , w z pozoru zamierzchłej przeszłości w ten, a nie inny sposób. Jak się można domyślić, poróżniła ich kobieta, Krystyna, nieżyjąca już żona Henrica, w której kochał się Konrad. 41 lat przed opisywanym spotkaniem Konrad podjął nagłą decyzję i wyjechał w tropiki. W trakcie rozmowy dowiadujemy się, co tak naprawdę łączyło Krystynę z każdym z mężczyzn.  

        Podczas rozmowy mężczyźni nie tyle  wspominają dawne dzieje, co próbują wytłumaczyć sobie powstałe tajemnice. Snują też rozważania. Najwięcej mówi się o przyjaźni. O miłości też mówią, ale znacznie mniej. Obawiam się, że pogłębienie tutaj   tych rozmyślań może wyjść płasko. Ale spróbuję. Henrik zastanawia się, czy  znajomość z Konradem rzeczywiście była kiedykolwiek przyjaźnią. Wziął pod uwagę różnice majątkowe, które mogły być przeszkodą w tej relacji. O ile dla niego, bogatego, nie było to problemem, to dla biednego Konrada, było odwrotnie. Po 41 latach rozmyślań  doszedł do wniosku, że jego bogactwo był dla Konrada nie do przyjęcia. Wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Po latach przypomniał sobie wszystkie przesłanki, które powinny wcześniej doprowadzić go do takiego wniosku. Dzieliła ich też muzyka. Henric nigdy jej nie czuł, a Konrad kochał. Konrad potrafił rozmawiać z Krystyną za pomocą muzyki, bez słów. Dla Konrada muzyka była czymś najważniejszym na świecie. Z biegiem lat Konrad zaczął miewać przed Henrickiem tajemnice, zamieszkał w  pięknym mieszkaniu, do którego Henrica nigdy nie zaprosił. Henric   po latach uzmysłowił sobie, że dzieliło ich zbyt wiele i że te różnice już na początku skazywały tą znajomość na fiasko. A ostatecznie tą niby przyjaźń pogrzebały tajemnice Konrada. Nie każdy z tymi tezami się zgodzi. Znam osoby, które uważają, że zupełnie różni ludzie mogą się przyjaźnić. Ja uważam, że jest tak, jak pisze Marai.

     W miłości według Henrica, czyli Sanddora Maraia ,  jest podobnie, najbardziej przyciągają się przeciwieństwa, ale  szanse stworzenia przez dwie zupełnie różne osoby udanego związku są właściwie żadne. Może jest to dobre jedynie pod względem genetycznym, dla potomstwa. Wszyscy o tym wiedzą, ale tak to się kręci. Każdemu wydaje się, że jemu się uda.

     W przypadku audiobooka gigantyczne znaczenie ma osoba czytającego. Bonaszewski czyta fenomenalnie, trudno się od słuchania oderwać.  Nie wiem, jak on to zrobił, ale słuchałam z zapartym tchem. Chociaż Bonaszewski nie ma 80 czy 90 lat, miałam wrażenie, że słucham człowieka, który wszystko widział i wszystko wie.

6/6