Od ponad miesiąca jestem totalnie zarobiona. Po powrocie z
pracy nie mam na nic siły. Lekkie kryminały
są w tej sytuacji ratunkiem. Dzięki nim można oderwać się od rzeczywistości,
zapomnieć o całym świecie. Ale właściwie
powinnam napisać , że dzięki nim powinno się móc oderwać od rzeczywistości.
Wbrew pozorom natrafienie na dobry kryminał , mądry i wciągający, nie jest
wcale łatwe. Sięgnęłam więc tym razem po coś lekkiego, ale innego rodzaju.
niedziela, 30 marca 2014
Borys Akunin vel Anna Borisowa „Pory roku”
poniedziałek, 17 marca 2014
Marek Hłasko „Następny do raju” - audiobook czyta Andrzej Seweryn
Dla mnie „Następny do raju” to jest arcydzieło. Przed wysłuchaniem audiobooka znałam tylko film
Petelskich „Baza ludzi umarłych”. W tym zbiorze dzieł Hłaski, który miałam dawno
temu , „Następnego do raju” nie było. W „Pięknych
dwudziestoletnich” Hłasko strasznie psioczył na Petelskich, że zrobili dno i że
to nie ma żadnego związku z jego twórczością. Zaintrygowało mnie to, bo „Baza” według mnie
była dobrym filmem. Gdy zapoznałam się z
dziełem Hłaski, zrozumiałam , o co chodzi.
Nie wiadomo dla kogo ta sytuacja
jest bardziej destrukcyjna, czy dla tych zwykłych kierowców, bez wykształcenia,
czy dla Zabawy, aktywisty partyjnego, który miał cały zespół pilnować. Gdyby
nie on, cześć ludzi zostawiłaby tą pracę, przeżyliby. W jego przypadku mózg już miał tak przeżarty
partyjną agitką, że poza hasłami „partia”,
czy „zadanie” nic już do niego nie docierało. Nie przemawiało do niego nawet to
, że ludzie ginęli. Ale nie trzeba było czekać długo. Rozziew pomiędzy pięknymi
hasłami , a rzeczywistością był tak duży, że powoli jakieś strzępy świadomości i
tego, co on właściwie robi , zaczęły do niego docierać .
Nie ulega wątpliwości, że Hłasko jako
winnego tej sytuacji, wskazuje ludzi, którzy stali u steru władzy. To przecież ich portrety niszczy pijany Orsaczek. To oni
omamili Zabawę . Tego rodzaju sugestii w filmie Petelskich być nie mogło.
Jest to lektura makabryczna. Też jest
dołująca, ale nie ma w niej ani jednej nuty fałszu, ani jednego zbędnego słowa,
ani jednej zbędnej sytuacji , żadnego dysonansu. Nie czułam ani cienia takiego
zdegustowania, jakie odczuwałam po ostatniej lekturze , czyli po Krajewskim i
jego „W otchłani mroku”.
Audiobook jest czytany przez Andrzeja Seweryna i był to bardzo dobry
wybór. Seweryna właściwie nie słyszałam, chłonęłam za to tekst. Nie drażnił
mnie ton, tak jak w przypadku Blanki Kutyłowskiej i nic mi nie przeszkadzało w
jego czytaniu. To było chyba trochę jak z doskonałą muzyką w filmie. Za
pierwszym razem się jej „nie słyszy”, ale za to głębiej się wszystko przeżywa. Po tylu odsłuchanych audiobokach zdecydowanie stwierdzam,
że im lepszy aktor, tym lepiej się książki słucha
i to bez względu na tekst. I chyba nawet jest to warte aż tak wielkich
kwot, jakie za odczytanie książki ci Wielcy dostają.
niedziela, 16 marca 2014
Stefania Grodzieńska „Już nic nie muszę” audiobook, czyta Blanka Kutyłowska
Nie wiem sama, jak byłam w stanie
odsłuchać całą tą książkę. Nie wiem, co było gorsze, czy teść, czy wykonanie.
Pamiętam, jak kilka lat temu przeczytałam ze Stafanią Grodzieńską wywiad i
mówiła ona, że starość jest całkiem fajnym okresem w życiu, bo już nic się nie
musi, nie musi się nikomu podobać, nie musi robić się tego, na co nie ma się
ochoty itp. Był to interesujący punkt widzenia. I kojarzyłam Grodzieńską też i
z innych wypowiedzi .Postrzegałam ją jako interesująca i oryginalną osobę. Zakupiłam więc plik z „Już nic nie muszę”.
W większości książka ma formę wywiadu, ostatni zaś rozdział to własne
spostrzeżenia autorki. Zdecydowana większość jest totalnie nudna. Są to
wspomnienia z dzieciństwa, o rodzicach, potem o pracy i mężu czy dziecku, jest
też i trochę o znajomych, w tym różnych znanych osobach. Brakuje refleksji i
głębszego spojrzenia , w większości są za to suche opisy różnych wydarzeń . O znanych osobach nie dowiedziałam się zbyt
wiele, bo wszyscy oni byli „świetni i wspaniali”, podobnie jak i rodzice Grodzieńskiej,
mąż i córka. Nie dowiedziałam się, co czytała
i jakie miała przemyślenia na temat tej lektury. O obejrzanych filmach było
wyjątkowo mało, o muzyce też tyle, co nic. O teatrze i różnych sztukach, czy
przemyśleniom na ich temat wbrew pozorom
podobnie – prawie nic nie ma . Zabawnych anegdot jest jak na lekarstwo. Pod koniec za to są opisy nieżyjących znajomych pod kątem głównie tego, kiedy kto
umarł i na ile przed śmiercią tej osoby
się widzieli Właściwie to o autorce z tej
książki nie dowiedziałam się za wiele.
Ten
audiobook to zdecydowanie najgorsza interpretacja, jaka słyszałam. Kutyłowska
czyta skrajnie nienaturalnym tonem, tonem „słodkiej idiotki”, biorąc pod uwagę jej
wiek, jest to ton stylizowany na „starą
słodką idiotkę”. Jest to ton , który niektórzy przybierają, mówiąc do dzieci. Gdy w zdaniu było cos wesołego, głos
robił się sztucznie wesoły, a w kolejnym zdaniu mógł już być sztucznie smutny,
bo tam akurat było coś mniej wesołego. Było to skrajnie sztuczne i nienaturalne,
klasyczny kiepski aktor. Prawdę powiedziawszy, nie miałam okazji oglądać B. Kutyłowskiej w żadnym filmie. Sprawdziłam, że
grywała w serialach podrzędne role. Szczególnie idiotycznie brzmiało, gdy na
początku rozdziałów sama sobie zadawała pytanie, niby jako dziennikarka, udając
młoda osobę, a potem na to pytanie
odpowiadała innym głosem. Można przecież było do odczytania pytań zatrudnić
inna osobę, lub te pytania pominąć.
Cały czas liczyłam na to, że jednak w audiobooku coś ciekawego się znajdzie i aby nie przegapić tego czegoś , wysłuchałam
go do końca. Tyle tylko, że tam nic specjalnego nie znalazłam. Nie było ani
zaciekawienia ani zaskoczenia. Nie dowiedziałam się nawet, czemu Grodzieńska
zawdzięczała tak dobrą kondycję, chyba genom i może jeszcze alkoholowi , bo jak
sama powiedziała pijała go codziennie i to formie czystej wódki , bez względu
na wiek . To ostatnie to chyba faktycznie było jednak jedynym zaskoczeniem.
sobota, 15 marca 2014
Marek Krajewski „W otchłani mroku”
W dalszym ciągu w pracy mam
urwanie głowy, jestem totalnie zmęczona i kolejny raz sięgnęłam po kryminał. Oczekiwałam
rozrywki na poziomie i chwili oddechu od masy zajęć. Liczyłam na to, że oderwę
się od rzeczywistości . Kryminały powinny być idealne do takich celów. W tym
przypadku wyszło dokładnie odwrotnie. Po przeczytaniu byłam jeszcze bardziej
zmęczona i zdenerwowana.
Książka
Krajewskiego opowiada o serii brutalnych gwałtów i zabójstw we Wrocławiu w
1946r. Przedwojenny były policjant, żołnierz AK - 60-letni Popielski
zaangażował się początkowo w rozwiązywanie zagadki, kto z uczniów „podziemnego”
gimnazjum może być donosicielem UB, a gdy jedna z podejrzanych została zgwałcona
i zabita przez nieznanych sprawców, zabrał się za rozwiązywanie i tej drugiej sprawy.
Wszystko wskazuje na to, że sprawcami są
żołnierzem Armii Czerwonej.
„W otchłani mroku” było dla mnie koszmarne.
Tego rodzaju lektura to idealny sposób na to, aby dostać doła. Jest przeraźliwie
przygnębiająca , a na dodatek nudna. Krajewski
nagromadził w niej całą masę różnego rodzaju koszmarów: tortury w sensie
dosłownym , głód, chłód, zabójstwa, gwałty, pobicia, grabieże, donosicielstwo,
choroby, prostytucja w sytuacji, gdy nie ma już innego wyjścia. Jest to opis
piekła. A żeby nie było mało, dochodzą do tego jeszcze osobiste koszmarne przeżycia
Popielskiego z wcześniejszego okresu ,
który raz na jakiś czas powraca do nich myślami . Wiem, że tak w tamtym czasie było
i wierzę, że realia powojennego Wrocławia są odtworzone wiernie pod każdym względem.
Myślę
jednak, że gdyby autor zrezygnował z wątku kryminalnego i napisałby po prostu powieść
historyczną, byłoby lepiej. Intryga stricte kryminalna była dla mnie nie do końca
wiarygodna . Popielski naraża się wszystkim chyba osobom, z którymi ma kontakt,
łącznie z żołnierzami Armii Czerwonej, ale działa dalej, a mimo przeżytej wojny , głodu i starszego wieku kondycję ma niczym
Rambo . Krajewski uniemożliwiał wciągnięcie się w intrygę i zapomnienie o całym
świecie, gdyż wplątał w akcję spór
filozoficzny, którzy wiodą dwaj profesorowie . Raz na jakiś czas musimy więc
śledzić przebieg dyskusji pomiędzy nimi.
Nie znoszę ani filmów, ani książek epatujących
tylko okropieństwem , bez żadnego chociażby promyczka optymizmu. Tutaj
pozytywnych elementów trzeba szukać jak na lekarstwo. Dla mnie jest lektura nie
do przyjęcia. Ciekawe jest motto książki, cytat z F. Nietzsche . „Kto walczy z
potworami, niechaj baczy, by przy tym samemu nie stać się potworem. A jeśli
długo patrzysz w otchłań, to otchłań również wpatruje się w ciebie”. Czytanie
tej książki było dla mnie porównywalne do wpatrywania się w otchłań
okrucieństwa. I faktycznie miałam wrażenie, że ta otchłań mnie wciąga. Popsułam
sobie i tak nienajlepszy nastrój i to cały „zysk” z tej lektury. Może moment na czytanie nie był odpowiedni, nie
wiem. Ale po Krajewskiego nie będę już sięgać.
niedziela, 9 marca 2014
Marta Grimes „Pod zawianym kaczorem”
Ostatnio mam tak dużo pracy, że nie jestem
potem w stanie w wolnym czasie czytać książek, wymagających dużej uwagi. Wpadłam
więc w ciąg czytania kryminałów. I tak może być jeszcze z miesiąc, powinnam dopiero
wtedy wyjść na prostą. Co do zasady - kryminały powinny wciągnąć i spowodować oderwanie się myślami od pracy , no
i dać pewien rodzaj odpoczynku . W moim wypadku się to sprawdza. Gdy jestem z
kolei wypoczęta , wolę poważniejsze lektury. Chociaż teraz gatunki na tyle
pomieszały się , że niektóre kryminały są dosyć poważne i też uwagi wymagają.
„Pod zawianym kaczorem” nie był moim pierwszym kontaktem z Martą Grimes.
Parę lat temu w cyklu Polityki „Lato z kryminałem” wydano właśnie Martę Grimes, w kolejnym roku również,
i tak ta znajomość trwa. Mam też sentyment do tej autorki, zaczęła
pisać w wieku 50 lat, tzn. wtedy właśnie wydano jej pierwszą książkę. U nas
często ludzie zajmują wtedy tylko dziećmi czy wnukami i lekarzami. W całym cyklu szalenie intrygujące są postacie głównych bohaterów : inspektora
Richarda Jury, jego przyjaciela - detektywa
amatora , arystokraty Melrose’a Planta, ciotki tego ostatniego Agaty Ardry . Na
szczęście nikt z nich nie ma traumatycznych wspomnień z dzieciństwa lub innych
makabrycznych przeżyć znanych z kryminałów skandynawskich i czytelnik nie
musi być nimi epatowany, nikt nie jest alkoholikiem i nie ma depresji. Każdy z tych bohaterów jest ciekawym, wyjątkowo inteligentnym oryginałem . Panowie są w średnim wieku i są wolni, żaden z nich jednak
nie urządza polowań na kobiety , tak jak robiła to wobec facetów Bridget Jones . Oryginalnym elementem cyklu są postacie
dzieci, często gdy się pojawia dziecko, nie ma nic wspólnego z infantylizmem, jest niebywale bystre , nie nudzi się , nie potrzebuje
stałego zabawiania , ma swój charakterek.
niedziela, 2 marca 2014
Marta Guzowska „Ofiara Polikseny ”
Sięgnęłam po „Ofiarę Polikseny” dość mocno zmęczona , chociaż nie mam
przekonania do polskich współczesnych kryminałów. Gdy kupuję jakiś zagraniczny , wiem, że
gdzieś już się sprawdził, ludzie go czytali . A kryminał polski jest zawsze większym
ryzykiem. Książka Guzowskiej zdobyła
jednak Nagrodę Wielkiego Kalibru na najlepszą powieść kryminalną i
sensacyjną 2013r. i to zdecydowało, że jednak ją kupiłam .
Subskrybuj:
Posty (Atom)