„Pokora”
jest nieco inną książką, niż te autorstwa Twardocha które przeczytałam
dotychczas. To powieść o pełnym sprzeczności bohaterze, mieszkającym w miejscu,
w którym mówi się i po polsku i po niemiecku i jeszcze gwarą, które w dziejach wchodziło w skład różnych
państw, żyjącym w czasach, kiedy świat zmieniał się porażającym tempie. W Twardochu
fascynujące jest m. in. to, że opisuje on ludzi, którzy nie są sformatowani i
nie mieszczą się w kategoriach statystycznego Polaka, czy statystycznego
obywatela czy kogokolwiek zgodnego z jakąkolwiek średnią. Jego bohaterowie są
inni niż ogół i to pod wieloma względami, często ta inność wynika z urodzenia się
w określonej rodzinie, zaś wybory życiowe jeszcze tą inność pogłębiają, przypomina
to rozdwojenie.
Tytułowy Alojzy Pokora urodził się w
biednej, górniczej rodzinie na Śląsku, miejscowy ksiądz widząc, że chłopak jest
wyjątkowo zdolny, pomógł mu i opłacił naukę w gimnazjum, co było niebywałym
awansem społecznym. Chłopak z górnikami przestał więc mieć cokolwiek wspólnego,
poza pochodzeniem. Ale z dziećmi ze szkoły też nie mógł się identyfikować, bo
był tym biedakiem i oni nim gardzili. On
w domu mówił gwarą śląską, czasem po polsku, niemieckiego musiał się uczyć. A koledzy
ze szkoły niemieckim władali biegle. Jako Ślązak nie czuł się do końca ani Polakiem,
ani Niemcem. Z jednej strony aspirował do klasy wyższej niż wiejska, górnicza
biedota, z drugiej gdy w Berlinie wybuchła komunistyczna rewolucja w
listopadzie 1918r. zaczął utożsamiać się z rewolucją i z komunistami.
Orientacja seksualna Alojza też była niejednoznaczna. Tej inności jest naprawdę
bardzo dużo. U Twardocha bohaterowie typowi, standardowi, występują jedyne na
dalszym planie. Powieść ma szansę spodobania się właśnie tym, którzy też różnią
się w jakimkolwiek aspekcie od statystycznego
obywatela.
Twardoch opisuje też świat niejednoznaczny,
wybrał taki okres w historii jako tło wydarzeń, kiedy świat zmieniał się z miesiąca
na miesiąc. Powieść zaczyna się w trakcie I wojny, potem w Berlinie jest właśnie rewolucja, która kończy się po kilku
miesiącach. Przynależność państwowa Śląska nie jest jednak rozstrzygnięta, w
tle trwają powstania śląskie. Czytając zdobywa się kawał wiedzy o Śląsku. A wszystko
opisane jest z ciekawej perspektywy osoby, która tam mieszka, ale z żadnym
ruchem tak naprawdę się nie utożsamia. Dla
mnie szokiem było np. to, że Wojciech Korfanty, o którym uczyłam się w szkole jako
o wielkim bohaterze, przez część Polaków był znienawidzony, a zwolenników
pozostania Śląska przy Polsce nazywano wśród miejscowej ludności nie Polakami, tylko
„korfonciarzami”. Szokiem dla mnie było też to, że ludność bardziej zamożna i
wykształcona opowiadała się za niemieckością Śląska. Po przeczytaniu tej książki można zrozumieć złożoność
sytuacji i to, dlaczego właśnie tam miejscowa, rdzenna ludność domaga się obecnie uznania narodowości
śląskiej, a nawet odrębnego państwa i nie uważa się ani za Polaków ani za Niemców.
Ale kwestie historyczne nie są najważniejsze.
Dla mnie najciekawsze były kwestie psychologiczne. Na przykładzie Alojza Pokory
można obserwować człowieka idącego z prądem wydarzeń, dostosowującego się do
nich idealnie, a zarazem wypierającego niektóre etapy życiowe. Alojz zgłosił
się jako ochotnik na wojnę, składał przysięgę wierności cesarzowi, podczas
rewolucji ochoczo wstąpił w szeregi walczących przeciwko cesarzowi, potem z
kolei udawał przed wieloma osobami, że taki epizod nie miał nigdy miejsca. Te dziwne
i sprzeczne wybory niekoniecznie były koniunkturalne, on nie tyle je
podejmował, co po prostu „tak mu wychodziło”. Dla zdrowia psychicznego ponoć
najlepiej jest żyć tak, żeby jak najmniej ukrywać. Wiele gejów czy lesbijek robi comming outy i twierdzi,
że nie wyobrażają sobie, aby wrócić do tego wcześniejszego życia w ukryciu. Alojz
ukrywa wiele rzeczy, nie tylko epizod komunistyczny, ale i chociażby biedę z
dzieciństwa, czy toksyczną miłość do Agnes i wiele innych rzeczy. Alojz co
innego myśli, a co innego robi i mówi, żyje w totalnym zakłamaniu na wszystkich
niemal polach. A jak się to skończy, można przeczytać.
W książce brakowało mi natomiast tego, co
było w „Królu” czy „Królestwie”, a także i w „Morfinie”, szczypty
irracjonalności. Brakowało mi bohatera z polotem, z fantazją, z ponadprzeciętną
inteligencją. Michał Żurawski czyta książkę poprawnie, nie słychać emocji, nie
wypada to najgorzej, aczkolwiek zdecydowanie bardziej wolę emocjonalny styl
Macieja Stuhra, który czytał „Króla”, „Królestwo” i „Morfinę”.
5/6