środa, 30 grudnia 2015

Lee Child „Jutro możesz zniknąć” – audiobook, czyta Jan Peszek

Okładka książki Jutro możesz zniknąć           


      Przed świętami rozmawiałyśmy z koleżanką o wciągających i niegłupich  powieściach, idealnych na chandrę lub tzw. trudny czas, kiedy to np. ma się sporo pracy i potrzebuje się rozrywki.  Podstawowa cecha takiej książki miała być taka, aby pozwalała na oderwanie się od rzeczywistości i wciągała w inny świat. Nie zakładałyśmy żadnych ograniczeń , mógł to być kryminał, fantasy, romans, sf itp.  Ku naszemu zaskoczeniu, obie wskazałyśmy na Lee Childa, jako na autora, który pisze takie właśnie książki. Ja zaryzykowałam tą tezę po zapoznaniu się z zaledwie jedną książką pt. ”Jednym strzałem” (pisałam o niej w maju 2015r.).   Moja koleżanka czytała  książek z Jackiem Reacherem trochę więcej i ma takie samo zdanie. Child naprawdę jest mistrzem w trzymaniu czytelnika w napięciu. Jest to o tyle zaskakujące, że  jego książki z Jackiem Reacherem układają się w pewien schemat. Reacher jest byłym żołnierzem , szalenie wysportowanym, już w cywilu, który lubi wyzwania i wikła się w różne dziwne sprawy. Występuje niczym detektyw, rozwiązujący skomplikowane zagadki. Zagadki te mają jednak poważny charakter i nie dotyczą tylko kilku pojedynczych osób.

      Ta konkretna książka jest 13-tą  w serii z Jackiem Reacherem. Zaczyna się od nocnej jazdy naszego bohatera Jacka Reachera metrem w Nowym Jorku.  Jack zobaczył, że w tym samym wagonie jedzie kobieta, która zachowuje się dziwnie. Spełniała ona  niemal wszystkie warunki, a właściwie cechy, po których zdaniem CIA można rozpoznać zamachowca samobójcę. Mimo ciepłej pory roku była grubo ubrana, w zimową kurtkę. Zamachowcy mają luźne odzienie, aby  nie można było zobaczyć, że mają na sobie założone pasy z ładunkami wybuchowymi. Rękę trzymała w torbie. Zamachowcy mają obowiązek trzymania cały czas palca na detonatorze.  Patrzyła tępo w jeden nieokreślny punkt przed sobą.  Nie wiadomo dlaczego tak robią zamachowcy przed atakiem, ale na to wskazują taśmy z monitoringu, jeżeli są na nich uchwyceni. Kobieta mamrotała cos do siebie. Zamachowcy samobójcy mamroczą różne modlitwy, a poza tym jest to też wynikiem naćpania. Cech było więcej, nie zgadzała się tylko ta nocna pora.

    Jack chcąc zapobiec zamachowi podszedł do niej i usiłował zapobiec zdetonowaniu ładunku. Próbował ją zagadać. Ona tymczasem wyjęła pistolet i strzeliła sobie w głowę. Nie miała żadnego ładunku wybuchowego.   Okazało się szybko, że to wydarzenie miało drugie, a nawet i trzecie dno. Zamiast rutynowego przesłuchania na komisariacie policji, Jack był przesłuchiwany jako świadek kilkakrotnie  nie tylko przez policję, ale i przez FBI.

     Jack zaczął mieć pretensje do samego siebie, że niepotrzebnie podszedł do tej kobiety, że może gdyby tego nie zrobił, ona nie zastrzeliłaby się. I postanowił ustalić, dlaczego właściwie ona to zrobiła. Szybko wpadł na pewien trop. Jeszcze nie skończył go badać, a już pojawił się drugi trop i trzeci. A potem okazało się, że wiele rzeczy w rzeczywistości wyglądało zupełnie inaczej, niż mu się wydawało.   Wszystkim działaniom Jacka towarzyszyły niespodziewane zupełnie zwroty akcji. Więcej napisać nie można.

      Książka naprawdę jest zaskakująca, tak samo jak i „Jednym strzałem”. Nie potrafię powiedzieć, która  z nich jest lepsza, moim zdaniem są na tym samym poziomie. Myślę, że dobrze się je czyta, poza oczywiście kwestią niebywałych umiejętności pisarskich autora, jeszcze z innego powodu. Reacher przypomina trochę bohaterów westernów, staje po stronie dobra i prawdy. Nie jest przy tym ani naiwny, ani sentymentalny, nie działa z żądzy zysku. Nawet gdy autor opisuje ludzi strasznych, bezwzględnych i skorumpowanych, nie ma dzięki temu efektu dołującego. Pisarz zna się poza tym na tym, na czym pisze. W tym tomie podejmuje on więcej wątków, niż tylko zamachowcy samobójcy. Doskonale orientuje się w sytuacji politycznej czy ekonomicznej na świecie. W tym tomie pojawiają się wątki organizacji terrorystycznych i terrorystów z byłych republik ZSRR.    

     Ponieważ mam zamiar przeczytać czy wysłuchać więcej powieści Lee Childa , a wydaję tak dużo pieniędzy na książki,  uznałam, że pomogę sobie idąc do biblioteki. Byłam przekonana, że skoro Lee napisał 20 książek z Reacherem, to część z nich będzie dostępna.  Udałam się więc do biblioteki, zapisałam się.  A miła pani bibliotekarka poinformowała mnie, że czytelnicy bardzo cenią tego autora i w tej chwili żadna jego książka nie jest dostępna.   

     Dobór lektora, czytającego książkę, tj. J. Peszka był w porządku. Peszek nie psuje tekstu, aczkolwiek do tego typu książek bardziej pasował mi Wiktor Zborowski, który czytał „Jednym strzałem”.

    Jeżeli ktoś potrzebuje  oderwania się od rzeczywistości, nie powinien być zawiedziony. Poszczególne tomy Lee Childa można czytać bez zwracania uwagi na daty wydania.

5/6

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Arnaldur Indridason „Zimny wiatr”

Okładka książki Zimny wiatr           

 
          Indridason to ten autor, do którego  wracam. Pisałam o jego kryminałach już wcześniej, w lipcu 2013r. o „Głosie”, a w  styczniu 2015r. o „Jeziorze”. „Zimny wiatr” to powieść, w której można znaleźć wszystkie charakterystyczne dla tego autora „znaki rozpoznawcze” . Jest to kolejny tom  z Erlendurem Sveinssonem , melancholijnym finlandzkim policjantem. Sveinsson   nadal zmaga się z trauma z dzieciństwa i nie może zapomnieć o swoim zaginionym braciszku. Nadal interesuje się niewyjaśnionymi zaginięciami. W dalszym ciągu zmaga się z problemami z dorosłymi dziećmi. I być może wkracza w nowy związek. Nadal jest wrażliwy i refleksyjny. I tak jak poprzednio jest samotnikiem, a jedynymi  osobami, z którymi utrzymuje kontakt  , są koledzy z pracy i sporadycznie – dzieci.

    Pisarz z reguły zajmuje się zbrodniami, które nie są wydumane i które faktycznie mogły mieć miejsce. Opisuje ludzi takich, z którymi  spotykamy się każdego dnia. W tym widzę jego gigantyczną przewagę nad np. Lemaitre`m, który wymyśla skrajnie absurdalne historie . Indridason potrafi te historie opowiedzieć niezwykle  interesująco. Lubię go za to, że nie epatuje przemocą jest równie wrażliwy, jak i stworzona przez niego postać. Często pochyla się w swoich powieściach nad ludźmi biednymi i przegranymi, nad ich krzywdą. Często też źródłem krzywdy i przegrania jest najbliższa rodzina. Opisuje on niepopularne prawdy. Jego bohaterowie są osobami refleksyjnymi.

     W „Zimnym wietrze” opowiada fikcyjną historię zabójstwa młodego , 11-letniego chłopca . Był on synem Hinduski, która przyjechała do Islandii w poszukiwaniu lepszego życia. Książka ta nie powstała teraz, gdy niemal codziennie musimy   słuchać o fali uchodźców, ale w 2005r., u nas wydana została w 2013r. Matka przyjechała z Islandii ze starszym synem, ten młodszy, zabity później,  urodził się ze  związku z Islandczykiem. Starszy syn nie znosił Islandii , nie był w stanie się zaasymilować, nie chciał tego. Młodszy z kolei nie znał innego życia, nie potrafił tylko zrozumieć, dlaczego spotyka się z ludzką niechęcią.  

   Sprawcą zabójstwa  mógł być praktycznie każdy. Mógł to być ktoś przypadkowy. Sporo podejrzeń padło też na jednego z nauczycieli , rasistę, który nienawidził obcokrajowców. Nasz detektyw nie wykluczał też , że zabójcą mógł być aktualny partner matki. Jest kliku podejrzanych.

   W tle przewijają się inne wątki. Sveinsson w tym tomie odwiedza w szpitalu swoją dawną szefową, która była bardzo samotną osobą, w szpitalu nikt jej nie odwiedzał.  Są to fragmenty, dające sporo do myślenia, bo Sveinsson zastanawia się nad samotnością , śmiercią, starością , czyli sprawami, o których raczej mało kto myśli. Jest to wątek marginalny.

    Nie może tez zapomnieć o sprawie zaginięcia kobiety, mężatki, która dla obecnego męża porzuciła poprzedniego i zostawiła z nim dzieci. Detektyw uzmysłowił sobie, że obecny mąż tej kobiety lubił co jakiś czas zmieniać żony na młodsze. Zastanowiło go, że gdy ta para się poznała, i kobieta i mężczyzna  nie byli wolni. Każde przez jakiś czas , prowadząc romans , musiało oszukiwać małżonka . Sveinssona zastanowiło to, czy na  takich kłamstwach można zbudować coś trwałego i wartościowego. Rzadko zdarza się, aby ktoś zastanawiał się nad czymś takim. Zagadka  zginięcia  też oczywiście znajduje rozwiązanie.

     „Zimny wiatr” czyta się dobrze, aczkolwiek nie jest to lektura przesadnie wciągająca. Szalenie wciągnęło mnie „Jezioro”, nie mogłam się od niego oderwać. W tym przypadku jest to dzieło, które smakuje się wolniej. Ale nie znaczy to, że gorzej. Mam nadzieję, że wydane zostaną kolejne powieści Indridassona i że nie będę musiała poprzestać na  sześciu wydanych dotychczas.

5/6

niedziela, 20 grudnia 2015

Stphen Alford „Obserwatorzy. Tajna historia panowania Elżbiety I”

Okładka książki Obserwatorzy. Tajna historia panowania Elżbiety I           

Mam słabość do XVI wieku, nie tylko naszego, polskiego Złotego Wieku , ale i w szerszym zakresie, w tym do czasów elżbietańskich na wyspach. Słabość oznacza pewne zamiłowanie. Chyba zaczęło się ono jeszcze w czasach dzieciństwa, z licznych filmów.    Nie tak dawno czytałam biografię Elżbiety I i rzeczywiście wydawało mi się, że wiem o niej sporo. „Obserwatorzy” Alforda przewrócili całą moją wiedzę do góry nogami, okazało się, że nic  nie było takie, jakie mi się wydawało. Bez tej książki nie da się zrozumieć Elżbiety I i czasów, w jakich panowała.

    Książka nie ma charakteru beletrystycznego , ale czyta się ją wyjątkowo dobrze. Autor przeprowadził wnikliwe badania naukowe archiwum z tamtego czasu,  pod kątem funkcjonowania wszelkich tajnych służb, każde wydarzenie, jakie opisał, udokumentował. Olbrzymia jest lista przypisów , do tego kalendarium, zdjęcia. Zaraz na początku autor stwierdził, że opinie o czasach Elżbiety I jako o Złotym Wieku, kiedy to ponoć tak świetnie się żyło, są bzdurą. Były to czasy terroru i biedy. Gdyby udał się zaś plan Hiszpanów i opanowaliby wraz ze swoją Armadą  Wyspy, przywróciliby religię katolicką, to zarówno Elżbieta I , jak i jej ojciec przeszliby do historii jako jedne z najczarniejszych charakterów na tronie. Epoka Elżbiety traktowana byłaby zaś jako jedna z najstraszniejszych w dziejach.

           W telegraficznym skrócie, cóż takiego się wówczas faktycznie działo? Na przestrzeni krótkiego bardzo czasu kilkakrotnie zmieniła się w Anglii religia, pozycja Elżbiety jako władczyni była bardzo krucha. W kraju miała bardzo silną, katolicką  opozycję, w Europie , szczególnie w Rzymie, Hiszpanii czy Francji było jeszcze gorzej, bo postrzegano ja nie tylko jako heretyczkę, ale i dziecko z nieprawego łoża. W jej kraju znalazła się masa szpiegów, głównie wysłanych przez papieża, ale też i właśnie sąsiadów, Hiszpanię czy Francję. W odpowiedzi na to Elżbieta przy pomocy swojego sekretarza, lorda Francisa Walsinghama , rozbudowała swoją sieć tajnych służb. Angielscy szpiedzy penetrowali ostro środowiska katolickie i u siebie w kraju, i na kontynencie, w poszukiwaniu spisków, mających na celu obalenie Elżbiety i dokonanie najazdu na Anglię. Wiele planów obcych mocarstw zostało dzięki temu zniweczonych, co z tego opracowywano plany najazdu na Wysypy, skoro z reguły Elżbieta wiedziała, kiedy ,  gdzie i w jakiej sile one nastąpią. Zabiegi te były nie tylko ryzykowne, ale i bardzo kosztowne. Przekupywanie różnych osób na gigantyczną skalę miało swój wpływ na budżet państwa, podobnie jak i utrzymywania stałej liczby wojska w gotowości. Liczne plany zamachu na Elżbietę były faktem. W kraju panował więc terror i wieczne poszukiwanie spiskowców.  Ciężko żyło się i katolikom i wyznawcom anglikanizmu. Anglia była państwem wyznaniowym , a uczestnictwo w licznych nabożeństwach było obowiązkiem, którego zaniedbanie skutkowało uznaniem za zdrajcę .

     Autor opisał zarówno zupełnie nieznane działania służb królowej, jak też i te powszechnie wiadome, związane np. z egzekucją Marii Stuart. Moje zaskoczenie było olbrzymie, bo skala działania tych służb i ich profesjonalizm, przypominały  historię XX wieku . Już wówczas dbano bardzo o propagandę. Przykładowo jeden ze szpiegów królowej udał się do Rzymu, wstąpił tam do ówczesnego katolickiego seminarium i po kryjomu wysyłał raporty z nazwiskami katolickich księży, ich rysopisami a także charakterystykami. Po powrocie do kraju z kolei wydal dzieło, w którym w krzywym zwierciadle opisał życie seminarzystów, zrobił to tak, aby czytelnicy uznali katolików za osoby niespełna rozumu , których jednak trzeba się bać. Dzieło to było szeroko rozpowszechnione również ustnie, tak aby każdy mógł się zapoznać. Alford opisał też , jak bardzo zaawansowane były metody szyfrowania, deszyfrowania, zdobywania podwójnych agentów itp.

      Pewne jest to, że bez sieci służb Elżbieta nie miałaby szans na tak długie rządy.
Po raz pierwszy też miałam kontakt z książką wydaną przez Wydawnictwo Astra. Sadząc po ich ofercie, specjalizuje się ono w literaturze na temat czasów Tudorów.

5/6

niedziela, 13 grudnia 2015

Pierre Lemaitre „Koronkowa robota”

Okładka książki Koronkowa robota          

          Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że jest to najgorsza książka , jaką przeczytałam nie tylko w tym roku, ale i w co najmniej kilku ostatnich latach. Nie potrafię pojąć, co niektórzy i czytelnicy i krytycy w niej widzą. Dla mnie jest to coś absolutnie nie do przyjęcia. 

          Cała powieść sprowadza się do mnożenia makabrycznych opisów zabójstw, które są skrajnym , niewyobrażalnym bestialstwem.  Sprawcę tych zabójstw tropi komisarz Verhoeven. Odkrywa on szybko, że sprawca dokonuje takich zbrodni, jakie były opisane w książkach, np. w „Czarnej Dalii”. Lemaitre epatuje więc podwójnymi opisami tych zabójstw, zamieszcza cytaty z książek , a potem daje już swój opis. Komisarz sprawdza, czy wszystko się zgadza, a jeżeli są różnice, to na czym polegają. W analizie tej ma też pomocników, współpracowników i studentów. Poza tym nie dzieje się wiele. Żona komisarza spodziewa się dziecka, a on będąc zajęty śledztwem , skupia się na pracy. Całość jest nudna i nie ma żadnych niespodzianek. Nie ma też żadnych podtekstów, np. ciekawych spostrzeżeń psychologicznych czy socjologicznych. Usilnie zastanawiałam się nad tym, czy w tej powieści w ogóle jest coś wartościowego, trudno było mi cokolwiek znaleźć. Do tego jeszcze zakończenie jest wskazane na obwolucie książki. To ciekawe, jedyna harmonia w tej książce polega na tym, że koszmarna treść współgra z fatalnym wydaniem. Fatalne wydanie nie polega na złej grafice na okładce, czy złym papierze. Polega właśnie na zdradzeniu przez wydawcę zakończenia.

           Przebrnęłam przez całość tylko dlatego, że łudziłam się naiwnie, że może cześć zabójstw będzie  wzorować się na książkach np. Agathy Christie czy Arthura Conan Doyla. Było to bardzo naiwne,   bo opisywane w „Koronkowej robocie” zbrodnie wyróżniały się tylko coraz większymi opisami sadyzmu sprawcy .

          Wiem, że Lemaitre jest laureatem dwóch nagród literackich, z czego jedna to Prix Goncourt , a druga nagroda za najlepsza powieść kryminalną 2013r. Nie wiem, co w tym autorze widzą  gremia, które przyznały mu te nagrody. Już wiele razy doświadczyłam tego, że sugerowanie się nagrodami czy różnymi gwiazdkami, przyznawanymi przez krytyków, może być złudne.  Krytycy z reguły zatrudnieni są różnych pismach, pismom zależy na reklamodawcach, gdy taki reklamodawca np. wydawnictwo coś reklamuje , to raczej trudno potem tą pozycję zjechać. Krytycy czy inne gremia , przyznające nagrody literackie, reprezentują też pewne środowiska o określonym światopoglądzie, np. gazety codzienne czy tygodniki . Media liberalne ze swoimi krytykami często promują książki właśnie takich autorów, o światopoglądzie liberalnym. Media prawicowe robią odwrotnie. Te preferencje są bardzo stronnicze. Czytając gazety o określonym, zbliżonym profilu,  czytelnik ma wiedzę jedynie o części rynku wydawniczego. Coś co przez te media,  czytane przez niego,  uważane jest za wartościowe, w innych mediach traktowane jest jako bezwartościowe , lub w ogóle pomijane i nie zasługujące na wzmiankę.  Bardziej miarodajne wydają mi się opinie internautów na różnych portalach literackich.  W przypadku tej konkretnej książki jestem jednak odosobniona w swoim poglądzie. W ubiegłym roku przeczytałam „Ofiarę” Lemaitre`a, też delikatnie mówiąc nie wzbudziła mojego zachwytu i to z tego samego powodu, tj. epatowania okrucieństwem. Ciężko jest dokonać trafnego wyboru tego, co chce się przeczytać i się nie pomylić. Teraz właśnie mi się udało, po tej opisanej właśnie, nieudanej lekturze, zaczęłam czytać co, co wyjątkowo mi się podoba.

1/6   

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Fiodor Dostojewski „Idiota” – audiobook , czyta Wojciech Pszoniak












Obraz znaleziony dla: Idiota Dostojewski

    Pisałam już kiedyś przy okazji „Pani Bovary” o książkach, które mimo ustalonej pozycji w literaturze, nawet międzynarodowej, nie każdemu się  podobają.  Tak właśnie było również z „Idiotą”, audiobook był przeraźliwie długi, trwał około 40 godzin. Już na samym początku czułam, że nie spodoba mi się, że jak to się mówi, to „inna bajka”. Ale się zawzięłam, że wysłucham go do końca, że może jednak odkryję w nim to „coś”, co niektórzy widzą. To była prawdziwa walka samej ze sobą. Wiele razy miałam ochotę zmienić płytę na inną. Przez cały czas trwania „Idiota” nie podobał mi się, tak było na początku i na końcu. Był przeraźliwie nudny, a znaczną jego część stanowiły rozważania filozoficzne, za czym delikatnie mówiąc nie przepadam . W miarę ciekawa była jedynie sama końcówka.

     Główni bohaterowie nie przypominają w niczym tzw. normalnych ludzi, nigdy nie spotkałam nikogo, kto zachowywałby się w taki sposób, jak oni. Mówiąc prosto z mostu, zachowują się tak, jakby mieli poważne zaburzenia psychiczne. Główny bohater książę Myszkin przez kilka lat przed wydarzeniami, o których jest mowa, leczył się psychiatrycznie. Nastazja Filipowna to kobieta, w której Myszkin się zakochał, sam o niej mówił, że to kobieta szalona. Rogożyn z kolei również kochał się w Nastazji , w kluczowym momencie wydarzeń miał zapalenie mózgu. Myszkin kochając Nastazję, nie był pewny, czy aby nie zakochał się w Agłaji Jepanczyn, córce generała. Nastazja Filipowna nie mogła zaś zdecydować się, czy kocha Myszkina , czy Rogożyna. Tytułowy Idiota to Myszkin, który jest idealistą i zachowuje się tak, jakby wszyscy ludzie byli dobrzy , jego naiwność jest porażająca, stąd też niektórzy nazwali go właśnie Idiotą.

    To, że większość bohaterów nie mogła się zdecydować, w kim jest zakochana , lub czy kogoś kochają, czy nienawidzą, to najbardziej normalne wątki w tej powieści.  Większość scen określiłabym jako „nienormalne”, nierzeczywiste i nierealne. Przykładowo na początku  w mieszkaniu Nastazji zebrała się większa grupa osób, a ona chciała wypróbować , czy Rogożyn ją kocha. Najpierw, przed spotkaniem,  kazała mu zebrać olbrzymią ilość gotówki, a potem wrzuciła ją do kominka i kazała mu wyciągać banknoty gołymi rękami. Potem uznała, że nie chce Rogożyna, ale może mu dać swój posag, a sama wobec braku innych środków finansowych zostanie prostytutką.  Myszkin z kolei cudem uniknął zabicia przez Rogożyna,  a po całym zajściu uznał, że nic się nie stało i że dalej są przyjaciółmi. To tylko pierwsze z brzegu przykłady.

     Najgorsze były te rozważania filozoficzne. Jeden z bohaterów był ciężko chory i opowiadał, że zostały mu 2 tygodnie życia. Ze swojego pokoju miał widok na ścianę sąsiedniego budynku. W różnych fragmentach książki było łącznie chyba kilka godzin rozważań o tej ścianie. Inne rozważania to np. co czuje skazaniec przed wykonaniem wyroku śmierci, albo jak wyglądają wyrzuty sumienia u przestępcy.

     Nie tak dawno czytałam trzeci tom „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta. Tam też jest sporo rozważań, ale nie są one tak abstrakcyjne, jak w „Idiocie”, u Prousta są one głównie o charakterach ludzkich, o sztuce czy muzyce. U Prousta czyta się o ludziach takich, jakich można spotkać na co dzień , i ekscentrycznych i pospolitych. Ludzi opisywanych przez Dostojewskiego można spotkać pewnie w szpitalu psychiatrycznym lub w więzieniu.  Dawno temu czytałam „Zbrodnię i karę” i „Braci Karamazow” Dostojewskiego, pamiętam , że czytałam je z zainteresowaniem. „Idiota” wydał mi się inny od tamtych powieści.

     Świetne przeczytanie powieści to chyba jedyny plus, przynajmniej dla mnie.


czwartek, 3 grudnia 2015

Joanna Chmielewska „Krokodyl z Kraju Karoliny”

Okładka książki Krokodyl z Kraju Karoliny           


Czytywałam Chmielewską kilkanaście lat temu , ten tom nie trafił mi do tej pory w ręce. Po upływie 50 około lat od daty powstania książki , można już mówić o tym, czy literatura poddaje się próbie czasu i nie nadaje się do czytania, czy wręcz przeciwnie. Chmielewska sama podchodziła do swoich powieści z dystansem i nie pretendowała do bycia Dostojewskim. Traktowała swoje książki jako czystą rozrywkę . Zastanawiałam się , czy „Krokodyl ”  przetrwał próbę czasu i czy można , chcąc się rozerwać i pośmiać, po nią sięgnąć.  Właśnie w takim celu ja po nią sięgnęłam. Przeżyłam rozczarowanie.   

     „Krokodyl z Kraju Karoliny” to książka z początkowego okresu twórczości autorki, z późnych lat 60-tych. W tym tomie zaraz na początku zabita została przyjaciółka Joanny, Alicja, a nasza narratorka postanowiła prowadzić w tej sprawie własne śledztwo. Nie zdradzając szczegółów mogę napisać, że rozważano, czy aby zabójstwo to miało związek z międzynarodową grupą, zajmującą się  handlem narkotykami, czy może zabójcą był jedynie zazdrosny facet.

        Najbardziej rzucało mi się w oczy jednak co innego, niż intryga, związana z morderstwem. W tej powieści króluje zachwyt nad ówczesną milicją . Prowadzący  śledztwo major był uosobieniem wszelkich cnót, był super przystojny, mądry, wnikliwy , błyskotliwy itp. Narratorka nie mogła niczego przed nim zataić, bo on natychmiast był w stanie ja rozgryźć i domyślał się, że coś nie gra. Książka to istna apoteoza milicji, „07 zgłoś się” nie umywa się do niej, bo w 07 był błyskotliwy Borewicz , ale był i głupkowaty Zubek. Prowadzenie śledztwa przez narratorkę, a właściwie próba jego przeprowadzenia nie wynikała bynajmniej z braku zaufania do ówczesnej milicji, ale z poczucia obowiązku i obawy , aby nie wyszły na jaw różne tajemnice zamordowanej. Ostatecznie narratorka podjęła jednak współpracę z milicją, w przeciwnym razie niczego nie byłaby w stanie wykryć  , a poza tym nie dostałaby wizy do Danii, gdzie prowadziły pewne tropy. Ta apoteoza milicji i permanentne zachwyty nad nią były tak silne, że przeszkadzały w czytaniu. A major był niestety jedną z pierwszoplanowych postaci.  W żadnej powieści kryminalnej czegoś takiego nie spotkałam. Rozumiem, ze był to specyficzny okres, ale nie jestem pewna, czy w tamtych czasach aż takie zachwyty były niezbędne. W PRL ukazała się przecież masa książek, w których temat  milicji w ogóle nie był poruszany, albo takich gdzie był poruszany, ale nie tak.  Narratorka pieje z zachwytu nad milicją, mimo iż ewidentnie została zaszantażowana zablokowaniem zagranicznego wyjazdu w przypadku braku współpracy. Zachwyt budzi też w narratorce jej małżonek , prokurator, w tym przypadku jest to jednak zachwyt tylko nad jego zawodowym profesjonalizmem.

         Chmielewska w innych książkach świetnie pisze o tym, na czym się zna, czyli np. o pracy inżynierów czy architektów, o tym jak funkcjonuje to środowisko. W tym przypadku zaś to, co pisze o międzynarodowych handlarzach narkotyków jest i nudne i mało przekonujące.   Intryga związana z zabójstwem i sam sposób jego dokonania też są mocno naciągnięte i mało wiarygodne.  Na dodatek wszystkiego ta książka szczególnie zabawna nie jest. Nie tak dawno czytałam „Wszystko czerwone” Chmielewskiej i zdecydowanie lepiej mi się podobało, chociaż też bez rewelacji. Może rzeczywiście czas tych książek minął, a może sięgnęłam po te trochę gorsze. Z pewnością teraz są one odbierane inaczej, niż np. 50 lat temu. Trudno wczuć się w uczucia kogoś, kto w latach 60-tych w Danii z zachwytem patrzy na dobrze zaopatrzony sklep. Odczucia tego kogoś nie są już zrozumiałe. Nie wiem też, co zabawnego może być w tym, że ktoś chce kupić zwykłą kiełbasę i musi jeździć aż do sześciu sklepów, aby ją znaleźć.

2/6