poniedziałek, 30 marca 2015

Evzen Bocek „Ostatnia arystokratka”





Evzen Bocek , autor książki, zatrudniony jest jako kasztelan jednego z czeskich zamków, jest to inaczej mówiąc zarządzający  . Zna się na tej tematyce i akcję swojej książki umiejscowił właśnie na takim zamku. Zamek ten został odzyskany od państwa przez prawowitych właścicieli, a konkretnie przez ich spadkobierców, wnuka z rodziną. Właściciele ci  przybyli do Czech z USA, gdzie zamieszkiwali na stałe. I właśnie ich perypetie po powrocie do kraju przodków są  opisane w książce. Opisuje je narratorka, czyli ich nastoletnia córka. Rodzina była całkowicie spłukana, owszem stali się właścicielami olbrzymiej nieruchomości, ale nie mieli z czego żyć, nie pracowali przecież. A zamek wręcz sypał się ze starości i z braku remontu. Odnalezienie się w wielkim, ziemnym zamku i zdobycie środków utrzymania to tematy główne „Ostatniej arystokratki”.  

    Książka jest lub może raczej bywa śmieszna, w moim odczuciu na początku śmieszy bardziej, pod koniec zdecydowanie mniej.  Jest to styl przypominający Joannę  Chmielewską, ale mnie osobiście Chmielewska śmieszy bardziej. Ale to kwestia gustu. Gdybym miała porównywać, to u Chmielewskiej humor jest na znacznie wyższym poziomie. Bohaterka książek Chmielewskiej jest nie tylko wykształcona, ale jeszcze zawsze  inteligentna , a nawet i błyskotliwa. U Bocka rodzice narratorki są idiotami. Matka to typowa Amerykanka o niczym nie mająca pojęcia, jej ulubionym zajęciem jest czytanie biografii księżnej Diany. Ojciec różni się niewiele. Ich córka, narratorka, różni się tym tylko, że nie jest idiotką. Humor u Bocka jest na zróżnicowanym poziomie, często niestety jest niesmaczny . Sytuacje humorystyczne wynikają nie z sytuacji, zaaranżowanych przez bohaterów, ale z przypadku, najczęściej zaś śmieszne mają  być głupie zachowania domowników i ich służby . Sporo jest opisów , związanych jest z kupami czy sikami, np. kot wieziony w torebce zrobił kupę   i zaczęło śmierdzieć, albo ktoś wysikał się do nocnika, kot potrącił nocnik i zawartość się wylała na dywan, poczym również zaczęło śmierdzieć.

    Inteligentniejsze puenty też się zdarzają. Autor dość krytycznie opisuje   zachowania turystów, zwiedzających zamek. Okazało się, że są oni w dużym stopniu zainteresowani spirytyzmem i ich zainteresowaniem cieszą się zamki, nawiedzane przez duchy. Konieczne było więc wymyślenie duchów, jak również okoliczności, w których miałyby one straszyć.  Arystokracja kojarzy się często z jazda konną i niezbędne było również, aby rodzina jeździła konno. Było to atrakcją dla turystów, szczególnie gdy można było  zrobić zdjęcie hrabiny jadącej konno. Właściciele musieli więc szybko nauczyć się tej sztuki. Dość ciekawe było spostrzeżenie, że większości turystów nic nie interesuje. Mimo, że przychodzą na zamek z własnej woli, chcą skończyć zwiedzanie możliwie szybko. Dlaczego więc przychodzą? No bo nie mają innego zajęcia, szczególnie w weekend , a w weekend coś „trzeba”  zaplanować i zrobić.

          Denerwowało mnie też, że w wielu scenach źle traktowane były przez domowników zwierzęta , przykładowo kot był kopany, psom zakładano kolczatki, a szczytem była już scena świniobicia. Aby zarobić, rodzina chciała urządzić świniobicie na oczach turystów. Świnia jednak zachorowała i mogła nie dożyć wyznaczonego dnia, w związku z czym wezwano weterynarza, aby naszprycował ją jakimikolwiek lekami po to tylko, aby dożyła przybycia turystów. Zwierzę stało się apatyczne i jego zarżnięcie odbyło się w terminie, na miejscu przyrządzono mięso i dano je turystom. Całość bardzo się podobała, wyłonił się więc pomysł, aby zabić drugą świnię, ta była zdrowa, wyrywała się . W wykonaniu  Evzena Bocka opisy zabijania tych zwierząt miały być  bardzo   śmieszne, np. przerażone zwierzę chce uciec, kwiczy, turyści się śmieją. Dla mnie było to obrzydliwe.

     Zastanowiła mnie mentalność Czechów, wiele im do szczęścia nie trzeba. Pośmieją się z idiotyzmów i są zadowoleni . Nie udają inteligentów. Kompleksów nie mają. W książkach jest też co nieco o historii zamku, który odzyskała rodzina. Opisy są krótkie, zamek przechodził podczas różnych wojen z rąk do rąk, nikt go nie bronił, „zdobywał go, kto chciał”. Właścicielom to chyba przesadnie nie przeszkadzało. Nikt w żadnych walkach nie ginął, nikt nie odnosił ran, ród przyzwyczaił się chyba do różnych lokatorów różnych przekonań i różnych nacji. Bez względu na to, do jakiego państwa zamek należał, hrabianki skupiały się na  szukaniu mężów, wywoływaniu duchów  i temu podobnych rozrywkach. Panowie polowali. Jedyne zniszczenia budowli wynikały z upływu czasu.  W zamku było skrzydło Himmlera, który krótko tam pomieszkiwał podczas wojny. Potomkowie nie tylko nie wstydzą się tego, ale są zadowoleni, bo mogą tam wpuszczać turystów i na nich zarabiać.  To , co dla kogoś innego byłoby wstydliwe, czy głupie, oni obracają w żart.  Okazało się np. , że jeden z przodków  był erotomanem  o bardzo wyrafinowanych gustach. Zostały po nim zapiski z opisami różnych scen porno i opisami  gadżetów do seksu. Niektóre z tych gadżetów też się ostały. Rodzina błyskawicznie wykorzystała to , zebrała wszystko i powstał pokój , przypominający sex shop retro i dom publiczny retro. Pokój stał się miejscem do zwiedzania  dla wycieczek, na których można było zarobić.  Jest to specyficzna mentalność.  To właśnie dzięki niej Czesi przetrwali II wojnę z symbolicznymi stratami zarówno w ludziach, jak i w mieniu.

             W sumie książka najgorsza nie jest. Zachwytów też nie podzielam. Można się co nieco dowiedzieć się o zubożałych potomkach arystokracji we współczesnych czasach. Temat jest oryginalny. Pośmiać też trochę się można. Pytanie jest tylko takie, czy kogoś śmieszy ten rodzaj dowcipu.  Kiedyś oglądałam wywiad z Joanną Chmielewska w telewizji. Dziennikarka jej zakomunikowała, że zdaniem niektórych osób, jej książki nie prezentują zbyt wysokiego poziomu. Pisarka odpowiedziała krótko, że te osoby nie muszą jej książek czytać.  Uważam, że takie książki są potrzebne, jest to świetna rozrywka.  Jeśli ktoś chce się rozbawić , wyluzować, może sięgnąć po „Ostatnią arystokratkę” , ja dalszych tomów kupować jednak nie będę.

4/6

środa, 25 marca 2015

Lew Tołstoj „Anna Karenina” – audiobook , czyta Anna Polony

 







Obraz znaleziony dla: Anna Karenina 
          Kiedy skończyłam już słuchać audiobooka,  zupełnie przypadkowo, tzn. bez związku z książką,  byłam w kinie  na filmie „Sils Maria”. W filmie Juliette Binoche gra aktorkę, która ma zagrać w sztuce teatralnej  starzejącą się kobietę . Dwadzieścia  lat wcześniej , w tej samej sztuce grała  rolę  młodej kobiety. Teraz ma nastąpić zmiana perspektywy. Niby to samo, ale zupełnie inaczej. Miałam podobne odczucia po raz drugi spotykając się z „Anną Kareniną”, czytałam ją 10 lat temu, nie liczę tutaj  ekranizacji . Powieść ta sama, ale odbiór zupełnie inny, 10 lat to jednak jest  dużo, inaczej patrzy się na świat. Wiedziałam, co się stanie  i z Anną i z innymi bohaterami, ale czułam się tak, jakbym spotykała się z nimi po raz pierwszy i jakbym dopiero teraz tak naprawdę ich poznawała. Czułam się tak, jak grana przez Binoche aktorka , która ma zagrać doskonale znaną rolę ,  okazuje się, że rola niby ta sama , ale ona jest już inna ,  inaczej na tą rolę patrzy i ta pozornie znana rola okazuje się rolą nową.
     Audiobook jest rewelacyjny, a dobór Anny Polony jako czytającej książkę,  to przysłowiowy strzał w dziesiątkę.  Polony większość tekstu czyta powoli, bez egzaltacji , moduluje głos nieznacznie. Tą powieść winna czytać dojrzała , mądra kobieta. I tak właśnie jest.
     Zaskoczeniem dla mnie było to, że każda niemal scena z powieści z czymś mi się już kojarzyła,  konkretnie z różnymi, analogicznymi scenami z życia. Gdy zna się tekst dobrze, nie myśli się o tym co się stanie, ale o tym, dlaczego to się dzieje, dlaczego np.  ludzie w taki sposób reagują na taką sytuację? Czy wydarzenia mogły potoczyć się inaczej? Co zadecydowało o tym, że wszystko poszło w tym, a nie w innym kierunku? Czy ktoś mógł uniknąć destrukcji ? W którym momencie przekroczona została granica, po której nie ma już odwrotu?
      Nie chcę opisywać swoich skojarzeń chronologicznie, wymienienie ich wszystkich nie byłoby możliwe, powstałaby druga powieść. Ale napiszę o niektórych , przykładowych skojarzeniach.
      Poraziła mnie podczas słuchania sytuacja Anny , tzn. ostracyzm, z jakim się spotkała ze strony otoczenia . Jedyną osobą, która się od niej nie odwróciła była bratowa, Dolly. Siostra Wrońskiego odmówiła mu utrzymywania jakichkolwiek kontaktów z Anną, tłumacząc się tym, że niechęć środowiska spadnie i na nią, a ona ma córki na wydaniu. Poza tym mąż robi karierę, która mogłaby z powodu takiej znajomości gwałtownie zahamować, co wiązałoby się z ograniczeniem środków finansowych. Dolly z kolei nie mogła poświęcać Annie wiele czasu, miała całą gromadę dzieci i Anna została sama. Wydawało mi się w pierwszym momencie, po pierwszych fragmentach na ten temat, że takie zachowania to anachronizm z XIX wieku. Momentalnie pojawiła się jednak myśl, że wcale nie. Mam koleżankę, która znalazła się w podobnej sytuacji jak Anna. Małomiasteczkowe środowisko w którym przebywała , ją odtrąciło. Musiała już z mężem zmienić miejsce zamieszkania. Mogłam też obserwować mechanizm odtrącenia przez środowisko , może raczej przez część  środowiska niejako z autopsji, gdy w jednym z miejsc, w którym pracowałam, z kilkoma innymi osobami wpadliśmy w konflikt z szefem. Jego przyboczni zaczęli się od nas odsuwać, przestali wpadać nawet na kawę, niektórzy przestali nawet mówić cześć, byłoby to przecież źle widziane. Ten sam mechanizm Tołstoj opisał trafnie, szczegółowo i genialnie i jest to absolutnie ponadczasowe. 
          Szalenie ciekawy jest opis destrukcji osobowości Anny. Gdy ją poznajemy jest dobrą matką i pozornie dobrą żoną, a może raczej żoną, prawidłowo wypełniającą swe obowiązki. Jest przy tym uczciwa i prawdomówna. Gdy pojawiło się uczucie do Wrońskiego , zaczął się fałsz. Początkowo ukrywała całą sytuacją przed Kareninem, kłamała. Było jej z tym bardzo źle miała tego świadomość .  Pojawiły się straszliwe dylematy, związanie się z Wrońskim oznaczało w jej sytuacji automatycznie zerwanie kontaktów z synem, który pozostawał przy mężu. Potem były już tylko się wyrzuty sumienia,  nerwowość, podejrzliwość , niechęć do patrzenia w przyszłość. Drugie dziecko Anna wyraźnie zaniedbywała. Kłamstwo stało się już chlebem powszednim. Okłamała nawet Wrońskiego i to co do sprawy szalenie ważnej.  On liczył na to, że w przyszłości będą mieli syna, dziedzica, ona zaś wiedziała od lekarza , że więcej dzieci nie będzie mogła mieć. Zwierzyła się z tego tylko Dolly. Dla zabawy zaczęła też wdzięczyć się do Lewina, męża Kitty, chciała ot, tak, z nudów, go w sobie rozkochać. On był młody, zakochany po uszy w żonie. To,   że może kolejny raz wyrządzić straszliwą krzywdę Kitty, nie miało dla Anny żadnego znaczenia.   Jej wrażliwość i empatia wyraźnie stępiały, coraz częściej zaczęło do chodzić do głosu zło. Anna zaczęła stawać się innym człowiekiem. Myślę, że każdy chyba mógł obserwować w rzeczywistości takie przemiany ludzi, z różnych powodów oczywiście.
       Zdumiał mnie tak samo inny opis, na który podczas czytania nie zwróciłam jakiejkolwiek uwagi. Odnosi się to  do wyjazdu Anny z Wrońskim do Włoch, a dokładnie do dłuższego pobytu w jednym z miasteczek. Wroński był młodym mężczyzną, lubiącym towarzystwo , spędzanie czasu z  kolegami, kochał wojsko i wyścigi. Dla Anny zrezygnował ze służby wojskowej. Mimo dobrych chęci nie był w stanie odnaleźć   się w tej sytuacji. Szczególnie dotkliwe stało się to właśnie we Włoszech . Nie potrafił znaleźć sobie zajęcia. Ile można zwiedzać ? Przypomniał sobie, że kiedyś malował, ale ile można malować, szczególnie że tak naprawdę nie była to jego pasja.  To właśnie wówczas pojawiły się pierwsze rysy na związku z Anną i na jego uczuciu do niej. Znam osoby, które w stosunkowo młodym wieku przestały pracować,  około 40-tki. Stało się z nimi to samo , co z Wrońskim. Po chwilowej euforii przyszła apatia, siedzą przed telewizorem całymi dniami, są wyjątkowo drażliwi, życie toczy się gdzieś obok nich. Kontakty towarzyskie też się im pourywały, albo mocno osłabiły. Na małżeństwa oddziałuje to wyjątkowo niekorzystnie. Opis takiego stanu , dokonany przez Tołstoja idealnie trafia w sedno. Wiadomym jest dla mnie, że nic dobrego z tego stanu nie nigdy nie wyniknie, nie mam na myśli tak drastycznej sytuacji, jak w powieści, ale zmiany w psychice tej osoby.
    Wszystkich opisów z książki , które szczególnie mnie  zaintrygowały, nie mogę – tak jak już napisałam – wymienić.  Musiałabym pisać, pisać i pisać. Jestem pewna, że gdy sięgnę   kiedyś kolejny raz po „Annę Kareninę” , to zwrócę uwagę na jeszcze inne fragmenty i będę miała przed oczami jeszcze inne przypadki. I zawsze czegoś nowego o psychice ludzkiej się dowiem. To właśnie jest Wielka Literatura.   
      Myślę też, że wysłuchanie audiobooka, gdy zna się książkę, jest cennym doświadczeniem. To jest jeszcze inny efekt, niż w przypadku czytania książki po raz drugi. Gdy czytam nawet po raz drugi książkę, to ona nadal wciąga. Wiem, co się stanie i chcę nadal mimo to, przeczytać to jeszcze raz.  Nawet podczas tego drugiego czytania czyta się szybko i przez to pewne rzeczy można pominąć, lub nie zwrócić na nie uwagi. Czytanie na głos trwa dłużej. Jest więc zdecydowanie większa szansa, że podczas słuchania, niczego się nie pominie.
6/6

 

niedziela, 22 marca 2015

Wojciech Eichelberger , Tomasz Jasturn „Sny, które budzą”





    Spędzamy  1/3 życia śniąc i nie za bardzo wiemy, jak mamy rozumieć nasze sny. Do psychologów i ich niektórych teorii  podchodzę z pewnym dystansem,  ale Wojciecha Eichelbergera wyjątkowo cenię. Czytałam wiele jego tekstów w „Zwierciadle” i zawsze coś wartościowego z tej lektury wynosiłam.

    Książeczka ta – 136 stron, wydrukowanych wielką trzcionką , to opis 12 przypadków pacjentów psychoterapeuty. Każda z tych osób miała swoje problemy, na początku rozdziału jest to właśnie opisane. Każdej z nich w pewnym momencie przyśnił się charakterystyczny sen. Sen ten z reguły przemawiał za pomocą symboli i odnosił się właśnie do sytuacji danej osoby, wydobywał z jej podświadomości jej lęki czy marzenia.  Potem następuje interpretacja snu. Jeden rozdział to jeden pacjent i jego sen.

     Rozmówcy, dyskutujący o tych snach, tj. Eichelberger i Jastrurn wychodzą z założenia, że sny są jakby listami naszej podświadomości do nas. Czasem, a nawet i często,   nie wiemy, co w nas w środku siedzi, czego tak naprawdę chcemy, niekiedy czegoś wiedzieć nie chcemy i przed pewnymi prawdami bronimy się.  Podświadomość do nas przemawia właśnie przez sny. Jest to jednak przekaz indywidualny, składający się z obrazów, które mogą być czytelne tylko dla tej konkretnej osoby. Przykładowo jeden z pacjentów W. Eichelbergera wychowywał się w bardzo biednej rodzinie, nie mieli nawet normalnej ubikacji, czego bardzo się wstydził. Potem się wybił, po wielu już latach , gdy mieszkał zupełnie gdzie indziej, zdobył majątek, szczęśliwy jednak w dalszym ciągu nie był. I przyśnił mu się sen, w którym odwiedził on sąsiada z dzieciństwa, biedaka i skorzystał u niego z toalety. Toaleta ta była  inna niż w rzeczywistości, szło się do niej bardzo , bardzo wysoko, była to taka podniebna, wyjątkowo luksusowa  toaleta.  Okazało się jednak, że nie można z niej wyjść, wszędzie jest przepaść . Tą toaletę psycholog potraktował jako symbol tego, od czego pacjent chciał uciec i zarazem symbol tego, do czego dążył. Był to też obraz tego, do czego doszedł, do luksusu, z którego można już tylko spaść , do tego dochodziło odcięcie się od korzeni i jednoczesna tęsknota za tymi korzeniami.   Nie ma jednego kodu do odczytywania snów, tak jak np. przyjmują to różne senniki. U kogoś innego taka toaleta mogłaby symbolizować coś zupełnie innego.

       W książeczce tej jest cała masa symboli. Przykładowo osoba zdominowana, mająca wszystko uporządkowane i poukładane śniła, że uciekała skądś, chciała przeskoczyć przez płot i jej się to nie udało. Trzeba było się zastanowić, przed czym była ta ucieczka i czy nie warto byłoby ją przeprowadzić w rzeczywistości, czyli zmienić to, co tą osobę uwierało.  

    Dla mnie przypadki te były wyjątkowo ciekawe. I nawet już po tej lekturze starałam się przypomnieć sobie, co mi się śniło i co to może oznaczać. Przecież nawet w każdej religii świata pojawiają się sny i przekazy, jakie te sny dają śniącemu. Do przeczytania całości i nawet do przemyślenia wszystkiego wystarczy jeden wieczór. Potem można wracać i jeszcze zerknąć. Według mnie warto.

     To co mi przeszkadzało, to fakt, że większość tych pacjentów miała wyjątkowo ciężkie dzieciństwo i w wielu przypadkach ich problemy były z tego powodu inne niż u większości ludzi. Często też powracał problem relacji z matką czy ojcem, mimo tego, że pacjenci byli już dorośli. Osobiście mam wątpliwość co do sensu ciągłego otwierania  starych ran i analizowania ich.  Ale przeczytać warto. Opisanych przypadków jest sporo, coś zbliżonego do siebie chociażby w pewnej części, każdy znajdzie.

4/6
 

niedziela, 15 marca 2015

Eugenio Zolli „Byłem rabinem Rzymu…Historia wielkiego nawrócenia”



 
      Eugenio Zolli rzeczywiście był w okresie 1940 do 1945r. naczelnym rabinem Rzymu, a w 1945r. zmienił wiarę na katolicką. jest to wydarzenie niespotykane, aby ktoś, kto zajmuje tak wysokie stanowisko w hierarchii kościelnej i jest postacią powszechnie znaną, zmieniał wiarę. Decydując się na takie posunięcie Zolli miał pełną świadomość, że nie zyska w ten sposób ani nowego stanowiska, ani pieniędzy, a straci szacunek swojego narodu i zostanie wykluczony ze środowiska, w którym się obracał.  Historia ta wydawała mi się na tyle ciekawa, że parę lat temu zakupiłam tą książkę, licząc na to że napisał on , co doprowadziło do tego czynu. I faktycznie, napisał o tym.  

       W książce jest zawarta historia jego życia, pisana jest ona jednak w sposób inny, niż to zazwyczaj bywa. Zolli całe życie był duchownym , jest więc sporo rozmyślań o wierze, które była dla niego  najważniejsza. O życiu rodzinnym, a miał dwoje dzieci, raz owdowiał i ożenił się powtórnie,  napisał  bardzo niewiele. Poza kwestiami związanymi z religią, sporo miejsca zajmuje też opowieść o historii, był przecież rabinem Rzymu w trakcie II wojny światowej. Jeżeli ktoś czytał lub oglądał „Purpurę i czerń” , to zorientuje się, że wydarzenia opisywane w obu książkach częściowo się pokrywają, przedstawiane są jednak z innych punktów widzenia, dotyczy to chociażby zbiórki złota przez Żydów. Miało ono być przekazane Niemcom i miało ochronić Żydów przed zagładą. Jak się okazało, nie uchroniło.

      Najciekawsze dla mnie było oczywiście wszystko, co wiązało się z nawróceniem, w końcu to coś w rodzaju cudu. Trudno mi sobie wyobrazić, aby stało się coś odwrotnego, aby np. papież przeszedł na judaizm.  Kilka lat przed przeczytaniem tej książki, coś gdzieś usłyszałam, że Zolli w trakcie uroczystości w synagodze zobaczył Chrystusa i że to był powód konwersji. Okazało się, że  fakt taki miał miejsce, ale przyczyn zmiany wiary było wiele , a zdarzenie z synagogi dla procesu nawrócenia nie miało większego znaczenia.  Sam proces dojrzewania do takiej decyzji był wyjątkowo długotrwały.    Zaczęło się dość banalnie, Zolli urodził się w Polsce, dorastał w środowisku wielokulturowym, miał kolegów zarówno wśród Żydów, jak też i wśród katolików. Jego najlepszy kolega z tamtych czasów pochodził z biednej rodziny, mieszkał z matką, ojciec jego nie żył. Małego Eugenio, a właściwie wtedy jeszcze Izraela Zollera fascynowała ta rodzina. Jak napisał później, panowała  w niej miłość , łagodność , tolerancja , a intrygował go zaś szczególnie krzyż wiszący na ścianie. Rozmyślał  o tym krzyżu jako dziecko. Obserwacja tej rodziny zapoczątkowała cały proces.

     Gdy czytałam te  fragmenty przyszło mi na myśl, jak to nie wiadomo, jak wielki wpływ to , co robimy, może wywierać na innych ludzi. Wydawałoby się, że zwykłe, codzienne czynności, nie mają żadnego znaczenia, że liczą się tylko czyny spektakularne . W tym przypadku było inaczej. Ta biedna i niewykształcona kobieta, matka małego chłopca, nie mogła sobie przecież wyobrazić , że jej zwyczajne zachowanie, gotowanie obiadu, rozmowy z synem , wymiana zdań z samym Zollim,  spowodują ciąg wydarzeń, które w konsekwencji doprowadzą do konwersji naczelnego rabina Rzymu.

    Kolejny czynnik , który spowodował zmianę wiary , to rozważania religijne, oparte na gigantycznej wiedzy. Zolli nie ograniczał się w swych rozmyślaniach tylko do Tory, czytywał cały Stary Testament , czytywał też i Nowy Testament. I dochodził do ciekawych wniosków, typu, że Stary Testament i Nowy się ze sobą wiążą , a Nowy Testament jest wypełnieniem Starego. Taka światłość umysłu jest rzeczywiście czymś szczególnym, mało kto wychodzi poza utarte schematy, osoby o innych poglądach traktuje się często jako wrogów, albo jako osoby, których myśli nie zasługują ani na uwagę, ani na przemyślenie. Profesor Zolli był bez wątpienia intelektualistą wielkiego formatu. Nie ma mowy o tym, aby zajmował się pracą fizyczną , chociażby w domu, nie wiem, kto to robił, nie ma o tym mowy. On czytał, rozważał, modlił się.  Prozaiczne sprawy dnia codziennego najprawdopodobniej  musiały spoczywać na jego żonie . Albo w ogóle nie interesowała go żadna rozrywka, albo o tym nie pisał, ale wygląda na to, że go nie interesowała. Życie towarzyskie też go nie interesowało.  

      Miało również miejsce ukazanie się Chrystusa Zollemu. Nie było to coś nagłego , on o Chrystusie myślał już o długiego czasu, od kilkudziesięciu lat. To ukazanie się Chrystusa to było jakby postawienie kropki nad „i” w jego procesie odchodzenia od judaizmu.

  Książka jest głównie dla osób wierzących , szczególnie z  powodu sporej ilości rozmyślań religijnych o  Piśmie Świętym. Te rozważania są dla osób bardzo zaawansowanych , czyta się je wyjątkowo ciężko, chyba że ktoś jest przyzwyczajony do takiej lektury. Przy rozważaniach jest sporo przypisów, jeśli ktoś jest zainteresowany i chciałby gruntownie przemyśleć sobie te kwestie, wyjaśnienia w przypisach  będą bardzo pomocne.  Książkę wydało wydawnictwo katolickie Salwator i opracowanie pod kątem religijnym jest na bardzo wysokim poziomie . Brakowało mi natomiast zdjęć, nie ma ani jednego  , dopiero w wikipedii sprawdzałam, jak   autor wyglądał. Nie ma żadnego kalendarium z życia. Trudny jest też język , którym książka została napisana. Tłumacz chciał niewątpliwie , aby przekład był ściśle zgodny z oryginałem.  I chyba nie da się zrobić inaczej, gdy jest cała masa rozważań, w tym cytatów z Pisma Świętego. Ale język przez to jest archaiczny.

      Myślę, że idealnym pomysłem byłoby, gdyby o wydarzeniach, które opisane są w „Byłem rabinem Rzymu” napisał jeszcze ktoś inny w bardziej przystępnej formie. I aby opisał życie Zollego tak, aby książkę mógł przeczytać z ciekawością również i niewierzący.

4/6

środa, 11 marca 2015

Agatha Christie „Kieszeń pełna żyta”



   
       „Kieszeń pełna żyta” to typowy kryminał A. Christie. Idealnie nadaje się do tego, aby odszukiwać  w świecie rzeczywistym sylwetki osób , sportretowanych przez pisarkę. Jak już pisałam wcześniej, uwielbiam coś takiego robić. Zawsze podczas czytania Christie zastanawiam się, kto z moich znajomych lub rodziny ma taki sam charakter , jak ktoś z bohaterów książki.  W tym przypadku jest to typowa książka Chrisite, bo wiadomo, że zabił ktoś z domowników, których wielu nie jest. A wszystkich poznajemy po kolei. Charaktery są ponadczasowe.

     Wydarzenia rozgrywają się w olbrzymim domostwie bardzo bogatej rodziny , nazwanej przekornie Domkiem pod Cisami. Wszystko rozpoczyna się od zgonu pana domu – przedsiębiorcy Rexa Fortescue, który zaraz po przyjściu do biura i wypiciu herbaty padł trupem. Okazało się, że został otruty  niacyną,  która  działa bardzo szybko . Nie ma innej możliwości, jak ta, że został on otruty w domu podczas śniadania. A w domu była jego żona, druga już, młodziutka, po której widać, że poleciała na jego pieniądze. Kobieta ta miała kochanka, jeszcze bardziej chytrego, niż ona sama, bo kochanek ten z kolei miał plan, że gdy ona zostanie bogatą wdową, będzie chciała ponownie wyjść za mąż, a on będzie pod ręką. Był też dorosły syn Parsival z żoną.  Parsival robił idealne pierwsze  wrażenie, był pupilkiem ojca, ale to tylko pozory, im bardziej się go poznawało, tym bardziej widoczne był, że pod maską uczciwego człowieka kryje się ktoś inny. Jego żona pozornie robiła wrażenie mało rozgarniętej, ale w rzeczywistości w niektórych momentach widać było całkiem bystre, chytre spojrzenie. Córka Rexa wydawała się najnormalniejsza z całej rodziny . Służba to wyjątkowo głupia służąca – Gladys, sprytny , lubiący zaglądać do kieliszka kamerdyner, pyskata kucharka i uporządkowana , inteligentna zarządzająca domem Mary Dove.  Po śmierci pana domu do Domku pod Cisami przybył z zagranicy drugi syn, ujmujący, ale będący w permanentnym konflikcie z ojcem, Lancelot z żoną.

      W miarę, jak rozgrywają się wydarzenia, można śledzić charaktery tych osób. Dla mnie najtrudniejszym było znalezienie alter ego kochanka żony. Znam sporo kobiet, wychodzących za mąż dla pieniędzy,  nawet za odrażających staruchów . Wydawało mi się, że nie znam za to męskiego odpowiednika takiego charakteru.  Po głębszym zastanowieniu okazało się, że sporo jest takich i w moim otoczeniu.

     Jak to u A. Christie bywa, jest i tajemnica z przeszłości. Rex długo wcześniej był współwłaścicielem kopalni w Afryce. Jego wspólnik zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, a wszystko wskazuje na to, że mógł mieć z tym związek właśnie Rex.  Zmarły w Afryce wspólnik miał żonę w i dwoje dzieci. Nie można wiec wykluczyć, że któreś z dorosłych dzieci mogło wejść do rodziny Fortescue i dokonać zemsty.

      Christie wplotła w akcję różne dygresje na temat charakteru ludzkiego. Są one stale zastanawiające. Przykładowo w jednej ze scen  Mary Dove była wypytywana przez policjanta na temat tego, czy w określonym momencie widziała przez okno kogoś w ogrodzie. Mary widziała i od razu powiedziała, że wydawało jej się, że to był …..tu podała imię tej osoby, nazwijmy go X. Nie mogę oczywiście  napisać, kto to mógł być, którego zabójstwa to dotyczyło i jaki był związek tego mężczyzny z wydarzeniami. Wszystko jest jasne dopiero na końcu . Policjant zakomunikował Mary, że to nie mógł być X, bo o tej godzinie nie było go w domu. Mary przypomniawszy sobie, że rzeczywiście o tej godzinie X w domu nie był, zaczęła się wycofywać z tego, co powiedziała. Uznała, że musiał to jednak być ktoś inny. Okazało się później, że jednak pierwsze skojarzenie było trafne i faktycznie to był X. Gdyby policja wzięła pod uwagę tą ewentualność, że X był w ogrodzie, przyśpieszyłoby to rozstrzygnięcie sprawy. Skojarzyło mi się od razu, jak często ludzie wycofują się ze swoich spostrzeżeń  lub w ogóle zmieniają zdanie pod wpływem cudzej sugestii. A sugerujący  z kolei w rozmowie niczego nie zyskują od drugiej strony.  No i często przecież tak bywa, że gdy chcemy sobie coś przypomnieć, czy skojarzyć, trafne jest właśnie pierwsze wrażenie, czyli coś, co wynika z podświadomości, co nie podległo jeszcze obróbce intelektu. Szkoda, że często  rezygnujemy z tego, co od razu nam przyszło do głowy jako pierwsza myśl lub pierwsze wrażenie.

         Różnych ciekawych obserwacji charakterologicznych jest zdecydowanie więcej, nie sposób tu wszystko wymienić. Szczególnie ciekawe było ukazanie, jak bardzo szkodliwa może być zwykła głupota, niemal tak, jak i prawdzie wyrachowanie, połączone z olbrzymim intelektem.

      Zauważyłam jeszcze jedno. Parę lat temu oglądałam film „Kieszeń pełna żyta” z Joan Hickson. Pamiętałam mniej więcej film, gdy czytałam książkę. Ku swojemu zaskoczeniu zauważyłam, że jeśli ktoś czytałby bardzo, ale to bardzo uważnie, zauważyłby jednak pewne mini poszlaki, które bardzo wcześnie wskazywały na właściwego mordercę. Były też i mylne poszlaki, wskazujące na innych, ale te właściwe były znacznie sensowniejsze i znacznie  bardziej sugestywne. Nie wiem, czy pisarka zrobiła to celowo, czy tak  tylko jej wyszło.  No i życiu też tak jest, jeżeli obserwowalibyśmy ludzi wnikliwiej, mniej byłoby zaskoczeń co do ich zachowania .

       Wydawca napisał, że jest to najbardziej gorzka powieść A. Christie. Faktem jest, że wszyscy niemal bohaterowie są tutaj obrzydliwi, a po zabitych nikt nie płacze. Ale i tak z tym stwierdzeniem się nie zgadzam. W innych jej powieściach też tak bywa.

6/6

sobota, 7 marca 2015

Franciszek Klimek „Koty są dobre na wszystko”




    Jest to urzekający, często humorystyczny zbiór wierszy  wielkiego miłośnika kotów. I są to wiersze o kotach i o ludziach, mających koty. Franciszek Klimek jest doskonale znany czytelnikom ”Kocich spraw”, niemal w każdym numerze jest co najmniej jeden jego wiersz. Poeta pisze wiersze w tradycyjnej formie, a osobiście właśnie takie lubię najbardziej. Nie przemawia do mnie ani biały wiersz, ani wiersz bez rymu. Za to wiersze , nazywane przeze mnie tradycyjnymi, szybko zapamiętuję, a czytanie ich to prawdziwa przyjemność.

    Zbiór ten jest wyjątkowy chociażby z tego powodu, że wiersze w zdecydowanej większości są pogodne, ciepłe , wprowadzają czytelnika  w wyśmienity nastrój i dotyczą naszej codzienności. A taka postawa poety jest rzadka. Dotyczy to chyba nie tylko poetów, ale i innych twórców, mamy mało artystów pogodnych, większość uwielbia smęcić i zajmować się tematami przygnębiającymi, w stylu : śmierć, choroba i to najlepiej nowotworowa lub inna nieuleczalna, rozmaite tragedie, dotykające człowieka. Są też i tematy podniosłe, wielkie. Często też można spotkać się z czymś w rodzaju wymądrzania się, pouczania, snucia dziwacznych rozważań, np. na sznurku do suszenia wisi i suszy się prześcieradło  i co z tego wynika,  itp.  Często twórcy zachowują się tak, jakby walczyli o to, kto znajdzie najbardziej tragiczny temat. Nie mam nic przeciwko pisaniu o poważnych tematach, też czytam takie książki i chodzę na takie filmy.  Ale brakuje w tym proporcji, mało kto pisze,  ot tak,  zwyczajnie o zwyczajnych sprawach. Teraz, kiedy na topie były dyskusje o filmowych Oskarach, zorientowałam się, że wśród naszych kandydatów, tzn. nominowanych,  był m. in. film właśnie o umierającej na raka kobiecie oraz o rodzicach wychowujących nieuleczalnie chore dziecko . Prawie nikt nie ma ochoty na nakręcenie czegoś , co w lekkiej formie mówi poważnych sprawach.  

    Wiersze Franciszka Klimka są urzekające.  Z pewnością tomik spodoba się każdemu miłośnikowi kotów, jego kupno  to też idealny pomysł na prezent dla kogoś, kto już ma kota. A wielce prawdopodobne jest, że osoba, która kotów nie ma po przeczytaniu połknie bakcyla i zafascynuje się i wierszami i kotami.

    Zbiorek jest wydany wyjątkowo starannie, w wyjątkowej oprawie graficznej. Wydała go Fundacja Kultury i Sztuki Europejskiej Ars Longa, a zilustrowała wspaniałymi, kolorowymi i czarno – białymi rysunkami Oksana Gatalajska . Przyjemnie bierze się go do ręki.

    Miałam spory problem, aby wybrać wiersz ulubiony, podobają mi się wszystkie. Ale chyba nie przez przypadek tomik otwiera  „Dom”:

„Niemal założyć się jestem gotów,

bo wątpliwości moich to nie budzi,

że, gdzie jest dom szczęśliwych kotów

tam jest też dom szczęśliwych ludzi”.

         Kilka dni temu, na Międzynarodowej Wystawie Kota Rasowego na Stadionie Narodowym, miałam okazję poznać poetę, który podpisywał tomiki. Ma w sobie olbrzymi urok, jest miłym, szalenie ciepłym człowiekiem . Nie spodziewałam się takiego miłego spotkania. I tym sposobem obok różnych kocich gadżetów, typu zabawki czy karma, wróciłam z przepięknym tomikiem. 

6/6