Słuchanie „Tajemniczej wyspy” to świetna
zabawa. Mimo iż jestem fanką Verne`a, tej właśnie książki nigdy nie czytałam i
teraz słuchałam jej z zapartym tchem. Są fragmenty, że słuchając zapomina się o
wszystkim dookoła. Otóż pod koniec wojny secesyjnej grupka pięciu mężczyzn z
psem wydostała się z terenu Stanów korzystając z balonu. Załamanie pogody i
silny wiatr zniosło ich na teren Pacyfiku, gdzie wylądowali na bezludnej
wyspie. Verne opisuje, jak się tam urządzali, a z biegiem czasu uświadamiali
sobie, że czuwa nad nimi jakaś tajemnicza siła, najprawdopodobniej człowiek, który im pomaga, a nie chce się ujawniać.
Mimo, że autor adresował swe dzieło raczej do młodszych czytelników, bawiłam
się doskonale i snułam domysły, kto lub co pomaga rozbitkom i czy aby na pewno
jest to coś dobrego. Zagadek jest kilka. Aura tajemniczości towarzyszy stale i
rozbitkom i czytelnikowi czy słuchaczowi. No i niemal mrożące krew w żyłach
były fragmenty, kiedy kolonistom groziło realne niebezpieczeństwo, np.
przybycie piratów.
Verne przemyca też i inne treści. Całość jest
wielkim peanem na cześć ludzkiego rozumu i wiedzy, a także zaradności, solidarności,
pracowitości, uporu, umiejętności podejmowania ryzyka. Dzięki Cyrusowi Smithowi,
inżynierowi, rozbitkowie zbudowali na wyspie małą cywilizację, łącznie z mini hutą
szkła, z telegrafem i in. dobrodziejstwami cywilizacji. Dzięki temu, że byli
pracowici i zgodni, mogli razem budować. Verne pokazał, że nie mają większego
znaczenia różnice rasowe, czy wynikające z wykształcenia. Jeden z piątki to
Murzyn, służący inżyniera, który mocno zżył się z grupą. Gdyby nie przypadkowo
nabyte umiejętności medyczne dziennikarza Gedeona Spiletta, jeden z kolonistów
niechybnie umarłby. Każda wiedza się przydaje. Verne był też ekologiem, na
długo wcześniej, niż pojęcie to zostało wymyślone. Rozbitkowie szanują przyrodę, zabijają tylko
dlatego, że potrzebują żywności, a nie dla zabawy. Troszczą się o psa,
udomowili nawet małpę. Szansę na poprawę dostaje nawet były przestępca. No i
nie może też zabraknąć człowieka głęboko skrzywdzonego przez los i innych
ludzi, nad którym pisarz pochyla się z empatią. Gdyby nie liczne zagrożenia i
poczucie niepewności, całymi latami na wyspie trwałaby idylla. Rozbitkowie
podejmują też rzucane im wyzwania, potrafią ryzykować, nie nabrali zamiłowania
do gnuśnienia. Gdy dowiedzieli się, że na jednej z wysp w pobliżu ( pobliże to
prawie doba rejsu) jest rozbitek, nie zawahali się, aby podjąć tam wyprawę.
Audiobooka słucha się wyśmienicie. Całość
trwa około 20 godzin, tzn. wersja pełna, można się więc w wydarzenia mocno
wciągnąć. Artur Balazs jest świetnym narratorem. Zapominałam momentami, że
czyta on powieść, tak jakbym niemal była na tej wyspie.
Powieść bez problemu wytrzymuje porównanie
z innymi dziełami tego samego pisarza. Nudzić się nie można. Dla mnie cały czas
numerem pierwszym wśród książek Verne`a jest 20 000 mil podmorskiej żeglugi,
było ono bardziej dynamiczne i jeszcze bardziej rozpalające wyobraźnię, pisałam
o tym dziele tutaj Ale obie te powieści są częścią trylogii, wraz pierwszym
tomem „Dziećmi Kapitana Granta”. „Tajemnicza wyspa” domyka całość i rozwiązuje
wszystkie zagadki. Każdy z tomów można spokojnie czytać bez znajomości tomów
poprzednich. Ale u Verne`a każdy może wybrać, czy pociąga go bardziej wyprawa
na księżyc, czy do wnętrza ziemi, czy w głąb oceanu.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz