sobota, 30 grudnia 2023

Lyman Frank Baum "Czarnoksiężnik z krainy Oz" - audiobook, czyta Irena Kwiatkowska

 

         Bajka dla dzieci jest powszechnie znana wśród dorosłych z racji wielu ekranizacji, w tym z musicalu. Odczytanie tej bajki w wykonaniu Ireny Kwiatkowskiej jest rewelacyjne, pod tym względem to jeden z najlepszych audiobooków, jakich kiedykolwiek słuchałam. Aktorka odczytała treść tak, jakby faktycznie opowiadała o czymś, co właśnie widzi i słyszy. Odświeżenie w pamięci bajki o zaradnej, odważnej dziewczynce, która mimo odczuwanego niekiedy lęku czy zwątpienia, finalnie jednak nigdy się nie poddawała,  przyda się nawet dorosłym. Treść jest lekka i przyjemna, a akcja wbrew pozorom mocno wciąga, od czasu dzieciństwa wielu szczegółów już nie pamiętałam. Nie ma tu, tak jak u Andersena, czy u braci Grimm, okrucieństwa i różnych koszmarnych scen. 

      Dorotka za sprawą trąby powietrznej i niewytłumaczalnego zjawiska znalazła się wraz ze swoim pieskiem w nieznanej sobie krainie, była to nierzeczywista kraina, która nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Nikogo tam nie znała, nie miała pojęcia, jak wrócić do domu. Zaprzyjaźniała się ze spotkanymi osobami, pomagała im i zrobiła dosłownie wszystko, aby wrócić. Były momenty, że już wątpiła, czy jej się uda, wszystko układało się czasami bardzo źle, a perspektywy na polepszenie sytuacji wydawały się żadne. Gdy nie dawała sobie rady, pomagał ktoś z przyjaciół. 

      Lektura z pewnością wpędzi czytelnika w dobry nastrój. W przypadku dzieci dodatkowo może pomóc w stawaniu się samodzielnym i odważnym. 

7/10   

   


poniedziałek, 18 grudnia 2023

Charles Dickens „Opowieść wigilijna czyli kolęda prozą”, tłumaczył Jacek Dehnel, ilustracje Lisa Aisato

 

   Książeczka w przepięknej szacie graficznej, z nowym tłumaczeniem, słowniczkiem i ze wspaniałymi ilustracjami jest absolutnie rewelacyjna. „Opowieść wigilijną” Dickensa zna chyba każdy, chociażby z wielu adaptacji filmowych. Wydawało mi się, że znam ją niemal na pamięć, ale i tak jeszcze coś znalazłam, na co wcześniej nie zwróciłam większej uwagi. Scrooge kojarzył mi się z patologicznym skąpstwem, ale był też koszmarny dla ludzi, dla każdego bez wyjątku czy to prywatnie czy zawodowo. Był odrażający pod każdym względem. 

     W książce jest słowniczek z objaśnieniami niektórych słów czy wyrażeń, typowych dla wiktoriańskich czasów, np. gotować w duchówce. Jest też nawiązanie do eseju na temat tego, czym tak naprawdę zajmowali się Marley i Scrooge, wynika z niego, że z lichwy i windykacji. Wyjaśniona jest pod względem prawnym sytuacja prawna ówczesnych biedaków, było to nie do pozazdroszczenia, koszmar. Słowniczek zdecydowane lepiej pozwala zrozumieć tamte czasy. 

     Do tej pory jako osoba dorosła nigdy na natrafiłam na wydanie z tak wspaniałymi ilustracjami. Są one wręcz dopełnieniem tekstu. Przykładowo gdy Duch Minionych Świąt zaprowadził Scrooga do dawnego sklepu, gdzie pracował jako młody chłopak, pokazał mu tamte święta. Pracodawca zafundował całej rodzinie i wszystkim pracownikom ucztę świąteczną, połączoną z tańcami. Opis tej zabawy nie jest długi, to tylko jeden z kilku epizodów, przypomnianych przez pierwszego ducha. Z tekstu ewidentnie wynika, że wszyscy wspaniale się bawili. Obrazują to 2 ilustracje. Na jednej jest gospodarz uśmiechnięty od ucha do ucha, a na drugim wszyscy bawiący się ludzie. Ilustracja pokazuje, jak bardzo są szczęśliwi, weseli, nie ma wątpliwości, że zapomnieli w tym czasie o wszystkich kłopotach. Te ilustracje to kwintesencja radości, a podczas czytania wcześniejszych wydań nie zwróciłam na tą zabawę większej uwagi. Po przeczytaniu tego wydania nie da się o niej zapomnieć. A pokazanie, jak niewiele trzeba, aby ludzi uszczęśliwić, czy unieszczęśliwić, to przecież istota tekstu Dickensa. 

     Trudno jest mi odnieść się do nowego tłumaczenia, nie mam w domu poprzednich wydań. Z pewnością tekst nie jest uwspółcześniony, i z tekstu i z ilustracji wynika ewidentnie, że wydarzenia rozgrywają się w XIX wieku. Odnosiłam wrażenie jednak, że czyta się go bardzo lekko, lżej niż w poprzednim tłumaczeniu. 

10/10   


sobota, 16 grudnia 2023

Zbigniew Rokita „Kajś”

 


       Przed przeczytaniem książki nawet nie miałam świadomości, jak nikłą wiedzę miałam na temat tak dużej i znaczącej części kraju, jak Śląsk. Kojarzyłam zatrute powietrze i mniejszość niemiecką w sejmie. Wiedziałam o Wehrmachtcie i obowiązkowych wcieleniach. „Kajś” daje dużo, dużo więcej, a rozumiejąc bardziej Śląsk, rozumiemy także historię i obecną sytuację całego kraju. Przed lekturą trudno byłoby mi sobie wyobrazić kobietę, polską obywatelkę, która opłakuje śmierć swojego męża, który zginął w czasie II wojny na froncie wschodnim, walcząc w niemieckiej armii i który został rozjechany przez rosyjskie czołgi. Tak samo nie za bardzo wcześniej nie do końca rozumiałam, dlaczego niektórzy Ślązacy chcą autonomii Śląska. Oczywiście rozumieć to nie znaczy popierać. Książkę czyta się bardzo dobrze, nie ma ona charakteru pracy historycznej, jest historią rodziny autora, ale pisaną pod kątem tego,  co działo się wokół, czyli na Śląsku, to jakby historia Śląska przez pryzmat historii jednej ze śląskich rodzin. 

        Historia Ślązaków rzeczywiście przypomina historię obcego kraju, którego interesy nie zawsze były zbieżne z interesami polskimi. Górny Śląsk przez bardzo długi czas należał do Niemiec, gwara śląska bardziej przypominała język niemiecki niż polski. Autor opisał np. jak oglądając film o Stalingradzie, kibicował Rosjanom i cieszył się z niemieckich porażek. Obecne przy tym matka i ciotka zakomunikowały mu, żeby się tak nie cieszył, bo w szeregach armii niemieckiej byli członkowie jego rodziny. Po przyłączeniu Śląska do Polski dzieci z reguły nie znały j. polskiego, miały problemy w szkole, traktowane były jako Niemcy i budziły niechęć wśród dzieci z polskich z rodzin napływowych. Po wojnie Ślązacy byli wywożeni na teren ZSRR i przymuszani do robót przy odbudowie kraju po wojnie, tam postrzegani byli jak niemieccy jeńcy. Warunki mieli koszmarne pod każdym względem i wielu z nich nie przeżywało, było to coś w rodzaju zesłania. Wśród tych, którzy powrócili, było wiele  kalek, część postradała  zmysły.  Ci którzy nie zostali wywiezieni, też mieli fatalnie, bo sporo z nich trafiało do polskich obozów, przypominających obozy koncentracyjne, jak w Jaworznie, gdzie traktowani byli jak element niepolski, mocno podejrzany. Przeżywalność w takich obozach taż nie była duża. O ile o Wehrmachtcie i Polakach w jego szeregach, mówi się już otwarcie, o tyle te obozy nadal są tematem tabu, głównie z tego względu, że obok siebie żyją rodziny ofiar i rodziny katów, a niekiedy i sami więźniowie i ich kaci. 

      Sympatia Ślązaków do Niemiec, niekiedy większa niż do Polski, wynikała głównie z tego, że Śląsk znacznie dłużej był niemiecki, niż polski, trwało to kilka pokoleń, dla tych ludzi niemiecka kultura i obyczajowość były bliższe, niż polskie. Co znamienne, poziom życia przeciętnego obywatela Niemiec był wyższy, niż obywatela Polski. Stąd też od czasu II wojny około 800 000 Ślązaków wyemigrowało z Polski do Niemiec. Z kolei opisana skala zatrucia środowiska naturalnego była wielokroć większa, niż przypuszczałam. Najbardziej koszmarnym przykładem była huta z Katowic Szopienic, gdzie wytapiano cynk.  Została ona określona przez lekarkę, zajmującą się tym tematem jako śląski Czarnobyl. Powodowała wcześniejszą umieralność, wszystkie możliwe choroby, łącznie z upośledzeniem umysłowym u dzieci.  

     Tego rodzaju informacji i ciekawostek jest naprawdę sporo. „Kajś” jest porównywalne do późniejszej „Odrzanii”, która opowiada o losach pozostałych Ziem Odzyskanych. „Odrzania”  jest o okresie od czasu zakończenia wojny aż do chwili obecnej i nie koncentruje się na żadnej rodzinie, jest to opowieść ogólna,  autor nie jest w nią zaangażowany emocjonalnie. Może przez szerszy zakres „Odrzanię” czytało mi się troszeczkę lepiej, niż „Kajś”.

8/10    

          


wtorek, 12 grudnia 2023

Clive Staples Lewis „Opowieści z Narnii. Podróż Wędrowca do Świtu” – audiobook, czytają Agnieszka Greinert i Jerzy Zelnik

 

      „Podróż” jest trzecią częścią „Opowieści z Narnii” i chociaż jest naprawdę bardzo dobrą opowieścią dla dzieci i dorosłych, nie wytrzymuje porównania z tomem pierwszym pt. „Lew, czarownica i stara szafa”. Tom pierwszy mówiąc bez żadnej przesady, jest genialny. 

      Tak jak i wszystkie „Opowieści z Narnii” to pozornie tylko bajka, jest jednak pełna symboliki, w większości możliwej do odczytania właściwie tylko dla dorosłego. C.S. Lewis był osobą głęboko wierzącą, jego twórczość ma bardzo głęboki związek z chrześcijaństwem i symbole, zawarte w tych tomach, odnoszą się do tej religii, a tym samym też do wartości ponadczasowych i uniwersalnych. Czytając można się doskonale bawić, odgadując co który symbol oznacza, a nie jest to do końca takie proste. Aslan jest Chrystusem. Podróż okrętem w tym przypadku jest niewątpliwie metaforą życia, jak płynięcie do celu. Miałam problem z księgą czarów, którą można czytać tylko do przodu, nie można się cofnąć. Może jest to metafora ludzkiego życia. Ale nie tylko, bo na niektórych stronach tej księgi można zobaczyć, co w danym momencie robią inne osoby. Łucja zobaczyła w ten sposób swoją koleżankę, która właśnie negatywnie się wypowiadała o Łucji. Zrobiło jej się bardzo przykro, dopiero Aslan musiał  jej wytłumaczyć, że ocenia koleżankę za ostro. Albo jest np. miejsce, w którym każdego dręczą koszmary senne i każdy spotyka w tych koszmarach to, czego najbardziej się boi.  

     Po odsłuchaniu audiobooka obejrzałam film w reżyserii Michaela Apteda z 2010r., pozbawiony jest on głębi, nacisk jest w nim położony na kwestie przygodowe i widowiskowe, widać efekty komputerowe, w szczególności przy osobach i elementach baśniowych. Symbole są bardzo mocno ograniczone. Tekst jest dużo lepszy od filmu.  

7/10 


niedziela, 10 grudnia 2023

Ewzen Bocek „Arystokratka pod ostrzałem miłości”

 

     Książka momentami przypomina harlekina. Nie ulega wątpliwości, że pierwsze tomy były najlepsze, potem temat rodziny Kostków, która odzyskała swój rodowy zamek, robi się mocno wyeksploatowany. W naszej głównej bohaterce, Marii, zakochał się szaleńczo i nagle milioner, na dodatek bajecznie przystojny, mądry, inteligentny, dowcipny, hojny itp., itd. i nie ma tu żadnego haczyka i brzmi to jak bajka dla dzieci. Teraz dziewczyna ma problem, bo zakochany jest w niej również poprzedni adorator, stara się więc tak manewrować, aby jeden o drugim nie wiedział. Sceny z owym milionerem z racji tego absurdu są bardziej żałosne, niż śmieszne. Najbardziej komiczne zaś sceny w całym cyklu to dla mnie sceny z turystami, tutaj jest ich najmniej, aczkolwiek nadal całość jest i tak zabawna.      

         W książce i w całym cyklu mimo tych wad jest jednak coś, co sprawia, że i tak będę sięgać po kolejne tomy. Jest to czeskie podejście do życia, które tutaj prezentuje nawet i Maria, Amerykanka, ale „czeskie geny” ma po ojcu.  Mimo wielu problemów, które ma chyba każdy, podchodzi do nich z dystansem i humorem. Ma tolerancję dla cudzych wad, jest wyrozumiała i bardziej ją one śmieszą, niż denerwują. Własnych problemów też nie wyolbrzymia, podchodzi do nich na luzie, nadmiar adoratorów nie jest oczywiście jej jedynym problemem, są też poważniejsze. Książka może być odskocznią od codzienności i jednocześnie może pomóc w zdystansowaniu się do własnych spraw. U nas cały czas bardzo silny nurt martyrologiczny, koncentrowanie się na przegranych bitwach i powstaniach, wspominanie krzywd, jakie kiedyś ktoś nam zrobił itp.  A u Czechów i u Ewzena Bocka jest więcej luzu. I warto się temu przyjrzeć. 

6/10