wtorek, 28 lutego 2023

„A komórka dzwoni” Sarah Ruhl, spektakl teatralny – Teatr Współczesny Warszawa

      

Sarah Ruhl on HowlRound.jpg

Jak to już od dłuższego czasu bywa, nie czytałam tekstu sztuki przed spektaklem, w tym przypadku jednak raczej po niego nie sięgnę. Autorkę znam już ze świetnej sztuki „Posprzątane”, gdzie opisywała m. in. brak sensu istnienia i wypełnianie życiowej pustki prowadzonymi w domu bezustannymi porządkami. W „A komórka dzwoni” z kolei również jest mowa o alienacji, samotności wśród ludzi, niezrozumieniu i wiecznym okłamywaniu się zarówno w sprawach większych i mniejszych. Szczególnie mocno zaakcentowane jest to okłamywanie i oszukiwanie. Są też liczne nawiązania do tezy, że kultura cyfrowa, rozwój wielu wynalazków, często paradoksalnie utrudniają normalne życie, np. koncentracja na telefonie komórkowym zamiast na rozmówcy. Tekst nie jest ani szczególnie głęboki, ani odkrywczy, wszystko to już gdzieś kiedyś było, całość niestety jest utrzymana w żałobnym tonie, jest czarny humor, ale w bardzo małych dawkach. Ogląda się to tak sobie, jest to jedno ze słabszych przedstawień w moim ulubionym teatrze. 

      Otóż dziewczyna jedząca w restauracji obiad, stała się świadkiem śmierci siedzącego przy sąsiednim stole młodego mężczyzny, Gordona, była to śmierć naturalna. Komórka zmarłego cały czas dzwoniła. Dziewczyna dzięki tej komórce nawiązała kontakt z rodziną zmarłego, nawet spotkała się z nimi osobiście, co stało się początkiem dłuższej znajomości.  

    Fakt, że ludzie są samotni nawet wśród innych osób, w tym najbliższych, jest powszechnie znany i był podejmowany w wielu różnego rodzaju utworach. Wszyscy tutaj okłamują wszystkich, nawet i samych siebie. Wdowa wiedziała, że była permanentnie zdradzana, ale wcześniej przed mężem udawała, że tego nie wie. Matka zmarłego udawała, że wierzy w to, że syn pracuje w korporacji, a doskonale wiedziała, że jest inaczej. Nawet dziewczyna, która była świadkiem śmierci Gordona opowiadała później rodzinie zmarłego różne sprzeczne ze sobą bzdury o tym, co niby ten zmarły powiedział przed śmiercią. Każdemu mówiła co innego, do tego wymyśliła jeszcze i przekazywała tym ludziom zupełnie absurdalne prezenty, które zmarły rzekomo miał dla nich, jak np. solniczkę z solą z restauracji. Sama zaczynała wierzyć w to, że ze zmarłym łączyła ją jakaś głębsza więź. 

    Są tez w bardzo małych dawkach elementy nadprzyrodzone, jak wizja zaświatów, ale mało przekonująca. 

6/10


niedziela, 26 lutego 2023

Sławomir Koper „Sekretne życie autorów lektur szkolnych” – audiobook, czyta Wojciech Chorąży

 


      Książki słucha się świetnie, można nie tylko dowiedzieć się wielu faktów o znanych twórcach, ale i opoce w której żyli, ale także można wzbogacić swoją wiedzę psychologiczną. Bo jest to też książka o ludzkich uwikłaniach. Jest też sporo smaczków, które z pewnością zaintrygują czytelników konkretnych dzieł. Wielkim plusem jest też to, że całość napisana jest bardzo lekko, z dużym poczuciem humoru, bez moralizowania nawet przy opisach różnych niecnych postępków. Wojciech Chorąży sprawdził się jako czytający. Nie ma tu nużących fragmentów. Jest to lektura lekka, ale pozostająca w pamięci i dająca sporo do myślenia. 

        Bardzo zabawny i pouczający jest rozdział o Fredrze, postaci pełnej paradoksów. Za sprawą miłości do kobiety w wieku dojrzałym zdradził  swoje ideały i wartości, cenione w młodości. Ale w tym konkretnym przypadku można na to patrzeć z pewnym zrozumieniem, a nawet i pobłażliwością. I widać że jak zawsze, dawka wiedzy o motywach czyjegoś zachowania łagodzi radykalne oceny. W młodości Fredro był zaangażowany w działalność niepodległościową, walczył w armii Napoleona przeciwko Rosji, brał udział w wyprawie na Moskwę. Oprócz znanej twórczości pisał też utwory erotyczne, lub może nawet i porno, ze słownictwem, którego na salonach nie można usłyszeć. Zakochał się w mężatce, arystokratce. Nie odpuszczał i dążył do sfinalizowania związku, tyle tylko że wcześniej musiałoby dojść do unieważnienia małżeństwa ukochanej. Dla jej rodziców Fredro był parweniuszem, chociaż pochodził ze szlachty. Postanowił więc kupić tytuł, a w tamtym czasie można było na terenie Austrii zrobić to legalnie, niezbędnymi warunkami formalnymi było pochodzenie z rodziny szlacheckiej, wykazanie, że przodkowie pełnili kiedyś funkcje publiczne, no i kasa. Jeżeli nie dało się wykazać pełnienia funkcji publicznych, cena była wyższa. Osoba która uzyskała tytuł hrabiowski w taki sposób, nazywana była austriackim hrabią i nadal budziła pogardę w prawdziwej arystokracji. No ale dzięki temu Fredro mógł legalnie na wszystkich utworach podpisywać się jako Aleksander hr. Fredro. Miało to udobruchać przyszłych teściów. Po uzyskaniu tytułu nie mógł jednak nigdy więcej już angażować się w działalność niepodległościową, bo tytuł w takim wypadku bywał odbierany, a majątek ulegał konfiskacie.  

    Z kolei rozdział o Orzeszkowej mocno sugeruje więcej dystansu  w stosunku do autorytetów moralnych. Orzeszkowa w pierwszym małżeństwie nie była szczęśliwa, w powstanie styczniowe w żaden sposób się nie zaangażowała. Namówiła jedynie męża, aby w swoim majątku udzielił schronienia Trauguttowi, tak też się stało, ale sprawa wyszła na jaw i mąż został zesłany na Sybir. Orzeszkowa wbrew panującym zwyczajom nie tylko nie pojechała z nim, ale zaczęła szukać innego partnera, podjęła też działania, zmierzające do unieważnienia małżeństwa. Unieważnienie uzyskała, a gdy mąż po latach wrócił, nie miał już żony ani majątku. Drugi związek Orzeszkowej nie wyszedł, zaangażowała się więc uczuciowo w kolejnego mężczyznę. Tym razem był on żonaty, a żona była chora psychicznie. Mimo starań pisarki, aby go odbić żonie, kochanek wytrwał przy boku żony aż do jej śmierci. Wszystkie te fakty znane był powszechnie i Orzeszkowa poddawana była wielokrotnie ostracyzmowi społecznemu.    

     Z kolei w rozdziale o Sienkiewiczu mowa jest o jego drugim małżeństwie i problemach z teściową, która rządziła nie tylko córką, ale chciała też manipulować zięciem. Została ona uwieczniona w „Rodzinie Połanieckich” jako Broniszowa. Doskonale pamiętam tą postać, rzeczywiście wyjątkowo koszmarna. 

   Oczywiście rozdziałów i innych ciekawych opowieści jest więcej. 

 7/10


środa, 22 lutego 2023

Łada Łuzina „Wiedźmy Kijowa. Miecz i krzyż"

 


   W wielu miejscach treść jest nudna i niedorzeczna, bynajmniej nie z powodu elementów magicznych. Fragmenty te czyta się też nie najlepiej, raz nawet  odłożyłam książkę, sądząc, że już po nią nie sięgnę. Jest jednak coś, co spowodowało, że „Wiedźm Kijowa” nie odłożyłam, a nawet nie wykluczam, że sięgnę po kolejny tom, jeżeli się ukaże w j. polskim.

    Otóż w powieści głównym bohaterem jest też Kijów, widać, że autorka jest w tym mieście zakochana, no i są liczne nawiązania do literatury, sztuki i historii ukraińskiej, a w szczególności do wszystkiego, co działo się w Kijowie. Jest sporo opisów licznych cerkwi, jaskiń pod miastem, Dniepru, w tym są opisy z lotu ptaka, a właściwie z lotu na miotle. Opisy te są liczne, ale nie za długie, te fragmenty czyta się dobrze. 

   Jedna z wiedźm, Masza, studentka, zna miasto i ma wiedzę o jego kulturze i zabytkach. I to głównie jej oczami możemy Kijów oglądać. Przykładowo dziewczyna ma ulubioną cerkiew, a w niej ikonę, obrazującą Sąd Ostateczny. Jest na niej Archanioł Michał z przeszywającym każdego oglądającego niesamowitym spojrzeniem, robi to wrażenie, jakby wszystko o patrzącej na niego osobie wiedział. Od razu nasuwały mi się skojarzenia z moimi ulubionymi, również niesamowitymi wizerunkami z różnych kościołów, i z Warszawy i z innych miejsc. Masza ma też ulubione obrazy z galerii sztuki, magia polega m. in. na tym, że postanowiła ożywić jedną z postaci z obrazu. A skoro była wiedźmą, to jej się to udało. I tutaj tak samo pomyślałam od razu o tym, które z postaci z ulubionych obrazów, chciałabym ożywić. Masza postanowiła także przenieść się w przeszłość, aby odwiedzić swoich ukochanych twórców, brała pod uwagę Bułhakowa i liczyłam na to, że może rzeczywiście się z nim spotka, wybrała jednak kogoś zupełnie innego, malarza Wrubla  (pisownia oryginalna), zupełnie mi nieznanego. Można więc spojrzeć na Kijów z innego stulecia. No i oczywiście też od razu nasunęło mi się, z kim żyjącym w przeszłości chciałabym się spotkać i którą dawną Warszawę chciałabym zobaczyć. W innym jeszcze momencie Masza trafia do Kijowa z jeszcze wcześniejszego okresu i widzi miasto ze zwodzonym mostem. 

    Każdy czytelnik z pewnością też nawet bezwiedne będzie też myślał o swoim miejscu na ziemi, tam gdzie mieszka. No i nie ulega wątpliwości, że niemal każdy będzie chciał kiedyś zobaczyć Kijów na własne oczy. 

7/10

poniedziałek, 20 lutego 2023

Fannie Flagg "Smażone zielone pomidory" - audiobook, czyta Magdalena Kumorek

 


       Bardzo sceptycznie podchodzę do opowieści o tym, jak to kiedyś, w „dawnych czasach”, z reguły w młodości, było świetnie i wspaniale. Tu właśnie mamy taką wyidealizowaną opowieść, do tego jeszcze jest amerykańskie „keep smiling”, a pod koniec typowy lukrowany wyciskacz łez i to dosyć długotrwały. Wszystko jest tu proste, nie ma większych dylematów moralnych. Książka mnie mocno znudziła i nie zauważyłam w niej niczego nadzwyczajnego. Wspomniana przez wydawcę zbrodnia też nie budzi żadnych emocji, mimo że sprawcą okazała się nie ta osoba, której byłam pewna.

      Starsza kobieta z domu opieki opowiada różne historie z życia miasteczka na południu USA, w którym mieszkała. Opowieść rozpoczyna się w latach dwudziestych ubiegłego wieku, wyłania się z niej wyidealizowany obraz życia w tym miasteczku postrzegany z punktu widzenia białej kobiety o niezłym statusie materialnym, mężatki i matki dziecka. Czyli z punktu widzenia kobiety, która żyła tak, „jak się powinno”. W rzeczywistości panował tam straszny rasizm, w domach królowała przemoc, a do tego jeszcze bieda. Działał Ku Klux Klan. Mieszkańcy byli wyjątkowo prostymi ludźmi, bez jakiegokolwiek wykształcenia i bez większych ambicji w tym kierunku, nieposiadającymi potrzeb kulturalnych. To wszystko jest wspomniane, ale z taką otoczką, że jednak było świetnie, bo np. Ku Klux Klan tylko groził spaleniem restauracji, a z kolei mężczyzna, który regularnie gwałcił czarne kobiety, mieszkał w innej miejscowości, albo np. czarny mężczyzna niesłusznie oskarżony o napaść na białych urzędników, przesiedział tylko pół roku, bo udało się go wyciągnąć z więzienia, itp.

      Opowiadająca staruszka chociaż do pewnego momentu była w pełni sprawna umysłowo i fizycznie, spędzała czas wyłącznie na życiu wspomnieniami i idealizowaniu czasów młodości. Streszczała też swoją filozofię życiową, tj. być zadowolonym z tego, co się ma, cieszyć się życiem i nie narzekać, czyli amerykańskie „keep smiling” w pełnym wydaniu. Jedyna sensowna  rzecz, jaką zrobiła na starość, to zainspirowanie opowieścią o dawnych czasach, a właściwie o osobach z tamtych czasów, nowo poznanej kobiety, Evelyn.  

    Magdalena Kumorek czyta świetnie, pewnie tylko dlatego dotrwałam do końca. 

4/10

niedziela, 5 lutego 2023

Ryszard Ćwirlej „Zaśpiewaj mi kołysankę” – audiobook, czyta Grzegorz Wons

   


  Książka idealnie nadaje się na audiobooka, słucha się jej rewelacyjnie, mocno wciąga, Grzegorz Wons  jest bardzo przekonujący jako lektor. Wydaje mi się nawet, że wersja audio może nawet bardziej pasować do tego tekstu. Wydarzenia rozgrywają się w 1922 roku głównie w Poznaniu, realia życia są odzwierciedlone wręcz fenomenalnie,  łącznie z gwarą przestępców. Wątek kryminalny nie może nikogo pozostawić obojętnym, bo opisywana jest grupa, która zajmowała się handlem dziećmi, ich porwaniami, sutenerstwem, są też wątki pedofilii. Trzeba mieć mocne nerwy przy niektórych scenach. Jedyne czego mi brakowało, to pogłębionego portretu psychologicznego głównego bohatera, Antona, policjanta. Rozbudowałabym też wątki, związane z jego życiem prywatnym. Generalnie jest to idealna pozycja dla kogoś, kto chce się oderwać od rzeczywistości i lubi historię. 

       Dla mnie jako miłośniczki kryminałów retro fascynujące było czytanie nie tylko o tym, jak żyli ludzie 100 lat temu, ale uświadamianie sobie, jak bardzo różne regiony naszego kraju się różnią historią i panującymi zwyczajami. Opisy Poznania wyglądają tak, jakby było to zupełnie inne państwo, niż pozostała część kraju  i w pewnym sensie tak było, w porównaniu chociażby do Podkarpacia. W 1922 roku niemal wszyscy pamiętali życie jako obywatele pruscy, mężczyźni w zdecydowanej większości mieli za sobą służbę wojskową w czasie I wojny, a znaczna ich część była powstańcami wielkopolskimi. Echa tego powstania, a nawet i wojny pojawiają się wielokrotnie. 

       Anton, a właściwie Antoni,  porównywał, jak biednie się żyje w Polsce i jak marne pod każdym względem warunki ma w pracy, a jak inaczej wygląda to u jego przyjaciela z czasów I wojny,  który też został policjantem, ale jako Niemiec mieszkał na terenie Prus Wschodnich. Gdyby Anton zdecydował się na opuszczenie Polski mógłby również tak żyć, co było podnoszone w innym tomie, tyle tylko że nie chciał, był polskim patriotą, chociaż słowo patriota chyba ani razu w książce nie padło. Życie w Polsce i w Poznaniu, pożyteczna praca, dawało mu satysfakcję, tutaj się czuł na miejscu.  Podczas lektury widać wyraźnie, jak trudne były początki naszego państwa, po odzyskaniu niepodległości. Brakowało ludzi wykształconych, a trzeba było przecież obsadzić w wielu urzędach odpowiedzialne stanowiska. Anton przed wojną dwa lata studiował prawo i było to czymś wyjątkowo rzadkim, uchodził za hiper wykształconego.  

    Wielokrotnie wspomniane są wielkie zmiany w obyczajowości powojennej. Przykładowo Anton kiedyś w podróży spotkał atrakcyjną kobietę, która była modnie ubrana, miała na sobie „krótką spódnicę”, sięgająca do połowy łydki, wówczas kobiety już rezygnowały z niewygodnych długich sukni. Miała też krótko obcięte włosy i podróżowała sama, bez męskiej opieki. Było to tak śmiałe i tak niespotykane, że Anton nie był w stanie w jej obecności normalnie funkcjonować, zafascynował się nią totalnie i nie mógł się powstrzymać od patrzenia na jej nogi.

   Seria naprawdę jest godna uwagi. 

8/10


środa, 1 lutego 2023

Kamil Janicki "Damy Złotego Wieku"

 

Damy złotego wieku - Kamil Janicki

     Książkę czyta się świetnie, chociaż nie jest to beletrystyka. Całość napisana jest tak, że autorzy kryminałów mogliby się uczyć.  Wielkim plusem są też różnego  rodzaju zdjęcia, np. portrety opisywanych kobiet, czy chociażby pałaców i zamków. K. Janicki zwrócił szczególną uwagę na temperament i charaktery opisywanych dam i na to, jaki miało to wpływ na funkcjonowanie państwa, a miało wbrew wszelkim pozorom, gigantyczny. Brakowało mi natomiast kalendarium na końcu, tzn. ważniejszych dat i wydarzeń, takiego kompendium. Opisana została Bona, Barbara Radziwiłłówna i Anna Jagiellonka. 

         Dla mnie najbardziej fascynująca była opowieść o Bonie, z racji wielkiego wpływu na politykę państwa, mowa jest też o tym, jak wyglądała sytuacja międzynarodowa czy wewnętrzna za jej czasów. Była to jednaj z najbardziej światłych kobiet na polskim tronie, ale jej charakter doprowadził ją do zguby, rozumianej nie tylko jako utrata władzy, ale też jako totalna klęska w relacjach z synem Zygmuntem Augustem i trzema młodszymi córkami, brak przyjaciół czy chociażby lojalnych znajomych. John le Carre pisał wielokrotnie o tym, jak w pracy wywiadu ważna jest znajomość ludzkich słabych stron, tej mrocznej cząstki każdego z nas. Idealnie byłoby mieć świadomość, jaki jest nasz słaby punkt. Bona tej świadomości nie miała. W bardzo dużym uproszczeniu  wyglądało to tak, że miała trudny charakter, była szalenie apodyktyczna, a z biegiem czasu coraz bardziej. Skłócała się z olbrzymią ilością ludzi, nie potrafiła o nich zadbać i była małostkowa. Z biegiem czasu zrażała do siebie coraz więcej osób i stała się znienawidzona przed niemal wszystkich, a w każdym bądź razie przez zdecydowaną większość osób, które miały cokolwiek do powiedzenia. Gdy straciła wszystkich zwolenników, a jednocześnie Zygmunt August uniezależnił się od niej i zaczął forsować w sejmie swoje absurdalne pomysły, sejm w ostateczności  był gotów je poprzeć , byleby tylko przy okazji móc pokazać Bonie, że nic już nie znaczy. Chyba nie miała przy sobie żadnej naprawdę życzliwej osoby, nigdy jej na tym  nie zależało. Był to upadek na własne życzenie. 

          Porażający jest też opis relacji pomiędzy Zygmuntem Augustem a Boną, tak straszliwa nienawiść z jego strony, że echa dosięgły wszystkich dworów europejskich. Wiele miałby tu do powiedzenia psycholog czy psychoanalityk, ale ta nienawiść też nie wzięła się znikąd, wynikała z wcześniejszego podejścia Bony do niego, ze zrobienia z niego marionetki i z totalnym nieliczeniem się z jego uczuciami. Konflikt był powszechnie znany, ośmieszał instytucję króla i doprowadził do jej dezawuowania. Co z tego, że podczas innych wcześniejszych posunięć Bona wykazywała dalekowzroczność i przenikliwość, że była równorzędnym partnerem dla Habsburgów, jak finalnie jednak doprowadziła nie tylko do swojego upadku, ale i przyczyniła się pośrednio do upadku autorytetu władcy i wzrostu znaczenia pieniaczej szlachty. 

       Część o Barbarze Radziwłłównie jest szalenie ciekawa głównie jako romans, był to najsłynniejszy romans w całej historii naszego królestwa. Ale K. Janicki opisuje, jakie ten romans i później małżeństwo miały konsekwencje dla upadku państwa wraz z rozbiorami 200 lat później. Zygmunt August związał się z rodziną Radziwiłłów, postawił na magnaterię, dla naszej szlachty było to obraźliwe. A chcąc przeforsować na sejmie zgodę na koronację Barbary musiał przekupić masę osób, ponadawać liczne przywileje. Pozycja króla uległa olbrzymiemu osłabieniu wzrosła zaś siła najbogatszych możnowładców. Zdaniem Janickiego to już wtedy zaczął się proces upadku Rzeczpospolitej, ściślej mówiąc jego pierwszym etapem były zabiegi Bony o elekcję syna za życia starego króla, tzw. elekcja vivente rege, wówczas to Bona również musiała zabiegać o przychylność sejmu, przekupywać itp. 

    Część z Anną Jagiellonką pozostawiła u mnie największy niedosyt. Anna mimo iż była królem, nie królową, miała jednak znikomy wpływ na rządy. Brakowało mi informacji o tym, co działo się w polityce państwa w tamtym czasie. Opisy są skupione głównie na życiu osobistym Anny i Zygmunta Augusta. O Stefanie Batorym jest bardzo mało, co też jest minusem. Z książki K. Janickiego wynika, że Zygmunt August w zasadzie nie zajmował się rządami, tylko romansami, wróżbami, był degeneratem któremu było całkowicie obojętne, co działo się z państwem. 

           Wiele traumatycznych przeżyć miała na swoim koncie Anna Jagiellonka. Najpierw nienormalne małżeństwo rodziców, w którym ojciec, Zygmunt Stary, był całkowicie pod pantoflem żony, zarówno w sprawach państwa, jaki wszelkich innych. Żadne z rodziców nie było czułe i ani ona, ani rodzeństwo, może poza najstarszą Izabellą, nie zaznało od nich miłości. Potem Bona zarządziła opuszczenie Wawelu przez siebie i trzy najmłodsze córki i wyjazd na prowincjonalne wówczas Mazowsze, cały świat Anny się zawalił. Jeszcze później Anna zaczęła tracić bliskie sobie osoby, Bona wyjechała do Włoch, a siostry wydano za mąż i wyjechały za granicę. O zamążpójście Anny nie zadbała ani matka, Bona, ani brat, król Zygmunt August, a Anna jako młoda dziewczyna była jedną z najlepszych partii w Europie. Ostatecznie Anna została sama na Mazowszu, mimo swojej pozycji nikt się z nią nie liczył, zła sława matki spadła też na nią, miała też problemy finansowe, bo łożyć na nią winien sejm, czego nie robił. Anna Jagiellonka jest przykładem osoby, która względne szczęście osiągnęła bardzo późno, gdy została koronowana w 1575 w wieku 52 lat i zyskała wówczas, również względną samodzielność, największą jednak w całym swoim życiu. Rok później wyszła za mąż, zdaniem Janickiego małżeństwo to, aczkolwiek skonsumowane, było fikcją, Batory nie interesował się żoną, według z kolei Jasienicy był nie najgorszym mężem. Dopiero wówczas odkryła, że ma smykałkę do interesów i talent dyplomatyczny. Czy życie Anny mogło w tamtych okolicznościach być szczęśliwsze? Czy ktoś inny na jej miejscu mimo tylu przeciwieństw mógł to wszystko inaczej rozegrać? Każdy czytelnik sobie może odpowiedzieć na to pytanie.   

8/10