niedziela, 27 listopada 2022

Stanisław Wyspiański „Noc Listopadowa"

 

   Nie miałam „Nocy Listopadowej” jako lektury w szkole i nie znałam tekstu, odbiór mam więc zupełnie nieskażony.  

      Sztuka ma niesamowity klimat tajemniczości, ożywają rzeźby starożytnych bóstw w Łazienkach Królewskich, pojawiają się duchy zmarłych, rozważają swoje życie. Jak mówi autor

 „Teraz jest listopad – więc baczne mam słuchy. 

Jest to pora, gdy idą między żywych duchy – i razem się bratają”. 

   Kiedyś w jednym z artykułów o Wyspiańskim przeczytałam, że gdy nad czymś pracował, na długi czas odrywał się totalnie od rzeczywistości i tkwił w świecie swojej wyobraźni. Z artykułu wynikało też, że Wyspiański twierdził, że te nieżyjące już postacie, o których stale myślał podczas pracy, przychodzą do niego i on z nimi rozmawia.   

    Osobiście wcale nie wykluczałabym tego, że Wyspiański miał w jakiejś formie  kontakt z duchami zmarłych, bo galeria postaci i sposób ich przedstawienia są szczególne. Postacie są przedstawione w całej złożoności, bez czerni i bieli, i poza naprawdę skrajnymi  przypadkami nie są pokazane ani jako jednoznaczni bohaterowie, ani jako tylko zasługujący na pogardę zdrajcy. Przykładowo  trudno jednoznacznie ocenić Joannę Grudzińską, żonę wielkiego księcia Konstantego, trzeba byłoby wiedzieć, czy związek ten z jej strony wynikał tylko z wyrachowania, czy było tam uczucie.  Nawet te postacie, które przeszły do historii jako  czarne charaktery, zasługujące na pogardę, maja tu szansę przedstawić swoje stanowisko. Co znamienne, krytyczne stanowisko wobec Powstania Listopadowego prezentowali pojawiający się w utworze byli działacze niepodległościowi, np. uczestnicy Powstania Kościuszkowskiego. 

     Jeden z ciekawszych wątków dotyczy działalności niejakiego Makrota, Polaka, szpiegującego dla Rosjan. Wyspiański przedstawia m. in. swoją wersję śmierci gen. polskiego Józefa Nowickiego, co do którego powszechnie jest przyjęte, że zginął przypadkowo,  omyłkowo wzięty przez powstańców za inną osobę. Autor zaś opisuje, że w bezpośrednim pobliżu powstańców znajdował się właśnie Makrot i że to on tak zmanipulował oddziałem, że doszło do zabicia niewinnego generała. Jest to wizja wyjątkowo dojrzała, teraz, gdy mamy znacznie więcej wiedzy na temat rosyjskich służb specjalnych i ich metod, wersja wydarzeń, przedstawiona przez Wyspiańskiego, wydaje się bardzo prawdopodobna.  

    Kwestia tego, czy powstanie z 1830r., podobnie zresztą jak i prawie wszystkie inne powstania, miało sens, pozostanie na zawsze nierozstrzygnięta. Oczywiste jest, że było bez planu, bez zorganizowania, szanse na zwycięstwo nie były wysokie, aczkolwiek były w przeciwieństwie do Powstania Styczniowego. Ale są oczywiście i takie głosy, że gdyby nie powstania: listopadowego i styczniowego, wynarodowilibyśmy się i nie odzyskalibyśmy już niepodległości. Oznacza to, że część z nas być może byłaby dzisiaj obywatelami Rosji… Nie ulega też wątpliwości, że działacze opozycji w PRL podejmując działalność niepodległościową, mieli również zerowe szanse na sukces... a jednak ten sukces na skutek szeregu nieprzewidzianych zdarzeń, nastąpił. Wyspiański zwraca też uwagę na to, że są sprawy ważniejsze, niż te osobiste i że warto znać te proporcje, co ma oczywiście zastosowanie nie tylko do zrywów powstańczych „Poniechaj sprawy osobiste, bo to jest rzecz ogromnej wagi”. 

   Kolejny dylemat ze sztuki, to kwestia determinizmu, na ile nasze działania tu, na ziemi mają moc sprawczą, a na ile wszystko jest już gdzieś wysoko przesądzone. Tutaj obrazowo tymi wyższymi siłami sprawczymi są właśnie starożytne bóstwa, zaś przebieg powstania jest uzależniony od ich poczynań. Wiele jest takich sytuacji w historii, gdzie coś było wyśmienicie przygotowane, wszystko powinno iść zgodnie z planem, a o klęsce rzeczywiście zadecydowała siła wyższa np. nagłe i niespodziewane załamanie pogody. A bywało i odwrotnie.  

    Aby odczytać wszystkie podteksty „Nocy listopadowej” i w pełni ją zrozumieć, trzeba przeczytać ją po raz kolejny, przypomnieć sobie, kim były wszystkie występujące w niej postacie. Świetnie byłoby obejrzeć ją w teatrze. 

9/10

wtorek, 22 listopada 2022

Tomasz Mann „Czarodziejska góra” – audiobook, czyta Adam Ferency

 


     „Czarodziejska góra” ma w sobie coś absolutnie niesamowitego, tak jakby momentami niemal dotykało się transcendencji. Ma też i fragmenty, przez które bardzo trudno jest przebrnąć, są to filozoficzne rozmowy Naphty i Settembriniego. Jak nastolatka miałam dwa podejścia do tego tytułu, po niesamowitej fascynacji początkiem, rezygnowałam właśnie przy tych rozmowach. Symboli i różnych ukrytych znaczeń jest tu mnóstwo, gdyby zaś streścić sam akcję, to można byłoby powiedzieć, że jest to 7 letnim pobycie Hansa Castorpa w ekskluzywnym sanatorium dla gruźlików. 

      Sanatorium "Berghof" i góra to miejsce, w którym poza jedną sceną z seansem spirytystycznym, wszystko jest jednocześnie realne, ale i niesamowite, mające w sobie coś jakby z innego wymiaru. Czas biegnie w dziwny sposób, owszem jest odmierzany przez standardowe zegary w sposób prawidłowy, ale wraz z bohaterami odczuwa się wyraźnie, że niekiedy on zwalnia, a niekiedy przyśpiesza. Gdyby zapomnieć, że góra to miejsce dla ludzi bardzo poważnie chorych, ale gdyby zapomnieć o tym patrzeć na nie w wymiarze symbolicznym, to można za takim miejscem tęsknić, nie trzeba się tam o nic martwić, ma się świetne warunki, nie trzeba chodzić do pracy, wyśmienite jedzenie jest podawane w sanatoryjnej restauracji. Można cały dzień spędzać na czytania, rozmyślaniu, słuchaniu muzyki z gramofonu, spacerach o towarzyskich i pogawędkach. To jakby taki długi urlop, ale połączony z odcięciem się od świata, w opisywanym czasie nie było ani internetu, ani telefonów komórkowych, a zwykły telefon nie był jeszcze rozpowszechniony, na odległość porozumiewano się listami i telegrafami. Jak ktoś chciał to mógł zwiedzać okolice, ale w ograniczonym zakresie, bo musiał przestrzegać określonych reguł, jak werandowanie, czy zabiegi lecznicze. Góra to miejsce, gdzie nie ma wiecznego pośpiechu i nie ma hałasu, a o wydarzeniach, którymi żyje cały świat, mało kto wie i mało kto się nimi interesuje. Wszystkie problemy zostają na nizinach.  

     Czarodziejska góra jest miejscem, za którym można tęsknić, ale może też ono być pułapką. Czary nie zawsze są dobre, bywają groźne  Już na początku Settembrini namawia Castorpa, aby jak najszybciej stamtąd wyjeżdżał, a z kolei pod koniec nasz bohater budzi się jakby z letargu. Będąc na górze, człowiek żyje bez większych pragnień, owszem marzy o wyleczeniu i wyjeździe, ale są to z reguły mrzonki. Żyje więc bez ryzyka, bez pragnień, bez zmagania się z tym życiem. To życie ostrożne, bez porażek, ale i bez większych radości. Kuzyn Hansa Castorpa, Joachim, był wojskowym i marzył o służbie, wyjazd z sanatorium w inny klimat równoznaczny był jednak z zaostrzeniem się choroby, a w konsekwencji nawet z szybkim zgonem. Joachim stał więc przed dylematem, czy wegetować w sanatorium, będąc niespełnionym, czy pożyć krócej, ale to tak, jak sobie zamarzył. Czarodziejska góra jest więc miejscem ucieczki od realnego życia, a ci uciekający od życia mają swoje czarodziejskie góry.

   Ukrytych znaczeń jest tutaj cała masa. Fenomenalne są rozważania o czasie. Tomasz Mann  jest chyba najbardziej wnikliwym obserwatorem tego zjawiska. Przykładowo koncentrowanie się na oczekiwaniu na coś i liczenie dni, miesięcy, czy tygodni do tego oczekiwanego, przyszłego wydarzenia, powoduje, że marnujemy teraźniejszość. Robimy tak, jakbyśmy z danych nam do przeżycia dni, cześć z nich, spędzanych na oczekiwaniu, uznawali za nieważne,  sami je sobie z tego życia odejmowali i tym samym skracali sobie to życie o ten czasokres oczekiwania. Z kolei koncentracja na konkretnej chwili i życie nią, to jakby dotykało się wieczności.  

    Jestem przekonana, że po każdym kolejnym przeczytaniu powieści, czytelnik odnajdzie dla siebie coś nowego i ciekawego. Czytając kolejny raz będzie starszy, z większym doświadczeniem i w zależności od sytuacji życiowej na coś innego zwróci uwagę.   

    Odnośnie audiobooka, to Adam Ferency jest jakby stworzony do przeczytania „Czarodziejskiej góry”, czyta spokojnie, a w wielu miejscach udało mu się wytworzyć pożądane napięcie. Przykładowo gdy Hans Castorp zagubił się w górach podczas burzy śniegowej w trakcie jazdy na nartach, gdy robiło się coraz chłodniej i coraz ciemniej, poczułam autentyczne zaniepokojenie. W wielu innych miejscach było podobnie. Dzięki formie audiobooka udało mi się w końcu przebrnąć przez całość. Gdyby jednak ktoś chciał zagłębić się w rozmowy Settembriniego z Naphtą i lubiłby takie klimaty, lepiej jednak gdyby zamiast po audiobooka, sięgnął po tekst.    

10/10  

poniedziałek, 14 listopada 2022

Andrea Camilleri "Pies z terakoty" - tom II cyklu z komisarzem Montalbano

 

Wielokrotnie pisałam o tym, że cykl z komisarzem Montalbano to dawka sycylijskiego słońca, morza, humoru, dobrego jedzenia, wina i książek, czytanych przez komisarza. Ten tom nie jest wyjątkiem, wszystko to jest. Cykl zaczęłam czytać od tomów środkowych i końcowych, początkowe nie były dostępne, po prostu były wykupione. Teraz wydawnictwo NOIR SUR BLANC wznawia je w nowej szacie graficznej. 

    Rzuciło mi się w oczy, że Montalbano jest tutaj znacznie mniej skomplikowaną postacią, niż w tomach kolejnych, zdecydowanie wolę go starszego. Starszy jest jeszcze bardziej skłonny do refleksji, pojawia się u niego lęk przed uciekającym czasem i strach przed starzeniem się, nostalgia, a jednocześnie ma chwilę, kiedy ulega jakby szaleństwu, czy może raczej namiętnościom. Człowiek dojrzewa całe życie, to truizm, ale w cyklu książek z tym samym bohaterem można to obserwować, szczególnie gdy ktoś czyta ten cykl od początku. Zasadnicze cechy charakteru naszego bohatera są niezmienne, ale stosunkowo prosta postać Montalbano staje się kimś bardziej złożonym i pełnym sprzeczności.  

    Komisarz w tym tomie rozwiązuje dwie zagadki, jedna z czasów współczesnych jest nieszczególnie interesująca, dotyczy porachunków mafijnych. Druga zaś jest zupełnie nietypowa, bo związana jest z odkryciem w jaskini ciał dwojga bardzo młodych ludzi, kobiety i mężczyzny. Zostali oni zamordowani 50 lat wcześniej. W związku z tym właśnie wątkiem jest trochę retrospekcji do czasów Sycylii z okresu II wojny światowej, są nawiązania do symboliki jaskini w różnych religiach. 

   Tym razem to, co najbardziej mnie zastanowiło, to zupełnie pozornie marginalny wątek, a mianowicie lektury Montalbano, przy okazji tego cyklu już o nich niejednokrotnie pisałam. Teraz nie znałam ani jednej czytanej przez niego książki. Kojarzyłam tylko nazwisko jednego pisarza - Sciascia, Włocha, Sycylijczyka. Zerknięcie na zestaw lektur Włocha uzmysławia, jak bardzo jesteśmy ograniczeni w naszych wyborach. Czytanie rodzimych twórców jest czymś naturalnym, ale poza tym w większości koncentrujemy się teraz głównie na książkach anglojęzycznych, w tym różnych chłamach. Jednak reklama i przyzwyczajenia robią swoje. Literatura innych państw poza właśnie anglojęzyczną prawie nie istnieje. A poza Andreą Camillerim nie pamiętam, abym w ostatnich latach cokolwiek czytała z włoskich autorów. 

   Jest tu również i coś z psychologii, co bardzo lubię. Montalbano nie ma żadnej rodziny, nawet dalszej, żyje w związku na odległość z Livią, a jego krąg towarzyski jest dość mocno ograniczony. Jak się okazuje, na ludziach tych może jednak polegać. Lubią się pomimo swoich licznych wad. W tym tomie w związku planowaną akcją aresztowania jednego z mafiosów Montalbano uznał, że zorganizuje całość sam i zrealizuje z kilkom wybranymi osobami, nie powiadomi o tym zastępcy. Zastępca był gadatliwy i Montalbano obawiał się, że będzie wyciek do prasy. Już po wszystkim zastępca pełen pretensji i urazy spytał go, dlaczego tak zrobił. Po dłuższej wymianie zdań panowie się pogodzili, Montalbano zaś obiecał, że więcej tak nie postąpi, że jednak zaufa koledze, że przyjaźń jest najważniejsza. I to jest właśnie tutaj takie piękne. 

8/10


piątek, 11 listopada 2022

Agata Christie „Morderstwo w Mezopotamii”

 

Morderstwo w Mezopotamii - Agata Christie


    „Morderstwo w Mezopotamii” to jedna z najlepszych książek w dorobku Królowej Kryminału. Czyta się ją świetnie, zagadka kto zabił, naprawdę intryguje, sceneria archeologicznych wykopalisk na Bliskim Wschodzie dodaje jeszcze aury tajemniczości, jest też Herkules Poirot. A do tego wszystkiego mamy też portret psychologiczny ofiary, której nie można ocenić jednoznacznie. Była osobą bardzo inteligentną, ale miała charakter wyjątkowo skomplikowany, a do tego pełna była sprzeczności. 

     Agata Christie nigdy nie tworzyła długich opisów ani ludzi, ani przyrody, ani czegokolwiek, była zwięzła. O tym, kim była zamordowana kobieta i jak się zachowywała, dowiadujemy się nie tylko z obserwacji głównej bohaterki, pielęgniarki, ale i z wypowiedzi innych osób. Tym razem same obserwacje nic nie dadzą, bo zamordowana w stosunku do różnych osób zachowywała się odmiennie. Jest też próba dowiedzenia się czegoś więcej o zamordowanej po spojrzeniu na książki, jakie kobieta ta zabrała ze sobą na wyjazd. Manewr ten zapożyczyli tez inni pisarze. Pamiętam, że w „Morderstwach w Somerset” Anthonego Horowitza, też dochodzi do małej analizy lektur zabitego, a te lektury to były m. in. wszystkie powieści Agaty Christie. To zapożyczenie było jak najbardziej celowe, bo Hotowitz w tej książce bezpośrednio nawiązywał do twórczości Christie. 

       Spośród wszystkich bohaterów Agaty Christie, pani Leidner z „Morderstwa w Mezoptami” jest chyba najbardziej skomplikowaną postacią, po lekturze można nieco bardziej zrozumieć osoby równie sprzeczne, jak i ta właśnie bohaterka. Inne postacie też nie są prostakami i w większości też nie są jednoznaczne. A kunszt pisarski Królowej Kryminału polega też na tym, że w bardzo lekkiej formie, we frapującej intrydze kryminalnej, zamieściła tak wielką liczbę głębokich spostrzeżeń o człowieku i jego kondycji. Zawsze gdy czytam Agatę Christie, zwracam uwagę na psychologię, zawsze też o tym piszę na blogu, tutaj autorka osiągnęła mistrzostwo. 

      Jedno z ciekawszych spostrzeżeń jest takie, że pani Leidner czyniła zło, oczywiście nie zawsze i nie wszędzie, ale nie robiła tego specjalnie, miała po prostu taką naturę, działała odruchowo. Christie porównała ją do kota, goniącego mysz, a potem jakby bawiącego się nią tuż przed jej zabiciem. Nie można mieć pretensji do kota, jest drapieżnikiem. Człowiek może próbować zapanować nad swoimi instynktami, ale z obserwacji autorki wynika, że z reguły ludzie ani nie chcą, ani nie próbują nad swoimi instynktami zapanować. O tym też jest ta książka. Jest też inna postać, ogarnięta chora obsesją, to osoba oszalała wręcz z miłości i podporządkowująca  swoje całe życie tej obsesji, też nad tym nie panująca. 

    Arcyciekawe są też sprzeczności charakterologiczne pani Leidner, jak się okazuje, sprzeczności pozorne. Z jednej strony uwielbiała uwodzić mężczyzn, wyśmienicie się czuła w ich towarzystwie, z drugiej zaś wcale nie dążyła do zamążpójścia i małżeństwo postrzegała jako ograniczenie swojej wolności.  

   W książce jest cała masa właśnie takich ciekawostek, każdy znajdzie takie, które go najbardziej zaintrygują.  

6/6 

wtorek, 8 listopada 2022

Agata Christie „Detektywi w służbie miłości”

 

Detektywi w służbie miłości - Agata Christie

Ten tom to zbiór opowiadań, być może z racji tego że nie jestem fanką tego rodzaju literatury i czytam ją rzadko, tom ten nie zachwycił mnie. A może obiektywnie nie jest po prostu najlepszy. W zbiorze oprócz kryminałów jest też mini romans, oraz dwa opowiadania z elementami fantasy, czy nawet grozy. W tych ostatnich występuje najbardziej dziwna postać  w  całej twórczości pisarki, czyli pan Quin, któremu w całości poświeciła inny zbiór opowiadań pt. „Tajemniczy pan Quin”. Opowiadanie romans nie zdziwiło mnie, Christie napisała przecież kilka powieści obyczajowych, ale już utwory z elementami fantasy były dla mnie sporym zaskoczeniem.  

      Opowiadania są krótkie, intryga w takim przypadku raczej nie może zbytnio czytelnika wciągnąć w wir akcji, nawet gdy pomysł jest ciekawy. Jedno z opowiadań „Żółty irys” z rzeczywiście świetnym pomysłem na morderstwo, stanowiło punkt wyjścia do późniejszej powieści - ”Randez - vous ze śmiercią.” „Detektywi w służbie miłości” nie są rewelacją, ale nie jest też z tym tomem tragicznie. 

    Spośród wszystkich 8 opowiadań, dwa autentycznie mnie zaintrygowały. „Kwiat magnolii” mimo krótkiej objętości był w stanie zaintrygować mnie tak, że nie mogłam się od tekstu oderwać, jest to właśnie ten romans. W niektórych opowiadaniach pada tylko jedno zdanie, ale dające za to sporo do zastanowienia i zostające z czytelnikiem na dłużej. Przykładowo w „Kłopotach nad Zatoką Pollensa” Christie ustami jednego z bohaterów snuje rozważania na temat tego, że wiek dojrzały u człowieka również może być ciekawy i dający wiele satysfakcji. Stwierdza tam, że tak naprawdę człowiek staje się mądry dopiero w wyniku wielu różnorakich doświadczeń życiowych, w wieku około 45 lat i dopiero wtedy może najwięcej czerpać z życia. Napisała „Możemy rozważać, obserwować życie, odkrywać pewne sprawy, dotyczące innych ludzi i prawdę o sobie samych  Życie staje się realne, nabiera znaczenia. Widzi się je jako całość”. Oczywiście ten konkretny wiek, 45 lat,  jest sprawa dyskusyjną. 

    I najlepsze opowiadanie, czyli „Serwis do kawy „Arlekin” daje najwięcej do myślenia. To właśnie m. in. w tym opowiadaniu występuje pan Quin. Nie do końca wiadomo, czy to postać rodem z fantasy, czy to raczej wytwór wyobraźni jednego z bohaterów, czy może to część jego osobowości, np. podświadomość. Pan Quin pojawia się w trudnych momentach życiowych, gdy coś „wisi w powietrzu” i lada chwila może się stać coś złego. Satterwaite myśli wówczas „Dlaczego tu jestem? Dlaczego tu jestem i co powinienem zrobić? Istnieje jakiś powód…” Pan Quin pojawia się po to, aby bohater nie pozostawał bierny w obliczu toczących się wydarzeń i aby zastanowił się nad tym, co się dzieje, żeby żył świadomie. Tyle przynajmniej można powiedzieć na podstawie „Serwisu do kawy „Arlekin” i tytułowego opowiadania „Detektywi w służbie miłości”. 
4/6

sobota, 5 listopada 2022

Ida Żmiejewska „Zawierucha. Spalona ziemia” – tom II cyklu

spalona.jpg

 Ta książka to idealne czytadło, dzięki któremu można całkowicie oderwać się od rzeczywistości. Gdy jechałam metrem i zagłębiałam się w czytaniu, musiałam bardzo uważać, żeby nie przegapić swojej stacji. W porównaniu do wspaniałej „Warszawianki” tej samej autorki, jest to pozycja prostsza pod względem chociażby psychologicznym, ale ma wiele innych walorów. 

   W drugim tomie jest to już zdecydowanie mniej kryminał, bardziej powieść historyczno - obyczajowa z elementami kryminału. Autorka wybrała okres, o którym mało się pisze, a mianowicie I wojnę światową, konkretnie 1915r., zaś wydarzenia rozgrywają się głównie w Warszawie. Nie ma tu żadnych wykładów historycznych, wielką historię poznajemy z punktu widzenia bohaterek książki. Nie ma też epatowania biedą czy okrucieństwem. W roku 1915 Rosjanie wycofali się z Warszawy w głąb swojego imperium, zaś mimo tej sytuacji przed wycofaniem się wzmogli jeszcze terror wobec ludności cywilnej. Trwały wywózki obywateli polskich  w głąb Rosji, pełną parą pracowały rywalizujące ze sobą rosyjska Ochrana i Żandarmeria. Rosjanie wywozili ze sobą sprzęt z fabryk, a nawet i zabytki, archiwa i masę innych rzeczy. Na tzw. prowincji  wypędzali chłopów z domostwa z obawy, że nadchodzący Niemcy wcielą ich do swojej armii i pędzili ich na wschód, paląc uprzednio wioski. Część bogatszej ludności, w tym również Polacy,  uciekali w głąb Rosji  przed nadchodzącym frontem. Autorka opisała też, jak to do szpitala, w którym pracowała jedna z bohaterek, Nina, dowożono setki żołnierzy rosyjskich, rannych podczas ataku gazowego pod Bolimowem. Użycia broni chemicznej w postaci gazu przez Niemców pod Bolimowem jest mało znany, w Wikipedii jest napisane, że z uwagi na niską temperaturę nie wyrządził on szkody. Jest to bzdura, wszystkie inne źródła w internecie potwierdzają, że gaz doprowadził do śmierci tysięcy żołnierzy i tak właśnie opisała to Żmijewska. 

   W tym czasie polska konspiracja również działała, nawet uaktywniała się, trwał przemyt broni, kolportaż nielegalnych ulotek, wojskowe szkolenia młodego pokolenia. Była to konspiracja działająca w ramach Polskiego Organizacji Wojskowej, ale mowa jest też i o Legionach Polskich, w tym o wojskowym wywiadzie polskim, działającym w ramach tych legionów. Opisywany czas był straszny, ale życie rodzinne, towarzyskie normalnie się toczyło, była miłość, romanse, zdrady. 

     Atutem książki są też opisy Warszawy, nieistniejący Szpital Ujazdowski, nieistniejący Areszt Centralny przy Daniłowiczowskiej, próby przejazdu przez zatłoczony Most Kierbedzia na drugą stronę Wisły, samochody, dorożki itp.  Z chwilą przyjścia Niemców nastąpiło zdejmowanie rosyjskich szyldów ze sklepów czy urzędów.    

    O ile głębi psychologicznej tutaj nie ma mowy, o tyle świetnie pokazane są realia życia, mam tu na myśli nie tylko realia gospodarcze, ale wszystkie inne. Bohaterów powieści jest sporo, zarówno pierwszego, jak i drugiego planu, można obserwować skrajnie niedobrane młode małżeństwo. Obecnie są rozwody, kobiety w większości mają pracę, a jeśli nie mają, zdobycie zatrudnienia w dużym mieście nie jest problemem. Rozwód czy chociażby tylko odejście od męża, nie są teraz czymś nadzwyczajnym, często bywają osobistym dramatem, ale można potem żyć normalnie dalej. Sto lat temu nieudane małżeństwo z reguły było pułapką bez wyjścia, co możemy obserwować podczas czytania. Kobiety wychodziły za mąż strasznie młodo, w wieku około 20 lat i przechodziły pod opiekę męża i teściów, zdane były wówczas na ich łaskę i niełaskę. Bez środków finansowych kształcenie się było niemożliwe, socjalu żadnego nie było. Masa kobiet była służącymi, analfabetkami. Czasy te wyglądają pięknie tylko na przysłowiowym obrazku, w rzeczywistości, z dzisiejszego punktu widzenia, był to koszmar. 

    Są tez oczywiście podobieństwa do współczesności. W kwestii uczuć nic się nie zmieniło i nie zmieni. Jest miłość, zazdrość, lojalność, zdrada, itp. Jest pokazane, do jakiej podłości jest w stanie uciec się zazdrosna kobieta, co chyba nigdy się nie zmieni. 

    Z pewnością zakupię kolejny tom cyklu, może lepiej byłoby jednak, gdyby te tomy nie powstawały w tak błyskawicznym tempie. Autorka mogłaby dopracować chociażby portrety psychologiczne bohaterów. 

4/6