sobota, 30 lipca 2022

Michał Zioło OCSO „Litery na piasku”

 

Litery na piasku

      Jestem zafascynowana tą pozycją. Michał Zioło jest zakonnikiem, najpierw był dominikaninem, a teraz trapistą, żyje w zakonie, w międzynarodowej wspólnocie gdzieś za granicą, u nas nie ma trapistów. Jednocześnie jest to człowiek mocnej, dojrzałej wiary, niespotykanego, porażającego wręcz  intelektu i gigantycznej wiedzy.  Przymioty takie można, jak widać, pogłębiać w zakonie, prowadząc głębokie życie wewnętrzne, nie jest potrzebne życie awanturnicze, nie są potrzebne bezustanne podróże, nie musi się ciągle „coś dziać”. Jest to mocno zastanawiające, jak to się dzieje, że ktoś  żyjący na uboczu, niby odcięty od świata, wie o tym świecie i o człowieku tak dużo, a wiedza ta jest tak głęboka. Podobne odczucia, ale nie aż na taką skalę, mam, czytając Charlotte Bronte czy Jane Austen. Obie te pisarki prowadziły podobny, zasiedziały, tryb życia, bez podróży, bez większych przygód. I też bogactwo obserwacji i przemyśleń zadziwia.     

       Książkę M. Zioło przeczytać może każdy bez względu na to, czy jest wierzący, czy nie. To zbiór 24 tekstów, które najtrafniej chyba nazwać można felietonami. To oczywiste, że jest tam sporo o religii, ale  jest też olbrzymia liczba odniesień do historii, literatury czy sztuki, w tym do twórców, którzy z religią nie mieli nic wspólnego, jak np. Wolter. Nie ma tu żadnego dydaktyzmu, żadnego pouczania, nie ma nic z postawy takich postaci, jak np. Rydzyk czy Jędraszewski, nie ma tu też polityki. Są to teksty, które dają bardzo dużo do myślenia. I wyłania się z nich wiele książek, po które warto sięgnąć, a na które powołuje się autor.

    Przykładowo, gdy pisane są biografie czy wspomnienia, często autorzy koncentrują się na postaciach bardziej lub mniej znanych. M. Zioło z kolei w jednym z felietonów wydobywa nie tyle z zapomnienia, co z totalnej ogólnej niewiedzy postać malarza Saszy Rzewuskiego, bywalca salonów, człowieka o wyjątkowo barwnym życiorysie. Sasza wstąpił do zakonu i nigdy decyzji tej nie zmienił. W innym tekście opowiada o wietnamskim duchownym Van Thuanie, więzionym przez wiele lat przez władze komunistyczne, wobec którego toczy się obecnie proces beatyfikacyjny. Jego charyzma była tak wielka, że zdarzało się, iż pilnujący go strażnicy, obserwując jego postawę, nawracali się. Konieczne stało się więc, aby strażnicy z jego otoczeni byli wymieniani co tydzień.   

    Bogactwo przemyśleń jest tak wielkie, że mam problem, co wybrać, aby dać inne jeszcze przykłady, mogące zobrazować, jak mniej więcej teksty te wyglądają. Jest np. tekst pt. „Sieci”, nie dotyczy on bynajmniej internetu. Jest w nim mowa m. in. o odnajdywaniu sensu w tym, co dzieje się dookoła, autor pisze „bo mnie obchodzi sens właśnie, sens pojawienia się w czyimś życiu innego życia, choćby i za sprawą pośredników, czasem tylko w formie szczątkowych informacji”. To inne życie to mogą być też osoby już nieżyjące, o których ktoś się dowiaduje i widzi pewne zbieżności pomiędzy ich życiem, a swoim, albo np. się tym życiem inspiruje. Sytuacje, w zaistnieniu których autor szuka sensu, można też nazwać przypadkami.  

    Jest też np. mowa o dołach psychicznych czy depresji, choć sformułowania takie nie padają. Autor pisze „A co z naszymi skłonnościami do zbyt intensywnego przeżywania samego siebie, co kończy się najczęściej melancholią otwierającą drzwi rozpaczy?.” Wiele jest o odnajdowaniu sensu życia, o „podjęciu fascynującego wezwania: nauki czytania woli Boga w znakach, które porozrzucał, poustawiał i porozwieszał wokół nas.”  M. Zioło pisze, że „sybirak, jezuita, ojciec Walter Ciszek podpowiada, że czytaniu znaków Boga powinno towarzyszyć pewne założenie: warto przyjąć, że miał On cel i powód, byśmy weszli w kontakt z tymi właśnie sprawami i z tymi ludźmi”. W kolei o Biblii pisze, iż „edukacja w Biblii to nawoływanie Boga, to Jego głos wśród głosów, roszczących sobie prawo do wyłączności. Głos wskrzeszający zmarłych, odnajdujący zagubionych.” 

   Jest też np. mowa o olśnieniach, to "momenty, kiedy to "stargana - jest osnowa świata" i jawi się istota rzeczy, ich sens i cel". To wszystko, co cytowałam, to oczywiście tylko przykłady. Z racji tego, że kwestii do zacytowania jest mnóstwo, to nie mogę nawet powiedzieć, że są to cytaty najważniejsze.  

6/6


wtorek, 26 lipca 2022

Wojciech Chmielarz „Długa noc” – audiobook, czyta Janusz Zadura

 

Długa noc - Wojciech Chmielarz - ebook + audiobook + książka

Byłam wielką fanką cyklu o Mortce. Obawiałam się, że zajęcie się przez autora innymi gatunkami literackimi i przedłużająca się przerwa w cyklu, nie wróżą niczego dobrego. I rzeczywiście, ten tom jest dla mnie rozczarowaniem. Jest mocno schematyczny i przewidywalny, w wielu fragmentach po prostu nużący.     Mortka na stale pracujący w Interpolu w Hadze, przyjechał do Warszawy, gdzie odnowił kontakty z Suchą, z którą kiedyś blisko współpracowali, a która teraz jest naczelniczką jednego z wydziałów w policji. Wydarzenia rozgrywają się właściwie w ciągu doby, ale są liczne retrospekcje.

    Jeden z wątków to trwające godzinami rozmowy ze świadkiem w sprawie zabójstwa. Treść tych rozmów nie jest nigdzie zapisywana, odbywają się one w nocy, a Sucha z Mortką liczą na to, że człowiek ten przyzna się do tego zabójstwa. Dla mnie to był jeden z najsłabszych fragmentów książki. Te nocne rozmowy to mniej więcej w kółko to samo.

    Sporo jest o covidzie, ale pisane jest to z perspektywy osoby, która pracuje w domu i mało, albo prawie wcale z niego wychodzi. Każdy prawie kontakt z inną osobą, postrzegany jest jako możliwość zakażenia i jest to analizowane, czy do tego zakażenia doszło. W taki sposób naprawdę mało kto funkcjonował.

    Praca Mortki w Hadze i rzeczywistość holenderska opisywane są jako coś wspaniałego, niemal idealnego, zaś to co się dzieje w Polsce wręcz odwrotnie. Mamy biel i czerń, żadnych niuansów. Znaczną część książki zajmują mało odkrywcze kwestie pogarszających się relacji Mortki z synami. Mortka dokonał „odkrycia”, że przez kilka lat jego pobytu w Hadze, jego synowie, mieszkający w Polsce z matką, wydorośleli, a on nie ma z nimi bliskiej relacji i właściwie nie wie, co się z nimi dzieje.

    Nie zauważyłam tego, co szalenie podobało mi się w poprzednich tomach, czyli celnych obserwacji rzeczywistości. Nie ma humoru, który był w tomach poprzednich. Zamiast lekkości, jest patos, nie cały czas, ale np. we fragmentach o lekarzu, poświęcającym się dla dobra pacjentów. Liczba głównych bohaterów jest mocno zredukowana. W poprzednich tomach z zainteresowaniem można było śledzić losy kolegów Mortki, tutaj nie ma żadnego z nich. Bardzo mocno eksponowane są też wątki LGBT. Tak to wygląda, jakby autor sięgnął do internetu, zobaczył, które tematy są najbardziej nośne, wcisnął je na siłę do książki. Żadnego z tych wątków nie pogłębił, w żadnym miejscu nie powiedział czegoś, co nie byłoby schematyczne.  A do tego jeszcze w wielu miejscach jest nuda.   

3/6        

piątek, 15 lipca 2022

Ida Żmiejewska "Iskry na wiatr" cykl "Zawierucha"

 


     Kryminały retro Idy Żmijewskiej polubiłam od pierwszego tomu „Warszawianki”, „Iskry na wiatr” ewidentnie są początkiem cyklu, co jest doskonałą wiadomością. To książka lekka, przyjemna, od której nie można się oderwać i do której chce się wracać, ale jednocześnie mądra i dająca do myślenia. To powieść wręcz wymarzona szczególnie wówczas, gdy ktoś potrzebuje oderwania się od rzeczywistości. Autorka jest kopalnią wiedzy o Warszawie i jej historii, a w tym przypadku wybrała taki okres w dziejach, o którym u nas nie pisze się zbyt dużo, a mianowicie 1914r., a  konkretnie druga jego połowa.

    „Iskry na wiatr” to trochę kryminał, trochę powieść historyczna i obyczajowa z romansem i wątkiem szpiegowskim w tle. Autorka doskonale balansuje pomiędzy tymi wątkami i nie ma przeciągania któregokolwiek z nich. To opowieść o trzypokoleniowej rodzinie: 4 młodych dziewczynach, ich ciotce i babce. Po śmierci głowy rodziny, ojca dziewczyn i jego bankructwie, kobiety musiały się przeprowadzić do wynajmowanego mieszkania w gorszej dzielnicy i zaznały biedy, nie takiej porażającej, ale jednak.  

    Fascynujące są opisy życia w tamtych czasach, panuje drożyzna i niepewność, do Warszawy zbliża się niemieckie wojsko. Polacy w dużej mierze, chociaż nienawidzili Rosjan, bardziej chyba obawiali się Niemców i tego wszystkiego, co może się stać, gdy uderzą na miasto. Widać, że społeczeństwo polskie było bardzo mocno podzielone i wiele osób żyło, tak jak i teraz w czymś, co nazywam „bańką”, byli zamknięci w swoim świecie, obracający się wśród osób o podobnych poglądach i głusi na wszystko, co nie zgadzało się z tym ich światopoglądem. Jedna z bohaterek została pielęgniarką, miała stosowne wykształcenie, a w związku ze zbliżającym się frontem była bardzo potrzebna. Nawet taka sytuacja wywoływała  wiele dylematów. Jej siostra zarzuciła jej, że jest to nieetyczne, bo pomaga w ten sposób Rosjanom, a przecież wszystkie szpitale w Warszawie były rosyjskie. Pielęgniarka odpowiedziała, że wśród pacjentów jest sporo Polaków, ale dla tamtej, radykalnej siostry, nie miało to znaczenia. Jedna z sióstr zaangażowana była w działalność niepodległościową, a to już było dla mnie czymś nowym, eksploatowany jest przecież i w książkach i filmach temat tego rodzaju działalności w czasie II wojny, ale nie pierwszej. Dla jeszcze innej bohaterki angażowanie się w jakąkolwiek działalność tego rodzaju przy boku Piłsudskiego było głupotą, bo przecież Piłsudski i jego ludzie byli terrorystami z PPS i „oczywistym” było, że ktoś taki nie będzie w stanie niczego sensownego wymyślić. W tle tego wszystkiego następują zmiany obyczajowości, przykładowo bohaterka „Warszawianki” długo nie wyobrażała sobie małżeństwa bez zgody matki, tutaj widać wyraźnie, jak bardzo wszystko się zmieniło. Ciekawe są nawet takie drobiazgi, jak zmiana mody, kobiety skracają suknie, głównie z powodów praktycznych,  na szerszą skalę zaczęły przecież pracować, Zdejmują też gorsety.

   Czekam już  na kolejną część.

5/6 








kk

piątek, 8 lipca 2022

Jane Austen „Emma”

 

Ilustracja

        „Emma” podobnie jak i wszystkie inne powieści Jane Austen pozwala na totalne oderwanie się od rzeczywistości i na naprawdę spokojną lekturę. Gdy w długi weekend czerwcowy wgłębiłam się w „Emmę” i mogłam czytać do woli, miałam poczucie, jakbym znalazła się, fizycznie, na angielskiej prowincji 200 lat temu.  Aż szkoda było mi powracać do rzeczywistości.    Jak zawsze, gdy skończę czytać którąkolwiek z książek Austen, czuję, że czegoś mi brak i tęsknię za tym, aby sięgnąć po nią ponownie.   

     Nie jest to moja ulubiona powieść tej autorki, bohaterka jest uczciwa, szczera, ma dobre intencje, ale mogłaby być troszkę mądrzejsza. Ta lekka głupota mi nieco przeszkadzała, ale sąsiad Emmy, pan Knightley, błyskotliwy, inteligentny i przenikliwy, wynagradzał te niedostatki. Emma jest osobą majętną, co odróżnia ją od bohaterek pozostałych powieści tej samej autorki. Wpadła na pomysł, że doprowadzi do ślubu swojej pozbawionej majątku, niezbyt mądrej i niezbyt urodziwej znajomej z przystojnym, wykształconym i majętnym mężczyzną, który w żaden sposób dziewczyną tą nie był zainteresowany. Ten niedorzeczny pomysł wywołał szereg komplikacji towarzyskich. A w pobliżu Emmy pojawił się znienacka adorator.    

    Jak zawsze u Austen, wydarzenia rozgrywają się na wsi, nie ma żadnej polityki, opisywany jest powszedni dzień. Jane Austen była admiratorką zwyczajnej codzienności, a ta codzienność wydaje się szalenie ciekawa i pociągająca. Nikt tu nie wyruszał w dalekie podróże i nikt za tym nie tęsknił. Ale np. wypicie filiżanki herbaty przy kominku i porozmyślanie o różnych tematach jest pokazane jako coś absolutnie wyjątkowego i mogącego dać głęboką satysfakcję i jako coś, za czym można tęsknić w zaświatach.

      Realia epoki i fascynują i bawią. Przykładowo jedna z bohaterek znalazła się w fatalnej sytuacji finansowej i podjęła decyzję, że zacznie szukać pracy jako guwernantka. Wśród okolicznych mieszkańców wywołało to niesamowite poruszenie, dziewczynie jedni współczuli, inni cieszyli się z jej nieszczęścia. Ale konieczność podjęcia pracy zarobkowej postrzegana była przez wszystkich jako coś koszmarnego, jako jedno z większych nieszczęść, jakie mogą się przytrafić. Społeczeństwo angielskie wydaje się kastowe, niemal jak w Indiach.

    Fascynujące są ponadczasowe charaktery ludzkie. Spośród bohaterów na szczególną uwagę zasługuje postać pastorowej. Jest to czarny charakter, ale nieco zamaskowany. Kobieta ta jest fałszywa do granic możliwości, opowiada wszystkim, jaka to jest świetna i pomocna, a jednocześnie pod płaszczykiem tej pseudo uprzejmości, niemal każdego poniżała i uprzykrzała mu życie. Z kolei jej mąż, pantoflarz, jest wręcz żałosny. Jest bohater ślepo zapatrzony w wyidealizowanego syna. I jest ten syn, protoplasta dzisiejszych imprezowiczów i lekkoduchów. Galeria postaci jest wyjątkowo bogata, a każdy znajdzie wśród nich osobę, którą będzie odbierał w taki sposób, jakby ją niemal znał. Wynika to z tego, że te charaktery są niezmienne i np. ówczesna pastorowa to obecna Elżbieta. Można się w nich poprzeglądać jak w krzywym zwierciadle.

5/6  

środa, 6 lipca 2022

Bożena Fabiani „Moje gawędy o sztuce. Dzieła, twórcy, mecenasi. Wiek XV-XVI” – audiobook, czyta autorka

 092ad68438.jpg - 4952

Autorka ma olbrzymią wiedzę i dar wynajdowania takich twórców, zjawisk, czy dzieł, które nie są powszechnie znane. A nawet w znanych dziełach jest w stanie zwrócić uwagę na taki ich aspekt, który raczej jest niezauważalny. O wszystkim pisze subiektywnie, mało znanemu malarzowi jest w stanie poświęcić więcej miejsca, niż twórcom powszechnie znanym. Niezależnie od opisów dzieł i malarzy, dzięki książce pogłębić można też wiedzę o epoce i to też niekoniecznie z najbardziej powszechnego punktu widzenia. Jak dla mnie mogłoby być tylko nieco więcej informacji o obrazach, niż o autorach, ale to już kwestia subiektywna.

     B. Fabiani zwraca szczególną uwagę na dzieła kobiet, wydobywa je z mroków zapomnienia. Dzięki temu ten kanon przedstawianych twórców jest inny, niż większość. Nie jest to na szczęście robione „na siłę”, autorka nie wyznaczyła sobie np. limitu, że ma być mowa o takiej samej liczbie malarzy i malarek. Ale do pewnego czasu większość dzieł o malarstwie i albumów opracowywana była przez mężczyzn i jakoś tak się utarło, że artystki, malarki, były w nich marginalizowane lub w ogóle ich nie było. Ale faktycznie one istniały i tworzyły, tylko trzeba wydobywać je z mroków zapomnienia.  B. Fabiani nie wpycha do książki fragmentów o malarkach miernotach, bo tak trzeba, taki jest trend, tylko ukazuje artystki które stworzyły naprawdę wartościowe, ponadczasowe dzieła. Opisuje m. in. malarki: Sofonisbę i Lavinię Fontanę, zwracając uwagę zarówno na niebanalne życiorysy, jak też i na to, z jak wieloma trudnościami musiały się one mierzyć, aby zaistnieć jako twórczynie. Kobieta malarka w XV czy XVI wieku była postrzegana jako totalne dziwadło, coś zdecydowanie gorszego od malarza mężczyzny, a kwestia sprzedaży jej dzieł była naprawdę wielce problematyczna. Malarki musiały wykazywać się wielkim hartem ducha, aby móc malować i jeszcze próbować wieść satysfakcjonujące życie osobiste, rzadko kiedy było to w ogóle możliwe. Przykładowo Sofonisba w młodości przebywała na dworze hiszpańskim, gdzie miała świetne warunki i niczego jej nie brakowało, ale tak naprawdę szczęśliwa stała się dopiero około 50 – tki, gdy wyszła po raz drugi za mąż, a było to jednocześnie pierwsze małżeństwo z miłości. Lavinia z kolei wyszła za maż za kandydata, narzuconego przez ojca, młodzi okazali się potem szczęśliwym małżeństwem. Te sylwetki kobiet malarek kojarzą mi się z odnalezionymi puzzlami, które dopełniają obraz epoki. Podobnie zrobiła autorka w książce „W kręgu Wazów”, gdzie również opowiedziała m. in. o kobietach, które w większości zostały zapomniane, a z życiorysów których można sporo zaczerpnąć.    

     Oprócz rozdziałów o kobietach, najbardziej fascynujący był ten o Michale Aniele. Jest tam przedstawiony jako malarz, rzeźbiarz i architekt. I sporo jest o jego freskach w Kaplicy Sykstyńskiej, ale też w dużej mierze o mniej  znanych fragmentach, np. o malowidłach proroków ze Starego Testamentu, czy  wieszczek, sybilli ze starożytności. B. Fabiani przedstawia też m. in. najbardziej tajemniczego malarza – Giorgone, zwraca uwagę na to, że do dziś istnieją problemy  z interpretacją jego dzieł. Kilka lat temu czytałam „Szmaragdową tablicę” autorstwa C. Montero, powieść, w której mowa jest o domniemanym dziele Giorgone „Astrolog”, którym interesowali się naziści.

5/6