niedziela, 29 grudnia 2019

Juliusz Verne "Podróż do wnętrza Ziemi" - audiobook, czyta Kuba Wątły

Audiobook Podróż do wnętrza Ziemi  - autor Juliusz Verne   - czyta Kuba Wątły

    W okolicach Bożego Narodzenia dopada mnie coś w rodzaju zdziecinnienia i sięgam wówczas często po książki z czasów dzieciństwa i okresu, kiedy chodziłam do szkoły. Juliusza Verne`a zawsze kochałam. I stwierdzam z całą stanowczością, że jego powieści mogą czytać również dorośli. W tym tomie profesor mineralogii wraz z bratankiem i służącym wybrali się właśnie do wnętrza Ziemi, śladami średniowiecznego badacza, który już tam był i zostawił tajemniczą mapę. Droga wiodła kraterem wygasłego islandzkiego wulkanu.

      W tej powieści, podobnie jak i w innych, bohaterami są ludzie nietuzinkowi, totalni ekscentrycy, inteligentni, wykształceni i światli, odbiegający znacznie od przeciętnej i to niemal pod każdym względem. Przeciętniactwa u Verne`a nigdy nie ma. I jeszcze w przeważającej większości są to ludzie szlachetni, mający oczywiście swoje wady, ale uczciwi i lojalni. Istnieje powiedzenie, że dobro jest nudne, a zło wręcz odwrotnie. U Verne`a jest inaczej. Profesor Lidenbrock gotów był zaryzykować życiem, aby do wnętrza Ziemi się dostać. Ale był też gotowy do przerwania wyprawy, gdy zagrożone zostało życie jego bratanka. Jednym z motywów do odbycia tej wyprawy była oczywiście chęć bycia docenionym i sławnym, ale podstawową pobudką pozostawała ciekawość naukowca i chęć przysłużenia się nauce. Na uwagę zasługuje postać epizodyczna, narzeczona bratanka. Gdy ten zakomunikował jej, gdzie się wybiera, zareagowała zupełnie inaczej, niż zrobiłaby to zdecydowana większość kobiet. Powiedziała chłopakowi, że go rozumie, że to naturalne, że powinien skorzystać z takiej szansy i się sprawdzić, a także zrobić coś dobrego i pożytecznego. Ona będzie tymczasem czekała na jego powrót.

     Verne oczami wyobraźni ujrzał we wnętrzu Ziemi m. in. olbrzymie jaskinie z fragmentami wymarłego już świata. Jest to świat, w którym żyją zwierzęta, przypominające dinozaury, świat którego nikt nigdy nie ujrzał, a wejdą do niego nasi bohaterowie. Podobny świat wskrzesił też Spielberg w "Parku Jurajskim".

     Z książek Verne`a nieustannie na moim pierwszym miejscu króluje "20 000 mil podmorskiej żeglugi", "Podróż do wnętrza Ziemi" przypomina nieco "Wokół Księżyca". Jest 3 bohaterów odizolowanych od świata. "20 000 mil" czy "Tajemnicza wyspa", a szczególnie już "W 80 dni dookoła świata" dawały większe możliwości bardziej urozmaiconych przygód. Ale i w tej książce nikt się nie nudzi. Jak zawsze, bohaterowie Verne`a są ciekawi świata. Zamiast na zdobywaniu dziesiątek czy setek znajomych skupiają się na pogłębianiu więzi w wąskim gronie. 
 
   A co do audiobooka, to nie rozumiem, dlaczego na okładce, wirtualnej oczywiście, widnieje informacja, że czyta Piotr Balazs. Odczytujący tekst informuje, że czyta  Kuba Wątły. Czyta w porządku, Gosztyłą nie jest, ale bez problemu da się słuchać.    
4/6

 

piątek, 27 grudnia 2019

Andrea Camilleri "Zapach nocy" - cykl z komisarzem Montalbano tom 6

         
Zapach nocy        
   Kupno pierwszych tomów z komisarzem Montalbano graniczy obecnie niemal z cudem. Mam na myśli wydania książkowe, do ebooków chyba nigdy się nie przekonam. Tych najstarszych tomów nie ma oczywiście ani w żadnej księgarni internetowej, ani w wydawnictwie, a na allegro pojedyncze egzemplarze albo pojawiają się na chwilę, albo są dostępne z ceną 4, 5 razy wyższą, niż proponowana przez wydawcę.

     Czytam ten cykl i dla zagadki kryminalnej i dla Montalbano. Kiedy Camilleri pisał ten tom, nie było jeszcze mowy o ruchu "slow life". Były oczywiście pojedyncze osoby, które żyły w tempie slow. I Montalbano nich właśnie należy. Ponieważ jest czynnym zawodowo policjantem, to "slow" praktykuje w ograniczonym zakresie. Już na początku powieści zastanawia się, dlaczego tak mało używa się obecnie słów typu: myśleć, zastanawiać się, słuchać, spacerować bez celu, drzemać... On i myśli i słucha, czyta książki i spaceruje, to ostatnie najlepiej robi samotnie. Mieszka nad samym brzegiem morza, spaceruje więc kontemplując cudowne widoki. Ma ulubione miejsca, jak np. drzewo oliwne, pod którym siadywał. Siadywał, bo drzewo zostało wyrwane z ziemi i skazane na zagładę, bo właśnie tam, gdzie rosło, na totalnym odludziu, ktoś wybudował ohydny, bezgustny dom. Montalbano będąc mocno nietrzeźwym, gdy zobaczył, co stało się z drzewem, zdemolował nieco wstrętne domiszcze. Jak można kogoś takiego nie lubić?
 
      W "Zapachu nocy" świat realny przeplata się z literaturą. Montalbano prowadząc śledztwo w sprawie oszusta, który zdefraudował wielkie pieniądze i oszukał masę ludzi, zaczyna odnosić wrażenie, jakby wiedział, co się zaraz stanie, co zobaczy. Był przerażony, nie wiedział, co się z nim dzieje. Uzmysłowił sobie wreszcie, że czuje się, jakby był w opowiadaniu Faulknera, bo Faulkner już opisał to, co się stało. Jest to niesamowite, ale nie ma w tym żadnych tanich sztuczek, każdy chyba czytając różne książki natrafiał na fragmenty, które są jakby o nim, o uczuciach, rozterkach, problemach właśnie współczesnego czytelnika. Nawet gdy dany tekst powstał kilkadziesiąt czy kilkaset lat temu. A tekst, nawet dawno przeczytany, potrafi siedzieć gdzieś w głowie...
 

   W życie Montalbano wnika też mocno film, konkretnie "Życie jest piękne" Benigniego. Film komisarzem wstrząsnął, pod jego wpływem podjął pewne działania, spojlerować nie będę.
     Książka jest piękna, życie przeplata się z literaturą i filmem. Gdy ktoś nie lubi kryminałów z aferami finansowymi w tle, niech się nie zraża. Mechanizm oszustwa był bardzo prosty. Oszust przyjął pieniądze od ludzi na procent, niby bank i je zgarnął. No i jest też zagadka stricte kryminalna, są 2 trupy. Czyta się świetnie, nie ma dłużyzn, zakończenie jest zaskakująceW tle wydarzeń jest ciepłe morze i pyszne potrawy, nie zawsze skomplikowane. Gospodyni przykładowo zostawiła komisarzowi do odgrzania "talerz przyprawionych kartofli". Wydaje się proste. Ale, jak stwierdził komisarz, danie to mogło być albo nic niewarte, albo znakomite, a zależało to od właściwego przyprawienia. Należy tylko dodać cebulę, kapary, oliwę, ocet z odrobina cukru, sól i pieprz...

5/6 



 

 
 
 
 
 

niedziela, 22 grudnia 2019

Andrzej Sapkowski "Chrzest ognia" (tom 5 Wiedźmina) - audiobook, czyta zespół aktorów

   Do tej pory byłam zafascynowana Wiedźminem. Wykonanie audiobooka, podobnie jak i poprzednich tomów, jest wspaniałe, czyta zespół aktorów, jest specjalnie skomponowana muzyka i efekty specjalne.  Mimo tego ten tom jakoś nie tylko nie był w stanie mnie wciągnąć. Przypomina trochę powieść drogi, trochę powieść przygodową, czy nawet szpiegowską. 

   Geralt po wyleczeniu przez driady, wyruszył na poszukiwanie Ciri. Dookoła szaleje wojna, nikomu nie jest lekko. Towarzystwo Geralta  w dużym stopniu, poza Jaskrem i Milvą, to osoby przypadkowe. Wiedźmin jest otwarty na nowe i na poznawanie nowych osób, aczkolwiek spora doza nieufności istnieje, szczególnie na początku. Jest to godne pozazdroszczenia, bo wiele osób zamyka się w swoich kręgach towarzyskich, marnując okazje poznania kogoś o innym światopoglądzie czy innych zainteresowaniach. Może m. in. dzięki temu Geralt jest taki mądry. Na poszczególnych etapach wędrówki podróżuje z nim prawdziwy szpieg, wampir, krasnolud. 

    W tym tomie Ciri właściwie nie ma. Pojawia się w snach Wiedźmina, gdy grozi jej niebezpieczeństwo. A niebezpieczeństwo grozi jej właściwie cały czas. Ona też na odległość telepatycznie wyczuła, że dzieje się coś złego, gdy spłoszone konie ruszyły na Wiedźmina.   

    Audiobook niestety mnie nudził. Nie zauważyłam też niczego szczególnie wnikliwego z obserwacji psychologicznych.  Może wbrew wszelkim pozorom, gdybym książkę czytała, a nie słuchała, mogłabym zwrócić uwagę na niektóre fragmenty czy zapamiętać różne myśli.
4/6

niedziela, 15 grudnia 2019

Mari Jungstedt "Niewypowiedziany" tom 2 z inspektorem Knutasem

Okładka książki Niewypowiedziany Mari Jungstedt

     Gdybym miała wymienić książkę idealną dla osoby przemęczonej, chcącej się oderwać od rzeczywistości, to byłaby to właśnie jedna z książek Jungstedt z inspektorem Knutasem. Czytam ten cykl nietypowo, bo nie zachowuję kolejności. Każdy z dotychczas przeczytanych tomów czytało mi się wyjątkowo lekko i każdy bardzo mocno wciągał, a w żadnym nie było dłużyzn. Mimo zalewu kryminałów skandynawskich, te pisane przez Jungstedt, wyróżniają się. Gotlandia czyli Wyspa Wikingów jako miejsce akcji jest mocno charakterystyczna, niemal zawsze w tle rozgrywających się wydarzeń jest morze, a niekiedy też i mury obronne Visby. A drugi charakterystyczny element to opisy dwóch równolegle prowadzonych w sprawie morderstw śledztw. Jedno prowadzi policja na czele z inspektorem Knutasem, a drugie dziennikarz telewizyjny ze Sztokholmu, Berg. Panowie ci w bardzo ograniczonym stopniu, ale jednak ze sobą współpracują, a każdy w ramach swoich czynności ma inne możliwości i wykonuje nieco inne działania. Z racji tego, że autorka była dziennikarką, to właśnie poczynania Berga zasługują na szczególną uwagę. No i książki Jungstedt są pogodne, ani Berg ani Knutas nie cierpią na depresję, nie mają nałogów, nie przeżywają traum. A jeszcze do tego wszystkiego autorka myśli niestereotypowo i potrafi zaskakiwać, szczególnie przy zakończeniach.

    W tym tomie rozwiązywane są 2 łączące się ze sobą zagadki kryminalne, każda mocno niestereotypowa. Jedna to zabójstwo miejscowego pijaczka. Wszyscy go kojarzyli, jak z grupą miejscowych pijaków wysiadywał na ławkach i pod różnymi murkami. Niestereotypowe i frapujące zaś było to, że pijaczek ten przed tym, jak się zdegenerował, był cenionym fotoreporterem. Nawet gdy już przestał nim być, nosił zawsze przy sobie aparat fotograficzny. Autorka przybliża kulisy tego upadku, tej porażającej degrengolady. Historii analogicznych do tej z powieści, jest w realnym świecie niestety sporo.

    A druga zagadka to zaginięcie nastolatki. Dość szybko okazuje się, że miała romans ze starszym, dobrze sytuowanym mężczyzną. Z reguły tego typu nastolatki kojarzą się jednoznacznie z niezłymi cwaniarami, tutaj sytuacja jest inna. Zaginiona dziewczyna miała tragiczne życie, wychowywała ją matka pijaczka, prowadzenie domu było na głowie dziewczyny, a jedyne wytchnienie znajdowała podczas pracy przy koniach w miejscowej stadninie.     
    Wydawać by się mogło, że historie z alkoholem w tle już są przegadane i że niczego ciekawego nie da się w tym zakresie opowiedzieć. Ale jednak można.

     Jungstedt pisze tak, że czytelnik obserwuje naprzemiennie kulisy obu śledztw, a oprócz tego patrzy na prywatne perypetie i Knutasa i Berga. W tym tomie problemy Berga są zdecydowanie ciekawsze. Jest on kawalerem i ma romans z mężatką, matką dwojga dzieci. Chciałby, aby porzuciła ona małżonka, a on sam, gdyby tak się stało, gotowy byłby nawet zamieszkać z nią i jej dziećmi, na Gotlandii.

5/6

 

piątek, 13 grudnia 2019

J.R.R. Tolkien "Władca pierścieni. Powrót króla" - tłumaczenie Maria Skibniewska

Powrót Króla


   W tomie zamykającym trylogię autor dosadnie już powtórzył przesłanie, jakie płynie z jego książki. Gandalf mówi do Denethora: "Myślisz, jak władcy Gondoru przystoi, o swoim tylko kraju. Ale są inne plemiona, inni ludzie, świat się nie kończy na dniu dzisiejszym". Otóż wszyscy pozytywni bohaterowie Tolkiena żyją, myśląc nie tylko o sobie i swojej rodzinie, ale szerzej. Pisarz pokazał, co może się stać, gdy ktoś zamyka się tylko w kręgu osób najbliższych, nie reagując na zło, które jest gdzieś dalej. Otóż to zło, wobec braku reakcji może w pewnym momencie zagrozić już i tej rodzinie i domowi. Gdy hobbici docierają do Shire po zakończonej misji, okazuje się, że nic już tam nie wygląda tak, jak przed złowrogimi wydarzeniami, jak przed wojną. W Shire jest koszmarnie, a o męstwie hobbitów i ich dokonaniach nikt nie wie, nikogo one specjalnie nie interesują. Tak z reguły właśnie bywa w rzeczywistości. Ale Tolkien nie lituje się nad nimi, hobbici wiedzą, że nikt za nich nie przywróci porządku. Muszą wziąć sprawy w swoje ręce. 

    Nietypowo w powieści ukazana jest kwestia zemsty, a właściwie jej braku. Tolkien jest tu kategoryczny. Nikt z obozu, stojącego po stronie dobra, nie mści się  na nikim i nikt nie zabija gdy nie ma walki i gdy nie grozi mu niebezpieczeństwo, że sam zostanie zabity. Jest to przesłanie godne refleksji, szczególnie gdy w życiu publicznym wygląda to dokładnie odwrotnie.  

   Czytając kolejny raz "Powrót króla" zwróciłam zdecydowanie większą uwagę na postać Denethora. Niczym pozytywnym się nie wyróżnił, ale dlaczego stał się taki beznadziejny: przerażony, zachowujący się irracjonalnie, myślący egoistycznie? Przecież był namiestnikiem, miał władzę i misję do spełnienia. Otóż upadł w nim duch. Zaglądał w kryształ, a Władca Ciemności podsuwał mu takie obrazy, jakie uznał za stosowne. I te obrazy "rozjątrzyły w jego sercu rozpacz, aż w końcu zaćmiły jego umysł". Jak twierdzi Tolkien ustami Gandalfa i hobbitów, poddawanie się rozpaczy i brak nadziei jest najgorszą rzeczą, jaką można zrobić .   
6/6

niedziela, 8 grudnia 2019

Michael Frayn "Czego nie widać" - spektakl teatralny - Teatr Kwadrat Warszawa



    
Obraz znaleziony dla: Michael Frayn




"Czego nie widać" to kolejna bardzo zabawna sztuka, godna polecenia. I znam ją tylko właśnie ze spektaklu teatralnego, wersji pisanej nie czytałam i nie wiem, czy jest dostępna w j. polskim. 
   To spektakl o przygotowywaniu się aktorów do premiery  sztuki, a potem już o grze w tej sztuce i o tym, co dzieje się w czasie spektaklu za kulisami. Ciekawa i śmieszna jest zarówno sama sztuka w sztuce, jak też i kulisy jej przygotowań. Po obejrzeniu można ze zdecydowanie większą wyrozumiałością i większym zrozumieniem patrzeć na jakikolwiek oglądany spektakl. Aż trudno sobie wyobrazić, jakie efekty może wywołać np. wcześniejsze wejście na scenę któregoś z aktorów, albo sytuacja, gdy jedna osoba coś zawala, efekt domina jest potem piorunujący. 

    Nie jest to rzecz do szczególnie głębokich rozmyślań, ale już po obejrzeniu pewne refleksje jednak mnie naszły. Funkcjonowanie wielu osób na  zewnątrz, w pracy, często nawet w domu, też jest w większym lub mniejszym stopniu odgrywaniem roli, udawaniem kogoś innego. Ważne sytuacje życiowe to też swoistego rodzaju premiera. Wyjście na scenę przez aktora i odegranie roli też przypomina wypełnianie innej życiowej misji  przez każdego człowieka. 

   Podczas oglądania z pewnością jednak nie ma możliwości snucia jakichkolwiek rozważań, jest to czas wyłącznie na zabawę. Nie da się myśleć o czymś innym.
5/6

środa, 4 grudnia 2019

Andrzej Stasiuk "Zima"



   Bardzo dawno nie czytałam nic Stasiuka, do tej pory do mnie przemawiał. "Zima" jest książeczką o rozmiarach mini mini, ma zaledwie 48 stron, format A5, a część objętości zajmują obrazy Kamila Targosza. To zbiór 5 króciutkich opowiadań. Tym razem żadne z nich mnie nie zachwyciło, po prostu nie moja bajka. Wszystko rozgrywa się w Beskidzie Niskim, w małych miejscowościach, wśród tamtejszych mieszkańców. Opowiadania są tak krótkie, że nie ma możliwości, aby się w nie wciągnąć. Tematyka to opis codzienności mieszkańców, która przypomina beznadzieję. Przewija się też w nich wątek kłusownictwa i myślistwa, a ja nie znoszę ani jednego, ani drugiego. Można dowiedzieć się sporo o egzystencji na tamtym terenie. No i obrazy K. Targosza są godne uwagi.
3/6



poniedziałek, 2 grudnia 2019

Lucy Maud Montgomery "Ania z Szumiacych Topoli" - audiobook, czyta Krystyna Kozanecka - Kołakowska



   Chociaż znam doskonale "Anię z Szumiących Topoli" przyjemnie było jeszcze raz do niej powrócić. Ania w tym tomie szczególnie przypomina filmową Amelię, wyświadcza masę przysług każdej napotkanej osobie. Każdemu potrafi powiedzieć coś miłego i budującego. Dzięki niej życie wielu osób zmienia się na lepsze. Jest otwarta na ludzi, nawet  zaprzyjaźnia się z małą dziewczynką z sąsiedztwa.  A w tomie tym wchodzi w nowe środowisko, zaczyna pracę w innej miejscowości, niż Avonlea, jako nauczycielka i dyrektorka szkoły zarazem. 

    Od Ani bije radość życia, cieszy się z drobnych, codziennych spraw. Każdy dzień jest dla niej przygodą. Jak zawsze marzy i namawia znajomych do powrotu do marzeń. Namawia nie tylko do marzenia, ale i do spełnienia tych marzeń. A wśród dorosłych od dawna pracujących ludzi, nie wspominając już o emerytach, o marzeniach często się już nie myśli. Nawoływanie do radości z codzienności i do spełniania marzeń to chyba największa zaleta tej uroczej książki. 

    Powieść z pewnością jest naiwna, nie ma w niej ludzi złych. Tytułowej Ani dziwnym zbiegiem okoliczności wszystko się udaje, sama nigdy nie robi niczego złego. Ale taka jest konwencja i trzeba na to patrzeć z przymrużeniem oka. 

   Audiobook jest naprawdę udany, czyta mało znana Krystyna Kozanecka - Kołakowska, robi to świetnie. Ona po prostu jest tutaj Anią.
5/6



piątek, 29 listopada 2019

„O kotach” wydawnictwo Czarne





   Malutka książeczka to zbiór opowiadań , oczywiście o kotach, a autorami są Stefan Chwin,  Olga Drenda, Piotr Paziński, Małgorzata Rejmer, Piotr Siemion, Paweł Sołtys. W większości opowiadań są albo obrazy znęcania się nad kotami albo po prostu tragicznego losu kotów. Jeżeli ktoś chce złapać doła, to przeczytanie całości daje niezawodną gwarancję, że tak się stanie. A do tego opowiadania jeszcze są nudne i czytałam je niemal na siłę. 


     Czytając opowiadania przypominałam sobie „Sklepy Cynamonowe”  Bruna Schulza i opowiadanie o szczeniaczku, który po prostu się bawi. Po lekturze „O kotach” doceniałam prawdziwą wielkość Schulza. „Sklepy” jakoś specjalnie mi się nie podobały, ale teraz zaczęły wydawać mi się wyśmienite. Schulz jest bezpretensjonalny. Potrafił napisać o czymś wesołym i nie miał z tego powodu żadnych kompleksów czy obiekcji.

    A z pozytywnych aspektów, to w opowiadaniu Chwina jest godny uwagi fragment, kiedy to kot przypomina sobie różne utwory muzyczne czy literackie o kotach.  Ku mojemu zaskoczeniu jest tam wspomniana mało obecnie znana, ale moja ulubiona autorka Lilian Jackson Braun  i jej kot detektyw, o którym pisałam wielokrotnie, ostatnio tutaj. Jest też wspomniany kot w butach, kot z Cheshire i oczywiście Behemot.     

2/6
 

niedziela, 24 listopada 2019

J. R. R Tolkien "Władca pierścieni. Dwie wieże" - tłumaczyła Maria Skibniewska


   Zastanawiałam się, czy jest sens pisać o każdym tomie "Władcy pierścieni" oddzielnie, skoro "Władca" jest trylogią, a poszczególne tomy stanowią jedną, nierozerwalną całość. Myślę, że sens jest, bo w każdym tomie akcent położony jest na nieco inny aspekt. W "Drużynie pierścienia" wszyscy byli razem, przynajmniej do pewnego momentu, zło było jeszcze daleko. W "Dwóch wieżach" drużyny już nie ma, sytuacja wszystkich bohaterów jest dużo gorsza, niż wcześniej.

     "Dwie wieże" odbieram jako opowieść o czasie, kiedy to jest już naprawdę bardzo źle, nadzieja zdaje się coraz bardziej nikła. Zło jest coraz bliżej. Nie wiadomo, kto z napotkanych osób jest wrogiem, kto zdrajcą, a kto może być sprzymierzeńcem, no i jak to odróżnić. To przede wszytkim opowieść o nadziei, o tym, jak można się jej trzymać, gdy wydaje się, że wszysko już jest stracone.

      Tolkien opowiada tu też o zaangażowaniu się przez poszczególne osoby i władców w sprawy, które bezpośrednio, w danym momencie pozornie jeszcze ich nie dotyczą. Problem jest stary jak świat. Czy reagować na coś, co dzieje się obok? Czy warto narażać się, czy lepiej udawać, że się czegoś nie widzi, lub liczyć na to, że problem rozwiąże ktoś inny. Tolkien nie ma tu żadnych watpliwości, złu trzeba się sprzeciwiać, trzeba się angażować. I dotyczy to każdego. Nawet gdy komuś się wydaje, że w obliczu zła nic nie może zrobić, że przecież nie zajmuje żadnego stanowiska, że nie ma żadnych szczególnych umiejętności, itp. Właśnie w tym tomie pokazane jest spotkanie hobbitów: Merrego i Pippina z Entami. Żaden z tych hobbitów nie był szczególnie mądry, ani wykształcony. Ale najlepiej jak mogli opowiedzieli Drzewcowi, co się dzieje i zainicjowali wydarzenie niespotykane. Las ruszył z miejsca. Gdyby nie to wydarzenie losy nie tylko jednej bitwy, ale i całej wyprawy mogły potoczyć się inaczej. Każdy więc ma swoją misję do spełneinia i swoją rolę do odegrania.

     W tym tomie jest jedna z najwspanialszych scen całej trylogii. Król Theoden od dłuższego czasu już był tylko marionetką w rękach Gadziego Języka, stał się zniedołężniały, niczym się nie interesował i niczemu się nie sprzeciwiał, robił to, co mu zasugerowano. Dzięki Gandalfowi w przeciągu paru minut wyzwolił się z tej niemocy, zachciało mu sie chcieć. Gandalf uświadomił mu, że nie musi tkwić w tym stanie. Nie musiał wymawiać zaklęć. Odwołał się do do sił, które tkwiły w samym Theodenie, krzyczał "Nabierz ducha". "Nie mam rad dla tych, co zrozpaczyli o ratunku". "Zbyt długo już ślęczysz w mroku, dając posłuch kłamliwym wiadomościom i przewrotnym podszeptom".

6/6

niedziela, 17 listopada 2019

Marek Modzelewski "Wstyd" - spektakl teatralny- Teatr Współczesny Warszawa

    Podobnie jak i było z większością spektakli, które ostatnio oglądałam, tekstu  sztuki nie czytałam i nawet nie wiem, czy jest gdzieś dostępny. Ale lepiej jest obejrzeć spektakl, przy dobrej grze aktorskiej efekt komediowy jest wyśmienity. Autorem jest lekarz i literat zarazem, Marek Modzelewski. 

   W spektaklu występują zaledwie 4 osoby, są to dwa małżeństwa, jedno to rodzice Weronki, a drugie to rodzice Łukaszka. Rzecz rozgrywa się w kuchni domu weselnego w dniu, w którym miał odbyć się  ślub Weronki i Łukaszka. Nie doszedł do skutku z nieznanych przyczyn, wszystko było zapięte na ostatni guzik, ale młodzi, się rozmyślili przed samym kościołem. Sztuka rozpoczyna się od rozmowy rodziców pana młodego, którzy usiłują domyślić się, co się stało. W tle gra orkiestra, część gości biesiaduje. I przybywają rodzice niedoszłej panny młodej, którzy dołączają do rozmowy. A rozmowa  rozmową dość szybko być przestaje. Staje się kłótnią, a nawet i bijatyką.  

  Perturbacje ze ślubem to tylko sam początek. Zakres tematów, podejmowanych przez małżeństwa jest zdecydowanie szerszy. Przy okazji unaocznia się doskonale dwulicowość i nieszczerość całej czwórki. Rodzice chłopaka są wykształceni i dobrze sytuowani, rodzice dziewczyny odwrotnie. Ci pierwsi patrzą na drugich z wyraźnym protekcjonalizmem. Rodzice dziewczyny są z kolei prostakami, z olbrzymim tupetem, szczególnie matka, która na dodatek jest agresywna i chamska. Jak się okazuje, matka chłopaka gdy zdejmie z siebie maskę wykształconej osoby, potrafi być równie chamska i potem już wszyscy się od siebie niewiele różnią. Każdy zapewne byłby w stanie przyglądając się całej czwórce odkryć i swoją ciemną stronę. Bardziej agresywne, perfidne i bezwzględne są zdecydowanie kobiety. To chyba znak czasów. No i chamstwo jest tutaj w zdecydowanej ofensywie. Można więc snuć też po obejrzeniu i refleksje natury socjologicznej.

    Całość jest naprawdę zabawna i zdecydowanie warta obejrzenia. Nie jest to rzecz specjalnie oryginalna, przypominała mi trochę "Rzeź" Polańskiego, ale w odbiorze to w niczym nie przeszkadza.
4/6
    
    

piątek, 15 listopada 2019

Mariusz Szczygieł "Nie ma" - audiobook, czyta autor, Maja Ostaszewska, Maciej Stuhr


   
  • CD MP3 NIE MA

    Tym razem audiobook ma chyba przewagę nad tradycyjną książką. Wśród czytających jest autor. Tytuł można rozumieć dosłownie, w naszym życiu z biegiem czasu ciągle czegoś i kogoś już nie ma.

   Teksty zawarte w zbiorze są dla mnie nierówne. Najbardziej znany reportaż o skatowanym przez macochę i ojca chłopczyku, a właściwie o jego oprawcach 30 lat po zdarzeniu, rzeczywiście robi porażające wrażenie. 

   Mi zapadł w pamięć jeszcze inny, o siostrach Woźnickich, pisarkach , które nie żyją już od kilkudziesięciu lat. To jeden z najlepszych reportaży, jakie kiedykolwiek czytałam. Ludwika była ponoć wyśmienitą pisarką. Jako małe dziewczynki i Żydówki w czasie wojny były ukrywane . Potem w ogóle nie przyznawały się do swojego pochodzenia. Nie ulegało najmniejszych wątpliwości, że cierpiały na schorzenia natury psychicznej i to poważne. Kres ich również był tragiczny. Czy przeżycia wojenne były źródłem tego wszystkiego? Czy może wyparcie się swojego pochodzenia, czyli de facto swojej tożsamości, jeszcze pogarszały ich stan? Arcyciekawa historia. Mam niebywały sentyment właśnie do Ludwiki, bo w dzieciństwie przeczytałam jej wyśmienite książki o Irce i Czarce. Nie pamiętałam tylko ani nazwiska autora, ani tytułu i gdyby nie M. Szczygieł, książek tych mogłabym nigdy nie zidentyfikować. 

   Na uwagę zasługuje też szereg myśli autora. Np. rozważania o przedmiotach nabytych w sklepie ze starociami. Gdy bierze do ręki stary przedmiot, którego właściciel już najprawdopodobniej nie żyje, nachodzą go różne myśli o nim i zaczyna czuć nawet z nim metafizyczną więź. Długo pamięta się o tej książce...
5/6

środa, 13 listopada 2019

Joseph Roth "Hotel Savoy"






Joseph Roth jest moim odkryciem literackim mijającego roku. Postrzegam go jako geniusza literatury, piszącego wspaniałym językiem, wyjątkowego znawcę ludzkich charakterów i człowieka pełnego empatii dla ludzkiej krzywdy. Pisałam już o kilku innych jego książkach, a w właściwie o zbiorach reportaży czy felietonów, jestem pod ich wrażeniem do dziś. 


     Wydawnictwo Austeria wykonało kawał dobrej roboty, decydując się na druk całości dzieł Josepha Rotha. Zgadzając się z wydawnictwem w całości co do wartości tych dzieł, "Hotel Savoy" nie jest jednak dla mnie "powieściową metaforą drogi na Zachód", jak to wynika z odwrotu okładki. Autor opisał tu swój pobyt w hotelu i historie ludzi, którzy w nim mieszkali. Raczej nie nazwałabym tej pozycji powieścią.  

    Największa wartość tej książki to dla mnie fenomenalne, ale krótkie, wręcz sygnalizacyjne opisy charakterów ludzkich wielka empatia dla ludzi biednych i skrzywdzonych. Roth w kilku zdaniach, czasem nawet i w jednym, był w stanie opisać zasadnicze cechy określonej osoby. Nie wiem, jak on to robił. Z pewnością lubił obserwować ludzi, sam o tym pisał i to nawet właśnie w "Hotelu", i nie koncentrował się tylko na sobie. Nie gapił się na nich bezmyślnie, tylko właśnie obserwował i wyciągał wnioski. Nie ulega wątpliwości, że musiał też mieć ku temu zdolności wrodzone, tak jak np. nieliczni mają słuch absolutny i ci bez tego daru w dziedzinie muzyki tym ze słuchem absolutnym nie dorównają nigdy. Świetne portrety psychologiczne z czytanych przeze mnie pisarzy tworzyła Agata Christie i Javier Marias, każdy robił to inaczej. I do tej dwójki dołącza jeszcze Joseph Roth.
Joseph Roth patrzył na człowieka bardzo głęboko, widział całą złożoność charakteru, wszystkie wzajemne sprzeczności. O występującym epizodycznie kapitanie policji wspomniał, że "był dobrym i próżnym człowiekiem". Reżyser z Monachium z kolei "jest złym człowiekiem, kłamie nie dla przyjemności, sprzedaje swoją duszę za marne grosze". A cóż to znaczy "sprzedawać swoją duszę"? Fenomen Rotha polega m.in. na tym, że krótka treść i zwięzła forma dale szalenie dużo do myślenia. Dla mnie sprzedający duszę dla pieniędzy robi coś wbrew sobie, wbrew wewnętrznemu systemowi wartości, albo świadomie służy złej sprawie. Ale może inny czytelnik jeszcze inaczej będzie to rozumiał. Kontrowersje wśród gości hotelu, a zarazem olbrzymie nadzieje budził bogacz Bloomfield, który przybył na chwilę z wizytą. Autor zobaczył go, jak na cmentarzu odwiedzał grób ojca, a potem dał jałmużnę żebrakom. Czy był to odruch serca? "Dawał pieniądze, ażeby wykupić swoją duszę od grzechu złota". Też można oczywiście zastanawiać się, jak można to rozumieć. Zdecydowanie więcej czasu można poświęcić na rozmyślanie o książce, niż na samo jej przeczytanie. A gdy przyglądał się biedakom i innym, którym się nie powiodło, napisał o nich tak "Źle się ludziom wiodło. Sami sobie gotowali los, a mniemali, że pochodzi od Boga. Byli oplątani tradycjami, tysiące nici krępowało ich serca, a ich własne palce przędły te nici. Na wszystkich drogach ich życia stały tablice z zakazami ich bogów, ich policji, ich królów, ich klas. Tu nie wolno im było iść dalej, a tam zatrzymać się.  A gdy tak przez parę dziesiątków lat rzucali się, błądzili i bezradnie się rozglądali, umierali w łóżkach i pozostawiali swoją nędzę potomkom".


   I jeszcze dodatkowy drobiazg. Minimalistyczna okładka. Żadnych zdjęć, rysunków. Liczy się tylko treść. W przypadku takiej literatury przyjemnie bierze sie do ręki.
6/6    


poniedziałek, 11 listopada 2019

Wiktor Szenderowicz "Ludzie i anioły" - spektakl teatralny - Teatr Współczesny Warszawa


Obraz znaleziony dla: anioł katedra reims
438 x 600 · jpeg
     

   
Pożytek życia nie tkwi w czasie jego trwania; jest on w jego wyzyskaniu: niejeden żył długo, a przecież żył niewiele. Kosztujcie życia, póki tu jesteście: od waszej woli, nie od liczby lat zależy, abyście się dość nażyli." - Michel de Montaigne "Próby"

  "Ludzie i anioły" są wystawiane przez Teatr Współczesny nieprzerwanie od 10 lat. Do 50 lat wystawiania "Pułapki na myszy" A. Christie w jednym z londyńskich teatrów trochę brakuje, ale i tak jest to rekord. Żadna inna sztuka w Teatrze Współczesnym nie była wystawiana tak długo. Tekstu Wiktora Szenderowicza nie czytałam, z lektury programu spektaklu nie wynika jednak, aby w tekście tym dopuszczono do większych  zmian. 
     Sztuka rzeczywiście jest niezwykła. Otóż do niejakiego Iwana Paszkina przybywa anioł i komunikuje mu, że po dopełnieniu niezbędnych formalności, przebędzie do niego anioł likwidator i zabierze jego duszę. Z drobnymi wyjątkami sztuka to właściwie dialog anioła z Paszkinem. Człowiek usiłuje przekonać anioła, żeby może poszedł po kogoś innego, a gdy okazuje się to niemożliwe, rozmówcy nawiązują do uczynków Iwana. Nie należy on do ludzi, którzy pozostawiają po sobie wiele dobra, anioł jest doskonale zorientowany w tym bilansie. Paszkin stara się usprawiedliwiać, m. in. tym, że pewne złe rzeczy robili wszyscy, anioł odpowiada, że każdy z tych wszystkich zostanie za to rozliczony. Jest też nawiązanie do "Braci Karamazow" Dostojewskiego i do sceny, kiedy to umarła zła baba i jej anioł stróż miał problem ze znalezieniem jakiegokolwiek jej dobrego uczynku. W końcu przypomniał sobie, że kiedyś pozwoliła żebraczce wyrwać cebulkę z ogrodu, a  anioł miał właśnie za tą cebulkę wyciągnąć babę z kręgów piekielnych. 
    Dialog anioła z Paszkinem jest fascynujący, a żeby nie było ciężko, wprowadzone są elementy humorystyczne, np. próba spicia anioła czy próba zabicia go. Potem anioł też się zwierza Paszkinowi. Szczególnie w drugiej części spektaklu więcej mówi anioł, jego opis zaświatów przypomina mocno rzeczywistość ze wszystkimi jej wadami. Nie jest to metafizyka, ale bardziej satyra na rzeczywistość. Pierwsza część, skupiona na życiowych "dokonaniach" Paszkina jest nieco lepsza.  
   Poza sztuką warty uwagi jest też program teatralny, w którym jest wiele cytatów z literatury na temat aniołów i ... śmierci. Temat śmierci nie jest zbyt popularny, ale czasem warto i nad nim się pochylić. Cytat, którym rozpoczęłam ten wpis, znalazłam właśnie w tym programie. Jest też zacytowana cała zasygnalizowana wcześniej scena z Dostojewskiego. 
5/6


sobota, 9 listopada 2019

Sebastian Pawlina "Wojna w kanałach" - audiobook, czyta Bartosz Głogowski

    Kanały

    Niesamowita książka. Zafascynowała mnie i nie wiem, czy będę w stanie napisać o niej tak, jak na to zasługuje. Już z samego wstępu wiadomo jest, że  nie jest ona tylko o powstaniu. Jest głównie o panicznym strachu i próbach pokonywania go, a także o postawach ludzi w sytuacjach absolutnie skrajnych, przypominających dantejskie piekło. I z tego właśnie powodu może zainteresować tych, którzy ani historią, ani tym bardziej powstaniem się nie interesują. Całość napisana jest w taki sposób, że bardzo ciężko jest się oderwać od tekstu, i co więcej, nie można potem przestać o nim myśleć. Szokujące było dla mnie i to, jak faktycznie wyglądała wędrówka po kanałach i to, jak zachowywali się ludzie, którzy się w tych kanałach znaleźli. 

    Jak się okazało, zdarzały się sytuacje, że ludzie świetnie sprawdzali się w konspiracji i w walce w powstaniu, ale kanały były ponad ich siły i fizycznie i psychiczne. Właśnie już we wstępie opisany jest przypadek 3 cichociemnych, którzy musieli poprosić przewodniczkę o zawrócenie. Ale bywało i odwrotnie, zdarzały się przypadki, że ludzie właśnie w takich ekstremalnych  sytuacjach się odnajdowali, odgadywali chociażby, według jakiego klucza Niemcy atakują, wrzucając granaty, a jeden z powstańców np. opracował koncepcję ataku na Niemców właśnie z kanałów.   

  Autor opowiada o powstaniu chronologicznie, koncentruje się jednak właśnie na tym, co działo się w kanałach. Posiłkuje się licznymi materiałami źródłowymi, rozmawiał też z powstańcami. Dla wielu z nich właśnie kanały były najbardziej dramatyczną częścią powstania. Nie było tak, jak wydawało mi się wcześniej, że w kanałach przez całe powstanie było tak samo, tzn. ciężko i można było zginąć tylko od granatu, rzuconego przez Niemców. Jak wynika z książki, do czasu ewakuacji Starówki w kanałach panował względny porządek, szło się z przewodnikiem, a zagrożenia ze strony Niemców nie było, co wynikało z tego, że po prostu nie wiedzieli oni wówczas jeszcze o wykorzystywaniu kanałów. 

   W końcowej fazie powstania, gdy trwała ewakuacja Mokotowa, kanały przypominały piekło. Ludzie umierali tam z wycieńczenia, niektórzy wariowali i np. strzelali do innych. Niektórzy popełniali samobójstwa. Niemcy zaś nie tylko wrzucali do kanałów granaty, ale wlewali benzynę i podpalali ją, wlewali różne żrące materiały, w kanałach budowali barykady, uniemożliwiające powstańcom dalszą drogę, podnosili poziom wody, aby ludzie się potopili. Do tego dochodziły trudności związane z szalenie małą przestrzenią w wielu kanałach, w niektórych trzeba było się czołgać, brakowało powietrza. Idąc można było natrafić na ludzkie zwłoki, albo na ludzi w agonii, którzy chwytali idących i chcieli ich ściągnąć na dno kanału. Dlaczego w tych samych warunkach jedni byli w stanie nawet pomagać rannym, a inni popadali w obłęd w dosłownym znaczeniu tego słowa? Wyświechtany już frazes, że psychika ludzka jest niezbadana, pozostaje chyba jedyną odpowiedzią.    

   Wykonanie audiobooka jest bez zastrzeżeń, ale zamierzam i tak kupić książkę, są w niej zdjęcia, można poza tym łatwiej wrócić do pewnych fragmentów. 
6/6