Wydawnictwo Poznańskie 2014
Książkę czyta się wyjątkowo lekko , autorzy ciekawie rozwiązali kwestię
kompozycji, całość nie jest pisana chronologicznie, jak to ma miejsce z reguły
w takich wypadkach, tylko rozdziały mają charakter tematyczny, np. są rozdziały
o uczestnikach wyprawy, każdy ma swój obszerny(poza
Arturem Małkiem), o historii polskiego alpinizmu, o wprawie z 2013r. i o krytycznym dniu i nocy, o raporcie
Polskiego Związku Alpinizmu. Jest też trochę zdjęć, szkoda tylko, że nie kolorowych, domyślić się
można , że chodziło finanse. Gigantyczny
plus dałabym za wnikliwość w podejściu do tematu, nie wiem, jak sobie z tym poradził Jacek Hugo – Bader, bo
jego książki nie czytałam. Całość podana jest w tak interesujący sposób, że
wczułam się w spory na temat tego, co się stało do tego stopnia, że czułam się,
jakbym kibicowała jakieś drużynie sportowej, lub gdyby to chodziło mnie lub
kogoś bliskiego.
Każdy czytelnik zawsze zwraca uwagę na co innego. Ja napiszę o tym, co
mnie w tej książce zafascynowało najbardziej. Szalenie ciekawe były portrety
psychologiczne osób. Do tej pory
wydawało mi się, że ciekawe mogą być portrety zakopiańczyków, związanych z
Tatrami, ze swojego okresu fascynacji
Tatrami został mi dla nich podziw. Tym razem zaintrygowały mnie osoby tej
młodszej części ekipy. Nazwisko Adama Bieleckiego nie mówiło mi nic. To on
przeżył i to on został przez niektóre osoby obarczony odpowiedzialnością za to,
co się stało. Wydaje się człowiekiem szalenie ciekawym, gdy był młody to przez
3 lata niemal nie wychodził z domu i czytał w tym czasie książki. Jest to
niesamowity indywidualista z niespotykanym instynktem, jak zachowywać się w
górach, zachowuje się tak, jakby miał szósty zmysł i wyczuwał wszelkie
niebezpieczeństwa instynktownie.
Szalenie ciekawe i rzucające nowe, inne spojrzenie na środowisko naszych wspinaczy daje opowieść o ataku na Broad Peak z 1988r. W wyprawie tej
brał udział m. in. Maciej Berbeka,
zakończyła się ona obwieszczeniem sukcesu, z którego wynikało, że Berbeka zdobył szczyt. W istocie zaś Berbeka w
stanie skrajnego wyczerpania był mylnie przekonany, że szczyt zdobył, a w rzeczywitości
zdobył jedynie przedwierzchołek tzw. Rocky Summit . Po opisie podanym przez
Berbekę, L. Cichy i K. Wielicki zorientowali się bez wątpliwości, że opis „szczytu”,
na którym miały być kamienie, podany przez Berbekę, jest właśnie opisem przedwierzchołka . Świadomość tego faktu ma również kierownik wyprawy
– Zawada. Ale doszli oni do wniosku , że
skoro Berbeka ledwo żyje, nie ma sensu mu tego mówić, że zrobi się to później.
Ale „sukces” Berbeki został już odtrąbiony , podany do publicznej wiadomości,
odnotowany w mediach. Ostatecznie więc nasza wyprawa niczego nie zdementowała. Czy zaś Berbeka rzeczywiście w późniejszym
czasie nie zorientował się, że szczytu nie zdobył? Czy nie czytał o jego topografii?
Oficjalnie nie. Cała sprawa wyszła na jaw dopiero gdy ujawnił ją znacznie
później inny uczestnik wyprawy, Aleksander Lwow w książce „Zwyciężyć znaczy
przeżyć”. Nie chcę deprecjonować
wspinaczy, ale ta historia doskonale opisuje środowisko, które przez dziesięciolecia
uchodziło za wzór wszelkich cnót i nie mające żadnych wad. Podobnie zresztą
jest z każdym takim środowiskiem czy grupą „bez wad”,
z wierzchu idealnie , a od środka aż kipi od zwykłych ludzkich emocji i
przywar, które ma każdy .
Inny przykład, który utkwił mi w pamięci na
długo. Po powrocie do kraju A.
Bieleckiego i A. Małka, już po tragedii
na Broad Peaku z 2013r., niektórzy wspinacze zaczęli w nich „rzucać kamieniami”
i obwiniać o to, co się stało. Argumenty, że ktoś też był wycieńczony i nie
byłby w stanie wracać w kierunku szczytu i udzielać pomocy , nie wydawały się
dla części tych, których tam nie było, przekonywujące. Twierdzili, że takie przypadki
nie miały dotąd miejsca. Gdy tymczasem sięgnie się do historii szeregu
wypraw, okazuje się , że historie takie, jak w 2013r., zdarzały się wielokrotnie.
Okazało się także, że komisja Polskiego Związku Alpinizmu w raporcie z 2013r.
przeanalizowała jedynie zachowanie tych członków wyprawy, którzy przeżyli.
Uznała, że o błędach pozostałych, pisać nie można.
Szalenie ciekawe są np. próby
udzielenia odpowiedzi na pytanie, czy są granice narażania się przy udzielaniu pomocy. W książce sporo jest argumentów
za i przeciw, formułowanych przez różne osoby. Każdy musi udzielić sobie sam odpowiedzi na
tego rodzaju pytania, jak dla mnie takie granice powinny być , a mnożenie ofiar
nie jest normalne.
Nie do uwierzenia wydawały mi się
informacje o doborze uczestników wyprawy i o znikomym doświadczeniu części z
nich. Wiem oczywiście już, ze tak właśnie było, ale informacje te były
szokujące.
Na szczególną uwagę zasługuje zamieszczony przedruk wywiadu z „Tygodnika
Powszechnego”, jaki przeprowadził jeden z autorów książki , Przemysław
Wilczyński ze swoim ojcem, byłym alpinistą, Ludwikiem Wilczyńskim. W tym wywiadzie jest chyba kwintesencja pytań,
jakie nurtują ludzi w kwestiach wspinaczki.
Odpowiedzi są arcyciekawe i wyjątkowo mądre. Na pytanie o rodzinę alpinisty i o
to, czy jak funkcjonuje taka rodzina z ojcem, którego nigdy nie ma , pada
odpowiedź , gdzie alpinista jest porównywany z muzykiem rockowym, którego tez
nie ma często w domu, ale który postanawia skończyć z nieobecnością i z koncertami.
„Wraca do domu, tylko że jest już zredukowany, wykastrowany”. A alpinista daje
rodzinie siebie szczęśliwego.
Książka jest absolutnie wyjątkowa, jedna z lepszych, jakie czytałam w
tym roku.
6/6