czwartek, 29 października 2015

Annie Proulx „Kroniki portowe”


   To jedna z moich ulubionych książek, w topie 10 książek życia byłaby z pewnością.   Powinna dostać wszystkie możliwe nagrody literackie, a faktycznie dostała National Book Award i Pulitzera. Czytałam ją teraz po raz czwarty lub piąty, nie pamiętam dokładnie. Jest to książka o nadziei, najpiękniejsza, jaką na ten temat kiedykolwiek czytałam.
      Jest to współczesna opowieść  o Quoylu, ok. 36- letnim mężczyźnie, który po śmierci żony wyjechał wraz z ciotką i dwoma córkami na Nową Funlandię,  czyli do krainy przodków, gdzie nigdzie wcześniej nie był. Był on nieudacznikiem, nie był w stanie znaleźć satysfakcjonującej pracy, jego małżeństwo było jedną wielką pomyłką, żona permanentnie go zdradzała.   W nowym miejscu nic nie wyglądało tak, jak mogłoby się wydawać, ale powoli, bardzo powoli zaczął stawać na nogi i cieszyć się życiem. Nowa Funlandia w latach 90-tych, kiedy była pisana książka , jak również w okresie wcześniejszym, była miejscem , z którego się uciekało. Jak jest teraz, nie wiem, ale prawdopodobnie nadal tak może być. Prawie nikt nie chciał mieszkać tam, gdzie jeszcze w maju bywają burze śnieżne . Nasz bohater był absolutnym wyjątkiem. Dostał pracę w lokalnej gazecie, gdzie sporządzać miał m. in. właśnie kronikę portową.  Były to opowieści o wypływających z portu i powracających statkach, które z biegiem czasu stały się dla czytelników czymś fascynującym.
   Pozornie może się to wydawać mało odkrywcze, szczególnie w zalewie książek o zaczynaniu wszystkiego od nowa. Diabeł tkwi w szczegółach . „Kronik portowych” w żaden sposób nie można porównywać do „Powrotu nad rozlewisko” lub do podobnej literatury.
     „Kroniki” nie są bynajmniej lekturą tylko dla tych , którzy myślą o diametralnie zmianie życia. Fascynacja nią może zacząć się już od pierwszych kartek. Pisarka wpadła na pomysł, aby każdy rozdział poprzedzony był cytatem z innej książki, z nieznanej zupełnie „Księgi węzłów Ashleya”. Opis węzła jest idealnie dopasowany do treści rozdziału. Przykładowo na początku rozdziału jest opis liny z węzłem , jaka rzucana jest rozbitkowi, a w rozdziale jest mowa o tym, jak Quoyle powolutku zaczyna sobie w życiu radzić, np. przyjaciel – jedyny, jakiego do pewnego momentu miał, znalazł mu pracę. Zabieg taki stwarza atmosferę pewnej magii, codzienne wydarzenia zaczynają przypominać coś absolutnie wyjątkowego.
          Niepowtarzalna jest też sceneria. Zimne tereny ze śniegiem i lodem rzadko kiedy są miejscem akcji książek czy filmów, a jeżeli już tak się stanie, trudno taką książkę czy film zapomnieć lub z czymś pomylić. Niezapomniana śniegowa sceneria z „Fargo” braci Coen każdemu utkwiła w pamięci. W przypadku „Kronik portowych” poza śniegiem mamy jeszcze klifowe wybrzeże i Atlantyk oraz burze śnieżne. Najbardziej popularnym środkiem komunikacji są łodzie .   W takiego rodzaju miejscu , przez długie lata niemal odciętym od świata, ludzie żyją w rytmie przyrody i często mają zdolności, które można byłoby nazwać paranormalnymi. Bardziej wsłuchują się w siebie i miewają różnego rodzaju przeczucia .  Takie nietypowe zdolności ma chociażby córka Quoyle`a ,  Bunny, a także wydawca gazety.
     Ciekawe są bardzo sylwetki głównych bohaterów, nie są to banalne opisy z czytadeł, pokazana jest głębia psychologiczna postaci. Osobiście nie mam nic przeciwko czytadłom, sama raz na jakiś czas po nie sięgam, co widać chociażby w tym blogu . Biorąc do ręki „Kroniki portowe” trzeba mieć świadomość, że jest to jednak coś zupełnie innego. Przykładowo Quoyle początkowo wydaje się niezaradnym i nieciekawym facetem, do tego  nieszczególnie mądrym i mało urodziwym. Rzadko kiedy pisarz wybiera sobie takiego bohatera. Ale sytuacja się zmienia. Przypadkowo poznany mężczyzna dostrzegł jednak w Quoyle`u jakiś potencjał , chyba dostrzegł w nim dobrego człowieka i zaproponował mu przyjaźń. Kolejną szansę  dała mu ciotka, proponując wspólny wyjazd. Później wydawca gazety dał mu pracę. Wydobywanie z Quoyle`a mądrości , dobroci czy zaradności odbywa się bardzo powoli, ale czytanie o tym jest fascynujące. Nie ma tu prostych życiowych recept i banalnych schematów. Nowa Funlandia nie jest miejscem, gdzie każdemu żyje się świetnie, a każdy, kto tam przyjedzie ma życie usłane różami. Sporo jest też o życiu mieszkańców tej wyspy, tym współczesnym i tym dawnym. Jest to rzeczywiście miejsce dziwne. Tak długo odciętym od świata, że kwitną tam różnego rodzaju gusła i przesądy.
        Równolegle do tej książki czytałam też trzeci tom „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta – „W stronę Guermantes”. Narrator w pewnym momencie zastanawiał się nad swoimi lekturami i przypominał sobie książki autorstwa niejakiego Bergotta ( postać fikcyjna). Wywarły one na nim kiedyś kolosalne wrażenie. Kiedy znacznie później sięgnął po nie kolejny raz, był zdumiony, że nie wydały mu się już takie wyjątkowe. Zaczął się zastanawiać, jak to się stało. I doszedł do wniosku, że te książki na pewnym etapie życia otwarły mu oczy na pewne sprawy i rozszerzyły mu horyzonty. W późniejszym okresie życia, to co wyczytał u Bergotte`a miał już przyswojone . Wrażenie oszołomienia nie mogło się więc już powtórzyć. Oszołomić mogło go tylko coś nowego, co znowu zmieniłoby jego spojrzenie. Zastanowiło mnie, czy te rozmyślania mogą mieć zastosowanie do mnie i do moich lektur, do których wracam, chociażby do „Kronik portowych”. W pewnym stopniu tak. Oszołomienie po pierwszym czy nawet drugim przeczytaniu już się nie powtórzyło. Ale czytając tą , czy też i inną , książkę  ponownie , zawsze zwracam uwagę na coś jeszcze, co wcześniej mi umknęło. Tym razem zainteresowałam się bardziej opisami tych nietypowych, paranormalnych zdolności , zastanawiałam się, czy są to wyjątkowe zdolności, czy  może ma je każdy, tyle tylko że większość z nas nie przywiązuje do nich wagi lub nawet nie zwraca na nie uwagi i koncentruje się na codziennych obowiązkach.    No i lektura takiej książki sama w sobie jest czystą, niemal zmysłową,  przyjemnością, taką, o jakiej w odniesieniu do innych jeszcze książek pisał w „Klubie Dumas” Artura Perez-Reverte. 
     „Kroniki portowe” są książką o nadziei. Nie dotyczy to tylko życia Quoyle`a. Dotyczy to również i życia ciotki i właściwie wszystkich bohaterów. Nawet w pewnym momencie autorka pisze o ptaku. Ptaka, wydawałoby się, że martwego, ze złamanym karkiem, zauważyła córka Quoyle`a. Było to przygnębiające . Na drugi dzień ptaka nie było. Wszystko wskazywało na to, że ten ptak nie miał jednak złamanego karku i że odleciał.  Coś pięknego, nawet nieoczekiwanego można znaleźć wszędzie, nawet i w miejscu, skąd każdy ucieka. Może się to stać na każdym etapie życia, nawet po tym, gdy ktoś przeżył koszmar. Nawet dla takiego przesłania warto czytać tą powieść .
        Warto też obejrzeć film Lasse Halstroma z Kevinem Spacey (Quoyle), Julianne Moore (miłość z Nowej Funlandii),  Judi Dench (ciotka) , Cate Blanchett (żona). Scenariusz nie jest wierny książce, ale nie o to przecież chodzi, sedno i atmosfera są  uchwycone. W filmie przepiękna jest muzyka Jerry`ego Goldsmitha i Christophera Younga. Dopiero po obejrzeniu filmu tak naprawdę mogłam zrozumieć, jak wygląda życie w takich realiach i jak piękne są tamtejsze krajobrazy. 
6/6
         
 
  
 
 
 
 

poniedziałek, 19 października 2015

„Świat według Garpa” – John Irving – audiobook, czyta Mariusz Benoit


Obraz znaleziony dla: Świat według Garpa
 









          Czasami mam wrażenie, ze spotkania z książkami przypominają spotkania z ludźmi. Czasem kogoś się widzi i ma się świadomość, że  tą osobę od razu można polubić. Niekiedy jest tak, że ktoś nie robi fajnego wrażenia, ale przekonujemy się do niego wraz z upływem czasu . Ale czasem jest tak, że ktoś budzi żywiołową niechęć od pierwszego wrażenia , a odczucie to tylko wzmaga się . W tym ostatnim przypadku do tego kogoś nie można się już przekonać, ze znajomości nic nie będzie. Nie do końca jest to nieracjonalne. Myślę, że w przeciągu paru sekund można zauważyć zacięty wyraz twarzy, nieustępliwość, cwaniactwo, wredność itp. Nasza podświadomość ma błyskawiczne skojarzenia. 

     „Świat według Garpa” był dla mnie odrażający od samego początku. W miarę słuchania   było coraz gorzej. Całego audiobooka wysłuchałam tylko dlatego, że jest on wyjątkowo krótki,  trwa około 3, 4 godziny.  Być może jest to kwestia zupełnie innego postrzegania świata i  innego poczucia humoru. Niektórzy lubią morze, inni góry. Kogoś, kto chodzi z plecakiem po górach nie przekona się do tego, że smażenie się w upale na słońcu nad morzem może być przyjemne .  W „Świecie według Garpa” nie podobało mi się nic. To nie moja bajka. Co gorsze, to nie wywołał on we mnie żadnych większych emocji, co najwyżej lekką irytację lub momentami obrzydzenie. Generalnie kojarzy mi się z jedną wielką nudą. Trudno jest mi znaleźć inną książkę, która byłaby mniej nudna. Nie potrafię pojąć, jak ta książka może się komuś podobać.

          Garp to syn samotnej pielęgniarki. Czuła ona wstręt do mężczyzn, ale mimo to pragnęła mieć dziecko . Najlepiej byłoby, aby dziecko pojawiło się bez seksu, ale w latach 40-tych in vitro nie było. Kobieta poradziła sobie w ten sposób, że odbyła stosunek z nieprzytomnym pacjentem w szpitalu – szczegóły „techniczne” są w książce. W późniejszym okresie czasu matka Garpa , po wydaniu jej pamiętników, stała się prekursorką ruchu feministycznego, według Irvinga polegającego na nienawiści do mężczyzn. Ulubionym jej strojem był fartuch pielęgniarski, który traktowała jak prywatne ubranie.  Z mężczyznami kontaktów nie miała żadnych, ale za to obsesyjnie o nich myślała. Kiedyś podczas podróży z synem kazała mu zaczepiać prostytutki, bo chciała porozmawiać z nimi o żądzy. Była bardzo „tolerancyjna”, przy okazji kontaktów z prostytutką zaproponowała synowi, że zafunduje mu ich usługę . Młodość Garpa upłynęła w takich właśnie warunkach. On w przeciwieństwie do matki w celibacie nie żył, jego intymne kontakty z kobietami stanowią główny wątek książki.  Ale ożenił się z kobietą, w której był zakochany i spełniając jej zachciankę, został pisarzem. Jakoś tak się składało, że bardzo często spotykał koło siebie zgwałcone kobiety, które miały wyrwane języki. Miał dwójkę dzieci, a jedno z nich zginęło w wypadku. Tak na oko, to około 80% książki lub nawet i więcej stanowią opisy seksu lub kwestii z nim związanych, śmierć dziecka to może 1% treści lub mniej. Może w książce w wersji oryginalnej , nieskróconej jest inaczej .  
    Nie wiem, jak to się stało, ze ta książka zdobyła takie uznanie . Zastanawiam się, czy aby po latach pruderii społeczeństwo amerykańskie nie łyknęło książki Irvinga i nie wpadło w zachwyt nad nią tylko i wyłącznie dlatego, że był tam seks. Cóż, obecnie w tej materii wybór literatury jest olbrzymi i można znaleźć coś ciekawszego, chociażby wydane w tej samej serii „Wyznania chińskiej kurtyzany”.
   
   Benoit nie przekonał mnie do tej książki. Nie wiem, czy w ogóle byłoby to możliwe. Teoretycznie podczas przygotowywania tekstu na potrzeby audiobooka mogło dojść do wycięcia najciekawszych fragmentów. Ale to tylko teoria. W tym zakresie mógłby wypowiedzieć się tylko ktoś, kto zna książkę.

1/6

czwartek, 15 października 2015

Frederick Forsythe „Czarna lista” – audiobook, czyta Jan Peszek




        Na dłuższą podróż wzięłam wciągający audiobook. „Psy wojny” były tak ciekawe i tyle dające do myślenia, że nie czekałam dłużej , tylko sięgnęłam po kolejną pozycję. „Czarna lista” dotyczy tematu wyjątkowo na czasie, bo mówi o terroryzmie, a konkretnie o likwidowaniu , czyli de facto o zabijaniu politycznych przeciwników przez służby specjalne różnych państw. Tym razem wrogiem do odstrzału jest niejaki „Kaznodzieja”, czyli fanatyczny islamski duchowny, który z zakrytą twarzą wygłasza pseudo religijne kazania i nawołuje w nich do zabijania Amerykanów. Ponieważ ma olbrzymią siłę sugestii, znajdują się tacy wyznawcy, którzy faktycznie dokonują zamachów na Amerykanów. Są to zamachy skuteczne. Głównym bohaterem „Czarnej Listy” jest tzw. „Tropiciel”, który ma unicestwić „Kaznodzieję”. 

       Likwidacja ukrywającego się wroga i różne inne sposoby walki z nim to jeden z tematów tej książki. Pasjonujące były tutaj opisy jego poszukiwań , czy  próby ustalenia jego tożsamości. Ale są i inne . Jednym z nich jest porwanie statku przez współczesnych piratów . O tego typu działaniach wiedziałam tylko tyle , że mają miejsce, głównie w rejonie Afryki i Azji. Opisy są szalenie ciekawe, zaskoczeniem dla mnie był jednoczesny prymitywizm bezpośrednich porywaczy i profesjonalizm organizatorów, chociażby wykorzystywanie przez tych ostatnich nowoczesnego sprzętu komputerowego, czy łączy satelitarnych do rozmów telefonicznych. Zupełnym newsem byli dla mnie profesjonalni negocjatorzy, reprezentujący porywaczy i właścicieli statku, a także wpłacanie okupu na konta bankowe. 

       „Czarna Lista” jest typową książką sensacyjno – szpiegowską. Forsythe chyba w ubiegłym miesiącu publicznie przyznał się do tego, że był wieloletnim współpracownikiem brytyjskiego wywiadu. Można więc przyjąć, że książka napisana jest przez profesjonalistę. Czytelnik nie jest więc zasypywany opisami bzdur, które nigdy nie mogłyby mieć miejsca. Jest to olbrzymi atut powieści. Do tego dochodzi niewątpliwy talent literacki .

                Nie jestem znawcą powieści sensacyjnych, ale porównując Forsythe`a do innych autorów książek tego typu, uważam go za swój numer jeden . Z tego co pamiętam, to czytałam  dwie pozycje Kena Folleta:  ”Klucz do Rebeki” i „Lot ćmy”. I czytałam też chyba 2 książki Toma Clancy`ego, tytułów nie pamiętam.  Wszyscy trzej pisarze piszą , w przypadku Clancy`ego jest to już niestety czas przeszły, bardzo ciekawie, książki są wciągające , czyta się je lekko .  Clancy i Forsythe specjalizują się w czasach współczesnych, Follet pisze również o średniowieczu. Odnoszę wrażenie, że Follet pisze trochę „pod publikę”, tzn. w każdej książce jest romans , dobrzy bohaterowie przeżywają , źli kończą źle. Książki Folleta nie zaskakiwały mnie w tym sensie, że nie ma tam mowy o wydarzeniach historycznych, czy innych zjawiskach np. społecznych , o których nic nie wiedziałabym. Zaskakująca jest  jedynie akcja, czyli wydarzenia fikcyjne. Clancy miał  gigantyczną wiedzę o kwestiach historycznych i wojskowych. U niego przeszkadzało mi z kolei to, że wykreował głównego bohatera  Jacka Ryana na wzór wszelkich cnót, kogoś przypominającego trochę Jamesa Bonda, trochę postać herosa z mitologii. Ten super mózg został wyłącznie dzięki swym umiejętnościom i inteligencji prezydentem USA.  Nie potrzebował wielkich pieniędzy, intryg , wykańczania przeciwników politycznych itp. Clancy idealizował też wojsko. Po jego śmierci przeczytałam gdzieś, że wojskowi wyjątkowo ubolewali nad jego śmiercią.    

      U Forsythe`a nie ma żadnych wyidealizowanych bohaterów. W opisywanym przez niego świecie sporo jest przemocy, korupcji , zdrady i bezwzględności. Nie ma też bajkowych reguł, typu dobro będzie nagrodzone, a zło ukarane.  Ale pisarz umieszcza wszędzie iskierkę nadziei, coś pozytywnego. Już sama postać „Tropiciela” z „Czarnej listy” jest pozytywna.  Bohaterami drugiego czy nawet trzeciego w tej książce planu okazała się grupka ludzi, którzy po prostu, będąc doskonale przygotowanymi, przystąpili do wykonywania zadania, do zrobienia tego, co do nich należało.  Byli to komandosi. Nie mogę napisać, czy udało im się zrealizować plan, jaki plan to był i czy wszyscy oni przeżyli. W książce nie padają nawet ich nazwiska. Nie wiadomo nic o ich życiu prywatnym, nie wiadomo, czy zdradzali żony, czy w szkole dobrze się uczyli. Można przypuszczać, że nie byli ideałami, ideałem nikt nie jest. Podobnie było w „Psach wojny”, coś naprawdę dobrego chciał zrobić ktoś, komu do ideału było naprawdę bardzo daleko.

5/6

 

czwartek, 8 października 2015

Marcin Wroński „Pogrom w przyszły wtorek”


Obraz znaleziony dla: Pogrom w przyszły wtorek











           To trzeci już tom Wrońskiego, jaki przeczytałam. Z pewnością przeczytam pozostałe. Jest to idealna książka zarówno dla miłośników kryminałów i dla miłośników historii. Treść nie jest łatwa, lekka i przyjemna. Mowa jest o trudnych sprawach i o koszmarnym dla nas, okresie historii.  Książka jest mroczna, Wroński na szczęście pisze lekko.

     Były, przedwojenny komisarz policji – Zyga Maciejewski opuszcza stalinowskie więzienie. Ceną za wypuszczenie było podpisanie lojalki. Nie ma pracy, nie wie, czy będzie miał gdzie mieszkać i gdzie jest jego żona i dziecko. Szybko okazuje się, że w jego domu zagnieździli się dzicy lokatorzy, a Róża żyje przy boku oficera UB. Maciejewski zobowiązał się z kolei aby pomóc UB przy dziwnych sprawach i musi wywiązać się ze zobowiązań. W okolicach Lublinie mordowane są z nieznanych powodów kobiety , w Lublinie doszło zaś do zabójstwa Żyda, byłego więźnia obozu w Sobiborze. Zanosi się na coś jeszcze gorszego , na pogrom Żydów. Pewne ślady prowadzą do żołnierzy podziemia niepodległościowego, inne do UB, jeszcze inne do byłych więźniów obozu koncentracyjnego, kolejne do bimbrowników i handlarzy. Nie można wykluczyć , że może też w grę wchodzić zemsta nieustalonych osób i prywatne porachunki z niewiadomego powodu .  

          Szalenie wciągające są zarówno koleje losy Zygi, jego znajomych, byłych policjantów, jak i bieżące wydarzenia. Odnalezienie się w nowej rzeczywistości jest niezwykle trudne. W tej książce niemal nic nie jest czarno – białe. Niemal wszyscy bohaterowie, poza stalinowskimi ubowcami z lat 40-tych,  są pewną mieszanką dobra i zła. Różnią się tylko proporcje. Autor burzy też pewne stereotypy. Nie każdy , kto był w czasie wojny ofiarą , po wojnie zachowuje się w porządku. Nie każdy, kto uchodził za kapusia, był nim . Nie wszystko, co wydawało się oczywiste i proste, takie było w rzeczywistości. Proste myślenie stereotypami u Wrońskiego się na szczęśćcie nie sprawdza.  Sporo jest zaskoczeń.

    Realia tamtych czasów wydają się być odzwierciedlone w sposób wyjątkowo trafny. Nie kojarzę żadnego elementu tamtego czasu, znanego z historii, książek czy filmów, który zostałby przez autora pominięty. O niektórych tych aspektach rzeczywistości, opisanych przez Wrońskiego, nie pamiętałam. Nakreślona  panorama jest chyba bezbłędna. Chociażby z tego względu mogłaby to być lektura szkolna. Uczeń ucząc się o tamtych czasach z podręcznika , część rzeczy zapomniałby . Po lekturze takiej książki wszystko wydałoby mu się jasne i logiczne.

      Podczas czytania nasuwały mi się analogie z kryminałami Krajewskiego o Wrocławiu czy  Lwowie. Obaj pisarze postawili na kryminały retro, na ten sam okres historyczny, na dwudziestolecie międzywojenne i lata późniejsze. Dla mnie Wroński pisze lżej, jakby z większym dystansem.  W jego książkach na przekór rzeczywistości jest też humor. „ W otchłani mroku” Krajewskiego było dla mnie straszne do czytania, miałam po nim doła. W przypadku „Pogromu w przyszły wtorek” Wrońskiego nic takiego się nie stało.  U Krajewskiego wydarzenia rozgrywały się według najczarniejszego scenariusza, działo się z reguły to, czego czytelnik najbardziej się obawiał. U Wrońskiego nie jest  tak źle.  Z cała pewnością to kwestia gustu, jedni wolą Mickiewicza, inni Słowackiego, jedni wolą góry, inni morze itp. Wolę więc Wrońskiego.

 6/6