środa, 28 grudnia 2022

Jost Metzler „Śmiejąca się krowa”

 

Śmiejąca się krowa - Jost Metzler

    Śmiejąca się krowa to malunek na niemieckim U-boocie U-69 z czasów II wojny światowej, coś w rodzaju dzisiejszego logo, tylko indywidualnego. Dowódca tego okrętu a jednocześnie autor książki wsławił się m. in. wpłynięciem do dwóch portów i ich zaminowaniem. 

      W opowieściach o U-bootach dla mnie najciekawsza jest kwestia psychiki załogi. Służba na okrętach podwodnych była najbardziej niebezpieczna i statystycznie prawdopodobieństwo przeżycia było najmniejsze w porównaniu do innych rodzajów wojsk. Nie mogę pojąć, jak ci ludzie byli w stanie służyć na czymś, co tak naprawdę mogło stać się ich trumną. Jak byli w stanie wykonywać swoje obowiązki i nie zwariować? Przecież mieli świadomość tego, że ich szanse przeżycia są nikłe, a śmierć może być koszmarna. Nie mieli jednocześnie możliwości rozładowania napięcia przez alkohol czy narkotyki. W ich przypadku mały błąd mógł doprowadzić do zatonięcia okrętu.  

    Odpowiedzi na te pytania niestety nie znalazłam. Autor snuje opowieść bez wnikania w emocje swoje czy załogi. Wygląda to jak opis gry komputerowej, typu wypłynęliśmy,  zanurzyliśmy się itp. Są jedynie wzmianki, iż przetrwanie zrzucania bomb głębinowych na U-boota wymagało mocnych nerwów, ale żadnych szczegółów nie ma. Bez cienia wątpliwości cała załoga chciała zatopić jak najwięcej obcych okrętów i tak naprawdę nikt się nie zastanawiał nad tym, że prowadzą wojnę napastniczą. 

     Myślałam o tym, czy marynarze z U-boota nie zastanawiali się nad perspektywą bliskiej śmierci, czy po prostu autor o tym nie napisał, bo chciał ich wszystkich przedstawić jako herosów, pozbawionych strachu. Wydaje mi się,  że  może naprawdę oni nie zastanawiali się nad tym wszystkim, nad śmiercią, nad zatopieniem, mieli masę obowiązków i musieli koncentrować się na nich, a nie na rozmyślaniach. Chyba nie mieli kiedy snuć jakichkolwiek głębokich rozważań. A gdy kończyli swoją służbę danego dnia, byli tak zmęczeni, że momentalnie zasypiali. I pewnie dzięki temu ci co przeżyli, nie zwariowali. Psycholodzy mówią, że gdy ktoś jest zajęty, nie rozważa bez przerwy swoich problemów i jest zdrowszy. I chyba w tym tkwił klucz, oczywiście nie jedyny,  do tego, że marynarze z U-boota byli w stanie funkcjonować w tak ekstremalnych warunkach. 

      Drugim kluczem do zachowania zdrowia psychicznego była motywacja, sam autor podkreślał, że załogi U-bootów były bardzo mocno zmotywowane, ochotnicy do wojny podwodnej znajdowali się nawet wtedy, gdy Niemcy już przegrywali i szanse na przeżycie były jeszcze mniejsze. Ci ludzie wierzyli w sens tego co robili, jakkolwiek paranoicznie brzmi to z obiektywnego punktu widzenia. Psycholodzy również podkreślają, że motywacja jest najważniejsza, gdy ktoś tak naprawdę nie jest przekonany do osiągnięcia określonego celu, to go nigdy nie osiągnie. 

    Pewnie w grę wchodziły jeszcze jakiś inne czynniki, pewnie ci, co chcieli walczyć na U-bootach mieli już sami z siebie mocny charakter. Służyła tam przecież, podobnie jak i w lotnictwie, elita. Musieli to być ludzie lubiący wyzwania. Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby funkcjonowali oni lepiej w tak ekstremalnych warunkach, niż w zwykłej pracy w okresie pokoju.    
7/10

czwartek, 22 grudnia 2022

Elżbieta Cherezińska "Płomienna korona" - audiobook, czyta Filip Kosior

 

Audiobook Wojenna korona  - autor Elżbieta Cherezińska   - czyta Filip Kosior

"Płomienna korona" niesamowicie wciąga czytelnika. Okres Piastów, a w szczególności rozbicie dzielnicowe nie są tematami szczególnie eksploatowanymi i w naszej literaturze i w filmie. Na szczęście Cherezińska zapełniła tą lukę. Mamy tutaj zbeletryzowaną historię państwa, jak w całym cyklu. Ale poza wątkiem historyczno - politycznym są też romanse, zdrady, zbrodnie, magia, czytelnik spotyka też średniowieczne femme fatale i najwybitniejsze umysły epoki. Od słuchania jest ciężko się oderwać. Francuzi mają swoich "Królów przeklętych" Maurice Durona, Anglicy mają książki Hillary Mantell, my  mamy Cherezińską

    Większość kwestii, o których pisze autorka pozostawała dla mnie nieznana, ale nawet te znane potrafiły podnieść adrenalinę. Każdy wie, że Łokietek był królem, koronacja nie była jednak prostą sprawą, w szczególności gdy do polskiego tronu rościli sobie pretensje i Przemyślidzi i Luksemburczyk. Ażeby do koronacji doszło, potrzebna była akceptacja papieża i jednomyślne, pisemne poparcie ówczesnego polskiego możnowładztwa. Wiedziałam, jak gra o koronę się zakończyła, ale nie byłam w stanie zachować spokoju podczas słuchania. W tym tomie w końcu Łokietkowi najpierw udało się przekonać szlachtę do tego, aby zaakceptowała jego osobę jako władcę tzw. starej Polski i innych ziem, a potem do tego, aby poparła jego starania o koronę. Kulminacja starań nastąpiła w Awinionie, u papieża, gdzie udał się ówczesny arcybiskup gnieźnieński, Janisław. Sceny z Awinionu to naprawdę przykład dyplomacji najwyższych lotów, jedne z najlepszych w książce. Papież musiał zostać przekonany do koronacji Łokietka, a wiedział, że naraża się tym samym zarówno Krzyżakom, jak też i Luksemburczykowi i Przemyślidom. Sam fakt, że papież rezydował w Awinione wskazuje na to, że w tamtym okresie czasu, władzy świeckiej nie mógł lekceważyć. 

     Szalenie ciekawe są postacie z powieści. Łokietek z pewnością był człowiekiem wybitnym, cykl świetnie pokazuje przemianę z lekkomyślnego młodzieńca w męża stanu. W tym tomie podejmuje on już prawidłowe decyzje. Jego rodowe hasło "Pod wiatr" oznacza, że i Łokietek i jego rodowcy byli stanie funkcjonować w szalenie trudnych warunkach, dzisiaj raczej można byłoby powiedzieć, że wiecznie mieli "pod górkę". Łokietek jest przykładem człowieka, który właściwie całe życie miał pod wiatr, niemal od urodzenia, już sam bardzo niski wzrost powodował masę problemów. Sytuacja w kraju, a także i międzynarodowa były dla nas szalenie trudne. Nie wiadomo było, czy uda się pokonać rozbicie dzielnicowe i zjednoczyć ziemie, większość możnowładców była za zjednoczeniem, ale niekoniecznie pod wodzą Łokietka, pretendentów do tronu było więcej. Byliśmy otoczeni niemal przez samych silnych wrogów: Litwę, Krzyżaków, Brandenburczyków, Czechów. Łokietek miał wizję, nie poddawał się, a szanse na powodzenie były naprawdę bardzo małe. Właściwie można uczyć się od niego determinacji, to niesamowita postać. 

     Jedną z ciekawszych postaci jest też Rikissa, córka króla polskiego, Przemysła II, koronowana na królową Polski i Czech. Jeszcze przed skończeniem dwudziestu lat była podwójną wdową, potem wdała się jeszcze w romans z Henrykiem z Lipy. W obecnych czasach romanse budzą spore zainteresowanie, a w średniowieczu otwarte życie bez ślubu było sensacją. Rikissa była chyba średniowieczną femem fatale, w tym samym czasie była też w bardzo dobrych relacjach z królem Czech. 

   Ponieważ to średniowiecze, nie mogło zabraknąć obrazów duchowieństwa. Cherezińska i z tej próby wyszła zwycięsko. Duchowni nie są przedstawieni ani jako ideały, ani jako godne potępienia zdegenerowane postacie, dla których liczy się tylko władza i pieniądze. Są i postacie pozytywne, jak chociażby arcybiskup Janisław, ale są zdrajcy, jak biskup Muskata. 

   Na samym końcu jest wspaniała scena koronacji Łokietka, dla samej tej sceny warto tą książkę przeczytać. 

     Strasznie się już przywiązałam do bohaterów cyklu, tak jakby byli to moi znajomi. Zostały jeszcze 2 tomy, nic nie wiem o tym, aby miało być ich więcej. Ale autorzy czasem zmieniają zdanie. Oby tak było i tym razem.  

9/10 

     

wtorek, 13 grudnia 2022

J.K. Rowling „Harry Potter i Komnata Tajemnic” – audiobook, czyta Piotr Fronczewski

 


Harry Potter i komnata tajemnic - Rowling Joanne K.

   Tekst jest łatwy, przyjemny i wciągający nawet dla tych, które znają film. Nie mogę pojąć osób, które uważają, że lektura Harrego może szkodzić rozwojowi duchowemu dziecka, że sprzeczna jest z zasadami religijnymi i że książkę najlepiej jest spalić. Harry przecież myśli o innych osobach, w tym tomie zaryzykował życie, aby ratować koleżankę. Jest lojalny, inteligentny i ma wiele pozytywnych cech. Jest tu i przyjaźń i pierwsze dziecięce zauroczenie inną osobą. Poza tym każdy chyba raz na jakiś czas ma ochotę na całkowite oderwanie się od świata.

    Mimo tych niezaprzeczalnych plusów czuję jednak pewien niedosyt. Książka jest strasznie prosta, nie ma w niej ani drugiego, ani trzeciego dna. Sięganie po nią po raz kolejny w moim przypadku raczej nie będzie miało miejsca. Jest płytka, a przedstawiony świat jest czarno – biały. Dorosły czytelnik nie będzie miał nad czym się zastanawiać po przeczytaniu. Nie jest to lektura w stylu „Tajemniczego ogrodu”, „Opowieści z Narni”, Muminków, Kubusia Puchatka, baśni Andersena czy braci Grimm,  które z powodzeniem mogą czytać i dzieci i dorośli do których mogą kilkakrotnie wracać i mogą tam cały czas coś znajdować.  

6/10


niedziela, 11 grudnia 2022

Stanisław Obirek, Artur Nowak „Babilon. Kryminalna historia kościoła”

 

Obraz znaleziony dla: Babylon. Kryminalna historia kościoła. Rozmiar: 128 x 185. Źródło: www.swiatksiazki.pl


Tekst jest porażający, czyta się świetnie, nie ulega wątpliwości, że przeczytać warto. Ale książka jednocześnie budzi pewne wątpliwości. Co to za wątpliwości? 

     Rzetelność danych, na jakie powołują się autorzy. Opisywane tematy nie były nigdy kompleksowo zbadane, prawdopodobnie jednak z uwagi  na ukrywanie i nieudostępnianie danych przez kościół nigdy nie zostaną w taki sposób zbadane. Alternatywą jest więc albo odstąpienie od badania tematu i pisania o nim,  oraz oczekiwanie, że może jednak jakieś dane zostaną udostępnione, albo też pisanie w oparciu o to, co wiadome jest na dzień dzisiejszy. Nie ulega wątpliwości, że wariant numer dwa jest sensowniejszy, chociażby ze względu na to, że świadkowie umierają, pamiętają słabiej, a prawdopodobieństwo, że kościół zmieni stanowisko i stanie się przejrzysty i otworzy archiwa, jest bliskie zeru. 

     Przykładowo, czy każda śmierć dziecka w Kanadzie w szkole konwentualnej jest tylko winą księży czy zakonnic? Obecnie śmierć dziecka jest czymś wyjątkowym, dzieje się tak z reguły w przypadku nowotworów czy wypadków samochodowych, ale kilkadziesiąt lat temu i wcześniej, szczególnie wcześniej,  wyglądało to inaczej. Śmiertelność wśród dzieci była wysoka i to bez względu na to, z jakiej warstwy społecznej pochodziły. Znęcanie się nad dziećmi jest czymś potwornym, ale kary cielesne w szkołach były kiedyś stosowane zupełnie oficjalnie i było to zgodne z prawem. Autorzy powołują się na pewne dane, ale dane te też budzą masę zastrzeżeń. Przykładowo podana jest liczba zgonów dzieci w szkołach kościelnych od 1920r. w Kanadzie. Jest to podane w takim kontekście, że wskazuje to na winę duchowieństwa, prowadzącego szkoły. A co z ofiarami epidemii hiszpanki? Z ofiarami niedożywienia i nędzy w okresie powojennym? Brak jest tu szerszego kontekstu. Tak samo jest z nadużyciami seksualnymi wobec zakonnic. Nic oczywiście nie może ekskulpować sprawców, ale warto jednak wiedzieć, że nadużycia seksualne były kiedyś niemal normą we wszystkich środowiskach. Nagminnie doświadczały tego koszmaru chociażby służące, wiele żon itp.    

     Książka nie jest pracą naukową tylko publicystyką, omawiane zagadnienia nie są zgłębione, są właściwie tylko zasygnalizowane. Z jednej strony może powstać niedosyt, z drugiej jednak przedstawione jest całe spektrum tematów, które są przez kler zamiatane pod dywan. 

     Zastrzeżenia mam jeszcze do całkowitego bezkrytycyzmu autorów do wszelkich publikacji antykościelnych, na które się powołują, jak chociażby do książek osób, które opuściły seminaria lub zakony. Książki tego typu zawsze będą stronnicze, a bez stanowiska strony przeciwnej trudno jest wyrobić sobie opinię, jak naprawdę wyglądała sytuacja.

    Zastrzeżenia budzi też sam temat, czyli znalezienie jak największej ilości patologii. To tak jakby pisać o historii określonej instytucji, obojętnie jakiej, tylko pod kątem wad. Stanowczo nie podoba mi się generalizowanie, że wszyscy duchowni są bezmyślni, czy ślepo posłuszni i nie grzeszą intelektem. Obawiam się, że co do większości i to zdecydowanej tak jest, ale większość to jednak nie wszyscy.    

     Mimo tej listy wątpliwości, plusy zdecydowanie przewyższają. Najważniejszym zaś atutem tej pozycji jest uczenie krytycznego myślenia o kościele, ale i rozszerzenie horyzontów o wiedzę o pewnych zjawiskach, chociażby o tym jak ta instytucja funkcjonuje na wschodzie i na zachodzie Europy. Krytycyzm dotyczy zarówno poszczególnych księży czy zakonnic, ale też i hierarchii, czy nawet i nauczania kościoła. Wyjątkowo cenne jest też właśnie porównanie naszego kościoła do kościołów w Europie Zachodniej, w tym w Niemczech, a także do kościoła wschodniego. Tego rodzaju opracowania trudno byłoby gdziekolwiek odnaleźć. O ile o pedofilii, czy szkołach kościelnych można poczytać w internecie, o tyle w tym zakresie już nie jest to takie proste.

          Kościół w Polsce jawi się jako skrajnie anachroniczny, a bynajmniej nie dotyczy to prawd wiary, one są niezmienne. U nas proboszcz w parafii ma władzę absolutną, podobnie jak i biskup w diecezji w odniesieniu oczywiście do spraw kościelnych. Jeśli początkujący ksiądz podpadnie proboszczowi, to jest skończony. Wszyscy tak bardzo się do tego przyzwyczaili, że traktują tą sytuację jako coś normalnego. A może być inaczej, wierni mogą też mieć wpływ na tego rodzaju kwestie, mogą przecież istnieć systemy odwoływania się, jak np. sądownictwo. Na zachodzie właśnie jest zdecydowanie większy wpływ wiernych na kościół i nie ogranicza się to do sprzątania kościoła.  U nas jest to nie do pomyślenia. Dość porażająco wypada porównanie naszego duchowieństwa do duchowieństwa rosyjskiego, stopień upolitycznienia, buta hierarchów, są zbliżone. U nas każdy, kto podejmuje dyskusję na temat jakiejkolwiek reformy w kościele, traktowany jest jak wróg kościoła. Porównania funkcjonowania różnych kościołów są rewelacyjne. A najbardziej porażające jest mniemanie naszych biskupów, że to tylko oni mają rację, że na całym świecie wszyscy się mylą.  

8/10

   



wtorek, 6 grudnia 2022

Artur Conan Doyle "Dolina strachu" - audiobook, czyta Robert Michalak

 

Audiobook Dolina strachu  - autor Arthur Conan Doyle   - czyta Robert Michalak

   Artur Conan Doyle jest wyśmienity w krótszych opowiadaniach o Sherlocku Holmsie. "Dolina strachu" jest jednym z dłuższych opowiadań, a Holmesa jest tutaj bardzo mało. Te opowiadania czytam czy też słucham ich dla Holmesa i Watsona właśnie, a gdy ich nie ma, albo jest go bardzo mało, to pozostaje olbrzymi niedosyt.    

    Holmes z Watsonem dowiedzieli się, że został zamordowany właściciel starego, angielskiego zamku, otoczonego fosą. Holmes ustalił, kto jest zabójcą i do tego momentu wszystko jest super, tak jak powinno być, potem jednak następuje retrospekcja, bo zabójca miał do przekazania swoją opowieść. Ta opowieść rozgrywająca się na terenie Ameryki to najdłuższa część książki, po jej zakończeniu bardzo niewiele już się dzieje, zakończenie całego opowiadania jest mocno zaskakujące. Mamy jednak jakby  Holmesa bez Holmesa i jak dla mnie tak być nie może. Podobnie było w "Znaku czterech", gdzie większość tekstu to były wspomnienia, ale już chociażby w dłuższym tekście "Pies Baskervillów" jest i Holmes i Watson. 

   "Dolina strachu" to opowiadanie dla miłośników Holmesa, mało reprezentatywne, a co do tych wspomnień, to najciekawszym aspektem była kwestia masonerii. Otóż opowieść dotyczy członków loży masońskiej z małego amerykańskiego miastaeczka, która to loża przekształciła się w grupę przestępczą i to bardzo brutalną. Artur Conan Doyle uwielbiał zagadki, sam był masonem, sądzę więc, że chyba opowiadanie oparł na faktach, albo co najmniej uznał za bardzo prawdopodobne. 

   Ciekawostki o dość dziwnych masonach z XIX wielu, opis posiadłości zamordowanego Anglika i zakończenie to największe atuty opowiadania.

7/10

   


niedziela, 4 grudnia 2022

Tove Jansson „Dolina Muminków w listopadzie” – audiobook, czyta Krzysztof Kowalewski

 

    Listopad w powszechnym obiorze uchodzi za miesiąc dołujący, kojarzący się ze śmiercią i deszczem, a wielu osobom przeszkadza też to, że jest ciemno. Osobiście zupełnie inaczej to postrzegam, uwielbiam listopadowe mgiełki, wczesny zmrok i tajemniczość. Tove Jansson przedstawia jednak listopad jako czas, który rzeczywiście nie kojarzy się dobrze, jako synonim złego czasu w  życiu, czasu, kiedy to ktoś może przeżywać żałobę, albo traumę po innym koszmarnym wydarzeniu. Albo też po prostu jest to czas, kiedy komuś jest po prostu źle, nawet gdyby to był tylko zwykły „dół”, który każdemu raz na jakiś czas się zdarza. Ale Jansson opisuje, co robią nasi bohaterowie, aby poradzić sobie z tą sytuacją, to jakby podpowiedzi dla czytelników. 

    Różne postacie przybyły do  Doliny Muminków, chcąc się spotkać z Rodziną Muminków, rodziny tej jednak nie było, nikt nie wiedział, co się stało, pojawił się smutek, złość, bezradność itp. Wszyscy byli załamani, Filifionka dodatkowo jeszcze była strzępkiem nerwów, bo niewiele brakowałoby, a wcześniej spadłby z dachu w swoim domu, gdy robiła porządki. Przestała mieć ochotę na swoje ulubione zajęcia, liczyła tylko na chwilę ulgi po rozmowie z Mamusią Muminka. 

   I cóż robili nasi bohaterowie? Czuli smutek, ale próbowali się jednocześnie odnaleźć w tej sytuacji. Byli razem, zamieszkali tymczasowo w domu Muminków. Autorka ma świadomość, że nie każdy ma instynkt stadny i nie każdy lubi być cały czas w grupie, stąd też jest samotnik Włóczykij, który zamiast w domu Muminków, wolał spać w namiocie i cieszył się zawsze perspektywą samotnych wędrówek. Dotyczy to też Filifionki, która po odzyskaniu równowagi psychicznej też zaczęła się zastanawiać nad powrotem do swojego opuszczonego domu. Ale to chwilowe bycie razem każdemu pomogło i z tego czerpali siłę.

    Nie ma tu wielkiej filozofii, ale za to jest wielka mądrość życiowa. Wszyscy cieszyli się z pysznego jedzenia, przyrządzanego przez Filifionkę. A Filifionka poczuła się zdecydowanie lepiej, gdy zamiast siedzieć i się smucić, pomyślała, że może zrobi coś dobrego dla innych. I przyszedł jej do głowy pomysł gotowania. Poczuła się też lepiej, gdy puściła w niepamięć niezbyt mądrą sugestię jednego z naszych bohaterów, było to mniej więcej coś takiego, że jako kobieta powinna zająć się „kobiecymi zajęciami”, jak sprzątanie. Sugestia ta zresztą została wypowiedziana bez złych intencji, bezmyślnie. Filifionka nie pielęgnowała urazy, nikt nie jątrzył i nie podburzał. 

      Nawet zaangażowanie w porządki też pomogło, trwało to jeden dzień, ale całodniowa praca fizyczna i zmęczenie oddaliły smutki. Włóczykij miał swoją harmonijkę, podczas gry i po wtopieniu się w muzykę też zapominał o całym świecie. 

     Tove Jansson nie daje jednak prostej recepty, że jak komuś jest źle, to powinien natychmiast zacząć coś z tym robić. Chwilowe pogrążenie się w smutku też pomaga, bo ten stan jednak mija. Filifionka też zaczęła grać na harmonijce i też jej to pomogło. Jest jeszcze opcja odcięcia się od świata i czytania książki, co też realizowane. 

   Ten tom rzeczywiście jest nieco melancholijny, ale za to bardzo refleksyjny. Krzysztof Kowalewski jest rewelacyjnym lektorem, a książka idealnie nadaje się do słuchania. Kowalewski podczas czytania nie jest wesołkowaty, ale na szczęście nie czyta też żałobnym głosem. Świetnie też czytał „W dolinie Muminków,” którą odsłuchałam parę lat temu.  
8/10

niedziela, 27 listopada 2022

Stanisław Wyspiański „Noc Listopadowa"

 

   Nie miałam „Nocy Listopadowej” jako lektury w szkole i nie znałam tekstu, odbiór mam więc zupełnie nieskażony.  

      Sztuka ma niesamowity klimat tajemniczości, ożywają rzeźby starożytnych bóstw w Łazienkach Królewskich, pojawiają się duchy zmarłych, rozważają swoje życie. Jak mówi autor

 „Teraz jest listopad – więc baczne mam słuchy. 

Jest to pora, gdy idą między żywych duchy – i razem się bratają”. 

   Kiedyś w jednym z artykułów o Wyspiańskim przeczytałam, że gdy nad czymś pracował, na długi czas odrywał się totalnie od rzeczywistości i tkwił w świecie swojej wyobraźni. Z artykułu wynikało też, że Wyspiański twierdził, że te nieżyjące już postacie, o których stale myślał podczas pracy, przychodzą do niego i on z nimi rozmawia.   

    Osobiście wcale nie wykluczałabym tego, że Wyspiański miał w jakiejś formie  kontakt z duchami zmarłych, bo galeria postaci i sposób ich przedstawienia są szczególne. Postacie są przedstawione w całej złożoności, bez czerni i bieli, i poza naprawdę skrajnymi  przypadkami nie są pokazane ani jako jednoznaczni bohaterowie, ani jako tylko zasługujący na pogardę zdrajcy. Przykładowo  trudno jednoznacznie ocenić Joannę Grudzińską, żonę wielkiego księcia Konstantego, trzeba byłoby wiedzieć, czy związek ten z jej strony wynikał tylko z wyrachowania, czy było tam uczucie.  Nawet te postacie, które przeszły do historii jako  czarne charaktery, zasługujące na pogardę, maja tu szansę przedstawić swoje stanowisko. Co znamienne, krytyczne stanowisko wobec Powstania Listopadowego prezentowali pojawiający się w utworze byli działacze niepodległościowi, np. uczestnicy Powstania Kościuszkowskiego. 

     Jeden z ciekawszych wątków dotyczy działalności niejakiego Makrota, Polaka, szpiegującego dla Rosjan. Wyspiański przedstawia m. in. swoją wersję śmierci gen. polskiego Józefa Nowickiego, co do którego powszechnie jest przyjęte, że zginął przypadkowo,  omyłkowo wzięty przez powstańców za inną osobę. Autor zaś opisuje, że w bezpośrednim pobliżu powstańców znajdował się właśnie Makrot i że to on tak zmanipulował oddziałem, że doszło do zabicia niewinnego generała. Jest to wizja wyjątkowo dojrzała, teraz, gdy mamy znacznie więcej wiedzy na temat rosyjskich służb specjalnych i ich metod, wersja wydarzeń, przedstawiona przez Wyspiańskiego, wydaje się bardzo prawdopodobna.  

    Kwestia tego, czy powstanie z 1830r., podobnie zresztą jak i prawie wszystkie inne powstania, miało sens, pozostanie na zawsze nierozstrzygnięta. Oczywiste jest, że było bez planu, bez zorganizowania, szanse na zwycięstwo nie były wysokie, aczkolwiek były w przeciwieństwie do Powstania Styczniowego. Ale są oczywiście i takie głosy, że gdyby nie powstania: listopadowego i styczniowego, wynarodowilibyśmy się i nie odzyskalibyśmy już niepodległości. Oznacza to, że część z nas być może byłaby dzisiaj obywatelami Rosji… Nie ulega też wątpliwości, że działacze opozycji w PRL podejmując działalność niepodległościową, mieli również zerowe szanse na sukces... a jednak ten sukces na skutek szeregu nieprzewidzianych zdarzeń, nastąpił. Wyspiański zwraca też uwagę na to, że są sprawy ważniejsze, niż te osobiste i że warto znać te proporcje, co ma oczywiście zastosowanie nie tylko do zrywów powstańczych „Poniechaj sprawy osobiste, bo to jest rzecz ogromnej wagi”. 

   Kolejny dylemat ze sztuki, to kwestia determinizmu, na ile nasze działania tu, na ziemi mają moc sprawczą, a na ile wszystko jest już gdzieś wysoko przesądzone. Tutaj obrazowo tymi wyższymi siłami sprawczymi są właśnie starożytne bóstwa, zaś przebieg powstania jest uzależniony od ich poczynań. Wiele jest takich sytuacji w historii, gdzie coś było wyśmienicie przygotowane, wszystko powinno iść zgodnie z planem, a o klęsce rzeczywiście zadecydowała siła wyższa np. nagłe i niespodziewane załamanie pogody. A bywało i odwrotnie.  

    Aby odczytać wszystkie podteksty „Nocy listopadowej” i w pełni ją zrozumieć, trzeba przeczytać ją po raz kolejny, przypomnieć sobie, kim były wszystkie występujące w niej postacie. Świetnie byłoby obejrzeć ją w teatrze. 

9/10

wtorek, 22 listopada 2022

Tomasz Mann „Czarodziejska góra” – audiobook, czyta Adam Ferency

 


     „Czarodziejska góra” ma w sobie coś absolutnie niesamowitego, tak jakby momentami niemal dotykało się transcendencji. Ma też i fragmenty, przez które bardzo trudno jest przebrnąć, są to filozoficzne rozmowy Naphty i Settembriniego. Jak nastolatka miałam dwa podejścia do tego tytułu, po niesamowitej fascynacji początkiem, rezygnowałam właśnie przy tych rozmowach. Symboli i różnych ukrytych znaczeń jest tu mnóstwo, gdyby zaś streścić sam akcję, to można byłoby powiedzieć, że jest to 7 letnim pobycie Hansa Castorpa w ekskluzywnym sanatorium dla gruźlików. 

      Sanatorium "Berghof" i góra to miejsce, w którym poza jedną sceną z seansem spirytystycznym, wszystko jest jednocześnie realne, ale i niesamowite, mające w sobie coś jakby z innego wymiaru. Czas biegnie w dziwny sposób, owszem jest odmierzany przez standardowe zegary w sposób prawidłowy, ale wraz z bohaterami odczuwa się wyraźnie, że niekiedy on zwalnia, a niekiedy przyśpiesza. Gdyby zapomnieć, że góra to miejsce dla ludzi bardzo poważnie chorych, ale gdyby zapomnieć o tym patrzeć na nie w wymiarze symbolicznym, to można za takim miejscem tęsknić, nie trzeba się tam o nic martwić, ma się świetne warunki, nie trzeba chodzić do pracy, wyśmienite jedzenie jest podawane w sanatoryjnej restauracji. Można cały dzień spędzać na czytania, rozmyślaniu, słuchaniu muzyki z gramofonu, spacerach o towarzyskich i pogawędkach. To jakby taki długi urlop, ale połączony z odcięciem się od świata, w opisywanym czasie nie było ani internetu, ani telefonów komórkowych, a zwykły telefon nie był jeszcze rozpowszechniony, na odległość porozumiewano się listami i telegrafami. Jak ktoś chciał to mógł zwiedzać okolice, ale w ograniczonym zakresie, bo musiał przestrzegać określonych reguł, jak werandowanie, czy zabiegi lecznicze. Góra to miejsce, gdzie nie ma wiecznego pośpiechu i nie ma hałasu, a o wydarzeniach, którymi żyje cały świat, mało kto wie i mało kto się nimi interesuje. Wszystkie problemy zostają na nizinach.  

     Czarodziejska góra jest miejscem, za którym można tęsknić, ale może też ono być pułapką. Czary nie zawsze są dobre, bywają groźne  Już na początku Settembrini namawia Castorpa, aby jak najszybciej stamtąd wyjeżdżał, a z kolei pod koniec nasz bohater budzi się jakby z letargu. Będąc na górze, człowiek żyje bez większych pragnień, owszem marzy o wyleczeniu i wyjeździe, ale są to z reguły mrzonki. Żyje więc bez ryzyka, bez pragnień, bez zmagania się z tym życiem. To życie ostrożne, bez porażek, ale i bez większych radości. Kuzyn Hansa Castorpa, Joachim, był wojskowym i marzył o służbie, wyjazd z sanatorium w inny klimat równoznaczny był jednak z zaostrzeniem się choroby, a w konsekwencji nawet z szybkim zgonem. Joachim stał więc przed dylematem, czy wegetować w sanatorium, będąc niespełnionym, czy pożyć krócej, ale to tak, jak sobie zamarzył. Czarodziejska góra jest więc miejscem ucieczki od realnego życia, a ci uciekający od życia mają swoje czarodziejskie góry.

   Ukrytych znaczeń jest tutaj cała masa. Fenomenalne są rozważania o czasie. Tomasz Mann  jest chyba najbardziej wnikliwym obserwatorem tego zjawiska. Przykładowo koncentrowanie się na oczekiwaniu na coś i liczenie dni, miesięcy, czy tygodni do tego oczekiwanego, przyszłego wydarzenia, powoduje, że marnujemy teraźniejszość. Robimy tak, jakbyśmy z danych nam do przeżycia dni, cześć z nich, spędzanych na oczekiwaniu, uznawali za nieważne,  sami je sobie z tego życia odejmowali i tym samym skracali sobie to życie o ten czasokres oczekiwania. Z kolei koncentracja na konkretnej chwili i życie nią, to jakby dotykało się wieczności.  

    Jestem przekonana, że po każdym kolejnym przeczytaniu powieści, czytelnik odnajdzie dla siebie coś nowego i ciekawego. Czytając kolejny raz będzie starszy, z większym doświadczeniem i w zależności od sytuacji życiowej na coś innego zwróci uwagę.   

    Odnośnie audiobooka, to Adam Ferency jest jakby stworzony do przeczytania „Czarodziejskiej góry”, czyta spokojnie, a w wielu miejscach udało mu się wytworzyć pożądane napięcie. Przykładowo gdy Hans Castorp zagubił się w górach podczas burzy śniegowej w trakcie jazdy na nartach, gdy robiło się coraz chłodniej i coraz ciemniej, poczułam autentyczne zaniepokojenie. W wielu innych miejscach było podobnie. Dzięki formie audiobooka udało mi się w końcu przebrnąć przez całość. Gdyby jednak ktoś chciał zagłębić się w rozmowy Settembriniego z Naphtą i lubiłby takie klimaty, lepiej jednak gdyby zamiast po audiobooka, sięgnął po tekst.    

10/10  

poniedziałek, 14 listopada 2022

Andrea Camilleri "Pies z terakoty" - tom II cyklu z komisarzem Montalbano

 

Wielokrotnie pisałam o tym, że cykl z komisarzem Montalbano to dawka sycylijskiego słońca, morza, humoru, dobrego jedzenia, wina i książek, czytanych przez komisarza. Ten tom nie jest wyjątkiem, wszystko to jest. Cykl zaczęłam czytać od tomów środkowych i końcowych, początkowe nie były dostępne, po prostu były wykupione. Teraz wydawnictwo NOIR SUR BLANC wznawia je w nowej szacie graficznej. 

    Rzuciło mi się w oczy, że Montalbano jest tutaj znacznie mniej skomplikowaną postacią, niż w tomach kolejnych, zdecydowanie wolę go starszego. Starszy jest jeszcze bardziej skłonny do refleksji, pojawia się u niego lęk przed uciekającym czasem i strach przed starzeniem się, nostalgia, a jednocześnie ma chwilę, kiedy ulega jakby szaleństwu, czy może raczej namiętnościom. Człowiek dojrzewa całe życie, to truizm, ale w cyklu książek z tym samym bohaterem można to obserwować, szczególnie gdy ktoś czyta ten cykl od początku. Zasadnicze cechy charakteru naszego bohatera są niezmienne, ale stosunkowo prosta postać Montalbano staje się kimś bardziej złożonym i pełnym sprzeczności.  

    Komisarz w tym tomie rozwiązuje dwie zagadki, jedna z czasów współczesnych jest nieszczególnie interesująca, dotyczy porachunków mafijnych. Druga zaś jest zupełnie nietypowa, bo związana jest z odkryciem w jaskini ciał dwojga bardzo młodych ludzi, kobiety i mężczyzny. Zostali oni zamordowani 50 lat wcześniej. W związku z tym właśnie wątkiem jest trochę retrospekcji do czasów Sycylii z okresu II wojny światowej, są nawiązania do symboliki jaskini w różnych religiach. 

   Tym razem to, co najbardziej mnie zastanowiło, to zupełnie pozornie marginalny wątek, a mianowicie lektury Montalbano, przy okazji tego cyklu już o nich niejednokrotnie pisałam. Teraz nie znałam ani jednej czytanej przez niego książki. Kojarzyłam tylko nazwisko jednego pisarza - Sciascia, Włocha, Sycylijczyka. Zerknięcie na zestaw lektur Włocha uzmysławia, jak bardzo jesteśmy ograniczeni w naszych wyborach. Czytanie rodzimych twórców jest czymś naturalnym, ale poza tym w większości koncentrujemy się teraz głównie na książkach anglojęzycznych, w tym różnych chłamach. Jednak reklama i przyzwyczajenia robią swoje. Literatura innych państw poza właśnie anglojęzyczną prawie nie istnieje. A poza Andreą Camillerim nie pamiętam, abym w ostatnich latach cokolwiek czytała z włoskich autorów. 

   Jest tu również i coś z psychologii, co bardzo lubię. Montalbano nie ma żadnej rodziny, nawet dalszej, żyje w związku na odległość z Livią, a jego krąg towarzyski jest dość mocno ograniczony. Jak się okazuje, na ludziach tych może jednak polegać. Lubią się pomimo swoich licznych wad. W tym tomie w związku planowaną akcją aresztowania jednego z mafiosów Montalbano uznał, że zorganizuje całość sam i zrealizuje z kilkom wybranymi osobami, nie powiadomi o tym zastępcy. Zastępca był gadatliwy i Montalbano obawiał się, że będzie wyciek do prasy. Już po wszystkim zastępca pełen pretensji i urazy spytał go, dlaczego tak zrobił. Po dłuższej wymianie zdań panowie się pogodzili, Montalbano zaś obiecał, że więcej tak nie postąpi, że jednak zaufa koledze, że przyjaźń jest najważniejsza. I to jest właśnie tutaj takie piękne. 

8/10


piątek, 11 listopada 2022

Agata Christie „Morderstwo w Mezopotamii”

 

Morderstwo w Mezopotamii - Agata Christie


    „Morderstwo w Mezopotamii” to jedna z najlepszych książek w dorobku Królowej Kryminału. Czyta się ją świetnie, zagadka kto zabił, naprawdę intryguje, sceneria archeologicznych wykopalisk na Bliskim Wschodzie dodaje jeszcze aury tajemniczości, jest też Herkules Poirot. A do tego wszystkiego mamy też portret psychologiczny ofiary, której nie można ocenić jednoznacznie. Była osobą bardzo inteligentną, ale miała charakter wyjątkowo skomplikowany, a do tego pełna była sprzeczności. 

     Agata Christie nigdy nie tworzyła długich opisów ani ludzi, ani przyrody, ani czegokolwiek, była zwięzła. O tym, kim była zamordowana kobieta i jak się zachowywała, dowiadujemy się nie tylko z obserwacji głównej bohaterki, pielęgniarki, ale i z wypowiedzi innych osób. Tym razem same obserwacje nic nie dadzą, bo zamordowana w stosunku do różnych osób zachowywała się odmiennie. Jest też próba dowiedzenia się czegoś więcej o zamordowanej po spojrzeniu na książki, jakie kobieta ta zabrała ze sobą na wyjazd. Manewr ten zapożyczyli tez inni pisarze. Pamiętam, że w „Morderstwach w Somerset” Anthonego Horowitza, też dochodzi do małej analizy lektur zabitego, a te lektury to były m. in. wszystkie powieści Agaty Christie. To zapożyczenie było jak najbardziej celowe, bo Hotowitz w tej książce bezpośrednio nawiązywał do twórczości Christie. 

       Spośród wszystkich bohaterów Agaty Christie, pani Leidner z „Morderstwa w Mezoptami” jest chyba najbardziej skomplikowaną postacią, po lekturze można nieco bardziej zrozumieć osoby równie sprzeczne, jak i ta właśnie bohaterka. Inne postacie też nie są prostakami i w większości też nie są jednoznaczne. A kunszt pisarski Królowej Kryminału polega też na tym, że w bardzo lekkiej formie, we frapującej intrydze kryminalnej, zamieściła tak wielką liczbę głębokich spostrzeżeń o człowieku i jego kondycji. Zawsze gdy czytam Agatę Christie, zwracam uwagę na psychologię, zawsze też o tym piszę na blogu, tutaj autorka osiągnęła mistrzostwo. 

      Jedno z ciekawszych spostrzeżeń jest takie, że pani Leidner czyniła zło, oczywiście nie zawsze i nie wszędzie, ale nie robiła tego specjalnie, miała po prostu taką naturę, działała odruchowo. Christie porównała ją do kota, goniącego mysz, a potem jakby bawiącego się nią tuż przed jej zabiciem. Nie można mieć pretensji do kota, jest drapieżnikiem. Człowiek może próbować zapanować nad swoimi instynktami, ale z obserwacji autorki wynika, że z reguły ludzie ani nie chcą, ani nie próbują nad swoimi instynktami zapanować. O tym też jest ta książka. Jest też inna postać, ogarnięta chora obsesją, to osoba oszalała wręcz z miłości i podporządkowująca  swoje całe życie tej obsesji, też nad tym nie panująca. 

    Arcyciekawe są też sprzeczności charakterologiczne pani Leidner, jak się okazuje, sprzeczności pozorne. Z jednej strony uwielbiała uwodzić mężczyzn, wyśmienicie się czuła w ich towarzystwie, z drugiej zaś wcale nie dążyła do zamążpójścia i małżeństwo postrzegała jako ograniczenie swojej wolności.  

   W książce jest cała masa właśnie takich ciekawostek, każdy znajdzie takie, które go najbardziej zaintrygują.  

6/6 

wtorek, 8 listopada 2022

Agata Christie „Detektywi w służbie miłości”

 

Detektywi w służbie miłości - Agata Christie

Ten tom to zbiór opowiadań, być może z racji tego że nie jestem fanką tego rodzaju literatury i czytam ją rzadko, tom ten nie zachwycił mnie. A może obiektywnie nie jest po prostu najlepszy. W zbiorze oprócz kryminałów jest też mini romans, oraz dwa opowiadania z elementami fantasy, czy nawet grozy. W tych ostatnich występuje najbardziej dziwna postać  w  całej twórczości pisarki, czyli pan Quin, któremu w całości poświeciła inny zbiór opowiadań pt. „Tajemniczy pan Quin”. Opowiadanie romans nie zdziwiło mnie, Christie napisała przecież kilka powieści obyczajowych, ale już utwory z elementami fantasy były dla mnie sporym zaskoczeniem.  

      Opowiadania są krótkie, intryga w takim przypadku raczej nie może zbytnio czytelnika wciągnąć w wir akcji, nawet gdy pomysł jest ciekawy. Jedno z opowiadań „Żółty irys” z rzeczywiście świetnym pomysłem na morderstwo, stanowiło punkt wyjścia do późniejszej powieści - ”Randez - vous ze śmiercią.” „Detektywi w służbie miłości” nie są rewelacją, ale nie jest też z tym tomem tragicznie. 

    Spośród wszystkich 8 opowiadań, dwa autentycznie mnie zaintrygowały. „Kwiat magnolii” mimo krótkiej objętości był w stanie zaintrygować mnie tak, że nie mogłam się od tekstu oderwać, jest to właśnie ten romans. W niektórych opowiadaniach pada tylko jedno zdanie, ale dające za to sporo do zastanowienia i zostające z czytelnikiem na dłużej. Przykładowo w „Kłopotach nad Zatoką Pollensa” Christie ustami jednego z bohaterów snuje rozważania na temat tego, że wiek dojrzały u człowieka również może być ciekawy i dający wiele satysfakcji. Stwierdza tam, że tak naprawdę człowiek staje się mądry dopiero w wyniku wielu różnorakich doświadczeń życiowych, w wieku około 45 lat i dopiero wtedy może najwięcej czerpać z życia. Napisała „Możemy rozważać, obserwować życie, odkrywać pewne sprawy, dotyczące innych ludzi i prawdę o sobie samych  Życie staje się realne, nabiera znaczenia. Widzi się je jako całość”. Oczywiście ten konkretny wiek, 45 lat,  jest sprawa dyskusyjną. 

    I najlepsze opowiadanie, czyli „Serwis do kawy „Arlekin” daje najwięcej do myślenia. To właśnie m. in. w tym opowiadaniu występuje pan Quin. Nie do końca wiadomo, czy to postać rodem z fantasy, czy to raczej wytwór wyobraźni jednego z bohaterów, czy może to część jego osobowości, np. podświadomość. Pan Quin pojawia się w trudnych momentach życiowych, gdy coś „wisi w powietrzu” i lada chwila może się stać coś złego. Satterwaite myśli wówczas „Dlaczego tu jestem? Dlaczego tu jestem i co powinienem zrobić? Istnieje jakiś powód…” Pan Quin pojawia się po to, aby bohater nie pozostawał bierny w obliczu toczących się wydarzeń i aby zastanowił się nad tym, co się dzieje, żeby żył świadomie. Tyle przynajmniej można powiedzieć na podstawie „Serwisu do kawy „Arlekin” i tytułowego opowiadania „Detektywi w służbie miłości”. 
4/6

sobota, 5 listopada 2022

Ida Żmiejewska „Zawierucha. Spalona ziemia” – tom II cyklu

spalona.jpg

 Ta książka to idealne czytadło, dzięki któremu można całkowicie oderwać się od rzeczywistości. Gdy jechałam metrem i zagłębiałam się w czytaniu, musiałam bardzo uważać, żeby nie przegapić swojej stacji. W porównaniu do wspaniałej „Warszawianki” tej samej autorki, jest to pozycja prostsza pod względem chociażby psychologicznym, ale ma wiele innych walorów. 

   W drugim tomie jest to już zdecydowanie mniej kryminał, bardziej powieść historyczno - obyczajowa z elementami kryminału. Autorka wybrała okres, o którym mało się pisze, a mianowicie I wojnę światową, konkretnie 1915r., zaś wydarzenia rozgrywają się głównie w Warszawie. Nie ma tu żadnych wykładów historycznych, wielką historię poznajemy z punktu widzenia bohaterek książki. Nie ma też epatowania biedą czy okrucieństwem. W roku 1915 Rosjanie wycofali się z Warszawy w głąb swojego imperium, zaś mimo tej sytuacji przed wycofaniem się wzmogli jeszcze terror wobec ludności cywilnej. Trwały wywózki obywateli polskich  w głąb Rosji, pełną parą pracowały rywalizujące ze sobą rosyjska Ochrana i Żandarmeria. Rosjanie wywozili ze sobą sprzęt z fabryk, a nawet i zabytki, archiwa i masę innych rzeczy. Na tzw. prowincji  wypędzali chłopów z domostwa z obawy, że nadchodzący Niemcy wcielą ich do swojej armii i pędzili ich na wschód, paląc uprzednio wioski. Część bogatszej ludności, w tym również Polacy,  uciekali w głąb Rosji  przed nadchodzącym frontem. Autorka opisała też, jak to do szpitala, w którym pracowała jedna z bohaterek, Nina, dowożono setki żołnierzy rosyjskich, rannych podczas ataku gazowego pod Bolimowem. Użycia broni chemicznej w postaci gazu przez Niemców pod Bolimowem jest mało znany, w Wikipedii jest napisane, że z uwagi na niską temperaturę nie wyrządził on szkody. Jest to bzdura, wszystkie inne źródła w internecie potwierdzają, że gaz doprowadził do śmierci tysięcy żołnierzy i tak właśnie opisała to Żmijewska. 

   W tym czasie polska konspiracja również działała, nawet uaktywniała się, trwał przemyt broni, kolportaż nielegalnych ulotek, wojskowe szkolenia młodego pokolenia. Była to konspiracja działająca w ramach Polskiego Organizacji Wojskowej, ale mowa jest też i o Legionach Polskich, w tym o wojskowym wywiadzie polskim, działającym w ramach tych legionów. Opisywany czas był straszny, ale życie rodzinne, towarzyskie normalnie się toczyło, była miłość, romanse, zdrady. 

     Atutem książki są też opisy Warszawy, nieistniejący Szpital Ujazdowski, nieistniejący Areszt Centralny przy Daniłowiczowskiej, próby przejazdu przez zatłoczony Most Kierbedzia na drugą stronę Wisły, samochody, dorożki itp.  Z chwilą przyjścia Niemców nastąpiło zdejmowanie rosyjskich szyldów ze sklepów czy urzędów.    

    O ile głębi psychologicznej tutaj nie ma mowy, o tyle świetnie pokazane są realia życia, mam tu na myśli nie tylko realia gospodarcze, ale wszystkie inne. Bohaterów powieści jest sporo, zarówno pierwszego, jak i drugiego planu, można obserwować skrajnie niedobrane młode małżeństwo. Obecnie są rozwody, kobiety w większości mają pracę, a jeśli nie mają, zdobycie zatrudnienia w dużym mieście nie jest problemem. Rozwód czy chociażby tylko odejście od męża, nie są teraz czymś nadzwyczajnym, często bywają osobistym dramatem, ale można potem żyć normalnie dalej. Sto lat temu nieudane małżeństwo z reguły było pułapką bez wyjścia, co możemy obserwować podczas czytania. Kobiety wychodziły za mąż strasznie młodo, w wieku około 20 lat i przechodziły pod opiekę męża i teściów, zdane były wówczas na ich łaskę i niełaskę. Bez środków finansowych kształcenie się było niemożliwe, socjalu żadnego nie było. Masa kobiet była służącymi, analfabetkami. Czasy te wyglądają pięknie tylko na przysłowiowym obrazku, w rzeczywistości, z dzisiejszego punktu widzenia, był to koszmar. 

    Są tez oczywiście podobieństwa do współczesności. W kwestii uczuć nic się nie zmieniło i nie zmieni. Jest miłość, zazdrość, lojalność, zdrada, itp. Jest pokazane, do jakiej podłości jest w stanie uciec się zazdrosna kobieta, co chyba nigdy się nie zmieni. 

    Z pewnością zakupię kolejny tom cyklu, może lepiej byłoby jednak, gdyby te tomy nie powstawały w tak błyskawicznym tempie. Autorka mogłaby dopracować chociażby portrety psychologiczne bohaterów. 

4/6


środa, 26 października 2022

Marek Modzelewski „Kto chce być Żydem” – spektakl teatralny, Teatr Współczesny Warszawa

 Ilustracja

Nie czytałam tekstu sztuki, ale go usłyszałam podczas spektaklu, jest świetny. Jest to komedia, przy której naprawdę można się dobrze pośmiać, a jednocześnie pod powierzchnią są ukryte poważniejsze myśli. Podczas oglądania nie ma mowy o żadnej nudzie, aktorzy na czele z Andrzejem Zielińskim i Izabelą Kuną grają wspaniale. A już po obejrzeniu sztuki, jest czas na zastanowienie się nad treścią.  

      Wydarzenia rozgrywają się w jedno popołudnie w domu małżeństwa w średnim wieku, ona jest profesorką, a on lekarzem, przybywa do nich w odwiedziny brat profesorki z dziewczyną, a może raczej z kochanką, bo jest żonaty, w trakcie rozwodu. Nieco później przyjeżdża ich córka, mieszkająca na stałe w USA, z narzeczonym, Żydem. Profesorka oznajmia wszystkim, że zamierza przejść na judaizm. Początkowo jest poprawnie, w miarę kulturalnie, ale idylla trwa szalenie krótko, bo brat profesorki błyskawicznie zdążył wypić trochę alkoholu i pokazał prawdziwe oblicze. Robi się śmiesznie i strasznie. Na światło dzienne wydobyte zostaje nieznane wydarzenie z życia jednego z przodków pani   domu. Jest też sporo zaskoczeń i to odnoszących się do niemal wszystkich bohaterów.  

     Z pewnością sztuka jest o antysemityzmie i uprzedzeniach, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Jest też o naszym spaczonym postrzeganiu rzeczywistości, o tym że z reguły bardzo trudno jest zobaczyć siebie i swoich bliskich takimi, jak w rzeczywistości. Zawsze to postrzeganie jest skrzywione. I jest o niechęci do tego, aby tą rzeczywistość zobaczyć w realnym świetle. Profesorka nie przyjmuje do świadomości tego, że jej brat jest prostakiem, antysemitą i najprawdopodobniej alkoholikiem. Chociaż go widzi, nie chce zauważać tego, co jest oczywiste.  Jeszcze trudniej jest z przodkami, którzy już nie żyją, najwygodniej jest wierzyć w ich wyidealizowany obraz, albo nie interesować się tym, co robili w czasie wojny, w okresie próby. Długo można opowiadać o tolerancji i teoretyzować, ale gdy staje się twarzą w twarz z kimś, kto opowiada niewygodne rzeczy, robi się już coraz mniej tolerancyjnie. Najtrudniejsze ze wszystkiego jest jednak spojrzenie na samego siebie. Profesorka jest naprawdę niemożliwa, ma manię wyższości, poucza wszystkich dookoła, jest oschła i nieczuła, uważa natomiast, iż jest niemal ideałem pod każdym względem. I nie zanosi się na to, że kiedykolwiek spojrzy na siebie krytycznym okiem. 

     To aż niewiarygodne, że te cięższe treści są przekazane publiczności w trakcie naprawdę wesołej sztuki, pełnej zabawnych gagów.

5/6 


poniedziałek, 24 października 2022

Jerzy Jarniewicz „Mondo cane”

 



      Nie przepadam za białym wierszem, ale dałam szansę temu tomikowi z uwagi na wielką wrażliwość autora w stosunku do zwierząt. Niestety, ani jeden z wierszy mnie nie zachwycił i nie mam jakiejkolwiek ochoty, aby sięgnąć po nie ponownie. 

      Część wierszy koncentruje się różnych obrzydliwych aspektach życia, np. przepocone buty w przedpokoju, czy smród potu znajomej osoby itp. Można mieć po nich odruchy wymiotne. Niektóre wiersze z kolei wskazują na narcyzm autora, np. wiersz o usg jąder, gdzie dokładnie opisywany jest przebieg badania, a potem cytowany wynik.  W większości utworów jest koncentracja na sobie samym.

   Zaledwie w paru wierszach znalazłam temat, który rzeczywiście budzi emocje, np. wspomnienie zatonięcia okrętu podwodnego KURSK, albo śmierć Jana Lityńskiego, który zginął, ratując swojego psa od utonięcia. Sposób przedstawienia tematu jest w nich niestety taki, że odczuwałam tylko wielkie rozczarowanie.   
3/6   
   

sobota, 22 października 2022

Szczepan Twardoch „Byk”

     „Byk” jest dla mnie nieporozumieniem, w niczym nie przypomina tak świetnych powieści, jak „Król”, „Królestwo”, czy „Morfina”. Jest to mini dramat z jednym bohaterem, cwaniaczym biznesmenem i narkomanem zarazem, któremu nagle życie zawaliło się na każdym odcinku. Poza monologiem głównego bohatera są też przedstawione prowadzone przez niego rozmowy telefoniczne.  

   Utwór jest wyjątkowo krótki, ma około 90 stron z dużą czcionką i rysunkami. Są w nim fragmenty pisane gwarą śląską, co utrudnia czytanie i nie do końca jest zrozumiałe, a przypisów czy tłumaczenia nie ma. Nie zauważyłam tu żadnej głębi psychologicznej, tekst jest tak krótki, że na to nie pozwala. Wynurzenia tytułowego bohatera do szczególnie ciekawych też nie należą. Nie do końca wiadomo, dlaczego dopuścił do takiej sytuacji, że w opisywanym momencie przegrał prawie każdy aspekt życia. Surowe, śląskie wychowanie i brak umiejętności okazywania uczuć nie mogą być przecież jedynym wytłumaczeniem. 

    Całość jest dla mnie w ogóle nieprzekonująca. Z monologu bohatera wynika, że podziwia on swoich dziadków, którzy przeżyli razem 70 lat. Wie on jednocześnie,  że dziadkowie nie byli szczęśliwi, właściwie jedynie wypełniali różnego rodzaju obowiązki. Cóż, w tamtym pokoleniu tak się żyło, ale jak dla mnie nie ma czego zazdrościć. 

   W stosunku do innych powieści Twardocha, „Byk” jest wtórny. Są tu motywy służby Ślązaków w niemieckim wojsku, co teraz już chyba dla nikogo nie może być zaskoczeniem, pogłębienia wątku nie ma, jest tylko sygnalizacja. Jest też mowa o dyskryminacji Ślązaków, a na ten temat nic mi nie jest wiadome i nie wiem, na czym ta dyskryminacja miałaby poleć.  Gdyby  nie nazwisko Twardocha, to wątpię, czy ktoś by się tym dziełem zainteresował. 

3/6

środa, 19 października 2022

Wiliam Shakespeare „Wieczór Trzech Króli albo Co Chcecie” – spektakl, Teatr Narodowy

 

KOMEDIE w przekładzie Stanisława Barańczaka - William Shakespeare  | okładka

Sztukę oglądałam bez wcześniejszej znajomości tekstu. Trudniej jest wtedy wyłapywać złote myśli, zauważyłam oczywiście, że jest ich sporo, jak to u Szekspira. Można za to skoncentrować się na akcji, można wyłapywać tzw. drugie czy nawet i trzecie dno, podteksty itp. Spektakl ma wspaniałą oprawę muzyczną, jest oczywiście Chór Lowelasów, ale jest też mała orkiestra. Muzyka jest wspaniała, w tym przypadku więc spektakl ma zdecydowaną przewagę nad tekstem. Do tekstu można sięgnąć później. 

    Perypetie księcia Orsino zakochanego bez wzajemności w Laurze, czy z kolei miłość Violi do księcia, nie wydawały mi się szczególnie ciekawe. Najbardziej frapujące i zabawne zarazem jest to, co się rozgrywa pomiędzy dwoma obibokami: sir Tobiaszem, zamieszkującym w pałacu Laury, jego kolegą, pijusem Andrzejem, majordomusem Laury Malvoliem i pokojówką Laury - Marią. Malvolio jest zasadniczym służbistą, pozbawionym poczucia humoru, za to wzorowo wypełniającym obowiązki i zachowującym się wobec innych w miarę poprawnie.  Z racji tej zasadniczości i nadęcia, Maria, Tobiasz i Andrzej zrobili mu psikusa. Maria spreparowała list rzekomo od Laury, z którego wynikało, że Laura jest zakochana w Malvoliu. Chociaż było to skrajnym nonsensem i było absolutnie niemożliwe z racji różnic, pochodzenia, statusu społecznego, majątku, wieku, Malvolio w to uwierzył i momentalnie jeszcze bardziej się nadął i zaczął się zachowywać tak, jakby już był panem domu i mężem Laury. Z reguły zmiany w ludziach zachodzą stopniowo, np. pod wpływem władzy, tu zaś sama taka możliwość wystarczyła, żeby Malvolio momentalnie, niemal z minuty na minutę, pokazał się  z jeszcze gorszej strony. Do pozostałych osób zaczął odnosić się jeszcze koszmarniej, zerwał całkowicie z pozorami dobrego wychowania i taktu. Szekspir pokazał w miniaturze proces, który z reguły zachodzi stopniowo, sama myśl o władzy i bogactwie, wydobywa z majordomusa obrzydliwe cechy osobowości. 

     Pycha i porażająco wielkie mniemanie o sobie Malvolia, które spowodowało, że uwierzył w totalną bzdurę, w niemożliwy miraż małżeństwa z Laurą, są w całym spektaklu najwięcej dające do myślenia. Wszak skoro Szekspir wprowadził do sztuki taką postać, to jednoznacznie wskazuje to na fakt, że takich Malvoliów, zadufanych w sobie i uważających siebie za kogoś absolutnie wspaniałego pod każdym względem, jest sporo. I że można nimi manipulować, ale jednocześnie trzeba na nich uważać. Odważni mogą się zastanowi, ile w sobie mają z Malvolia. 
5/6   

sobota, 15 października 2022

Javier Marias "Tomas Nevinson"

 

Tomás Nevinson - Javier Marías

Javier Marias zmarł we wrześniu tego roku i chociaż osobiście go nie znałam, pogrążyłam się w autentycznym żalu. Przeczytałam prawie wszystkie jego książki, są dla mnie rewelacyjne. Liczyłam na to, że powstaną jeszcze dalsze, no ale niestety. Pozostanie on dla mnie jednym z najwspanialszych pisarzy, jakich kiedykolwiek czytałam i jednym z najgłębszych znawców ludzkiej duszy. Portrety psychologiczne jego bohaterów są porażająco wnikliwe, a przeczytanie jednej jego książki z pewnością daje więcej, niż studiowanie podręczników psychologii. 

  Tomas Nevinson to ciąg dalszych wydarzeń opisanych w powieści „Berta Isla”, ale znajomość „Berty” nie jest konieczna do tego, aby delektować się „Nevinsonem”. Z reguły w powieściach Mariasa akcja nie jest najważniejsza, najciekawsze są opisy ludzi i ich zachowania, motywów, celów, lęków i całej masy innych kwestii, związanych z psychiką człowieka. W tej książce wszystko to jest, ale jest także wciągająca czytelnika akcja. W obu wspomnianych powieściach występuje też ten sam bohater, genialny psycholog, który nigdy nie studiował psychologii, Tupra. Nevinson również jest fenomenalnym psychologiem. Trylogia „Twoja twarz jutro” i „Tomas Nevinson” to dla mnie najlepsze powieści Mariasa. 

    Tytułowy Nevinson zakończył już pracę w angielskich tajnych służbach, gdy skontaktował się z nim jego były szef, Tupra i zakomunikował mu, że ma dla niego kolejne zadanie. Podczas spotkania okazało się, że zadanie to jest mocno karkołomne. Otóż służby odkryły, że za dwoma bardzo krwawymi zamachami ETA w Hiszpanii sprzed 10 laty, stała nieustalona z imienia i nazwiska kobieta. Służby wytypowały 3 kobiety, które zamieszkiwały w jednym, małym, hiszpańskim mieście, a Nevinson dostał zadanie, aby zidentyfikować, która z nich jest terrorystką lub byłą terrorystką. Miał wyjechać do tego miasta, zamieszkać tam na co najmniej kilka miesięcy, nawiązać kontakt z wszystkimi trzema kobietami i przekazać ustalenia. Jak się można domyślić, na zwierzenie się przez którąkolwiek, że to ona miała związek z zamachami terrorystycznymi, nie mógł liczyć. Na to, że może coś jej się wymknie, jakieś półsłówko, też nie, w końcu przez 10 lat nikt nie domyślił się, że mogła brać udział w czymś takim. Pozostawało analizowanie zachowania, zwyczajów, upodobań, komentarzy na różne tematy, próbowanie rozgryzienia światopoglądu itp. kwestie. Czy można dzięki temu rozgryźć przeszłość danej osoby i ujawnić skrzętnie ukrywane tajemnice? Dzięki tej niewiadomej akcja jest fascynująca. Niewiadomych jest więcej, bo nasz bohater dostał zadanie, aby po zidentyfikowaniu terrorystki zebrał dowody, a jeżeli by się nie dało zebrać mocnych dowodów, ale wiedziałby, że to jest ona na podstawie poszlak, żeby ją po prostu zlikwidował i zapobiegł tym samym kolejnemu zamachowi.  Powieść nie skupia się tylko na takich wątkach. Podczas obserwacji wychodzą na jaw różne inne ciekawostki. 

     Dla przykładu, w jaki sposób autor opisuje ludzi, na co zwraca uwagę, aby kogoś rozpracować. W jednym z momentów, gdy Nevinson opuścił na parę dni wspomniane miasto i pojechał na rozmowę z Tuprą, skarżył się mu, że ma problem z identyfikacją terrorystki. Tupra kazał mu opisać swoje spostrzeżenia i odpowiedział: „Wzrok masz zamglony, a może to bliskość nie pozwala ci złapać ostrości. A może mgła nieuświadomionych uczuć, czasem człowiek nawet nie wie, że je ma, takie są najgorsze i najbardziej paraliżujące, trudno się przed nimi bronić. Widzisz jednak więcej, niż przyznajesz, że widzisz”.   

     Nevinson snuje też rozważania na temat odpowiedzialności jednostki za swoje czyny, kary, moralności. Zastanawia się, czy człowiek może się zmienić na tyle, aby przez część życia być mordercą, terrorystą, pozbawionym skrupułów, a potem stać się normalnym obywatelem i odczuwać skruchę za to, co zrobiło się wcześniej. Rozmawia też na ten temat z Tuprą. Są też oczywiście rozważania na masę innych tematów. Przykładowo, czy służby państwowe powinny mieć skrupuły, aby zajmować się tzw. morką robotą i czy osoby, parające się czymś takim w imieniu państwa i obywateli, można uznać za moralne, czy nie. Przykładowo, czy można zabić – w aspekcie moralnym, nie prawnym, bez sądu terrorystę lub chociażby osobę, która przygotowuje się do zamachu. Autor obnaża hipokryzję większości obywateli, z jednej strony chcą być chronieni, mało kto przejąłby się zabiciem terrorysty, większość byłaby nawet  zadowolona, ale z drugiej strony nigdy nie pochwalą takiego zachowania, jak zabicie tego terrorysty, a z zabójcą już nie chcieliby mieć nic wspólnego.  

    Dodatkowym smaczkiem powieści są nawiązania do literatury, muzyki, sztuki, historii. Wszyscy niemal bohaterowie są ludźmi wykształconymi, mającymi potrzebę obcowania z właśnie z takimi aspektami życia. Jest też wiele cytatów z klasyki literatury. Część cytatów nie wymaga żadnego odgadywania, skąd on jest, bo wynika to z treści rozmowy, np. Makbet powiedział. Do Szekspira nawiązań jest sporo. Są też na końcu wyjaśnienia, tak żeby wątpliwości nie było. Ale nie wszystko jest takie proste, bo są też cytaty, ale niedosłowne, takie, jak ktoś je zapamiętał. I nie zawsze jest wyjaśnienie, z jakiego utworu one pochodzą. Niekiedy zaś jest tylko powtórzona myśl z jakiegoś dzieła, nie ma wówczas wskazania ani autora, ani tytułu, czytelnik może ewentualnie sobie przypomnieć, że gdzieś coś takiego czytał. Javier Marias napisał coś w rodzaju wyjaśnienia, że np. w tekście jest myśl z le Carre`a, o ile dobrze pamięta. Jest to więc taka jakby łamigłówka, a częściowo przypomnienie klasyki, co zainspirowało mnie do sięgnięcia po Szekspira. 

6/6

środa, 5 października 2022

Wiliam Shakespeare "Makbet"

 

TRAGEDIE I KRONIKI w przekładzie Stanisława Barańczaka (2022)
 - Shakespeare William | okładka


     "Makbeta" zna chyba każdy, z reguły ze szkoły. Czytam teraz genialną powieść "Tomas Nevinson" Javera Mariasa, nawiązań do Szekspira jest tam sporo. Permanentne nawiązania są też w moim ulubionym cyklu Lilian Jackson Braun "Kot, który...", tam partnerka Qwilla, bibliofilka i bibliotekarka codziennie umieszcza na drzwiach biblioteki cytat na dziś właśnie Szekspira. Odbiór sztuki, gdy czyta się ją jako osoba dorosła, jest zupełnie inny. 

     Szekspir opowiada o degeneracji człowieka, o tym jak pozornie uczciwy, sprawiedliwy, mężny Makbet, chorobliwie ambitny, stał się zbrodniarzem. W sztuce jest mowa o degeneracji w walce o władzę, o tron, stawka jest więc gigantyczna, ale każdy chyba zna ludzi, którzy zatracili wszelkie hamulce moralne w walce o znacznie mniejszą stawkę, jak np. stanowisko w pracy za nieco większe wynagrodzenie. Szekspir na przykładzie Makbeta opowiada, że olbrzymia ambicja potrafi przybrać tak karykaturalny kształt, że może doprowadzić człowieka do samozagłady. W drodze do realizacji swojego celu, niekoniecznie związanego z pracą, większość osób godzi się na różne kompromisy moralne, o ile jest taka potrzeba. A potem jest coraz gorzej. Treść oczywiście jest znacznie głębsza, ale skupiam się na tym, co rzuciło mi się w trakcie czytania, w tym momencie życia, najbardziej w oczy. 

    Szekspir rzeczywiście znał człowieka na wylot, masa zdań ze sztuki to są właśnie takie złote, ponadczasowe myśli. Jedne są górnolotne, o życiu, jego marności, ale sporo jest takich zwyczajnych, które odnieść można do zwykłego życia, nie tylko do zbrodni. Boimy się wyimaginowanych rzeczy i takich, które jeszcze nie zaistniały, boimy się chodzenia do lekarza i badań lekarskich. Według dramaturga wszechczasów "Lepsza groza rzeczy, które istnieją, niż groza majaków". Wiele planujemy, czynimy różne postanowienia. "Za dużo mówię, co uczynię, żar postanowień ginie w gadaninie" idealnie pasuje . Ludzie często nie widzą sensu życia, zawołanie "Niech Pan Bóg łaski ci udziela, zmieniaj zło w dobro, wroga w przyjaciela", będzie idealne. Czasem wielu rzeczy nie chce nam się robi, a inne cięższe, robimy bez problemu: "miłe trudy nigdy nam nie ciążą".  Kiedyś w pracy spotkałam się obgadywaniem osoby, która sporo dawała na cele charytatywne, idealnie pasuje  "wiem, że w życiu zadawanie krzywd chwali się zwykle, a czynienie dobra nazywa zgubnym szaleństwem". A dyspozycyjność, robienie wszystkiego na polecenie? "Ugnie się nawet szlachetna natura, jeżeli rozkaz wyda król". 

    Ciekawy jest też mocno wątek irracjonalny, wiedźmy, przepowiednie, wizje typu odźwierny od bram piekielnych. Te kwestie też zasługują na uwagę i to nie tylko z powodów czysto sensacyjnych. Jedni w pewne rzeczy wierzą, inni nie, często poglądy na te kwestie się zmieniają pod wpływem różnych doświadczeń. Ten sam autor ale w innym dziele napisał, że "Są rzeczy na ziemi i w niebie, o których nie śniło się nawet filozofom". Upadek Makbeta zaczął się od wróżby wiedźm, że zdobędzie koronę. Banquo mu mówi "Nieraz siły Mroku, Chcąc nas usidlić, odsłaniają cząstki Prawdy, zyskując nas tym dla swej sprawy - By w ostatecznym rozrachunku zdradzić."
6/6
    

czwartek, 29 września 2022

Jakub Bielikowski "Awans"

  

    Mamy oryginalny kryminał z Warszawą z końca XIX wieku. Oryginalny jest z głównie uwagi na bohatera, Polaka, w szeregach rosyjskiej policji w Warszawie, ale nie tylko. 

    W literaturze z okresu zaborów, lub odnoszącej się do niego, z reguły pisarze przedstawiali polskich patriotów, albo osoby bierne, niezaangażowane w kwestie niepodległościowe. U J. Bielikowskiego jest inaczej, porucznik Andrzej Zalewski kwestię odzyskania niepodległości uważał za mrzonkę, w ogóle się tą sprawą nie interesował, a służba w rosyjskiej policji nie była dla niego żadnym problemem. Nie można go jednak uznać tylko za karierowicza, nie był bezideowcem, był zaangażowany też w coś jeszcze innego, co ze sprawą polskości nie miało nic wspólnego. Ludzi takich z pewnością było sporo, ale nie są oni często opisywani.  A warto wiedzieć, że takie osoby były. 

      Opis Wolskiego jest  absorbujący także z tego powodu, że pod koniec powieści stanął przed dylematem. Dostał propozycję awansu, ale pod warunkiem zmiany wiary, katolik w policji carskiej nie mógł na wiele liczyć. Ku mojemu zaskoczeniu, zakomunikowano mu, że nie musi stawać się prawosławnym, wystarczy że zostanie protestantem, dotyczyło to również małżonki. Wolski zorientował się, że liczba Polaków, która tak właśnie robiła, nie była mała. Fakt, że Polacy chcący zrobić karierę w rosyjskich instytucjach zmieniali właśnie w ten sposób wyznanie, nie jest powszechnie znany. W intrydze kryminalnej też jest drugie dno, bo dość szybko się okazuje, że sprawcy zbrodni lub przynajmniej jeden z nich ma powiazania z bardzo wysoko postawionymi osobami. Nie jest więc wiadomo, czy możliwe i „wskazane’ z uwagi na karierę będzie dociekliwe szukanie wszystkich sprawców.

    Inaczej niż  z reguły, przedstawione jest też polskie duchowieństwo. Nie ma tu wspaniałych, uczciwych patriotów z powołania, tylko księża, którzy z  tym powołaniem się mocno rozminęli. Jest też ukazany rodzący się powoli ruch rewolucyjny i ówczesne warszawskie fabryki. Generalnie mamy do czynienia z obrazami świata i ludzi, które nie są zbyt popularne. Wydaje się nam, że coś wiemy o wielu rzeczach, w tym właśnie o tamtym okresie, o XIX wieku, stale okazuje się, że nie do końca tak jest. Cały czas widać, że ten znany obraz jest niepełny, że były takie ludzkie losy, o których się wiedziało mniej, dzięki takim książkom te luki można uzupełnić.  

   Ciekawym pomysłem wydawcy były też przypisy, które dotyczą głównie topografii Warszawy tamtych lat. Przykładowo gdy pada nazwa ulicy, która już nie istnieje,  w przypisie jest taka właśnie informacja. Są też informacje, że określona ulica nazywa się obecnie  inaczej, albo że np. opisywany budynek już nie istnieje, lub  że obecnie znajduje się w nim coś innego, niż wówczas. Jeśli kogoś interesują tego typu kwestie, to z pewnością będzie zadowolony, a jeżeli nie,  bo mieszka gdzieś indziej, to może bez problemu to pomijać. Klimat Warszawy z końca XIX wieku oddany jest perfekcyjnie.    

     4/6




 



czwartek, 22 września 2022

Vincent Severski "Plac Senacki 6 pm" audiobook, czyta Krzysztof Gosztyła

   

Audiobook Plac Senacki 6 PM  - autor Vincent V. Severski   - czyta Krzysztof Gosztyła

 

        Kolejna książka, która mnie rozczarowała. Jeśli ktoś liczy, że jest to powieść, której akcja rozgrywa się w jakiejś części na okręcie podwodnym, bardzo się rozczaruje. Okręty te są tylko w tle. Jest to opowieść o angielskim szpiegu, który próbuje zwerbować byłego radzieckiego dowódcę podwodnego okrętu atomowego. Część akcji rozgrywa się z kolei wśród pracowników radzieckiej ambasady w Helsinkach. A jednym z bohaterów jest radziecki nielegał, ulokowany na bardzo wysokim stanowisku w jednej z finlandzkich instytucji. Brzmi to ciekawie, ale tylko w teorii. 

   Z książki wieje nudą. Poprzednie powieści Severskiego w większości bardzo mocno wciągały, ciężko było się od nich oderwać, akcja była zawsze wartka. Tym razem wydarzenia się w dużej mierze ślimaczą, a w zamian nie ma niczego innego. Gdy zna się poprzednie powieści tego autora widać powtarzalność wielu motywów. O nielegałach już była mowa na początku pierwszego cyklu, a w tej książce nic nowego w tym zakresie nie ma.   Sylwetki szpiegów przedstawione są niemal w samych superlatywach, są niczym nadludzie, hiper inteligentni, bystrzy, z gigantyczną wiedzą, przedstawiciele jakiegokolwiek innego zawodu się do nich nawet nie umywają. Czynią właściwie tylko dobro, no poza oczywiście nielegałem. Prawie nie popełniają błędów. Teraz szczególnie, gdy trwa wojna Rosji z Ukrainą, dziwnie się czyta czy słucha o wspaniałym, szlachetnym,  radzieckim dowódcy atomowego okrętu podwodnego.    

     Spotkałam się z porównaniem Severskiego do Johna le Carre. Poza tym, że tematyka książek obu autorów dotyczy szpiegów, nie widzę podobieństw. Le Carre był mistrzem psychologii, nikogo nie idealizował, ukazywał ludzkie wady i zalety, a dużej mierze też różnego rodzaju dylematy moralne. Le Carre zasłynął z tego, że powieść szpiegowską, uchodzącą wcześniej za coś gorszego, wprowadził do literatury pięknej. U Severskiego jest dokładnie odwrotnie, psychologii nie ma tu żadnej. U le Carre nie było patosu, u Severskiego jest go aż nadto. 

   Co zaś jest ciekawe? Mnie najbardziej zainteresowały opisy personelu radzieckiej ambasady, w tym dwóch ochroniarzy, byłych żołnierzy Specnazu. Intelektem żaden nie mógł się pochwalić, a jeden był jeszcze dodatkowo mocno niezrównoważony psychicznie. 

3/6