niedziela, 31 maja 2015

Gustaw Flaubert „Pani Bovary” - audiobook, czyta Małgorzata Korzuchowska

     

Pani Bovary

 „Pani Bovary” nie podobała mi się.  Kiedy zdarza mi się przeczytać /odsłuchać coś z uznanej klasyki i nie podoba mi się to, mam przez chwilę dość dziwne odczucie. Jest to przecież klasyka, uznana już od pokoleń i przez czytelników i przez krytyków, musi przecież mieć w sobie jakieś wartości, a ja mam odmienne odczucia. Magia wielkiego nazwiska, wielkiego klasyka też ma swoje znaczenie.  Ale na szczęście to zadziwienie, czemu mi się to nie podoba, może coś ze mną  jest nie tak,  trwa chwilę . Odbiór książki zależny jest przecież też od osobowości , charakteru ,  trybu życia, jaki się pędzi i całej masy innych rzeczy. Nie każdemu wszystko musi się podobać. A poza tym, każdy układając listy z pozycjami tzw. żelaznej klasyki, pewne pozycje   dopisałby, a niektóre z kolei usunął. Nie tylko nie zauroczyłam się „Panią Bovary”, ale jeszcze poza tym słuchając jej,  nudziłam się.

    „Pani Bovary” to opowieść o młodej i zanudzonej do granic możliwości kobiecie, która z niczego nie była zadowolona , a nudę zbijała miłymi chwilami z kochankami. Nie kochała ani męża, ani dziecka, ani ojca . Nie znalazła jakiegokolwiek zajęcia, które sprawiałoby jej satysfakcję. Owszem, była w stanie przeżyć chwile uniesienia w operze, ale zajmować się  muzyką na co dzień, ochoty już nie miała. Zadbać o to, aby bywać w tej operze częściej, też nie chciała. Z nikim nie była w stanie prawdziwie się zaprzyjaźnić.  Czas spędzała na rozmyślaniu o kochankach , wymyślaniu prezentów dla nich i na obmyślaniu, jak oszukać męża. Do tego jeszcze była skrajnie bezmyślna i egoistyczna. Mimo że jej mąż , lekarz, nie był źle sytuowany, ogromnymi wydatkami zaczęła doprowadzać rodzinę do katastrofy finansowej. Pani Bovary była też szalenie egzaltowana, miała przykładowo dość krótki okres fascynacji religią , ale podobnie jak i wszystko inne, uczestnictwo w obrzędach szybko się jej  znudziło. Jako bardzo młoda dziewczyna żyła w świecie książek, ale tylko takich,  które nie dotyczą codzienności . Myślała często też o bliżej nieokreślonych rzeczach wzniosłych, np. o wyidealizowanym życiu z kochankiem, do czego mogłoby dojść po porzuceniu męża.  Uważała, że stworzona jest do wyższych celów, nie wiadomo tylko za bardzo, do  jakich.  Mimo, że spychała rodzinę, w tym dziecko,  w przepaść finansową, była bardzo dumna z siebie, gdy dała jałmużnę żebrakowi . Danie jałmużny uważała za coś wyjątkowego a doprowadzanie rodziny do ruiny nie budziło w niej jakiejkolwiek refleksji . I to właściwie cała historia, zakończenia nie zdradzę.  Dla mnie nie było w tym nic szczególnie ciekawego .

           Jeśli rozejrzymy się po otoczeniu, widać współczesne panie Bovary.   Może nie wszystkie są aż tak skrajnymi przypadkami, jak ta z książki, ale jest ich trochę, w różnych odmianach. Portret psychologiczny takich kobiet nakreślony został trafnie i jest on ponadczasowy .  Temu zaprzeczyć się nie da. Ale moim zdaniem jest wiele ciekawszych charakterów do opisywania.  Nie znalazłam w tej książce niczego pociągającego, do niczego też mnie ona nie zainspirowała.  W czasie słuchania czułam coraz bardziej narastającą irytację  zachowaniem bohaterki . 

         Czasem do niektórych lektur trzeba dorosnąć, a niektórych nigdy nie jest się w stanie   polubić i nie ma się ochoty, aby sięgać do nich ponownie .  Nigdy nie podobał mi się np. Hemingway i nie rozumiem fascynacji jego książkami. Flauberta dotychczas nie czytałam. Wygląda na to, że nie nabrałam ochoty na to, aby zgłębiać się w lekturze innych jego powieści.

    Przyszło mi też na myśl, że w literaturze, podobnie zresztą jak i w kinie, podział na pozycje wybitne, wartościowe czyli tzw. ambitne, często będące już tzw. klasyką, i na pozycje rozrywkowe, już się zatarł.  Dotyczy to również i muzyki. Niejedna książka , zaliczana do tych lżejszych i nie będąca klasyką, więcej wniosła do mojego życia, niż uznana za arcydzieło „Pani Bovary”. 
 3/6

   

   

poniedziałek, 25 maja 2015

Javier Marias „Zakochania”


 Zakochania - okładka książki

          Marias to jeden  moich ulubionych pisarzy współczesnych. Pisałam o jego trylogii  pt. „Twoja twarz jutro” i o  „Sercu tak białym”. W jego przypadku jestem absolutnie przekonana o tym, że zasługuje na Nobla. Mam wszystkie wydane u nas jego książki, nie wszystkie jeszcze przeczytałam. Chcę mieć świadomość, że jeszcze coś mam, że zawsze ta przyjemność czytania jego dzieł jest przede mną. Wiem, że mogę czytać coś po raz drugi, z pewnością tak będę robić. Ale przyjemność czytania czegoś po raz pierwszy jest wyjątkowa. Może on cały czas tworzyć, ale też nigdy nie wiadomo, czy określona książka zostanie przetłumaczona na j. polski i czy będzie wydana. I nie śpieszę się z przeczytaniem wszystkiego, co napisał.  Nie chcę się powtarzać i pisać o tym, że jest fenomenalnym obserwatorem ludzkich zachowań. Skupię się wyłącznie na tej konkretnej książce.

              Opowieść snuta jest przez narratorkę, Marię, lat ok. 35, zatrudnioną w wydawnictwie, publikującym literaturę współczesną. Opisywane wydarzenia rozgrywają się na przestrzeni około dwóch lat. Maria miała zwyczaj jadania śniadania w jednej z restauracji w drodze do pracy. Zauważyła, że w tej samej restauracji śniadania jada też małżeństwo, które nazwała w myślach „idealną parą”. Para ta, będąca w średnim wieku i mająca dwoje dzieci, była wyjątkowo dobrana. Mężczyzna i kobieta w dalszym ciągu byli w sobie zakochani, widać było, że lubili ze sobą przebywać i lubili ze sobą rozmawiać. Maria lubiła ich obserwować, bo spoglądanie na szczęśliwych ludzi, których przecież tak dużo nie jest,  wprawiało ją w dobry nastrój. W pewnym momencie okazało się, że para przestała się pojawiać na śniadaniach, kelnerzy nie byli w stanie powiedzieć, dlaczego ich nie ma. Maria dowiedziała się pewnego razu, że mężczyzna został zabity przez chorego psychicznie bezdomnego. Były o tym wzmianki w gazetach. Krótki czas potem spotkała w tej restauracji wdowę - Luizę, nawiązała z niż kontakt, złożyła jej kondolencje. Luiza zaprosiła ją do siebie do domu. 

    Opowieść pełna jest sporych zaskoczeń i poza przemyśleniami natury głównie psychologicznej, wydarzenia toczą się w sposób niespodziewany.  Zmysł obserwacyjny Mariasa jest widoczny od początku, ale staje się szczególnie wyraźny od momentu, gdy Maria odwiedziła Luizę. Maria miała świadomość, że Luiza przeżywa autentyczną, głęboką żałobę i że jest w skrajnej rozpaczy. Obserwując ją uświadomiła sobie, że Luiza podźwignie się z tej żałoby bardzo szybko, szybciej, niż się sama spodziewa. I mimo przeżycia tragedii, nie poniesie żadnego uszczerbku, ani fizycznego, ani psychicznego. Jeśli ktoś jest zainteresowany, jak można było dojść do takiej konkluzji, powinien sięgnąć po lekturę.

     Jak zwykle u Mariasa, sporo jest różnych nawiązań do literatury, w tym przypadku do Balzaka, a konkretnie do jego powieści „Pułkownik Chabert”. Mężczyzna, w którym kochała się Maria wypowiada dające dużo do myślenia zdania o literaturze : „To, co się stało nie jest najważniejsze. To tylko powieść, a wydarzenia powieściowe nie są nieistotne, po ich przeczytaniu natychmiast się o nich zapomina.  Najciekawsze są możliwości, idee, do których nas pobudzają, które w nas zasiewają, poprzez swe fikcyjne przypadki, bo te pozostają w nas bardziej wyraziste niż rzeczywiste wydarzenia i  bardziej się nad nimi rozwodzimy”.    Jest też trochę nawiązań do „Trzech muszkieterów” Dumas`a, czytałam tą książkę dawno temu i nie potrafiła mnie zafascynować. Ale wyraźnie jest nią zafascynowany także  Arturo Perez – Reverte w „Klubie Dumas”.

               Ulubione moje fragmenty „Zakochań”  to rozmowy Marii z mężczyzną, w którym była w tamtym czasie zakochana. Przedstawienie przebiegu rozmowy to u Mariasa nie tylko pytania i odpowiedzi. Maria jest wyjątkowo wnikliwym obserwatorem, a jej ukochany też jest szalenie przenikliwy. W najważniejszej rozmowie w ich związku ona patrzy na każdy jego gest i każdemu przypisuje określone znaczenie. Analizuje ton głosu, intonację, nawet zawieszenie zdania, kiedy co nastąpiło, co to może znaczyć.  On robił to samo. Wygląda to jak swoisty pojedynek.

     W książce jednym z ciekawszych dla mnie wątków jest kwestia życia przeszłością i życia teraźniejszością. W przypadku śmierci kogoś bliskiego można pogrążyć się w rozpaczy i tak tkwić, lub po przeżyciu żałoby iść naprzód.  Ale to tylko taki punkt wyjściowy do dalszych rozważań na ten temat. To właśnie Balzac w „Pułkowniku Chabercie” opisał hipotetyczne dzieje człowiek, który miał żonę, majątek, pozycję społeczną. Poszedł na wojnę i omyłkowo został uznany za zabitego w bitwie. On zaś był ciężko chory, dopiero po kilku latach udało mu się powrócić do ojczyzny. Tam nastąpiła konsternacja, bo żona przejęła już cały majątek męża i wyszła za mąż powtórnie. Pułkownik uważany był za umarłego i to bez cienia wątpliwości.  Każdy z kim się widział udawał, że go nie zna i upatrywano w nim oszusta. To właśnie u Mariasa w "Zakochaniach"Maria i jej ukochany toczą dyskusje o tej książce Balzaca. I wbrew pozorom, wychodzą z założenia, że żywi mają prawo do życia i że nie muszą wiecznie opłakiwać zmarłych, nawet gdy kiedyś szalenie ich kochali . 

     W książce poruszonych jest znacznie więcej problemów. Mnie osobiście, idąc wzorem jednego z bohaterów, ukochanego Mariii, zainspirowały do myślenia te fragmenty, gdzie była mowa o oddzieleniu przeszłości z jej zmarłymi od teraźniejszości. Ten problem można oczywiście widzieć znacznie szerzej. W książce jest np. scena, gdzie jeden/jedna z bohaterów/bohaterek widzi osobę, którą kochał/kochała z kimś innym i to już po ślubie.   Mimo tego, że resztki uczucia się jeszcze tlą, macha na pożegnanie, jakby chcąc symbolicznie tą znajomość zapisać w przeszłości. Nie chce się unieszczęśliwiać, rozważać tego związku całymi latami . Chce dalej żyć. Scena ta bardzo mi się podobała. Wiele osób ma zamiłowanie do życia w przeszłości lub z dużymi jej elementami . Nie oznacza to oczywiście faktu, aby zrywać z rodziną, lub aby nie mieć trwałych, prawdziwych przyjaźni przez całe życie. Ale niekiedy coś się kończy, a ludzie nie potrafią się z tym pogodzić. Ktoś zdradzony i porzucony rozważa latami swoją krzywdę i marnuje te lata.

    Marias pisze w charakterystycznym dla siebie stylu, pisałam tu już – w czerwcu 2014r. o trzeciej części trylogii „Twoja twarz jutro” i w grudniu ubiegłego roku o  „Sercu tak białym”. Gdy robiłam w grudniu 2014r. podsumowanie najlepszych książek roku 2014 to właśnie trzecia część „Twojej twarzy jutro” czyli „Trucizna , cień i pożegnanie” zajęła pierwsze miejsce. W każdej z tych powieści akcja jest jakby drugoplanowa, za to na pierwsze miejsce wysuwają się rozważania natury głównie psychologicznej. W przypadku „Zakochań” intryga przypomina jednak trochę kryminał, sprawa zabójstwa okazuje się nie taka prosta, jak to wydawało się na początku.        

6/6  

poniedziałek, 18 maja 2015

Lee Child „Jednym strzałem” – audiobook, czyta Wiktor Zborowski

                                                 













    
     Lee Child jest ulubionym autorem mojego wyjątkowo inteligentnego kolegi. Czyta on jego książki dla czystej, mądrej rozrywki. Zapewniał mnie wiele razy, że Lee Child, mimo iż w powszechnym odbiorze  tworzy tzw. literaturę męską , może być czytany również i przez kobiety. Nie mogłam pojąć, co takiego ciekawego może być w książkach o kimś w rodzaju niezniszczalnego supermana, który jest super mądry i super sprawny, a z każdej opresji wychodzi bez szwanku.  
       „Jednym strzałem” faktycznie jest całkiem niezłą rozrywką. Ponieważ wiedziałam, że Jackowi  Reacherowi , mimo że jest normalnym człowiekiem,  nic się nie może stać, nie musiałam nawet minimalnie się denerwować. Ale bynajmniej nie oznacza to, że było nudno. Wręcz przeciwnie. Nie wiadomo było przecież, jak się rozstrzygną różne wątki.  Książka trzyma w napięciu w sposób niesamowity. 
      Zaczyna się zupełnie nietypowo, bowiem następuje opis, jak to nieznany bliżej snajper zaczął realizować pomysł, iż zabije kilka osób, wychodzących z biura. Przyjechał więc na miejsce o odpowiedniej porze , ustawił stanowisko i gdy nastąpił odpowiedni moment, oddał kilka strzałów i zabił 5 osób, a po wykonaniu tego zadania  odjechał. Okazało się, że zostawił sporo śladów, co pozwoliło na błyskawiczną identyfikację sprawcy i jego ujęcie. Nie jest to spojler, bo ujęcie Jamesa Barra to dopiero początek wydarzeń. W sprawę zaangażował się właśnie Jack Reacher, były żołnierz, a o jego powiadomienie poprosił sam zabójca . 
Jednym strzałem           Po wysłuchaniu „Jednym strzałem”  już wiem, co takiego jest w tej książce i w ogóle w twórczości Lee Childa, co powoduje , że czytają go również faceci , w tym ci z IQ grubo powyżej 160. Child każe czytelnikowi sporo myśleć. Jack Reacher jest nie tylko wysportowany, ale wyjątkowo bystry, błyskawicznie łączy różne fakty i wyciąga z nich wnioski.  Odkrywa drugie, a nawet i trzecie dno  całej sprawy. 
        Skoro kobiety czytują romanse, bo utożsamiają się z ich bohaterkami, to z czym konkretnie utożsamiają się faceci, czytający Lee Childa ? Za czym nawet podświadomie tęsknią ? Jack nie ma ani  żony, ani stałej partnerki, miewa za to partnerki do seksu i jest zadowolony z życia. Gdy idzie do łóżka z kobietą, to nie ma tam podtekstu, typu, że może to będzie ta jedyna na całe życie. Oznacza to jedynie, że ma ochotę na seks. Nie ma kompleksów.  Koncentruje się na szybkim myśleniu i błyskawicznym działaniu.  Nie rozważa całymi dniami, miesiącami czy nawet latami, czy jest zakochany, czy ktoś go kocha itp. Nie przejmuje się swoim wyglądem, ma jeden komplet ubrań, gdy się zniszczą, lub są brudne, kupuje drugi. Nie ma mieszkania, kiedy chce, wyjeżdża,  gdzie chce. Jest absolutnie wolny i nie ma żadnych zobowiązań. Nie lubi stagnacji, ciągnie go do sytuacji, gdzie może się sprawdzić i gdzie jest trudno . Jest tam, gdzie jest  ryzyko. Poza tym jest potężnym facetem, dysponuje olbrzymią siłą fizyczną, opanował doskonale sporty walki, znakomicie też strzela. Wygląda na to, że do czegoś takiego mężczyźni tęsknią. Z pewnością nie chcieliby żyć w 100% tak, jak Jack, czyli chociażby bez mieszkania czy nawet samochodu, nie wspomnę już o żonie czy dzieciach, ale do pewnych elementów tego wizerunku tęsknić muszą. Lee Child sprzedaje się przecież bardzo dobrze.
                      Wiktor Zborowski jest idealnym czytającym. 

                     5/6

środa, 13 maja 2015

Erich Maria Remarque „Dom marzeń”




   
     „Dom marzeń” to pierwsza powieść Ericha Marii Remarque`a . A że Remarque jest jednym z moich ulubionych pisarzy, to książkę tą musiałam prędzej czy później przeczytać.  Czytanie „Domu marzeń”   było czymś w rodzaju eksperymentu. Znam całkiem nieźle dojrzałą twórczość pisarza i jest ona moim zdaniem wybitna. A czy była ona wybitna od początku?  Czy warsztat pisarski , czyli talent,  ma się od razu, czy też wymaga on jednak pracy i szlifowania ? Jak się ma do tego doświadczenie życiowe? Czy rzeczywiście jest tak bardzo potrzebne ? Czy po pierwszej książce można już  wyłowić talent literacki ? Czy gdybym była wydawcą, zdecydowałabym się na druk tej pozycji ?

     Po przeczytaniu mam uczucia mieszane. Nie ulega żadnych wątpliwości, że  nie jest to poziom „Łuku triumfalnego”. Ale książka jednak tzw. „coś” w sobie ma. Fabuła jest pozornie dosyć banalna. Rzecz dzieje się w rodzinnej miejscowości pisarza, w Osnabruck jeszcze przed pierwszą wojną światową. Fritz – 39-cio  letni mężczyzna, ciężko chory na płuca jest malarzem, kocha muzykę i opłakuje śmierć ukochanej kobiety. Jego przyjaciółmi są Ernst , lat około 20-tu i nieco młodsza Elisabeth. Ernst przeżywa rozterki wieku młodzieńczego, kocha Elisabeth, ale gdy wyjeżdża na studia do wielkiego miasta, zakochuje się w znanej śpiewaczce operowej, a o Elisabeth na jakiś czas zapomina.

    „Dom marzeń” jest mała książeczką, nie ma w niej zbyt obszernych rozważań ani o psychologii  ani o   filozofii. Tak jak jednak napisałam, ma ona „coś” w sobie. Bohaterowie dużo ze sobą rozmawiają, właściwie o wszystkim, zarówno o wydarzeniach dnia codziennego, jak też i o sprawach najważniejszych, typu - co w życiu jest najważniejsze. To dziwne, ale właśnie o takich tematach, tych najważniejszych, rozmawia się głównie w bardzo młodym wieku. Potem rozmowy toczą się o troskach dnia codziennego. Z racji tego, że Ernst i Elisabeth są młodzi, sporo rozmów toczy się właśnie o poważnych sprawach. Dzięki temu w książce tej jest wiele ciekawych myśli. Np. „Prawdziwe szczęście to wewnętrzny spokój. Jest on rezultatem walki, wewnętrznych zmagań, popełnionych błędów”.    Albo: „Starajmy się żyć w zgodzie z sobą, jak ukształtowała nas natura”. Lub : „Prawdziwą skalę wszelkich ocen wyznaczają wartości duchowe; dochodzimy do nich dzięki temu, co uda nam się przeżyć. Ale niepodobna je poznać przez światową ruchliwość. Owszem, taka aktywność może owocować wyrafinowaniem, ogładą, krótko mówiąc tym, co składa się na warstwę zewnętrzną. Ale jeżeli ograniczymy się tylko do tego, nasze życie będzie puste. Konieczna jest głębsza refleksja”.

             W „Domu marzeń” język jest trochę pompatyczny, ale da się to przeżyć. Drażniąca jest też jednowymiarowość bohaterów, Fritz jest mądry, prawy, empatyczny, uczciwy itp. Elisabeth to uosobienie dobroci i łagodności. Nieco urozmaicenia wprowadza Ernst, który jest niekonsekwentny i zmienny.

              Pomiędzy „Domem marzeń” a drugą z kolei pod względem chronologicznym  książką Remarque`a jest przepaść, na korzyść oczywiście „Na Zachodzie bez zmian”.  A co się stało w międzyczasie?  Otóż „Dom marzeń” Remarque zaczął pisać mając lat 16, był wówczas dzieckiem bez jakiegokolwiek doświadczenia.  I prawdę mówiąc, nie miał wówczas wiele do przekazania czytelnikowi. ( Nie chce mi się wierzyć, że książkę tą skończył dopiero po zakończeniu I wojny, musiałby ją przeredagować.) W przeciągu paru lat sytuacja zmieniła się diametralnie.  Pisarz walczył w trakcie I wojny światowej, był ranny, widział bezsensowną śmierć swoich rówieśników, cierpienie . Przeżył koszmar.  Wojna nie miała w sobie nic z romantyzmu, co doskonale opisał. W przeciągu kilku lat niebywale zmądrzał i dojrzał. Miał już o czym pisać.

     Ale napisanie „Domu marzeń” i kilku innych drobiazgów było jednak potrzebne. Po „Domu marzeń” już widać, że autor,  nawet jako nastolatek,  miał naturę refleksyjną . Zastanawiał się, jaki jest cel życia, jaka jest rola sztuki czy muzyki .  Już wówczas nie uciekał od tematów najtrudniejszych, jak chociażby śmierć. Ukochana Fritza żyła bardzo krótko, w książce umiera przedwcześnie też jeszcze ktoś inny .

           Na przykładzie Remarque`a widać doskonale, że sam talent nie wystarcza, talent musi być szlifowany. No i do napisania czegoś naprawdę wielkiego potrzebne jest doświadczenie życiowe, a pod tym pojęciem rozumiem nie tyle wiek autora, ale określone przeżycia. Nie jestem ani polonistką, ani literatem i nie interesowałam się tym problemem w odniesieniu do innych pisarzy. Przypomniało mi się jednak , jak czytałam  „Listy” Tolkiena, wyraźnie z nich wynika, że zadebiutował on późno. Najpierw bardzo długo uczył się , potem wykładał, a gdy zaczął pisać, był bardzo dojrzałym człowiekiem. W jego twórczości nie można byłoby odnaleźć dzieł , nazwijmy to, gorszej jakości.   Ale wynika to właśnie z tego, że zaczął pisać bardzo późno i miał w tym czasie inne, stałe,  źródło utrzymania. Tolkien mógł poprawiać swoje książki niemal w nieskończoność. Z autorem „Łuku triumfalnego” było inaczej.

     Jeśli ktoś czuje , że chce coś pisać, ze ma coś do przekazania, a ma jakiekolwiek wątpliwości, czy ma to sens, bo np. nikt nie chce wydać tego dzieła i nie zasługiwało ono zdaniem wydawców na entuzjazm, niech przeczyta „Dom marzeń” . Potem niech weźmie do ręki  jakąkolwiek inną, z okresu dojrzałego,  książkę tego samego autora. Po lekturze dwóch takich pozycji oczywiste będzie, że warto próbować, że nawet gdy w pierwszym dziele są pewne elementy gniotu, kolejne mogą być już niemal genialne. A nawet w tej mniej udanej pozycji coś uda się znaleźć. Nie znam szczegółów, ale któryś z wydawców ostatecznie zaryzykował i dał pisarzowi szansę.  

4/6    

niedziela, 10 maja 2015

George Orwell „Rok 1984” – audiobook, czyta Jerzy Radziwiłowicz


Obraz znaleziony dla: Rok 1984







       „Rok  1984”  to chyba jedna z nielicznych książek, o której sporo wiedziałam i której nigdy nie czytałam. I po zapoznaniu się z nią mogę stwierdzić, że niewątpliwie jest to pozycja wyjątkowa, wybitna nawet, ale której nie będę chciała przeczytać czy odsłuchać  po raz drugi.  Jest przerażająca, szczególnie końcówka, bo ostatnie kilka godzin audiobooka to opis tortur, fizycznych i psychicznych, jakim poddawany był główny bohater.
      Wiem, że uciekanie od tematów trudnych jest chowaniem głowy w piasek. I od tematów tych nie uciekam, patrząc nawet na tytuły czytanych książek. Raz na jakiś czas trafia mi się  jednak książka tak straszna, że   czytając ją czuję, że pogrążam się w dole. Ten koszmarnie obniżony nastrój utrzymuje się dłużej , niż kilka dni, czasem tydzień, albo i więcej. Jest to delikatnie mówiąc, mało przyjemne odczucie. Tego rodzaju książek nie ma wiele. Od kiedy prowadzę bloga  , mogę już stwierdzić, że jest to mniej więcej jedna książka na rok lub nawet na dwa lata . Przypominam sobie, że od kiedy piszę bloga, zbliżone odczucia miałam podczas słuchania „Bazy Sokołowskiej” Hłaski, utwór był wyjątkowy i totalnie dołujący. Podobnie było też z Ziemkiewiczem i jego pozycją „Jakie piękne samobójstwo”, ale nasilenie tego doła podczas czytania było jednak mniejsze, bo jednak tą książkę kiedyś przeczytam ponownie . Moja koleżanka z kolei nie jest w stanie dokończyć „Obłędu 44” Zychowicza. Jej zdaniem, ma on rację co do oceny naszej historii, ale jest to zbyt dołujące, aby mogła się w to wgłębiać.  Nie ulega wątpliwości, że odbiór poszczególnych dzieł jest  subiektywny i ktoś inny  mógł przeczytać chociażby właśnie Orwella bez takich odczuć. Dla mnie jednak słuchanie tego konkretnego tytułu było koszmarne.

             Akcja książki rozgrywa się w społeczeństwie , zamieszkującym państwo totalitarne, w niezbyt odległej przyszłości.   Ludzie poddani są permanentnej inwigilacji, kontrolowane są nawet ludzkie myśli, w policji działa komórka, która zajmuje się właśnie tym aspektem. W każdym pomieszczeniu , nawet w prywatnych mieszkaniach jest odbiornik, przypominający telewizor, a będący również kamerą, który sprawdza, czym kto się zajmuje. Wszelki indywidualizm jest zabroniony. Wszyscy muszą być tak samo ubrani . Wolny czas najlepiej jest spędzać w grupie,  w świetlicy,  lub na różnych zajęciach, organizowanych przez państwo. Jada się w stołówkach, serwujących różne obrzydlistwa . Regułą jest, że co jakiś czas znikają ludzie z najbliższego otoczenia, nie wiadomo dlaczego, wiadomo zaś, że stoi za tym policja. Jednego razu aresztowany został właśnie główny bohater książki. Lista jego przewinień była wyjątkowo obszerna. Spotykał się potajemnie z kobietą i uprawiał z nią seks, lubił przebywać sam, podobały mu się różne piękne, stare przedmioty, które produkowane były jeszcze przed zmianą ustroju i in. Najgorsze było zaś to, że miał on wątpliwości, czy aby na pewno panujący ustrój jest dobry dla ludzi, czyli inaczej mówiąc nie kochał swojego państwa . Tortury fizyczne i psychiczne połączone były z „praniem mózgu”, realizowane było to nawet przy użyciu czegoś w rodzaju elektrod i wstrząsów elektrycznych. Jeżeli ktoś to przeżył, stawał się wrakiem psychicznym i fizycznym, a jego „wyprany mózg” kochał już Wielkiego Brata i to chyba było najgorsze.

     Odniesienia do stalinizmu są wyjątkowo czytelne, aczkolwiek utwór , co oczywiste, może odnosić się i do innych tego typu systemów . Łamanie ludziom kręgosłupów moralnych i upodlanie ich na wszelkie możliwe sposoby , pokazane jest wyjątkowo sugestywnie.  Wyjątkowo sugestywnie pokazane jest też związane z tym  życie w permanentnym strachu wśród ludzi, gdzie wszyscy donoszą na wszystkich, znajomi na znajomych, rodzice na dzieci, dzieci na rodziców itd.

     Tego audiobooka wysłuchałam  już jakiś czas temu i nie mogłam się zabrać do tego,    aby o nim napisać. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego właśnie „Rok 1984” był dla mnie tak przerażający, czytałam przecież chociażby „Archipelag Gułag” Sołżenicyna. Treść „Roku 1984” była dla mnie, podobnie chyba jak i dla każdego, w dużym stopniu znana.  Jedyny logiczny wniosek, jaki mi się nasunął to ten, iż jest to zasługą Jerzego Radziwiłłowicza. Potrafił wprowadzić w nastrój autentycznego przerażenia i grozy.
6/6

 

 

poniedziałek, 4 maja 2015

Borys Akunin „Czarne Miasto”




     Czytałam sporo książek Akunina, ale w tym przypadku szału nie ma, jest to jedna ze słabszych pozycji . W tym przypadku wydarzenia są mocno pogmatwane i mimo że rozgrywają się w 1914r. odnosiłam wrażenie, że czytam opis działania współczesnej mafii.

     Fandorin tym razem zajmuje się tropieniem terrorysty o pseudonimie „Odyseusz” vel „Dzięcioł”. Stało się tak dlatego, że na oczach Fandorina „Odyseusz” na pierwszych kartach powieści dokonał zabójstwa szefa ochrony cara. W pogoni za terrorystą Fandorin wraz z nieodłącznym służącym Masą wyjechał do Baku, gdzie wydarzenia zaczęły się błyskawicznie komplikować. Już na dworcu doszło do nieudanego zamachu na życie Fandorina, potem zaś okazało się, że „Odyseusz” jest bardzo poważnym przeciwnikiem i dotarcie do niego jest wyjątkowo trudne. W Baku , tyglu narodowościowym, panowało coś w rodzaju gorączki złota, była to gorączka ropy naftowej. Wydobycie ropy gwarantowało gigantyczne pieniądze, konkurencja walczyła ze sobą ostro, sentymentów nie było, a na dodatek odczuwalne były bardzo wyraźnie nastroje rewolucyjne.  Zaczynało też już wrzeć na Bałkanach, bo w trakcie pobytu Fandorina w Baku doszło do zamachu w Sarajewie. Okazało się, że istnieje jednak możliwość zapobieżenia wybuchowi wojny. Jak  można się domyślić, świat ocalić mógł tylko Fandorin. Poprosiło go o to dwóch cesarzy europejskich.

     Poza zagmatwaniem akcji,  osadzenie Fandorina w roli jedynego na świecie człowieka, który może zapobiec wybuchowi I wojny światowej , było nierealnym nonsensem. Poprzedni tom cyklu, czyli „Świat jest teatrem”, był zupełnym przeciwieństwem „Czarnego Miasta”.  W tomie poprzednim wydarzenia były realistyczne i teoretycznie, w takim kształcie mogły się rozegrać. W tym tomie jest to niemożliwe. Miałam problem, aby wciągnąć się w akcję, myślałam o różnych innych rzeczach, o wszystkim, tylko nie o książce. Jest trochę nudnawa.

    Tą pozycję nieco ratuje kilka innych zupełnie elementów. Jednym z nich jest humorystycznie opisane małżeństwo Fandorina. Zakochał się on w znanej  aktorce i ożenił się z nią w poprzednim tomie, co było niesamowitym wydarzeniem. Fandorin był przecież zatwardziałym starym kawalerem. W tej części już na początku wiadomym jest, że w małżeństwie dzieje się bardzo źle. Gdy Fandorin wrócił do domu po jednej z podróży, okazało się, że żony nie ma w domu , bo wyjechała za zdjęcia z ekipą filmową. Nasz bohater ucieszył się niezmiernie i zaczął sobie przypominać, jak to wcześniej, bez niej, było świetnie. Radość jego nie trwała długo, gdyż dowiedział się, iż  jego Klara przebywa w Baku.  W poprzednim tomie mowa była o tym, jak szaleńcza była ta miłość, jak Fandorin idealizował tą kobietę. W tym tomie, przysłowiowe bielmo spadło mu z oczu i wszystko widział już w normalnym świetle. Zorientował się, że jego żona potrafiła na zawołanie udawać śmiech, łzy, radość , smutek i całą masę innych uczuć i doznań. Uzmysłowił sobie, jak bardzo nim manipulowała i jaki on był zaślepiony. Wszystko to opisane jest ze spora dawką humoru. 

     Opisy Baku też są ciekawe, wszędzie spotykało się korupcję i oszustwa, a w związku z bliskością ropy, czyli grubych pieniędzy, kwitnęły różne  lewe interesy . Można się zastanawiać, czy nie są to aluzje do współczesnej sytuacji w Rosji.
   Zabawne były też fragmenty z udziałem  kobiety – przedsiębiorcy, muzułmanki. Zakochała się ona w Fandorinie. Byłą wdową i kobietą bezwzględną, prowadzącą biznes, odziedziczony po mężu żelazną ręką. Co zabawne , na zewnątrz udawała głupiutką i wobec braku mężczyzny, bezbronną, cnotliwą  kobietkę.   A faktycznie liczba jej kochanków była imponująca.

    Generalnie jednak rzecz biorąc „Czarne Miasto” nie było najlepszym pomysłem. Nie dorównuje w ogóle do mojego ulubionego cyklu z siostrą Pelagią, ani do innych tomów z Fandorinem.
3/3