poniedziałek, 16 grudnia 2013

E.T.A. Hoffman „Dziadek do orzechów” - audiobook, czyta Elżbieta Kijowska


Dziadek do orzechów


   Zrobiłam  „eksperyment” ,  tzn. odsłuchałam pełną wersję „Dziadka do orzechów”, mam na myśli bajkę dla dzieci z 1816r. Oglądałam różne wersje baletu „Dziadka do orzechów”, muzykę Czajkowskiego uważam za fascynującą, ale z tego co pamiętam, pierwotnego  tekstu , bajki, nie znałam.   Eksperyment nie za bardzo się powiódł, tekst mnie znudził, może po części to wina wykonania. Wyrosłam już dawno temu z poziomu bajek dla tak małych dzieci, chociaż zdarza mi się czasem , bardzo, ale to bardzo rzadko , czytać książki dla dzieci i nie nudzą mnie. Żałować nie żałuję, bo odsłuchanie zajęło mi zaledwie kilka jazd samochodem do pracy i z powrotem. I teraz już wiem, jak wyglądał tekst sprzed 200 lat i nawet podczas oglądania baletu będę mogła porównać.

   Audiobook jest czytany przez Elżbietę Kijowską dziecinnym , zmanierowanym i nienaturalnym głosem,  zawsze z akcentem na słowa „grzeczne dzieci” czy „grzeczne dziecko”. Nie wydaje mi się, aby dla Hoffmana najważniejszą rzeczą  i ideą napisania tej bajki było nawoływanie, aby dzieci  były grzeczne. Im bardziej fragment tekstu jest dziecinny, tym Kijowska bardziej sztucznie go czyta.  Przez tą manierę dla dorosłego ten audiobook jest mało strawny, a wątpię też, czy dzieciom się podoba. Szkoda, że  brakło  muzyki Czajkowskiego, chociażby w tle.   

sobota, 14 grudnia 2013

Karol Dickens „Opowieść wigilijna” audiobook


 
      „Opowieść”  ma w sobie coś z magii.  Podobała mi się, gdy była dzieckiem i gdy jestem osobą dorosłą. Ona smakuje wigilią i wigilią pachnie,  no i niemal słychać kolędy , gdy się ją czyta. Ma w sobie moc przenoszenia w dawne wigilie.  Jak już pisałam, raz na jakiś czas, czasem co roku, albo raz na kilka lat , w okolicach Bożego Narodzenia do „Opowieści” wracam. Oglądałam kilka jej adaptacji, tym razem pierwszy raz wysłuchałam jej jako audiobooka. I zastanawiam się, co takiego w „Opowieści” jest, że nadal przyciąga. Wiem przecież, co się stanie i mimo to chcę to wiedzieć po raz kolejny.
      Wywoływanie wspomnieć, to na pewno, trudno nie myśleć o swoich dawnych wigiliach, gdy Duch Minionych Wigilii prowadzi Scrooga w świat jego dzieciństwa. Ale z pewnością nie jest to tylko kwestia sentymentów i wspomnień. Próba spojrzenia z Duchem Przyszłych Wigilii na siebie w wigilijną noc za kilka, kilkanaście  czy kilkadziesiąt lat, też wymaga pewnej odwagi. Najpiękniejsze i najbardziej magiczne jest przeistoczenie Scrooga, kiedy to samolubny i egocentryczny skąpiec staje się życzliwym, szczodrym człowiekiem.   Ta przemiana jest wyjątkowo spektakularna. Może właśnie przez to tak tą „Opowieść” lubię?  Może dlatego, że przypomina ona właśnie o tym, że zawsze coś możemy w sobie zmienić? Może to przypomnienie,  wtedy gdy Święta są tuż tuż, w scenerii grudniowej, gdy jest ciemno, lada chwila nastanie Nowy Rok , gdy tak szczególnie widać, ze minął kolejny rok,   ma szczególną moc? Nie wiem, czy to tylko to. Jestem w tej opowieści zakochana od dawna.  Wiem, że „Opowieść” to swoistego rodzaju bajka, uroczo naiwna, ale dla mnie jest bardzo przekonująca. Zerknęłam na strony filmwebu i ku pewnemu zaskoczeniu zobaczyłam, że adaptacji filmowych „Opowieści” była cała masa.  
    Słuchałam audiobooka  Audioteki, tzn. wydanego przez  Audiotekę, aczkolwiek nie jestem pewna, czy „wydanie” to dobre słowo. „Opowieść”, tak jak i wszystkie audiobooki Audioteki , kupuje się przecież jako plik mp3. Czyta go Michał Kula, dla mnie aktor do tej pory nieznany, co było sporym atutem, bo jego głos nie kojarzył mi się z innymi rolami. Czytał porządnie, ale Globiszowi w „Paragrafie 22” nie dorównał. Tak na marginesie, może Globiszowi w czytaniu książek  nie można dorównać?  W „Opowieści” dodane były nawet pewne, minimalne efekty dźwiękowe. Efektów mogłoby być trochę więcej, nie jest to przecież wielki problem, aby nakręcić wiatr czy ogień w kominku, ale i tak dobrze, że te minimalne efekty były.  Nie słyszałam innych wydań „Opowieści” jako audiobooka, nie mogę więc porównać.
     Jest to urocze dzieło, ale dla przeciwwagi polecam też „Morderstwo w Boże Narodzenie” Agaty Christie. W jej wykonaniu Boże Narodzenie jest bardziej realne. Ludzie , którzy się nie zawsze lubią i często się nie widują, zmuszeni są do wspólnego świętowania. Musza udawać, że jest świetnie, kłócić się w święta nie wypada. Napięcie więc rośnie, wzajemne , zaległe od lat pretensje też rosną, nikt nie przechodzi przemiany i zamiast duchów mamy zwykłą rzeczywistość, a konkretnie trupa.  

wtorek, 10 grudnia 2013

Bernard Minier „Krąg”


Krąg - Bernard Minier


Pierwszy raz  przeczytałam francuski kryminał. I bardzo dobrze, że tak się stało. Jest szalenie zaskakujący, zakończenia absolutnie nie byłam w stanie przewidzieć. 

          Martin Servaz, komisarz policji, wyjaśnia zagadkę zabójstwa młodej nauczycielki akademickiej. Zabita została  w okrutny sposób. Wszystko wskazuje na to, że policja ma sprawcę, studenta, Hugona, który został znaleziony na miejscu zbrodni. Komisarzowi przypomina się jednak , że nie tak dawno prowadził sprawę, związaną z zabójstwami , dokonywanymi przez seryjnego zabójcę, Hirtmanna       i zaczyna podejrzewać, że może jednak sprawcą nie jest Hugo, tylko Hirtamann. Do tego momentu jeszcze się tą książką nie zachwyciłam,  myślałam, że zapowiada się na wyjątkowo schematyczną. Ale  zaraz, jak tylko doszłam do takiego wniosku ,wszystko się szalenie zaczęło komplikować i przestało już być takie proste. Okazało się, że prawdopodobnie trzeba brać pod uwagę jeszcze inne osoby. W trakcie mnożących się wątków pojawia się kolejny trup, nie wiadomo za bardzo, kim on jest , kim są sprawcy i jaki jest związek pomiędzy oboma zabójstwami.  

        Na uwagę zasługuje panorama życia francuskiego miasteczka. Wydarzenia  rozgrywają się w dużym stopniu wśród intelektualistów, profesorów, a także  studentów, a właściwie uczniów kursów przygotowawczych. I policjant i seryjny morderca są melomanami, fascynującymi się muzyką Mahlera.  Z racji zawodu osób, podejrzewanych o zabójstwo, mamy sporo intelektualnej zabawy, np. Servaz oczekuje na koniec wykładu jednego z profesorów i słyszy, jak ten zadaje studentom pytanie. Konkretnie profesor  wymienia 3 postacie kobiece z literatury a potem pyta  , co łączy te kobiety.  Poza rdzennymi Francuzami napotykamy także na emigrantów, z Afryki, po traumatycznych przeżyciach z rejsu – ucieczki,  łódką po morzu i możemy zobaczyć, że ich los w Europie wesoły nie jest. Emigranci są jednak małym marginesem powieści.  Jest też trochę francuskiej obyczajowości, typu romans młodej wykładowczyni akademickiej z młodziutkim, dużo młodszym od niej  studentem, polityk, zdradzający śmiertelnie chorą żonę, romans lesbijski jednej z policjantek  , wątki te jednak też nie są głównymi w powieści , odbierałam je jako tworzące klimat.  Wszyscy – starzy i młodzi, są ateistami, Boga wśród naszych bohaterów nie ma. Nie ma nawet wierzących, niepraktykujących. Elementem charakterystycznym, kulinarnym,  jest też wino, pijane przez naszych bohaterów.
   Poza zagadka zabójstwa jest wiele innych pytań. Np. co łączy policjanta i seryjnego zabójcę? nie ulega wątpliwości, że istnieje pewna wieź pomiędzy nimi. Czy Hirtmann to mroczne alter ego bohatera?

     A o czym tak właściwie jest ta książka? Poza oczywiście wątkiem kryminalnym? Według mnie w dużym stopniu o wyobcowaniu , samotności . Młodzi bohaterowie wywodzą w dużym stopniu z rozbitych rodzin, w których nie mają oparcia.  Są ponadprzeciętnie inteligentni, ale wyobcowani ze społeczeństwa .  Tworzą więc między sobą dziwne, patologiczne więzi, a ich charaktery ewoluują w niebezpiecznym kierunku psychopatii . Ze starszym pokoleniem wcale nie jest lepiej.  Złudzenia już się porozwiewały, małżeństwa pięknych, błyskotliwych kobiet rozpadły się i wcale nie były tak udane, na jaki się zapowiadały. Przyjaciele zawiedli, albo lepiej, okazało się , że przyjaciółmi nigdy nie byli. Nie wszystko jest oczywiście stracone i nie na wszystko jest za późno. Okazuję się, że jedynym , cementującym chwilowo więzi międzyludzkie wydarzeniem są mistrzostwa świata w piłce nożnej . Akcja książki rozgrywa się właśnie podczas mistrzostw z 2010r. w RPA. Podczas rozmów o piłce i podczas kibicowania rzeczywiście tworzy się pseudo wieź, a poza tym właściwie jej nie ma.     

   „Krąg” jest kontynuacją innej książki pt. „Bielszy odcień bieli”, której nie znam, ale nie przeszkadzało to absolutnie w lekturze .   

niedziela, 8 grudnia 2013

Najlepsze książki 2013r.

     Grudzień to także czas podsumowań,  a wyjątkowo podsumowania lubię. Może się to wydawać przedwczesne, nie kończę przecież z dniem 8 grudnia czytania książek w tym roku, ale w styczniu wolę snuć plany na Nowy Rok, to dla mnie miesiąc czegoś nowego . Może się oczywiście zdarzyć tak, że teraz już cos posumuję, a parę dni później przeczytam coś genialnego, ale  w takim wypadku te podsumowania można przecież skorygować. Zmiany nie będą wielkie, zbyt wielu arcydzieł przez dwadzieścia kilka dni nie przeczytam.

    Zastanawiałam  się więc nad najważniejszymi książkami, jakie w tym roku przeczytałam, nad takim moim rankingiem. Zrobienie takiego zestawienia jest trudne, zastanawiałam się, czy zrobić jedną listę, czy np. 2, jedną z klasyką , a drugą z nowościami, ale zdecydowałam się na  jedną.  I po namyśle lista ta wygląda tak:

 1.       Wł. Szlengel -  Poeta nieznany Wybór wierszy
 

  Przeczytałam je bardzo krótko po założeniu tego bloga i nawet je tutaj opisałam. Po upływie kilku miesięcy mogę powiedzieć, że wrażenia po lekturze się  nie zatarły i nie zmieniły. Chyba nawet przeciwnie, coraz bardziej jestem zachwycona . Ta książka nie tylko mi się podobała, ale ona w pewien sposób mnie zmieniła. Postawiła pytania o granice mojej empatii , tolerancji czy zaangażowania na rzecz innych.

 2.       E.M. Remarque  - „Droga powrotna”

 

    Też tą z kolei pozycję przeczytałam już po utworzeniu bloga. Utwierdziłam się w przekonaniu, że   Remarque jest  jednym z moich ulubionych pisarzy i też mogę powiedzieć, że ta książka w pewnym stopniu mnie zmieniła. Trauma powojenna żołnierzy, odbijająca się na ich losach i losach ich bliskich , a także  całej społeczności jest  ponadczasowa.  

 3.       J. Bator – „Ciemno, prawie noc”

 

      Tą książkę przeczytałam na początku roku, a potem dzielnie jej kibicowałam , gdy kandydowała do NIKE. Zauroczyła mnie totalnie. Do czasu przeczytania tej książki sporadycznie sięgałam po polską literaturę współczesną, wszystkie nowości w tym zakresie traktowałam już po samym opisie jako szmiry. W tym przypadku moje zaskoczenie było totalne. Od czasu tej właśnie pozycji zmieniłam nastawienie do literatury współczesnej.

 4.       B. Akunin „Świat jest teatrem”


   Niby to „tylko” kryminał retro, ale uroczy. Jeden z najlepszych kryminałów, jakie czytałam , ciekawy, zabawny, ze sporą dawką psychologii, ale  w lekkiej postaci, bez drastyczności i rywalizacji w anomaliach psychicznych bohaterów . Jest to coś absolutnie innego, niż mroczne kryminały skandynawskie. Te kryminały, które przeczytałam później,  porównywałam właśnie do „Świat jest teatrem”. To kryminał idealny.

 5.       I. McEwan „Na plaży Chesil”

   Mam świadomość wszystkich wad tej książki, na początku było trochę nudnawo. Ale nie mogę zapomnieć historii dwojga młodych ludzi, zakochanych w sobie, którzy nie byli w stanie po pierwszym nieporozumieniu się porozumieć i pogodzić. Chora duma doprowadziła do tego, że zmarnowali szansę na szczęśliwe życie.  Podczas czytania i później już przypominały mi się różne znajome pary, zmarnowane miłości,  przyjaźnie z powodu właśnie braku normalnej, szczerej rozmowy. Wiem, ze nie jest to szczególnie odkrywcze, ale właśnie „Na plaży Chesil” szczególnie do mnie przemówiło .

6.       A. Libera „Niech się panu darzy”

 
     Najpiękniejsze opowiadania, jakie czytałam w tym roku, głębokie, dojrzałe z odrobiną metafizyki, dużo lepsze, niż opowiadania Alice Munro.

 7.       J. Haller „Paragraf 22”

Chociaż ta absolutny już klasyk, przeczytałam go dopiero teraz i zachwyciłam się tą książką. Wojna wszystkim kojarzy się m. in. z bohaterstwem. Haller pokazał inne, prześmiewcze oblicze ludzkich postaw w takich sytuacjach, ukazał odwagę  i tchórzostwo , kombinatorstwo , brak logiki w działaniach wojska, tępotę dowódców . Pokazał to , co z pewnością ma miejsce, ale nie zawsze się o tym mówi.

 8.       J. Austen „Emma”
Emma - Jane Austen

To wspaniałe, psychologiczne obserwacje ludzkich charakterów w zwykłych czasach, co prawda sprzed 200 lat, ale stale aktualne.

 9.       E. Cherezińska „Korona śniegu i krwi”

 Korona śniegu i krwi - Elżbieta Cherezińska

Ktoś w końcu sięgnął do naszej historii , tej mniej znanej i opisał ją tak bardzo zajmująco.

 10.   W. Radziwinowicz „Gogol w czasach googla”

 Gogol w czasach Google'a - Wacław Radziwinowicz

Rosja i Rosjanie po tej książce stali się dla mnie bardziej zrozumiali. 

      Generalnie to był dobry rok dla książek. Sporo dało mi, że zaczęłam pisać tego bloga. Czytam wnikliwiej i co najważniejsze, nie zapominam swoich refleksji.  Poza tym odkryłam kilku pisarzy. Jane Austen znałam już dawno, kilkanaście lat temu przeczytałam  jedną z jej książek i byłam wtedy  zdegustowana. Skojarzyło mi się to wtedy ze zwykłym romansidłem, dopiero teraz odkryłam tą ponadczasową  głębię. W tym roku odsłuchałam 2  audiobooki  Jane Austen, ale w 2014r. przeczytam więcej , zakupiłam nawet „Rozważną i romantyczną”. W tym roku po raz pierwszy sięgnęłam po Mc Ewana , widziałam nawet kilka lat temu w kinie „Pokutę”, ale tak jakoś wyszło, że autorem się nie zainteresowałam. Dopiero po lekturze „Na plaży Chesil ” moje zainteresowanie autorem wzrosło, kupiłam już audioboka z „Pokutą” i nie wykluczam, że zgłębię jego twórczość.  A z kolei po zapoznaniu się ze „Świat jest teatrem” powracam do Borysa Akunina. Też kilkanaście lat przeczytałam jedną z jego książek   i potem o nim zapomniałam. Po tej lekturze z mniejszą chęcią sięgam po kryminały skandynawskie, zaczęłam bardziej interesować się innymi autorami, niż dotąd. Chyba trochę za bardzo uległam modzie na kryminały skandynawskie,  tracąc na tym to, że  nie czytywałam wiele innych, ciekawszych.

     Jestem trochę zaskoczona, że czołowe miejsca zajęły przygnębiające. Już kiedyś zwróciłam uwagę na to, że sporo takich czytam. Chciałabym, aby powstała dobra , optymistyczna książka, ale takich nie jest dużo.  

czwartek, 5 grudnia 2013

„Narrenturn” Andrzej Sapkowski - audiobook



      Ciekawy temat, super realizacja, tyle tylko , że książka jest napisana tak dziecinnie, że  nadaje się dla dzieci lub młodszej młodzieży.  Po audiobooku „Niezwyciężony” Lema tak bardzo napaliłam się na audiobooki  starannie nagrane, z dużą ilością aktorów , z muzyką, że bez szczególnego namysłu, zakupiłam „Narrenturn”, ostatecznie przecież audiobooków zrealizowanych w ten sposób cały czas jest bardzo mało.

   Mam wyjątkowo mieszane uczucia. Niestety, najbardziej męczyła mnie  dziecinność. Przypomniałam sobie „Królów przeklętych” M. Druona, których pochłaniałam i którzy pisani byli z różnego punktu widzenia, króla, możnowładcy, lichwiarza, biednego szlachcica itp.

     „Narrenturn” ma niestety jednego głównego bohatera Reinmara z Bielawy. Historia zaczyna się w 1425r.  na Śląsku , od tego, że Reinamar  ma romans z Adelą, żoną jednego z bogatych szlachciców – von Stercza. Historia rozpoczyna się i biegnie dalej wyjątkowo schematycznie, Reinmar został przyłapany in flagranti z Adelą  przez braci Adeli, poprzysięgli mu oni zemstę i zaczęli go ścigać. Jeden ze ścigających podczas pościgu, na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, zginął. Ten moment to tylko początek kłopotów Rainmara. W miarę postępowania akcji pakuje się on w coraz większe kłopoty.   Z jednej strony Reinmar jest wykształconym człowiekiem, lekarzem, bardzo światłym , ale z drugiej zachowuje się tak przeraźliwie głupio, że trudno uwierzyć. Przez znaczną część książki Reinmar dąży do spotkania z Adelą, wiedząc że może zostać złapany przez jej  braci, ale „bardzo ją kocha”. Jedzie więc do Adeli w towarzystwie różnych kompanów i przeżywa stale różne przygody, głównie polega na tym, że ściga co cała masa ludzi i to nie tylko za wydarzenia, związane z rodziną von Stercza. Reinmarowi zostało np. przypisane zabójstwo, którego nie popełnił. Zainteresowała się nim inkwizycja itd. itp.

     Trochę przypominało mi to wszystko filmy z pościgami, tylko tutaj  wydarzenia  rozgrywają się w średniowiecznej scenerii.   Dla mnie było to przeraźliwie nudne, nie mogłam wprost doczekać się końca, a audiobook ma ok. 20 godzin.  Reinmar stale ucieka, lekceważy różne dobre rady życzliwych mu ludzi , co jakiś czas dochodzi mu nowy kłopot  i  tak w kółko.  Stałym elementem książki są bójki, biją się wszyscy ze wszystkimi , nie zawsze wiadomo, z jakiego powodu.  Myślę,  że jest to idealna książka dla gimnazjalistów, ale nie wyżej.

     Nieliczne plusy tego dzieła to odzwierciedlony klimat tamtych czasów , np. wszechobecny strach przed inkwizycją, każdy się jej boi, sporo osób za to jej donosi. Inkwizycja przedstawiona jest mniej więcej na wzór Służby Bezpieczeństwa , z rozległą siatką agentów . Powszechna jest oczywiście wiara w czary i lęk przed czarownikami. W trakcie jazdy po wsiach i miasteczkach napotkać można na turnieje rycerskie.  Wszystko to nie jest zbyt odkrywcze niestety. Najciekawsze jest chyba jednak to , że możemy przyjrzeć się z bliska wojnom husyckim, nazywanym w średniowieczu krucjatami p-ko niewiernym. O krucjatach słyszał chyba każdy, ale o krucjatach na terenie Czech nie słyszałam . I jest to rzeczywiście coś nowego, czego się dowiedziałam.

        Realizacja audiobooka jest świetna, masa aktorów, efekty dźwiękowe, ale to trochę za mało, skoro sama treść nie była w stanie mnie wciągnąć.  

   Kolejny raz już przekonałam się, że za mało starannie dobieram lektury. Ten blog uzmysławia mi to szczególnie wyraźnie. Tych nietrafionych książek jest za dużo. Nie mam nawet serca, aby o nich dłużej pisać. Nie mogę powiedzieć, że „Narrenturn” to zła książka , to książka dla innego , młodziutkiego czytelnika.   

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Grudzień


        Grudzień jest wyjątkowym miesiącem. Długie wieczory ,  zbliżające się Święta i Nowy Rok  mają w sobie coś magicznego i nastrajającego do czytania .  Ale jest to w moim przypadku czytanie  inne niż zazwyczaj, z domieszką czegoś magicznego.  

      Zaczęło się od rozmowy z moim kolegą, ojcem trójki dzieci, który powiedział mi, że sam  jako dziecko uwielbiał „Dzieci z Bulerbyn”.  Tak bardzo książka ta mu się podobała, że od dobrych kilku lat, czyta ją sobie co roku i to przed Bożym Narodzeniem. Najpierw czytał ją dzieciom, a gdy one nauczyły się czytać, czyta ją właśnie sobie. Ja już tego nie pamiętam, ale Marek mówił mi, że cały czas uważa za szczególnie urocze opisy przygotowań do Świąt Bożego Narodzenia i że to głównie z tego względu stale do tej książki wraca.  Wydało mi się to w pierwszym momencie trochę zabawne, ale bardzo krótko, bo szybko uświadomiłam sobie, że też mam swoje ulubione lektury właśnie w tym okresie czasu .

      Jestem maniaczką „Opowieści wigilijnej”   Dickensa, jest to miłość od pierwszego wejrzenia, od kiedy tylko pierwszy raz przeczytałam tą książkę, czasem co roku, czasem co 2, 3 lata w okolicach Bożego Narodzenia albo ją czytam, albo oglądam film. Określenie powieść jest w tym przypadku trochę na wyrost, to przecież takie długie opowiadanie.  W tym roku zakupiłam „Opowieść wigilijną” jako plik mp3 i w najbliższym czasie zamierzam ją odsłuchać . Ale „Opowieść” i to, dlaczego tak bardzo mi się podoba, zasługuje na odrębnego posta.
Opowieść wigilijna - Charles Dickens

  Inną moją miłością świąteczno – grudniową jest    „Dziadek do orzechów”, kocham tą muzykę i kocham ten balet, bez względu na wykonawców. Mam kilka spektakli „Dziadka” – baletu na dvd. W tym przypadku również ostatnio zobaczyłam, że na stronach audioteki dostępny jest „Dziadek” tzn. tekst E. Hoffmanna jako plik mp3 i też go zakupiłam. Też napiszę o nim oddzielnie.
http://www.youtube.com/watch?v=DCL5uCuHKBU
     Poza tymi pozycjami czytam oczywiście   i inne rzeczy, długie wieczory szczególnie nastrajają mnie do czytania, ale „Opowieść” i „Dziadek” są wyjątkowe i nie za bardzo wyobrażam sobie, abym zajmowała się nimi kiedy indziej, niż właśnie w grudniu.   Może z biegiem czasu napotkam na   jeszcze coś innego i włączę kolejną pozycję do grudniowego czytania  , ale na razie niczego takiego nie widzę. Po opowieści Marka pomyślałam nawet, aby kiedyś sięgnąć po „Dzieci z Bulerbyn”  i być może kiedyś tak zrobię, teraz jestem zafascynowana nowymi plikami mp3 z „Opowieścią” i z „Dziadkiem”. Dziadek do orzechów i Król Myszy - Ernst Theodor Amadeus Hoffmann

    Z Bożym Narodzeniem kojarzą mi się też nieodmiennie filmy, a  w jednym z nich obłędny widok księgarni na Manhattanie , przepięknie  udekorowanej na Boże Narodzenie. Piszę oczywiście o „Masz wiadomość”, w tym filmie Kathleen odziedziczyła piękną, mała księgarnię, której byt został zagrożony przez sąsiedztwo księgarni – giganta . Cała historia z filmu jest oczywiście szalenie ciekawa, mamy romans z internetu z happy endem   , a w tle duża i mała księgarnia. Pomimo, że kupuję książki głównie przez internet, jeżeli zobaczyłabym właśnie taką księgarnię, z pewnością kupowałabym właśnie tam, nawet dopłacając. I tam kupowałabym prezenty na Boże Narodzenie. Czytałam , że wnętrza księgarni z filmu wzorowane były na autentycznej księgarni.

   I kolejna książka i film , „Rebeka”, która też nieodmiennie kojarzy mi się z atmosferą Świąt. Dawno temu, gdy byłam dzieckiem,  wszyscy w domu w jedną w wigilii oglądaliśmy „Rebekę” .  O tym, że była to „Rebeka” Hitchcocka dowiedziałam Judith Anderson i Joan Fontaine w scenie z filmusię znacznie później.
    Wywarła na mnie tak wielkie wrażenie, że kilka scen pamiętam z perspektywy dziecka do dziś. Jest to historia młodej, biednej  dziewczyny, która wyszła za mąż za szalenie bogatego wdowca. Gdy z nim zamieszkała dowiedziała się, że jest on najprawdopodobniej cały czas zakochany w swojej pierwszej żonie, Rebece, która zmarła w niejasnych okolicznościach . Brzmi to banalnie, wiem, ale jest   to niesamowita historia, pełna różnych zwrotów akcji. Rebeka nie pojawia się w filmie ani razu, ale i tak jest niemal główną bohaterką. Oglądałam potem film kilka razy i za każdym razem, gdy go oglądam ,  uważam go za arcydzieło. Niektóre ze scen były obłędne, np. ostatnia z pożarem domu, albo gdy główna bohaterka nieświadomie przebrała się na  bal maskowy w strój Rebeki. Oczywiste jest, że sięgnęłam po książkę.
Rebeka - Daphne du Maurier
Pierwszego zdania nie da się zapomnieć : „Śniło mi się tej nocy, że znowu byłam w Manderley”. Książka Daphne de Maurier arcydziełem nie jest, ale czyta się ją lekko i ni jest zła , chociaż porównania z filmem nie wytrzymuje . W literaturze fascynujące jest właśnie to, że nawet na podstawie średnich książek można nakręcić coś wielkiego. I wystarczy, że w książce jest chociaż jedna rozmowa, czy opis, który potrafi zainspirować i właśnie dla nich niekiedy warto tą pozycję przeczytać.  Dobrze, że Hitchcock czytywał nie tylko wielkie dzieła… A „Rebeki” nie potrafię oglądać, nie wracając pamięcią do tamtej wigilii, gdy widziałam ją po raz pierwszy.

środa, 27 listopada 2013

Isabelle Smadja „Władca pierścieni albo kuszenie zła”


Tolkien in the 1940s
         Jako fanka „Władcy pierścieni” kupiłam kiedyś  „Władcę  pierścieni albo kuszenie zła”, swoim zwyczajem położyłam książkę na półce. No i nadszedł właśnie na nią czas.  Kupując ja spodziewałam się ciekawego spojrzenia na „Władcę pierścieni” i liczyłam na to, że może dowiem się o czymś, na co do tej pory nie zwróciłam uwagi . Niestety, książka jest kolejnym rozczarowaniem i to totalnym.  Miałam wrażenie, że autorka, mimo bogatej bibliografii i licznych przypisów,  nie ma zielonego pojęcia o czym pisze. 
    Smadja sporo pisze o symbolach, mitach, odwołuje się do różnych innych dzieł literackich i do różnych prądów filozoficznych. Ale konkluzje, do jakich dochodzi w wyniku tych analiz, są porażająco idiotyczne.  Nie będę ich porządkować, napiszę w kolejności takiej, jaka zapamiętałam, czyli od najbardziej  idiotycznych pomysłów. „Tolkien zafascynowany jest destrukcją  , śmiercią i podbojem”, a jego dzieło „uprawomacnia to zafascynowanie” . „Władca” jest pochwałą nierówności społecznych, rasizmu i homoseksualizmu. Autor zaś występuje przeciwko równouprawnieniu płci i przeciwko postępowi.    Golum to nie morderca, który zabił z chciwości, tylko symbol człowieka ludu, który jest ciemiężony przez inne warstwy społeczne itd. itp.  Autorka porównuje przy tym „Władcę” z innymi wielkimi dziełami  , np. „Odyseją”, z mitami in. Wszystkie porównania wypadają oczywiście na niekorzyść „Władcy” .  Autorka nie ma pojęcia o podstawach chrześcijaństwa, nie widzi żadnych analogii.

      Nie podobało mi się w tej książce nic i nawet szkoda mi czasu na to, aby polemizować z jej tezami. Usiłowałam znaleźć autorkę w googlach i zorientować się, kto to jest. W wydaniu Bellony z 2004r. nie ma o niej zbyt wiele , tyle tylko, że to "francuska autorka młodego pokolenia" , "doktor estetyki i filozofii".  Znalazłam w goglach co nieco , ale trudno było ustalić, czy informacje dotyczą właśnie tej autorki.  Z pewnością książka po raz pierwszy została wydana w j. francuskim. Może to zazdrość Francuzów , że Tolkien był Anglikiem?

      Ostatnimi czasy modne zrobiły się różne idiotyczne interpretacje różnych dzieł. Są one pisane w podobny deseń. Czytałam jakiś czas temu o interpretacji „Kamieni na szaniec” w wykonaniu nieznanej mi kobiety.  Z tego co zapamiętałam, to chyba miała jakiś tytuł naukowy. Doszła do wniosku , że „Kamienie na szaniec” to książka o homoseksualistach .  Coś takiego jak przyjaźń pomiędzy osobami tej samej płci nie istnieje, a jeżeli ktoś robi wobec innej osoby coś szlachetnego, to może wynikać wyłącznie z faktu, że chce się z tym kimś przespać.  To są już opary absurdu.

   Gdy odnalazłam tą książkę na półce, nie byłam pewna, dlaczego nie zaczęłam jej czytać od razu. Teraz zaś w trakcie lektury zauważyłam oznaki, że te parę lat temu, zaczęłam jednak ją czytać, na początkowych stronach postawiałam pytajniki i podkreślałam różne dziwne rzeczy. I najwyraźniej nie miałam ochoty na  czytanie do końca. Teraz się zawzięłam i dotrwałam do końca, książka gruba nie jest, tyle tylko, że czytać jej nie było warto.

   Zabiorę się w najbliższym czasie za „Listy Tolkiena”, które czekają na swoją kolejkę. Chciałam być bliżej bohaterów „Władcy” , ale się nie udało. Dzięki „Listom” na pewno się uda.

czwartek, 21 listopada 2013

John le Carre “Subtelna prawda”

Subtelna prawda - John Le Carré

  
      Zacznę  od końca. Właśnie  pod koniec książki ,  Toby, główny bohater rozważa przebieg wydarzeń wokół siebie. „Zaplątał się w spór z ze wzniosłym stwierdzeniem Fryderyka Schillera , iż z głupotą sami bogowie walczą nadaremno („Dziewica orleańska”). Nie o to chodzi, uznał Toby, i nie ma wymówki dla nikogo, czy to bóg, czy człowiek . To, z czym bogowie i wszyscy rozsądni ludzie walczą nadaremno, to wale nie głupota.  To czysta, bezsensowna, cholerna obojętność na wszelki interes, poza własnym”.  

       Uwielbiam le Carre`a. Za mądrość , brak naiwności i właśnie takie rozważania, za wartką, inteligentna akcję i głębię psychologiczną jego powieści.  Chociaż jest on już starszym panem, podoba mi się on z wyglądu, ze swoim  wyjątkowo bystrym spojrzeniem.

 
    „Subtelna prawda” nie jest oczywiście pierwszą książką le Carre`a, jaką przeczytałam. Zaczęło się od „Wiernego ogrodnika” , potem przeczytałam jeszcze kilka wcześniejszych dzieł. Najnowsze dzieło moim zdaniem nie odbiega od poziomu wsześniejszych, a to, która pozycja  jest najlepsza , to  kwestia gustu. Wydaje mi się, że zdecydowanie najlepsze to właśnie „Wierny ogrodnik” i „Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg”. Ale ta ostatnia pozycja, to może podobała mi się aż tak bardzo dzięki genialnemu filmowi „Szpieg” T. Alfredsona. Może „Subtelną prawdę” też ktoś kiedyś sfilmuje.  
      Zacznę jednak od początku. Toby Bell, będąc sekretarzem brytyjskiego Ministra Spraw Zagranicznych zorientował się, że minister zorganizował w Giblartarze nie do końca legalną, tajną operację „Fauna i Flora”  . Po trzech latach dowiedział się, ze najprawdopodobniej podczas realizowania  tej operacji zginęła niewinna kobieta i dziecko, a cała sprawa została zatuszowana. Żołnierz zaś, który  dowodził tą operacją, został wyrzucony z wojska i jako jedyny poniósł konsekwencje  całego przedsięwzięcia.
    W operację zamieszany był też Christopher Probyn, dyplomata w starszym wieku, nazywany przez Tobiego nielotem. Określenie nielot wzięło się od niezbyt wysokiego poziomu inteligencji    Christphera,  występującego też pod pseudonimem „Paul”. I Christpher i Toby staną przed dylematem,   czy upublicznić okoliczności i przebieg akcji.
   Książka początkowo ma charakter sensacyjny, potem zaś staje się powieścią psychologiczną. I na początku i pod koniec akcja toczy się wartko. Mnie chyba najbardziej podobały się aspekty psychologiczne. W aspekcie sensacyjnym już od początku wiadomym jest , że za całą sprawą stoi  wielka, prywatna firma, która   zatrudnia byłych wojskowych i byłych dyplomatów, współpracuje z wojskiem i najemnikami, zajmuje się czymś, co nazwałabym jako uzyskiwanie własnych danych wywiadowczych i w końcu przeprowadza tez akcje militarne. W „Subtelnej prawdzie” pokazane jest, że i dane wywiadowcze i sam   sposób prowadzenia operacji militarnych przez prywatną firmę , pozostawia wiele do życzenia. No i najważniejsze jest to, że firma taka działa jedynie w swoim własnym interesie.  Na jej czele stoi niejaki Crispin, skompromitowany, były  dyplomata. W razie potrzeby firma ta dysponuje ludźmi od mokrej roboty, niemal każdego może przekupić. Jak to mówił jeden z bohaterów, prowadzi się już „prywatne wojenki”. Właśnie przy pomocy takich firm.  
       Podczas czytania myślałam sobie, ze dobrze, że u nas nie ma żadnych takich pomysłów, wojsko reprezentuje cały czas państwo i przez nie jest utrzymywane. Ale po namyśle przypomniałam sobie, ze kiedyś w telewizji pokazywali, jak to nasze wojsko, tzn. koszary i in. tereny wojskowe są ochraniane przez prywatne firmy ochroniarskie. Może więc jest to pierwszy krok do prywatnych armii? Nie chciałabym, aby wojsko uległo prywatyzacji, ale le Carre jest wyjątkowo przenikliwy. Dopóki nie przeczytałam „Wiernego ogrodnika”, nie miałam świadomości, jak wielką potęga są firmy farmaceutyczne i jak olbrzymim kapitałem dysponują. Dopiero po „Ogrodniku” zaczęłam zwracać na tego typu kwestie większą uwagę. No i le Carre miał całkowita rację. Z roku na rok firmom farmaceutycznym wiedzie się  coraz lepiej.    
    Aspekty psychologiczne z kolei też są szalenie ciekawe. Główny problem to dylemat Tobbiego, czy narażać swoja karierę , a właściwie ją zaprzepaścić i powiedzieć prawdę czy być konformistą? Ale są i inne problemy, jak chociażby wątek, zadawałoby się,  bliskiego przyjaciela Tobbiego  , również z MSZ. On z kolei stanął przed dylematem, czy powinien przyznawać się do bliskiej znajomości z Tobbim, gdy kariera tamtego zwisła na włosku   i kontakty z nim nie były dobrze widziane. No i Christopher. On jest już na emeryturze , zdobył tytuł szlachecki , może cieszyć się świętym spokojem. Czy jest sens w jego sytuacji się narażać i próbować ujawniać prawdę ? Każdy z bohaterów podejmuje określone decyzje, możemy poznać motywację każdego z nich.
    Dodam jeszcze, ze podczas czytania nie nudziłam się. Rozwój wydarzeń wchłaniał mnie.

niedziela, 17 listopada 2013

„Obsługiwałem angielskiego króla” Bohumil Hrabal – audiobook, czyta Kazimierz Kaczor

 Obsługiwałem angielskiego króla (audiobook CD) - Hrabal Bohumil - duży obrazek

        Po serii kilku nieudanych  książek  w końcu natrafiłam na coś ciekawego.  Jazda samochodem dzięki „Obsługiwałem angielskiego króla” stała się jeszcze bardziej przyjemna  .  Była to dość dziwna przyjemność.  Słysząc Kazimierza Kaczora , czytającego Hrabala,  miałam wrażenie , jakbym zaprosiła do jazdy jakiegoś totalnego , wrednego prostaka, który bez cienia zażenowania i bez jakichkolwiek skrupułów objaśnia mi swój punkt widzenia świata. Nie ukrywa żadnych swoich nikczemności,  a chociaż zachowywał się obrzydliwie, nie miał jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Opowiadał wszystko tak, jakby to czytelnik/słuchacz był taki sam, jak i narrator i jakby nie trzeba było przed się czegokolwiek wstydzić.  Jest to rzadki punkt widzenia , bo z reguły każdy się wybiela i pewne rzeczy przemilcza, inne pamięta zaś inaczej, niż wyglądały w rzeczywistości. Narracja Hrabala wygląda tak, jakby nagrał  po kryjomu monolog krętacza. Od tego schematu odbiegają ostatnie rozdziały, gdzie nasz bohater , stając się robotnikiem leśnymi samotnikiem, zaczyna  wreszcie myśleć, opiekuje się zwierzętami , żyje w zgodzie z naturą.

               Nie czytałam wcześniej ani tej książki ani nie oglądałam filmu, chociaż była ona bardzo znana, to nic o niej nie wiedziałam. Jan żył w bardzo burzliwych czasach i historii jego życia nie da się opowiedzieć bez nawiązań do historii Czechosłowacji. Początkowo Jan sprzedaje na dworcu serdelki, oszukując ile się da. Jeden z oszukanych zapamięta go sobie, rozpozna go później w  kelnerze w hotelu i  ku mojemu zaskoczeniu, zarekomenduje go później jako  kelnera do lepszego  hotelu. Jan jego zdaniem to     człowiek z potencjałem , który może wiele osiągnąć . Jan zmienia hotele a w międzyczasie Niemcy zajmują jego ojczyznę, co nie robi na nim żadnego wrażenia. Nasz kelner jest zadowolony, bo skoro nikt Niemców nie chce obsługiwać on się tego podejmuje, dostanie więcej napiwków. Jan ożenił się z Niemką , przechodząc przez poniżającą dla każdego, oprócz niego , procedurę badania przez lekarza i po uzyskaniu specjalnego zezwolenia od władz niemieckich na taki ślub.  Urodził mu się upośledzony psychicznie syn, którego oddał do zakładu. Po wojnie stał się milionerem i całkiem dobrze dogadywał się z komunistami. Ostatecznie jego majątek został znacjonalizowany , a on sam  stał się robotnikiem leśnym. 

    Jan to jakby taki Zelig z filmu W. Allena, dostosuje się do wszystkich okoliczności, jakie napotka , jest elastyczny bez ograniczeń. Jego problemy to np. kwestia, czy oficerowie SS zaakceptują go jako męża Lisy. Hrabal opisuje wszystko z humorem, bez znudzenia i bez przynudzania.  Człowieka, który zachowywał się obrzydliwie , opisuje tak, że jakby wszystko to , co on robił, było normalne. Ta technika ma oczywiście swoje plusy, od naszego bohatera nic nas nie oddziela, nikt nie komentuje jego poczynań. Sami możemy oceniać  jego zachowanie. Tyle tylko, że część czytelników, głównie niewyrobionych, czy młodszych   , może  wpaść na pomysł, że Jan jest taki sympatyczny i że też chcieliby tacy być. Na skutek tej techniki oszust i koniunkturalista staje się niejako bohaterem pozytywnym . My mamy swojego Nikodema Dyzmę, ale w „Karierze Nikodema Dyzmy” jest chociażby Żorż Ponimirski, niby to szaleniec, który ma pełną świadomość, kim jest Dyzma i mówi to innym.  Poza tym narracja w Dyzmie prowadzona jest inaczej, nie z punktu widzenia głównego bohatera, co wpływa na dystans do niego. Czesi chyba mają inną mentalność, mnie „Obsługiwałem angielskiego króla” nie porwało, mimo, że słuchałam z zaciekawieniem.

       Na marginesie tych refleksji dorzucę jeszcze parę zdań na zupełnie inny temat.  Ustanowiono nową nagrodę literacką , jest to Nagroda im. Wisławy Szymborskiej.  Dość sceptycznie podchodzę do różnych nagród, a szczególnie do ich mnożenia i mam wątpliwość, czy w ogóle takie nagrody mają sens. Rok temu zakupiłam „Książkę twarzy” M. Bieńczyka, za która dostał on nagrodę Nike. Zaciekawił mnie temat felietonów z tej książki. Miały to być felietony o literaturze, sporcie, podróżach, życiu. Nie byłam w stanie tej książki przeczytać. Zdarza mi się to szalenie rzadko, ale nie doczytałam jej do końca.  Z reguły daję książce szansę, gdy już ją wybiorę, kupię, czy pożyczę,  czytam do końca. Mam nadzieję że gdy jest zła, to może w dalszej części się polepszy , albo chociaż zaciekawi mnie. I w zdecydowanej większości tak się dzieje. Bieńczyka nie byłam w stanie przeczytać.      Zapomniałam o nim, ale ostatnio natrafiłam na tą książkę na półce. Dałam ją koleżance.  Uznałam , że może jej się spodoba. W końcu mamy różne gusta. I stało się to samo. Koleżanka mimo wielkich chęci też ma problem z Bieńczykiem  i nie może przez niego przebrnąć .  
     
bsługiwałem angielskiego króla (audiobook CD) - Hrabal Bohumil - duży obrazek
 
       Po serii kilku nieudanych  książek  w końcu natrafiłam na coś ciekawego.  Jazda samochodem dzięki „Obsługiwałem angielskiego króla” stała się jeszcze bardziej przyjemna  .  Była to dość dziwna przyjemność.  Słysząc Kazimierza Kaczora , czytającego Hrabala,  miałam wrażenie , jakbym zaprosiła do jazdy jakiegoś totalnego , wrednego prostaka, który bez cienia zażenowania i bez jakichkolwiek skrupułów objaśnia mi swój punkt widzenia świata. Nie ukrywa żadnych swoich nikczemności,  a chociaż zachowywał się obrzydliwie, nie miał jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Opowiadał wszystko tak, jakby to czytelnik/słuchacz był taki sam, jak i narrator i jakby nie trzeba było przed się czegokolwiek wstydzić.  Jest to rzadki punkt widzenia , bo z reguły każdy się wybiela i pewne rzeczy przemilcza, inne pamięta zaś inaczej, niż wyglądały w rzeczywistości. Narracja Hrabala wygląda tak, jakby nagrał  po kryjomu monolog krętacza. Od tego schematu odbiegają ostatnie rozdziały, gdzie nasz bohater , stając się robotnikiem leśnymi samotnikiem, zaczyna  wreszcie myśleć, opiekuje się zwierzętami , żyje w zgodzie z naturą.
                Nie czytałam wcześniej ani tej książki ani nie oglądałam filmu, chociaż była ona bardzo znana, to nic o niej nie wiedziałam. Jan żył w bardzo burzliwych czasach i historii jego życia nie da się opowiedzieć bez nawiązań do historii Czechosłowacji. Początkowo Jan sprzedaje na dworcu serdelki, oszukując ile się da. Jeden z oszukanych zapamięta go sobie, rozpozna go później w  kelnerze w hotelu i  ku mojemu zaskoczeniu, zarekomenduje go później jako  kelnera do lepszego  hotelu. Jan jego zdaniem to     człowiek z potencjałem , który może wiele osiągnąć . Jan zmienia hotele a w międzyczasie Niemcy zajmują jego ojczyznę, co nie robi na nim żadnego wrażenia. Nasz kelner jest zadowolony, bo skoro nikt Niemców nie chce obsługiwać on się tego podejmuje, dostanie więcej napiwków. Jan ożenił się z Niemką , przechodząc przez poniżającą dla każdego, oprócz niego , procedurę badania przez lekarza i po uzyskaniu specjalnego zezwolenia od władz niemieckich na taki ślub.  Urodził mu się upośledzony psychicznie syn, którego oddał do zakładu. Po wojnie stał się milionerem i całkiem dobrze dogadywał się z komunistami. Ostatecznie jego majątek został znacjonalizowany , a on sam  stał się robotnikiem leśnym. 
    Jan to jakby taki Zelig z filmu W. Allena, dostosuje się do wszystkich okoliczności, jakie napotka , jest elastyczny bez ograniczeń. Jego problemy to np. kwestia, czy oficerowie SS zaakceptują go jako męża Lisy. Hrabal opisuje wszystko z humorem, bez znudzenia i bez przynudzania.  Człowieka, który zachowywał się obrzydliwie , opisuje tak, że jakby wszystko to , co on robił, było normalne. Ta technika ma oczywiście swoje plusy, od naszego bohatera nic nas nie oddziela, nikt nie komentuje jego poczynań. Sami możemy oceniać  jego zachowanie. Tyle tylko, że część czytelników, głównie niewyrobionych, czy młodszych   , może  wpaść na pomysł, że Jan jest taki sympatyczny i że też chcieliby tacy być. Na skutek tej techniki oszust i koniunkturalista staje się niejako bohaterem pozytywnym . My mamy swojego Nikodema Dyzmę, ale w „Karierze Nikodema Dyzmy” jest chociażby Żorż Ponimirski, niby to szaleniec, który ma pełną świadomość, kim jest Dyzma i mówi to innym.  Poza tym narracja w Dyzmie prowadzona jest inaczej, nie z punktu widzenia głównego bohatera, co wpływa na dystans do niego. Czesi chyba mają inną mentalność, mnie „Obsługiwałem angielskiego króla” nie porwało.
 
       Na marginesie tych refleksji dorzucę jeszcze parę zdań na zupełnie inny temat.  Ustanowiono nową nagrodę literacką , jest to Nagroda im. Wisławy Szymborskiej.  Dość sceptycznie podchodzę do różnych nagród, a szczególnie do ich mnożenia i mam wątpliwość, czy w ogóle takie nagrody mają sens. Rok temu zakupiłam „Książkę twarzy” M. Bieńczyka, za która dostał on nagrodę Nike. Zaciekawił mnie temat felietonów z tej książki. Miały to być felietony o literaturze, sporcie, podróżach, życiu. Nie byłam w stanie tej książki przeczytać. Zdarza mi się to szalenie rzadko, ale nie doczytałam jej do końca.  Z reguły daję książce szansę, gdy już ją wybiorę, kupię, czy pożyczę,  czytam do końca. Mam nadzieję że gdy jest zła, to może w dalszej części się polepszy , albo chociaż zaciekawi mnie. I w zdecydowanej większości tak się dzieje. Bieńczyka nie byłam w stanie przeczytać.      Zapomniałam o nim, ale ostatnio natrafiłam na tą książkę na półce. Dałam ją koleżance.  Uznałam , że może jej się spodoba. W końcu mamy różne gusta. I stało się to samo. Koleżanka mimo wielkich chęci też ma problem z Bieńczykiem  i nie może przez niego przebrnąć .  

Po

Po serii kilku nieudanych  książek  w końcu natrafiłam na coś ciekawego.  Jazda samochodem dzięki „Obsługiwałem angielskiego króla” stała się jeszcze bardziej przyjemna  .  Była to dość dziwna przyjemność.  Słysząc Kazimierza Kaczora , czytającego Hrabala,  miałam wrażenie , jakbym zaprosiła do jazdy jakiegoś totalnego , wrednego prostaka, który bez cienia zażenowania i bez jakichkolwiek skrupułów objaśnia mi swój punkt widzenia świata. Nie ukrywa żadnych swoich nikczemności,  a chociaż zachowywał się obrzydliwie, nie miał jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Opowiadał wszystko tak, jakby to czytelnik/słuchacz był taki sam, jak i narrator i jakby nie trzeba było przed się czegokolwiek wstydzić.  Jest to rzadki punkt widzenia , bo z reguły każdy się wybiela i pewne rzeczy przemilcza, inne pamięta zaś inaczej, niż wyglądały w rzeczywistości. Narracja Hrabala wygląda tak, jakby nagrał  po kryjomu monolog krętacza. Od tego schematu odbiegają ostatnie rozdziały, gdzie nasz bohater , stając się robotnikiem leśnymi samotnikiem, zaczyna  wreszcie myśleć, opiekuje się zwierzętami , żyje w zgodzie z naturą.
                Nie czytałam wcześniej ani tej książki ani nie oglądałam filmu, chociaż była ona bardzo znana, to nic o niej nie wiedziałam. Jan żył w bardzo burzliwych czasach i historii jego życia nie da się opowiedzieć bez nawiązań do historii Czechosłowacji. Początkowo Jan sprzedaje na dworcu serdelki, oszukując ile się da. Jeden z oszukanych zapamięta go sobie, rozpozna go później w  kelnerze w hotelu i  ku mojemu zaskoczeniu, zarekomenduje go później jako  kelnera do lepszego  hotelu. Jan jego zdaniem to     człowiek z potencjałem , który może wiele osiągnąć . Jan zmienia hotele a w międzyczasie Niemcy zajmują jego ojczyznę, co nie robi na nim żadnego wrażenia. Nasz kelner jest zadowolony, bo skoro nikt Niemców nie chce obsługiwać on się tego podejmuje, dostanie więcej napiwków. Jan ożenił się z Niemką , przechodząc przez poniżającą dla każdego, oprócz niego , procedurę badania przez lekarza i po uzyskaniu specjalnego zezwolenia od władz niemieckich na taki ślub.  Urodził mu się upośledzony psychicznie syn, którego oddał do zakładu. Po wojnie stał się milionerem i całkiem dobrze dogadywał się z komunistami. Ostatecznie jego majątek został znacjonalizowany , a on sam  stał się robotnikiem leśnym. 
    Jan to jakby taki Zelig z filmu W. Allena, dostosuje się do wszystkich okoliczności, jakie napotka , jest elastyczny bez ograniczeń. Jego problemy to np. kwestia, czy oficerowie SS zaakceptują go jako męża Lisy. Hrabal opisuje wszystko z humorem, bez znudzenia i bez przynudzania.  Człowieka, który zachowywał się obrzydliwie , opisuje tak, że jakby wszystko to , co on robił, było normalne. Ta technika ma oczywiście swoje plusy, od naszego bohatera nic nas nie oddziela, nikt nie komentuje jego poczynań. Sami możemy oceniać  jego zachowanie. Tyle tylko, że część czytelników, głównie niewyrobionych, czy młodszych   , może  wpaść na pomysł, że Jan jest taki sympatyczny i że też chcieliby tacy być. Na skutek tej techniki oszust i koniunkturalista staje się niejako bohaterem pozytywnym . My mamy swojego Nikodema Dyzmę, ale w „Karierze Nikodema Dyzmy” jest chociażby Żorż Ponimirski, niby to szaleniec, który ma pełną świadomość, kim jest Dyzma i mówi to innym.  Poza tym narracja w Dyzmie prowadzona jest inaczej, nie z punktu widzenia głównego bohatera, co wpływa na dystans do niego. Czesi chyba mają inną mentalność, mnie „Obsługiwałem angielskiego króla” nie porwało.
 
       Na marginesie tych refleksji dorzucę jeszcze parę zdań na zupełnie inny temat.  Ustanowiono nową nagrodę literacką , jest to Nagroda im. Wisławy Szymborskiej.  Dość sceptycznie podchodzę do różnych nagród, a szczególnie do ich mnożenia i mam wątpliwość, czy w ogóle takie nagrody mają sens. Rok temu zakupiłam „Książkę twarzy” M. Bieńczyka, za która dostał on nagrodę Nike. Zaciekawił mnie temat felietonów z tej książki. Miały to być felietony o literaturze, sporcie, podróżach, życiu. Nie byłam w stanie tej książki przeczytać. Zdarza mi się to szalenie rzadko, ale nie doczytałam jej do końca.  Z reguły daję książce szansę, gdy już ją wybiorę, kupię, czy pożyczę,  czytam do końca. Mam nadzieję że gdy jest zła, to może w dalszej części się polepszy , albo chociaż zaciekawi mnie. I w zdecydowanej większości tak się dzieje. Bieńczyka nie byłam w stanie przeczytać.      Zapomniałam o nim, ale ostatnio natrafiłam na tą książkę na półce. Dałam ją koleżance.  Uznałam , że może jej się spodoba. W końcu mamy różne gusta. I stało się to samo. Koleżanka mimo wielkich chęci też ma problem z Bieńczykiem  i nie może przez niego przebrnąć .  
serii kilku nieudanych  książek  w końcu natrafiłam na coś ciekawego.  Jazda samochodem dzięki „Obsługiwałem angielskiego króla” stała się jeszcze bardziej przyjemna  .  Była to dość dziwna przyjemność.  Słysząc Kazimierza Kaczora , czytającego Hrabala,  miałam wrażenie , jakbym zaprosiła do jazdy jakiegoś totalnego , wrednego prostaka, który bez cienia zażenowania i bez jakichkolwiek skrupułów objaśnia mi swój punkt widzenia świata. Nie ukrywa żadnych swoich nikczemności,  a chociaż zachowywał się obrzydliwie, nie miał jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Opowiadał wszystko tak, jakby to czytelnik/słuchacz był taki sam, jak i narrator i jakby nie trzeba było przed się czegokolwiek wstydzić.  Jest to rzadki punkt widzenia , bo z reguły każdy się wybiela i pewne rzeczy przemilcza, inne pamięta zaś inaczej, niż wyglądały w rzeczywistości. Narracja Hrabala wygląda tak, jakby nagrał  po kryjomu monolog krętacza. Od tego schematu odbiegają ostatnie rozdziały, gdzie nasz bohater , stając się robotnikiem leśnymi samotnikiem, zaczyna  wreszcie myśleć, opiekuje się zwierzętami , żyje w zgodzie z naturą.


                Nie czytałam wcześniej ani tej książki ani nie oglądałam filmu, chociaż była ona bardzo znana, to nic o niej nie wiedziałam. Jan żył w bardzo burzliwych czasach i historii jego życia nie da się opowiedzieć bez nawiązań do historii Czechosłowacji. Początkowo Jan sprzedaje na dworcu serdelki, oszukując ile się da. Jeden z oszukanych zapamięta go sobie, rozpozna go później w  kelnerze w hotelu i  ku mojemu zaskoczeniu, zarekomenduje go później jako  kelnera do lepszego  hotelu. Jan jego zdaniem to     człowiek z potencjałem , który może wiele osiągnąć . Jan zmienia hotele a w międzyczasie Niemcy zajmują jego ojczyznę, co nie robi na nim żadnego wrażenia. Nasz kelner jest zadowolony, bo skoro nikt Niemców nie chce obsługiwać on się tego podejmuje, dostanie więcej napiwków. Jan ożenił się z Niemką , przechodząc przez poniżającą dla każdego, oprócz niego , procedurę badania przez lekarza i po uzyskaniu specjalnego zezwolenia od władz niemieckich na taki ślub.  Urodził mu się upośledzony psychicznie syn, którego oddał do zakładu. Po wojnie stał się milionerem i całkiem dobrze dogadywał się z komunistami. Ostatecznie jego majątek został znacjonalizowany , a on sam  stał się robotnikiem leśnym. 
    Jan to jakby taki Zelig z filmu W. Allena, dostosuje się do wszystkich okoliczności, jakie napotka , jest elastyczny bez ograniczeń. Jego problemy to np. kwestia, czy oficerowie SS zaakceptują go jako męża Lisy. Hrabal opisuje wszystko z humorem, bez znudzenia i bez przynudzania.  Człowieka, który zachowywał się obrzydliwie , opisuje tak, że jakby wszystko to , co on robił, było normalne. Ta technika ma oczywiście swoje plusy, od naszego bohatera nic nas nie oddziela, nikt nie komentuje jego poczynań. Sami możemy oceniać  jego zachowanie. Tyle tylko, że część czytelników, głównie niewyrobionych, czy młodszych   , może  wpaść na pomysł, że Jan jest taki sympatyczny i że też chcieliby tacy być. Na skutek tej techniki oszust i koniunkturalista staje się niejako bohaterem pozytywnym . My mamy swojego Nikodema Dyzmę, ale w „Karierze Nikodema Dyzmy” jest chociażby Żorż Ponimirski, niby to szaleniec, który ma pełną świadomość, kim jest Dyzma i mówi to innym.  Poza tym narracja w Dyzmie prowadzona jest inaczej, nie z punktu widzenia głównego bohatera, co wpływa na dystans do niego. Czesi chyba mają inną mentalność, mnie „Obsługiwałem angielskiego króla” nie porwało.
 
       Na marginesie tych refleksji dorzucę jeszcze parę zdań na zupełnie inny temat.  Ustanowiono nową nagrodę literacką , jest to Nagroda im. Wisławy Szymborskiej.  Dość sceptycznie podchodzę do różnych nagród, a szczególnie do ich mnożenia i mam wątpliwość, czy w ogóle takie nagrody mają sens. Rok temu zakupiłam „Książkę twarzy” M. Bieńczyka, za która dostał on nagrodę Nike. Zaciekawił mnie temat felietonów z tej książki. Miały to być felietony o literaturze, sporcie, podróżach, życiu. Nie byłam w stanie tej książki przeczytać. Zdarza mi się to szalenie rzadko, ale nie doczytałam jej do końca.  Z reguły daję książce szansę, gdy już ją wybiorę, kupię, czy pożyczę,  czytam do końca. Mam nadzieję że gdy jest zła, to może w dalszej części się polepszy , albo chociaż zaciekawi mnie. I w zdecydowanej większości tak się dzieje. Bieńczyka nie byłam w stanie przeczytać.      Zapomniałam o nim, ale ostatnio natrafiłam na tą książkę na półce. Dałam ją koleżance.  Uznałam , że może jej się spodoba. W końcu mamy różne gusta. I stało się to samo. Koleżanka mimo wielkich chęci też ma problem z Bieńczykiem  i nie może przez niego przebrnąć .  

niedziela, 10 listopada 2013

„Człowiek, który był Czwartkiem” Gilbert Keith Chesterton - audiobook




  
        Sięgnęłam po tego audioboka, zachęcona recenzjami, które,  jak się później okazało, nie miały właściwie nic wspólnego z rzeczywistością.    Nie znam twórczości Chestertona, chociaż mam świadomość, że uchodzi on za znakomitego pisarza i filozofa.  

         W recenzji od wydawcy książki przeczytałam, że  ”Powieść G.K. Chestertona „Człowiek, który był czwartkiem” zwyciężyła w jednym z najbardziej intrygujących współczesnych rankingów literackich. Zapytano mianowicie funkcjonariuszy brytyjskich służb specjalnych, jaki utwór XX wiecznej literatury oddaje najlepiej charakter działalności policji politycznej, tajnych operacji i ukrytej agentury. Wbrew oczekiwaniom zdecydowana większość respondentów nie wybrała żadnej z powieści Fredericka Forsytha czy Johna le Carré, lecz wskazała jednoznacznie na utwór Chestertona”.
                 Mimo niechęci do filozofii, dałam  szansę „Człowiekowi, który był Czwartkiem”, dałam się skusić otoczce kryminalno- szpiegowskiej , ale  w tym przypadku była to absolutna pomyłka.  To coś absolutnie nie dla mnie, nie moja bajka. Sama akcja to jakieś najwyżej 20%, w najlepszym przypadku , książki. Reszta to różnorakie rozważania, najczęściej snute są one w trakcie dialogów .   Główny bohater, policjant, znalazł się na spotkaniu tajnej organizacji anarchistycznej i momentalnie, bez wysiłku, wszedł do grona władz. Każdy, kto odgrywa w tej organizacji rolę przywódczą, dostaje pseudonim, a pseudonimami są nazwy dni tygodnia. Nasz bohater stał się Czwartkiem, przywódca to Niedziela. Szybko okazuję się, że we władzach tej organizacji jest nieco więcej   policjantów. Powinni się oni zająć jej infiltrowaniem  , ale zaczynają od ustaleń, kto jest swój, a kto nie.    Im bardziej akcja rozkręca się, tym bardziej absurdalna się staje . Wszyscy cały czas filozofują i trudno natrafić na normalny dialog, bez dzielenia włosa na czworo. Zaczyna się od rozważań, czy każdy artysta to anarchista i jak należy to rozumieć.  A potem jest coraz gorzej.

      „Człowiek” to wg mnie rozprawa filozoficzna ,a nie żadna powieść, z całą pewnością zaś nie jest to ani powieść kryminalna, ani szpiegowska. Jest to pozycja dla naprawdę wybranych czytelników , szczególnie dla miłośników filozofii, wątpię, czy ktoś inny będzie w stanie przez nią przebrnąć. Jest trudna do słuchania, do czytania z pewnością też. Wydarzeniami zaciekawiłam się zaledwie w kilku momentach.