piątek, 29 listopada 2019

„O kotach” wydawnictwo Czarne





   Malutka książeczka to zbiór opowiadań , oczywiście o kotach, a autorami są Stefan Chwin,  Olga Drenda, Piotr Paziński, Małgorzata Rejmer, Piotr Siemion, Paweł Sołtys. W większości opowiadań są albo obrazy znęcania się nad kotami albo po prostu tragicznego losu kotów. Jeżeli ktoś chce złapać doła, to przeczytanie całości daje niezawodną gwarancję, że tak się stanie. A do tego opowiadania jeszcze są nudne i czytałam je niemal na siłę. 


     Czytając opowiadania przypominałam sobie „Sklepy Cynamonowe”  Bruna Schulza i opowiadanie o szczeniaczku, który po prostu się bawi. Po lekturze „O kotach” doceniałam prawdziwą wielkość Schulza. „Sklepy” jakoś specjalnie mi się nie podobały, ale teraz zaczęły wydawać mi się wyśmienite. Schulz jest bezpretensjonalny. Potrafił napisać o czymś wesołym i nie miał z tego powodu żadnych kompleksów czy obiekcji.

    A z pozytywnych aspektów, to w opowiadaniu Chwina jest godny uwagi fragment, kiedy to kot przypomina sobie różne utwory muzyczne czy literackie o kotach.  Ku mojemu zaskoczeniu jest tam wspomniana mało obecnie znana, ale moja ulubiona autorka Lilian Jackson Braun  i jej kot detektyw, o którym pisałam wielokrotnie, ostatnio tutaj. Jest też wspomniany kot w butach, kot z Cheshire i oczywiście Behemot.     

2/6
 

niedziela, 24 listopada 2019

J. R. R Tolkien "Władca pierścieni. Dwie wieże" - tłumaczyła Maria Skibniewska


   Zastanawiałam się, czy jest sens pisać o każdym tomie "Władcy pierścieni" oddzielnie, skoro "Władca" jest trylogią, a poszczególne tomy stanowią jedną, nierozerwalną całość. Myślę, że sens jest, bo w każdym tomie akcent położony jest na nieco inny aspekt. W "Drużynie pierścienia" wszyscy byli razem, przynajmniej do pewnego momentu, zło było jeszcze daleko. W "Dwóch wieżach" drużyny już nie ma, sytuacja wszystkich bohaterów jest dużo gorsza, niż wcześniej.

     "Dwie wieże" odbieram jako opowieść o czasie, kiedy to jest już naprawdę bardzo źle, nadzieja zdaje się coraz bardziej nikła. Zło jest coraz bliżej. Nie wiadomo, kto z napotkanych osób jest wrogiem, kto zdrajcą, a kto może być sprzymierzeńcem, no i jak to odróżnić. To przede wszytkim opowieść o nadziei, o tym, jak można się jej trzymać, gdy wydaje się, że wszysko już jest stracone.

      Tolkien opowiada tu też o zaangażowaniu się przez poszczególne osoby i władców w sprawy, które bezpośrednio, w danym momencie pozornie jeszcze ich nie dotyczą. Problem jest stary jak świat. Czy reagować na coś, co dzieje się obok? Czy warto narażać się, czy lepiej udawać, że się czegoś nie widzi, lub liczyć na to, że problem rozwiąże ktoś inny. Tolkien nie ma tu żadnych watpliwości, złu trzeba się sprzeciwiać, trzeba się angażować. I dotyczy to każdego. Nawet gdy komuś się wydaje, że w obliczu zła nic nie może zrobić, że przecież nie zajmuje żadnego stanowiska, że nie ma żadnych szczególnych umiejętności, itp. Właśnie w tym tomie pokazane jest spotkanie hobbitów: Merrego i Pippina z Entami. Żaden z tych hobbitów nie był szczególnie mądry, ani wykształcony. Ale najlepiej jak mogli opowiedzieli Drzewcowi, co się dzieje i zainicjowali wydarzenie niespotykane. Las ruszył z miejsca. Gdyby nie to wydarzenie losy nie tylko jednej bitwy, ale i całej wyprawy mogły potoczyć się inaczej. Każdy więc ma swoją misję do spełneinia i swoją rolę do odegrania.

     W tym tomie jest jedna z najwspanialszych scen całej trylogii. Król Theoden od dłuższego czasu już był tylko marionetką w rękach Gadziego Języka, stał się zniedołężniały, niczym się nie interesował i niczemu się nie sprzeciwiał, robił to, co mu zasugerowano. Dzięki Gandalfowi w przeciągu paru minut wyzwolił się z tej niemocy, zachciało mu sie chcieć. Gandalf uświadomił mu, że nie musi tkwić w tym stanie. Nie musiał wymawiać zaklęć. Odwołał się do do sił, które tkwiły w samym Theodenie, krzyczał "Nabierz ducha". "Nie mam rad dla tych, co zrozpaczyli o ratunku". "Zbyt długo już ślęczysz w mroku, dając posłuch kłamliwym wiadomościom i przewrotnym podszeptom".

6/6

niedziela, 17 listopada 2019

Marek Modzelewski "Wstyd" - spektakl teatralny- Teatr Współczesny Warszawa

    Podobnie jak i było z większością spektakli, które ostatnio oglądałam, tekstu  sztuki nie czytałam i nawet nie wiem, czy jest gdzieś dostępny. Ale lepiej jest obejrzeć spektakl, przy dobrej grze aktorskiej efekt komediowy jest wyśmienity. Autorem jest lekarz i literat zarazem, Marek Modzelewski. 

   W spektaklu występują zaledwie 4 osoby, są to dwa małżeństwa, jedno to rodzice Weronki, a drugie to rodzice Łukaszka. Rzecz rozgrywa się w kuchni domu weselnego w dniu, w którym miał odbyć się  ślub Weronki i Łukaszka. Nie doszedł do skutku z nieznanych przyczyn, wszystko było zapięte na ostatni guzik, ale młodzi, się rozmyślili przed samym kościołem. Sztuka rozpoczyna się od rozmowy rodziców pana młodego, którzy usiłują domyślić się, co się stało. W tle gra orkiestra, część gości biesiaduje. I przybywają rodzice niedoszłej panny młodej, którzy dołączają do rozmowy. A rozmowa  rozmową dość szybko być przestaje. Staje się kłótnią, a nawet i bijatyką.  

  Perturbacje ze ślubem to tylko sam początek. Zakres tematów, podejmowanych przez małżeństwa jest zdecydowanie szerszy. Przy okazji unaocznia się doskonale dwulicowość i nieszczerość całej czwórki. Rodzice chłopaka są wykształceni i dobrze sytuowani, rodzice dziewczyny odwrotnie. Ci pierwsi patrzą na drugich z wyraźnym protekcjonalizmem. Rodzice dziewczyny są z kolei prostakami, z olbrzymim tupetem, szczególnie matka, która na dodatek jest agresywna i chamska. Jak się okazuje, matka chłopaka gdy zdejmie z siebie maskę wykształconej osoby, potrafi być równie chamska i potem już wszyscy się od siebie niewiele różnią. Każdy zapewne byłby w stanie przyglądając się całej czwórce odkryć i swoją ciemną stronę. Bardziej agresywne, perfidne i bezwzględne są zdecydowanie kobiety. To chyba znak czasów. No i chamstwo jest tutaj w zdecydowanej ofensywie. Można więc snuć też po obejrzeniu i refleksje natury socjologicznej.

    Całość jest naprawdę zabawna i zdecydowanie warta obejrzenia. Nie jest to rzecz specjalnie oryginalna, przypominała mi trochę "Rzeź" Polańskiego, ale w odbiorze to w niczym nie przeszkadza.
4/6
    
    

piątek, 15 listopada 2019

Mariusz Szczygieł "Nie ma" - audiobook, czyta autor, Maja Ostaszewska, Maciej Stuhr


   
  • CD MP3 NIE MA

    Tym razem audiobook ma chyba przewagę nad tradycyjną książką. Wśród czytających jest autor. Tytuł można rozumieć dosłownie, w naszym życiu z biegiem czasu ciągle czegoś i kogoś już nie ma.

   Teksty zawarte w zbiorze są dla mnie nierówne. Najbardziej znany reportaż o skatowanym przez macochę i ojca chłopczyku, a właściwie o jego oprawcach 30 lat po zdarzeniu, rzeczywiście robi porażające wrażenie. 

   Mi zapadł w pamięć jeszcze inny, o siostrach Woźnickich, pisarkach , które nie żyją już od kilkudziesięciu lat. To jeden z najlepszych reportaży, jakie kiedykolwiek czytałam. Ludwika była ponoć wyśmienitą pisarką. Jako małe dziewczynki i Żydówki w czasie wojny były ukrywane . Potem w ogóle nie przyznawały się do swojego pochodzenia. Nie ulegało najmniejszych wątpliwości, że cierpiały na schorzenia natury psychicznej i to poważne. Kres ich również był tragiczny. Czy przeżycia wojenne były źródłem tego wszystkiego? Czy może wyparcie się swojego pochodzenia, czyli de facto swojej tożsamości, jeszcze pogarszały ich stan? Arcyciekawa historia. Mam niebywały sentyment właśnie do Ludwiki, bo w dzieciństwie przeczytałam jej wyśmienite książki o Irce i Czarce. Nie pamiętałam tylko ani nazwiska autora, ani tytułu i gdyby nie M. Szczygieł, książek tych mogłabym nigdy nie zidentyfikować. 

   Na uwagę zasługuje też szereg myśli autora. Np. rozważania o przedmiotach nabytych w sklepie ze starociami. Gdy bierze do ręki stary przedmiot, którego właściciel już najprawdopodobniej nie żyje, nachodzą go różne myśli o nim i zaczyna czuć nawet z nim metafizyczną więź. Długo pamięta się o tej książce...
5/6

środa, 13 listopada 2019

Joseph Roth "Hotel Savoy"






Joseph Roth jest moim odkryciem literackim mijającego roku. Postrzegam go jako geniusza literatury, piszącego wspaniałym językiem, wyjątkowego znawcę ludzkich charakterów i człowieka pełnego empatii dla ludzkiej krzywdy. Pisałam już o kilku innych jego książkach, a w właściwie o zbiorach reportaży czy felietonów, jestem pod ich wrażeniem do dziś. 


     Wydawnictwo Austeria wykonało kawał dobrej roboty, decydując się na druk całości dzieł Josepha Rotha. Zgadzając się z wydawnictwem w całości co do wartości tych dzieł, "Hotel Savoy" nie jest jednak dla mnie "powieściową metaforą drogi na Zachód", jak to wynika z odwrotu okładki. Autor opisał tu swój pobyt w hotelu i historie ludzi, którzy w nim mieszkali. Raczej nie nazwałabym tej pozycji powieścią.  

    Największa wartość tej książki to dla mnie fenomenalne, ale krótkie, wręcz sygnalizacyjne opisy charakterów ludzkich wielka empatia dla ludzi biednych i skrzywdzonych. Roth w kilku zdaniach, czasem nawet i w jednym, był w stanie opisać zasadnicze cechy określonej osoby. Nie wiem, jak on to robił. Z pewnością lubił obserwować ludzi, sam o tym pisał i to nawet właśnie w "Hotelu", i nie koncentrował się tylko na sobie. Nie gapił się na nich bezmyślnie, tylko właśnie obserwował i wyciągał wnioski. Nie ulega wątpliwości, że musiał też mieć ku temu zdolności wrodzone, tak jak np. nieliczni mają słuch absolutny i ci bez tego daru w dziedzinie muzyki tym ze słuchem absolutnym nie dorównają nigdy. Świetne portrety psychologiczne z czytanych przeze mnie pisarzy tworzyła Agata Christie i Javier Marias, każdy robił to inaczej. I do tej dwójki dołącza jeszcze Joseph Roth.
Joseph Roth patrzył na człowieka bardzo głęboko, widział całą złożoność charakteru, wszystkie wzajemne sprzeczności. O występującym epizodycznie kapitanie policji wspomniał, że "był dobrym i próżnym człowiekiem". Reżyser z Monachium z kolei "jest złym człowiekiem, kłamie nie dla przyjemności, sprzedaje swoją duszę za marne grosze". A cóż to znaczy "sprzedawać swoją duszę"? Fenomen Rotha polega m.in. na tym, że krótka treść i zwięzła forma dale szalenie dużo do myślenia. Dla mnie sprzedający duszę dla pieniędzy robi coś wbrew sobie, wbrew wewnętrznemu systemowi wartości, albo świadomie służy złej sprawie. Ale może inny czytelnik jeszcze inaczej będzie to rozumiał. Kontrowersje wśród gości hotelu, a zarazem olbrzymie nadzieje budził bogacz Bloomfield, który przybył na chwilę z wizytą. Autor zobaczył go, jak na cmentarzu odwiedzał grób ojca, a potem dał jałmużnę żebrakom. Czy był to odruch serca? "Dawał pieniądze, ażeby wykupić swoją duszę od grzechu złota". Też można oczywiście zastanawiać się, jak można to rozumieć. Zdecydowanie więcej czasu można poświęcić na rozmyślanie o książce, niż na samo jej przeczytanie. A gdy przyglądał się biedakom i innym, którym się nie powiodło, napisał o nich tak "Źle się ludziom wiodło. Sami sobie gotowali los, a mniemali, że pochodzi od Boga. Byli oplątani tradycjami, tysiące nici krępowało ich serca, a ich własne palce przędły te nici. Na wszystkich drogach ich życia stały tablice z zakazami ich bogów, ich policji, ich królów, ich klas. Tu nie wolno im było iść dalej, a tam zatrzymać się.  A gdy tak przez parę dziesiątków lat rzucali się, błądzili i bezradnie się rozglądali, umierali w łóżkach i pozostawiali swoją nędzę potomkom".


   I jeszcze dodatkowy drobiazg. Minimalistyczna okładka. Żadnych zdjęć, rysunków. Liczy się tylko treść. W przypadku takiej literatury przyjemnie bierze sie do ręki.
6/6    


poniedziałek, 11 listopada 2019

Wiktor Szenderowicz "Ludzie i anioły" - spektakl teatralny - Teatr Współczesny Warszawa


Obraz znaleziony dla: anioł katedra reims
438 x 600 · jpeg
     

   
Pożytek życia nie tkwi w czasie jego trwania; jest on w jego wyzyskaniu: niejeden żył długo, a przecież żył niewiele. Kosztujcie życia, póki tu jesteście: od waszej woli, nie od liczby lat zależy, abyście się dość nażyli." - Michel de Montaigne "Próby"

  "Ludzie i anioły" są wystawiane przez Teatr Współczesny nieprzerwanie od 10 lat. Do 50 lat wystawiania "Pułapki na myszy" A. Christie w jednym z londyńskich teatrów trochę brakuje, ale i tak jest to rekord. Żadna inna sztuka w Teatrze Współczesnym nie była wystawiana tak długo. Tekstu Wiktora Szenderowicza nie czytałam, z lektury programu spektaklu nie wynika jednak, aby w tekście tym dopuszczono do większych  zmian. 
     Sztuka rzeczywiście jest niezwykła. Otóż do niejakiego Iwana Paszkina przybywa anioł i komunikuje mu, że po dopełnieniu niezbędnych formalności, przebędzie do niego anioł likwidator i zabierze jego duszę. Z drobnymi wyjątkami sztuka to właściwie dialog anioła z Paszkinem. Człowiek usiłuje przekonać anioła, żeby może poszedł po kogoś innego, a gdy okazuje się to niemożliwe, rozmówcy nawiązują do uczynków Iwana. Nie należy on do ludzi, którzy pozostawiają po sobie wiele dobra, anioł jest doskonale zorientowany w tym bilansie. Paszkin stara się usprawiedliwiać, m. in. tym, że pewne złe rzeczy robili wszyscy, anioł odpowiada, że każdy z tych wszystkich zostanie za to rozliczony. Jest też nawiązanie do "Braci Karamazow" Dostojewskiego i do sceny, kiedy to umarła zła baba i jej anioł stróż miał problem ze znalezieniem jakiegokolwiek jej dobrego uczynku. W końcu przypomniał sobie, że kiedyś pozwoliła żebraczce wyrwać cebulkę z ogrodu, a  anioł miał właśnie za tą cebulkę wyciągnąć babę z kręgów piekielnych. 
    Dialog anioła z Paszkinem jest fascynujący, a żeby nie było ciężko, wprowadzone są elementy humorystyczne, np. próba spicia anioła czy próba zabicia go. Potem anioł też się zwierza Paszkinowi. Szczególnie w drugiej części spektaklu więcej mówi anioł, jego opis zaświatów przypomina mocno rzeczywistość ze wszystkimi jej wadami. Nie jest to metafizyka, ale bardziej satyra na rzeczywistość. Pierwsza część, skupiona na życiowych "dokonaniach" Paszkina jest nieco lepsza.  
   Poza sztuką warty uwagi jest też program teatralny, w którym jest wiele cytatów z literatury na temat aniołów i ... śmierci. Temat śmierci nie jest zbyt popularny, ale czasem warto i nad nim się pochylić. Cytat, którym rozpoczęłam ten wpis, znalazłam właśnie w tym programie. Jest też zacytowana cała zasygnalizowana wcześniej scena z Dostojewskiego. 
5/6


sobota, 9 listopada 2019

Sebastian Pawlina "Wojna w kanałach" - audiobook, czyta Bartosz Głogowski

    Kanały

    Niesamowita książka. Zafascynowała mnie i nie wiem, czy będę w stanie napisać o niej tak, jak na to zasługuje. Już z samego wstępu wiadomo jest, że  nie jest ona tylko o powstaniu. Jest głównie o panicznym strachu i próbach pokonywania go, a także o postawach ludzi w sytuacjach absolutnie skrajnych, przypominających dantejskie piekło. I z tego właśnie powodu może zainteresować tych, którzy ani historią, ani tym bardziej powstaniem się nie interesują. Całość napisana jest w taki sposób, że bardzo ciężko jest się oderwać od tekstu, i co więcej, nie można potem przestać o nim myśleć. Szokujące było dla mnie i to, jak faktycznie wyglądała wędrówka po kanałach i to, jak zachowywali się ludzie, którzy się w tych kanałach znaleźli. 

    Jak się okazało, zdarzały się sytuacje, że ludzie świetnie sprawdzali się w konspiracji i w walce w powstaniu, ale kanały były ponad ich siły i fizycznie i psychiczne. Właśnie już we wstępie opisany jest przypadek 3 cichociemnych, którzy musieli poprosić przewodniczkę o zawrócenie. Ale bywało i odwrotnie, zdarzały się przypadki, że ludzie właśnie w takich ekstremalnych  sytuacjach się odnajdowali, odgadywali chociażby, według jakiego klucza Niemcy atakują, wrzucając granaty, a jeden z powstańców np. opracował koncepcję ataku na Niemców właśnie z kanałów.   

  Autor opowiada o powstaniu chronologicznie, koncentruje się jednak właśnie na tym, co działo się w kanałach. Posiłkuje się licznymi materiałami źródłowymi, rozmawiał też z powstańcami. Dla wielu z nich właśnie kanały były najbardziej dramatyczną częścią powstania. Nie było tak, jak wydawało mi się wcześniej, że w kanałach przez całe powstanie było tak samo, tzn. ciężko i można było zginąć tylko od granatu, rzuconego przez Niemców. Jak wynika z książki, do czasu ewakuacji Starówki w kanałach panował względny porządek, szło się z przewodnikiem, a zagrożenia ze strony Niemców nie było, co wynikało z tego, że po prostu nie wiedzieli oni wówczas jeszcze o wykorzystywaniu kanałów. 

   W końcowej fazie powstania, gdy trwała ewakuacja Mokotowa, kanały przypominały piekło. Ludzie umierali tam z wycieńczenia, niektórzy wariowali i np. strzelali do innych. Niektórzy popełniali samobójstwa. Niemcy zaś nie tylko wrzucali do kanałów granaty, ale wlewali benzynę i podpalali ją, wlewali różne żrące materiały, w kanałach budowali barykady, uniemożliwiające powstańcom dalszą drogę, podnosili poziom wody, aby ludzie się potopili. Do tego dochodziły trudności związane z szalenie małą przestrzenią w wielu kanałach, w niektórych trzeba było się czołgać, brakowało powietrza. Idąc można było natrafić na ludzkie zwłoki, albo na ludzi w agonii, którzy chwytali idących i chcieli ich ściągnąć na dno kanału. Dlaczego w tych samych warunkach jedni byli w stanie nawet pomagać rannym, a inni popadali w obłęd w dosłownym znaczeniu tego słowa? Wyświechtany już frazes, że psychika ludzka jest niezbadana, pozostaje chyba jedyną odpowiedzią.    

   Wykonanie audiobooka jest bez zastrzeżeń, ale zamierzam i tak kupić książkę, są w niej zdjęcia, można poza tym łatwiej wrócić do pewnych fragmentów. 
6/6