Kilkakrotnie pisałam już o „W
poszukiwaniu straconego czasu”, ostatnio tutaj.
W tym tomie alter ego autora po raz drugi przyjechał do uzdrowiska
Balbec i tam spędził około pół roku.
Opisując pobyt w Balbec, autor jak to czynił w poprzednich tomach, również
snuje masę refleksji, głównie o ludzkich charakterach i postawach, o muzyce, sztuce, architekturze,
i o całej masie różnorakich zjawisk, np. o przemijaniu czasu, o snach, o
przeczuciach i innych sprawach. Jak
sprawdziłam, akcja powieści rozgrywa się w 1900r. A co osobistych kwestii
głównego bohatera, to w Balbec przebywał z matką. W pobliżu wypoczywała też
Albertyna, w której był coraz bardziej zakochany. Kontakty towarzyskie
utrzymywał głównie z Verduinami, bogatymi snobami, a także z baronem de
Charlusem. Opis każdej sytuacji przeradza się u Prousta w masę dygresji i
rozmyślań. Streszczenie wszystkich refleksji absolutnie jest niemożliwe i
pozbawione sensu. Każdy czytelnik na co innego zwróci uwagę, a gdyby książkę czytał
drugi raz, to zwróci uwagę pewnie na coś
jeszcze innego. A ja skupię się na tym, co mi dało najwięcej do myślenia.
Zasygnalizuję garść rozmyślań na różne
tematy, a te rozmyślania nie będą wcale miały ze sobą związku.