Słuchanie „Tajemniczej wyspy” to świetna
zabawa. Mimo iż jestem fanką Verne`a, tej właśnie książki nigdy nie czytałam i
teraz słuchałam jej z zapartym tchem. Są fragmenty, że słuchając zapomina się o
wszystkim dookoła. Otóż pod koniec wojny secesyjnej grupka pięciu mężczyzn z
psem wydostała się z terenu Stanów korzystając z balonu. Załamanie pogody i
silny wiatr zniosło ich na teren Pacyfiku, gdzie wylądowali na bezludnej
wyspie. Verne opisuje, jak się tam urządzali, a z biegiem czasu uświadamiali
sobie, że czuwa nad nimi jakaś tajemnicza siła, najprawdopodobniej człowiek, który im pomaga, a nie chce się ujawniać.
Mimo, że autor adresował swe dzieło raczej do młodszych czytelników, bawiłam
się doskonale i snułam domysły, kto lub co pomaga rozbitkom i czy aby na pewno
jest to coś dobrego. Zagadek jest kilka. Aura tajemniczości towarzyszy stale i
rozbitkom i czytelnikowi czy słuchaczowi. No i niemal mrożące krew w żyłach
były fragmenty, kiedy kolonistom groziło realne niebezpieczeństwo, np.
przybycie piratów.