piątek, 27 marca 2020

Agata Christie "Dom zbrodni"


     Królowa Kryminału pokazuje, jak bardzo mylnie możemy oceniać nawet tych ludzi, których w naszym mniemaniu najlepiej znamy, czyli nawet i członków własnej rodziny. Pozornie oczywiste wydaje się, że skoro mieszka się z kimś przez wiele lat, to wszystko jest już o tej osobie wiadome. Sama autorka wspominała, że to właśnie ta powieść jest jedną z jej ulubionych i że przez lata "chodziła za nią". A. Christie, będąca wyśmienitym psychologiem, aczkolwiek bez formalnego wykształcenia w tym kierunku, niewątpliwie miała świadomość, jak bardzo powierzchownie patrzymy na swoich bliskich i jak bardzo mylimy się, uważając, że wiemy, do czego są oni zdolni.
    W "Domu zbrodni" nie ma ani panny Marple ani Herkulesa Poirot`a. Śledztwo prowadzi policja przy wydatnym udziale dorosłego syna jednego z policjantów, zakochanego we wnuczce ofiary. A zamordowany został we własnym domu milioner Arystydes Leonides, będący w zaawansowanym już wieku i mieszkający z całą, niemałą rodziną w jednym domu. Pierwsze podejrzenie padło na młodą wdowę, a cała rodzina jak jeden mąż stanęła przeciwko niej. Przypisanie morderstwa właśnie wdowie byłoby dla wszystkich idealnym rozwiązaniem, uniknęłoby się dzięki temu wnikania pod powierzchnię tej rzekomo idealnej rodziny.
        Autorka pod tą powierzchnię jednak wnika, ale robi to tak, jakby otwierało się rosyjskie matrioszki, czyli drewniane lalki, włożone jedna do drugiej tak, że nigdy nie jest wiadomo, ile ich jest jeszcze w środku. Opisując postać najpierw przytacza opinię o niej innych osób i pierwsze, powierzchowne wrażenie, jakie ten ktoś robi na obcym. Przy drugim spotkaniu patrzy już wnikliwiej, dostrzega to, co dla innych dostrzegalne nie jest. Przykładowo wspomniana wdowa uchodziła za antypatyczną, sprytną cwaniarę, która zakręciła się przy bogatym dziadku  w wiadomym celu. Po rozmowie z nią okazało się, że jest autentycznie załamana, bezradna i samotna w domu, w którym wszyscy jej nienawidzili, a do tego narażona na pomówienia i inne akty wrogości. Gdy autorka ponownie się nią zajmuje na jaw wychodzi romans, prawdodobieństwo, iż jednak to ona jest zabójczynią, wzrasta więc. Ale jeszcze kolejne spojrzenia na kobietę pzowalają  dostrzec, że raczej dobrze czuła się w roli i żony i kochanki innego mężczyzny, było to romantyczne, dramatyczne, a do zabójstwa nie byłaby zdolna. Jak było naprawdę, nie zdradzę.
      Oczywiście ten sam manewr wnikania w czyjś charakter zastosowany został w odniesieniu do wszystkich bohaterów książki. Co więcej, Christie wzięła też pod uwagę, że do czasu zabójstwa poszczególni członkowie rodziny byli zależni od nestora rodu, nie mieli tak naprawdę kiedy sie usamodzielnić. Zabójca zabijając, mógł więc wykazać się cechami, których do tej pory nie ujawniał, do czasu zabójstwa wszytsko przecież toczyło się standardowo. 
  
    Christie pochylając się nad poszczególnymi postaciami do tego stopnia łamie schematy, że typując prawdopodobnego zabójcę, bierze pod uwagę, ze matka mogłaby zabić swoje dziecko. Tym razem nie dotyczy to milionera, tylko jego wnuczki, która prowadziła swoje własne śledztwo. Dziewczynka została potężnie uderzona w głowę. Autorka pisze, że "co rusz jakaś matka czuje nagłą niechęć do któregoś ze swoich  dzieci. Tylko do jednego, resztę może bardzo kochać. W każdym wypadku jest powód: jakieś skojarzenie, związek, ale trudno go wykryć. Kiedy jednak coś takiego istnieje, nichęć jest bardzo silna i nie podlega kontroli rozumu." Przypomniało mi się, że istniały podejrzenia, że dorosła córka Agaty Christie miała romans ze swoim ojczymem, drugim mężem autroki.  Wspominał o prawdopodobieństwie czegoś takiego Jared Cade w bardzo solidnej biografii pt. "Agatha Christie i jedenaście zaginionych dni", o której pisałam tutaj.
    Nie uważam "Domu zbrodni" za najlepszą książkę Christie, mimo masy zalet w innych powieściach narracja jest wnikliwsza, a tutaj jednak widać, że "Dom" pisany był w szalonym tempie. Brakuje tych detektywów, którzy są już znakami firmowymi autorki. Ale z cała pewnością warto.
4/6
  

czwartek, 26 marca 2020

Antoni Czechow „32 omdlenia” (czyli „Niedźwiedź”, „Oświadczyny” i „Historia zakulisowa”) – spektakl teatralny – „Teatr Polonia” Warszawa

Ilustracja

   
    To już ostatnie z zaległych przedstawień, oby szybko można było znowu chodzić do teatru. Tym razem również nie czytałam tekstu, ale gdyby komuś zależało, to mógłby poszukać i z pewnością znalazłby. Trzy krótkie sztuki, nazwane przez Czechowa  żartami, zebrane razem stanowią spektakl. Ostatnio chodziłam na sztuki współczesne, przerywnik w postaci klasyki sprzed ponad 100 lat pokazał, że mimo zupełnie innej formy i odmiennego stylu, śmieszy nas to samo co naszych pradziadów. 


     Trzy żarty to odrębne utwory sceniczne, grają w nich natomiast ci sami aktorzy. Pozornie wydaje się, że to zupełnie coś innego, niż komediowe sztuki współczesne. Poza innymi kostiumami aktorzy mówią innym językiem, bardziej wyszukanym, nie ma ogranych elementów z pomyłkami co do osoby i brania jej za kogoś innego. Nie ma jakichkolwiek wulgaryzmów czy scen w negliżu, chociażby minimalnym. Tempo jest wolniejsze, a komizm wynika z dialogów między postaciami. Bohaterowie są zdecydowanie mniej bezpośredni, niż współcześni. Ale poza tym, to się nie różnią od nas.


    W miarę oglądania okazuje się, że po wyeliminowaniu tej otoczki chodzi dokładnie o to samo, co i współcześnie, ludzie się zakochują w sobie, uwodzą, udają, toczą różne gierki. W „Niedźwiedziu” do wdowy przyjeżdża po zwrot długu nieznany jej wierzyciel jej męża. Początkowo on jest nieco arogancki, aczkolwiek w porównaniu do obecnego chamstwa, to pełna kultura. On chce odzyskać  dług, a ona udając obolałą i niekontaktującą ze światem  wdowę, chce go spławić. Dość szybko uświadamiają sobie, że ten pozorny przeciwnik im się podoba. Widzimy więc, jak kobiety uwodziły mężczyzn w XIX wieku, a wnioski płyną z tego takie, że gdyby spotkały się jakimś cudem dwie kobiety, jedna żyjąca obecnie, a druga ponad 100 lat temu, i miałyby uwieść mężczyznę, to walka między nimi byłaby wyrównana. I vice versa,  wierzyciel też zaczął się starać, aby zaimponować wdowie i aby ją zaintrygować swoją osobą, stosował różne techniki, raz był miły, potem uszczypliwy, prowokował, aż w końcu powoli zaczął się odsłaniać.  


   Podobnie jest i w dwóch pozostałych żartach, to znaczy dotyczą one innych sytuacji, ale wszystkie są zabawne, nawet nie wiedziałam, że Czechow może taki być. Gra aktorów, a gra K. Janda, J. Stuhr, St. Brejdygant jest wyśmienita i z pewnością najlepiej byłoby spektakl obejrzeć, ale w razie braku możliwości, albo dla przypomnienia, warto i poczytać.

5/6  

  


poniedziałek, 23 marca 2020

Graham Bowley „Bez powrotu. Życie i śmierć na K2”



 

   K2 jest najtrudniejszym na  kuli ziemskiej szczytem do zdobycia. G. Bowley dziennikarz, który nigdy się nie wspinał, opowiada o tragedii z 2008r., kiedy to na „Górze Mordercy” zginęło w tym samym dniu 11 osób, pochodzących z kilku różnych wypraw. I niestety, ale ta opowieść nieszczególnie mu się udała, z całą pewnością pod względem sposobu napisania nie wytrzymuje porównania z innymi książkami o górach. 


    Książkę czyta się źle i nie ma żadnego problemu, aby się od niej oderwać i to w dowolnym momencie. Dynamika wydarzeń ciągle się rwie. Autor opisał zarówno dzieje kilku tragicznych wypraw właśnie z 2008r., ale i historię zdobywania góry, co do zasady było pomysłem trafnym. Szkoda jednak, że wydarzeń wcześniejszych nie opisał w odrębnym rozdziale, tylko wpadł na idiotyczny pomysł przeplatania do pewnego momentu opowieści z 2008r. właśnie z dziejami innych wypraw. Opisując wydarzenia z 2008r. też bezustannie mieszał przebieg dramatu z informacjami o wspinaczach, ich rodzinach, doświadczeniu itp., a do tego opowiadał wszystko chronologicznie, czyli po opisaniu tego, co działo się z kimś o określonej godzinie opowiadał potem o tym, co robiły inne osoby w tym samym czasie, potem wracał znowu do tej osoby o której pisał wcześniej itp. Z racji tego, że osób uczestniczących w zdobywania szczytu było naprawdę dużo ciężko było się zorientować, co się naprawdę dzieje. Taki styl pisania byłby pewnie dobry, gdyby pisany był urzędowy dokument, a nie książka. Poza suchą relacją jest bardzo mało refleksji na temat tego, co się stało, czy chociażby nad ludzkimi postawami.  


      Idealnie z problemem opisania wydarzeń z udziałem wielu osób poradził sobie Jon Krakauer we „Wszystko za Everest.” Krakauer jest dziennikarzem i był uczestnikiem opisywanej wyprawy, a od jego książki nie sposób było się oderwać, pisałam o niej tutaj. On najpierw opisał wydarzenia  ze swojego punktu widzenia, a potem opowiadał, co działo się z tym czasie z innymi osobami. Informacje o wspinaczach zawarł we wcześniejszych rozdziałach, a nie w tym, których opisywał atak szczytowy.  

   „Broad Peak. Niebo i piekło” B. Dobrocha i P. Wilczyńskiego dotyczy z kolei wyprawy 4 osób, jest wręcz genialny, zawiera i refleksje i opisy wydarzenia, i szereg informacji o bohaterach i wiele informacji o kontrowersjach, a nawet wręcz burzy, jakie pojawiły się po tragedii. O książce pisałam tutaj i od niej też nie mogłam się oderwać. 

    Lektura nie jest całkiem pozbawiona sensu, są miejsca, kiedy robi wrażenie, przykładowo opisy wspinaczy, którzy podejmowali dramatyczne decyzje o niesieniu pomocy, narażając się przy tym na ryzyko śmierci. Godne jest też uwagi to, że autor już po zebraniu relacji pojechał pod K2 chcąc zobaczyć górę, której poświęcił tyle czasu, a dalej nie wiedział, po co ludzie na nią wchodzą, ryzykując życie. Napisał prosto: „K2 był niewiarygodnie piękny i piękno to wykraczało poza wszystko, co mogłem sobie wyobrazić.” Nie jest to oczywiście odpowiedź, bo jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Piękno kojarzy się z dobrem i prawdą, a wszystkie 3 razem z kolei z transcendencją. Może ci ludzie szukają transcendencji…

    Efekt lektury jest u mnie taki, że chciałabym przeczytać jeszcze inną książkę na temat tego, co się stało na K2, ta pozostawiła totalny niedosyt. 

4/6

piątek, 20 marca 2020

Tom Hillenbrand „Diabelski owoc. Kryminał kulinarny”




    Powieść nie świadczy co prawda o szczególnym kunszcie pisarskim autora, ale zdecydowanie czyta się ją lekko, a z uwagi na oryginalność tematu – świat restauratorów z wysokich półek,  nie można jej zapomnieć czy pomylić z jakąkolwiek inną pozycją. Oprócz tego jeszcze rzecz dzieje się głównie w Lichtensteinie i niespodziewanie to malutkie państewko jawi się jako miejsce z wieloma atrakcjami i godne zobaczenia. 

   Świat restauracji każdy zna głównie z różnych wizyt, podczas których chcemy, aby serwowane potrawy były smaczne, a życie i problemy restauratorów czy kucharzy raczej nikogo szczególnie nie obchodzą. Jak się okazuje, mało znany świat za kuchennymi drzwiami może nawet zafascynować. Hillenbrand dziennikarz i kucharz zarazem, opisuje szalenie ostrą rywalizację pomiędzy poszczególnymi restauratorami i walkę o zdobycie gwiazdki Michelina, w powieści nazwanej gwiazdką Gabina. Gdy ktoś startuje w tym wyścigu, pracuje po 16 godzin na dobę w większości stojąc, przechodząc od gorących pieców do zamrażarek i chłodni, niejednokrotnie kalecząc się podczas krojenia i parząc się przy próbowaniu potraw czy przy przestawianiu garnków. W godzinach szczytu klientów jest tak dużo, że zamówienia spływają niemal non stop, a każda wpadka może drogo kosztować, wśród klientów może być chociażby krytyk kulinarny, mający wpływ na przyznawanie gwiazdek. Dochodzi jeszcze do tego rywalizacja z koncernami spożywczymi, serwującymi śmieciowe jedzenie, przyprawione chemikaliami tak, że niejednokrotnie smakuje lepiej niż najbardziej wyszukane potrawy. Z racji tego, że mało kto może wytrzymać tak wielką presję, wielu szefów kuchni się narkotyzuje. Gdy któryś kucharz i właściciel restauracji zarazem z kolei chce normalnie żyć i nie zależy mu na różnych gwiazdkach, gotuje to, co uważa za zdrowe, pyszne i godne propagowania, to uchodzi z kolei za nieudacznika. 

     Różnych ciekawostek tego typu jest w książce sporo i jest to zarazem jej największy atut. Ciężko było mi odrywać się od lektury właśnie z tego powodu, sama akcja nie wydawała mi się już aż tak frapująca, ale w tego typu książce trudno jest rozdzielić wydarzenia kryminalne od różnych newsów o świecie restauratorów. 

     Wszystko zaczyna się od tego, że do restauracji głównego bohatera, niejakiego Xaviera przybywa incognito krytyk kulinarny i podczas przerwy w posiłku pada martwy. Prowadzony jest też wątek dziwnego człowieka, który przemierza puszczę w jednym z egzotycznych krajów i odbywa spotkanie z wodzem plemienia, który ma dla niego przygotowany nieznany dotąd owoc.  Jak się okazuje restauratorzy z najwyższych półek stale poszukują nowych smaków, a cena nie gra roli.

     Całość naprawdę jest godna polecenia – typu lektura lekka, łatwa i przyjemna, a dzięki niej można zapomnieć o otaczającej rzeczywistości, z koronawirusem łącznie.  

4/6.    

środa, 18 marca 2020

Ray Conney „Przedstawienie świąteczne w szpitalu św. Andrzeja” – spektakl teatralny – Och Teatr

Obraz znaleziony dla: Ray Cooney
Obraz znaleziony dla: Ray Cooney

     Udało mi się na szczęście na krótko przed zamknięciem teatrów obejrzeć 2 sztuki, obie świetne. „Przedstawienie świąteczne” jest lekką komedią współczesną, a Ray Conney najbardziej znany jest jako autor kultowego już „Mayday.” „Przedstawienie świąteczne” jest super zabawne, idealne na oderwanie się od rzeczywistości. Podobnie jak i w większości współczesnych komedii teatralnych szereg gagów związanych jest z pomyłkami co do osoby, czyli np. kochanka brana jest za żonę lub odwrotnie, wchodzę też w rachubę różne inne warianty pomyłek. Wydawać by się mogło, że chwyty te są już tak znane i ograne, że w żaden sposób nikogo śmieszyć już nie mogą, ale o dziwo śmieszą i to mocno. Nie wiem, jak to się dzieje, z pewnością jest to zasługa i samego tekstu, jak i reżyserii Krystyny Jandy, no i gry aktorów.  


      Miejsce akcji jest jak na komedię absolutne nietypowe, bowiem rzecz dzieje się w tytułowym szpitalu, a na dodatek w pokoju lekarzy. Szpital chyba nikomu nie kojarzy się z niczym miłym, ale w tym przypadku dzieją się w nim jedynie rzeczy śmieszne, a lekarze zajmują się wszystkim, za wyjątkiem leczenia pacjentów. Jednego z lekarzy odwiedza dawna kochanka, była pielęgniarka i wyznaje, że wychowuje od 18 lat jego dziecko. Sprawy się oczywiście mocno komplikują, bo na miejscu jest też żona. 


    Mimo tych ogranych gagów jest jednak element zaskoczenia. Kilka osób nieoczekiwanie zostaje wziętych zupełnie za kogoś innego, albo za osobe o zupelnie inncyh przymiotach i raptem okazuje się, że ta nowa sytuacja nie jest wcale dla nich taka zła. Z reguły ludzie boją się nowości i wolą tkwić w rutynie, żywiąc przekonanie, że wszystko inne jest lub może być gorsze. Ale gdy w tych nowych sytuacjach raptem się już znaleźli i patrzą na wszystko z innej perspektywy, a pierwszy szok mają za sobą, wszystko jest możliwe.

4/6

sobota, 7 marca 2020

Jakub Szamałek "Kimkolwiek jesteś"


   Świat wirtualny z jednej strony fascynuje, z drugiej zaś przeraża, bo wiadomo z grubsza, jak wiele złego można w tym świecie zdziałać. Jak to dobrze, że w końcu pojawił się ktoś, kto zna się na tym, jak mało kto, i jeszcze potrafi pisać. Jakub Szamałek pisze na szczęście powieści, a nie podręczniki. Książka jest rewelacyjna, godna polecenia absolutnie każdemu, wciąga zarówno sama intryga kryminalna, jak też i masa elementów odnoszących się do cyberprzestrzeni, a nawet i obserwacje psychologiczne czy socjologiczne. Całość napisana jest niezwykle przystępnie, proporcje pomiędzy intrygą kryminalną a dawkowaniem wiedzy cybernetycznej są idealne. Spora część wydarzeń ma związek z mediami społecznościowymi, pozornie więc może się wydawać, że nic nowego na ten temat nie można już powiedzieć, większość ludzi przecież funkcjonuje na facebooku, twitterze, czy innych podobnych serwisach. Jak się okazuje, nic bardziej mylnego, można dowiedzieć się naprawdę wiele, a wiedza ta momentami jest przerażająca. Poza intrygą kryminalną jest też sporo political fiction, i to najwyższym poziomie, typu "House of Cards".   

    Autor prowadzi równolegle 3 wątki. Jeden to dziennikarskie śledztwo Julity, znanej z pierwszego tomu, ale jak ktoś nie czytał tomu pierwszego, to nie ma problemu, może zacząć od drugiego. W tym przypadku określenie "dziennikarskie śledztwo" nie oznacza wymyślenia pseudoafery, to jest rzeczywiście fachowa robota, wymagająca olbrzymiej wiedzy o internecie, trop trzeba bowiem namierzać właśnie przez internet. Otóż została zabita i to na oczach widzów, internautów, dziewczyna pracująca w sex telefonie i jeszcze przed kamerą. Julita wie jedynie, że dziewczyna ta miała coś bardzo ważnego, czego poszukiwał zabójca.

    Drugi wątek, to kampania wyborcza, ale dotycząca szefa partii , która jest zaledwie na granicy wejścia do sejmu. Szefowa tej kampanii wraz z politykiem zadecydowali, że zdecydowana większość funduszy, około 90 %, zainwestowana zostanie na działania w internecie, głównie w mediach społecznościowych, a miało to polegać oczywiście na manipulacji internautami. Metody, jakie miały być stosowane, są opisane, ku jednak zaskoczeniu prowadzącej tą kampanię, polityk zdecydował się zaangażować firmę zewnętrzną, która ma jeszcze inny pomysł na wygraną, też oczywiście korzystając z manipulacji internautami na portalach społecznościowych. 

    No i jest jeszcze młody Białorusin, który podjął pracę w Warszawie na portalu społecznościowym jako ekspert od bezpieczeństwa. Awansował na to stanowisko, gdy wykrył sporą liczbę fejkowych kont z identyczną zawartością, a wszystko  wskazywało na to, że założyli je Rosjanie. 

     Wszystkie wątki są rewelacyjne, od książki nie można się oderwać. 

5/6
    
    

poniedziałek, 2 marca 2020

Lee Child "Czas przeszły" - audiobook, czyta Tomasz Sobczak

  
       O książkach z Jackiem Reacherem pisałam już wielokrotnie, chociażby tutajSeria z Reacherem jest wyśmienita, gdy czytelnik chce się oderwać od rzeczywistości i odpocząć, a ten tom jest niewątpliwie jednym z lepszych. Tak jak po Joannę Chmielewską warto jest sięgnąć, gdy chce się poprawić humor, tak Lee Child jest wręcz idealny do tego, aby nabrać energii, siły wewnętrznej i woli walki z wszelkimi przeciwnościami. No bo jak może być inaczej, skoro główny bohater właśnie taki jest? Jack Reacher jest już chyba mitem współczesnych czasów, nigdy się nie poddaje, nie jest bierny, jeśli zachodzi potrzeba, aby stanąć po stronie kogoś, komu dzieje się krzywda, robi to. Jest i inteligentny i wyśmienicie wysportowany, a to w rzeczywistości nie jest częste. 
 
     W tym tomie Lee Child wprowadził nastrój grozy, którego nie powstydziłby się sam Stephan King, z tą różnicą, że u Childa nie ma duchów czy innych zjawisk nadprzyrodzonych. Reacher zainteresował się historią swojej rodziny, zorientował się, że przejeżdża blisko misateczka Laconia, skąd pochodził jego ojciec i zdecydował, że znajdzie rodzinny dom, pogada z sąsiadami, może ktoś będzie pamiętał dziadka. O ile ojca znał doskonale, to z dziadkami nigdy nie miał żadnego kontaktu i to na dziadkach, a właściwie śladach po dziadku zależało mu najbardziej. Okazało się, że ustalenie czegokolwiek w tym zakresie jest znacznie bardziej skomplikowane, niż wydawało się to na początku.

    Ale to nie te kwestie są tutaj najważniejsze. Najbardziej przykuwa uwagę drugi wątek, a mianowicie pary młodych Kanadyjczyków, którzy jadąc z Kanady na Florydę, zatrzymali się w pobliżu Laconii w przypadkowym motelu. Początkowo wydawali się, a szczególnie chłopak, mało inteligentni, niezbyt zorganizowani, jechali zdezelowanym samochodem, któremu świeciły się wszystkie alarmowe lampki, a na dodatek zaczynało brakować benzyny. Przydrożna strzałka do motelu wydawała się wręcz błogosławieństwem. Szybko okazało sie, że w motelu coś jest nie tak, tyle tylko że nie wiadomo było dokładnie co. Dziewczyna była nieco bardziej spostrzegawcza i przede wszystkim miała większą intuicję, tak więc to ona jako pierwsza zaczęła się niepokoić, to ona wychwyciła różne kłamstewka właścicieli. Para dość szybko zorientowała się, że właściciele nie chcą ich wypuścić z motelu, przyczyny tego były, do pewnego momentu, zupełnie nieznane. Lee Child nie powiela tu schematu z "Misery" S. Kinga, akcja idzie w zupełnie innym kierunku.

      Gdy zbliża się już kulminacja wydarzeń, a Kanadyjczykom zagraża bezpośrednie niebezpieczeństwo, odzywają się w nich pierwotne siły, pierwotny instynkt, taki który mobilizował nawet i ludzi z epoki kamienia łupanego. Patty i Shorty przeistaczają się w wojowników. Jak zauważył autor, było tak, jakby w pewnym momencie Patty w ułamkach sekundy przeczytała zakurzoną instrukcję obsługi sprzed tysiącleci, instrukcję, wskazującą, co robić w tej konkretnej chwili zagrożenia. W tym przypadku potrzebna była i inteligencja i sprawność fizyczna.

     Tym razem wykonanie audiobooka jest bez zastrzeżeń, książkę się wręcz chłonie.
5/6