piątek, 28 lipca 2023

Julia Łapińska „Czerwone jezioro”

 


    Pozycja warta jest uwagi. Najciekawsze jest tu tło historyczne, czyli wojska radzieckie w Bornem Sulimowie, ich relacje z miejscową ludnością, a także przeobrażenia ustrojowe z lat 90 –tych, ale opisywane z punktu widzenia zwykłych ludzi. Kilku z tych radzieckich żołnierzy, mających za sobą wojnę w Afganistanie,  to bohaterowie książki. Ku mojemu zaskoczeniu to nie jest tak, że żołnierze radzieccy w Polsce to jest już całkowicie zamknięta karta. Jest zamknięta w tym sensie, że wojska radzieckie już na szczęście nie stacjonują w naszym państwie. Ale niektórzy  z tych żołnierzy i innego personelu ich obsługującego, powrócili, żyli tu wcześniej długo, mieli kontakty i pomysły na siebie. Były przypadki związków z miejscowymi kobietami, są dzieci. Całość czyta się całkiem dobrze, aczkolwiek książka mogłaby być nieco krótsza.    

    Autorka, dziennikarka z zawodu, najlepiej opisała to, na czym się najbardziej zna, w czym siedzi od lat, czyli osobę wykonująca ten sam zawód. Kuba był cenionym fotoreporterem wojennym, który pod wpływem traumatycznych zawodowych przeżyć stał się alkoholikiem. Współcześnie talent Kuby nie jest za bardzo nikomu potrzebny, gazety nie mają pieniędzy, bo każdy ma telefon i robi zdjęcia. Kuba zadłużony po uszy zgodził się więc na chałturę, czyli na zostanie weselnym fotografem u znajomego ze szkoły, z pochodzenia Rosjanina, nowobogackiego prostaka i chama. Jego perspektywy jako fotoreportera wyglądają właśnie tak. 

    Nie zauważyłam jednak w powieści tego nieuchwytnego czegoś, co wywołuje emocje, co powoduje, że o książce nie można zapomnieć. To coś było chociażby w opisywanych przeze mnie nie tak dawno kryminałach debiutanta Sławka Gortycha z Karkonoszami w tle: „Schronisko, które przestało istnieć” i „Schronisko, które przetrwało”, po przeczytaniu których odżyła moja miłość do turystyki i do gór. W cyklu Andrea Camilleri z komisarzem Bontalbano fascynuje mnie z kolei komisarz, jego zamiłowanie do rozmyślania i do książek, każdy niemal kontakt z nim to przeżycie. Tak samo fascynuje dziennikarz Qwill z powieści Lilian Jackson Braun, również miłośnik literatury, kotów, roweru i meloman. W powieściach Krajewskiego zauroczył mnie Wrocław. Tutaj tej wartości dodanej nie ma. 

7/10


środa, 19 lipca 2023

N.H. Kleinbaum „Stowarzyszenie umarłych poetów” – audiobook, czyta Jacek Rozenek

 


    Bez cienia wątpliwości film P. Weira jest lepszy od książki, która jest wtórna, postała na podstawie scenariusza do tego filmu. O ile film jest niemal genialny, to audiobook trochę rozczarowuje. Wartość literacka tekstu jest znikoma, a czytający wypada średnio, niezbyt naturalnie.     

    Sięgnąć po książkę czy audiobooka jednak warto. Bez względu na to, ile ma się lat, warto przypomnieć sobie o młodzieńczych marzeniach. No i wypadałoby się zastanowić, co z tych marzeń pozostało. Warto też sobie przypomnieć, czy może nawet uzmysłowić, że nie powinno się odkładać życia na później. Trzeba żyć tu i teraz, łapać chwilę. Tak jak jeden z bohaterów, zakochał się, a dziewczyna nie była wolna, chodziła z innym chłopakiem. Nasz bohater uznał, że właśnie teraz zadziała w myśl maksymy Carpe diem i zawalczy o nią, tym bardziej że odnosił wrażenie, że nie jest ona w swoim chłopaku zakochana. Warto też przypomnieć sobie, że konformizm nie jest czymś dobrym i że warto niekiedy iść pod prąd, mimo wszelkich trudności jakie z tego wynikają. Wszystkie opisy spotkań uczniów z nauczycielem Keatingiem są mocno dające do myślenia. Wszystkie te hasła – Carpe diem, spełniaj marzenia itp. powszechnie są przecież znane, ale tutaj padają z taką siłą, że zapadają gdzieś w podświadomość. I głównie z tego względu warto po książkę sięgnąć.    

   Można oczywiście przypomnieć sobie o tym wszystkim jakby hasłowo i poświecić na to parę minut, ale rezultat zapewne będzie żaden, siła sugestii jest wówczas żadna. Najlepiej byłoby wrócić do filmu, który w tym przypadku przemawia najbardziej. Chociaż oglądałam go dawno, pamiętam doskonale scenę, gdy Keating stał z uczniami przed starymi zdjęciami uczniów z dawnych lat. I mówił o chwytaniu chwili, póki nie jest za późno. Ci dawni uczniowie w staroświeckich strojach wyglądali tak, takie mieli miny, jakby rzeczywiście chcieli zawojować świat, a co z tego wyszło? Zapewne niewiele.   

7/10 


poniedziałek, 17 lipca 2023

Jason Matthews „Czerwona jaskółka”

 


   Książka jest bardzo ciekawa jedynie pod względem kuchni szpiegowskiej, akcja opisana jest nierówno, miejscami mocno wciąga, gdzie indziej lekko przynudza. Autor, były pracownik CIA, ma wiedzę o szpiegowaniu, ale umiejętności pisania już nie za bardzo. Część szczegółów pracy szpiegów i służb, usiłujących ich wykryć, jest mało znana i niewątpliwie budzi to zainteresowanie. Przykładowo Orioni – emerytowani już pracownicy służb wywiadowczych, wykorzystywani są dorywczo np. do śledzenia. Nikt nie zwraca przecież uwagi na 70 czy 80 latka z psem na spacerze, albo na babcię z wózkiem. Albo np. rosyjska, szpiegowska szkoła jaskółek, czyli szkoła uwodzenia i seksu. Ten aspekt książki jest zdecydowanie najlepszy. 

   W porównaniu do mistrzów powieści szpiegowskiej Le Carre, czy Roberta Littela, Jason Matthews wypada zdecydowanie słabiej. Ma słabsze pióro. Niektóre fragmenty są kiczowate, a najgorzej wypadają wątki romansowe. W pewnym stopniu, oczywiście nie całościowo, bieg akcji jest przewidywalny, jak w prymitywnym harlekinie. Nie ma tu też rozbudowanej psychologii. Charaktery są niemal czarno – białe, zupełnie inaczej niż w życiu, a już szczególnie w służbach specjalnych. U le Carre wszyscy bohaterowie mieli masę grzeszków na sumieniu i „pobrudzone ręce”, niekoniecznie przez łapówki. 

    Nie wiem, na ile J. Matthews postrzega świat w taki właśnie sposób, na ile jest to zabieg, mający na celu zdobycie czytelników. Pracując w CIA musiał mieć świadomość złożoności ludzkich charakterów i niepotrzebnie wszystko spłycił. 

6/10  

środa, 12 lipca 2023

Jo Baker „Dworek Longbourn”

 


To nieszczególnie udana pozycja i to głównie dla fanów Jane Austen. Autorka umieściła wydarzenia w czasie, kiedy rozgrywa się akcja „Dumy i uprzedzenia”, a opisane są one z punktu widzenia służby rodziny Bennetów. Faktem jest, że J. Austen nie zawracała sobie głowy służącymi, robiła tak większość twórców z tamtego okresu, o ile nie wszyscy. Wrażliwość na biedę i krzywdę ludzką miał chociażby Dickens, Hugo, Prus, ale to było w późniejszym okresie. W zbliżonym co Austen czasie tworzyły siostry Bronte, na tego typu kwestie były bardziej otwarte.  

      W książce życie służących opisane jest jako koszmar i to z każdego punktu widzenia. Byli przemęczeni, niewyspani, uzależnieni od humorów pracodawców, żyli w stałej niepewności, czy aby nie zostaną zwolnieni. Kobiety dodatkowo narażone były na umizgi i molestowanie, a nawet i na gwałty. Służyły nawet małe dziewczynki. W bogatszych domach, np. u Darcy`ego, gdzie służących było więcej, warunki mieli zdecydowanie lepsze. Jest też sporo o życiu żołnierzy, lokaj Bennetów wcześniej był właśnie żołnierzem. Powieść Jo Baker jest szalenie brutalna, przy niektórych fragmentach aż ciężko się ją czyta. Niestety jest też szalenie płytka, nie ma tutaj głębszej psychologii. Styl pisania jest prościutki. 

    Co najgorsze, to sylwetki Bennetów są spłaszczone, a na dodatek przedstawione zupełnie inaczej, niż u Austen. Baker w ogóle nie zrozumiała osobowości tych ludzi, a przecież ich charaktery Austen przedstawiła po mistrzowsku. Baker oparła się głównie na stereotypach, co dzieje się pomiędzy państwem a służącymi. Pan Bennet, postać szlachetna i mądra, u Baker przedstawiony jest jako podła kreatura. Majstrowanie przy sylwetkach, nakreślonych przez J. Austen nie mogło się udać. 

5/10


poniedziałek, 10 lipca 2023

Kamil Janicki „Damy Władysława Jagiełły” – audiobook, czyta Kamila Kuboth – Schuchardt

 


Kamil Janicki potrafi pisać o historii tak fascynująco, że czyta się czy słucha jak najlepszego kryminału. To już trzecia jego książka, którą zakończyłam, wszystkie są wyśmienite. Myślę, że każdy czytelnik znajdzie spośród opisywanych kobiet taką, która wyda mu się z różnych względów najbardziej godna uwagi, może z uwagi na podobieństwo życiorysu albo np. na zbliżony charakter czy wyznawany światopogląd. W „Damach Władysława Jagiełły” Janicki opowiada i o historii, i o psychologii, o ludzkich ambicjach, słabościach, o motywach, jakie opisywanymi postaciami kierowały. Skupia się na tych postaciach, które są najmniej znane. Jedyne, co mi się nie za bardzo spodobało, to marginalne potraktowanie Jadwigi Andegaweńskiej. 

     Jednym z najciekawszych fragmentów książki to ten, gdzie mowa jest o słabościach Jagiełły, nie fizycznych, tylko psychicznych. Ma to związek z  Elżbietą Granowską, jego trzecią żoną. Historia Elżbiety Granowskiej to jednocześnie historia paradoksów. Jej matka była jedną z najbogatszych osób w królestwie. Elżbieta wyszła za Jagiełłę, będąc już dwukrotną wdową i mając ponad 40 lat. Bardzo dużo przeżyła, jako młoda dziewczyna została porwana i siłą poślubiona. Jagiełło znał ją od dawna, od przybycia z Litwy, dobrze się rozumieli i najprawdopodobniej była ona jedyną, albo w najlepszym razie jedną z naprawdę niewielu osób, przy których się wyśmienicie czuł i do których miał pełne zaufanie. Dwa pierwsze jego małżeństwa zostały zaaranżowane i nie miał tam nic do powiedzenia. Żadne z tych małżeństw z punktu widzenia czysto ludzkiego, czyli miłości, bliskości, przyjaźni czy zaufania, nie było udane. W chwili gdy po raz drugi owdowiał, był już stary, szczególnie jak na tamte czasy, miał ponad 50 lat, no i nie miał męskiego potomka. I chyba czuł się tak samotny i nieszczęśliwy, że uznał, że teraz bez względu na wszystko ożeni się z kobietą, którą kocha. 

      Opór możnowładztwa był ogromny. Jagiełło musiał podpisać zobowiązanie, że po raz kolejny już się nie ożeni. Z punktu widzenia interesów państwa, nie było to rzeczywiście dobrym posunięciem, równoznaczne było z brakiem perspektyw na dynastię. Elżbieta była jak na owe czasy, strasznie stara, ponad 40 lat wówczas oznaczało praktycznie żadne szanse na potomstwo. Była niesamowicie hejtowana. Była wykształcona, mądra, samodzielna. Jagiełło przeforsował swój pomysł. Bliskość z ukochaną kobietą więcej dla niego oznaczała, niż interes państwa. Nikt wówczas nie mógł przewidzieć, że Jagiełło ponownie szybko owdowieje. 

    Elżbieta mimo olbrzymiego bogactwa nigdy nie była szczęśliwa. Przez całe życie musiała mocno walczyć z przeciwnościami losu. Wydawało się, że poślubiając króla, z którym łączyła ją przyjaźń i zaufanie i może nawet uczucie, w końcu zazna szczęścia. Okazało się, że ten ślub to było coś w rodzaju wyroku śmierci. Elżbieta musiała zmienić tryb życia na zdecydowanie bardziej wyniszczający, niejednokrotnie towarzyszyła mężowi w różnych wyprawach, a podróżowanie wówczas nie miało nic wspólnego z komfortem. Otaczająca ją nienawiść miała dla niej potężną moc niszczącą. Nie była silną królową Boną czy równie mocną psychicznie Ludwiką Maria Gonzagą. Zmarła po 3 latach małżeństwa. Paradoksalnie, w małżeństwie tym nie układało się idealnie. 

   Wygląda to tak, jakby Jagiełło nie potrafił być szczęśliwy. Jakby była to jakaś przypadłość osobowości. Z Jadwigą nie potrafił się dogadać, Annie Cylejskiej nie dał żadnej szansy, nie podobała mu się i już. Nie potrafił cieszyć się tym, co ma tu i teraz. Nie dziwne, że z Elżbietą nie do końca mu wyszło tak, jak chciał. Kojarzę takie osoby i taki sytuacje. Mniej więcej tak to wygląda.   
8/10



piątek, 7 lipca 2023

Jane Austen „Duma i uprzedzenie”

 


   „Dumę i uprzedzenie” przeczytałam po raz drugi, kilka lat temu już o niej pisałam. Wówczas olśniło mnie bogactwo obserwacji psychologicznych. Teraz, jak to bywa w przypadku Wielkiej Literatury, odkryłam oczywiście zdecydowanie więcej. W książce jest bardzo dużo humoru i ciętego języka, szczególnie w różnych ripostach, na co też warto zwrócić uwagę.

   Sporo jest w powieści mowy o wybaczeniu, próbie spojrzenia na określoną sytuację z punktu widzenia innej osoby, o większej wyrozumiałości dla cudzych potknięć. O Darcym  krążyły negatywne opinie, ale decydujące dla Elisabeth stało się to, że wmieszał się on w plany swojego przyjaciela i skutecznie odradził mu ślub z Jane, siostrą Elisabeth. Unieszczęśliwił tym samym zakochaną Jane. Było to obrzydliwe posunięcie i każdy chyba zgodzi się z tym, że po czymś takim można kogoś nawet i znienawidzić. Darcy już post factum w liście wyjaśnił Elisabeth, dlaczego tak zrobił, wbrew pozorom kierował się całkiem przyzwoitymi, aczkolwiek mylnymi przesłankami. Postarał się też naprawić swój błąd. Elisabeth mogła w tej sytuacji być głuchą na argumenty i tkwić w nienawiści do końca życia. Uznała jednak, że trudno, każdy popełnia błędy. Dzięki temu nastąpił na wszystkich polach happy end. Oczywiście odwrotną stroną medalu jest to, że zaprzyjaźnianie się z kimś, kto zrobił nam świństwo, może przynieść zgoła odmienny efekt. Ten ktoś może robić to nadal. Ale generalnie danie drugiej szansy jest pomysłem godnym rozważenia.   

   W książce sporo jest takich prawd o życiu, które można określić jako złote myśli. Pan Bennet żył w nieudanym małżeństwie, miał świadomość, że cztery  z jego pięciu córek są głupie i nie mogą być dla niego partnerkami do rozmowy. Sytuacja majątkowa rodziny nie była dobra, a po jego śmierci wobec braku męskiego potomka cała malutka i skromna posiadłość miała przejść niemal w obce ręce. Pan Benett nie popadł w alkoholizm ani inny nałóg. Kochał wieś i książki i na tym się skupił, plus na rozmowach z Elisabeth. I na swój sposób osiągnął szczęście. „Wobec braku innych źródeł przyjemności prawdziwy filozof czerpie korzyść z tego, co mu los przyniesie”.  

   Po zrujnowaniu przez Darciego planów małżeńskich Jane, niedoszła panna młoda pozornie pogodziła się z tym faktem. Zachowywała się zwyczajnie, jak wcześniej, nie narzekała. Wnikliwy obserwator był jednak w stanie zauważyć, że dziewczyna nie jest szczęśliwa. Brakowało jej radości. „Radości istoty, będącej w zgodzie ze sobą i wszystkim życzliwej”. 

    Sporo jest też fragmentów, gdzie widać, jak inaczej wygląda sytuacja z punktu widzenia różnych osób. Darcy uchodził za nadętego i wywyższającego się. Ale wyznał Elisabeth, że taki odbiór jego osoby wynika po prostu z tego, że źle się czuje w towarzystwie obcych osób i nie potrafi być przy nich swobodny. 

   Ciekawym eksperymentem jest też głębsze spojrzenie na różne zachowania ludzkie. Przykładowo gdy Elisabeth odrzuciła oświadczyny pastora, ten na drugi dzień oświadczył się jej przyjaciółce Charlottcie. Na pierwszy rzut oka wydaje się to żenujące. Dziewczyna wiedziała już z góry, że pastor nie może być w niej zakochany. Te oświadczyny sama zresztą celowo sprowokowała, „przypadkowo wychodząc mu naprzeciw”, gdy szedł do jej domostwa. Ale motywy Charlotty na pierwszy rzut oka nie były wcale godne potępienia. Chciała mieć swój dom, dzieci, chciała wieść normalne życie jako żona i matka. Miała 27 lat, jak na tamte czasy była starą panną i jej szanse na jakiegoś sensownego adoratora były prawie żadne, musiałby wydarzyć się cud. Uznała, że skoro nadarzył się pastor, to niech będzie. Nie wydaje się to być czymś aż tak złym. Ale gdy popatrzy się jeszcze głębiej, po uważnej obserwacji pastora, po wysłuchaniu jego wypowiedzi na różne tematy, nietrudno było zorientować się, że był człowiekiem podłym. A żona mieszkając z nim pod jednym dachem i będąc w dużej mierze na jego utrzymaniu, wpływ na różne jego podłe zachowaniu, będzie miała żaden, albo znikomy. To raczej ona będzie musiała dostosować się do niego. Przyjęcie oświadczyn kogoś, kogo się nie zna, bez względu na to, kim jest „adorator”, było wiec równoznaczne z zaakceptowaniem z góry wszelkich ewentualnych podłości i zła, jakie ten ktoś czyni i uosabia. Rozwodów wówczas nie było. Żona może potem oczywiście udawać, że tego nie widzi, że jest skupiona na domu. Elisabeth miała oczywiście świadomość tego wszystkiego i nietrudno się dziwić, że jej relacje z Charolottą się zmieniły nieodwracalnie. Głębsze wiec spojrzenie na sytuację stawia ją w coraz to innym świetle.         

10/10  



wtorek, 4 lipca 2023

Haruki Murakami” Kafka nad morzem” – audiobook, czyta Maksymilian Rogacki

 

   Nie wysłuchałam całego audiobooka, ale 6 godzin słuchania jest całkowicie wystarczające, żeby zorientować się, o co chodzi i mieć dosyć. To pierwsza pozycja Murakamiego, z jaką zapoznałam się, częściowo, ale bez wątpliwości ostatnia. Dla mnie jest to nudna, płytka i bezwartościowa grafomania. Nie znalazłam tu niczego godnego uwagi, ani o człowieku, ani o świecie. Wiem, że według niektórych krytyków i czytelników Murakami powinien dostać Nobla, ale postrzegam to jako absurdalny pomysł. Nie zdziwię się oczywiście, gdy tego Nobla dostanie, nagroda dosyć mocno się zdeprecjonowała, dostały ją niejednokrotnie osoby, które pisały dzieła miałkie. Absolutnie sporadycznie, raz na kilka lat,  szefuję tak ostrymi sformułowaniami, ale tutaj nie jestem w stanie napisać czegokolwiek pozytywnego.

   Nie wiem, który wątek jest najnudniejszy i najbardziej bezsensowny. Chyba wątek człowieka, który rozmawiał z kotami. Ta postać spowodowała, że w ogóle sięgnęłam po tą książkę. Z powodu choroby w dzieciństwie był on upośledzony umysłowo, zaś jego rozmowy z kotami wyglądały tak, jak z ludźmi, typu, dzień dobry panu, czy widział pan może czarną kotkę w pobliżu itp. Żaden kot nie powiedział mu niczego ciekawego. Jest wątek młodego chłopaka, który uciekł z domu, w tym przypadku chyba ani jedna sytuacja z jego udziałem nie wydała mi się warta uwagi. Jest też mężczyzna, który porywa bezdomne koty i w domu się nad nimi znęca, a potem w szokująco bestialski sposób je morduje. Opisane jest to bardzo dokładnie. I na tym zakończyłam słuchanie. Jedyny wątek, który miał potencjał, zagadkowa utrata przytomności przez kilkunastu uczniów na wycieczce szkolnej, został całkowicie spalony, gdy w wyjaśnieniu sprawy zaczęły pojawiać się kwestie fizjologiczne dotyczący nauczycielki, oraz jej erotyczne sny z wcześniejszej nocy.   

   Dawno nie spotkałam się z czymś tak beznadziejnym.

1/10