„Dumę i uprzedzenie” przeczytałam po raz drugi, kilka lat temu już o niej pisałam. Wówczas olśniło mnie bogactwo obserwacji psychologicznych. Teraz, jak to bywa w przypadku Wielkiej Literatury, odkryłam oczywiście zdecydowanie więcej. W książce jest bardzo dużo humoru i ciętego języka, szczególnie w różnych ripostach, na co też warto zwrócić uwagę.
Sporo jest w powieści mowy o wybaczeniu, próbie spojrzenia na określoną sytuację z punktu widzenia innej osoby, o większej wyrozumiałości dla cudzych potknięć. O Darcym krążyły negatywne opinie, ale decydujące dla Elisabeth stało się to, że wmieszał się on w plany swojego przyjaciela i skutecznie odradził mu ślub z Jane, siostrą Elisabeth. Unieszczęśliwił tym samym zakochaną Jane. Było to obrzydliwe posunięcie i każdy chyba zgodzi się z tym, że po czymś takim można kogoś nawet i znienawidzić. Darcy już post factum w liście wyjaśnił Elisabeth, dlaczego tak zrobił, wbrew pozorom kierował się całkiem przyzwoitymi, aczkolwiek mylnymi przesłankami. Postarał się też naprawić swój błąd. Elisabeth mogła w tej sytuacji być głuchą na argumenty i tkwić w nienawiści do końca życia. Uznała jednak, że trudno, każdy popełnia błędy. Dzięki temu nastąpił na wszystkich polach happy end. Oczywiście odwrotną stroną medalu jest to, że zaprzyjaźnianie się z kimś, kto zrobił nam świństwo, może przynieść zgoła odmienny efekt. Ten ktoś może robić to nadal. Ale generalnie danie drugiej szansy jest pomysłem godnym rozważenia.
W książce sporo jest takich prawd o życiu, które można określić jako złote myśli. Pan Bennet żył w nieudanym małżeństwie, miał świadomość, że cztery z jego pięciu córek są głupie i nie mogą być dla niego partnerkami do rozmowy. Sytuacja majątkowa rodziny nie była dobra, a po jego śmierci wobec braku męskiego potomka cała malutka i skromna posiadłość miała przejść niemal w obce ręce. Pan Benett nie popadł w alkoholizm ani inny nałóg. Kochał wieś i książki i na tym się skupił, plus na rozmowach z Elisabeth. I na swój sposób osiągnął szczęście. „Wobec braku innych źródeł przyjemności prawdziwy filozof czerpie korzyść z tego, co mu los przyniesie”.
Po zrujnowaniu przez Darciego planów małżeńskich Jane, niedoszła panna młoda pozornie pogodziła się z tym faktem. Zachowywała się zwyczajnie, jak wcześniej, nie narzekała. Wnikliwy obserwator był jednak w stanie zauważyć, że dziewczyna nie jest szczęśliwa. Brakowało jej radości. „Radości istoty, będącej w zgodzie ze sobą i wszystkim życzliwej”.
Sporo jest też fragmentów, gdzie widać, jak inaczej wygląda sytuacja z punktu widzenia różnych osób. Darcy uchodził za nadętego i wywyższającego się. Ale wyznał Elisabeth, że taki odbiór jego osoby wynika po prostu z tego, że źle się czuje w towarzystwie obcych osób i nie potrafi być przy nich swobodny.
Ciekawym eksperymentem jest też głębsze spojrzenie na różne zachowania ludzkie. Przykładowo gdy Elisabeth odrzuciła oświadczyny pastora, ten na drugi dzień oświadczył się jej przyjaciółce Charlottcie. Na pierwszy rzut oka wydaje się to żenujące. Dziewczyna wiedziała już z góry, że pastor nie może być w niej zakochany. Te oświadczyny sama zresztą celowo sprowokowała, „przypadkowo wychodząc mu naprzeciw”, gdy szedł do jej domostwa. Ale motywy Charlotty na pierwszy rzut oka nie były wcale godne potępienia. Chciała mieć swój dom, dzieci, chciała wieść normalne życie jako żona i matka. Miała 27 lat, jak na tamte czasy była starą panną i jej szanse na jakiegoś sensownego adoratora były prawie żadne, musiałby wydarzyć się cud. Uznała, że skoro nadarzył się pastor, to niech będzie. Nie wydaje się to być czymś aż tak złym. Ale gdy popatrzy się jeszcze głębiej, po uważnej obserwacji pastora, po wysłuchaniu jego wypowiedzi na różne tematy, nietrudno było zorientować się, że był człowiekiem podłym. A żona mieszkając z nim pod jednym dachem i będąc w dużej mierze na jego utrzymaniu, wpływ na różne jego podłe zachowaniu, będzie miała żaden, albo znikomy. To raczej ona będzie musiała dostosować się do niego. Przyjęcie oświadczyn kogoś, kogo się nie zna, bez względu na to, kim jest „adorator”, było wiec równoznaczne z zaakceptowaniem z góry wszelkich ewentualnych podłości i zła, jakie ten ktoś czyni i uosabia. Rozwodów wówczas nie było. Żona może potem oczywiście udawać, że tego nie widzi, że jest skupiona na domu. Elisabeth miała oczywiście świadomość tego wszystkiego i nietrudno się dziwić, że jej relacje z Charolottą się zmieniły nieodwracalnie. Głębsze wiec spojrzenie na sytuację stawia ją w coraz to innym świetle.
10/10