niedziela, 25 maja 2014

Boris Akunin „Kochanek Śmierci” – audiobook - czyta Artur Żmijewski

 







Obraz znaleziony dla: Kochanek śmierci
   „Kochanek Śmierci” okazał się  dla mnie rozczarowujący.  Jest lekki, mimo wszystko przyjemny, ale to nie to,  co „Świat jest teatrem”, albo tomy z siostrą Pelagią.  Jest to kryminał retro z detektywem Fandorinem. Mówiąc w skrócie, Śmierć to pseudonim dziewczyny, kochanki herszta poważnej bandy przestępczej. Ciągnie się na nią fama, że każdy jej wielbiciel szybko umiera. Zakochuje się w niej młody chłopak, Sieńka, który marzy o karierze bandziora.  Udaje mu się wkręcić do poważnej bandy rzezimieszków, ale szybko orientuje się , że się do takiej roboty nie nadaje, może kraść, ale mordować już nie.  Wyjście z bandy okazuje się trudniejsze, niż wejście do niej.  Fandorin pojawia się w książce późno, nieco częściej występuje jego służący -  Japończyk – Masa. Masa z Fandorinem postanawiają otoczyć Sieńkę opieką i pomóc mu.

        Akcja toczy się wartko, nudno nie jest, są nawet dość zaskakujące zwroty akcji. Mnie przeszkadzało to, że bohaterem jest młodziutki chłopak, za to spory cwaniak  i tępe zbiry oraz ograniczeni umysłowo, skorumpowani policjanci.  O ile dialogi np. w „Świat jest teatrem”   były wyjątkowo ciekawe, o tyle w tej powieści już tak nie jest. Mało kto z bohaterów ma coś ciekawego do powiedzenia, a Fandorin czy Masa traktują Sieńkę, słusznie zresztą,  jak dziecko.  Spojrzenie na środowisko teatralne w „Świecie”  było dla mnie bardzo nietuzinkowe, choć  aktorzy  byliby innego zdania. Wgłębienie się z kolei w zwyczaje prymitywnych przestępców  porywające nie było. Porady Masy dla Sieńki to z kolei dawka dydaktyzmu na pograniczu z grafomanią, takie porady w stylu poradników , jak żyć szczęśliwie itp.  Za pozytywne zliczyłabym niewątpliwie oddanie klimatu epoki, np. zaskoczenie Sieńki widokiem nowoczesnej toalety u Śmierci , zadziwienie, że może istnieć cos takiego jak wanna itp. Zwyczaje młodych zbirów przypominały mi opowieści o tego typu osobach z warszawskiej Pragi. 

     Tym razem znowu drażnił mnie czytający, czyli w tym przypadku Artur Żmijewski. Z książki wynika, że Fandorin lekko się zacinał. W wykonaniu Żmijewskiego jąka się on bardzo , bardzo mocno, przez co w partiach Fandorina byłam rozdrażniona . Jąkanie było   bardzo mocno zaznaczone, zupełnie niepotrzebnie. Tym bardziej nieprzekonujące były te sceny, gdzie Fandorin  , będąc przebrany za kogoś,  innego wcale się nie jąkał. Mogłoby to być możliwe w przypadku osoby, której wada nie jest duża, ale nie w przypadku kogoś, kto nie jest w stanie wypowiedzieć niemal jednego słowa bez zająknięcia.  Tego rodzaju podejście z pewnością nie było zgodne z pomysłami Akunina. Z jednej strony żałowałam, że scen z Fandorinem jest tak mało, z drugiej zaś uznałam, że dzięki temu nie musze znosić tego koszmarnego wykonania. W audiobooku „Świat jest teatrem” Krzysztof Gosztyła czytał normalnie i słuchało się tego rewelacyjnie.  

3/6

wtorek, 20 maja 2014

Arturo Perez – Reverte „Klub Dumas” - audiobook, czyta Wojciech Żołądkowicz

83-7319-226-3_68294_F.jpg
 
 Perez Reverte  jest  mistrzem tworzenia napięcia, jego „Szachownica flamandzka” zafascynowała mnie do tego stopnia, ze uważam ją za  wyjątkowe w swoim rodzaju dzieło. A skoro „Klub Dumas” przeniósł na ekran jako „Dziewiąte wrota”  , to prędzej, czy później musiałam po nie sięgnąć. „Klub” to powieść o fascynacji literaturą, to hołd oddany wszelkim innym powieściom.
 
    „Klub Dumas” to dla mnie powieść nierówna. Arcyciekawym wątkom związanym z twórczością Dumas i fascynacją literaturą towarzyszą fragmenty irracjonalne w dosłownym i przenośnym znaczeniu tego słowa, mówiąc wprost idiotyczne watki satanistyczne. Główny bohater – Corso, bibliofil, dostaje zlecenie od znanego antykwariusza , aby odnalazł 2 egzemplarze tajemniczej księgi o przywoływaniu diabła i porównał z egzemplarzem trzecim.  Trzeci egzemplarz ma zleceniodawca. Zadanie polega na  ustaleniu, który egzemplarz jest oryginałem, niesamowite jest to, że autor księgi za jej napisanie spłonął na stosie. W księgach zawarte są tajemnicze ryciny, które można zrozumieć jedynie znając kabałę. W poszukiwaniach łowcy książek pomaga tajemnicza dziewczyna, róże fakty szybko zaczynają wskazywać, ze  może być ona diabłem, a sama dawna powieść zawiera klucz do spotkania z diabłem. Corso poznaje podczas poszukiwań fanów twórczości Aleksandra Dumas.  Perez-Reverte wprowadza i romansowy i kryminalny wątek. Brzmi to idiotycznie, ale zdecydowanie warto „Klub Dumas”  przeczytać.
 
    Warto ją przeczytać dla  fragmentów właśnie te o literaturze ,  o innych powieściach, głównie  o „Trzech muszkieterach” , ale nie tylko .  Z „Klubu Dumasa” przebija autentyczne zamiłowanie do literatury i do czytania.   Co zabawne, Klub Dumasa tworzą wykształceni ludzie, często na stanowiskach  , taka międzynarodowa śmietanka. I mimo tego, że są inteligentni i ponadprzeciętnie oczytani, wracają stale do  literackich fascynacji młodzieńczych . Wracają, bo czasem chcą czytać – jak pisze Perez-Reverte nie tylko o takim życiu, jakie jest w rzeczywistości, ale o takim, o jakim się marzy , gdzie kwitnie przyjaźń, braterstwo, pełno jest ciekawych przygód , łatwo można odróżnić wroga od przyjaciela itd.   Jeden z bibliofilów  – Balkan -  opowiada, że np.  po przygody Sherlocka Holmesa sięgają zarówno wielbiciele tropienia zbrodni, jak i ci, którzy delektują się rytmem tych opowieści, znanymi już frazami, opisami palenia fajki przez Sherlocka.  Poza tym każdy człowiek wraca pamięcią do sielskiego raju dzieciństwa , kiedy to m. in. czytał. Każda przeczytana książka wiąże się z pewnymi wspomnieniami z naszego życia.  Balkan - prezes Klubu Dumas, stwierdza też , że  człowiek jest m. in. tym, co przeczytał, że lektury traktować należy jako coś, co każdego z nas uformowało.  Te fragmenty „Klubu” oceniłabym na szóstkę.  Chętnie włączyłabym się do takich dyskusji.   Ale opisy podróży z diabłem są dla mnie nie do przyjęcia, to totalna bzdura. Podobnie analiza satanistycznych rycin i szukanie do nich klucza.  Wiem, że Perez-Reverte pisał te fragmenty z pewnym przymrużeniem oka, że to taka konwencja, ale dla mnie były nudne i nonsensowne. Być może dla kogoś, kto  jako dziecko , przeżył fascynację tego typu kwestiami, będzie to ciekawe.
      Żołądkowicz nie psuje lektury, nie wpada w manierę.  Powieści się nie słucha,  ją się chłonie, tak jakby sama wpadała w ucho, bez lektora.  I nie jest nudno.
      A tak na marginesie, Polański w „Dziewiątych wrotach” pominął watki związane z Klubem Dumas. Skupił się aspektach satanistycznych. Film oglądałam zaraz po jego wejściu na ekrany i nie pamiętam go dobrze. Z pewnością strzałem w dziesiątkę było obsadzenie  w roli głównej tj.  Corsa – J.  Deppa.  
Pamiętam też mroczną atmosferę filmu, taką, jaką odnalazłam i w książce.

4/6

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
 

niedziela, 11 maja 2014

Jane Austin „Duma i uprzedzenie”




        Po lekturze „Dumy i uprzedzenia”  utwierdziłam się w przekonaniu, że  Jane Austin nie jest  autorką   zidiociałych romansów  z dawnych czasów.  Bardzo długo tak ją traktowałam, krótko po studiach przeczytałam jedną z jej książek i wydała mi ona się totalnie głupia. Nie były w stanie przekonać mnie do pisarki  liczne filmy, nakręcone na podstawie jej książek, wszystko zawsze kręciło się wokół tego samego, czyli zakochania się i dążenia do zamążpójścia. Dopiero wysłuchanie dwóch audiobooków ok. roku temu spowodowało zaskoczenie. Jak to możliwe, żeby Jane Austin potrafiła tak ciekawie pisać?

   Czytając „Dumę i uprzedzenie” czułam się jakbym odkrywała Amerykę. To przecież nie jest tylko romans ! Austin była wyśmienitą obserwatorką rzeczywistości, a w szczególności ludzkich charakterów. W przeciwieństwie do większości ludzi skupiała się nie tylko na sobie, ale doskonale podpatrywała innych. Do tego wszystkiego była inteligentna , z poczuciem humoru i lekko złośliwa, portrety ludzkie są wiec znakomite. W filmach trudno jest oddać różne niuanse psychologiczne. Powieść czytało mi się wyjątkowo lekko, Austin miała niewątpliwie dar pisania. Książka wciągała coraz bardziej, autorka równolegle prowadziła dwa główne wątki , dotyczące dwóch sióstr : Jane i Elisabeth. W pewnym momencie wprowadziła nagle i niespodziewanie wątek trzeci, dotyczący trzeciej siostry, który jeszcze bardziej wzmógł uwagę. W trakcie czytania zaczęłam podkreślać co ciekawsze zdania, była to doskonała zabawa! Co charakterystyczne, wydarzenia rozgrywają się w  zwykłych czasach , w tradycyjnej codzienności, wokół nie ma niczego nadzwyczajnego, autorka nie wprowadza żadnej polityki . I okazuje się, że to właśnie ta codzienność jest tak bardzo wciągająca, że nie można się od niej oderwać.  Co ciekawe, mimo upływu tak długiego czasu, książka w żaden sposób się nie zdezaktualizowała.  Jako archaiczne odbierałam jedynie panujące wówczas zwyczaje: stałe próżnowanie, wieczne sąsiedzkie i rodzinne odwiedziny, proszone obiady , raz na jakiś czas bale. Ale ten aspekt, jako  absolutna przeszłość był ciekawy z uwagi na aspekt historyczny. W pozostałej części zaś nie było  niczego nieaktualnego, wszystko dokładnie przypominało teraźniejszość. Podczas czytania można obejrzeć całą galerię postaci : panny skupiające się prawie wyłącznie na złapaniu kandydata na męża , „przyjaciółki”, snujące intrygi, jak najlepiej odbić kawalera „przyjaciółce” , matki zabiegające o pozyskanie mężów dla córek, liczne mało udane małżeństwa, miejscowe plotkarki, szukające sensacji itd. Wszystko to opisane jest z dużą dozą komizmu.  

     Sam początek książki jest ciekawym przedsmakiem tego, co nastąpi później . W miejscu zamieszkania państwa Benet, rodziców aż pięciu córek, pojawia się bogaty młodzieniec. Jane Austin stwierdza ogólnie, bez wchodzenia w szczegóły, że w takich sytuacjach : „chociaż poglądy bądź uczucia tego kawalera zazwyczaj są nieznane , gdy po raz pierwszy zjawia się w sąsiedztwie, okoliczne rodziny z miejsca zaczynają go traktować jako prawowitą własność jednej z córek”.   Pani Benet wypytuje męża, czy jest to żonaty czy kawaler. I stwierdza : „kawaler z pokaźnym majakiem, jakieś  4 lub 5 tysięcy rocznie. Istna gratka dla naszych dziewcząt.” Pan Benet jako ojciec ma dość nietypowy, jak na rodzica, krytyczny stosunek do córek. Stwierdza po zarzucie żony, że faworyzuje tylko Lizzy -  „pozostałe nie mają nic, co przemawiałoby na ich korzyść. Są równie niemądre i płytkie,   jak  inne dziewczęta, a Lizzy jest bystrzejsza, niż siostry”.  Żona zarzuca mu na to, że obraża własne dzieci a ją dręczy  i nie ma litości dla jej nerwów. On odpowiada:  ”Darzę twoje nerwy wielkim szacunkiem. To moi starzy przyjaciele. Wspominasz o nich nieprzerwanie od bez mała 20 lat”. Przytoczona przez mnie scenka to zaledwie jeden rozdział, pierwszy, zaledwie 2 kartki. A potem jest coraz lepiej.  

5/6

niedziela, 4 maja 2014

Greg King, Sue Woolmans - „Zabić arcyksięcia”




     Lubię książki historyczne i gdy tylko dowiedziałam się o wydaniu „Zabić arcyksięcia” zaraz dokonałam zakupu. Miała to być historia, romans, intrygi itd. W trakcie czytania uczucia miałam bardzo mieszane.  Z jednej strony - książka  jest ciekawa i lekko napisana. Mimo że nie jest pozycją beletrystyczną, czyta się ją lepiej, niż niejedną powieść. Jest w niej cała masa rzeczy, o których nie wiedziałam . Z drugiej strony jednak jest skrajnie subiektywna, autorzy nie kryją sympatii do Ferdynanda i jego żony, a opinie krytyczne o nich opatrują negatywnymi, kąśliwymi  komentarzami. Zaraz na początku książki jest list do autorów od prawnuczki Ferdynanda i Zofii – Sohie von Hohenberg -   która wyraża olbrzymie zadowolenie z powodu ukazania się tej pozycji.  W tym liście , właściwie przedmowie,  Sophie von Hohenberg nazwała książkę „hołdem dla ludzi, których podziwia”. Subiektywizm jest tak wielki, że nasuwały mi się obawy, czy aby nie została ona napisana na zamówienie.  Masa rzeczy opisana jest też wyjątkowo naiwnie , przykładowo gdy krótko przed wybuchem wojny w prywatnej posiadłości Ferdynanda i Zofię odwiedził cesarz Niemiec, Wilhelm II, autorzy wyśmiali koncepcje, że panowie snuli wówczas palny polityczne. Lansują natomiast tezę , że wizyta miała charakter stricte towarzyski i rozmowy dotyczyły polowań oraz że to, rządy Franciszka Józefa trwały prawie 50 lat  i wiadomo było, że długo to już nie potrwa i że lada chwila Ferdynand przejmie rządy - nie ma w tej sytuacji znaczenia. Zdaniem autorów  głowy państw właśnie celem odbycia takich rozmów o polowaniach i pogodzie składają sobie wizyty. Ale po kolei .

     Ferdynand Franciszek jest postacią wyjątkowo mała znaną, jego żona znana jest jeszcze mniej. Wie się o nich w większości tylko to, że zginęli w zamachu w Sarajewie i że Franciszek był następcą tronu w Cesarstwie Austrowęgierskim.  W książce autorzy kładą nacisk  wbrew tytułowi nie na zamach , tylko  na aspekt obyczajowy małżeństwa Ferdynanda i w tym zakresie rzeczywiście jest napisane szalenie interesująco .   Po raz pierwszy spotkałam się właśnie w tej książce z określeniem – małżonka morganatyczna. Właśnie taką małżonką była Zofia. Polegało to na tym, że pochodziła ona  z rodu arystokratycznego, ale nie był to ród królewski i stąd też małżeństwo było traktowane jako skrajny mezalians . Ferdynad musiał uroczyście przysiąc, że wie, że Zofia ma niższy status, niż on ,  że nie jest jego godna,  no i co najważniejsze , że nigdy nie wejdzie do rodziny Habsburgów i nie zostanie cesarzową, a dzieci nie będą nigdy następcami tronu. Po śmierci Ferdynanda cesarzem zostać miał w tej sytuacji  młodszy  brat Ferdynanda . Szalenie ciekawe było czytanie, jak w praktyce wyglądało funkcjonowanie takiego małżeństwa. Zofia nie mogła uczestniczyć w żadnych oficjalnych uroczystościach państwowych.  Nie mogła nawet bywać w teatrze, tam bowiem dla Ferdynanda zarezerwowana była loża cesarska. Ona zasiąść w niej nie mogła, a on z kolei  z uwagi na jego status nie mógł zasiadać w innej loży, niż właśnie ta. Gdy Ferdynand wyjeżdżał w podróże zagraniczne, ona również nie mogła mu oficjalnie towarzyszyć.    Za zgodą cesarza Franciszka Józefa mogła wyjeżdżać przy boku męża incognito, na fałszywych papierach, pod innym nazwiskiem, w trakcie pobytu w miejscu docelowym musiała przebywać w hotelu.   W wyjątkowych przypadkach uczestniczyła w kolacjach rodzinnych na dworze, małżeństwo to bowiem mieszkało w innym miejscu, niż  oficjalny Hofburg. W trakcie takiego posiłku przydzielano jej najgorsze miejsce przy stole, z daleka od cesarza i od męża.  Gdy przechodziła przez drzwi z jednej sali do drugiej  , robiła to ostatnia z całego towarzystwa i konieczne było demonstracyjnie,  dla niej tylko,  zamkniecie jednej połowy drzwi podczas przejścia.  W miarę upływu czasu, gdy wiadomym było, że Franciszek już długo nie pożyje, zaczęły zdarzać się przypadki zaproszeń do innych państw wraz z małżonką, miało to głównie na celu przypodobanie się Ferdynandowi. Cesarz Franciszek Józef nie znosił ani Ferdynanda ani jego żony i odetchnął z ulgą,  gdy zginęli. 

     Po lekturze z ciekawości nawet zerknęłam, czy u nas także w rodach królewskich były małżeństwa morganatyczne. Ku mojemu zaskoczeniu były, np. Kazimierz Wielki  i Krystyna Rokiczanka, Stanisław August Poniatowski i Elżbieta Grabowska. Nie wiem, czy w praktyce wyglądało to tak, jak u Habsburgów. Mania wielkości nie była u nas aż tak wielka, może więc te kobiety nie musiały być aż tak upokarzane.

    Podczas czytania drażnił mnie niesamowicie skrajny subiektywizm i naiwność autorów. Książka napisana jest w tonie takim, jak rodzice mówią o swoich dzieciach, czyli że opisują  je jako osoby bez wad lub z minimalnymi  wadami.  Postacie w książce podzielić można na dwie grupy, dobre to te, które akceptowały Zofię, ale jest to mniejszość. Reszta to czarne charaktery, na czele których stał sam cesarz Franciszek  Józef. Ferdynand był zdaniem autorów wspaniałym mężem , doskonałym ojcem, a Zofia wspaniałą żoną i matką. Ich małżeństwo to idylla jak z bajki. „Złośliwi” tylko twierdzili, że  Ferdynand nosił się z zamysłem aby zaraz po objęciu tronu anulować poprzednie ustalenia ,  dotyczące dziedziczenia i koronować żonę na cesarzową, a dzieciom zapewnić koronę .  Według tych „złośliwych” to m. in. te tematy omawiał w trakcie spotkań z cesarzem Niemiec . Również zdaniem tych „złośliwych” Zofia tylko dlatego godziła się na tak upokarzające traktowanie przez dwór , bo wiedziała,  że prędzej, czy później i tak zostanie cesarzową . Ona z kolei zabiegała o poparcie Kościoła dla swych planów i wpadła w tym celu w totalną dewocję. Jej goście zmuszani byli, podobnie jak i służba do uczestniczenia w codziennej mszy.  Na całe szczęście autorzy zamieszczają informacje o tym, że pewne zachowania Ferdynanda przez niektórych były postrzegane inaczej, niż przez nich . Trudno zapewne jest obecnie wywnioskować, jakie tak naprawdę  zamiary miał Ferdynand, ale z pewnością nie powinno się przedstawiać jednej wersji za obowiązującą. Nie ulega wątpliwości, że miał apetyt na władzę, tronu się nie zrzekł. Jako o człowieku bardzo źle świadczy to, ze godził się na traktowanie swej żony w tak koszmarny sposób. Zgoda na to, aby nie została ona cesarzową i na to, aby dzieci nie dziedziczyły tronu to jedno. A bezustanne pokazywanie , że Zofia jest kimś gorszym to była tylko kwestia obowiązującej etykiety .

 

       Jak dla mnie ani Ferdynad, ani Zofia nie byli postaciami ciekawymi . On jest warty opisywania tylko z racji swojej pozycji. Dosyć odstraszające wrażenie zrobiła na mnie informacja, że był maniakiem polowania i że w ciągu swego życia zabił ok. 300 000 zwierząt. Poza tym nie miał specjalnie innych dokonań.  Wyremontował od podstaw i unowocześnił zamek Konopischt na trenie Czech , ale głównym celem była tu własna  wygoda.

     Nie interesowałam się specjalnie okresem I wojny światowej i Ferdynandem.  Po tej lekturze czuję jednak totalny niedosyt . Zerknęłam więc trochę do innych źródeł i wyczytałam, że Ferdynand właściwie rywalizował z cesarzem o wpływy i władzę i że stworzył jakby alternatywny ośrodek władzy. Z opisów w książce wynika, że był wykonawcą poleceń cesarza, bez własnych ambicji .  Nie jestem przeciwniczką subiektywizmu przy tego typu książkach, wręcz przeciwnie. Subiektywizm autora powoduje emocjonalną reakcję czytelnika , np. „ma rację”, lub odwrotnie.  Ale to ma sens tylko wtedy, gdy autor przedstawia jakieś logiczne argumenty, z którymi można polemizować. Tutaj nie ma takich argumentów contra, są tylko kategoryczne stwierdzenia, typu -  Ferdynand nie myślał nawet o łamaniu ustaleń o charakterze morganatycznym małżeństwa, bo był to prawy człowiek.

 
     Bibliografia na końcu książki robi spore wrażenie. Szkoda tylko, że autorzy skupili się tylko na tych źródłach, które wybielają Ferdynanda.  Brakuje indeksu osobowego z nazwiskami i numerami stron,  tak aby szybko można było wrócić do wcześniejszych informacji o danej postaci.  Zamiast tego jest  coś w rodzaju rozdziału pt. Osoby, dotyczy to jednak tylko Habsburgów, Chotków, Hohenbergów, „dworzan” i „spiskowców” . Zawarte tam informacje są typu „Franciszek Józef (1830-1916) cesarz Austrii od 1848r.”  Mam spore wątpliwości co do pewnych określeń, chyba jest to kwestia złego tłumaczenia np. zamiast następca tronu – książę  koronny. Zupełna masakra to końcówka książki, gdzie w skrócie przedstawiono dzieje postaci do wydania książki. Pomysł był dobry, ale autorzy napisali tą cześć tak, jak dla debili, typu „Sowieci słynęli z brutalności i z tego, że posuwając się w głąb Europy , gwałcą i mordują”. Poza tym trudno sytuacja w czasie wojny była dla rodziny Habsburgów bardzo skomplikowana , autorom trudno było wytłumaczyć związki rodziny z nazistami w czasie II wojny ,  ograniczali więc komentarze .

3/6

 

   

piątek, 2 maja 2014

Kate Atkinson „Jej wszystkie życia”



 
     Wiele razy zastanawiałam się nad tym, co by było gdyby wydarzenia potoczyły się inaczej, niż w rzeczywistości, gdybym np. kogoś nie poznała,  zmieniła pracę, nie zmieniła pracy itp. „Jej wszystkie życia” to doskonały przykład tego rodzaju zabawy.

   Ursula Todd  – główna bohaterka książki - przeżywa wiele wariantów swojego życia. Przykładowo w jednym wariancie topi się w morzu jako dziecko, w innym ktoś ją ratuje. Wariantów jest bardzo dużo, a im jest starsza, tym  robi się ciekawiej . Kate Atkinson doskonale pokazuje , jak wiele rzeczy w życiu zależy od zwykłego zbiegu okoliczności  i w jak diametralnie inny  sposób może potoczyć się czyjeś życie właśnie w zależności od zwykłego przypadku.  Jedna z bardziej jaskrawych tego typu sytuacji ma miejsce wtedy, gdy Ursula wyjeżdża na wakacje w góry do Austrii i poznaje tam przystojnego młodzieńca, za którego po jakimś czasie wychodzi za mąż. Ma to miejsce w latach 30-tych XX wieku. Mąż zaczyna robić karierę, pnie się coraz wyżej. Rodzi się dziecko. Wybucha wojna. Okazuje się, że Ursula znajduje się raptem po przeciwnej stronie frontu, niż cała jej brytyjska rodzina. Granice są zamknięte i w tej sytuacji nic już nie może zrobić.  Pod koniec wojny sytuacja Ursuli robi się nie do pozazdroszczenia . Gdy następują ostatnie dni wojny, robi się coraz dramatyczniej, wraz z dzieckiem znajduje się  ona w Berlinie, żaden schron nie daje już gwarancji przeżycia, a przedmieścia miasta są już zajęte przez Rosjan.

     Różne warianty tego samego losu dają sporo do myślenia. Przede wszystkim wydarzenia opisane są wyjątkowo ciekawie  i z książki  nie wieje nudą. Przebieg tych wydarzeń uczy też tolerancji. Wracając do sytuacji z Berlina z 45r. autentycznie byłam pełna współczucia do Ursuli, aczkolwiek nie ulega wątpliwości, że kilka wcześniejszych lat przed wojną było dla niej „latami tłustymi”. W Europie trwały prześladowania Żydów, jej niczego nie brakowało i sytuacja na świecie specjalnie jej nie martwiła, dopóki oczywiście wszystko się nie zmieniło. Charakter pod wpływem okoliczności też uległ pewnym przeobrażeniom. Ale tak czy siak, jeden wyjazd wakacyjny i poznanie niewłaściwej osoby , skutkowało zmianą totalną.

    Podobało mi się również to, że w powieści była pewna tajemnica, coś w rodzaju metafizyki. Gdy czas się w jakiś niepojęty sposób cofał i Ursula ponownie znajdowała się w bardzo ważnej sytuacji , która miała zmienić jej życie , nie miała świadomości, tego , że to się już kiedyś wydarzyło i spowodowało takie ,a nie inne skutki. Ale ona jakby to wyczuwała i instynktownie reagowała inaczej, niż poprzednim razem.   Gdy np. w jednym z wariantów  życia szła ulicą , potknęła się, pomógł jej podnieść obcy mężczyzna, jej przyszły mąż . Życie z nim – damskim bokserem - szybko stało się wielkim koszmarem. Kiedy  sytuacja się powtórzyła i Ursula znowu znalazła się tego samego dnia na tej samej ulicy i ponownie się potknęła, również usłyszała miły męski głos ofiarujący pomoc. Ale wtedy szybko podniosła się sama i uciekła. Czy to są przeczucia? Czy jest to instynkt ? Nie wiadomo. Autorka nie odpowiada na takie pytania.  
5/6