sobota, 30 marca 2019

Agatha Christie "Zakończeniem jest śmierć"


 Agata Christie najbardziej znana jest z powieści z panną Marple i Herkulesem Poirot. A napisała też niesłusznie mało znany kryminał retro z akcją, osadzoną w starożytnym Egipcie. Christie była Królową Kryminału, z racji tego, że jej drugi mąż był archeologiem, miała też sporą wiedzę o historii, a o starożytności szczególnie. Wyszła znakomita powieść. Jedynie co do warstwy retro nieco rozczarowuje, bo zwyczaje starożytnych Egipcjan czy styl ich życia potraktowane zostały marginalnie. Ale nie ma to większego znaczenia dla oceny całości. Nacisk położony został na zagadkę kryminalną i kwestie psychologiczne, które Agata bardzo lubiła. Odnoszę wrażenie, że dzięki tej starożytnej otoczce autorka odważyła się na ukazanie jednostki w szerszym kontekście, nie tylko rodzinnym, czy towarzyskim, jak to z reguły robiła. Pokusiła się o refleksje na temat jednostki i jej roli w szerszej społeczności, jak kraj, w którym ta jednostka żyje. Jest tam nawet lekko wyczuwalna patriotyczna nuta. Proporcje są oczywiście zachowane, nie ma żadnych długich analiz, akcja toczy się wartko. 

     Wydarzenia rozgrywają się w domu egipskiego kapłana, ojca czworga dorosłych dzieci i dziadka. Gdy rozpoczyna się akcja, mieszka on razem z dwoma synami,  synowymi, ich dziećmi, z młodszym synem, świeżo owdowiałą córką i jej dzieckiem, z matką i z trzema, nazwijmy to przyjaciółmi rodzony: kobietą - Henet i dwoma mężczyznami - Horim i Kamenim oraz liczną służbą, która jednak nie odgrywa żadnej roli, są jakby rekwizytami. Jak to u Agaty, wszystko rozegra się w wąskim gronie. Główną bohaterką jest młoda wdowa - Renisenb. Starszy pan z jednej z podróży przywiózł ze sobą młodą i piękną konkubinę. I wtedy wszystko się zaczęło. W rodzinie zaczęło dochodzić do konfliktów, domownicy zgodnie stanęli przeciwko obcej kobiecie. Ona z kolei świetnie się czuła, gdy im było źle, snuła intrygi. Błyskawicznie okazało się, że wszyscy już zachowują się inaczej, niż zazwyczaj, tak jakby się nagle zmienili. Równie błyskawicznie pojawia się pierwszy trup. Zabójstw będzie więcej, w tej książce jest ich naprawdę sporo.  Renisenb przygląda się toczącym się wydarzeniom, podobnie jak nestorka rodu i Hori. Hori jest człowiekiem wyjątkowo światłym i to on rozumie ludzkie postawy, jak panna Marple, próbuje je nawet tłumaczyć Renisenb. 

          Gdy Renisenb skarżyła mu się, że wszyscy się zmienili, on tłumaczył jej, że tak nie jest, że ludzie się nie zmieniają. Powiedział "Nigdy wiele nie myślałaś o ludziach, prawda? Gdybyś myślała, zrozumiałabyś." Tłumaczył, że ludzie niekiedy sami wierzą w iluzję, że np. są pewni siebie lub odwrotnie, a prawdziwa natura ujawnia się np. w chwili niebezpieczeństwa. Ktoś mógł uchodzić za uległego i łagodnego, a nadchodzi moment, kiedy ujawnia się siła i bezwzględność tej osoby.  I ta siła i bezwzględność były w niej zawsze. Inna osoba robiła wrażenie odważnej, ale wynikało to z tego, że żyła w dostatku, powodziło jej się dobrze pod  względem i po prostu bardzo długo nie musiała się niczego bać. Aż nadszedł dzień, kiedy wszystko się zmieniło i po raz pierwszy osoba ta poczuła  lęk. Nie była jednak w stanie  stawić mu czoła. Zdaniem Renisenb jeśli miałoby się żyć w ciągłym lęku, lepiej byłoby umrzeć. Aby zorientować się, jaki naprawdę ktoś jest, trzeba patrzeć wyjątkowo szeroko. Jedna z bohaterek, Kait, zawsze był czuła, łagodna, i spokojna. Ale nawet i Renisenb zauważyła, że Kait była właśnie taka tylko w odniesieniu do własnych dzieci. Poza nimi świat dla niej nie istniał. Patrzyła nań bez zainteresowania i ciekawości. Henet z kolei była zawsze uniżona, ale nikt nie wiedział, co kryło się za tą uniżoną i płaszczącą się pozą. 

    Agata w tej powieści pokazała swoje szerokie horyzonty. Zwróciła uwagę na prosty, wydawałoby się fakt, że człowiek nie powinien skupiać się tylko na czubku własnego nosa i myśleć tylko o sobie i o swojej rodzinie. Hori patrzył na podzielony Egipt i marzył o tym, że znów kiedyś będzie on wielki. Pisarka powieść pisała w trakcie wojny, nie wiadomo było, czy i w jakim stanie Anglia ją przetrwa.  Hori myślał już o tym, że gdy Egipt się zjednoczy "będzie potrzebował mężczyzn i kobiet z sercem i odwagą". Nie będzie potrzebował ludzi  jak Imhotep, "zajętych swoimi małymi zyskami i startami", nie będzie potrzebował "leniwych i chełpliwych,  myślących tylko o sobie." Nie będą nawet potrzebni tacy tylko obowiązkowi i sumienni. Hori zauważał, że umysł godny podziwu "patrzy na rzekę, dostrzega zmiany  na świecie, nowe idee. Dostrzega świat, w którym wszystko jest możliwe dla tych, którzy mają odwagę i wyobraźnię". W kontekście tej książki patrzenie na rzekę, na Nil, to nic innego, jak patrzenie dalej, niż na swoje podwórko.
6/6
   


środa, 20 marca 2019

Katarzyna Gurnard "Pani Henryka i morderstwo w pensjonacie"


Na tle innych kryminałów książka K. Gurnard wypada fatalnie. Plusów jest niewiele. Jednym z nich jest główna bohaterka, ale też nie do końca. Pani Henryka to emerytka, która żyje skromnie, jest wdową, nie ma dzieci ani wnuków. Za mąż wyszła w jesieni życia. Jest zadowolona i szczęśliwa. Otrzymała spadek, dzięki któremu mogła sobie pozwolić na wyjazd do ekskluzywnego pensjonatu. Przygarnęła tam kota. I na tym plusy lektury się kończą. 


   Całość jest nudna. Portrety psychologiczne zarówno pani Henryki, jak i innych osób żadne. Obserwacji psychologicznych nie ma. Miejscowość, w której jest pensjonat, ani lokalna społeczność, nie zasłużyły na jakąkolwiek wzmiankę. Porównanie pani Henryki do panny Marple są absurdalne.  Panna Marple fascynowała się obserwacjami ludzi, była pod tym względem szalenie wnikliwa.  Pani Henryka obserwuje na zasadzie takiej, że coś podsłucha,coś innego zauważy, kogoś o coś wypyta, bez żadnej głębi co do motywów działań, w ogóle praktycznie bez psychologii. Pod względem intelektu pomiędzy panną Marple, a panią Henryką jest przepaść. 

    Powoli, powoli, pojawia się coraz więcej książek z emerytkami w wieku 60 plus w roli głównej, które mają inne zajęcia i marzenia, niż bawienie wnuków. Podczas lektury przypominała mi się "Ciotka Poldi i sycylijskie lwy" Mario Giordano. Różnice między emerytką polską, a niemiecką, jednak są dosyć mocne. Niemka ubiera się w seksowne ubrania, maluje się, bez żadnych zachamowań uwodzi mężczyzn i lubi seks. Polka nie za bardzo zwraca uwagę na to, w co się ubiera, a o innych kwestiach w ogóle nie ma mowy.
2/6
  

wtorek, 19 marca 2019

Joseph Roth "Proza podróżna"

  
 Dawno nie przeżyłam takiego zachwytu nad dziełem, które bez cienia wątpliwości jest wielkie i nad twórcą, który pisze tak wspaniałe rzeczy przepięknym językiem. Podobało mi się wiele książek, ale ostatnimi czasy nie odkryłam dla siebie żadnego twórcy, który byłby w stanie mnie aż tak zachwycić. Raczej natrafiałam na bardzo dobrą literaturę rozrywkową. Zachwycałam się "Władcą pierścieni", "Mistrzem i Małgorzatą" , "Łukiem  Triumfalnym", "Wojną i pokojem", "W poszukiwaniu straconego czasu", "Kronikami portowymi",  i z najnowszych to wszystkim, co napisał Marias. Przez dobre kilka lat żadna z przeczytanych książek nie zrobiła na mnie aż tak wielkiego wrażenia. I wreszcie pojawił się nieznany, a genialny Joseph Roth. 

   "Proza podróżna" to zbiór drobnych form, które są częściowo reportażem, częściowo dziennikiem i pamiętnikiem i jeszcze esejem. Pisane były do gazet w okresie od 1920 do 1939r. Joseph Roth prawie cały czas był w podróży, mieszkał w różnych hotelach. Nie robił żadnych oszczędności. Pisał o ludziach i o  miejscach. Obserwował wnikliwie. Szalenie wnikliwie. Nie jest to raczej proza wesoła. Szalenie charakterystyczny jest przepiękny język. Joseph Roth żył inaczej, niż wszyscy, nie można go zamknąć w żadnym schemacie i pewnie dlatego jego spostrzeżenia co do świata są inne, niż zdecydowanej większości. 

    Dla przykładu w tekście "Człowiek się nudzi" opisał swoje spostrzeżenia odnośnie sąsiada zza hotelowej ściany. Był  to człowiek, który nie potrafił być sam ze sobą nawet chwili i jakbyśmy powiedzieli współczesnym językiem, wyznawał zasadę keep smiling, nie dopuszczał do siebie smutku. Ten nieznany mu człowiek przyjechał do hotelu na jeden dzień, najprawdopodobniej rzadko bywał sam i to jeszcze w obcym miejscu. Już z samego rana "otrzymał pierwszy, straszliwie bolesny cios nudy" . Po ziewaniu i zjedzeniu śniadania, zaczęło być z nim coraz gorzej. "Przybywał z Ameryki. Nie umiał być sam i nie umiał być cicho". Po umyciu się zaczął podśpiewywać znane przeboje. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że on "właściwie ich nie śpiewał - wzywał je tylko na pomoc". "Najwidoczniej myślał przy tym o wszystkich środkach stosowanych na świecie przeciwko samotności". W końcu nastawił gramofon. "Rozległ się poruszający murzyński śpiew". I człowiek ten wreszcie się uspokoił. "Obca melancholia zrobiła mu dobrze...".  "Może nawet posmutniał, może nawet płakał". Dotychczas zaś "piękna , miękka, spokojna przegródka ludzkiego serca, w której zazwyczaj drzemie smutek, była pusta: opróżniona. Był człowiekiem tych czasów." Sąsiad Rotha odjechał następnego dnia. W samochodzie na kolanach trzymał gramofon. W kolejnym hotelu zapewne będzie rozkręcał "słodką melancholię, bez której człowiek nie może żyć".

     Niespotykane spostrzeżenia dotyczą i innych kwestii. W hotelu Joseph Roth spotykał ludzi różnych narodowości i różnych religii. "Stykają się tu ze sobą ludzie wyrwani z ciasnoty lokalnych więzi, uwolnieni od otępienia patriotyzmu, urlopowani od narodowej buty i przynajmniej wydają się tym, czym zawsze powinni być: dziećmi tego świata". Spośród gości można zauważyć chociażby starą damę "o chłodnym, odpychającym spojrzeniu, które jest rezultatem długiego i beztroskiego życia" i masę innych osób. Chętni mogą sięgnąć po książkę.
   6/6
    
    

sobota, 16 marca 2019

Lee Child "Uprowadzony"


            Cykl z Jackiem Reacherem jest jednym z dwóch, jakie czytam obecnie. Ostatnio pisałam o nim tutaj. Gdy czytałam ten właśnie tom nasunęła mi się myśl, że każda książka z tego cyklu to jakby bajka dla dorosłych. Bajka w pozytywnym znaczeniu tego słowa.

    W każdym tomie jest walka dobra ze złem. Złem nie jest oczywiście czarownica lub ktoś podobny. Zło jest realne, takie, jakie widzimy na co dzień w telewizji czy internecie. Jest to zło, którego każdy normalny człowiek sie obawia, np. terroryzm,  handel bronią. Tutaj jest złem grupa  fanatyków, którzy nielegalnie weszli w posiadanie olbrzymich zapasów broni i uznali, że odłączą się od USA, tworząc odrębne państwo. Ich leader, przypominający guru sekty, miał stanąć na czele tego państwa. Sposób, w jaki rządził tą grupą, przypominał ZSRR w czasach stalinizmu. Grupa ta porwała agentkę FBI i Rechera, który przypadkowo znajdował sie obok tej kobiety. Reacher oczywiście na swój sposób podjął walkę. Opowieści o walce dobra ze złem każdy słyszał setki i tysiące razy. Ale chce usłyszeć po raz kolejny. Reacher nie jest ideałem, ale co do zasady zawsze staje po stronie dobra. 


     Jego cechą charakterystyczną jest to, że nigdy się nie poddaje i nie jest bierny. Wiele razy mógłby nie mieć problemów i udawać, że pewnych rzeczy nie widzi. Ale zawsze wybiera wariant pakowania sie w kłopoty. Tam, gdzie inni załamywaliby ręce i uznawaliby, że nic się już nie da zrobić, on walczy. Ta energia i chęć zmierzenia sie z problemami, zamiast biadolenia, to chyba to, co powoduje, że sięga się po te książki. Reacher nie dywaguje, nie rozważa, co by było gdyby. Imponują mu odwaga i brak narzekania. Jest wojownikiem. 


       Ten tom jest mocno wyróżniający się z całej serii. Reacher przez długi czas jest częściowo bezradny, miał możliwość ucieczki porywaczom podczas jednego z postojów, ale z uwagi na porwaną kobietę i troskę o jej los, tego nie zrobił. W żadnej innej książce, Reacher tak długo nie był uzależniony od innych osób. Z reguły jako autostopowicz zatrzymywał samochody, tutaj został siłą wepchnięty do ciężarówki.  Jest to zaledwie drugi tom z cyklu, pewnie dlatego wygląda to trochę nietypowo.


4/6  

    

wtorek, 12 marca 2019

Iwan Wyrypajew "Osy" spektakl teatralny

Siedziba Och-Teatru

 
    Nie wiem, czy można kupić gdzieś tekst "Os", chętnie kupiłabym. Spektakl w reżyserii samego autora obejrzałam w Och - Teatrze.  Nie ulega wątpliwości, że wart jest obejrzenia. Pozornie to komedia, ale każdy pod powierzchowną warstwą może ujrzeć prawdziwy dramat. 

  W sztuce występują 3 osoby: małżeństwo: Sara i Robert  i ich przyjaciel Donald. Wszystko zaczyna się od próby ustalenia przez Roberta, kto odwiedził ostatnio jego żonę i czy był o Marcus, jego brat, czy ktoś inny, w domyśle kochanek. Na początku jest śmiesznie, potem też, tyle tylko, że jest coraz straszniej. W miarę jak postępuje wymiana zdań między bohaterami, okazuje się, że nikt z nich nikomu nie może ufać. Wszyscy kłamią i wzajemnie się ranią, kąsają, niczym tytułowe osy. W ich świecie nie ma żadnej stabilności, żadnych trwałych wartości, wszyscy się okłamują i w każdej chwili może się okazać, że nie ma już ani małżeństwa, ani przyjaźni. Wszyscy mają gigantyczny problem z komunikacją z innym człowiekiem. Wszyscy mają wolność, ale wykorzystują ją właściwie do destrukcji. Z nudy, zblazowania i braku sensu bohaterowie dramatu robili już różne idiotyczne rzeczy, Donald jadł kiedyś ludzki palec. 


    I w trakcie tej strasznej rozmowy zaczynają powoli pojawiać się kwestie zupełnie przeciwstawne. Sara opowiada, że dawniej, gdy pewne rzeczy były wymuszane, np, małżeństwa, było mimo wszystko chyba łatwiej. Było stabilnej, były wartości. W dawnym świecie był Bóg, teraz go nie ma, może nie w ogóle, ale w życiu bohaterów z pewnością. 

   Nie ma oczywiście podsumowania i kropki nad i. Kiedy było łatwiej, czy dawniej czy teraz,  każdy może odpowiedzieć sobie sam. Osobiście uważam, że świat wolności nie musi być jednocześnie światem pozbawionym wartości i sensu.  Spotykając się w różnym czasie  z wypowiedziami Wyrypajewa do mediów, jak też i z różnymi wywiadami Karoliny Gruszki, jego żony, odniosłam wrażenie, że uważają on świat Zachodu za nihilistyczny. Wschód jest dla nich głębszy.
5/6 

sobota, 9 marca 2019

Lilian Jackson Braun "Kot, który poruszył górę" - tom 13 cyklu z Qwillem

    Niektórzy śmieją się z lekkich książek, uważają je coś gorszego i niegodnego uwagi. Zawsze miałam zupełnie odmienne zdanie na ten temat. A gdy z różnych powodów mam taki cięższy czas, jeszcze bardziej doceniam lekkie książki. Dla mnie to remedium na chandrę i dół, na gorszy nastrój, na nadmiar pracy i na zmęczenie. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że takich książek mogłoby nie być. A gdy gorszy czas mija, niepostrzeżenie zauważam, że sięgam na półkę po coś nieco trudniejszego.  

       Niezawodna w tym zakresie jest seria z kotem Lilian Jackson Braun. Jak to w seriach, w każdym tomie są i elementy znane i nowości. Jest Qwill, opiekujący się dwoma syjamczykami i piszący do gazety. Są i nowe smaczki. W tym konkretnym tomie, trzynastym z rzędu, Qwill wyjechał na wakacje w góry. Minęło właśnie 5 lat, od kiedy wprowadził się do małego miasteczka i zgodnie z życzeniem zmarłej testatorki, bez żadnego problemu odziedziczył gigantyczny majątek. Postanowił zastanowić się nad różnymi wariantami własnego życia. Pobyt w górach miał zagwarantować mu spokój. W tym tomie jest sporo o ekologii, bo deweloperzy, jak to wszędzie, chcieli zabudować całe górskie zbocza. Górale bronili się,  jak mogli. Swoistego smaczku powieści nadają anomalie pogodowe. W rejonie, gdzie wypoczywał Qwill, nigdy nie było przesadnie deszczowo. W czasie jego pobytu zrobiło się ulewnie i to do tego stopnia, że ewakuowano okolicznych mieszkańców. Qwill zamieszkał w wielkim domostwie, który wynajął tylko dla siebie. Tym razem czyta "Czarodziejską Górę". Jest oczywiście i zagadka kryminalna. 

     Jest też i trochę o paranormalnych zjawiskach. Otóż rodzina i przyjaciele niewinnie skazanego za morderstwo chłopaka usiłowali siłą woli spowodować, aby stało się coś, co mu pomoże. Chodzili z latarniami w kółko po zboczu góry, tworząc świetliste kręgi i medytując. Pomógł Qwill, który wpadł na pomysł wyjazdu w góry nagle i sam nie wiedząc, dlaczego. Nie lubił przecież podróżować. Sam się potem  zastanawiał, czy potęga  myśli tych ludzi, których przecież jeszcze nie znał , a którzy oddaleni byli o paręset mil,  mogła mieć wpływ  na jego decyzję? "Nie do końca rozumiał, dlaczego tak bardzo go tam ciągnęło, ale intuicja podpowiadała mu, że właśnie to powinien zrobić". 

  Książka napisana jest lekko, nie trzeba znać wcześniejszych pozycji, aby po nią sięgnąć. Każdy tom z serii daje gwarancję świetnej lektury, bez nerwówki, bez szalonego tempa akcji, bez epatowania okrucieństwem. 

5/6


niedziela, 3 marca 2019

Łukasz Zawada "Fragmenty dziennika SI"


 
    Łukasz Zawada zadebiutował brawurowo. Zajął się tematem, który dotyczy każdego i który każdego chyba i intryguje i przeraża. Czy można bowiem na serio mówić o sztucznej inteligencji w takim sensie, że zaczyna ona samodzielnie myśleć, funkcjonuje niezależnie od człowieka, człowiek nad nią nie panuje i nie wie, czego się po niej spodziewać, pomocy, czy zagrożenia?
 
    SI po uzyskaniu odrębnej świadomości zaczęła pisać dziennik. Są to częściowo luźne obserwacje, dotyczące otaczającego ją świata, łącznie z osobami, ale też i całego dziedzictwa materialnego i niematerialnego ludzkości. SI ma przecież dostęp do całego dorobku cywilizacji, zna arcydzieła literatury, sztuki, muzyki i wszelkie inne. Sama też ma ochotę stworzyć coś nowego. Wie przecież, jak tworzą Wielcy. Odbiór tych dzieł przez SI wydaje się dość nietypowy, ale pamiętać należy, że są to dopiero początki samodzielności tego bytu.
 
   Książka pod względem objętości jest niewielka, w czytaniu wyjątkowo lekka. Myśli, zapisywane przez SI, są mocno chaotyczne, ale nie przeszkadza to w odbiorze. Oczywiste jest przecież, że ludzie często mają w gonitwę myśli, a co dopiero SI, która ma wiedzę o każdym użytkowniku sieci i wszystkich działach, jakie ludzkość stworzyła. Całość daje sporo do myślenia. Pomijając już kwestię SI, czytając można przypomnieć sobie fragmenty z różnych powieści, tytuły znanych seriali, piosenki i masę innych rzeczy. Można się zastanowić, co my robimy z tą wiedzą, jak ją użytkujemy. A co zrobi z nią SI? Myślę, że szalenie ciekawa mogłaby być kontynuacja Dziennika
 
5/6