środa, 28 stycznia 2015

Frances Hodgson Burnet „Tajemniczy ogród” – audiobook, czyta Maja Komorowska


Tajemniczy ogród
      
      „Tajemniczy ogród” to najwspanialsza książka mojego dzieciństwa. I czytałam ją parę razy jako osoba dorosła. Wracanie do niej to niemal zmysłowa przyjemność.  O takiej właśnie przyjemności czytania mówili bohaterowie „Klubu Dumas” A. Pereza-Reverte . Właściwie to tylko w dzieciństwie  książkę tą  odbierałam dosłownie, potem chłonęłam ją na zasadzie skojarzeń i symboli . I o dziwo, zawsze w niej coś odkrywałam nowego. I nigdy mi się nie znudziła. I wiem, że z pewnością za jakiś czas sięgnę do niej ponownie. Poziomem książce dorównuje też jego wersja filmowa w reżyserii Agnieszki Holland. Trudno mi sobie wyobrazić bardziej tajemnicze domostwo, niż to z filmu.

   Czym jest tajemniczy ogród? Jest symbolem wyjścia do świata i otwarcia się na niego.  Do pewnego momentu i Colin i Mary byli  od tego świata odwróceni i widzieli w nim tylko albo zło, albo coś niewartego uwagi. Colin był małym hipochondrykiem, leżącym całymi dniami w łóżku i zadręczającym otoczenie napadami histerii. Ojciec od niego uciekał i nikt go nie znosił. Mary w Indiach też była odseparowana od świata i otoczona służbą. Żadne z nich nie miało ani radości życia, ani przyjaciół. Ojciec Colina podróżował po świecie i żył w żałobie po śmierci żony. Gdy dzieci odkryły tajemniczy ogród odkryły radość życia. Znalazły coś,  co cieszy, zaczęły się śmiać i bawić. Każdy dzień zamiast nudy stawał się niespodzianką. Ojciec Colina też odżył, gdy po latach znowu znalazł się w ogrodzie.

     Ogród jest też symbolem czegoś, co daje zarazem  wytchnienie od codzienności i   energię i radość  życia.  Może to być ulubione miejsce, ale niekoniecznie, może to być i ulubione zajęcie i hobby, co kto chce. Każdy ma , lub powinien mieć swój własny tajemniczy ogród.

   Ogród to też symbol uważności i odkrywania tego, co było na wyciągnięcie ręki , a pozostawało niezauważalne lub nawet odrzucone. Ogród został przecież zamknięty 10 lat wcześniej, klucz zakopano, a furtkę zamknięto. Mary odnalazła i klucz i furtkę. I ogród stał się dla niej czymś bardzo ważnym. W nim nauczyła się kochać przyrodę  i ludzi.

    Tych wyliczanek mogłoby być więcej. Książka dodaje sił i zawsze wprowadza w radosny nastrój. Dzieje się tak zawsze.

     Co zaś do audiobooka, to takich zachwytów już we mnie nie wzbudził. Treść książki znam na tyle, że  szybko wychwyciłam, że Komorowska czyta wersję pełną, bez skrótów.  I to jest niewątpliwie plusem.  Ale sposób czytania bywał dla mnie momentami drażniący. Być może to tylko kwestia gustu, ale podczas słuchania audiobooka nie powinno się  jakby mieć świadomości, że to czyta aktor czy lektor. Jest to porównywalne z muzyką filmową. Gdy muzyka jest dobra, to często podczas pierwszego oglądania filmu jej się jakby nie słyszy. Widz nie wie, dlaczego np. czuje grozę, a ta groza narasta. Dopiero podczas kolejnego oglądania patrzy uważniej i wychwytuje już konkretną melodię. Gdy ktoś czyta dobrze, to na sposób czytania uwagi się nie zwraca , wszystko jest w porządku, myśli się jedynie o treści. W tym konkretnym przypadku M. Komorowska mnie często drażniła, chwilami czytała tak, jakby zapoznawała się z książką po raz pierwszy, lub jakby czytała ją po bardzo długiej przerwie. Robiło to niekiedy wrażenie, jakby ktoś czytał tekst w obcym języku i nie rozumiał, o czym jest mowa. Nie była w stanie stworzyć nastroju. Nigdy nie lubiłam M. Komorowskiej i z reguły drażniła mnie w filmach. Tutaj było tak samo.  Właściwie to nabrałam już ochoty na to, aby odsłuchać tą książkę w innej interpretacji.  

4/6

wtorek, 20 stycznia 2015

Charlotte Link „Dom sióstr” – audiobook, czyta Joanna Jeżewska

Obraz znaleziony dla: Dom sióstr

   









 
    Kupiony przypadkowo audiobook okazał się rewelacyjnym czytadłem. Od dobrych kilku lat, kiedy to słucham audiobooków, były 2 przypadki, kiedy to ciężko było mi wychodzić z samochodu i przestać słuchać , dotyczy to „Gry o tron” i właśnie „Domu sióstr.” Nie jest to książka na miarę Nobla czy chociażby innej prestiżowej nagrody literackiej,  ma swoje wady, ale ma też swoje niezaprzeczalne   walory.  Nie do końca jest to kryminał, to bardziej powieść obyczajowa, romans, kryminał też, taka mieszanka. 

    Walory „Domu sióstr” to bez wątpienia szalenie wciągająca akcja. Wszystko zaczyna się od tego, że małżeństwo – Barbara i Ralf , postanowili spędzić święta Bożego Narodzenia tylko we dwoje, na odludziu. Miało to pozwolić odbudować niezbyt udane małżeństwo. Udali się na północ Anglii, gdzie zaraz po przyjeździe  zaczęła się zamieć śnieżna. Kataklizm trwał parę dni, a Barbara przypadkowo znalazła zapiski, właściwie książkę poprzedniej właścicielki posiadłości - Frances Gray. Była to książka autobiograficzna. Wydarzenia z przeszłości przeplatają się w „Domu sióstr”  z wydarzeniami bieżącymi. Na zewnątrz pada śnieg, a Barbara czyta zapiski. Wątek z przeszłości jest  dominujący, ale wydarzenia współczesne dają  odetchnąć raz na jakiś czas od tej właściwej akcji, czyli od życia Frances . We współczesności dzieje się niewiele, cały czas pada śnieg, Barbara czyta , a Ralf wyrusza po żywność. Po tym wątku nie spodziewałam się już niczego, ale na samym końcu na czytelnika czeka olbrzymia niespodzianka. Dzieje się coś absolutnie niespodziewanego i nagłego.

       Odnośnie Frances to kobieta ta przeżyła dwie wojny, działała w ruchu sufrażystek, mieszkała i na prowincji i w Londynie. Wojny, zarówno I i II z perspektywy mieszkańca prowincjonalnej wioski na dalekiej północy Wielkiej Brytanii to coś zupełnie innego , niż w Europie Środkowej. Tam gdzie mieszkała Frances, nie przechodził front, nie było bombardowań. Jeśli  w rodzinie nie było młodych chłopaków, którzy musieliby iść do wojska, wojnę odczuwało się tylko przez to, że były problemy z żywnością. Ale z rodziny Frances młodzi mężczyźni szli na wojnę, a ona nawet przez krótki czas pojechała na front i jako niewykwalifikowana pielęgniarka pomagała w lazarecie.  Opisy ruchu sufrażystek są mało spotykane, a o więzieniu ich i protestach głodowych właściwie nic nie wiedziałam.  Postać Frances jest szalenie ciekawa, to kobieta , która potrafi podobać się mężczyznom, mimo że jest bardzo silna, nie kokietuje ich, jest cały czas sobą i nikogo nie udaje. W książce jest i o Frances i o całej jej rodzinie, o znajomych nawet i o sąsiadach.  

    Najciekawsze są wątki psychologiczne, sfera uczuciowa też pokazana jest interesująco. Frances z siostrą całe życie łączyła specyficzna więź, będąca mieszanką miłości, nienawiści, zazdrości , a uczucia te ewaluowały w zależności od przebiegu wydarzeń. W powieści pojawia się też trup. I żadnych szczegółów dodać nie można, ani kto, kiedy , kogo i dlaczego zabił.  W „Domu sióstr” jest i miłość – w różnych odmianach,  zdrada,  odwaga ,  tchórzostwo, są zarówno wielkie wydarzenia, jak  i małe. Siłą tej książki jest chyba zwyczajność, nie ma w niej nadzwyczajnych zbiegów okoliczność, nie ma kogoś w stylu księcia na białym koniu, który zakochałby się w kopciuszku . Wszystko jest szalenie realistyczne. Frances nie jest ani biednym kopciuszkiem, ani nie jest  bogaczką, urodę ma przeciętną, za to charakter z pewnością  nietuzinkowy.  Wszystko to, co jest opisane o życiu Frances, teoretycznie mogło się zdarzyć.  

      Joanna Jeżewska czyta książkę wyśmienicie. Nie udaje ani dziewczynki, ani starszej kobiety, czyta naturalnie.

   W książce nie ma niczego odkrywczego czy wielkiego, są nawet momenty grafomańskie, szczególnie gdy Barbara zaczyna z Ralfem rozmowy na temat kryzysu ich małżeństwa, ale są to tylko na szczęście momenty.  Rzadko zdarza się jednak, aby książka była napisana tak ciekawie i aby audiobook był tak wyśmienicie czytany .  

5/6

sobota, 17 stycznia 2015

Sophie Hannah „Inicjały zbrodni”




„Wskrzeszanie” Poirot`a w wykonaniu Sophie Hannah okazało się dla mnie wielką klapą. Ta książka nie broni się ani jako  odrębny byt, ani jako naśladownictwo  Agaty Christie.  Rodzina A. Christie wpadła na pomysł, jak na zmarłej prawie 40 lat temu pisarce zarobić jeszcze więcej. Pod znakiem firmowym Agaty Christie, za pełną akceptacją rodziny pisarki,  wydano tandetną podróbkę, czyli kryminał z lat 20-tych z Herculesem Poirot w roli głównej, czyli „Inicjały zbrodni” S. Hannah.

    Poirot rozwiązuje tym razem zagadkę zabójstwa trzech osób, których zwłoki znaleziono w całkiem dobrym  hotelu w centrum miasta.  Okazało się, że wszystkie te osoby przyjechały do hotelu poprzedniego dnia, zamieszkały w różnych pokojach, każdy został znaleziony w innym pokoju hotelowym. Detektywowi pomaga niezbyt rozgarnięty policjant,  Catchpool. W dniu zabójstwa niczego nieświadomy Poirot pił kawę w jednej z kawiarni i był świadkiem niespotykanego zdarzenia, a mianowicie do kawiarni wbiegła niesamowicie zdenerwowana kobieta , Jannie. Po krótkiej rozmowie z Poirotem zakomunikowała mu, że jest w olbrzymim niebezpieczeństwie i że może zostać zamordowana. Detektyw po ujawnieniu zbrodni w hotelu uznał,  że pomiędzy zachowaniem tej kobiety , a tym, co stało się w hotelu, musi być jakiś związek.

         Akcja wraz z biegiem wydarzeń staje się coraz bardziej skomplikowana. Momentami czyta się tą książkę całkiem nieźle, ale często zwłaszcza w drugiej połowie jest zwyczajnie nudna . Nawet sama zagadka zbrodni  staje się mało interesująca. Są oczywiście podobieństwa do Agathy Christie, ale mają one charakter wyłącznie pozorny.  Zasadnicza różnica tkwi w tym, że u Christie w każdej książce jest głębia psychologiczna postaci , pisarka miała niezwykły dar obserwacji charakterów ludzkich i zawsze czegoś ciekawego o różnych zachowaniach można było się dowiedzieć. U S. Hannah  żadnej głębi psychologicznej nie ma. Christie potrafiła opisywać człowieka w kilku zdaniach , po jakimś czasie w kolejnych kilku itd., nie było to nudne,  zawsze opis był celny i wnikliwy, a często opisywała osoby  o skomplikowanych  charakterach i pełne sprzeczności. W „Inicjałach zbrodni” w ogóle nie ma o czymś takim mowy.

         Christie z reguły stawiała na prostotę. Gdy akcja się zawiązywała i dochodziło do zabójstwa wiadomym było,  że sprawcą może być tylko i wyłącznie jedna np. z 5, czy 10 osób przebywających np. w domu czy hotelu czy jeszcze gdzieś indziej. Warunki z reguły są kameralne.  Można było obserwować zachowania tych potencjalnych sprawców , w tym również słyszeć to, co mówią oni wzajemnie o sobie.   I można było snuć domysły, kto i dlaczego mógł to zrobić. Zawsze niemal konieczne było także sięganie do przeszłości, bo często właśnie tam kryły się motywy. Zagadką było kto i dlaczego zabił. A kluczem była osobowość i charakter. Przykładowo w „Kartach na stół” A. Christie  cztery osoby grały w brydża, w rogu pokoju siedział zaś gospodarz domu, jeszcze parę innych osób było w domu. To właśnie gospodarz  został zamordowany. Wiadomo od razu było,  jak zginął. Każdy z graczy kilkakrotnie odchodził od stołu w trakcie gry. Przy szukaniu zabójcy zbadano nawet, jak przebiegała gra, kto był zachowawczy, kto lubił ryzyko.

         U Hannah zabójcą może być jedna z kilkudziesięciu osób, pracowników lub gości hotelowych, o  których nic się nie wie.  Najważniejsze dla niej było skomplikowanie biegu wydarzeń. Już niemal się wydaje, że wiemy, kto i dlaczego to zrobił, okazuje się, że jest inaczej, potem znowu wydaje się, że wiemy i znowu jest inaczej, a potem przestaje nas to interesować. Postacie są średnio wiarygodne psychologicznie. Tak jak i u Christie na koniec wszyscy zbierają się i Poirot wygłasza mowę i oznajmia, kto zabił. W „Inicjałach zbrodni”   są dwie takie mowy, nie ma kameralności, odbywają się one w obecności około 100 osób, w trakcie takiego spotkania detektyw zadaje różne pytania  i nie bierze pod uwagę tego, że ktoś może nie znosić wystąpień publicznych.    Hannah jest przegadana. Dyskusje Poirota z Catchpoolem są strasznie długie , mowy Poirota tez są długie. U Christie dłużyzny nie istnieją. Niezaprzeczalnym plusem jest tylko to, że szczególnie na początku jest kilka ciekawych momentów. I chyba tyle.

       Na okładce „Inicjałów zbrodni” jest informacja, że Hannah przeczytała w ciągu roku wszystkie powieści A. Christie. Powieści tych jest ponad 90. Problem polega na tym, że Hannah nie jest przenikliwa i nie ma wykształconego zmysłu obserwacji, a talent literacki też ma mierny. A rodzina A. Christie chyba nie za bardzo pojęła, na czym polega wielkość jej twórczości, skoro zgodziła się na coś takiego.

2/6

niedziela, 11 stycznia 2015

Arnaldur Indridason „Jezioro”




                 „Jezioro” jest jednym z lepszych kryminałów, jakie ostatnio czytałam. Wciąga, zaskakuje i jeszcze sporo uczy. Jest to szósty tom serii z Erlendurem Sveinssonem autorstwa A. Indridasona.   W książce występują 2 równoległe wątki, współczesny toczący się w Islandii oraz retrospektywny z latach 50-tych , dla odmiany toczący się w Lipsku, czyli w dawnej NRD.  Wydarzenia współczesne koncentrują się na ustalaniu, kim była osoba, której szkielet znaleziono w jeziorze nieopodal Rejakaviku. Wiadomo, że szkielet należał do mężczyzny, mającego w chwili śmierci ok. 40 lat, a w wodzie leżał od lat również około 40.  W czaszce szkieletu widnieje dziura. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że do zwłok przywiązana była radiostacja z napisami w języku rosyjskim.  Policja i komisarz   Erlendur Sveinsson   ustalają, kto w zbliżonym czasie zaginął i odwiedzają rodziny zaginionych, próbując dowiedzieć się jeszcze czegoś nowego . Niezależnie do tego nieznany mężczyzna, Islandczyk, który ewidentnie ma związek ze szkieletem,  snuje wspomnienia o czasach studenckich w Lipsku. Okazało się,  że zarówno on, jak też i jego koledzy studenci , zarówno z Islandii, jak i z innych krajów, byli zafascynowani socjalizmem, służby specjalne bowiem tylko takich dopuszczały do zagranicznych studiów w krajach bloku socjalistycznego. Okazuje się dość szybko, że są też i osoby kontestujące  socjalizm.  Wszędzie, i na uczelni, i w akademikach, czuć oddech Stasi, nie wiadomo, kto donosi, strach jest mówić, co się  myśli.    Oba te wątki – współczesny i ten z lat 50-tych niechybnie zmierzają ku temu, aby się połączyć.

     „Jezioro” jest właściwie  książką o upływie czasu, o niezmienności ludzkich charakterów bez względu na to, czy ktoś ma lat 20 czy 75 , o tym jak ustrój totalitarny mógł na zawsze zniszczyć życie ludzkie, niekoniecznie kogoś uśmiercając . Ludzie, których bliscy zaginęli ,  w zdecydowanej większości żyją tak, jakby czas stanął w miejscu, jakby dramat wydarzył się wczoraj , robią wrażenie zahibernowanych w czymś w rodzaju kapsuły czasowej. Rozważają stale, co mogło się stać. Szalenie ciekawe są te fragmenty książki, kiedy to możemy zobaczyć ,  co dzieje się obecnie  z ludźmi, których wspominał nieznany (do pewnego momentu) mężczyzna.   Okazuje się, że wcale się nie zmienili, kto był kanalią, szedł w tym kierunku, uczciwi pozostali uczciwi itd.  Część ma „wyprany” socjalistycznymi hasłami  mózg już na zawsze. Problem polegał tylko na tym, że   w Lipsku w latach 50-tych trudno było odróżnić przyjaciela od wroga i że wróg przybierał maskę przyjaciela.   Ku mojemu zaskoczeniu Indridasur poradził sobie całkiem dobrze z opisem życia z kraju komunistycznym w latach powojennych. Czytając właśnie o Lipsku czytelnik czuje  coraz bardziej gęstniejąca atmosferę i gubi się w domysłach, kto jest donosicielem Stasi, a kto nie. Opisana jest też sytuacja w Islandii w tym czasie. Z racji bliskości sąsiedztwa ZSRR, wpływ komunizmu na część młodych ludzi był bardzo silny, socjalistyczne hasła były bardzo chwytliwe. Najbardziej zaangażowani i najbardziej pewni mogli nawet wyjechać za granicę na studia do któregoś państw komunistycznych. Co najważniejsze w kryminałach, „Jezioro” mnie zaskoczyło. Przez znaczną cześć książki byłam pewna, kto i przez kogo został zabity. Byłam w błędzie. Zaskoczenie było  pełne.

      Całość optymistyczna nie jest , jest lekko melancholijna, jak zawsze gdy mowa jest o upływającym czasie. Ddy czytałam poprzednie książki Indridasona, odbierałam je jako smutne, a bohaterów jako nieszczęśliwych . Teraz z kolei popatrzyłam na to jeszcze inaczej.  Nasz bohater – Erlendur Sveinsson jest rozwiedziony, ma dorosłe dzieci, córka jest narkomanką a z synem kontakt ma sporadyczny. Jego najbliżsi to koledzy i koleżanki z pracy.  A jego pasja to książki o zaginięciach ludzi, co wiąże się z tym, że w dzieciństwie zaginął bez wieści jego mały braciszek. Całość nie wygląda wesoło, ale jest też druga strona medalu. Jest on wrażliwy, empatyczny, refleksyjny, sumienny  i niczego przed nikim nie musi udawać.  Jest sobą.  Czy taki wariant jest gorszy od życia w zakłamaniu np. w nieudanym małżeństwie ?  Mimo z pozoru mrocznej tematyki w książce jest też miejsce na humor. Autor, żywiący  wyraźną sympatię do takich osób, jak nasz Erlendur, nie przepada z kolei za rodzinkami przypominającymi reklamy, wszyscy uśmiechnięci, żadnych problemów . Koleżanka Erlendura napisała książkę  i przygotowywała mowę na imprezę promocyjną. Mowę tą kolega Erlendura skomentował tak : „nic śmieszniejszego, niż „gdzie przy stole codziennie zbiera się rodzina, by przeżywać chwile błogiego spokoju” nie mogłaś wymyślić”.  Spośród tych książek Indridasona , które znam, ta przypadła mi najbardziej do gustu. Pozostałe są mroczniejsze. W tej nawet pojawia się iskierka nadziei dla Erlendura, spotyka się z kobietą, rzadko bo rzadko, ale jednak, wydaje się też , że kontakty z dziećmi mogą leciutko się polepszyć.   Takiej iskierki w poprzednich tomach nie było, „Głos”, o którym pisałam w lipcu 2003r. był wyjątkowo mroczny. Ale cały cykl jest warty uwagi. Dla mnie urok miały nawet zwykłe wzmianki o pogodzie, typu narzekanie Erlendura na trwający aż 6 miesięcy dzień i jego tęsknota za odrobiną ciemności. Ale on był wyjątkiem, bo większość postaci ma przez 5 miesięcy nocy depresję.

5/6

wtorek, 6 stycznia 2015

Eryk Ostrowski „Charlotte Bronte i jej siostry śpiące”




 Wydawnictwo M 2013r.

     W trakcie słuchania książki „Dziwne losy Jane Eyre”  nurtowało mnie niemal cały czas pytanie, jak to możliwe, że tak młoda autorka, mieszkająca  całe życie w małej wiosce na dalekiej prowincji i bardzo rzadko tą wioskę opuszczająca , słabo wykształcona i mająca niewiele kontaktów z ludźmi, była w stanie napisać  arcydzieło z tak wnikliwymi obserwacjami psychologicznymi ? Moje domysły do niczego nie prowadziły i stąd też wpadłam na pomysł, aby coś więcej o Charlotte Bronte przeczytać. Wybór pozycji nie był duży „Na plebani w Haworth” A. Przedpełskiej – Trzeciakowskiej i właśnie „Charlotte Bronte i jej siostry śpiące” E. Ostrowskiego. 

     Książka ta rzeczywiście jest wyjątkowa. W moim odczuciu czytanie biografii ma sens tylko wtedy, gdy autor nie tylko pokazał jak najwięcej faktów o osobie,  osobę o której pisał  , ale gdy potrafił odnaleźć  takie wydarzenia, które są kluczem do osobowości. Czasem mogą to być okoliczności, które były znane, ale nikt nie przywiązywał do nich wagi , wyjątkowo może znaleźć się coś, o czym nikt nie wiedział.  No i powinien jeszcze umieć przedstawić to wszytko w sposób zajmujący, aby czytanie było przyjemnością. „Charlotte Bronte i jej siostry śpiące” właśnie takie są.  

             Książka , mimo iż jest biografią, nie była pisane chronologicznie, tylko tematycznie. Każdy rozdział poświęcony jest odrębnemu zagadnieniu z życia , w każdym są nawiązania do twórczości, obszerne cytaty z książek, z listów i próby łączenia życia z napisanymi powieściami, np. szukanie pierwowzorów bohaterów, analogie do przeżytych wydarzeń zawarte w powieściach itp.  Jest też sporo zdjęć, np. z Haworth , zdjęć obrazów, listów sióstr i nie tylko.

       Jedna z najciekawszych  kwestii, jakie są poruszone w tej książce,  to autorstwo powieści sióstr Bronte. E. Ostrowski stawia tezę,  że wszystkie książki, których autorstwo przypisuje się siostrom Bronte, w rzeczywistości napisała Charlotte Bronte . Argumentów na poparcie tej tezy jest cała masa i są one przekonujące.  Głosy o tym, że autor jest jeden, pojawiły się już za życia Charlotte, stanowisko takie zaprezentował jej wydawca, twierdząc, że wszystkie rękopisy sporządzone były tym samym charakterem pisma.  We wszystkich książkach występują motywy z życia Charlotty i zawarte są tam poglądy , zgodne z jej światopoglądem. Charlotta była osoba wierzącą, ale jednocześnie była też antyklerykałem i znana była z krytycznego podejścia do wielu zachowań duchowieństwa. Zupełnym przeciwieństwem w tym zakresie była Ann, która była nie tylko wierząca , ale i czująca do duchownych wielki i bezkrytyczny szacunek . Tymczasem w twórczości Ann Bronte zawarte są poglądy wyjątkowo antyklerykalne.   Inny z powodów zabiegu, aby autorstwo przypisać wszystkim siostrom, a nie tylko Charlotte , jest czysto ekonomiczny .  Mianowicie Charlotte była najstarszą z sióstr i czuła się odpowiedzialna za rodzeństwo. Cała rodzina żyła tylko z pensji ojca, w razie gdyby go zabrakło, byłby dramat. W przypadku gdyby pierwsza książka się nie spodobała, wydanie drugiej byłoby sporym problemem, a w sytuacji, gdy książki były teoretycznie innych  autorów, ewentualna klapa jednej pozycji jednego autora, nie obciążała innego autora. Książki wydawane były pod pseudonimami.  Jedynym wyjątkiem od autorstwa tylko Charlotte są „Wichrowe wzgórza”, które najprawdopodobniej  wymyślił brat sióstr. Argumentów jest zdecydowanie więcej i jeżeli ktoś jest zainteresowany, może sobie poczytać.

         W książce jest też cała masa innych ciekawostek co do kwestii życiorysu Charlotte . Na mnie spore wrażenie wywarło porównanie opisu wydarzeń opisywanych przez Charlotte w książkach i potem ich zrealizowanie się w rzeczywistości wiele lat później w jej życiu . Niekoniecznie były to wydarzenia radosne. To spostrzeżenie jest nieco irracjonalne, ale fakty są właśnie takie.  Kiedyś spotkałam się z tezą „o czym myślisz, to zawsze przyciągniesz”, w tym przypadku teza ta się sprawdziła.

        Znalazłam oczywiście odpowiedź na moje pytanie, w jaki sposób prosta dziewczyna mogła napisać arcydzieło.  Poza talentem było rzeczywiście coś jeszcze. Życie Charlotte było koszmarne, pełne nieszczęść, ona sama miała naturę refleksyjną , była typową introwertyczką , ale też znakomitym obserwatorem. Przedwcześnie dojrzała wskutek tragedii rodzinnych nie skupiała się na sobie , była empatyczna. Żyjąc na tzw. prowincji zachowała oryginalność.  Można powiedzieć, że całe życie miała „pod górkę”. W dobrostanie i szczęściu talent chyba nie mógłby się tak rozwinąć. Ten wywód można byłoby jeszcze ciągnąć dalej, zainteresowani mogą zgłębić ten problem,  oddając się lekturze.  

      Jak już pisałam, rok temu po wielu latach od pierwszego przeczytania książki, zapoznałam się z ponownie z „Dziwnymi losami Jane Eyre” , pisałam o tym w lutym 2014r. Nie potrafię jeszcze, niestety, zrobić tak, aby można było automatycznie przejść do tamtej strony bloga .   Rok wcześniej również ponownie przeczytałam „Wichrowe wzgórza”. Było to niesamowite przeżycie i odkrycie tych książek na nowo. Wydawało mi się, że dopiero wtedy tak naprawdę je zrozumiałam. W trakcie lektury „Charlotte Bronte i jej sióstr śpiących” okazało się, że w dalszym ciągu można tam odkrywać nowe treści .

      Spotkałam się z poglądem, że przed przeczytaniem tej książki powinno się znać co najmniej kilka powieści C. Bronte. Nie zgadzam się z tym. Według mnie tą książkę może czytać zarówno ktoś, kto zna te powieści  , ale i ktoś , kto ich nie zna. Nie da się ukryć, że w wielu miejscach książka E. Ostrowskiego jest  przygnębiająca. Ale tego uniknąć się nie da, gdy pisze się o kimś, kogo życie  w dużym stopniu było pasmem nieszczęść. Za to gdy czyta się o tym życiu , niesamowite jest myśleć, jak mimo tych koszmarów, można było zrobić tyle dobrego, właśnie poprzez twórczość. W dramatycznych sytuacjach ludzie reagują różnie, jedni się rozpijają, inni nie są w stanie wiele lat, a czasem i do końca życia się podnieść i pogrążają się w rozpaczy , inni jeszcze wyżywają się na otoczeniu. Charlotte zamiast tego uciekała w pisanie i wiele pokoleń już na tym korzysta.

5/6